Nie czekałam, aż Nicca albo Lucy mnie złapią, tylko pobiegłam za Galenem. Moje sandały nie nadawały się za bardzo do biegu, toteż zrzuciłam je, gdy tylko wbiegłam za róg. Kitto deptał mi po piętach, a Nicca i Mędrzec byli tuż za nim. Lucy i ostatni policjant, który został na terenie posiadłości, zamykali stawkę.
Jednak to, co ujrzeliśmy, zmroziło nas wszystkich na kilka chwil. Bezimienny zamiast nóg miał jakąś poskręcaną masę, której widoku nie mogłam wytrzymać. Chciałam krzyknąć, ale wiedziałam, że jeśli zacznę, nie będę mogła przestać – jak policjant wciąż leżący pod murem.
Rhys nadal był otoczony w pasie przez mackę, ale przestał się ruszać. Jego ręce zwisały bezwładnie i wiedziałam, że w najlepszym razie jest nieprzytomny, w najgorszym zaś… wolałam nie kończyć tej myśli. Będzie na to czas później.
Policjanci z brygady antyterrorystycznej, którzy przyszli tu z moimi strażnikami, leżeli wokół Bezimiennego jak wyrzucone zabawki. Bezimienny miał za sobą basen, zdołał już zniszczyć domek kąpielowy.
Srebrne włosy Mroza opadały połyskliwą kurtyną. Jedna ręka zwisała bezwładnie przy jego boku, ale udało mu się dotrzeć do potwora. Zanurzył Zimowy Pocałunek w jego ciele. Macka uderzyła go, rzucając nim o ścianę. Upadł bezwładnie. Tylko ręka Galena na ramieniu powstrzymała mnie przed podbiegnięciem do niego.
– Zobacz – powiedział mój zielony rycerz.
Tam, gdzie utkwił miecz Mroza, widać było białą, rosnącą kropkę. Kiedy była już wielkości dużego stołu, uświadomiłam sobie, że to mróz i lód. Zimowy Pocałunek właśnie tak działał. Bezimienny jednak wyrwał z siebie ostrze i odrzucił miecz za siebie. Plama zimna została, ale już się nie powiększała.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Doyle’a i zobaczyłam go leżącego w kałuży krwi. Uniósł się na ręce, a wtedy potwór uderzył go jakby od niechcenia, wrzucając do basenu. Zniknął pod wodą.
Galen odwrócił mnie do siebie, ściskając moje ramiona tak mocno, że aż bolało.
– Przyrzeknij mi, że nie podejdziesz do tego czegoś.
– Galenie…
Potrząsnął mną.
– Musisz mi to przyrzec!
Nigdy jeszcze nie widziałam go tak zawziętego i wiedziałam, że nie pozwoli, bym poszła im na pomoc, i sam im też nie pomoże, zanim przyrzeknę, że nie ruszę się z miejsca.
– Przyrzekam.
Przyciągnął mnie i pocałował gwałtownie, po czym pchnął mnie do Kitta.
– Musisz ją chronić – przykazał mu.
Potem on i Nicca wymienili spojrzenia i wyciągnęli pistolety. Lucy i policjant zrobili to samo. Wszyscy ustawili się w szyku i zaczęli strzelać.
W końcu zabrakło im amunicji. Potwór zaczął iść w ich stronę. Lucy zdołała uciec do domu. Towarzyszący jej policjant miał mniej szczęścia. Chwyciło go coś, co wyglądało jak gigantyczne, szponiaste ręce, ale niezupełnie nimi było. Te olbrzymie szpony wbiły się w niego, wysyłając w powietrze strumienie krwi. Mężczyzna krzyknął rozdzierająco, a potem raptownie nastała cisza i mogłabym przysiąc, że słyszałam w niej odgłos darcia ubrania, a potem rozdzierania ciała i trzask kości, gdy potwór złamał mężczyznę na pół i cisnął go w naszym kierunku.
Kitto rzucił się na mnie, osłaniając przed lecącymi w naszą stronę kawałkami ciała. Krew zmoczyła jego ubranie jak deszcz.
Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam Niccę i Galena podchodzących do potwora. Każdy z nich w jednej ręce trzymał nóż, w drugiej miecz. Zaczęli go okrążać, ale jak można okrążyć coś, co ma niezliczoną liczbę oczu i kończyn?
Nie miałam pojęcia, czy to któreś z ostrzy zraniło go na tyle poważnie, że nie chciał ryzykować walki, czy też po prostu był już zmęczony tym ciągłym nękaniem, ale tym razem uderzył na nich magią. Nicca nagle został pokryty białą mgiełką. Kiedy mgiełka się rozproszyła, okazało się, że nie może się ruszyć. Nie miałam czasu, by się przekonać, czy wciąż oddycha, ponieważ Bezimienny ruszył na Galena. Mój zielony rycerz stał nieruchomo. Nikt nie mógł mu zarzucić tchórzostwa.
Krzyknęłam do niego, ale nie odwrócił się, a ja nie chciałam go rozpraszać; chciałam po prostu go ocalić.
Spróbowałam się podnieść. Kitto w końcu przestał mi w tym przeszkadzać. Galen nie miał żadnej magicznej broni; musiałam coś zrobić. Ruszyłam naprzód, ale Kitto mnie powstrzymał. Usiłowałam się mu wyrwać, ale poślizgnęłam się i upadłam w kałużę krwi. Moje ręce były teraz całe pokryte krwią – ciepłą, karmazynową posoką. Lewa dłoń zaczęła mnie swędzieć, potem piec. To była krew Bezimiennego, tak samo trująca, jak cały on.
Podniosłam się, usiłując zetrzeć krew rąbkiem sukienki, ale bezskutecznie. Gorąco wślizgnęło się do mojej ręki, mojej skóry i zaczęło wsączać się w moje żyły. Miałam uczucie, jakby cała krew w moim ciele zamieniała się w stopiony, gorący metal.
Krzyknęłam z bólu. Kitto dotknął mnie, próbując mi pomóc. Nagle krzyknął i odskoczył ode mnie. Przód jego T-shirtu pokrył się czerwoną krwią. Uniósł koszulkę na tyle, bym zobaczyła, że ze śladów, które zostawiły na jego ciele moje paznokcie tamtej pamiętnej dla nas nocy, zaczęła lecieć krew, o wiele mocniej, niż wtedy, gdy te ślady uczyniłam.
Mój kuzyn Cel był Księciem Starej Krwi. Mógł otworzyć każdą ranę, nieważne, jak starą. Ale te rany mogły być tylko tak duże, jak te kiedyś zadane. To było coś innego. Doyle powiedział mi kiedyś, że na pewno jeszcze moja druga ręka otrzyma magiczną moc. Nie było jednak sposobu, by dowiedzieć się, kiedy to nastąpi ani co to będzie za moc. Ból w moim ciele ustał, gdy Kitto zaczął krwawić. Ale nie chciałam, żeby Kitto krwawił. Chciałam, by krwawił Bezimienny.
Gdybym musiała dotknąć Bezimiennego tą swoją nową magiczną dłonią tak, by ona zadziałała, zginęłabym. Zamierzałam jednak zastosować magię tak, jak ludzie strzelają z pistoletów. Zaczynają z dużej odległości, stopniowo zbliżając się do celu. I strzelają cały czas, dopóki mają amunicję.
Wyciągnęłam przed siebie lewą rękę, kierując ją w stronę potwora, z otwartą dłonią i myślą o krwi, właśnie myślą o krwi, a nie z samym słowem „krew”. Pomyślałam o jej smaku, słonawym, metalicznym; o tym, jaka jest świeża i gorąca, o tym, jak zasycha. Myślałam o zapachu krwi i o tym, że świeżo utoczona zawsze pachnie mięsem jak surowy hamburger.
Myśląc o krwi, zaczęłam iść w stronę Bezimiennego.