Rozdział 23

Siedziałam już za kierownicą, gdy uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie, dokąd mamy jechać. Wpatrzyłam się w kluczyki w dłoni, nie mogąc się skoncentrować.

– Dokąd jedziemy? – spytałam w końcu.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

– Może ja poprowadzę – zaproponował Rhys siedzący z tyłu. Wyjął delikatnie kluczyki z mojej ręki. Nie protestowałam. Głowę wypełniało mi bzyczenie, zupełnie jakby zalęgł się w niej jakiś owad.

Przesiadłam się na siedzenie dla pasażera. Miałam szczęście, że Rhys był ze mną. Mróz nie umiał prowadzić.

– Zapnij pas – przypomniał mi Rhys.

To było do mnie niepodobne zapomnieć o zapięciu pasa bezpieczeństwa. Dopiero za drugim razem udało mi się to zrobić.

– Co się ze mną dzieje? – zdziwiłam się.

– Szok – odrzekł Rhys.

– Szok? Z jakiego powodu?

Mróz pochylił się nad moim siedzeniem. Strażnicy na ogół nie zapinali pasów bezpieczeństwa; mogliby zostać nawet skróceni o głowę, a i tak by przeżyli, więc nie przejmowali się za bardzo możliwością wypadnięcia przez przednią szybę.

– Powiedziałaś już to temu policjantowi. Nigdy nie widziałaś jeszcze czegoś równie okropnego.

– A ty widziałeś już coś gorszego?

Przez chwilę milczał. W końcu powiedział:

– Tak.

Popatrzyłam na Rhysa, który wyjechał właśnie na Pacific Highway, z której roztaczał się piękny widok na ocean.

– A ty? – spytałam.

– Co ja? – odparł, uśmiechając się pod nosem.

– Czy ty widziałeś już coś gorszego?

– Tak. Ale nie chcę o tym mówić.

– Nawet jeśli poproszę?

– Zwłaszcza jeśli poprosisz. Gdybym był na ciebie wściekły, może zechciałbym zaszokować cię opowieściami o tym, co widziałem. Ale nie jestem na ciebie wściekły i nie chcę cię ranić.

– A ty, Mrozie?

– Jestem pewien, że Rhys widział o wiele gorsze rzeczy niż ja. Nie było mnie jeszcze na świecie podczas pierwszych wojen między nami a Firbolgami.

Wiedziałam, że Firbolgowie byli pierwszymi półboskimi mieszkańcami Wysp Brytyjskich i Irlandii. Wiedziałam również, że moi przodkowie pokonali ich i stali się nowymi władcami wysp. To było tysiące lat temu. Nie wiedziałam jednak, że Rhys jest starszy od Mroza, starszy od większości sidhe. Najwyraźniej Rhys był jednym z pierwszych spośród nas, którzy przybyli na wyspy, które uważamy za nasz dom rodzinny.

– Rhys jest starszy od ciebie? – spytałam Mroza.

– Tak – przyznał.

Spojrzałam na Rhysa.

Nagle wydał się strasznie zajęty prowadzeniem.

– Rhysie?

– Tak – odpowiedział, patrząc prosto przed siebie. Odrobinę za szybko wjechał w zakręt, więc musiał obrócić kierownicą.

– Ile jesteś starszy od Mroza?

– Nie pamiętam. – W jego głosie dało się słyszeć błagalną nutę.

– Nie kłam.

Zerknął na mnie.

– Naprawdę nie pamiętam. To było tak dawno temu… Nie pamiętam, kiedy urodził się Mróz. – Tym razem brzmiał gderliwie.

– Pamiętasz, kiedy się urodziłeś? – spytałam Mroza.

Zamyślił się na chwilę, po czym pokręcił głową.

– Nie za bardzo. Rhys ma rację co do jednego: minęło tak dużo czasu, że trudno to ogarnąć myślą.

Chcesz przez to powiedzieć, że straciliście pamięć?

– Nie – odparł Mróz – ale to, kiedy kto się urodził, nie jest dla nas najważniejsze. Wiesz, że nie obchodzimy urodzin.

– Tak, choć nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego.

Odwróciłam się do Rhysa. Miał ponurą minę.

– Więc widziałeś już gorsze rzeczy od tego, co widzieliśmy w tym klubie?

– Tak.

– Czy gdybym poprosiła, żebyś mi o tym opowiedział, zrobiłbyś to?

– Nie.

Wiedziałam, że to „nie” z pewnością nie zmieni się w „tak”. Rhys nie jest z tych, co zmieniają zdanie.

Zrezygnowałam. Pomijając już wszystko inne, nie byłam pewna, czy chcę wysłuchiwać dzisiaj opowieści o straszliwych mordach, zwłaszcza jeśli były one gorsze od tego, co właśnie widzieliśmy. W całym swoim życiu nie widziałam czegoś równie strasznego.

– Uszanuję twoje życzenie.

Spojrzał na mnie tak, jakby nie do końca w to wierzył.

– To bardzo wielkoduszne z twojej strony.

– Nie musisz być złośliwy.

Wzruszył ramionami.

– Przepraszam. Po prostu nie czuję się zbyt dobrze.

– Myślałam, że tylko na mnie zrobiło to takie wrażenie.

– To nie widok ciał tak na mnie podziałał – odparł Rhys – a fakt, że ten porucznik się myli. To nie był gaz ani trucizna, ani coś w tym rodzaju.

– O czym ty mówisz? Zauważyłeś coś, czego ja nie dostrzegłam?

Mróz oparł się z powrotem na swoim siedzeniu.

– No dobrze. Co obaj widzieliście, czego ja nie spostrzegłam?

Rhys dalej wpatrywał się w drogę. Z tylnego siedzenia też nie dobiegł żaden dźwięk.

– Niech ktoś mi powie.

– Zdaje się, że już się lepiej czujesz – zauważył Mróz.

– To prawda. Nic tak nie dodaje siły jak złość. Czy w końcu dowiem się od was, co takiego przegapiłam?

– Miałaś za silną osłonę, żeby wyczuć magię – powiedział Rhys.

– Jasne, że tak. Czy wiesz, jak dużo magicznego gówna unosi się w miejscu, w którym było niedawno morderstwo, a co dopiero masowa egzekucja? Mnóstwo istot duchowych zlatuje się w takie miejsce. Zbierają się jak sępy nad padliną, karmiąc się pozostałościami życia, przerażeniem, smutkiem. Przychodzisz czysty, a wychodzisz pokryty bogini wie czym.

– Wiemy, co mogą uczynić istoty duchowe unoszące się w takim miejscu – zauważył Mróz.

– Prawdopodobnie lepiej niż ja – powiedziałam. – Ale wy jesteście sidhe pełnej krwi, więc nic się do was nie przyczepia.

– To prawda – przyznał Mróz – ale widziałem innych naszego rodzaju prawie opętanych przez byty niematerialne. To czasami się zdarza, zwłaszcza jeśli ktoś ma do czynienia z czarną magią.

– Cóż, jestem człowiekiem na tyle, żeby się do mnie przyczepiały. Nie robię nic, co mogłoby je przyciągać, oprócz tego, że mogę nie mieć wystarczającej osłony.

– Starałaś się wyczuć jak najmniej, gdy tam byłaś – zauważył Rhys.

– Jestem prywatnym detektywem, a nie medium. Nie jestem nawet czarodziejem czy czarownicą. Właściwie to niepotrzebnie tam poszłam. Nie mogłam pomóc.

– Mogłabyś pomóc, gdybyś choć trochę opuściła osłonę.

– Dobrze, następnym razem będę odważniejsza. A teraz powiedzcie mi wreszcie, co tam zauważyliście.

Mróz westchnął cicho, na tyle jednak głośno, bym mogła usłyszeć.

– Wyczułem tam pozostałości potężnego zaklęcia, naprawdę potężnego.

– Czy wyczułeś je dopiero w środku?

– Nie. Nie miałem ochoty dotykać zmarłych, więc szukałem innymi zmysłami poza dotykiem i wzrokiem. Opuściłem osłonę i wyczułem zaklęcie.

– Czy wiesz, co to było za zaklęcie? – spytałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, że kręci głową.

– Ja wiem – włączył się Rhys.

– Co takiego?

– Każdy, kto się skoncentrował, mógł wyczuć pozostałości zaklęcia. Ty również byś je wyczuła, gdybyś tylko chciała.

– To mogłoby jej nic nie powiedzieć, podobnie jak nic nie powiedziało mnie – zauważył Mróz – ale byłoby dla niej trudniejsze do zniesienia.

– Wcale tego nie podważam – powiedział Rhys. – Chodziło mi tylko o to, że przyjrzałem się ciałom. Dziewięcioro ofiar upadło tak, jak stało. Inne jednak miały czas, żeby walczyć, przestraszyć się, próbować uciec. Ale nie uciekały tak, jakby na przykład zostały zaatakowane przez dzikie zwierzęta. Nie uciekały w stronę drzwi albo okien. To było tak, jakby nie mogły nic zobaczyć.

– Mówisz samymi zagadkami – zauważył Mróz.

– Zgadza się, powiedz to prościej.

– A jeśli nie uciekały, bo nie uświadomiły sobie, że coś jest w sali?

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam.

– Większość ludzi nie widzi istot duchowych.

– Tak, ale jeśli sugerujesz, że to jakieś byty niematerialne zabiły tych ludzi w klubie, nie mogę się z tym zgodzić. One nie mają takich możliwości. Są w stanie zrobić coś takiego jednej osobie, która jest podatna na ich wpływy, ale nawet to nie jest pewne.

– Nie miałem na myśli bytów niematerialnych, Merry, a inne rodzaje istot duchowych.

– Chcesz powiedzieć, że to były duchy?

Skinął głową.

– Duchy nie robią takich rzeczy. Mogą wystraszyć kogoś na śmierć, ale to wszystko. Duchy nie mają dość mocy, by naprawdę zranić ludzi. Mogą tylko dokonać psychicznego spustoszenia.

– To zależy od tego, o jakim rodzaju duchów mówisz, Merry.

– Nie rozumiem… jest tylko jeden rodzaj duchów.

Odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć swoim jedynym okiem.

– Dużo wiesz.

Zawsze myślałam, że Rhys jest jednym z młodszych wojowników sidhe, ponieważ nigdy nie dawał mi odczuć tego, że uważa mnie za małą dziewczynkę. Był jednym z niewielu, którzy mieszkali poza kopcami i mieli w domu elektryczność. Teraz jednak patrzył na mnie tak, jakbym była dzieckiem i niczego nie rozumiała.

– Przestań – powiedziałam.

Odwrócił głowę, koncentrując się na drodze przed sobą.

– Co mam przestać?

– Nie cierpię, kiedy patrzysz na mnie tak, jakbym była dzieckiem i nie była w stanie zrozumieć, o czym mówisz. Niech będzie, że nigdy nie dożyję tysiąca lat, ale mam już trzydzieści kilka lat, a to w świecie ludzi oznacza, że jestem dorosła i bardzo byłabym ci wdzięczna, gdybyś mnie jak taką traktował.

– Więc przestań się zachowywać jak dziecko – powiedział z wyrzutem, jak rozczarowany nauczyciel. Nie chciałam, by się tak do mnie zwracał. Wystarczy już, że robił to ciągle Doyle.

– Dlaczego uważasz, że zachowuję się jak dziecko? Dlatego, że nie opuściłam osłony i nie zobaczyłam tego całego horroru?

– Nie, dlatego, że stwierdziłaś kategorycznie, że jest tylko jeden rodzaj duchów. Wierz mi, nie tylko cienie ludzi kręcą się wśród nas.

– A czyje jeszcze? – spytałam.

Westchnął głęboko.

– Co, twoim zdaniem, dzieje się z nieśmiertelną istotą, która zostaje zabita?

– Odradza się w innym wcieleniu.

Uśmiechnął się.

– Nie, Merry, jeśli może być zabita, to, jeśli będziemy trzymać się definicji nieśmiertelności, nie jest tak naprawdę nieśmiertelna. Mówimy o sobie, że jesteśmy nieśmiertelni, ale to nieprawda. Można nas zabić.

– Tylko za pomocą magii – zauważyłam.

– To nie ma znaczenia za pomocą czego. Ważne, że można to zrobić. I znów powraca pytanie: Co się dzieje z nieśmiertelnymi, którzy giną?

– Nie mogą zginąć, są nieśmiertelni.

– No właśnie – potwierdził.

Wpatrzyłam się w niego.

– Dobrze, poddaję się. Co to znaczy?

– Jeśli ktoś nie może umrzeć, ale umiera, co się z nim dzieje?

– Masz na myśli starych bogów – domyślił się Mróz.

– Tak – odparł Rhys.

– Ale oni nie są duchami – powiedział Mróz. – Oni są pozostałościami pierwszych bogów.

– Dajcie spokój – westchnął Rhys. – Sami pomyślcie. Duch człowieka jest tym, co z niego zostaje po śmierci, zanim przejdzie do innego wymiaru. Jest to duchowa pozostałość istoty ludzkiej, prawda?

Oboje się z nim zgodziliśmy.

– A zatem pozostałości pierwszych bogów są po prostu duchami bogów?

– Nie – odrzekł Mróz – ponieważ jeśli ktoś odkryje ich imię na nowo i sprawi, że będą znów mieli wyznawców, mogą, przynajmniej teoretycznie, powrócić do życia. Duchy ludzi nie mają takiej możliwości.

– Czy to oznacza, że starzy bogowie nie są duchami? – spytał Rhys.

Zaczynała mnie już od tego wszystkiego boleć głowa.

– No dobrze, kręciły się tam duchy starych bogów. Ale jaki to ma związek z tym, co widzieliśmy?

– Powiedziałem, że znam to zaklęcie. Nie do końca odpowiada to prawdzie. Ale widziałem cienie starych bogów, które zostały uwolnione, żeby zaatakować istoty magiczne. To było tak, jakby powietrze nagle stało się trujące. Życie po prostu zostało z nich wyssane.

– Istoty magiczne są nieśmiertelne – powiedziałam.

– Nikt, kogo można zabić, nawet jeśli może się odrodzić w innym bycie, nie jest nieśmiertelny. Długość życia tego nie zmieni.

– Twoim zdaniem w tym klubie ludzi zaatakowały duchy starych bogów?

– Istoty magiczne trudniej zabić niż ludzi. Jeśli to miejsce byłoby pełne istot magicznych, niektóre mogłyby się uratować albo być w stanie się obronić. Ludzie nie zdołali tego zrobić.

– Więc duchy umarłych bogów zabiły około stu osób w klubie nocnym w Kalifornii?

– Tak – odpowiedział Rhys.

– Czy to mógł być Bezimienny?

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu potrząsnął głową.

– Nie, Bezimienny zburzyłby budynek.

– Jest tak potężny?

– Jest tak niszczycielski.

– Kiedy widziałeś po raz pierwszy taki atak?

– Jeszcze przed urodzeniem się Mroza.

– Więc tysiące lat temu.

– Tak.

– Kto mógł wtedy wezwać te duchy? Kto mógł rzucić to zaklęcie?

– Sidhe, który zginął na długo przed najazdem Normanów na Anglię.

Poszperałam szybko w pamięci.

– Więc przed 1066 rokiem.

– Tak.

– Czy ktokolwiek z żyjących obecnie mógłby rzucić takie zaklęcie?

– Pewnie tak, ale to jest zakazane. Jeśli przyłapano by go na tym, zostałby stracony bez procesu i wyroku, po prostu od razu.

– Kto ryzykowałby coś takiego dla zabicia tłumu ludzi? – spytał Mróz.

– Nikt – odparł Rhys.

– Skąd pewność, że zrobiły to duchy starych bogów? – spytałam.

– Zawsze istnieje możliwość, że jacyś ludzie-czarodzieje wymyślili nowe zaklęcie, które łudząco przypomina tamto, ale ja osobiście jestem przekonany, że to sprawka duchów starych bogów.

– Czy duchy wysysają z ludzi życie dla swojego pana? – spytał Mróz.

– Nie, one żywią się życiem. Teoretycznie, jeśli będą się nim żywić każdej nocy, mogą w końcu same stać się żywe. Potrzebują pomocy śmiertelników, żeby tego dokonać, ale niektóre z nich mogą wrócić do pełni sił. Czasami któryś z nich może nawiązać kontakt z satanistami, przekonać ich, że jest diabłem i sprawić, żeby się dla niego poświęcili, ale to kosztuje wiele wysiłku. Wyssanie życia z ofiar jest szybsze, a przy tym nie traci się wtedy tyle energii, ile przy spożywaniu krwi, którą zapewniają czciciele.

– Czy któryś z tych duchów kiedykolwiek wrócił do pełni sił? – spytałam.

– Nie, zawsze udawało się je powstrzymywać, zanim zaszły za daleko. Ale z tego, co wiem, nigdy nie żywiły się bezpośrednio – z wyjątkiem jednego wypadku, który został opanowany, gdy tylko zaklęcie przestało działać.

– Co może ich powstrzymać? – spytałam.

– Trzeba odwrócić zaklęcie.

– Jak to zrobić?

– Nie wiem. Po powrocie do domu muszę porozmawiać z innymi strażnikami.

Nagle przyszło mi coś do głowy.

– Rhysie – powiedziałam cicho, ponieważ ta myśl przeraziła mnie.

– Tak?

– Jeśli jedyna znana ci istota, która mogła rzucić takie zaklęcie, była sidhe, czy to nie znaczy, że to znowu ktoś z nas?

Milczał przez chwilę, po czym powiedział:

– Tego się właśnie obawiam. Jeśli to faktycznie sprawka sidhe i ludzie to odkryją, będzie to mogła być podstawa do wypędzenia nas z amerykańskiej ziemi. W aneksie do traktatu między nami a Jeffersonem zapisane jest, że jeśli użyjemy magii ze szkodą dla interesu narodowego, możemy zostać wygnani.

– To dlatego nie powiedziałeś o swoich podejrzeniach policji – domyśliłam się.

– To jeden z powodów – przyznał.

– Jakie są inne?

– Merry, oni nie mogą z tym nic zrobić. Nie powstrzymają tego. Nie jestem nawet pewien, czy w tej chwili ktokolwiek z nas, sidhe, może to powstrzymać.

– Przynajmniej jeden z nas może to zrobić – powiedziałam.

– Kogo masz na myśli? – spytał.

– Tego, kto rzucił to zaklęcie. Powinien umieć je cofnąć.

– To prawda – przyznał Rhys – ale zabicie tylu ludzi w ciągu kilku minut może być spowodowane też tym, że stracił kontrolę nad istotami, które przywołał. Mogły go zabić.

– No dobrze, ale jeśli to jeden z nas to spowodował, dlaczego zrobił to w Kalifornii, a nie w Illinois, gdzie jest największe skupisko sidhe?

Rhys znów odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć.

– Naprawdę nie rozumiesz? Może to o ciebie chodziło?

Może chciał cię zabić tak, żeby żaden ślad nie prowadził do Krainy Faerie?

– Ale my to powiązaliśmy z Krainą Faerie.

– Tylko dlatego, że ja tutaj jestem. Większość osób na dworze zapomniała już, kim byłem, a ja im nie przypominam o tym, ponieważ przez Bezimiennego nie mam wystarczającej mocy, żeby znowu stać się tym, kim byłem. – W jego głosie słychać było rozgoryczenie. Roześmiał się. – Zapewne jestem jednym z nielicznych pozostałych przy życiu sidhe, którzy widzieli, co zrobił Esras. Byłem tam, a ten, kto obudził starych bogów, po prostu o mnie zapomniał. – Roześmiał się ponownie, ale tym razem z drwiną. – Zapomnieli o mnie. Mam nadzieję, że uda mi się sprawić, żeby pożałowali tego niewielkiego przeoczenia.

Nigdy nie słyszałam Rhysa tak pełnego… czegoś, co nie miało nic wspólnego z pożądaniem czy żartami. Przyglądałam się mu, gdy jechał do apartamentu po Kitta. Było coś dziwnego w wyrazie jego twarzy, ułożeniu ramion. Nawet uścisk jego dłoni był inny. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę go nie znam. Skrywał się za maską humoru, niefrasobliwości, ale pod nią było coś więcej. Był moim ochroniarzem i kochankiem, a w ogóle go nie znałam. Nie byłam pewna, czy to ja powinnam go za to przepraszać, czy też on powinien przepraszać mnie.

Загрузка...