Na Phase było właśnie popołudnie i powietrze cudownie pachniało. Niebo miało kolor głębokiego błękitu przetykanego gdzieniegdzie puszystymi obłokami. Na północnym zachodzie malowniczo rozciągało się pasmo gór. Stile zatrzymał się, by spojrzeć na śliczne żółciutkie kwiatki, które miał pod stopami i nasycić się wiosenną świeżością krajobrazu.
Jak doszło do tego, że Phase ma tak przyjazne środowisko naturalne, podczas gdy na Protonie jest tak ponuro? Nie był już pewien, czy jedynym powodem są zanieczyszczenia przemysłowe i wypompowywanie tlenu. A co z wilgotnością powietrza? Atmosfera Protonu prawie nie zawierała cząsteczek pary wodnej, zaś tutaj nie odczuwało się żadnych braków. Tę zagadkę warto byłoby kiedyś rozwiązać.
Na razie jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Zanotował w pamięci położenie zasłony, postanawiając, że któregoś dnia zbada całą jej długość i znajdzie najdogodniejsze miejsca do przechodzenia, ale to też była sprawa na później.
Geografia obu światów była taka sama. Wystarczyło tylko usunąć te miłe dla oka chmurki, zieloną trawę bujnie pokrywającą ziemię, kępy drzew i już miało się Protona. Przypominało to dwa bliźniacze rysunki, z których jeden został pokolorowany i przedstawiał świat dopiero co stworzony ręką Boga: naturalny, urokliwy i dziewiczy, po prostu rajski ogród.
Pałac Wyroczni Stile miał w zasięgu wzroku. Puścił się ku niemu biegiem, ale zanim zdążył pokonać połowę drogi, podbiegła ku niemu Neysa. Zbliżając się do niego, trzymała głowę wysoko, aby nie zaczepić go rogiem. Stile zarzucił jej ręce na szyję i tulił ją, kryjąc twarz w błyszczącej grzywie, czując końskie ciepło, jędrność i siłę. Nie musiał słowami dziękować jęk za poświęcenie; wiedział, że i tak rozumie.
Poczuł płynące łzy radości. Nic nie mówiąc, wskoczył na jej grzbiet i pogalopował na oklep do pałacu, gdzie czekał na nich Kurrelgyre w ludzkiej postaci.
Choć Stile od urodzenia mieszkał na Protonie, a tylko tydzień na Phase, zdążył poczuć, że tu jest jego miejsce. Rozłąka trwała niespełna dobę, ale wydawała się nie mieć końca. Może dlatego, że czuł się tu bardziej sobą?
Kurrelgyre uroczyście uścisnął mu dłoń.
— Czuję ulgę, wiedząc, że powiodła się waści ucieczka — powiedział i zaraz dodał:
— Uspokajałem klaczkę, lecz obawiałem się, że mogłeś się waść znaleźć poza kopułą.
— Tak było, ale na tyle blisko, że udało mi się do niej dostać, zanim się udusiłem.
Stile odetchnął głęboko z wyraźną przyjemnością.
— Powinienem był przejść razem z waścią, by się upewnić, lecz Neysa czekała na zewnątrz, a ja nie pomyślałem… — Rozumiem. Sam o tym nie pomyślałem. Mogłem przecież przejść jakieś ćwierć mili wzdłuż zasłony i przedostać się przez nią poza zasięgiem Czarnego Zamku. Dopiero teraz przyszło mi to do głowy.
Kurrelgyre uśmiechnął się:
— Uczymy się, żyjąc — stwierdził filozoficznie. Żadne więzienie w pobliżu zasłony już nas nie powstrzyma. Zerknął na Stile’a.
— Wyglądasz, waść, mizernie; spróbuj tej woni.
Podał mu gałązkę z kilkoma listkami i suchym, matowożółtym kwiatkiem.
Stile powąchał i od razu poczuł przypływ energii. Krew zaczęła żywiej krążyć w jego żyłach.
— Co to za roślina?
— Tojad, zwany zgubą wilków.
— Zguba wilków? Coś, co rzuca klątwę na wilki? Jak więc możesz to trzymać…
— Przecież nie jestem teraz w wilczej postaci. Inaczej nigdy bym tego nie wąchał.
— Stile nie widział w tym większego sensu, ale czuł się tak dobrze, że nie chciało mu się dyskutować na ten temat.
— I jeszcze coś — powiedział. — Czyż nie mówiliście mi, że większość ludzi egzystuje równolegle w obu światach Na Protonie jest około pięciu tysięcy Obywateli, dziesięć razy więcej sług i niezliczone tłumy robotów, androidów, cyborgów i zwierząt. A tu, na Phase, nie widziałem ani wielu ludzi, ani zwierząt.
— Żyje tu co najmniej tyle osób, ile na Protonie — wy jaśnił Kurrelgyre — a oprócz tego jeszcze społeczności wilkołaków, jednorożców, wampirów, demonów i najrozmaitszych potworów. Zwróć jednak waść uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze, nie jesteśmy ograniczeni kopułami i cała planeta należy do nas, wiele milionów kwadratowych mil. A więc…
— Mil ? — spytał Stile, któremu nie udało się szybko przeliczyć tego na inne jednostki.
— Używamy takiego systemu miar. Jedna mila kwadratowa to w przybliżeniu dwa i pół kilometry kwadratowe, więc…
— Tak, wiem. Właśnie mi przyszło coś do głowy… odrzekł, jakby dokonał ważnego odkrycia. — Czy ten archaiczny system może mieć wpływ na magię Kiedyś próbowałem ułożyć zaklęcie, używając systemu metrycznego i nie bardzo mi się udało. Było to oczywiście wtedy, zanim złożyłem przysięgę.
— To bardzo możliwe. Każde zaklęcie musi być odpowiednio sformułowane i można je użyć tylko raz. Z tego powodu nawet Adepci rzadko stosują magię. Gromadzą zaklęcia, podobnie jak Obywatele gromadzą bogactwo na Protonie. Czy mogę już powrócić do mej uprzedniej myśli? zapytał uprzejmie.
— Och, tak, oczywiście — powiedział zakłopotany Stile, a Neysa parsknęła śmiechem. Stile ścisnął ją dyskretnie nogami. Ciągle zapominał, że rozumiała każde jego słowo.
— Tak więc, niewielu ludzi przypada na zdatne do użytku ziemie, a wiele rozległych regionów pozostaje jeszcze nie zamieszkanych. Niech cię więc, waść, nie dziwi, że nikogo nie spotykasz. Drugim powodem jest to, że wielu z tutejszych ludzi ma inną postać niż na Protonie. Są wampirami, elfami, karłami… — urwał nagle.
Stile wolałby tego nie słyszeć. Już mu się prawie wydawało, że jego wzrost nie ma na Phase znaczenia. Płonne marzenie! — Nigdy nie oceniałem wartości ludzi na podstawie ich rozmiarów — odparł Stile. — Karzeł jest przecież człowiekiem.
— Oczywiście — zgodził się Kurrelgyre wyraźnie zawstydzony.
Weszli do pałacu Wyroczni.
— Za niecałą dobę muszę wrócić na Protona — oznajmił Stile.
Neysa zesztywniała.
— Wrócić? — zapytał Kurrelgyre. — Jak zrozumiałem, to nie masz waćpan tam żadnych zobowiązań? Tylko konieczność ucieczki z Czarnego Królestwa…
— Jest tam kobieta — oświadczył Stile — która ukrywała moją nieobecność na Protonie. Zgodziłem się wystąpić w tegorocznym Turnieju, aby uratować jej honor. Tak więc prawdopodobnie mój pobyt na Protonie będzie krótki.
— Turniej? Czy waść masz nadzieję wygrać?
— Raczej w to wątpię — powiedział poważnie Stile. Planowałem wystąpić za dwa lata, kiedy część najlepszych graczy już odejdzie, a ja będę u szczytu formy. Nawet wtedy moje szanse byłyby niewielkie. Trudno jest wygrać dziesięć czy dwanaście kolejnych gier, mając przeciwko sobie świetnych przeciwników. Oceniam moje szanse jak jeden do dziesięciu, biorąc pod uwagę, że przy braku szczęścia mogę przegrać nawet ze słabszym.
Neysa zagwizdała pytająco na rogu.
— Dobrze, niech będzie, jak jeden do dwunastu. Nie miałem zamiaru się przechwalać.
— Klaczka chciała wiedzieć, co waść zamierzasz zrobić w wypadku wygrania Turnieju — wyjaśnił wilkołak. Skoro będziesz waść wtedy Obywatelem ze stałym prawem pobytu, to porzucenie Protona nie będzie koniecznością.
Stile zastanowił się przelotnie, w jaki sposób wilkołak zdążył poznać Neysę na tyle dobrze, że mógł tłumaczyć jej muzykę? Przecież znali się zaledwie kilka dni. Może zmieniające postacie stworzenia miały jakieś naturalne sposoby porozumiewania się?
— Władza i swoboda Obywatela są praktycznie nieograniczone — odrzekł. — Nic nie będzie zmuszało mnie do wybierania między dwoma równoległymi światami. Polubiłem jednak Phase; myślę, że będę spędzać tu wiele czasu. Dużo zależy oczywiście od sytuacji. Gdybym okazał się kimś równie złym jak Czarny Adept, to sądzę, że wolałbym tu nie mieszkać. Obywatel, który był sobowtórem Czarnego Adepta, na Protonie nie wydawał się być złym człowiekiem. Może to tylko absolutna władza na Phase doprowadzała do takiej degeneracji; władza będąca poza zasięgiem któregokolwiek z Obywateli? Jakim człowiekiem stałbym się jako Adept, mający domy w obu światach i możliwość swobodnego przenoszenia się pomiędzy nimi?
— To uczciwa odpowiedź — powiedział Kurrelgyre. — Jeśli musisz waćpan wrócić nie później niż jutro, by wziąć udział w Grze, to tylko Żółty Adept znajduje się na tyle blisko, byśmy mogli sprawdzić go bez użycia magii. Może jednak lepiej przerwać te poszukiwania, poprzestając na tym, cośmy już uzyskali?
— Nie, mam tu śmiertelnego wroga — sprzeciwił się Stile. — On prawdopodobnie wie, kim jestem. Jeśli dowiem się, jaki jest mój status na Phase, wtedy może poznam także jego naturę. Wówczas będę mógł zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jak sądzę, mój sobowtór o tym nie pomyślał.
— Rzekłeś waść jak prawdziwy wilkołak — powiedział z aprobatą Kurrelgyre.
Neysa westchnęła: wyglądało na to, że się z nim nie zgadzała, lecz milczała. Człowiek zawsze pozostanie człowiekiem — sugerowała jej mina.
— Neysa, chciałbym być całkowicie szczery — zaczął Stile, czując potrzebę usprawiedliwienia się. — Lubię Phase, ciebie też bardzo polubiłem, ale to nie jest tak naprawdę mój świat. Nawet gdyby nie zagrażało mi tu żadne niebezpieczeństwo, nie mógłbym się zobowiązać, że pozostanę. Musiałbym wiedzieć, że moja obecność służy w jakiś sposób dobru tego świata; że czeka mnie tu jakieś zadanie, coś, co trzeba koniecznie zrobić, czego tylko ja potrafiłbym dokonać. Jeżeli bardziej potrzebować mnie będą na Protonie…
Neysa znowu zagrała na rogu.
— Pyta się, czy nie byłbyś waść nastawiony bardziej pozytywnie, gdyby zwolniła cię z przysięgi — przetłumaczy wilkołak.
Stile zamyślił się. Rozumiał, że zwolnienie z przysięgi oddaliłoby go, mniej lub bardziej jawnie, od Neysy. Tylko wyrzeczenie się magii sprawiało, że ich wzajemne stosunki mogły pozostawać takie jak dawniej.
— Nie, chcę tylko dowiedzieć się, kim jestem. Jeżeli nic będę mógł przeżyć bez używania magii, to lepiej będzie że bym tu nie pozostawał. Nie chciałbym stać się kimś takim jak Czarny Adept. Wszystko, czego mi trzeba, to kogoś, kto użyje zaklęcia, aby przeprowadzić mnie przez zasłonę. Po Turnieju wrócę, by rzucić okiem na kolejnego Adepta. Chciałbym uregulować swoje sprawy w obu równoległych światach Tylko wtedy moja sytuacja pozwoli mi podjąć właściwą decyzję co do miejsca stałego pobytu.
— Przeprowadzę cię, waść, przez zasłonę — obieca Kurrelgyre. — A nawet, by nie narażać cię bez potrzeby na niebezpieczeństwo, sam obejrzę Żółtego Adepta i wrócę z nowinami. Sądzę, że teraz potrafię rozpoznać twojego sobowtóra, jeśli go napotkam.
— Nie ma żadnego powodu, byś się dla mnie narażał zaprotestował Stile.
— Nie ma też żadnego powodu, bym narzucał wam moje towarzystwo, tym bardziej, że klaczka chce porozmawiać z tobą sam na sam — stwierdził Kurrelgyre i przemieniwszy się nagle w wilka, ruszył na północ:.
— Do diabła, nie mogę zgodzić się, by inni spełniali za mnie moją misję — zdenerwował się Stile. — Muszę biec za nim, powstrzymać go…
Lecz wilk, biegnąc z prędkością właściwą jego gatunkowi, znalazł się już poza zasięgiem głosu. Możliwe, że Neysa mogłaby go dogonić, choć przyszłoby jej to niełatwo.
Stile zdawał sobie sprawę, że Kurrelgyre chciał wyświadczyć mu przysługę, chroniąc go przed ryzykiem i zostawiając go z Neysą sam na sam. Nie mógł jednak się na to zgodzić. Chodziło tu o zasadę, iż każdy powinien odpowiadać za swoje czyny.
Jednorożec odczytał jego myśli. Zaczęli przemieszczać się na północ.
— Dziękuję, Neyso — powiedział. — Wiedziałem, że mnie zrozumiesz. A jak radzisz sobie z wilkołakiem? — dodał po namyśle.
Zagwizdała wymijająco.
— Cieszy mnie to — odparł Stile. Pochylił się i objął ją za szyję.
Neysa przyspieszyła i przeszła w galop.
— Nie potrafię wyobrazić sobie lepszego sposobu spędzenia życia, niż galopowanie z tobą przez te pustkowia zauważył Stile. — Brakuje mi tylko…
Jej muzyka była teraz pytaniem.
— Dobrze wiesz, Neyso, że lubię muzykę — odezwał się łagodnie — ale skoro ustaliliśmy już, że związana jest z magią, nie odważyłbym się zagrać.
Tym razem jej gwizd był całkowicie zrozumiały: — Graj !
— Mogę sprowadzić tutaj tę magiczną siłę — zaprotestował. — Nie mam zamiaru złamać przysięgi. Grałem trochę, kiedy byłem sam w Czarnym Zamku, ale teraz nie jestem sam i nie chciałbym, żebyś się na mnie gniewała.
— Graj! — powtórzyła z naciskiem.
— Zgoda. Żadnych zaklęć, sama muzyka.
— Wyciągnął harmonijkę i zaimprowizował melodię w rytmie jej kroków. Neysa zagrała melodyjnie na rogu. Duet wyszedł im pięknie. Magiczne pole zaczęło się wokół nich zagęszczać, doganiać ich, ale teraz, gdy zrozumiał to zjawisko, przestał się obawiać. Była to tylko potencjalna magia, chyba, że zacząłby jej używać, a tego nie miał zamiaru robić.
Grał przez około godzinę. Powoli poznawał wszystkie możliwości instrumentu i posługiwał się nim tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Była to jedyna w swoim rodzaju radość.
W pewnej chwili Neysa uniosła głowę, łapiąc nozdrzami wiatr. Wyglądała na zaniepokojoną.
— Co się stało? — zapytał Stile, odkładając harmonijkę. Jednorożec niepewnie pokręcił głową. Zwolnił, odwracając się raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby czegoś szukał. Wreszcie ruszył ponownie na północ. Było w tym coś niepokojącego, a chód klaczy wydawał się nienaturalny.
— Czy dobrze się czujesz? — spytał zaniepokojony Stile. Neysa nie odpowiadała, więc wyciągnął harmonijkę i znowu zaczął grać. Tym razem Neysa wydała z siebie ostry dźwięk protestu. Stile, urażony, odłożył instrument.
Sądził, że Neysa po jakimś czasie odpręży się, ale tak się nie stało. Jej chód stał się mechaniczny, zupełnie niepodobny do normalnego.
— Neysa, jeszcze raz się pytam, czy coś się stało? Zignorowała go. Wydawała się być w transie. Zaniepokojony, Stile szarpnął ją za grzywę.
— Coś jest nie tak. Nalegam…
Gwałtownie opuściła łeb i wierzgnęła bez żadnego ostrzeżenia. Stile był zbyt doświadczonym jeźdźcem, by dać sil zaskoczyć. Utrzymał się w siodle, a potem, gdy już uspokoiła się, zeskoczył na ziemię.
— Neysa, jesteś najwyraźniej pod wpływem jakiego przymusu. Nie wiem co to jest, lecz skoro zbliżamy się do siedziby Żółtego Adepta, to podejrzewam, że ma to jakiś związek. Z jakiegoś powodu ten nakaz mnie nie dotyczy. Daj mi skarpetki, a będę towarzyszył ci w przebraniu.
Zatrzymała się, waląc ze złością ogonem, lecz pozwoliła mu zdjąć skarpetki i pomaszerowali dalej.
Stile towarzyszył jej, starając się naśladować jej chód. Jeśli coś przyzywało jednorożce, to on chciał przypominać schwytane zwierzę tak bardzo, jak to było tylko możliwe, przynajmniej dopóki nie zapozna się bliżej z sytuacją. Zapach tojadu wciąż dodawał mu sił. Stile gotów był na wszystko i zdążył już zapomnieć o swych niedawnych cierpieniach spowodowanych głodem i pragnieniem.
A jeśli Neysa uległa zaklęciu rzuconemu przez Żółtego Adepta…?
Wkrótce ich oczom ukazała się jego siedziba. Oczywiście była żółtego koloru. Żółty piasek formował się w żółte wydmy, a słońce rzucało żółte promienie przez żółtą mgłę, zasłaniającą domostwo. Neysa weszła prosto we mgłę.
Zamek Adepta, z częściowo zawalonym dachem, wybitymi oknami i chwastami porastającymi gęsto mury obronne, przypominał ruinę. Za domem widać było wysokie ogrodzenie z kutego żelaza, pożółkłe od rdzy i zarośnięte chorowicie wyglądającym dzikim winem o pożółkłych liściach. Nie wyglądało to zachęcająco.
Neysa podeszła prosto do domu i Stile z konieczności podążył za nią. Żółty Adept nie budził jego sympatii. Stile żywił nadzieję, że czarownik żyje. Mógłby być wtedy pewny, że nie jest jego sobowtórem. Tym razem nie będzie na tyle głupi, by otwarcie wyzwać Adepta; przyjrzy się tylko i odejdzie.
Były jednak pewne problemy. Pierwszy wiązał się z tym, że Neysa była w hipnotycznym transie i należało ją od tego uwolnić, a drugi polegał na tym, że Kurrelgyre miał wystarczająco dużo czasu, by rozejrzeć się i opuścić już ten teren, czego nie uczynił. To sugerowało, że został schwytany. Uwolnienie go z rąk Adepta mogło nie być łatwe.
Neysa podeszła do drzwi kołyszących się na zardzewiałych zawiasach. Weszła do środka. Stile posuwał się tuż z nią. Szli zakurzonym korytarzem. Nagle potężna krata spadająca pionowo z sufitu rozdzieliła przybyszów.
O nie! Tylko nie to! Stile rzucił się do tyłu, lecz kolejna krata opadła tuż za nim. Po chwili oboje znaleźli się w klatkach Rozległ się niemiły dla ucha ostry śmiech:
— Chi, chi! Teraz dwa śliczne jednorożce, a wcześnie wilk! Co za cudowny dzień! — ktoś krzyknął radośnie. Wyciągnij ich stamtąd, mój drogi Corey! Obejrzyjmy nasz zdobycz!
Coś ogromnego pojawiło się na samym końcu korytarza tuż za zakrętem. Klatka Neysy przesunęła się do przodu, ciągnięta bez trudu przez olbrzymi kształt.
Po chwili ta sama istota przyszła zająć się klatką Stile’a Ujrzał zad różowego słonia. Krótki ogon owinął się wokół przednich prętów i stworzenie zaczęło iść, ciągnąc za sobą klatkę.
Stile rozważył możliwość wysunięcia pomiędzy prętami rapiera i wbicia go w tłusty, różowy tyłek albo odcięcia ogon ostrzem. To jednak nie uwolni go z klatki, natomiast rozgniewa słonia, nie czyniąc mu przy tym większej szkody. Lepie więc poczekać.
Po chwili znaleźli się na ogrodzonym placyku. Dookoła stały liczne klatki, tak jak w staroświeckim zoo. Stile rozpoznał gryfa — zwierzę z ciałem lwa, a głową i skrzydłami orła — zajmującego klatkę naprzeciwko. Nie była to żadna wspaniała, heraldyczna bestia, lecz smutne, obszarpane i przy brudzone stworzenie z opadającymi skrzydłami i szklistym wzrokiem. I nie było w tym nic zdumiewającego. Klatka był zbyt mała, by gryf mógł rozpostrzeć skrzydła. Nie było te specjalnego miejsca na odchody. Nic więc dziwnego, że piór i futro gryfa były brudne, a w powietrzu unosił się przykry zapach.
Uwagę Stile’a zwróciła właścicielka tego zwierzyńca stara kobieta odziana w spłowiałą żółtą szatę. z rzadkimi żółtymi włosami i żółtawą cerą. Prawdziwa stara wiedźma!
— Jaki śliczny okaz! — zachichotała starucha, wdzięcząc się wokół klatki Neysy.
Neysa zaczęła wychodzić ze stanu oszołomienia; nastawiła uszu, a gdy stara podeszła, stuliła je ze wstrętem.
— I jeszcze ten — ciągnęła Adeptka, oglądając Stile’a. — Biały ogier! Nielichy grosik mi przyniesiesz, pięknisiu. Okrążyła klatkę, oceniając chytrym spojrzeniem jego przebranie.
— Doprawdy, mój skarbie! Biel to kolor, o którym wprost marzą na rynku! Będę musiała wysłać Wronią Łapkę z nowinami — mówiła ni to do siebie, ni to do niego.
Zadowolona pokuśtykała do domu.
Stile ponownie zajął się oględzinami placyku. Z, tyłu, za klatką Neysy spostrzegł Kurrelgyre’a, który pilnie się w niego wpatrywał. Wilkołak powoli pokręcił głową. Znów wpadli w nieliche kłopoty!
Pozostałe klatki zawierały: małego sfinksa, trzygłowego psa, bazyliszka i kilka stworzeń, których nie udało się Stile’owi zidentyfikować. Wszystkie były wynędzniałe i brudne; wiedźma nie dbała o zwierzęta i nie sprzątała klatek. Karmiła je jednak, gdyż obok każdej stały naczynia z wodą i jedzeniem.
Stile zbadał swoje więzienie. Kraty były żółtawe, podobnie jak całe to miejsce i nieco lśniły. Wyglądało to tak, jakby metal posmarowany został jakimś tłuszczem w daremnej próbie nadania mu wyglądu złota. Stile spróbował wyrwać jeden z prętów, ale ten trzymał się jak przyspawany. Drzwi były mocno zamknięte.
Pręty w klatce były dość rzadkie i nawet niewielkie ich odgięcie pozwoliłoby mu się uwolnić. Stile wybrał najdłuższe pręty znajdujące się w dachu klatki, wyciągnął rapier i spróbował ostrożnie wykorzystać go jako dźwignię. Nie chciał złamać broni, a nie wiedział, jak bardzo jest wytrzymała. Po kilku bezskutecznych próbach odłożył rapier. Podskoczył, opad nogi na jednym z prętów, rękami złapał za następny i ciągnął tak, jakby podnosił ogromny ciężar. Z niemałym trudem rozgiął je nieco. Kiedy mięśnie odmówiły mu już posłuszeństwa, otwór między prętami był tylko odrobinę większy, ale to musiało wystarczyć.
Zeskoczył na dno klatki i zobaczył, że stał się obiektem sporego zainteresowania. Wciąż jeszcze miał na sobie prze branie jednorożca, więc widok musiał być nielichy — koniokształtna postać przywarta do górnych prętów klatki. Ni powstrzymało go to jednak. Musiał zrobić, co tylko mógł zanim powróci wiedźma.
Podciągnął się jeszcze raz do góry, wysunął stopy pomiędzy rozepchniętymi prętami i przecisnął ciało przez kratę; z głową miał największy kłopot, obtarł trochę uszy, ale udało się. Był wolny !!…
Cicho zsunął się w dół, a uwięzione zwierzęta obserwowały dziwne manewry niezwykłego jednorożca. Nie miał zamiaru zdradzić go przed czarownicą. Konspiracyjne milczenie było jedyną bronią, jaką posiadały.
Stile podszedł do klatki, w której uwięziony był Kurrelgyre.
— Potrzeba mi szybko informacji — powiedział. Może wiesz, w jaki sposób mogę uwolnić ciebie, Neysę i pozostałych? Te grube pręty są zbyt mocne, jak na moje siły.
Wilkołak przeistoczył się w człowieka, zbyt potężnie zbudowanego, by mógł przecisnąć się przez kraty.
— Wzrost waści okazał się wielce fortunny. Tylko Neysa mogłaby powtórzyć twój wyczyn, lecz czary tak ją oszołomiły, że nie może zmieniać postaci. Ziele tojadu mogłoby je dopomóc, lecz nie odważyłbym się podać jej tego lekarstw dopóki pozostaje w zwierzęcej postaci. Znaleźliśmy się v impasie. Ratuj się waść sam, nie możesz nas ocalić.
— Jeśli odejdę, to tylko po to, by szukać dla was pomocy tak jak wy to uczyniliście przedtem. Może mógłbym jako pokonać czarownicę?
— Tylko wtedy, jeśli udałoby ci się zabić ją z zaskoczenia jednym cięciem miecza. Inaczej zdążyłaby rzucić zaklęcie i zniszczyć waćpana.
— Nie chcę jej zabijać — stwierdził Stile. — Morderstwo nie jest właściwym sposobem rozwiązywania problemów. Chcę ją tylko unieszkodliwić i uwolnić tych biednych więźniów.
Kurrelgyre smętnie pokiwał głową.
— Nie możesz waść uczciwie pokonać Adepta innym sposobem, jak tylko za pomocą magii — powiedział.
— Nigdy. Przysięgłem…
— Kiedy nie złamałeś waść swej przysięgi, by wyzwolić się z rąk Czarnego Adepta, wiedziałem, że wierny jesteś swemu słowu. Niczego innego nie oczekiwałem i tutaj, w Żółtym Królestwie. Jednak teraz nie twe życie pozostaje w niebezpieczeństwie, lecz Neysy. Wiedźma sprzeda ją innemu Adeptowi…
— Dlaczego Adepci kupują takie stworzenia zamiast wyczarować je za pomocą zaklęcia? — zainteresował się Stile. — Ponieważ pewne zaklęcia trudniejsze są od innych.
Adept może łatwo wyczarować tuzin potworów, ale nie zwierzę. Do tego potrzeba specjalnych umiejętności. Z tego powodu Adepci trzymają schwytane zwierzęta w klatkach i przygotowują zaklęcia, które mają je…
— Zaczynam rozumieć. Być Adeptem, to znaczy budować więzienia, w których cierpią inni, a Żółta Adeptka dba, by nie zabrakło im ofiar i chwyta pożądane stworzenia. Podejrzewam też, że łapie również dzikie ptactwo i sprzedaje jajka Czarnemu Adeptowi; w końcu on musi coś jeść. Może płaci jej mocnymi klatkami ze swych czarnych linii — prętów, a ona maluje je na żółto? Jak przyzywa swoje nieszczęsne ofiary? Neysa była przecież jak w transie hipnotycznym.
— Zdążyłem się dowiedzieć, że magia Żółtej Adeptki ukryta jest w wywarach, które sama przyrządza — poinformował Stile’a wilkołak. — Przygotowuje je w ogromnym kotle, a ich opary hipnotyzują zwierzęta i przyciągają tu, by mogła zamknąć je w klatkach. Mogłaby również odurzać nimi ludzi, lecz nie czyni tego, obawiając się, że zjednoczą swe siły i zniszczą ją.
— Rozumiem.
Stile podszedł do Neysy.
— Czy zwolnisz mnie z przysięgi? — zapytał. — Obawiam się, że bez tego twój los pozostanie w rękach wiedźmy Neysa, choć była oszołomiona wywarem czarownicy, to nie na tyle, by zapomnieć o swej nienawiści do magii Adeptów. Pokręciła przecząco głową. Nie pozwoli, by ich czar, przywróciły jej wolność.
— Neysa, odpowiedz — prosił Stile. — Możesz. te zmienić się w świetlika i te kraty nie zdołają zatrzymać cię. W odpowiedzi Neysa opuściła nisko głowę i przymknęła oczy. Wysiłek woli potrzebny do przemiany postaci przekraczał jej obecne siły.
— A gdybyś przybrała ludzką postać? Wtedy napar prze stałby na ciebie działać… — podsunął jej kolejną propozycję. Z pobliskiej klatki dobiegło głuche warczenie. Kurrelgyre nerwowo uniósł głowę.
— Uwaga! Nadchodzi wiedźma!
Stile jednym susem znalazł się przy klatce wilkołaka i olśniony nowym pomysłem zdjął skarpetki.
— Zakładaj — wyszeptał, wciskając je przez kraty klatki Kurrelgyre.
— To też weź.
Podał mu rapier wraz z pasem.
— Wiedźma pomyśli…
— Domyślam się.
W jednej chwili w klatce pojawiła się sylwetka białego jednorożca. Broń zniknęła pod przebraniem.
— Tylko pamiętaj — upomniał Stile’a Kurrelgyre nie wolno ci pić ani jeść niczego, co ci zaoferuje. Jej napary.
— Aha — przypomniał sobie Stile — czy Neysa coś piła?
Zanim wilkołak zdążył odpowiedzieć, pojawiła się Żółta Adeptka. Neysa, tak jak większość koni, piła zawsze, kiedy tylko miała taką możliwość i mogła zrobić to automatycznie kiedy jeszcze była pod wpływem przyzywającego oparu. To wyjaśniało, dlaczego nie czyniła żadnych wysiłków, by się uwolnić. Stile zrozumiał teraz, dlaczego inteligentniejsze zwierzęta odmawiały jedzenia. Kurrelgyre uniknął tej pułapki i pozostawał czujny, ale sytuacja wszystkich uwięzionych zwierząt była ponura, gdyż najwyraźniej żadne z nich nie miało tyle siły. by wyłamać pręty. W końcu będą musiały albo zdecydować się na jedzenie, albo głodować. Trudny wybór. Stile wciąż jeszcze pamiętał o swoim uwięzieniu w zamku Czarnego Adepta.
W czasie tych rozmyślań Stile nie pozostawał bezczynny. Przykucnął za klatką wilkołaka, próbując się ukryć. Rozumiał, że było głupotą wahać się przed zabiciem wiedźmy. Niewiele argumentów przemawiało na jej korzyść, a poza tym, na pewno z przyjemnością by go zniszczyła. Stile jednak nie potrafił z zimną krwią myśleć o zamordowaniu człowieka. Te narzucone przez cywilizację ograniczenia zobowiązywały go równie mocno, jak dana Neysie przysięga dotycząca magii. Zabić demona czy potwora był w stanie, ale nigdy człowieka.
— Ho…Ho! — wrzasnęła wiedźma. — Klatka jest pusta! Gdzie mój cenny biały ogier!?
Przyjrzała się dokładniej klatkom.
— Nie, ogier jest. To wilk zniknął. Przysięgłabym, że jego klatka stała…
Rzuciła gniewne spojrzenie w kierunku odległej strony placyku.
— Drogi Corey! — wrzasnęła. — Czy przestawiałeś klatki? Stile zerknął na różowego słonia. Stworzenie widziało wszystko, co zaszła; po której będzie stronie’? Jeżeli powie prawdę…
Słoń poczłapał wzdłuż klatek w kierunku czarownicy. Nagle machnął trąbą w bok, złapał Stile’a za kark i uniósł do góry. Zatrąbił.
— Doprawdy, mój drogi? — zaśmiała się starucha, bezmyślnie drapiąc brodawkę na nosie. — A więc to był wilkołak! Przemienił się w człowieka i przecisnął pomiędzy kratami.
Słoń zakwiczał, usiłując wyprowadzić ją z błędu.
— Och, zamknij się już, drogi Corey! — osadziła go krótko. — I cóż zrobimy z wilkołakiem? Chwilowo nie mam wystarczająco małej klatki. Jest bardzo drobny.
Przyjrzała się lepiej wiszącemu w powietrzu Stile’owi. — Wygląda na zdrowego i jest zupełnie przystojny, mój drogi. Może przyda się mojej córeczce. Potrzymaj go tak jeszcze przez chwilę, słodki Corey, przyślę zaraz dziewczynę.
Różowv słoń zachichotał. Potwory w klatkach spojrzały na siebie zdumione. Najwyraźniej po raz pierwszy słyszały o jakiejś córce. Co to musiał być za kocmołuch. Starucha kulejąc, szybko poszła do domu.
Stile pomyślał, że mógłby wykonać szybki przewrót w powietrzu i wylądować na grzbiecie słonia, lecz stworzenie wyglądało na duże i silne, a do tego wcale nie było głupie; mogło przygnieść go do drzewa. Gdyby miał broń… Rapier zostałby od razu spostrzeżony i Stile byłby zmuszony do walki. Już lepiej sprawiać wrażenie mniej lub bardziej bezbronnego, niż zostać oblanym jakimś magicznym płynem.
Rozejrzał się dookoła. Z tej wysokości widział więcej. Żółta mgła zakrywała wszystko, co znajdowało się poza palisadą. Robiło to wrażenie, jakby reszta świata przestała istnieć. Na pewno tak podobało się Adeptce. Miała swój mały, otoczony mgłą świat, którego żaden człowiek nie odważył się odwiedzać. Czy nie czuła się samotna? Prawdopodobnie nie bardziej, niż osoba o jej wyglądzie czułaby się samotna w najbardziej nawet wesołym towarzystwie. Któż chciałby się z nią zadawać? Stile, który przez całe życie cierpiał z powodu dyskryminacji związanej z jego wyglądem, nie był w stanie potępiać wiedźmy za to, że wybrała odosobnienie. Nie mógł jednak pozwolić, by krzywdziła jego przyjaciół czy też znęcała się nad niewinnymi zwierzętami.
Jego oko zarejestrowało nagle lekkie migotanie mgły na zewnątrz ogrodzonego placu. Ledwie widoczna zasłona… Zasłona! Czy to możliwe? Wyglądało na to, że wiła się ona tam i z powrotem po Phase jak monstrualny wąż. Czy nie mógłby wykorzystać jej do ucieczki, tak jak poprzednim razem?
Nie, musiał pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, zasłona choć tak bliska, znajdowała się za ogrodzeniem, a więc poza zasięgiem jego możliwości. A po drugie, Neysa nie mogła albo nie chciała z niej skorzystać. W tej sytuacji zasłona nie miała większego znaczenia. Lepiej poczekać i sprawdzić, co postanowi córka wiedźmy. Prawdopodobnie była to dziewczyna, którą jej zwariowana matka wpychała każdemu nadarzającemu się mężczyźnie.
Dziewczyna pojawiła się w drzwiach domu. Wyglądała oszałamiająco. Złociste włosy sięgały jej do pasa, miała drobne dłonie i stopy, złocistobrązową cerę oraz figurę, która doprowadziłaby każdego artystę do zachwytu. Ogromne oczy powodowały, że przypominała lalkę. I to jaką!
Młode wiedźmy, jak widać, oprócz magii dysponowały również innymi czarami.
— Drogi Corey, natychmiast postaw go na ziemi! rozkazała dziewczyna, zobaczywszy Stile’a. Jej głos, mimo pewnej gwałtowności, był melodyjny. Wszystko, co w jej matce było brzydkie, w niej wydawało się urocze.
Drogi Corey postawił Stile’a na ziemi, ale na wszelki wypadek nie odchodził. Stile poprawił ubranie i rozprostował ramiona; wiszenie przez tak długi czas w powietrzu nie należało do przyjemności.
— Widzimy się chyba po raz pierwszy — powiedział uprzejmie.
Zaśmiała się jak dzwoneczek.
— Nazywam się Żółciutka — przedstawiła się. Nie do wiary, ale z ciebie przystojny wilkołak!
— Jestem człowiekiem — wyjaśnił Stile.
Spojrzała na niego z góry. Jedyną wadą, jaką w niej dostrzegał było to, że o kilka centymetrów była od niego wyższa. Ciekawe, ile byłoby to w używanych na Phase calach? pomyślał.
— W porządku — usłyszał. Pocałuj mnie, pięknisiu. Neysa doszła do siebie na tyle, że zarżała, sygnalizując, iż rozpoznała wiedźmę. Nagle Stile zrozumiał, dlaczego myśl o tym spotkaniu tak rozbawiła różowego słonia, a uwięzione zwierzęta nigdy nie słyszały o córce ich opiekunki. Co może samotna, stara wiedźma zrobić z przystojnym, choć trochę niskim mężczyzną, jeśli ma do dyspozycji magiczne napoje na każdą okazję?
— Ale nie przy tych stworach — zaoponował.
— A co ci przeszkadzają, mój skarbie? Przecież nie wyjdą z klatek.
— Lubię odosobnienie — powiedział. — Przejdźmy się na zewnątrz. Potem wrócimy, jak przedtem.
Spojrzał znacząco na Neysę, mając nadzieję, że jej umysł wyzwolił się już spod działania narkotyku.
— Jak przedtem — powtórzył. Żółciutka zmarszczyła gładkie czoło.
— Czyżbyś znał tego jednorożca, wilkołaku?
— Nie jestem wilkołakiem — odparł, wiedząc, że mi nie uwierzy. — Ale rzeczywiście znam ją. To zazdrosna klacz.
— No i co z tego? Za kilka dni już jej tu nie będzie Jednorożce trudno jest schwytać, więc zawsze jest na nie duży popyt. Ich rogi i kopyta mogą służyć jako muzyczne instrumenty albo do krzesania ognia, odchody są świetnym nawozem dla magicznych roślin, a skóra ma antymagiczne właściwości.
Stile poczuł nieprzyjemny dreszcz. — To te zwierzęta zostaną zabite?
— Niektóre tak, mój skarbie. Inne nie nadają się nawet do tego. Klacz byłaby niezłą ozdobą jakiegoś dziedzińca, gdy by nie jej kolor i niski wzrost. Za to biały ogier jest prawdziwym trofeum. Biały Adept wystawi go do walki ze smokami w swoim cyrku.
Dobrze, że nie wiedziała, iż biały jednorożec był fałszywy.
— A co dzieje się z zupełnie niepotrzebnymi zwierzętami.
— Drogi Corey zabiera je na zewnątrz i przenosi za zasłonę.
Czarownica nie ukrywała już dłużej swojej prawdziwej tożsamości, gdyż wydawało się jej, że Stile w pełni ją zaakceptował. Zgodnie z jej kobiecym poglądem na mężczyzn, Stile powinien interesować się wyłącznie jej powierzchownością i trzeba przyznać, że do pewnego stopnia miała rację. Kochał się przecież z maszyną, która wyglądała jak dziewczyna i z jednorożcem, który również przemieniał się w kobietę. A co będzie ze starą kobietą, która wygląda jak młoda’? Z całą pewnością przyjemnie było mieć do czynienia z Żółciutką w jej obecnej postaci.
— Więc wiesz o zasłonie? — spytał po chwili, zdumiony. — A ty nie? Jest za nią inny, pustynny świat. Mój napar przenosi tam niepotrzebne dla mnie zwierzęta; nigdy nie wracają. Nie mam serca ich zabijać, a nie śmiem puścić ich wolno, by nie sprowadziły swoich współplemieńców i nie mściły się na moim królestwie. Jeśli przeżyją w tym innym świecie, to nie żałuję im tego.
A więc nie była całkowicie bez serca. Wydawała się raczej ofiarą okoliczności. Przypuszczenie, że nie jest całkowicie skorumpowana władzą, wydawało się uzasadnione.
Stile nie znosił nie tylko kłamstwa, ale nawet niedomówień.
— Pochodzę z tamtego świata — oznajmił.
— Wędrujesz między światami? Jesteś prawdziwym człowiekiem? — pytała zaniepokojona.
— Zgadza się. Myliłaś się, przypuszczają;;, że jestem wilkołakiem.
— Ja nie handluję ludźmi — powiedziała zdenerwowana. — Zawsze kończy się to kłopotami.
— Przyszedłem tu wyłącznie po to, by dowiedzieć się, kim jesteś. A teraz pragnę tylko uwolnić twoich więźniów i odejść wraz z moimi przyjaciółmi. Nie żywię do ciebie żadnej wrogości, lecz jeśli zagrażać będziesz mojemu życiu lub życiu mych przyjaciół…
Odwróciła się do niego. Była piękna.
— Nie musisz się mnie obawiać, koguciku. Poflirtuj chwilę z samotną dziewczyną, a twoi towarzysze będą mogli odejść wraz z tobą.
Stile zastanowił się.
— Nie sądzę, żebym mógł to uczynić. Zmarszczyła brwi.
— Wygląda na to, że nie masz innego wyboru, skarbie.
— Możliwe. Przyjaciel nalegał, bym zabił cię bez ostrzeżenia, ale tego też nie chciałem zrobić.
— Tak? Zaraz to sprawdzimy.
Zaprowadziła go do głównej komnaty. Na ścianach wisiał półki zastawione buteleczkami z płynem; było ich bardzo dużo a wszystkie zakurzone. Pośrodku kipiał ogromny kocioł; opary sączyły się przez wybite okno. Ta bez przerwy gotująca się ciecz była niewątpliwie źródłem przyzywającego zaklęcia.
— Czy wszystkie te butelki zawierają magiczne napoje — zapytał z podziwem.
— Co do jednej. Każdą przygotowuję oddzielnie i mogę użyć jej tylko raz, więc staram się je oszczędzać. To nie taki łatwe być Adeptem. Wymaga to wiele wyobraźni i wysiłku Muszę wymyślać nieustannie nowy przepis na każdą porcję płynu niewidzialności, który przygotowuję. Dotyczy to również eliksiru młodości.
Stile jeszcze raz ocenił jej figurę. Co za eliksir musiała wypić !
— Czy naprawdę tak wyglądałaś, kiedy byłaś młoda? — Naprawdę, złotko. Różnice są tak niewielkie, że aż bez znaczenia. Przy każdej porcji eliksiru mam trochę inny odcień włosów i skóry; zdarzyło się też, że wywar był zbyt silny i zrobiłam się podobna do dziewczynki. Ale czego by nie mówić, złotko, to moja młodość minęła bardzo dawno temu i najlepszy nawet wywar nie działa dłużej niż godzinę Zobacz, zostały mi już tylko trzy porcje eliksiru.
Pokazała na półkę, na której stały tylko trzy buteleczki — Zużyłam czwartą część moich zapasów, by spędzić z tobą jedną tylko godzinę. Możesz to uważać za komplement.
— Pochlebia mi to — odparł Stile. — Co prawda w działem cię w twej normalnej postaci, ale nie to mnie powstrzymuje. Mam pewne zobowiązania.
Przez chwilę zastanawiał się.
— Sądziłaś przedtem, że jestem wilkołakiem. Prawdziwy wilkołak mógłby być zainteresowany tym, co pozostało z twojej godziny, gdybyś go potem zechciała uwolnić.
Żółciutka zdjęła z półki buteleczkę.
— Jesteś niezwykle wymowny, przystojniaczku. Nie mam do ciebie zaufania. Jeśli okaże się, że kłamałeś, źle się to skończy dla ciebie… i dla twych przyjaciół.
Odkorkowała naczynie. Stile, przestraszony, cofnął się, lecz Żółciutka pokropiła płynem nie jego, ale niewielką statuetkę. Figurka błyskawicznie urosła, zamieniając się w potwornego demona.
— Wzywałaś mnie, wiedźmo? — wrzasnął, a jego małe, czerwone oczka prawie iskrzyły, kiedy rozglądał się dokoła. Nagle znieruchomiał, zaskoczony. Gwizdnął z podziwem.
— Ostatni raz widziałem cię taką piękną sześćset lat temu! Dla mnie nie musisz się tak upiększać, czarownico.
— To nie było dla ciebie — odcięła się. — Powiedz mi prawdę, Zebubie, po co ten człowiek tu przyszedł i kim on jest.
Demon wbił spojrzenie w Stile’a.
— Tym razem padłaś ofiarą swej własnej histerii, paskudo. On jest zupełnie nieszkodliwy, jeśli chodzi o ciebie. Choć różnie było z innymi.
Demon uśmiechnął się sam do siebie.
— Naprawdę nie dąży do mojej śmierci?
— Naprawdę. On szuka tylko swojego sobowtóra, więc przybył tu wraz z wilkołakiem i jednorożcem, by sprawdzić, czy ty nim nie jesteś.
Żółciutka wybuchnęła śmiechem. — Ja? Co za głupiec z niego!
— Nie, on nie jest głupcem. Brak mu tylko informacji o prawdziwej naturze Adeptów. Wyrocznia powiedziała mu, by poznał samego siebie, więc próbuje dowiedzieć się, czy nie jest jednym z was. Wpadł w sidła Czarnego Adepta i udało mu się uciec dzięki przekroczeniu zasłony. On pochodzi z tego drugiego świata.
Stile znowu poczuł dreszcz. Potwór miał niezwykle dokładne informacje.
— A skąd przyszło mu do głowy, że może być Adeptem? — zapytała Żółciutka.
— On jest Adeptem, o najstarsza.
Żółciutka oparła się o ścianę, omalże nie zrzucając kilku buteleczek.
— Nie dość, że człowiek, to jeszcze do tego Adept! — zawołała zrozpaczona. — Och, wpadłam jak śliwka w kompot! Kim on jest’?
— Nazywa się Stile. W tym drugim świecie, Protonie jest niewolnikiem, któremu śmierć jego sobowtóra na Phase pozwoliła przejść przez zasłonę.
— Dureń! Pytałam, którym jest Adeptem? Demon wykrzywił się.
— To ściśle poufna informacja.
— Nie graj na zwłokę, ty wyrzutku piekieł — zaskrzeczała Żółciutka — bo zastosuję eliksir bólu.
Zebub zbladł.
— Błękitny — wymamrotał. Żółciutka wybałuszyła oczy.
— Ten karzeł jest Błękitnym Adeptem?
— Jego sobowtórem.
— Nie mogę pozwolić sobie na kłopoty z Adeptem! wykrzyknęła Żółciutka, rwąc włosy z rozpaczy. — Nie z takim który ma tyle władzy, co Błękitny! Jeśli uwolnię go, to czy będzie próbował mnie zniszczyć? Dlaczego nie użył dotąd magii.
— Nie wolno wymagać od świadka wyciągania wniosków — zauważył wyraźnie zadowolony z siebie demon. Żółciutka sięgnęła ręką w kierunku półki zastawionej małymi flakonami.
— Zapytaj go — szybko odparł Zebub. — A ja zweryfikuję jego słowa.
— Stile, alias Błękitny Adepcie! — krzyknęła, a jej oczy choć stały się dzikie i całkiem okrągłe, wciąż były przepiękne — Odpowiadaj! Świadkiem niech będzie Zebub.
— Jeśli przywrócisz mi wolność, wciąż starać się będę, by uwolnić moich przyjaciół i innych twych więźniów odparł Stile — ale nie będę bez potrzeby dążył do twej śmierci.
— Mówi prawdę — potwierdził Zebub. — Jeśli idzie o magię, to dał słowo jednorożcowi, iż nie będzie jej stosował, chyba że za jego pozwoleniem.
— Więc tylko przysięga czyni go moim więźniem? spytała Żółciutka.
— Zgadza się — potwierdził Zebub. — Jesteś najszczęśliwszą z czarownic.
Żółciutka zmarszczyła piękne czoło.
— Jeśli uwolnię tę klacz jednorożca, to będzie mogła zwolnić go z przysięgi i skończy się to wojną między Adeptami. Nie mogę tego ryzykować.
— Nie możesz też ryzykować skrzywdzenia jednorożca, ty megiero — zauważył złośliwie Zebub. — Gdyby Błękitny Adept powodowany gniewem, złamał przysięgę…
— Wiem! Wiem! — skrzeczała wściekle Żółciutka. Jeśli go zabiję, to jakiś inny Adept może spróbować ukarać mnie za złamanie naszego prawa, a jeśli uwolnię Błękitnego, to może nastawać na me życie za to, że go uwięziłam. Gdybym spróbowała go zatrzymać…
— Czas minął — oznajmił Zebub. — Daj mi nowy eliksir, sekutnico.
— Och, idź do piekła! — warknęła Żółciutka.
Demon skurczył się i zamarł w postaci figurki. Żółciutka spojrzała na Stile’a.
— Skoro dotrzymałeś słowa danego jednorożcowi, to czy zrobisz to samo dla mnie? Chciałabym ci wierzyć. Nie pragnę wojny z innym Adeptem.
— Uwolnij wszystkie zwierzęta, a nie będę miał nic przeciwko tobie — obiecał Stile.
— Nie mogę! Wzięłam już za nie zaliczkę. Muszę dostarczyć towar.
Stile, choć gotów był ją już znienawidzić, poczuł się poruszony. Żółciutka była w tym momencie taka ładna, ale nie to robiło na nim wrażenie. Honorowała swoje zobowiązania. Nie chciała zabijać. Jej otoczenie i sposób działania cechował się pewnym poczuciem humoru, tak jakby nie mogła traktować sama siebie zbyt poważnie. Była stara i samotna. Powinien się jakoś z nią dogadać.
— Ja też nie chcę z tobą walki — powiedział. — Nie znasz mnie, więc ostrożność osłabia twoje zaufanie. Oto moja oferta: wyślij mnie za zasłonę, a obiecuję nie wrócić. Spróbuję uwolnić moich przyjaciół i pozostałe zwierzęta na odległość.
— Jak możesz działać na odległość? Moja magia w moim królestwie jest silniejsza od twojej, tak jak i twoja jest potężniejsza na twych własnych terenach.
— Nie będę używał magii — obiecał Stile.
— Niech tak będzie — zadecydowała. — Wyślę cię za zasłonę przy pomocy eliksiru, a dodatkowo rzucę zaklęcie które dostałam od Zielonego Adepta, by cię powstrzymać przed powrotem. Jeśli zdołasz uwolnić zwierzęta z oddali bez magii…
Nigdy nie lubiłam tego zajęcia. Jeśli złamię kontrakt z przyczyn niezależnych ode mnie, to może nie zostanie to uznane za niedotrzymanie umowy.
Spojrzała na niego i widać było, że humor się jej poprawił Ciągnęła dalej przyjaźnie:
— Nigdy nie handlowałam z Błękitnym Adeptem, więc nie mogłam cię rozpoznać. Powiedz, jak to się stało, że Błękitny Adept jako jedyny nie potrzebuje kupować zwierząt?
— Mam zamiar się tego dowiedzieć — odparł Stile. Był wdzięczny za tę informację. Wiedział teraz, kim jest i co ważniejsze, że Błękitny Adept nie praktykował przynajmniej jednej z tych okropności, które wydawały się być dla nich obowiązujące. Wycieczka do Żółtego Królestwa był. błędem, ale jakże nieoczekiwanie owocnym.
— Żółciutka zdjęła z półki jeszcze jeden flakonik, wy prowadziła Stile’a z domu i przez palisadę powiodła w kierunku zasłony. Stile miał nadzieję, że czarownica użyje właściwego eliksiru. Przypuszczenie wydawało się uzasadnione, o ile prawdą było, że Adepci unikali wojen między sobą. Jeśli Żółciutka obawia się, że zdradzony może złamać przysięgę, to na pewno nie oszuka go. Sprawiała wrażenie uczciwej czarownicy.
Kiedy stanęli przed kurtyną, Żółciutka zawahała się, trzymając palec na korku buteleczki.
— Nie chciałabym cię zabić, Błękitny. Czy jesteś pewien, że dasz sobie radę w tym ponurym świecie za zasłoną? Jeśli wolałbyś pozostać…
— Dziękuję, Żółciutka. Poradzę sobie. Muszę tam się dostać.
— I myślisz, że wilkołak mógłby być zainteresowany… na pół godziny? Nie proszę o nic nadzwyczajnego…
— Nie szkodzi go o to zapytać — poradził jej Stile i pokropiony przez Żółciutką eliksirem, przeszedł przez zasłonę.