Rozdział 30

Pierwszego dnia mojego przymusowego zamknięcia w mieszkaniu odezwała się główna osobista sekretarz króla Taranisa – Rosmerta. Była ubrana na różowo i złoto, które to kolory idealnie podkreślały złoty odcień jej skóry i ciemnozłote włosy. Była tak bardzo grzeczna i pełna godności, że w zupełności rekompensowała gburowatość Hedwicka. Przy okazji wyjaśniła, że bal, na który mnie zaprasza, to bal bożonarodzeniowy. Musiałam odmówić. Jeśli miałam być obecna na jakimś balu bożonarodzeniowym, musiał to być bal Unseelie. Rosmerta odrzekła, że, oczywiście, rozumie.

Odpuściliśmy sobie pomoc w sprawie morderstw, ponieważ Peterson zabronił komukolwiek z Agencji Detektywistycznej Greya mieszać się w tę sprawę. Jeremy był tak wkurzony, że zakazał Teresie mówić komukolwiek o tym, co widziała, ale Teresa lubi pomagać bliźnim. Poszła na posterunek policji i w końcu znalazła detektywa, który chciał jej wysłuchać. Zeznała, że widziała na miejscu zbrodni duchy – białe kształty wysysające życie z ludzi. W odpowiedzi usłyszała, że duchy nie robią takich rzeczy. Peterson podarł przy niej jej zeznanie i wyrzucił do kosza. Zwykle policjanci czekają, aż składający zeznanie wyjdzie, zanim zrobią coś takiego. Teresie ledwo udało się powstrzymać męża przed czynną napaścią na funkcjonariusza policji. Jej mąż Ray jest byłym futbolistą. Jest wielki jak góra, ma ujmujący uśmiech i pewny uścisk dłoni.

Tak więc nagle okazało się, że mamy mnóstwo wolnego czasu. Nie, wcale przez cały dzień nie uprawialiśmy seksu. Zadręczaliśmy Mędrca. Zapłaciłam cenę, której zażądała królowa Niceven, nie otrzymaliśmy jednak w zamian leku. Dlaczego Mędrzec go nam nie dał ostatniej nocy? Dlaczego to, że Kitto okazał się sidhe, zmieniło wszystko? Czy naprawdę musiałam uprawiać seks z Mędrcem, by otrzymać lek? Wysłannik Niceven nie odpowiadał na żadne pytania.

Latał po mieszkaniu, usiłując uciec przed pytaniami, ale to było małe mieszkanie, nawet jeśli się było wielkości lalki Barbie. W pewnej chwili wystartował z parapetu i podleciał trochę za blisko Galena, który uderzył go tak, jak się bije muchy. Myślę, że nie chciał zrobić mu krzywdy.

Mędrzec spadł na podłogę. Leżał nieruchomo – maleńka istotka w kolorze masła z jasnymi skrzydełkami. Uniósł się powoli na jednej ręce, zanim zdążyłam przy nim uklęknąć.

– Nic ci nie jest? – spytałam.

Spojrzał na mnie z taką nienawiścią, że aż się wzdrygnęłam. Odrobinę się potknął, wstając, ale pomachał skrzydłami i złapał równowagę. Kiedy wyciągnęłam rękę, nie przyjął jej. Stał tam z rękami na biodrach i wpatrywał się w nas.

– Jeśli umrę, zielony rycerzu, lekarstwo umrze wraz ze mną. Lepiej o tym pamiętaj.

– Nie miałem zamiaru cię skrzywdzić – powiedział Galen, ale w jego oczach było coś, co nie było uprzejme, delikatne, Galenowe. Być może krwawe motyle zniszczyły nie tylko jego męskość, ale i coś jeszcze.

– To prawie kłamstwo – zauważył Mędrzec, wzbijając się do lotu. Jego skrzydła poruszały się tak szybko, że stały się niewyraźną plamą. Skrzydła motyla nie poruszają się w ten sposób. Bardziej przypominało to ruch skrzydeł ważki. Kiedy wzniósł się na wysokość oczu Galena, zawisł w powietrzu, machając skrzydełkami dużo wolniej, ale z wystarczającą siłą, by zmierzwić włosy mojego zielonego rycerza.

– Nie miałem zamiaru uderzyć cię tak mocno. – Głos Galena był cichy i gniewny. Była w nim twardość, jakiej u niego nigdy przedtem nie słyszałam. Poczułam przypływ nadziei. Może nawet Galen nauczyłby się czegoś, gdyby został królem. A może właśnie uczył się nienawiści. Tej lekcji chciałabym mu oszczędzić.

Obserwowałam ich, jak wpatrują się w siebie nawzajem z nienawiścią. Mędrzec nadal był wielkości lalki Barbie, ale jego gniew nie był wcale zabawny. To, że mógł w moim zawsze uśmiechniętym Galenie wzbudzić tak negatywne emocje, było trochę zatrważające.

– Bawcie się grzecznie, chłopcy – powiedziałam. Odwrócili się i spojrzeli na mnie. Chyba jednak nie udało mi się rozładować napięcia. – Dobrze, zachowujcie się tak dalej. Chciałam tylko zapytać Mędrca, co miał na myśli, mówiąc, że jeśli umrze, lekarstwo umrze wraz z nim.

Mędrzec podleciał do mnie i skrzyżował ręce na piersi.

– To znaczy, księżniczko, że królowa Niceven pozostawiła coś w moim ciele. Lek dla twojego mężczyzny jest ukryty we mnie. – Kiedy to powiedział, rozłożył szeroko ręce, niemal kłaniając się w locie i trzepocząc skrzydełkami.

– Co to znaczy? – spytał Doyle. – Wyjaśnij nam to. Dokładnie i bez uników. Powiedz nam całą prawdę.

Mędrzec wykonał w powietrzu kolejny skręt, po czym wpatrzył się w Doyle’a. Mógł zwyczajnie popatrzeć na niego przez ramię, ale sądzę, że chciał, by Doyle wiedział, że na niego patrzy.

– Naprawdę chcesz poznać całą prawdę?

– Tak – odparł Doyle, głosem ochrypłym, cichym i niskim, ale tonem, który sprawiał, że wielu sidhe bladło.

Mędrzec roześmiał się radosnym brzęczącym głosem, który sprawił, że z trudem powstrzymałam uśmiech. Był bardzo dobry w czarowaniu, lepszy niż się spodziewałam.

– O, będziesz jeszcze bardziej zły, kiedy usłyszysz, co zrobiła moja droga królowa.

– Po prostu nam to powiedz – włączyłam się. – Przestań nas zwodzić.

Odwrócił się do mnie, unosząc się tak blisko mnie, że czułam na twarzy powiew jego skrzydełek.

– Poproś – zażądał.

Galen napiął się cały. Rhys położył rękę na jego ramieniu. Sądzę, że nie byłam jedyną osobą, która miała oko na Galena w obecności krwawego motyla.

– Proszę – powiedziałam. Mam wiele wad, ale fałszywa duma do nich nie należy. Nic mnie nie kosztowało powiedzenie „proszę” do tego maleńkiego człowieczka.

Uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony.

– Skoro tak ładnie poprosiłaś, powiem ci. – Złapał się za krocze. – Lekarstwo jest schowane tutaj.

Otworzyłam szeroko oczy.

– W jaki sposób Meredith ma je odzyskać? – spytał Doyle beznamiętnym tonem.

Mędrzec uśmiechnął się chytrze.

– W taki sam sposób, w jaki królowa je tam umieściła.

– Niceven nie wolno odbywać stosunków z nikim poza jej mężem – zauważył Doyle.

– Od każdej zasady są wyjątki. Kto jak kto, ale ty, Ciemności, powinieneś o tym wiedzieć.

Wydawało się, że Doyle poczerwieniał, chociaż z powodu koloru jego skóry nie było to takie pewne.

– Jeśli królowa Andais dowie się, że twoja królowa złamała śluby małżeńskie, źle się to dla niej skończy.

– Krwawe motyle nigdy nie musiały się stosować do tych zasad, dopóki Andais nie stała się zazdrosna o dzieci Niceven. Moja królowa ma troje dzieci, wszystkie czystej krwi. Tylko jedno z nich jest dzieckiem Pola, ale to jego właśnie Andais wybrała na małżonka Niceven. Andais zazdrości Niceven jej dzieci, cały dwór o tym wie.

– Na twoim miejscu uważałbym na to, do kogo to mówisz – powiedział Rhys.

Mędrzec machnął maleńką rączką.

– Zażądałaś leku dla swojego zielonego rycerza, a jest tylko jeden sposób, żeby go przekazać. Niceven musiała się ze mną przespać, żeby włożyć we mnie zaklęcie. Andais uznała, że zielony rycerz musi być uleczony za wszelką cenę.

Pokręciłam głową.

– Nie ma mowy, nie prześpię się z tobą.

Mędrzec wzbił się w powietrze.

– A zatem twój zielony rycerz dalej będzie pozbawiony męskości.

Ponownie pokręciłam głową.

– To się okaże. – Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. Nie pozwalałam sobie na częste wpadanie w gniew. Na dworze była to słabość, na którą tylko najpotężniejsi mogli sobie pozwolić. Nigdy nie byłam tak potężna.

– Doyle, skontaktuj się z królową Niceven. Musimy porozmawiać. – Gniew wsączył się w mój głos.

Mędrzec podleciał do mnie tak blisko, że wiatr z jego skrzydełek owiewał moją twarz.

– Nie ma innego sposobu, księżniczko. Moja królowa dała lek. Drugi raz już go nie da.

Spojrzałam na niego.

– Nie jestem pierwszą lepszą, mały człowieczku. Jestem księżniczką sidhe i następczynią tronu Unseelie. Nie puszczam się dla Niceven.

– Tylko dla Andais – dopowiedział Mędrzec.

Byłam bardzo bliska trzepnięcia go, ale nie miałam pewności, jak mocno go uderzę, a nie chciałam zrobić mu krzywdy przez przypadek. Nie, jeśli już miałam go skrzywdzić, wolałam to zrobić z pełną premedytacją.

– Doyle, skontaktuj się z Niceven.

Nie protestował, po prostu poszedł w kierunku drzwi do sypialni. Podążyłam za nim, a za mną reszta.

– Co chcesz zrobić, księżniczko? – zawołał Mędrzec w ślad za mną. – Co możesz zrobić? Czy jedna noc ze mną to taka wysoka cena za męskość twojego zielonego rycerza?

Zignorowałam go.

Kiedy weszłam do sypialni, Niceven była już w lustrze. Dziś miała na sobie czarną suknię, całkowicie przezroczystą, przez którą jej blade ciało zdawało się świecić. Czarne cekiny błyszczały na jej rękawach. Białe włosy opadały swobodnie wzdłuż ciała. Sięgały prawie do kostek, ale były cienkie i nie przypominały z wyglądu włosów. Przyszło mi na myśl porównanie do pajęczyny na wietrze. Blade skrzydła otaczały ją jak biała zasłona. Jej trzy damy dworu stały za jej tronem, ubrane tylko w kuse jedwabne peniuary, jakby dopiero co wstały z łóżka. Każdy z nich jednak pasował do skrzydeł: różanoczerwonych, żonkilowożółtych i irysowofioletowych. Miały zmierzwione włosy. Najwyraźniej faktycznie dopiero przed chwilą się obudziły.

Biała mysz w wysadzanej drogimi kamieniami obroży była na swoim miejscu. To, że Niceven nie miała na głowie diademu, nie nosiła biżuterii, oznaczało, że odpowiedziała na nasze wezwanie w dużym pośpiechu.

– Czemu zawdzięczam ten nieoczekiwany zaszczyt, księżniczko Meredith? – W jej głosie był ślad rozdrażnienia. Najwidoczniej zerwaliśmy z łóżek cały dwór.

– Królowo Niceven, obiecałaś mi lek dla Galena, jeśli napoję twojego sługę swoją krwią. Wypełniłam swoją część umowy ty jednak nie wypełniłaś swojej.

– Mędrzec nie dał ci leku? – Wydawała się szczerze zdziwiona.

– Nie – odparłam.

Odszukała spojrzeniem małego człowieczka, który przysiadł na krawędzi komody, by być łatwo widocznym z lustra.

– Mędrcze, o co tu chodzi?

– Odmówiła przyjęcia leku – odrzekł, rozkładając ręce, jakby chciał powiedzieć: „To nie moja wina”.

Niceven przeniosła wzrok z powrotem na mnie.

– Czy to prawda?

– Naprawdę sądziłaś, że wezmę go do łóżka?

– On jest cudownym kochankiem, księżniczko.

– Być może dla kogoś twoich rozmiarów. Dla kogoś takiego jak ja, to jednak absurdalny pomysł.

– Ma za małego – powiedział Rhys.

Przeszyłam go wściekłym spojrzeniem. Wzruszył ramionami, niemal przepraszając, i cofnął się.

– Jeśli rozmiar jest jedynym problemem, to można temu zaradzić – stwierdziła Niceven.

– Wasza Wysokość – włączył się Mędrzec – nie sądzę, żeby to było rozsądne. Tylko Meredith dała uroczyste słowo, że nie wyjawi naszej tajemnicy.

– A więc niech wszyscy przysięgną – powiedziała.

Pokręciłam głową.

– Niczego nie przysięgniemy – powiedziałam. – Jeśli teraz nie dasz leku dla mojego rycerza, ogłoszę cię krzywoprzysięzcą. Tacy nie mają czego szukać w Krainie Faerie.

– Lek jest na wyciągnięcie ręki, księżniczko. To nie moja wina, że go nie chcesz.

Podeszłam do lustra.

– Seks jest większą łaską niż dzielenie się krwią, dobrze o tym wiesz, Niceven.

Wydawało się, że jej twarz stała się jeszcze szczuplejsza, jasne oczy zabłysły gniewem.

– Przekraczasz dopuszczalne granice, Meredith, ignorując mój tytuł.

– Nie, to ty je przekraczasz, Niceven. Zachowujesz swój tytuł tylko dzięki łasce Andais, dobrze o tym wiesz. Jeśli natychmiast nie otrzymam leku dla Galena, ogłoszę cię przed królową krzywoprzysięzcą.

– Nie zostanę zawrócona z obranego kursu z powodu gniewu, nieważne jak bardzo będziesz mnie prowokowała, Meredith – powiedziała Niceven. – Ujawnij się, Mędrcze.

– Moja królowo, sądzę, że to niezbyt rozsądne.

– Nie pytałam cię o zdanie, rozkazałam ci to zrobić. – Pochyliła się na tronie. – Teraz, Mędrcze. – W jej głosie pojawiła się groźba.

Mędrzec złożył skrzydła i zeskoczył z krawędzi komody. Nagle zaczął rosnąć. Stawał się coraz wyższy. W końcu był prawie mojego wzrostu. Skrzydła, które były piękne, nawet będąc małe, teraz przypominały witraż. Pod żółtą skórą ukazały się mięśnie, a kiedy odwrócił się i spojrzał na mnie przez ramię, zobaczyłam, że jego czarne oczy mają kształt migdałów, a usta są wilgotne i pełne. Było w nim coś nieodparcie zmysłowego, kiedy tak stał tam, wypełniając skrzydłami prawie pół pokoju.

– Czyż nie jest piękny, Meredith? – spytała Niceven głosem pełnym pożądania.

Westchnęłam.

– Jest piękny, ale tym bardziej nie wezmę go do łóżka, bo może mnie teraz zapłodnić i stać się królem. – Musiałam odsunąć się na bok, by widzieć ją wyraźnie przez skrzydła Mędrca. – Czy to jest propozycja na tron Unseelie, Niceven? Czy taki jest twój cel? Nie sądziłam, że masz tak wielkie ambicje.

– Nie dążę do tronu – zaprzeczyła.

– Kłamstwo i krzywoprzysięstwo – powiedział Doyle. Nie ruszał się z miejsca, jakby chciał, by królowa cały czas go widziała i pamiętała, że jest przy mnie.

Popatrzyła na niego wrogo.

– Nie zapominaj się, Ciemności.

– Daj Meredith lek, tak jak przyrzekłaś.

– Królowa Andais powiedziała, że zielony rycerz ma być uleczony za wszelką cenę.

Doyle pokręcił głową.

– Taka cena nie przyszłaby jej do głowy. Zawsze krążyły pogłoski, że krwawe motyle mogą rosnąć, ale aż do teraz nie były one potwierdzone. Królowej nie spodobałby się pomysł, żeby na tronie Unseelie zasiadł krwawy motyl, zwłaszcza taki, który jest marionetką w twoich rękach.

Syknęła na niego i nagle wydała mi się bardzo obca, jakbym odkryła wreszcie, czym naprawdę jest, zrozumiała, jak mało ma w sobie z człowieka. Biała mysz przyczaiła się z dala od niej, jakby obawiała się jej gniewu.

– Masz wybór, królowo Niceven – powiedziałam. – Albo dasz mi lek dla Galena, tak jak przyrzekłaś, albo powiadomię królową Andais o twoim spiskowaniu.

Niceven spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

– Jeśli dam ci lek, nie powiesz jej o tym wszystkim?

– Jesteśmy sojusznikami, królowo Niceven. Sojusznicy ochraniają się nawzajem.

– Nie zgodziłam się na pełny sojusz, tylko na ofiarę z krwi raz w tygodniu. Prześpij się z Mędrcem, a stanę się twoim sojusznikiem.

– Dasz mi lek dla Galena, będziesz przyjmować raz w tygodniu swoją ofiarę z krwi i zostaniesz moim sojusznikiem albo powiem cioci Andais o tym, co próbowałaś zrobić.

Niceven już nie wyglądała na wściekłą, wyglądała na przerażoną.

– Gdybym nie rozkazała Mędrcowi, żeby zdradził ci nasz sekret, nie miałabyś mnie czym szantażować.

– Być może, ale czasami nawet małe ziarnko w niewłaściwym miejscu może być dużym problemem.

– Co masz na myśli?

– Ojciec Galena był pixie, a one nie są dużo większe od Mędrca w jego prawdziwej formie. Zdarzały się już dziwniejsze połączenia krwi na dworach. Sądzę, że Andais mogłaby uznać twoje żądanie, żebym przespała się z jednym z twoich ludzi, za nadużycie zaufania.

Splunęła i mysz uciekła; nawet damy dworu się cofnęły.

– Zaufanie? Co sidhe mogą wiedzieć o zaufaniu?

– Wiedzą o nim prawie tyle samo, co krwawe motyle – odrzekłam.

Spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem, ale byłam na to przygotowana. Uśmiechnęłam się do niej.

– Poprosiłam cię o sojusz, żeby twoi ludzie mogli dla mnie szpiegować. – Popatrzyłam na Mędrca. – Ale wygląda na to, że macie również inne talenty. Wasze miecze to coś poważniejszego niż żądła pszczół.

Poprawiła się na tronie. Była wyraźnie zdenerwowana.

– Nie wiem, o czym mówisz, księżniczko Meredith.

– Sądzę, że wiesz. Chciałabym, żeby w ramach naszego sojuszu twoi ludzie robili dla mnie coś więcej, niż tylko szpiegowali.

– Niby co? Mędrzec jest tylko jeden. Poza tym masz większe miecze przy sobie.

Dotknęłam ramienia wysłannika królowej. Podskoczył, jakby go zabolało, ale wiedziałam, że tak nie jest. Przytuliłam się do jego pleców. Napiął się.

– Czy królowa mówi prawdę? Czy twój miecz jest za mały? – Patrzyłam na Niceven, kiedy to mówiłam.

Spojrzała na mnie gniewnie.

– Nie to miałam na myśli, dobrze o tym wiesz.

– Doprawdy? – spytałam, przejeżdżając koniuszkami palców po ramieniu Mędrca. Zadrżał pod moim dotykiem. Zauważyłam wyraz zazdrości, który na chwilę pojawił się na jej twarzy. – Niceven, Niceven, nie oddawaj innym tego, co masz najcenniejsze.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Dotknęłam włosów Mędrca. Były miękkie jak przędza pająka albo ptasi puch, bardziej miękkie niż jakiekolwiek włosy, których dotąd dotykałam.

– Nigdy nie proponuj, że zrezygnujesz z czegoś, czego nie możesz stracić.

Pokręciła głową.

– Nie rozumiem cię, księżniczko.

– A więc trwaj w swoim uporze, ale wiedz jedno. Proponuję ci sojusz, prawdziwy sojusz w zamian za ofiarę krwi raz w tygodniu. W zamian ty przestajesz szpiegować dla Cela i jego ludzi.

– Książę Cel jest uwięziony, ale Siobhan przebywa na wolności, a ona dla niektórych jest bardziej przerażająca niż Cel.

– To, że jest bardziej przerażająca dla niektórych, nie znaczy jeszcze, że jest taka i dla ciebie.

Niceven skinęła głową.

– To prawda, dla mnie szaleństwo Cela jest bardziej przerażające niż bezwzględność Siobhan. Ona jest przynajmniej przewidywalna.

– Zdaję się na twoje doświadczenie w tym względzie, królowo Niceven.

– Zaryzykowałam wszystko dla szansy, że jeden z moich ludzi zostanie królem Unseelie. Nie wiem, czy twoja krew jest warta takiego ryzyka. Muszę to przemyśleć.

– Nie, albo zawrzemy teraz sojusz, albo królowa dowie się o twoich knowaniach.

Niceven posłała mi spojrzenie pełne jadu.

– Zrobię to, Niceven, nie miej złudzeń. Albo zawrzesz sojusz, albo odpowiesz przed Andais.

– A zatem nie mam wyboru – powiedziała.

– Nie masz – potwierdziłam.

– A więc sojusz, ale sądzę, że obie tego pożałujemy.

– Być może – przyznałam. – Daj jeszcze tylko lek dla Galena i na dzisiaj koniec interesów.

– Daj księżniczce lek – rozkazała Niceven swojemu wysłannikowi.

Zmarszczył brwi.

– W jaki sposób mam to zrobić, skoro nie wolno mi go dać tak, jak ty dałaś go mnie.

– Chociaż przekazałam ci go przez bardziej intymny kontakt, żeby go oddać, musisz tylko sprawić, by wasze ciała się połączyły.

– Miało nie być seksu – zaprotestowałam.

Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Pocałunek, Meredith, wystarczy jeden pocałunek.

Musiałam się odsunąć, by Mędrzec mógł się do mnie odwrócić. Jego skrzydła zdawały się wypełniać całą przestrzeń pomiędzy komodą a lustrem. Kiedy się odwrócił, stanęłam na wprost niego. Jego skrzydła wznosiły się nad nim jak wierzchołek jakiegoś złocistego, wysadzanego kamieniami serca. Jego włosy były tylko o odcień bardziej złociste od skóry. Wyglądał niemal nierealnie w swoim pięknie, dopóki nie zobaczyło się jego oczu. W tych błyszczących czarnych oczach nie było już gniewu, tylko złośliwość. To mi przypomniało, że był tylko większą wersją tych istot, które okaleczyły Galena.

– Żadnego gryzienia do krwi – powiedziałam.

Roześmiał się, błyskając spiczastymi zębami.

– Jak na księżniczkę sidhe otwarcie stawiasz sprawę.

– Nie chcę dać ci swobody, żebyś potem mógł powiedzieć, że mnie nie zrozumiałeś. Chcę, żebyśmy to sobie wyjaśnili.

– Nie skrzywdzi cię, księżniczko – powiedziała Niceven.

Mędrzec odwrócił głowę i spojrzał na nią przez ramię.

– Kropla krwi to doskonała przyprawa do pocałunku – zauważył.

– Dla nas może i tak, ale ty masz zrobić dokładnie to, co księżniczka ci każe. Jeśli mówi, że nie życzy sobie gryzienia do krwi, masz jej posłuchać.

– Dlaczego miałbym zważać na to, co mówi księżniczka sidhe? – spytał.

– Nie masz zważać na to, co mówi księżniczka, masz zważać na to, co mówię ja. – Spojrzała na niego z takim gniewem, że trochę spokorniał.

Jego ramiona odrobinę opadły, skrzydła się napięły, aż uderzył nimi w komodę.

– Jak moja królowa każe, tak będzie. – Nie był zadowolony.

– Masz moje słowo, że cię nie skrzywdzi – powiedziała Niceven.

Skinęłam głową.

– Mam słowo królowej.

Mędrzec popatrzył na mnie.

– Ale nie moje.

– Moje słowo jest zarazem twoim słowem – powiedziała Niceven, a jej głos zmienił się w cichy syk.

Wyraz twarzy Mędrca był tak wrogi, że gdyby Niceven go widziała, nie byłaby zadowolona. Jego plecy zasłaniały go przed jej spojrzeniem, i na chwilę w jego oczach pojawiło się coś niemal ludzkiego. To minęło prawie natychmiast, ale ten błysk dał mi do myślenia. Być może mały dwór Niceven nie był ani trochę szczęśliwszy od dworu Andais.

Przejechałam rękami po jego twarzy, nie z potrzeby czułości, a z potrzeby zapanowania nad nim. Miał skórę miękką i gładką jak dziecko. Nigdy jeszcze nie dotykałam w taki sposób krwawego motyla. Oparłam się o niego, a on po prostu stał. Czekał, aż dopełnię aktu.

Odwróciłam głowę i zawahałam się, z ustami tuż przy jego wargach. Jego usta były bardziej czerwone niż usta człowieka. Zastanawiałam się przez chwilę, czy okażą się też inne w dotyku, i wtedy moje usta potarły o jego, i uzyskałam odpowiedź. Były miękkie jak jedwab, atłas. Miałam wrażenie, jakbym smakowała dojrzałego owocu.

Nie poczułam żadnego zaklęcia. Odsunęłam się od niego, ręce nadal trzymając na jego twarzy. Spojrzałam na Niceven w lustrze.

– Tam nie było żadnego zaklęcia, żadnego leku.

– Czy jego ciało weszło w twoje? – spytała.

– Masz na myśli język?

– Tak jest, ponieważ ustaliłaś, że nic innego nie wchodzi w grę.

– Nie – odparłam.

– Pocałuj ją jak należy – przykazała Mędrcowi. – Dopiero wtedy lek zostanie przekazany.

Westchnął ciężko, poruszając się pod moimi rękami.

– Jak moja królowa każe.

Jego ręce zjechały po moim ciele, przyciągając mnie do niego. Byliśmy zbyt blisko siebie, żebym mogła trzymać ręce na jego twarzy, ale kiedy chciałam je położyć na jego plecach, poczułam pod palcami skrzydła.

– Połóż ręce pod skrzydłami, tam, gdzie wychodzą one z pleców – powiedział, jakby czytał w moich myślach. Być może ktoś już miał kiedyś z tym problem.

Dotknęłam jego pleców. Były normalne w dotyku, mimo wyjątkowej miękkości jego skóry. Czy nie powinien mieć tam dodatkowych mięśni, by poruszać skrzydłami?

Jego dłonie sunęły po moich plecach, kiedy przybliżał do mnie swoją twarz. Nasze usta zetknęły się, ale tym razem Mędrzec oddał pocałunek. Najpierw był delikatny, potem jego ręce potrząsnęły moim ciałem i wtargnął zachłannie w moje usta. Miałam wrażenie, jakby jego język, jego usta były żarem. Żarem, który wypełnił moje usta, spłynął do mojego gardła, przepływając przez moje ciało niczym strumień, rozlewając się po nim aż po koniuszki palców, aż stałam się pełna tego żaru, a moja skóra stała się gorąca.

Głos Niceven przywołał mnie do rzeczywistości.

– Masz swój lek, księżniczko. Podaj go swojemu zielonemu rycerzowi, zanim wystygnie.

Mędrzec i ja z trudem oderwaliśmy się od siebie.

Podeszłam do Galena i przejechałam gorącymi dłońmi po jego ramionach. Nawet przez rękawy koszuli czułam jego skórę, czułam żar sunący po nim. Jego oddech był szybki i ciężki, kiedy schylił się, by otrzymać pocałunek.

Nasze usta spotkały się, przywarły szczelnie do siebie, by ani kropla tego żaru nie uleciała. Wargi, język, nawet zęby upajały się sobą nawzajem. Żar wypełnił moje usta. Czułam ciepło, słodką gęstość, jakby ciepły miód albo syrop, który przelał się na Galena.

Wyjął żar ze mnie, wyciągnął magię ze mnie ustami, dłońmi, ciałem. Magiczny żar obudził żar innego rodzaju i z krzykiem wspięłam się na jego ciało, obejmując go nogami w pasie. Krzyknął, kiedy dotknęłam jego krocza.

Postawił mnie szybko na ziemię, niemal mnie odpychając.

– Wcale nie jestem wyleczony – wydyszał.

– Będziesz wyleczony za dwa dni o zmroku albo wcześniej – powiedziała Niceven.

Nadal stałam, trochę się chwiejąc, odzyskując oddech. Ledwie słyszałam jej głos przez pulsowanie w uszach. Nie mogłam nic powiedzieć, więc oddałam głos Doyle’owi.

– Królowo Niceven, potrzebuję twojego słowa, że Galen za dwa dni od teraz wyzdrowieje.

– Masz je – odrzekła.

Skinął głową.

– Dziękujemy ci.

– Nie dziękuj mi, Ciemności, nie dziękuj – powiedziała, po czym zniknęła, a lustro znowu stało się tylko lustrem, niczym więcej.

Galen usiadł ciężko na brzegu łóżka. Nadal dyszał, łapiąc oddech, ale uśmiechał się do mnie.

– Za dwa dni.

Próbowałam dotknąć jego twarzy, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie trafiłam. Schwycił moją dłoń i przyłożył ją do swojego policzka.

– Dwa dni – powiedziałam.

Skinął głową, nadal się uśmiechając i przyciskając moje dłonie do swojej twarzy. Ale ja nie mogłam się uśmiechnąć; widziałam minę Mroza. Arogancką, wściekłą, zazdrosną. Gdy się zorientował, że na niego patrzę, odwrócił głowę. Ukrył twarz, ponieważ nie potrafił zapanować nad jej wyrazem. Mróz był zazdrosny o Galena. To nie był dobry znak.

Загрузка...