35 Sztuczny uśmieszek.

Olverowi brakowało Wiatra. Bela – silna klacz o gęstej sierści, której dosiadał – nie była oczywiście złym wierzchowcem. Była jednak powolna. Olver dowiedział się o tym, gdy próbował ją pośpieszyć, ale Bela wlokła się powoli za innymi końmi. Nic nie mogło sprawić, by ruszała się choć odrobinę szybciej. Olver pragnął pędzić jak burza. A zamiast tego poruszał się w tempie ciężkiej kłody płynącej na powierzchni spokojnej rzeki.

Otarł czoło. Ugór był przerażający, a wędrowcy – większa część z nich nie miała koni – szli tak, jakby każdy krok miał sprowadzić na nich hordy Trolloków. Reszta rozmawiała przyciszonymi głosami, podejrzliwie popatrując na wzgórza.

Minęli kępy wyschniętych drzew. Wyciekał z nich sok, bo ich korę pocięto. Jednak sok wyglądał na zbyt czerwony. Przypominał krew. Jeden z członków konwoju zbliżył się i przyjrzał temu uważniej.

Po konarach pięła się winorośl – wyglądała na brązową i zwiędłą, jednakże wiła się niczym wąż. Nim Olver zdążył krzyknąć, ciekawski wisiał martwy na gałęziach drzewa.

Wszyscy zamarli, przerażeni. Drzewo zaś jak gdyby wciągnęło martwego mężczyznę poprzez pęknięcie w korze. Strawiło go. Być może sok rośliny był krwią.

Olver rozglądał się, zdjęty strachem.

– Stać – powiedziała lady Faile lekko drżącym głosem. – Mówiłam wam, żebyście nie podchodzili blisko do roślin! Niczego nie dotykajcie.

Ruszyli dalej. Jadący w pobliżu Faile Sandip mamrotał do siebie:

– To już piętnasty. Piętnasty człowiek, którego straciliśmy w przeciągu paru dni. Światłości! Nigdy tego nie przetrwamy!

Gdyby tylko ich zmartwieniem były Trolloki. Olver nie był w stanie walczyć z drzewami i owadami. Kto zresztą byłby? Z Trollokami natomiast potrafiłby sobie poradzić. Olver miał swój nóż, a od Harnana i Silvica nauczył się paru rzeczy, jak się nim posługiwać. Olver nie był wysoki, ale uważał, że Trolloki mogłyby go nie docenić. Potrafił atakować nisko schylony i uderzać w swoje ofiary, nim te zdążyły się zorientować, co się dzieje.

Starając się powstrzymać drżenie rąk, zaciął Belę ostrogami, mając nadzieję, że zrówna się z lady Faile. Z oddali dobiegł go odgłos skrzeczenia, tak jakby coś kończyło swe życie w okropny sposób. Olver zatrząsł się. Dzisiaj już słyszał ten sam odgłos, tyle że wcześniej. Czy teraz jednak nie dobiegał z bliższej odległości?

Kiedy zbliżył się do przednich szeregów konwoju, Setalle rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie. Dorośli robili wszystko, by uchronić go przed niebezpieczeństwem. Olver zebrał się w sobie, ignorując ten okropny skrzek w oddali. Wszyscy myśleli, że jest delikatny, a wcale nie był. Nie zauważyli, jak dorósł. Prawdę rzekłszy, nie lubił myśleć o tamtych czasach. Wydawało mu się, że miał trzy życia naraz. Jedno przed śmiercią rodziców, drugie, gdy pozostał sam i teraz trzecie.

Tak czy inaczej, przywykł do walki z przeciwnikiem większym od siebie. Trwała przecież Ostatnia Bitwa. Ciągle powtarzano, że przyda się każdy człowiek. Dlaczego by więc nie on? Gdyby nadeszły Trolloki, pierwszą rzeczą, jaką by zrobił, byłoby zejście z grzbietu tej powolnej klaczy. Potrafił iść szybciej, niż ona galopować! Cóż, Aielowie nie potrzebowali koni. Olver jeszcze z nimi nie trenował, ale już to zaplanował. Nienawidził wszystkich Aielów, ale w szczególności Shaido, i powinien był poznać ich sekrety, jeśli planował ich pozabijać. Uda się do nich i będzie się domagał, aby go szkolili. Przyjmą go, będą źle traktować, ale w końcu nabiorą do niego szacunku i pozwolą mu ćwiczyć ze swymi wojownikami. Krążyły o tym opowieści. Takie rzeczy się zdarzały.

Kiedy pozna już sekrety Aielów, uda się do Węży i Lisów, i uzyska odpowiedź na pytanie, jak ma znaleźć Shaido, którzy zamordowali jego ojca. Wytropienie ich i zabicie będzie wyzwaniem wartym odrębnej historii.

„Wezmę ze sobą Noala” – pomyślał. – „On był wszędzie. Będzie moim przewodnikiem. On…”

Noal nie żył.

Pot spływał po twarzy Olvera, gdy zaczął wspinać się po stromej ścieżce w górę. Minęli już większą część śmiercionośnych drzew, starając się trzymać od nich jak najdalej. Jeden z członków konwoju ujrzał obok ścieżki dużą plamę błota. Było brązowe i gęste, a Olver spostrzegł, iż wystaje z niego kilkanaście kości.

To miejsce było straszne!

Olver marzył, by Noal był tu razem z nim. Noal był wszędzie, widział wszystko. Wiedziałby, jak wyprowadzić ich z tego miejsca. Ale on odszedł. Olver dowiedział się o tym niedawno, wyłowiwszy tę wiadomość z informacji, jakich udzielała lady Moiraine na temat wydarzeń w Wieży Ghenjei.

„Wszyscy umierają” – pomyślał, ze wzrokiem wciąż skierowanym do przodu. – „Wszyscy…”

Mat uciekł do Seanchan, Talmanes walczy u boku królowej Elayne. A członkowie konwoju jeden po drugim są zjadani przez drzewa, błoto i potwory.

Dlaczego wszyscy oni pozostawili go samego?

Potarł swoją bransoletę. Noal dał mu ją na krótko przed swym odjazdem. Utkana z grubych włókien, była noszona przez wojowników z dalekich lądów – tak mu powiedział Noal. Była znakiem człowieka, który widział bitwę i przeżył.

Noal… martwy. Czy Mat także zginie?

Olverowi było gorąco. Czuł się zmęczony i przerażony. Pognał Belę. Na szczęście go posłuchała, kłusując w górę zbocza nieco szybciej. Porzucono wozy, a potem konwój skierował się ku miejscu zwanemu Spustoszonymi Ziemiami, co zmusiło ich do wspinaczki po wzniesieniach. Rankiem dotarli do przełęczy między górami. Choć Olverowi nadal było gorąco, powietrze tutaj było chłodniejsze, gdy się wspinali. Nie dbał jednak o to. Wciąż czuł okropny zapach przypominający woń gnijących ciał.

Ich grupa na początku podróży liczyła pięćdziesięciu żołnierzy i przynajmniej dwudziestu pięciu woźniców i posługaczy. Była także garść ludzi takich jak Olver, Setalle i pół tuzina straży lady Faile. Jak dotąd, niebezpieczeństwa czyhające w Ugorze sprawiły, że stracili piętnastu ludzi, w tym pięciu zabitych przez koszmarne trzyokie istoty, które zaatakowały obóz wczoraj rano. Olver podsłuchał, jak lady Faile mówiła, iż uważa, że mają szczęście, że zginęło tylko piętnastu ludzi, bo mogło być gorzej. Olverowi nie wydawało się to szczególnym fartem. To miejsce było przerażające i bardzo chciał je opuścić. Pustkowie nie mogło być tak okropne jak Ugór. Mężczyźni z Cha Faile i kobiety zachowywali się niczym Aielowie. Trochę jak Aielowie. Może zrobili to, co planował Olver i trenowali na Pustkowiu. Będzie musiał ich o to zapytać.

Posuwali się naprzód przez kolejne pół godziny. W końcu Olver pognał Belę ku pierwszym rzędom konwoju. Piękna czarna klacz lady Faile wyglądała na szybką. Dlaczego jemu nie dano takiego konia?

Faile wiozła skrzynię Mata przytroczoną z tyłu jej konia. Olver najpierw był z tego rad, bo spodziewał się, że Mat bardzo jej potrzebuje. Zawsze skarżył się, że nie ma dobrej tabaki. Potem Olver usłyszał, jak Faile tłumaczy komuś, że skrzynia jest znakomitym miejscem, by trzymać w nim jeszcze inne rzeczy. Czyżby wyrzuciła tabakę? Matowi to by się nie spodobało.

Faile popatrzyła na niego, a Olver uśmiechnął się, usiłując wyglądać na pewnego siebie. Lady Faile nie powinna widzieć, jak bardzo się bał.

Większość kobiet lubiła jego uśmiech. Ćwiczył go, choć nie wzorował się na uśmiechu Mata. Gdy Mat się uśmiechał, wyglądał tak, jakby się czuł winny. Uczysz się rozpogadzać, gdy jesteś zmuszony się bronić, a Olver w dodatku potrzebował tego, by wyglądać jak niewiniątko. Bo był niewinny. Najczęściej.

Faile nie odwzajemniła uśmiechu. Olver stwierdził, że była dość ładna, nawet pomimo nosa. Jednakże nie była delikatna. Krwawe popioły, za sprawą jej spojrzenia żelazo mogłoby zardzewieć.

Faile jechała pomiędzy Aravine i Vaninem. Choć rozmawiali po cichu, Olver słyszał, co mówili. Na wszelki wypadek patrzył w inną stronę, tak by nie myśleli, że podsłuchuje. I faktycznie nie podsłuchiwał. Po prostu nie chciał jechać w kurzu wzniecanym przez konie.

– Tak – szeptał Vanin. – Może na to nie wygląda, ale jesteśmy blisko Spustoszonych Ziem. Na moją matkę, nie mogę uwierzyć, że tam zdążamy. Czy czujecie to powietrze? Robi się chłodniejsze. Nie widzieliśmy nic naprawdę okropnego od momentu, gdy ujrzeliśmy te trzyokie bestie wczorajszego ranka.

– Jesteśmy blisko – zgodziła się Aravine. – Wkrótce będziemy blisko Czarnego, w krainie, gdzie nic nie rośnie, zgniłe czy nie, gdzie nie ma życia ani nawet istot gorszych od tych z Ugoru.

– Spodziewam się, że będziemy w nieco lepszej sytuacji.

– Nie za bardzo – odparł Vanin, ocierając czoło. – Pomiot Cienia, tam, na górze, jest znacznie niebezpieczniejszy. Jeśli przetrwamy, to tylko dlatego, że toczy się tak krwawa wojna. Pomiot Cienia bierze w niej udział. Jeśli będziemy mieli szczęście, Spustoszone Ziemie poza terytoriami po prawej stronie od Shayol Ghul będą puste niczym sakiewka człowieka po interesach z Ludem Morza. Wybacz mi język, pani.

Olver rzucił wzrokiem na szczyt góry, do której się zbliżali.

„To tam mieszka ten cholerny Czarny” – pomyślał. – „I tam prawdopodobnie, a nie w Merrilorze, przebywa Mat”. Cauthon zawsze mówił, że trzeba trzymać się z daleka od niebezpieczeństwa, ale i tak zawsze się w nie pakował. Olver doszedł do wniosku, że Mat próbował być skromny, ale się mylił. Dlaczego więc mówił, że nie chce być bohaterem, a potem ładował się prosto w niebezpieczne sytuacje?

– A ta ścieżka? – zapytała Vanina Faile. – Mówiłeś niedawno, że może tu być spory ruch. Czy nie wskazywałoby to na fakt, że to miejsce nie jest tak puste, jak to optymistycznie opisałeś?

Vanin chrząknął.

– Wygląda na uczęszczaną.

– Ktoś przemieszczał się tutaj wozami – zauważyła Aravine. – Nie wiem, czy to dobry, czy zły znak.

– Nie sądzę, żeby tu, na górze, były w ogóle jakieś dobre znaki – odparł Vanin. – Może powinniśmy wybrać jakieś miejsce w pobliżu, przyczaić się i przeczekać – westchnął, znowu ocierając pot z czoła, choć Olver nie rozumiał dlaczego. Robiło się zimno, nawet jak na tę porę dnia. Wydawało się, że napotykają coraz mniej roślin. Z tego był zadowolony.

Popatrzył przez ramię na grupę drzew, które zabrały życie ich człowiekowi. W pobliżu nie rosły podobne, a każdym razie nie przed nimi, nie wzdłuż ścieżki, którą się posuwali.

– Nie możemy sobie pozwolić na czekanie, Vanin – powiedziała Faile. – Planuję wrócić do Merriloru, tak czy inaczej. Smok Odrodzony będzie walczył w Thakan’dar. Tam musimy dotrzeć, jeśli chcemy wydostać się z tego przeklętego miejsca.

Vanin chrząknął, ale Olver uśmiechnął się. Znajdzie Mata i pokaże mu, jak niebezpieczny potrafi być w bitwie. Potem…

Cóż, potem Mat może go nie opuści, tak jak to zrobili inni. To byłoby wspaniale, bo Olver potrzebował jego pomocy, by wytropić Shaido. Ćwiczył przecież z Legionem Czerwonej Ręki i nie da sobą pomiatać. I nikt nie odbierze mu tych, których kocha.


– W archiwach są notatki, który wyjaśniają to, co widziałyśmy. – Cadsuane wzięła w dłonie filiżankę z herbatą, by je ogrzać.

Dziewczyna Aielów, Aviendha, siedziała na podłodze namiotu. „Czego bym nie dała, żeby mieć ją w Białej Wieży”. pomyślała Cadsuane. Te Mądre… Miały razem walczyć. Dokonać prawdziwego ukąszenia, tak jak to umiały kobiety z Białej Wieży.

Cadsuane była coraz bardziej przekonana, że Cień przez lata przygotowywał plan zniszczenia Białej Wieży. Sięgał on głębiej niż do niefortunnego zrzucenia Siuan Sanche i rządów Elaidy. Nim zrozumieli zasięg planów Cienia, minęły dekady albo wieki. Jednakże pewna liczba Czarnych Sióstr – setki, a nie parę tuzinów, jak myślała niegdyś Cadsuane – krzyczała głośno o tym, co się wydarzyło.

Teraz Cadsuane musiała współpracować z tymi, których miała obok, włączając w to Mądre, źle wyszkolone, jeśli chodzi o tkanie splotów, ale bardzo odważne. Użyteczne. Jak Sorilea, pomijając jej słabą umiejętność używania Jedynej Mocy. Teraz siedziała w tylnej części namiotu, obserwując.

– Zdobyłam pewne informacje, dziecko – powiedziała Cadsune do Aviendhy. – To, co zrobiła tamta kobieta, naprawdę jest Podróżowaniem. Jednakże fragmenty dokumentów o tym wspominające datowane są na czasy Wojny Mocy.

Aviendha zmarszczyła brwi.

– Nie widziałam splotów, Cadsuane Sedai.

Cadsuane zamaskowała uśmieszek tonem pełnym uznania. Chłopak al’Thora powierzył tej dziewczynie dowództwo – i, prawdę rzekłszy, lepiej, że jej niż wielu innym. Jednakże powinien był wybrać Cadsuane i Aviendha być może o tym wiedziała.

– To dlatego, że ta kobieta nie sięgała do Jedynej Mocy – odrzekła Cadsuane.

– Co innego więc mogło to być?

– Wiesz, dlaczego Czarny został niegdyś uwolniony?

Aviendha wyglądała tak, jakby coś jej świtało w głowie.

– Ach… tak. Byli tacy, którzy przenieśli moc Czarnego…

– Nazywa się to Prawdziwa Moc. Źródła mówią, że Podróżowanie za pomocą Prawdziwej Mocy przebiega w sposób, w jaki poruszała się ta kobieta. Tylko nieliczni to widzieli. Czarny w trakcie Wojny Mocy rzadko dawał do siebie dostęp. Z tego faktu wnioskuję, że to musiała być jedna z Przeklętych. Z twego opisu, co zrobiła z biedną Sarene, wnioskuję, że miałyśmy do czynienia z Graendal.

– Opowieści nigdy nie wspominają, by Graendal miała być tak brzydka – rzekła cicho Sorilea.

– Gdybyś była jedną z Przeklętych, którą łatwo rozpoznać z opisu, czy nie chciałabyś zmienić swego wyglądu, tak by wydawać się nikomu nieznaną?

– Prawdopodobnie – przytaknęła tamta. – Ale potem nie użyłabym tej… Prawdziwej Mocy, jak ją nazwałaś. To zniweczyłoby cel mojej mistyfikacji.

– Z tego, co opowiedziała nam Aviendha, można wywnioskować – zauważyła Cadsuane – że nie miała wielkiego wyboru. Musiała szybko uciekać.

Cadsuane i Sorilea wymieniły spojrzenia i skinęły głową. Obie będą ścigać tę Przeklętą.

„Nie wolno ci umierać, chłopcze, tak wiele jeszcze jest do zrobienia” – pomyślała Cadsuane, patrząc przez ramię w kierunku miejsca, w którym al’Thor, Nynaeve i Moiraine wypełniali swoją misję. Każdy przenoszący w obozie czuł to pulsowanie. „Przynajmniej do czasu, gdy wykonasz to, co powinieneś”. Przypuszczała, że Przeklęci są w obozie. To dlatego tutaj przybyła.

Namiotem wstrząsnął wiatr, przeszywając Cadsuane chłodem. To miejsce było okropne, nawet zważywszy na fakt, że walka zwolniła tempo. Strach wiszący w powietrzu był niczym przerażenie dziecka, które obserwowało pogrzeb. Dusił śmiech, zabijał radość. Czarny patrzył. Światłości, jak dobrze będzie opuścić to miejsce.

Aviendha wypiła swą herbatę. Wciąż wyglądała na przybitą, choć bez wątpienia traciła już sprzymierzeńców w bitwach.

– Pozostawiłam ich na śmierć – wyszeptała.

– Pff. – Cadsuane wydęła usta. – Nie jesteś winna temu, co uczyniła jedna z Przeklętych.

– Nie rozumiesz – rzekła Aviendha. – Tworzyłyśmy krąg, one próbowały się zeń uwolnić – czułam to – ale nie wiedziałam, co się dzieje. Sięgnęłam do ich Mocy i dlatego one nie mogły walczyć z Przeklętą. Pozostawiłam je bezbronne.

– Cóż, od tej pory będziesz wiedziała, że nie należy pozostawiać ludzi w kręgu za sobą – powiedziała energicznie Cadsuane. – Nie mogłaś wiedzieć, co się stanie.

– Jeśli będziesz podejrzewała, że ta Przeklęta znajduje się w pobliżu – oznajmiła Sorilea – zawiadom Cadsuane, mnie albo Amys. Nie jest wstydem przyznać się, że przeciwnik jest zbyt silny, by go zaatakować samemu. Pokonamy tę kobietę razem i ochronimy Car’a’carna.

– Bardzo dobrze – rzekła Aviendha. – Ale wy zrobicie to samo dla mnie. Wszystkie.

Czekała. Cadsuane niechętnie skinęła głową, podobnie jak Sorilea.


Faile kucała w ciemnym namiocie. Powietrze zrobiło się chłodniejsze, gdy zbliżali się do Thakan’dar. Przesunęła kciukiem po rękojeści noża, oddychając powoli i równomiernie. Wpatrywała się w klapy namiotu, nie mrugając.

Wcześniej umieściła skrzynię z Rogiem tak, by jedna z krawędzi była lekko wysunięta. Tutaj, na granicy Spustoszonych Ziem – otoczona domniemanymi sprzymierzeńcami – czuła się bardziej samotna niż w obozie Shaido.

Dwie noce temu została wywołana z namiotu, by przyjrzeć się dwóm dziwnym śladom, które zaniepokoiły wartowników. Zbliżając się do Spustoszonych Ziem, przestali tracić ludzi – ta część planu działała – ale napięcie wciąż było wysokie. Nie było jej tylko kilka minut, jednak gdy wróciła do namiotu, skrzynka z Rogiem została leciutko przesunięta.

Ktoś usiłował ją otworzyć. Światłości. Na szczęście nie próbowano wyłamać zamka, a Róg wciąż był w skrzyni.

Zdrajcą mógł być ktokolwiek. Ktoś z Legionu Czerwonej Ręki, woźnica, członek Cha Faile. Przez następne dwie noce Faile była szczególnie czujna, tak by zniechęcić złodzieja. Dziś wieczorem skarżyła się na ból głowy i poprosiła Setalle o przygotowanie herbaty, argumentując, że chce lepiej spać. Przyniosła napój do namiotu. Nie upiła jednak ani łyka. Kucnęła i czekała.

Krawędź skrzyni nieco wystawała z namiotu. Czy złodzieje znowu spróbują? Na wszelki wypadek Faile wyjęła Róg ze skrzyni – zabierała go ze sobą, gdy musiała załatwić potrzeby fizjologiczne. Wreszcie schowała go w skalnym zagłębieniu, a wróciwszy, wysłała Cha Faile na nocny patrol z dala od namiotu. Niechętnie pozostawili ją bez straży, ale Faile jasno uświadomiła im, że obawia się napięć pomiędzy członkami konwoju.

To wystarczy. Światłości, niechaj wystarczy.

Minęły godziny, a Faile wciąż kucała w tej samej pozycji, gotowa, by skoczyć i podnieść alarm w chwili, gdy ktoś będzie chciał wejść do namiotu. Z pewnością złodziej ponowi próbę, teraz, gdy Faile była niby chora.

Nic. Bolały ją mięśnie, ale ona ani drgnęła. Gdzieś na zewnątrz mógł czaić się złodziej. Mógł się zastanawiać, czy to właściwy moment, by uderzyć, skraść Róg i umknąć z nim do swych panów.

Nocną ciszę przeszył krzyk.

Faile zawahała się. Co to było?

„Ten krzyk” – pomyślała, zastanawiając się, skąd dobiegł. – „Rozległ się… na zachód od obozu”. Tuż obok miejsca, w którym ukryła Róg. Faile zaklęła, podejmując błyskawiczną decyzję. Skrzynka była pusta. Jeśli połknęła przynętę i te krzyki miały za zadanie wywabić ją z namiotu, nic nie straci. Jeśli jednak złodziej przewidział jej działania…

Wypadła z namiotu, podczas gdy inni gramolili się ze swych posłań.

Członkowie Cha Faile gnali poprzez obóz. Wrzask powtórzył się. Towarzyszył mu koszmarny skrzek, taki, jaki słyszeli już wcześniej. Faile ruszyła poprzez rzadkie, nakrapiane chwasty. Był to głupi krok, zważywszy, że w Ugorze nawet gałązka mogła zabić, ale nie była w stanie myśleć.

Do miejsca, w którym ukryła Róg, dobiegła pierwsza. Stał tam nie tylko Vanin, ale także Harnan. Vanin piastował w swych potężnych ramionach Róg Valere, zaś Harnan zmagał się z jakimiś bestiami o czarnym futrze, krzycząc i wywijając mieczem.

Vanin popatrzył na Faile i zrobił się blady niczym koszula Białych Płaszczy.

– Złodziej! – wrzasnęła Faile. – Zatrzymajcie go! Skradł Róg Valere!

Vanin krzyknął, porzucając Róg, jak gdyby został przezeń ukąszony, a potem oddalił się pędem. Światłości, jak na kogoś o znacznej tuszy poruszał się bardzo szybko! Schwycił Harnana za ramię i pociągnął w bok, podczas gdy bestie wydały z siebie straszne zawodzenie.

W oddali rozległy się kolejne ryki. Faile przypadła do ziemi i zabrała Róg. Ci ludzie nie był zwykłymi złodziejami. Nie tylko przejrzeli jej plan, ale przewidzieli także, gdzie ukryje Róg. Poczuła się jak wiejska dziewczyna, która dała się nabrać chłopakowi z miasta, i to oszustowi.

Ci, którzy nadbiegli, stanęli jak zamurowani, zdumieni bądź to widokiem Rogu, bądź bestii. Monstrum wrzasnęło – wyglądało jak niedźwiedź ze zbyt dużą ilością łap, choć było większe od jakiegokolwiek niedźwiedzia, którego Faile widziała. Potknęła się i upadła. Nie było czasu szukać złodziei, ponieważ bestia zmierzała ku straży Faile. Jednemu z ludzi Cha Faile oderwała głowę, skrzecząc.

Faile krzyknęła, wrażając nóż w ciało monstrum, podczas gdy Arrela cięła jedno z jego ramion swoim mieczem. Zaraz potem pojawiła się druga bestia.

Faile odskoczyła i rzuciła nożem. Trafiła – a przynajmniej tak się wydawało, bo bestia zawyła ze złości lub bólu. Kiedy pojawił się jadący na koniu Mandevwin z pochodnią w ręku, ujrzeli, że potwór ma oblicze owada z licznymi zębami o kształcie żądeł. Nóż Faile wystawał z jego bulwiastego oka.

– Chrońcie panią! – zawył Mandevwin. Znajdujący się nieopodal żołnierze Legionu Czerwonej Ręki razili bestię włóczniami, zmuszając ją do odwrotu i porzucenia Arreli, która szamotała się, krwawiąc.

Faile cofnęła się, a Cha Faile otoczyli ją kordonem. Popatrzyła na przedmiot trzymany w rękach. Róg Valere, wyciągnięty z sakwy, do której sama go włożyła. Mogłaby w niego zadąć…

„Nie” – pomyślała. – „Jest przypisany Cauthonowi”. W jej rękach byłby tylko zwykłym rogiem.

– Uważajcie! – wołał Mandevwin, cofając tańczącego konia, bo jedna z bestii ruszyła ku niemu. – Verdin, Laandon, potrzebujemy więcej włóczni! Ruszamy! Te bestie walczą jak dziki. Ruszajcie na nich, a potem przebijcie włóczniami!

Taktyka zadziałała w stosunku do jednego z potworów, drugi jednak zaatakował Mandevwina wydającego rozkazy i schwycił jego konia za kark. Bestia odepchnęła żołnierzy, którzy usiłowali na nią natrzeć, zaś Mandevwin upadł na ziemię, jęcząc.

Wciąż mocno przyciskając Róg do piersi, Faile biegiem ruszyła ku żołnierzom z Legionu Czerwonej Ręki, którzy razili włóczniami pierwszego z potworów. Faile chwyciła pochodnię i rzuciła ją w kierunku bestii, podpalając jej futro na plecach. Bestia ryknęła, gdy ogień sięgnął jej kręgosłupa, a futro zapłonęło niczym sucha hubka. Potwór padł na martwego konia Mandevwina z rozwaloną głową, miotając się i rycząc.

– Pozbierajcie rannych! – wydała rozkaz Faile. Ujęła za ramię żołnierza z Legionu Czerwonej Ręki. – Zajmijcie się Mandevwinem!

Mężczyzna popatrzył na Róg, który trzymała, szeroko otwartymi oczami, następnie otrząsnął się i skinął głową. Potem przywołał dwóch innych żołnierzy, by pomogli mu nieść Mandevwina.

– Pani? – zapytała Aravine, zatrzymując się obok pobliskich krzaków. – Co się dzieje?

– Dwóch ludzi z Legionu Czerwonej Ręki usiłowało skraść coś, co przewoziłam – odrzekła Faile. – Teraz musimy się stąd oddalić.

– Ale…

– Słuchaj! – nakazała Faile, wpatrując się w ciemność.

W oddali rozległ się tuzin ryków, towarzyszący jękom umierających bestii.

– Te wrzaski przyciągnęły inne potwory, podobnie jak zapach krwi. Ruszamy. Jeśli zapuścimy się jeszcze dziś dostatecznie daleko w głąb Spustoszonych Ziem, może zdołamy się uratować. Zbudźcie ludzi w obozie i wsadźcie rannych na konie. Niech wszyscy przygotują się do szybkiego wymarszu. Pośpieszcie się!

Aravine skinęła głowa i odeszła. Faile poparzyła w stronę, gdzie zniknęli Harnan i Vanin. Miałaby ochotę ich ścigać, ale ich tropienie nocą spowodowałoby spowolnienie marszu, co oznaczałoby śmierć jeszcze tej nocy. Poza tym, skąd można było wiedzieć, jakimi środkami dysponowała para Sprzymierzeńców Ciemności?

Uciekli. I, Światłości, Faile miała nadzieję, że nie dała się zwieść w większym stopniu, niż to się wydawało. Jeśli Vanin zdołał w jakiś sposób przygotować replikę Rogu, być może upuścił ją celowo i pozwolił, by Faile ją podniosła, a sam w tym czasie uciekł…

Faile nie wiedziała, jak sytuacja wygląda naprawdę. Jeżeli dostarczy Matowi fałszywy Róg na Ostatnią Bitwę, być może zgubi ich wszystkich. Ta myśl prześladowała ją, podczas gdy członkowie konwoju śpiesznie ruszyli w ciemnościach, mając nadzieję, że Światłość i szczęście pozwoli im uniknąć niebezpieczeństw czających się w mrokach nocy.

Загрузка...