Rozdział 9 PROMOCJA

Śnił, a w snach wracały wspomnienia.

Kierownik kursów obronnych spoglądał na niego z góry. — Jesteś pewien, chłopcze, że chcesz trenować szermierkę’? Dla niektórych biała broń bywa za ciężka — dodał lekceważąco.

Oczywiście, miał na myśli ludzi o wzroście Stile’a. Stile poczuł przypływ gniewu, bezsilnej złości, wywołanej tą uwagą. Ogarnęła go determinacja, by dowieść wszystkim, że nie jest taki słaby, za jakiego go uważają, a przede wszystkim dowieść tego samemu sobie.

— Umiejętność posługiwania się białą bronią jest mi potrzebna. Gram — odrzekł spokojnie.

— Ach, gracz.

Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie.

— Możliwe, że cię już widziałem. Jak się nazywasz? — Stile.

Przez chwilę łudził się, że Gra przyniosła mu choć trochę rekompensującej wszystko sławy, ale mężczyzna pokręcił głową:

— Nie, to musiał być ktoś inny. Może jakiś dziecięcy gwiazdor’?

No tak, Stile przypominał temu gburowi dziecko. Kierownik kursów nawet nie pomyślał, że takie porównanie dla dorosłego mężczyzny jest przykre. Mimo wszystko jakakolwiek reakcja, jawna lub ukryta nie miała sensu. Dlaczego zresztą nie miałby ignorować takich uwag? Był dobrym graczem, ale przecież nie aż tak dobrym, żeby być osobą powszechnie znaną. Jeszcze nie. Miał sporo niedociągnięć wymagających intensywnej pracy, a szermierka była jednym z nich.

— Możliwe, że niedługo mnie pan zobaczy… z białą bronią.

Kierownik uśmiechnął się pobłażliwie.

— To twoje prawo. Jaka broń cię interesuje?

— Rapier. Sprawdzono listę.

— Wszystkie miejsca są już zajęte. Mogę cię wpisać na listę rezerwową, na przyszły miesiąc.

Stile zawsze podziwiał finezję potrzebną w posługiwaniu się rapierem i czuł, że dobrze by sobie z nim radził. Poczuł się teraz bardzo rozczarowany, ale nie dawał za wygraną.

— Mam czas tylko teraz — oświadczył.

— Wolne miejsca są tylko w klasie pałasza. Wątpię, by ci to odpowiadało — usłyszał w odpowiedzi.

Stile też miał wątpliwości. Ale nie podobał mu się sposób, w jaki kierownik z nim rozmawiał. Nie musiał traktować jego uwag z pokorą.

— Zgadzam się na pałasz — odrzekł.

Każdy niewolnik mógł uczestniczyć w dowolnym kursie, pod warunkiem, że był zatrudniony, a nauka nie kolidowała z obowiązkami. Wybór należał wyłącznie do niego.

— Nie wiem, czy mamy trenera o odpowiednim dla ciebie wzroście — zastrzegł kierownik.

— Czy nie powinniście mieć pełnego asortymentu robotów?

Kierownik sprawdził. Wyraźnie starał się zniechęcić Stile’a do podjęcia — jego zdaniem — zbędnego wysiłku. Gdyby umieścił niewolnika w niewłaściwej grupie i doszłoby do kontuzji, mógłby otrzymać naganę.

— Cóż, mamy jednego, ale… — Biorę — zdecydował Stile.

Ten gbur nie może mu przeszkodzić.

Kierownik wzruszył ramionami, uśmiechając się nadal, ale już nie tak protekcjonalnie.

— Pokój 21.

Zaskoczyło to Stile’a. Tyle właśnie miał lat: dwadzieścia jeden i już od roku był stajennym. Oczywiście przypadek. Podziękował zdawkowo i poszedł do sali.


— Dobry wieczór, pani — odezwała się instruktorka, budząc się do życia. — Proszę pozwolić założyć sobie ochraniacz zapobiegający nieszczęśliwym wypadkom — powiedziała i wyciągnęła w kierunku Stile’a wzmocniony pas.

Był to żeński robot, zaprogramowany do trenowania kobiet. Tak więc rozwiązano problem jego wzrostu? Stile wyobraził sobie, jakiej satysfakcji dostarczyłby kierownikowi, gdyby teraz zrezygnował z kursu. Zacisnął zęby.

— Nie potrzebuję ochraniacza. Jestem mężczyzną. Jakie istotne wydało mu się to stwierdzenie. Gdyby tak inni ludzie nie lekceważyli tego faktu. Nie był przecież ani dzieckiem, ani karłem, lecz mężczyzną.

Robot zawahał się. Miał twarz i figurę młodej dziewczyny, ale nie należał do najnowszych modeli. Nie był zaprogramowany na podobne sytuacje.

— Proszę pani, to jest konieczne… Dyskusja z robotem nie miała sensu. — Dobrze.

Stile wziął ochraniacz i zawiązał wokół bioder. W ten sposób chronił choć trochę najcenniejsze dla mężczyzny miejsca.

Robot uśmiechnął się.

— Bardzo dobrze, proszę pani. Oto broń — rzekł i otworzył schowek.

Wydawało mu się nieco dziwne, że instruktorka uczy go szermierki, ale przecież kobiety też startują w Grze, w której nie przewidziano żadnych ulg z tytułu wieku, wzrostu, doświadczenia czy płci i nie każda kobieta gotowa była poddać się, gdy wylosowała szermierkę. Niektóre, podobnie jak on, kierowały się zasadą, że można przegrać, ale tylko w walce. Osoby o takim nastawieniu psychicznym, często ku swojemu zdumieniu, wychodziły z walk zwycięsko.

Trenerka była dobrze zaprogramowana. Udzieliła mu wyczerpujących instrukcji, niczego nie pozostawiając domysłom. Omówiła postawę, ruchy, strategię, wyrabiające giętkość ćwiczenia domowe, środki ostrożności. Zaprezentowała urządzenia liczące punkty i wyjaśniła zasady oceny. Była to wiedza elementarna, ale konieczna. Kursy na Protonie należały do najlepiej zorganizowanych w całej galaktyce.

Stile odkrył, że pałasz też posiada swoje specyficzne zalety i możliwości. Obok szpica miał dwa ostrza, co czyniło go bardziej uniwersalnym narzędziem walki. Wcale też nie był ciężki; nowe stopy i metale z molekularnej pianki powodowały, że klinga była ostra i lekka. Szybko uświadomił sobie, jak bardzo ta broń może mu się przydać w Grze. Większość przeciwników spodziewać się będzie, że Stile wybierze rapier i postara się temu zapobiec. Od takich sytuacji często zależały wyniki Gry.

Następnego ranka, jak zwykle, zameldował się w stajni. — Stile, sprowadziliśmy z sąsiedniej farmy mechaniczną trenerkę — powiedział nadzorca. — Nazywa się Roberta. Idź do bramy i przyprowadź ją — polecił, uśmiechając się pod nosem.

Stile odszedł bez słowa. Został wyróżniony; ma powitać nowego trenera. Roberta była niewątpliwie bardzo ważną maszyną.

Kiedy zjawił się przy bramie, już tam była. Siedziała na grzbiecie pięknej, gniadej klaczy, mającej około szesnastu dłoni wysokości, stojącej spokojnie w cieniu eukaliptusa. Odźwierny wskazał na nią, z trudem skrywając głupawy uśmieszek.

Co mogło być śmiesznego w robocie? Zaniepokojony Stile przypomniał sobie kierownika kursu, który wiedział, że instruktor jest rodzaju żeńskiego.

Ta maszyna nie wyglądała na nic specjalnego. Miała długie, jasne włosy i doskonałą figurę. To było normalne, skoro robotom można było nadawać dowolne kształty. Jak na instruktorkę wydawała się mała, wyraźnie mniejsza od nauczycielki fechtunku. Była jeźdźcem, to oczywiste, ale czy także dżokejem ? Czy przyjechała, by przygotować najbardziej obiecujące konie do wyścigów ? Żaden robot nie mógł startować w wyścigach — tak głosiło prawo, ale też nikt nie miał tyle cierpliwości, co zaprogramowana maszyna i z tego względu używano ich do treningów.

— Chodź za mną, Roberto — polecił Stile i poszedł wzdłuż drogi.

Robot stał jednak w miejscu. Stile odwrócił się lekko poirytowany.

— Roberto, chodź ze mną, jeśli chcesz — powtórzył uprzejmie.

Biorąc pod uwagę, że roboty nie miały wolnej woli, miało to lekki posmak ironii. Spojrzała tylko z uśmiechem.

Och, nie. Czyżby była prymitywnym modelem, nie zaprogramowanym na polecenia ustne? Wiedział jednak, że każdy człekopodobny robot reaguje na swoje imię.

— Roberto! — powiedział rozkazująco.

Klacz zastrzygła uszami. Dziewczyna roześmiała się.

— Ona reaguje tylko na właściwe polecenia — powiedziała.

Wzrok Stile’a przesuwał się po dziewczynie i klaczy. Rumieniec zalał mu twarz.

— To koń… — wymamrotał.

— Roberto, przywitaj się z tym czerwonym młodzieńcem — poleciła dziewczyna, dotykając pejczem głowy konia. Klacz zarżała.

— Mechaniczny koń i żywa dziewczyna — powtórzył zdumiony Stile.

— Jesteś niezwykle inteligentny — zauważyła wesoło. — Jak masz na imię ?

— Ee… Stile — wyjąkał.

Że też właśnie jego musiało to spotkać!

— No cóż, Eestile, jeśli raczysz dosiąść Roberty, to możesz ją poprowadzić — zaproponowała dziewczyna.

Jego zażenowanie przerodziło się we wstyd.

— Jestem stajennym. Nie umiem jeździć konno — wyznał. Dziewczyna lekko zeskoczyła na ziemię. Ku jego zdziwieniu była trochę od niego niższa. Emanowała z niej pewność siebie, charakterystyczna dla wyższych osób. choć wzrost nie miał dla kobiet takiego znaczenia.

— Jesteś przecież dżokejem, Eestile, tak jak i ja. Nie próbuj mnie oszukać.

— Nazywam się Stile, nie ee — wtrącił.

— Stile Nieee? Co za dziwne przezwisko! — Po prostu Stile. A ty ?

— Tune. Teraz, kiedy uprzejmościom stało się zadość, wskakuj na robota.

— Nic nie rozumiesz. Stajenni tylko opiekują się końmi, nie jeżdżą na nich.

— To nie jest koń, lecz robot. A zresztą, czy słyszał ktoś o dżokeju, który nie umie jeździć na koniu’?

— Mówiłem ci przecież, że nie… Nagle go olśniło.

— To dlatego wybrano właśnie mnie! Bo jestem niski! Pracodawca chciał mieć potencjalnego dżokeja! — stwierdził odkrywczo.

— Twoja inteligencja jest wprost wstrząsająca — zakpiła.

— Czy… czy sądzisz…

— To oczywiste. Niewolnik twojego wzrostu nie jest do niczego innego przydatny. Twój pracodawca kazał ci zaczynać od samego dołu, co? Od przerzucania gnoju?

— Od przerzucania gnoju — przyznał Stile, czując wyraźną ulgę.

Tune też była niska, nie nabijała się z niego, po prostu drażniła go trochę dla zabawy.

— I znalazłem robaka — dodał.

— Robaka? — Tune szeroko otworzyła oczy. — To był pasożyt. W końskim nawozie.

— Musiał być okropny.

— Już od roku pracuję w stajni i nic nie wiem o jeździe konnej.

— Cha, cha — zachichotała. — Obserwowałeś przecież każdy ruch jeźdźców — stwierdziła Tune. — Coś o tym wiem. Sama tak zaczynałam. Nie miałam tyle szczęścia, by znaleźć robaka. Musiałam powoli wspinać się do góry. Teraz startuję w wyścigach. Nieczęsto wygrywam, ale zdarza się. Obecnie wypożyczono mnie, jako instruktorkę dla tych, co pójdą moim śladem. Chodź, pokażę ci, jak się jeździ konno.

Stile zawahał się.

— Nie sądzę, żebym mógł…

— Co za gapa! — wykrzyknęła Tune. — Czy mam cię prowadzić za rączkę’? Wskakuj za mnie. Robercie i tak wszystko jedno.

— To nie chodzi o konia, ale o reguły wprowadzone przez mojego pracodawcę. Trzyma się ich bardzo ostro i…

— Zabronił ci przejażdżki na robocie’? — Nie, ale…

— A co powie, jeśli wcale nie zaprowadzisz jej do stajni?

Nie miał wyboru.

— To może podsadzę cię i mi pomożesz? — zaproponował.

Tune wzruszyła ramionami.

— Spróbuj.

Stile podszedł, by unieść dziewczynę. Tune odpowiedziała na to niespodziewanym., namiętnym pocałunkiem. Odskoczył jak oparzony. Przysunęła się i przyjrzała mu się dokładnie z odległości dziesięciu centymetrów.

— Wystarczy ci? Zresztą i tak nie mógłbyś zaprowadzić Roberty do stajni, jest zaprogramowana tylko do jazdy.

Stile poddał się.

— Zrobimy to po twojemu. Ale jeśli stracę pracę, ty będziesz winna.

— Wiedziałam, że przejrzysz na oczy! — oznajmiła Tune, bardzo z siebie zadowolona.

Wsunęła nogę w strzemię i wskoczyła na konia. Potem oswobodziła strzemię.

— Użyj go. Przytrzymaj się mnie. Podnieś lewą nogę. Za pierwszym razem wydaje się to strasznie wysoko. Rzeczywiście tak było. Musiał zadrzeć nogę powyżej pasa, by dosięgnąć stopą do strzemienia. Często widział jeźdźców lekko wskakujących na konie, ale samo oglądanie nie wystarcza, żeby umieć. Do tego jeszcze przeszkadzała mu Tune; obawiał się, że skacząc uderzy głową w jej lewą pierś.

Tune śmiejąc się, wyciągnęła lewą rękę i złapała go pod pachą. Gdy podskoczył, podciągnęła go i znalazł się na grzbiecie robota, tak jak przewidział — uderzając głową o jej pierś.

— Przerzuć ją na drugą stronę, nad koniem — poleciła Tune.

Widząc, jak zastygł w oszołomieniu, dodała: — Mam na myśli twoją prawą nogę, niezdaro.

Stile poczuł, że rumieniec oblał go aż po obojczyki. Przerzucił niezdarnie nogę. Kopnął przy tym konia, ale udało mu się w końcu usadowić za dziewczyną. W tej sytuacji nikt nie rozpoznałby w nim sprawnego gimnastyka.

Twój skok powinien zostać uwieczniony w księdze rekordów — oznajmiła Tune. — Masz tak gorącą twarz, że prawie oparzyłeś mi… skórę.

Stile nie widział jej twarzy, ale czuł, że uśmiecha się wesoło. — A teraz obejmij mnie mocno w pasie, żebyś nie spadł. Twój pracodawca mógłby się trochę zaniepokoić, gdybyś zleciał i uszkodził sobie głowę. Tak trudno jest znaleźć dobrego chłopca do gnoju. Jeszcze sobie pomyśli, że Roberta jest zbyt żwawa dla ciebie.

Oszołomiony Stile wyciągnął ręce i splótł palce na jej płaskim, twardym brzuchu. Włosy Tune dotykały jego twarzy; pachniały czystością i sianem.

Tune lekko poruszyła nogami i robot ruszył. Stile poczuł niespodziewaną radość. Przypominało mu to żeglowanie po lekko wzburzonym morzu; miniaturowym morzu ze sztucznymi falami, stanowiącym część urządzeń przeznaczonych do Gry. Ciało Tune poruszało się zręcznie i umiejętnie. Jechali ścieżką ku stajni.

— Widziałam cię w Grze — powiedziała. — Jesteś niezły, ale jeszcze ci trochę brakuje.

— Wczoraj zapisałem się na lekcje fechtunku — oznajmił Stile, zadowolony z pochlebstwa.

— A co ze sztukami pięknymi?

Nie czekając na odpowiedź, Tune odwróciła pejcz, przyłożyła go do ust i zagrała miłą, prostą melodię. Przedmiot najwyraźniej był zamaskowaną piszczałką, albo fletem, a może ukryty był w nim odtwarzacz.

Stile był zachwycony:

— To najpiękniejsza melodia, jaką dotąd słyszałem! — stwierdził, gdy skończyła grać. — Kto jednak kieruje koniem? — Do tego nie są potrzebne wodze. Jeszcze tego nie wiesz ? Aby jechać konno nie potrzebujesz nawet siodła, zwłaszcza wtedy, gdy umiesz to robić. Ważne są nogi i rozłożenie ciężaru. Patrz!

Roberta skręciła w lewo i zatoczyła pełne koło.

— Co zrobiłaś? — spytał Stile. — Niczego nie zauważyłem.

— Połóż rękę na mojej lewej nodze. No, zrób to. Chcę, żebyś poczuł napięcie mięśni. Zobacz, kiedy naciskam z tej strony, Roberta skręca w prawo. Kiedy przenoszę ciężar do tyłu, zatrzymuje się.

Tune odchyliła się w stronę Stile’a i koń stanął.

— Pochylam się do przodu, tak że prawie tego nie widać, ale koń to czuje… O, w ten sposób.

Napięła mięśnie pośladków i koń ruszył. — Czułeś to?

— Jesteś fantastyczna — oznajmił Stile.

— Mówiłam o kierowaniu koniem. O sobie wiem wszystko.

— Ach tak.

— Roberta reaguje tylko na prawidłowe sygnały; nie ma żadnych nawyków, jakie miewają prawdziwe konie. Z nią musisz postępować według ściśle określonych zasad i dlatego jest bardzo pomocna w nauce poprawnej jazdy. Pamiętasz, jak zignorowała cię, gdy stałeś na ziemi? Reaguje tylko na jeźdźca.

— Ona też jest fantastyczna.

— To prawda! Ale ja…, ja mam dwie małe, miłe wady. Stile bardzo się nimi zainteresował.

— A jakie?

— Trochę kłamię.

Czy miało to znaczyć, że nie powinien wierzyć jej we wszystko?

— A co z drugą wadą?

— Uwierzyłeś, że mam i drugą? Tu go miała! Skoro kłamie…

Tune znowu zaczęła grać. Wyjaśniła mu, że ten instrument to harmonijka z ukrytą klawiaturą; z jednego końca dmuchało się w nią, a w zasięgu palców znajdowała się skala dwóch i pół oktawy. Imię dziewczyny było dobrze dobrane; jej gra była cudowna. Miała całkowicie rację; powinien zająć się muzyką.

Tune z Robertą zaczęła trenować nowych jeźdźców. Stile wrócił do zwykłych obowiązków. Myślami jednak był gdzie indziej. Tune była pierwszą niższą od niego, naprawdę interesującą dziewczyną. Taka drobna sprawa, wzrost, a jakże ważna.

Tego dnia Stile trenował konie na lonży. Polegało to na przywiązaniu konia do sztywnej liny umocowanej do urządzenia obrotowego, co uniemożliwiało zwierzęciu zbaczanie z kursu i zmuszało go do kłusowania wkoło. Było to świetne ćwiczenie, choć dla zwierzęcia nudne. Niektóre kunie miały zbyt wiele temperamentu, by poddawać się mechanizmowi i Stile musiał sam je prowadzić. Przywiązywał wtedy linę do sztucznego drzewa i trzymając ją w ręku, zachęcał konia do biegu.

Stile, mimo niskiego wzrostu, radził sobie dobrze. Słuchały go nawet te konie, które opierały się pozostałym stajennym. To, niestety, oznaczało, że musiał zajmować się najbardziej upartymi. Żaden nie sprawiał kłopotów, gdy karmiono go, czy prowadzono na pastwisko, lecz kilka z nich robiło trudności, gdy dochodziło do bardziej uciążliwych zajęć.

Pierwszym koniem, którego tego dnia prowadził na lonży, był Duszek, najtrudniejszy ze wszystkich. Duszek był czarny jak noc, co zapewne miało wpływ przy nadawaniu mu imienia. Łatwo się płoszył, co jeszcze bardziej usprawiedliwiało jego przydomek. W biegu dorównywał najlepszym, ale trzeba było nieustannie pracować nad jego kondycją.

— Chodź, Duszku — łagodnie zachęcał go Stile. Nie chcesz przecież sflaczeć i utracić siły ? Jak byś się czuł, gdyby jakaś płaskostopa klacz pobiła cię w biegu ? Wiesz przecież, że musisz ćwiczyć!

Duszek nawet nie chciał słuchać. Marzył o karierze polegającej na pasieniu się i zapładnianiu klaczy; w jego planach nie było miejsca na ćwiczenia. Dysponował całym arsenałem sztuczek, mających na celu odwlec to, co nieuniknione. Kiedy Stile podszedł, Duszek wycofał się do najdalszego końca boksu, a kiedy zauważył, że nie ma odwrotu, spróbował wyskoczyć. Ale Stile, zawsze czujny, zastąpił mu drogę i złapał za uzdę. Musiał wysoko sięgnąć, bo Duszek, nawet nie unosząc głowy, spoglądał na niego z wysoka. Oczywiście, gdyby chciał, mógłby stratować stajennego, ale nie należał do złośliwych, a nawet lubił powtarzającą się okresowo zabawę.

Spróbował złapać Stile’a zębami za rękę.

— Nie! — ostro zaprotestował Stile i zrobił drugą ręką taki gest, jakby chciał uderzyć w szamoczący się pysk konia. Duszek zrezygnował. Akcja i reakcja, bez użycia siły. Był to najskuteczniejszy sposób porozumiewania się z końmi, które potrafią być niekiedy bardzo pomysłowe w przekazywaniu własnego zdania.

Przeszli kilka kroków i Duszek nagle zatrzymał się jak wryty. Był oczywiście zbyt ciężki, by nawet potężny mężczyzna siłą ruszył go z miejsca, lecz Stile lekko uderzył go po zadzie wolnym końcem linki, nakłaniając do ruchu. Płochliwemu koniowi trudno w takiej sytuacji długo ustać w miejscu.

Duszek ruszył, próbując przy okazji zepchnąć Stile’a ze ścieżki i przygnieść do ściany, lecz ten mocno chwycił konia za łeb. Kontrolujesz głowę, kontrolujesz ciało — nauczył się tej zasady, trenując sztuki wojenne i wygrywając, nawet wtedy, gdy przeciwnik znacznie więcej od niego ważył. Kiedy Stile stosował swoją taktykę, duża masa ciała przeciwnika nie miała większego znaczenia. Niewiele stworzeń mogło poradzić sobie, nie używając głowy.

Duszek spróbował unieść łeb wysoko, poza zasięg rąk Stile’a. Mężczyzna trzymał go jednak uparcie. Po chwili ciężar trenera okazał się zbyt wielki i zwierzę opuściło głowę. Inni stajenni używali specjalnego martyngału, zmuszającego konia, by trzymał głowę nisko, ale to często rozdrażniało zwierzę. Stile wolał łagodniejsze sposoby.

Wreszcie doprowadził Duszka do urządzenia obrotowego. — Idź — polecił, wymachując w powietrzu batem. Koń westchnął, popatrzył na niego i zdecydował się choć raz zrobić mu przyjemność. Ruszył. Każdy koń ma niepowtarzalną osobowość.

— Duszku, przynosisz więcej kłopotów, niż zaszczurzona stajnia, ale cię lubię — powiedział spokojnie Stile. — Załatwmy to sprawnie. Popracuj porządnie, a ja cię potem dobrze wytrę i zaprowadzę na pastwisko. Jak ci się to podoba?

Duszek zerknął na niego, a potem skierował nos w stronę pastwiska. Końskie nosy, podobnie jak i uszy, bywają pełne ekspresji.

— Najpierw pobiegaj — nalegał Stile.

Duszek oblizał wargi i przeżuł w myślach jakiś smakołyk. — Dobra — roześmiał się Stile. — Marchewka i nacieranie. To moje ostatnie słowo. A teraz kłusuj! Kłusuj!

Koń pobiegł. Każdy wierzchowiec wygląda dobrze w kłusie, lecz Duszek prezentował się lepiej, niż inne. Jego błyszcząca, czarna sierść wprost lśniła, a do tego miał zwyczaj podnosić wysoko kopyta, akcentując w ten sposób precyzję ruchów. Trening był sukcesem.

Stile zatopił się w myślach. Czy ta dziewczyna — Tune — nie pomyliła się co do jego losu’? Wyścigi konne były obwarowane surowymi przepisami. Konie musiały być naturalne i to samo dotyczyło jeźdźców. Im mniejszy ciężar niósł na grzbiecie koń, tym szybciej mógł biec; przepisy nie określały ciężaru jeźdźca, a więc, ktoś taki, jak on… tak, to miało sens, z punktu widzenia Obywatela. Obywatele nie dbali o wygodę czy uczucia niewolników, lecz o swoje korzyści. Predyspozycje do gry, jakimi się odznaczał, jego inteligencja i łatwość uczenia się nie miały większego znaczenia. Był drobny, zdrowy i miał dobrą koordynację ruchową, więc musiał być dżokejem. Gdyby miał trzy metry wzrostu, zostałby skierowany do drużyny koszykarskiej. Nie musiało mu się to podobać, miał pracować tam, gdzie go zatrudniono lub opuścić na zawsze planetę. Taka była zasada tego systemu.

A zresztą, czy wyścigi były takie złe? Tune chyba je lubiła. Siedzieć na grzbiecie konia, takiego jak Duszek, prowadzić go do zwycięstwa, zostawiając za sobą całą stawkę koni, słyszeć oklaski tłumu…

Stile lubił konie, nawet bardzo. Może więc Obywatel wyświadczał mu przysługę, czyniąc z jego niskiego wzrostu atut? Taki prostak, jakim był stajenny Bourbon, mógł w przyszłości zostać jeźdźcem, ale nigdy dżokejem. Tylko ktoś niski miał szansę. Przeważnie były to kobiety, takie jak Tune, gdyż częściej charakteryzowały się niskim wzrostem i łagodnym usposobieniem. Wśród mężczyzn Stile stanowił wyjątek. Po raz pierwszy był prawie zadowolony z tego powodu.

A sama Tune? Co to za kobieta! Będzie musiał poważnie zająć się muzyką. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że zwykły niewolnik może tworzyć takie piękno. Ojej…, ale co to był za instrument? Harmonijka. To jej muzyczne solo było po prostu porywające. Tak, będzie musiał spróbować szczęścia w muzyce. To mogło spodobać się Tune, a bardzo chciał zwrócić na siebie jej uwagę.

Tune oczywiście mogła przebierać w mężczyznach. Miała piękną figurę, dowcip i pewność siebie. Jeśli chciała, mogła zdobyć nawet olbrzyma. Stile nie mógł przebierać w kobietach; musiał mieć dziewczynę niższą od siebie. Tak było przyjęte w społeczeństwie. Gdyby pojawił się pomiędzy niewolnikami z dziewczyną wyższą, wyśmiano by ich. Tak więc dla Tune on był jednym z wielu; natomiast ona była dla niego jedyną możliwością.

Problem leżał w tym, że teraz, gdy zrozumiał jak mu na niej zależy, opanowała go nieśmiałość, powodująca, że bezpośrednie kontakty było utrudnione.

— Z drogi, kurduplu!

Był to stajenny Bourbon, największa przeszkoda w życiu Stile’a. Bourbon był mistrzem we wciąganiu Stile’a w tarapaty i wydawało się, że powodem tych prześladowań był jego wzrost. Teraz, gdy Stile uświadomił sobie szansę zostania dżokejem, niechęć ze strony wysokiego Bourbona nabrała innego znaczenia. Bourbon lubił rywalizować, zwyciężać, zaś w wyścigach konnych właśnie okazały wzrost był przeszkodą w osiąganiu sukcesów. Akurat prowadził ogiera w białe i czarne cętki.

— Miejsce dla konia i mężczyzny!

Krzyk spłoszył Duszka. Skoczył do przodu. Linka, do której był uwiązany, szarpnęła go w bok. Koń upadł. Linka pękła, bo tak zresztą była zaprojektowana; zaplątany koń mógłby się zranić.

Pepper, idąc za jego przykładem, też się spłoszył. Kwicząc uderzył o ścianę. Prawdziwe, importowane drewno pękło; na ziemię spadły kropelki krwi.

Stile dobiegł do Duszka.

— Spokojnie, Duszek, spokojnie! Wszystko w porządku! Spokój! Spokój!

Kiedy koń wstał, Stile zarzucił mu ręce na szyję, próbując uspokoić go dotykiem własnego ciała.

Bourbon szarpnął Peppera za głowę, klnąc przy tym.

— Zobacz, co zrobiłeś, pigmeju. Spośród wszystkich kurduplowatych, przygłupiastych karłów…

Stile opanował się. Bójka mogła zwrócić czyjąś uwagę na wypadek i obaj wpadliby w tarapaty. Bourbon, wciąż pomrukując na temat nieudolności kurdupli, odprowadził swojego konia, a Stile zajął się uspokajaniem Duszka.


Na tym się jednak nie skończyło. Stile kipiał z gniewu, słysząc obelgi i widząc obrażenia Duszka. Dobrze wiedział, że Bourbon jest wszystkiemu winien. Błyszcząca szyja konia była draśnięta i zwierzę wyraźnie kulało na jedną nogę. Stile mógł spryskać zadrapanie sprayem i tak zaczesać grzywę, aby ukryć zranienie, dopóki się nie zagoi, ale noga to co innego. „Nie ma nogi, nie ma konia” — mówi stare przysłowie. Mogło to być tylko drobne stłuczenie, ale równie dobrze coś poważniejszego.

Nie chciał ryzykować. Noga musiała być zbadana. To oznaczało punkty ujemne dla Stile’a i mogło nawet o rok opóźnić jego awans, i to wtedy, kiedy tak wzrosły jego aspiracje. Przeklęty Bourbon! Gdyby nie krzyknął tak ostro przy koniu, o którym wszyscy wiedzieli, że jest płochliwy…

Bourbon zrobił to naumyślnie. Od trzech lat był stajennym i uważał, że już dawno należała mu się promocja. Odgrywał się na wszystkich, a Stile’a wprost nie cierpiał za to, że dobrze sobie radził ze zwierzętami.

Stile wiedział, dlaczego jego wróg został pominięty przy promocji. Nie chodziło tylko o wzrost. U zwykłych jeźdźców i trenerów nie miało to większego znaczenia. Bourbon był złośliwy w stosunku do koni. Drażnił je często i obchodził się z nimi brutalniej, niż to było konieczne. Gdyby to on trenował Duszka, użyłby martyngału i elektrycznego bata. Pozostali stajenni, bez patrzenia na wykaz dyżurów, z łatwością mogli powiedzieć, którymi zwierzętami opiekował się Bourbon; konie jeszcze przez wiele dni były nerwowe i bały się ludzi.

Stile oczywiście mógłby donieść na Bourbona. Nie dysponował jednak żadnym dowodem, a poza tym było to sprzeczne z tradycjami niewolników. Z formalnego punktu widzenia Bourbon nic złego nie zrobił; koń Stile’a spłoszył się pierwszy. Powinien był bardziej uważać i skierować Duszka głową do intruza, tak by koń nie został zaskoczony. Była to, przynajmniej częściowo, wina Stile’a. Nauka nie przychodzi łatwo.

Nic mu innego nie pozostawało, jak tylko przełknąć tę gorzką pigułkę i zabrać Duszka do weterynarza.

Zaprowadził konia do przychodni.

— Trenowałem go na lonży, spłoszył się i upadł — tłumaczył Stile niezdarnie.

Lekarz wprawnie zbadał kontuzję.

— Wiesz, że muszę o tym zameldować. — Tak — potwierdził Stile.

Weterynarz był uczciwy i miał jak najlepsze intencje; robił to, co musiał.

— Konie nie płoszą się bez powodu, nawet ten. Co się stało?

— Zagapiłem się — stwierdził Stile.

Nie lubił półprawd, ale kodeks niewolników i przekonanie, że mógł lepiej uważać, nie pozwoliły mu na ujawnienie szczegółów zdarzenia. Jego pozycja na totemie nagle bardzo spadła.

Weterynarz zerknął na niego bystrymi oczami. — To niepodobne do ciebie, Stile.

— Myślałem o dziewczynie.

— Aha, nawet wiem, o której. Ale to cię będzie sporo kosztowało. Przykro mi.

Stile dobrze go rozumiał. Weterynarz gotów był do drobnych usług, ale nie kosztem pracodawcy.

Zjawił się nadzorca. Kiedy coś się działo, zawsze był w pobliżu. Na tym, między innymi, polegały jego obowiązki. Stile często zastanawiał się, skąd nadzorca dowiadywał się o różnych wydarzeniach, zanim go o nich poinformowano.

— Jakie szkody? — zapytał.

— Lekkie naciągnięcie nogi — zameldował weterynarz. — Wróci do zdrowia po kilku dniach. Otarcie skóry na szyi to nic poważnego.

Nadzorca spojrzał na Stile’a.

— Masz szczęście. Trzy punkty karne za niedbalstwo. Jesteś zawieszony na jeden dzień. Na drugi raz będziesz bardziej uważał.

Stile z ulgą przytaknął. — Tylko trzy punkty!


— Czy były jakieś dodatkowe okoliczności? — pytał go nadzorca.

— Nie.

Ujawnienie prawdy oczywiście zmniejszyłoby karę o połowę.

— Jesteś wolny. Masz jeden dzień dla siebie.

Stile wyszedł. Miał wolne, lecz nie był to urlop. Punkty karne odpracuje w ciągu trzech dni, podczas których będzie na samym dole totemu, ale zawieszenie w obowiązkach zostanie wpisane do akt, zmniejszając szanse na awans. W przypadku osób o podobnych kwalifikacjach, ta z wpisem była w gorszej sytuacji i często musiała czekać na okazję do rehabilitacji. Mogło to trwać zarówno jeden dzień, jak i dwa miesiące.

Stile rozpoczął swój wolny dzień od zapisania się na kurs muzyczny. Mimo że wykład był ciekawy, czuł się przygnębiony karą. Postanowił jednak, że po zdobyciu wstępnej wiedzy wybierze dla siebie odpowiedni instrument, na przykład harmonijkę.

Wieczorem odszukała go Tune.

— Już wszyscy w kopule mówią na ten temat — zawiadomiła go z radością. — Chcę, żebyś wiedział, że pochwalam twój postępek.

— Przecież jesteś kłamczuchą — odparł, zadowolony z pochwały.

— Mogłeś ukryć zranienie i uniknąć kary, jak Bourbon, ale pokazałeś. że dla ciebie koń ważniejszy jest od wpisu do akt.

Zamilkła, kładąc mu ręce na ramionach i patrząc prosto w twarz. Miała takie piękne oczy!

— Dla mnie konie są rzeczywiście najważniejsze Zgodził się.

Przyciągnęła go do siebie i pocałowała tak, że wywołany karą ból znikł nagle.

— Jesteś prawdziwym mężczyzną — dodała.

Te słowa sprawiły, że poczuł się niemal bohaterem.

Zabrała go do swojego własnego apartamentu; z luksusu osobnego mieszkania korzystali tylko najważniejsi niewolnicy.

Do rana zdążyła nauczyć go wielu rzeczy i nie wszystkie miały związek z muzyką czy końmi. Stile beznadziejnie się w niej zakochał. I już niczego nie żałował.

Kiedy następnego dnia wrócił do pracy o tej samej godzinie, o jakiej ją opuścił, stwierdził, że wysiedlono go z baraku. Zdumiony patrzył na miejsce, gdzie stała jego prycza.

— To prawda, że zawiniłem, ale…

— Nic nie wiesz? — zapytał go zdumiony współlokator. — Gdzie byłeś przez całą noc’?

Stile wolał nie wyjaśniać; wyśmiano by go. I tak się dowiedzą z poczty pantoflowej. Tune była ulubienicą niewolników nie tylko z powodu stanowiska i umiejętności.

— Zawieszono mnie. Starał się mówić spokojnie.

— Czy z Duszkiem jest gorzej niż myślałem? Pogorszyło się mu’?

— Z nim wszystko w porządku. Przyjaciel wziął go pod ramię.

— Chodź, zaprowadzę cię pod tablicę ogłoszeń. Przestraszony Stile szedł za nim. Elektroniczna tablica, na której pojawiały się informacje na temat dodatkowych obowiązków, kar i inne nowości dnia, miała w rogu zapis: Stile — promocja na jeźdźca.

Stile odwrócił się gwałtownie. — Głupi dowcip!

Nadszedł właśnie nadzorca.

— To nie dowcip, Stile. Będziesz dzielił mieszkanie z Turfem. Zapoznaj się z nim, a potem idź do stajni robotów po instrukcje.

Stile patrzył na niego z niedowierzaniem. — Przecież przewiniłem.

Nadzorca, jak zawsze, oddalił się bez słowa. Nigdy nie dyskutował o karach i awansach.


Turf cierpliwie czekał, by mu pokazać mieszkanie. Był to ładny, dwupokojowy apartament w pobliżu toru wyścigowego, z ciepłą bieżącą wodą, ekranem pokazującym przebieg Gry i bezpośrednim przejściem do głównej kopuły. Lokal zapewniał więcej przestrzeni i prywatności, wyższy status. Była to równie duża zmiana, jak po przejściu z pastwiska do stajni. Sądził jednak, że to jakaś pomyłka, choć nie słyszał, by nadzorca kiedykolwiek się mylił.

— Nie ma co, szybko awansowałeś! — stwierdził Turf. Turf był w porządku; Stile go już znał. Opiekował się jego końmi i zdążył go polubić.

— Jak ci się to udało?

— Nie mam pojęcia. Wczoraj zawieszono mnie w pracy za kontuzję Duszka. Może nasz pracodawca pomylił listę awansów i zwolnień?

Turf roześmiał się.

— Może? Wiesz, kto będzie uczył cię jeździć? — Tune! To ona to zorganizowała!

— Już się zaprzyjaźniliście? Ty to masz szczęście!

Podniecony Stile pobiegł do stajni Roberty. Oczywiście była już tam Tune; uśmiechnięta, szczotkowała gniadą klacz.

— Dawno się nie widzieliśmy — zażartowała.

Była taka piękna! Mógłby spędzić z nią jeszcze tysiąc nocy i nie miałby dosyć.

— Tune, czy to ty załatwiłaś mi awans? — zapytał rozgorączkowany.

— No cóż, chyba nie sądzisz, że dżokejka mogłaby mieć romans ze stajennym? — zażartowała.

— Ale przecież wpadłem w tarapaty! Zawieszono mnie. Tylu było przede mną. Nie mogłaś…

Położyła swoją drobną, delikatną dłoń na jego ręce.

— Nic nie zrobiłam, Stile. Słowo! To był zbieg okoliczności. Nie wiedziałam, że mają cię teraz awansować. Myślałam, że skoro mnie tu wypożyczono, zacznę pracować z tobą za jakiś miesiąc. Oczywiście, uczę też innych, ale przecież nie byłoby sensu dawać ci promocji po moim odjeździe. Dlatego przyspieszyli twój awans. Nie wiedzieli, że mamy romans.

Ale przecież sama mówiła, że jest kłamczuchą. Nadzorca na pewno wiedział, gdzie Stile spędził noc. Czy mógł jej wierzyć’?

— Spytaj mnie jeszcze raz wieczorem — powiedziała cicho. — Nigdy nie okłamuję mężczyzn, których kocham.

— Naprawdę? Nigdy ?

— Powiedzmy, że rzadko. Czy jesteś miłośnikiem operetki? — zmieniła nieoczekiwanie temat.

Spojrzał na nią bezradnie. Jak bardzo chciał jej wierzyć! — Spróbujesz sam? — spytała, wskazując na siodło Roberty.

— Czy też wolisz się mnie trzymać i znowu rozbić sobie głowę’?

— Jedno i drugie — odparł i Tune roześmiała się. Nocą zapytała go, czy bardzo go bolało, kiedy uderzył w nią głową. Stile przyznał, że zawsze gotów jest ponosić tego typu szkody.

Pomogła mu wsiąść na konia — tym razem obeszło się bez kłopotów — i pokazała jak ma nim kierować. Potem zabrała go na tor. Uczył się szybko.

— Tylko nie zrób się zarozumiały, słabeuszu. Roberta jest koniem bez narowów, prawdziwy ogier to zupełnie co innego. Poczekaj, aż dosiądziesz Duszka.

— Duszka? — zawołał zaniepokojony.

Marzył o tym, ale perspektywa spełnienia marzeń napełniała go lękiem.

Tune znowu się roześmiała. Była wprost stworzona do radości. Jej ciało mile się przy tym poruszało i współpracownicy polubili ją za to.

— Skąd mogę wiedzieć, którego konia ci przydzielą? Ale najpierw zrobimy z ciebie fachowca. Zły jeździec popsuje każdego konia.

Tak, a Obywatel nie byłby zadowolony, gdybym zleciał na głowę i pobrudził czystego konia swoim szarym, brudnym mózgiem — pomyślał Stile ze zrozumieniem.

Była to interesująca lekcja, lecz kiedy podniecony wrócił do domu, stwierdził, że czekają na niego kłopoty. Był tam już nadzorca.

— Oprotestowano twoją promocję. Obywatel nas wzywa. — Nas ? Sądziłem, że mój awans był jakąś pomyłką, która teraz została wyjaśniona.

Mimo że spodziewał się pomyłki, poczuł się rozczarowany. Zaczynał już wierzyć, że to wszystko prawda.

— Jaki to może mieć związek z tobą? — zwrócił się do nadzorcy.

Ten ujął Stile’a pod ramię i pociągnął za sobą. Wezwanie najwyraźniej było bardzo pilne, bo nie pozwolono mu się przygotować. Zdążył tylko nieco przygładzić włosy i otrzepać z nóg trochę brudu.

Po chwili weszli do tunelu transportowego, wsiedli do kapsuły i pomknęli w ciemność. Wyglądało na to, że Obywatel przebywał poza farmą.

— Pamiętaj, zmobilizuj się i zachowaj spokój — pouczał go nadzorca.

Wydawał się człowiekiem z żelaza, ale i on był zdenerwowany. Przestraszyło to Stile’a. To musiał być poważny problem! Dlaczego jednak po prostu nie odwołali promocji bez całego tego zamieszania?

Wysiedli przy hammanie. Stile poczuł kuksaniec nadzorcy; oczywiście zagapił się. Wziął się w garść. Budynek, do którego zmierzali, budził podziw.

W czasach klasycznych hamman spełniał funkcję arabskiej łaźni publicznej. Tutaj był ośrodkiem odnowy biologicznej dla Obywateli. Wielu z nich lubiło ten styl, gdyż złoty wiek kultury arabskiej należał na Ziemi do najwartościowszych, przypadał na Ciemne Wieki Chrześcijaństwa. Te historyczne nazwy miały jednak znaczenie tylko dla elity, ale nie dla zwykłych ludzi.

Architektura hammanu przypominała meczet, wyglądał na wspólną własność kilku Obywateli. Nie dlatego, żeby pojedynczego Obywatela nie było stać na jego posiadanie, lecz mieli oni zwyczaj specjalizować się w jednej dziedzinie wiedzy lub w jednej umiejętności. I tak miłośnik kultury arabskiej udostępniał innym budowane przez siebie obiekty, tak jak pracodawca Stile’a, który specjalizował się w rasowych koniach i nie miał sobie równego. Obywatel mógł utrzymywać stosunki tylko z innymi Obywatelami. Musieli więc z konieczności ze sobą współpracować, posiadać i realizować wspólne przedsięwzięcia.

Było tu wiele komnat, czystych, gorących i parnych. Łaziebni roznosili ręczniki, szczotki, balsamy, różne napoje i przekąski. W jednym z dużych pomieszczeń znajdował się basen. Woda była w nim bardzo gorąca, ciemno zabarwiona i silnie pachniała, prawie jak napar. Moczyło się w niej kilka osób.

Mimo, że byli nadzy, Stile rozpoznał że są Obywatelami. Wskazywało na to zachowanie się służby. Ubranie wprawdzie wyróżniało Obywatela, ale nie przesądzało o jego statusie społecznym. Jeśli chciał, mógł chodzić nago jak niewolnik, nie tracąc nic ze swej władzy i godności. Jednak Obywatele, chcąc nawet na pierwszy rzut oka odróżniać się od niewolników, nosili w takiej sytuacji ozdoby.

Stile i nadzorca podeszli do mniejszego basenu. Tutaj moczył się ich pracodawca. Sześć niezwykle zmysłowych dziewcząt kręciło się wokół myjąc go, nacierając oliwą i polerując mu paznokcie. Starszy mężczyzna zajmował się jego włosami, uważając, by mydło nie zalewało mu twarzy.

— Panie — rzekł z szacunkiem nadzorca…

Obywatel nie zwrócił na nich uwagi. Stali na baczność, a dziewczęta kontynuowały zabiegi. Stile przypomniał sobie, że nie wykąpał się po treningu. Co za kontrast z otoczeniem i przebywającymi tu ludźmi! Minuty mijały.

Stile zauważył, że Obywatel trochę utył od ubiegłego roku, lecz wciąż był zdrowym, młodo wyglądającym mężczyzną. Dobrze rozwinięta muskulatura mówiła o systematycznych ćwiczeniach; widać było, że Obywatel nie przejada się, albo spożywa tylko potrawy niskokaloryczne. Możliwość oglądania nagich Obywateli dla niewolników była niesamowitym przeżyciem.


Do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch mężczyzn: Billy z patrolu strzegącego farmy i Bourbon.

— Panie — powiedział Bourbon.

Dopiero teraz Obywatel lekko skinął głową nadzorcy. — Spocznij — polecił pozostałym.

Stile, Billy i Bourbon trochę się odprężyli. Wzrok Obywatela zatrzymał się na Bourbonie. — Wyjaśnij swój protest — polecił.

Bourbon, wyraźnie przejęty obecnością pracodawcy, przełknął ślinę, zanim zaczął mówić:

— Panie, pominięto mnie przy awansie, choć pracuję dłużej niż Stile i mam lepsze świadectwo pracy.

Zimne oczy Obywatela zatrzymały się na nadzorcy. — Ty awansowałeś Stile’a. Uzasadnij.

— To nadzorca go awansował’? Stile nie zdawał sobie. sprawy, że ma aż tyle władzy. Sądził, że zakres jego uprawnień obejmuje tylko sprawy dyscypliny, prowadzenie ksiąg i — ewentualnie — rekomendację kandydatów. Obywatel mógł się pomylić, bo nie poświęca wiele uwagi sprawom niewolników, ale nadzorca nie powinien popełnić takiego błędu. Przecież to on zawiesił Stile’a w obowiązkach.

— Panie — odezwał się nadzorca, który też czuł się niepewnie. — Oceniłem, że Stile będzie właściwym człowiekiem na to stanowisko. Chciałem, by mógł trenować na robocie, który będzie u nas tylko trzy miesiące.

Oczy Obywatela spoczęły znów na Bourbonie.

— Czy wiesz, że funkcją nadzorcy jest służenie moim interesom? Nadzorca nie jest związany koniecznością respektowania ani starszeństwa, ani świadectwa pracy. Jego obowiązkiem i prawem jest obsadzanie stanowisk właściwymi ludźmi. Nie robi tego na podstawie mojego przyzwolenia, ale rozkazu. Twoja sprawa została odrzucona.

— Panie — powtórzył Bourbon buntowniczym tonem. Obywatel spoglądał teraz na nadzorcę. W jego oczach nie było ani śladu poczucia humoru czy współczucia.

— Czy chcesz, żebym pozwolił mówić mu dalej’? — spytał.

— Nie, panie — odparł nadzorca.

— Odrzucam. Bourbon, możesz mówić.

O co tu chodziło? Dlaczego Obywatel marnował swój czas, sprawdzając zaufanego nadzorcę? Jeśli decyzja zostanie uchylona, to sytuacja będzie bardzo niezręczna.

— Panie, Stile zdobył przychylność nowej instruktorki, Tune. Sądzę, że wywarła wpływ na nadzorcę, by awansował Stile’a poza kolejnością, mimo że ten wczoraj zranił jednego z pańskich koni wyścigowych. Moje akta są czyste.

Po raz pierwszy na twarzy Obywatela pojawiło się jakieś uczucie.

— Zranił mojego konia? Którego? — Duszka, panie.

— Najbardziej obiecujący wierzchowiec!

Obywatel machnął ręką, prawie uderzając jedną z dziewcząt. Przez chwilę chwiała się na brzegu basenu, lecz szybko odzyskała równowagę.

— Łaziebni, cofnąć cię! — polecił. Teraz, kiedy ożywiła go emocja, był jak dynamit.

Służący cofnęli się od razu na odległość czterech metrów i stanęli nieruchomo. Stile był pewien, że ich ciekawość jest równio wielka jak i jego, choć nie. byli w to zamieszani.

Twarz Obywatela wydawała się spokojna, lecz w oczach czaiło się coś groźnego.

— Nadzorco, przedstaw sprawę.

Nadzorca nie wyglądał na uszcześliwionego, lecz się nie wahał.

— Panie, chciałbym użyć wideoekranu. — Pozwalam.

Obywatel uczynił jakiś gest małym palcem i cały sufit rozjarzył się blaskiem. Był to ogromny odbiornik wideo, wyposażony w elementy zapobiegające osadzaniu się na nim pary.

— Chwilowo reaguj na polecenia niewolnika — polecił Obywatel.

Nadzorca szybko wymienił całą serię koordynat czasowych i przestrzennych. Na ekranie pojawił się obraz. Stile i inni wykręcali szyje, by lepiej zobaczyć. Ujrzeli stajnię i wyglądającego z niej Duszka. Zegar pokazywał czas i godzinę: wczoraj rano.

— Proszę do przodu — polecił nadzorca i ekran ożył, ukazując podchodzącego do boksu Stile’a.

Stile patrzył zafascynowany. Nie zdawał sobie sprawy, że zdarzenie zostało sfilmowane. Kontrast pomiędzy jego drobną sylwetką a okazałą postacią konia wydawał się ogromny, a jednak to on był pewny siebie, a koń nerwowy. „Chodź, Duszku” — powiedział Stile, zachęcając konia. Lecz Duszek nie chciał współpracować.

Film bez litości pokazywał, jak Stile uspokaja ogromnego ogiera, szamocze się i walczy, zmuszając go, by podszedł do mechanizmu treningowego.

— Proszę zauważyć, panie — powiedział nadzorca. Ten człowiek miał do czynienia z niezwykle trudnym zwierzęciem, lecz nie dał wyprowadzić się z równowagi. Użył tylko tyle siły, ile było konieczne, by poskromić konia. Często zdarzało mi się prowadzić Duszka, ale wiem, że tego dnia nie zdołałbym zmusić go do treningu.

— Dlaczego nie przysłałeś mu kogoś do pomocy’? zapytał Obywatel. — Sam miałbym w tej sytuacji kłopoty. Nie była to próżna przechwałka. Obywatel był doskonałym koniarzem.

— Ponieważ wiedziałem, panie, że Stile sobie poradzi. Obecność innych tylko zdenerwowałaby konia. Dlatego też właśnie Stile’owi poleciłem wczoraj to zajęcie; Duszek wymaga kompetentnego treningu i dyscypliny. Poprzedniego dnia zrzucił jeźdźca.

— Kontynuuj.

Polecenie nadzorcy spowodowało, że na ekranie ukazał się boks Peppera. Kiedy Bourbon wszedł do stajni, koń zachowywał się spokojnie, lecz rozpoznawszy stajennego, stulił uszy. Bourbon wyprowadził go energicznie z boksu, niepotrzebnie uderzając, choć koń był posłuszny.

— Ten człowiek, panie, traktuje brutalnie łagodnego konia. To dla niego typowe. Nie jest to wada, gdyż niektóre konie wymagają mało subtelnego traktowania, lecz gdyby to on trenował Duszka…

— Oczywiste — Obywatel skinął głową.

Był dobrze zorientowany w końskich narowach. — Dalej — rozkazał.

Na ekranie Bourbon podszedł z tyłu do Stile’a, obok którego spokojnie kłusował Duszek. Zwierzę wyglądało cudownie. Cichy jęk podziwu wyrwał się z ust służącej. One też były miłośniczkami koni!

Bourbon dobrze wybrał chwilę. „Na bok, kurduplu!” wykrzyknął Stile’owi za plecami. Nie ulegało wątpliwości, że zrobił to specjalnie. Duszek spłoszył się. Potem nastąpiła reszta tego wydarzenia.

Wystarczy — polecił Obywatel i ekran zgasł. — Jak na to zareagowałeś?

— Panie, Stile zameldował o kontuzji konia. Dałem mu punkty karne i zawiesiłem w pracy na jeden dzień. Nie protestował. Uznałem, że jego umiejętności i dyskrecja są najlepszymi kwalifikacjami na nowe stanowisko pracy, więc dałem mu awans. Wiem, że ma romans z trenerką, ale to nie wpłynęło na moją decyzję.

— A ten drugi? — spytał ponuro Obywatel.

— Bourbon nie zameldował o kontuzji swego konia. Uznałem, że ważniejsze jest utrzymanie w tajemnicy moich obserwacji, niż wywlekanie tego na światło dzienne. Pominąłem go przy awansie, ale nie zawiesiłem w obowiązkach, gdyż kontuzja konia była niewielka.

— Żadna kontuzja mojego konia nie jest niewielka! krzyczał Obywatel.

Na szyi wystąpiły mu żyły, a mydlana piana, na którą nie zwracał uwagi, ciekła mu po policzku. Gdyby nie był Obywatelem, wyglądałby śmiesznie.

— Udzielam ci nagany za niedopatrzenie.

— Tak, panie — odparł skruszony nadzorca.


Obywatel zwrócił się do Stile’a.

— Twój awans pozostaje w mocy, był zasłużony.

— Spojrzał teraz na Bourbona oczami zimnymi jak lufa pistoletu.

— Zwalniam cię.

Kiedy niewolnik tracił pracę z przyczyn merytorycznych, to był na Protonie skończony. Żaden Obywatel nie wynajmował go i po dziesięciu dniach tracił prawo pobytu. Bourbon przegrał, a Stile niespodziewanie nauczył się czegoś o życiu.

Był to najpiękniejszy okres w jego życiu, wypełniony nauką fechtunku, jazdy konnej, muzyką i miłością…

Ich romans trwał już trzy miesiące, gdy Tune powiedziała: — Muszę ci coś wyjaśnić. Kończy mi się prawo pobytu. — Ty nie…’? — wykrztusił zdumiony.

— Zaczęłam pracę, mając dziesięć lat. Chyba nie sądzisz, że dżokejem zostaje się w ciągu jednego dnia? Moje prawo pobytu wygasa za pół roku. Przykro mi, że to przed tobą ukrywałam, ale ostrzegałam, że nie zawsze mówię prawdę.

— Pojadę z tobą — wykrzyknął z młodzieńczą energią. Ścisnęła jego dłoń.

— Nie bądź głupi. Lubię cię, ale to nie miłość. Poza Protonem ty będziesz miał dwadzieścia jeden lat, a ja dwadzieścia osiem i żadnych odmładzających pigułek. Zasługujesz na coś więcej, kochanie.

Wiedział, że ją kocha, ale czuł, że Tune ma rację. Nie mógł lekkomyślnie zrezygnować z siedemnastu lat na Protonie dla kobiety, która była starsza od niego i go nie kochała.

— Gra! — krzyknął. — Musisz zakwalifikować się do Turnieju i wygrać prawo pobytu…

— Właśnie chcę ci o tym powiedzieć, Stile. Jutro zaczyna się Turniej i biorę w nim udział. Zdobyłam Szczebel Piąty mojej drabiny wiekowej i to prawie cudem. Prawo pobytu kończy się z chwilą, gdy przegram, więc to nasza ostatnia noc.

— Nie bądź marzycielem. Ty masz szansę, kiedy przyjdzie twój czas; jesteś zdolny jak piękne, dzikie zwierzę. To dlatego zapragnęłam cię w chwili, gdy tylko cię zobaczyłam. Lubię piękne zwierzęta! Kusiło mnie, żeby wcale nie brać udziału w Turnieju i spędzić te ostatnie sześć miesięcy z tobą…

— Musisz spróbować!

— Zrobię to, choć stawką jest pół roku z tobą.

Stile przejęty był konsekwencją jej decyzji, chociaż takiego wyboru musiał dokonać każdy niewolnik w ostatnim roku służby i pewnego dnia on sam stanie przed takim dylematem.

— Wiem, że będziesz lepszym dżokejem ode mnie, będziesz wygrywał wyścigi i staniesz się sławny. Pragnęłam wziąć cząstkę twojego życia i zrobiłam to, choć musiałam cię okłamać. Nie jestem z tego dumna.

— Podarowałaś mi to, co w życiu najlepsze! Spojrzała na swoje piersi.

— No, może parę rzeczy. Mam nadzieję. Ale to miłe, że tak mówisz. Twoje życie dopiero się zaczyna. Jeśli ci w czymś pomogłam, to jestem szczęśliwa. Nie będę się czuła taka winna. — Nie mów o winie!

— Dlaczego? Poczucie winy dodaje życiu smaku — odrzekła z nutą smutku w głosie.

Kochali się pospiesznie, choć z gwałtowną pasją. Stile nie chciał zmęczyć jej przed Turniejem. Czuł się winny, że pozwala jej odejść. Rzeczywiście miała rację — to uczucie dodawało specyficznego smaku całemu zdarzeniu.

Następnego dnia Tune wystartowała w Turnieju i już w pierwszym pojedynku wylosowała taniec. Przegrała.

Stile wytrwale studiował muzykę, kultywując w ten sposób pamięć o swojej miłości. Stopniowo zamiłowanie do muzyki stało się jego pasją. Wiedział, że nigdy nie zostanie mistrzem, ale był zupełnie dobrym muzykiem. Lubił różne instrumenty, ale najbardziej harmonijkę.

Możesz przecież wygrać!


Trzy lata później skończyła się kadencja nadzorcy.

— Stile, jesteś wystarczająco dobry, by zająć moje miejsce — powiedział w chwili otwartości. — Jesteś jeszcze młody, ale zdolny i uczciwy, masz prawdziwy talent do koni, lecz jest jedna rzecz,…

— Mój wzrost — odparł natychmiast Stile. — Dla mnie nie jest ważny. Ale są inni…

— Rozumiem, nigdy nie zdobędę odpowiedniego autorytetu.

— Jest jednak dla ciebie interesująca alternatywa. Możesz awansować na dżokeja, a talent zaniesie cię na wyżyny dostępnej niewolnikowi sławy. Myślę, że to najlepsze życie, jakie można mieć na Protonie, nie będąc Obywatelem.

— Tak, ja… — wzruszenie odebrało mu mowę.

Mam dla ciebie ostatnią robotę, naprawdę trudną. To, jak sobie z nią poradzisz, zadecyduje o twojej przyszłości. Zarekomenduję cię do awansu na dżokeja, ale to Obywatel będzie decydował. Nie zawiedź mnie.

— Nie zawiodę. Chciałbym tylko powiedzieć…

Ale nadzorca uniósł już rękę na pożegnanie. Stile powiedział więc tylko:

— Dziękuję.

Uścisnęli sobie dłonie i nadzorca cicho odszedł. Zadanie polegało na przyprowadzeniu Duszka z odległej kopuły na farmę. Duszek wraz z wiekiem stał się jeszcze bardziej płochliwy i nie można go było po prostu przewieźć. Dźwięki i wibracje, nawet stłumione, denerwowały go. Obywatel nie pozwolił, by podano mu środek uspokajający; koń był zbyt cenny. Duszek wygrał sporo biegów i Obywatel chciał z niego zrobić ogiera rozpłodowego. Tak więc musiał wrócić pieszo. Mogło to być trudne, gdyż nie było korytarzy odpowiednich dla koni, a na zewnętrz, bez odpowiednich urządzeń powierzchnia planety była niedostępna.

Stile starannie wszystko zaplanował. Starannie przestudiował mapy regionu. Potem zamówił kombinezon ochronny, wyposażony w samodzielny system dostarczający powietrze, jednośladowy pojazd grawitacyjny, radio i zegarek z komputerem. Nie miał zamiaru zabłądzić, albo przepaść na niegościnnej powierzchni Protona.

Powierzchnia była, jak się okazało, nadspodziewanie urozmaicona. Na północy i południu rozciągały się góry, przy czym północne białe były od śniegu, będącego całym wolnym zapasem wody, jaki posiadała planeta. Zobaczył też kręte koryto dawno wyschniętej rzeki i teren pokryty głębokimi szczelinami, jak po trzęsieniu ziemi. Prowadził ostrożnie swój pojazd, balansując ciałem przy zakrętach. Zlokalizował najbardziej niebezpieczne dla konia pułapki, wybierając trasę, która je wymijała. Duszek i tak będzie zdenerwowany koniecznością noszenia maski tlenowej i osłony na oczach i uszach; każdy dodatkowy stres mógł przekreślić powodzenie całego przedsięwzięcia. Nikt, oprócz Stile’a, nie mógłby przeprowadzić konia bezpiecznie.

Stile nie spieszył się. Starannie przygotowywał mapę trasy. Była to prawdziwa łamigłówka. Musiał znaleźć najkrótszą drogę, omijającą wszystkie niebezpieczeństwa. Nauczył się myśleć jak koń, gdyż Duszek potrafił spłoszyć się nawet na widok kupki piasku, a równocześnie spokojnie pokłusować w głąb ciemnego kanionu.

Dopiero, kiedy upewnił się, że znalazł najlepszą drogę, zameldował się w kopule, w której przebywał Duszek. Był pewien, że nie będzie żadnych kłopotów. I to nie tylko dlatego, żeby przyspieszyć swój awans. Po prostu lubił Duszka. Koń, w pewnym sensie, był odpowiedzialny za ostatni awans Stile’a.

Kiedy dotarł do kopuły, znalazł czekający na niego telegram z innej planety; pierwszy odkąd wyjechali rodzice. Zawierał kilka słów: STILE — WYSZŁAM ZA MĄŻ NAZWAŁAM SYNA STILE — POWODZENIA — TUNE.

Był szczęśliwy, że się jej udało, choć ból straty powrócił ze zdwojoną siłą. Trzy miesiące razem, trzy lata osobno. Nie mógł powiedzieć, że z tego powodu jego świat mu się całkowicie zawalił, ale nie znalazł już dziewczyny, którą polubiłby jak Tune. Stracił nawet nadzieję, czy kiedykolwiek znajdzie. Podświadomie zaczął mruczeć melodię; często to robił w czasie pierwszych miesięcy rozłąki. Przekształciło się to w nawyk, którego nie próbował zwalczać. Muzyka w jego życiu zawsze związana będzie ze wspomnieniem tych trzech cudownych miesięcy.

A więc nadała dziecku jego imię! Oczywiście nie on był ojcem; przypadkowe poczęcia nie miały na Protonie miejsca. Tune chciała mu jednak pokazać, jak wiele znaczył dla niej ten krótki związek. Twierdziła, że go okłamała, ale dała mu przeżycie, którego na nic by nie wymienił. Jeśli coś trwa krótko, to nie znaczy, że nie jest ważne. O nie!

— Dziękuję ci, Tune — powiedział cicho.

Загрузка...