Rozdział 5 FANTASTYKA

Stile znajdował się w gęstym lesie. Czuł silny zapach trawy i grzybów, a pod nogami szeleściły mu opadłe liście.

Blask księżyców przenikał przez gałęzie i oświetlał ziemię. Na Protonie zbliżał się świt. Wyglądało na to, że tutaj jest ta sama pora. Liczba księżyców była też taka sama, jak na Protonie, który miał ich siedem, ale jednocześnie widziało się tylko trzy lub cztery. Siła ciążenia przypominała ziemską, więc jeśli Stile znalazł się rzeczywiście poza kopułą, to miał do czynienia z planetą o większej masie lub gęstości niż Proton.

Odwrócił się w stronę napastników, ale nie zobaczył nikogo. Nie przeszli przez migocącą zasłonę. Stile odnalazł ją i dokładnie obejrzał. Widział światło w pomieszczeniu, z którego wyszedł i porozrzucane skrzynie. Stała tam Sheen nie wiadomo która — i kilku androidów. Jeden z nich ruszył prosto na niego i gdzieś przepadł.

Stile patrzył, starając się zrozumieć zjawisko, od którego zależały w znacznym stopniu jego przyszłe losy. On zdołał przejść, ale androidy i roboty nie. Czy więc przepuszczani byli tylko ludzie, a sztuczne istoty nie? Całkiem prawdopodobne. Nie chciał przyjmować jednak tej hipotezy, dopóki nie uzyska więcej informacji.

Po drugiej stronie zasłony zapanował spokój. Androidzi i kopia Sheen oddalili się. Oddziałek wrogów najwyraźniej uznał, że prawdziwa Sheen już się nie liczy. Sprawiała wrażenie, że nie widzi ani jego, ani zasłony.

W tej sytuacji Stile zdecydował się na powrót, chociażby po to, żeby jej powiedzieć, iż jest bezpieczny. Nie miał sumienia zostawić ją w niepewności. Przeszedł więc ponownie przez zasłonę i stwierdził, że jest nadal w lesie.

Obejrzał się za siebie — zasłona była na miejscu. Widział po drugiej stronie ślady swoich stóp odciśniętych w miękkiej, leśnej ziemi, zgniecione na chwilę liście, kępki traw i mchu, a równocześnie kwadrat światła w korytarzu dostawczym, teraz już pustym.

Spróbował jeszcze raz. Nie odczuł żadnego mrowienia, nic. Odwrócił się i obejrzał. Zobaczył Sheen szukającą go z wyrazem przerażenia na twarzy.

— Jestem tutaj, Sheen! — zawołał, wystawiając rękę. Niestety, jego dłoń nie dosięgnęła jej. Sheen nie dała żadnego znaku, że go usłyszała lub zobaczyła.


Będzie myślała, że zginął. To martwiło go bardziej niż fakt, że został uwięziony w nieznanym świecie. Jeśli uzna, że zginął, wtedy stwierdzi, że jej misja się nie powiodła i wyłączy się, popełniając w ten sposób samobójstwo. A on tego nie chce!

— Sheen! — zawołał ogarnięty falą wzruszenia. Sheen, spójrz na mnie! Jestem uwięziony za zasłoną przenoszącą…

Jeśli to działa tylko w jedną stronę, to oczywiście Sheen nie może go zobaczyć. Ale przecież widział ludzi przechodzących i w tę i z powrotem, a z Protonu dostrzegł puszczę. Teraz z kolei, będąc w lesie, widział Proton.

— Sheen! — zawołał znowu czując, jak coś chwyta go za gardło.

Odwróciła głowę. Usłyszała go!

— Tutaj, Sheen, tu! Za zasłoną. Patrzyła na niego. Sięgnęła ręką przez zasłonę, ale go nie dotknęła.

— Stile! — słabo ją było słychać.

Chwycił jej ręce, ale dłonie ich się nie dotknęły. Przeszły przez siebie jak dwa nakładające się hologramy.

— Sheen, znajdujemy się w dwóch różnych światach! Nie możemy się dotknąć, ale jestem tu bezpieczny.

Miał taką nadzieję.

— Bezpieczny? — zapytała, usiłując się do niego zbliżyć.

Gdy tylko przekroczyła zasłonę, zniknęła. Stile szybko przeszedł na drugą stronę i odwrócił się. Sheen też tam była, zwrócona tyłem do niego, patrząca w głąb korytarza.

Odwróciła się jednak i zauważyła go.

— Stile — zawołała — nie mogę cię dotknąć! Jak mam cię chronić? Czy jesteś duchem?

— Żyję! Przeszedłem na drugą stronę i nie mogę wrócić. Tutaj jest zupełnie inny świat, całkiem przyjemny. Drzewa i trawa, mech, ziemia i świeże powietrze…

Trzymali się za ręce, ale każde miało w dłoni pustkę.

— Jak…?

— Nie wiem, jak przejść z powrotem! Jakiś sposób musi istnieć, bo widziałem, jak zrobiła to jedna kobieta, ale dopóki go nie odkryję…

— Muszę do ciebie przejść!

Spróbowała to uczynić, ale znów jej się nie udało. — Och, Stile…

— To chyba działa tylko w przypadku ludzi — powiedział — ale jeśli dowiem się, jak wracać…

— Będę na ciebie czekała — rzekła ze smutkiem.

Tak bardzo chciała chronić go, a okazało się to niemożliwe.

— Zostań w tamtym świecie. Może tam będzie ci lepiej. — Wrócę, kiedy tylko będę mógł — obiecał Stile.

Zobaczył, że ma w oczach łzy. Do diabła z tymi wszystkimi sztuczkami, które upodabniają roboty do ludzi! Stile rozpostarł ramiona, stojąc na skraju zasłony. Ona otworzyła swoje i przez chwilę pozostawali w uścisku nie dotykając się, ucałowali powietrze, a potem zniknęli sobie z oczu.

Złożył obietnicę, ale czy zdoła jej dotrzymać? Nie miał żadnej pewności i martwił się, że Sheen będzie czekać, nawet gdy zniknie ostatni ślad nadziei, cierpiąc tak, jak tylko może cierpieć prawie nieśmiertelny robot. Bolała go sama myśl o tym. Sheen nie zasługiwała na to, żeby być maszyną.

Stile nie chciał więcej dręczyć ani siebie, ani Sheen. Wrócił do lasu. Znał się całkiem nieźle na ziemskiej roślinności. Wymagała tego Gra, a wielu Obywateli importowało z Ziemi egzotyczne rośliny. Było jeszcze ciemno, ale wytężywszy wzrok jakoś dawał sobie radę.

Najbliższym drzewem był wielki dąb lub jakiś zbliżony gatunek, a z jego gałęzi zwieszała się roślina zwana oplątwą brodawkowatą. Za nim rosło jakieś drzewo iglaste; świerk czy sosna? Ono właśnie wydawało ów przyjemny zapach. Na ziemi leżały wielkie liście przypominające kształtem dłonie i igły sosnowe — musiała więc rosnąć tu sosna. Znajdował się na polance porośniętej gęstą trawą. Stile’owi bardzo się tu podobało. Miejsce przypominało niezwykle egzotyczny zakątek ogrodu Obywatela.

Zbliżał się świt. W górze nie było żadnej kopuły, żadnego ruchu powietrza wywołanego przez pole siłowe. Poprzez korony drzew, na dalekim horyzoncie widać było ciemne chmury, próbujące, niczym czarne gobeliny, powstrzymać nadchodzącą światłość i powoli przegrywające te zmagania. Na Protonie takie zjawiska atmosferyczne nie występowały! Krawędzie chmur obrzeżone były czerwienią i bielą. Wydawało się, że za nimi gromadzi się płonąca ciecz. Było jej coraz więcej i więcej, aż wreszcie przelała się i lśniący promień słońca z prędkością światła pomknął na ziemię. Całość była tak piękna, że Stile stał oniemiały z zachwytu, aż słońce zrobiło się zbyt jasne, żeby na nie patrzeć.

Wraz ze wschodem słońca puszcza zmieniła się. Znikły ciemności, a wraz z nimi zasłona. Nawet w nocy była ledwie dostrzegalna, a teraz blask słońca zatarł ostatni jej ślad. Mimo że prawdopodobnie nie miało to żadnego znaczenia, Stile posmutniał. Przeszedł się dookoła polanki, oglądając dokładnie drzewa. Niektóre z nich kwitły, a szmery i szelesty świadczyły, iż kryją się w nich istoty żywe. Ptaki, wiewiórki? Dowie się tego we właściwym czasie.

Miejsce to przypominało ogród, ale zdecydowanie było dziełem natury i miało ogromne rozmiary. Ostrożność powstrzymała go przed wydawaniem okrzyków dla sprawdzenia echa. Wszystko wskazywało na to, że został przeniesiony z Protona na inną planetę i że znajduje się na jej powierzchni.

Zauważył wysoki świerk. Drzewo rozczapierzało na wszystkie strony suche gałązki i doskonale nadawało się do wspinania. Nie oparł się więc pokusie. Wdrapał się na to stare, wielkie drzewo z uczuciem dziecięcej radości.

Wkrótce znalazł się u góry i poczuł, że powiewy wiatru, których nie czuł na dole, kołyszą cienkim w tym miejscu pniem. Był zachwycony. Martwił go tylko ból kolan, pojawiający się w chwilach, gdy usiłował je za mocno zginać nie chciał bez potrzeby pogarszać ich stanu.

Wdrapał się tak wysoko, jak tylko mógł. Czubki otaczających drzew znajdowały się poniżej i przypominały z tego miejsca niski żywopłot. Usadowił się wygodnie i rozejrzał dookoła.

Widok był wspaniały. Od południa puszcza opierała się o stromą ścianę pobliskiej góry i rzedła ku północy, tworząc kępki drzew pośród morza traw. W dali drzewa ustąpiły miejsca łagodnie pofalowanej równinie, na której, jak się zdawało, pasły się zwierzęta: Jeszcze dalej na północ majaczyła wielka rzeka kończąca się gwałtownie w jakiejś rozpadlinie i bielał łańcuch odległych gór. Patrząc na wschód i zachód, zobaczył tylko puszczę, a w niej kilka drzew wyższych od tego, na którym siedział. Góra na południu zasłaniała horyzont.

Nie dostrzegł żadnych oznak cywilizacji. Coraz mniej przypominało to stację przesyłającą materię! Ale jeśli nie jest to stacja, to w takim razie co? Widział jak ludzie przechodzą przez zasłonę i sam to zrobił. Musiało być tu coś więcej niż tylko dziewiczy las.

Rozejrzał się ponownie, utrwalając w pamięci topografię terenu. Dostrzegł jakąś budowlę położoną na północny wschód. Przypominała nieduży średniowieczny zamek z kamiennymi murami, wieżyczkami i czymś, co przypominało błękitny proporzec.

A więc mieszkają tu ludzie! Świetnie. Tyle, że chyba daleko im do nowoczesnej cywilizacji. Ten świat bardzo się Stile’owi podobał, ale nie budził zaufania. Transfer materii nie może odbywać się przecież bez zaawansowanej technologii, a jeśli baza nie znajdowała się tutaj, to gdzie? Może znalazł się w jakiejś pułapce przygotowanej na ludzi takich jak on, którzy wpadli na Protonie w kłopoty?

Zszedł z drzewa. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie pójść do zamku i wszystko wyjaśnić. Chciał jednak jeszcze raz zbadać okolice zasłony i dokładnie zapamiętać, gdzie się znajduje, żeby móc w każdej chwili tu wrócić. Był to jedyny łącznik z jego światem i z Sheen. Ten puszczański świat był wprawdzie doskonałym miejscem schronienia, ale będzie musiał wrócić do domu, żeby nie skazano go na wygnanie.

Podchodził właśnie do niewidzialnej zasłony, gdy wyskoczył z niej mężczyzna. Przyjaciel, czy wróg? Stile uznał, że lepiej nie ryzykować, ale nieznajomy dostrzegł go od razu.

— Hej, zgubiłeś się? — zapytał obcy. — To tutaj. — Aha — powiedział Stile zbliżając się.

Facet nie wyglądał na androida ani robota.

— Znalazłem się tu przypadkiem. Nie wiem, gdzie jestem — wyjaśnił Stile nieznajomemu.

— Rozumiem, jesteś tu nowy! Ja przeszedłem po raz pierwszy w zeszłym roku. Przez sześć miesięcy uczyłem się zaklęcia, dzięki któremu udało mi się wrócić na Protona. Teraz przechodzę tam tylko po darmowe posiłki, ale mieszkam tu, na Phaze.

— Zaklęcia, żeby wrócić? — zapytał zdziwiony Stile. — A jak myślałeś? Z tamtej strony wystarczy tylko bardzo chcieć przejść, ale z tej działa wyłącznie zaklęcie, za każdym razem inne. Z czasem się nauczysz.

— Myślałem, że to maszyna przenosząca materię. Mężczyzna zaśmiał się. Podszedł do drzewa i wyjął z zarośli zawiniątko.

— Przesyłanie materii przecież nie istnieje! To jest po prostu tylko magiczna zasłona. Nie w każdym miejscu bezpiecznie jest z niej korzystać. Musisz mieć pewność, że nikt cię nie zobaczy, jak przez nią przechodzisz. Wiesz, jacy są Obywatele. Gdyby kiedykolwiek wpadli na to, że jest coś, nad czym nie mają kontroli…

— Tak. Straciłem pracę z powodu manipulacji Obywateli.

— To wyjaśnia, dlaczego miałeś wystarczającą siłę woli, żeby przejść po raz pierwszy. Zasłona stopniowo staje się coraz wyraźniejsza, ale jeśli nie ma się wystarczająco ważnych powodów, nie można jej zobaczyć, a co dopiero użyć. Żeby przejść, trzeba wykorzystać całą siłę woli, dotykając zasłony. Większości ludzi nigdy się to nie udaje.

Mężczyzna rozpakował zawiniątko i wydobył z niego prostą tunikę, którą włożył na siebie.

Stile patrzył na to ze zdziwieniem.

— To tutaj nosi się ubrania? — przypomniał sobie odgniecenia na ciele tamtej kobiety.

— Jasne. Tutaj nie wypada chodzić nago. Mężczyzna urwał, przyglądając się Stile’owi.

— Słuchaj, jesteś tu nowy no i… taki drobny. Dam ci amulet.

Grzebał w torbie, a Stile starał się stłumić w sobie urazę wywołaną uwagą na temat jego wzrostu. Przecież ten człowiek nie miał zamiaru sprawić mu przykrości.

— Amulet? — zapytał Stile po chwili.

Był przekonany, że potrafi szybko dostosowywać się do nowych warunków, ale nie sądził, żeby był w stanie zaakceptować takie przesądy. Zaklęcie, magia, amulet… Jak niewolnik z Protonu może tak szybko powrócić do wierzeń zgoła średniowiecznych?

— Tak, amulet. Zazwyczaj wręczamy je nowo przybyłym, aby ułatwić im na początku życie, no i nie wywoływać zbędnego zainteresowania zasłoną. To jest świetna sprawa i nie chcemy, żeby się o niej dowiedziało zbyt wielu ludzi. Zachowaj to w tajemnicy. Lepiej żeby była odkrywana przypadkiem.

— Będę ostrożny — zapewnił Stile.

Facet miał rację, bez względu na to, czy w grę wchodziło przesyłanie materii, czy magia.

Mężczyzna w końcu znalazł to, czego szukał — zawieszoną na łańcuszku figurkę.

— Noś to na szyi. Dzięki temu będzie się wydawało, że masz na sobie ubranie, dopóki nie zdobędziesz prawdziwego. Nie ochroni cię przed zimnem ani deszczem, bo tworzy tylko iluzję, ale mimo to pomaga. Później możesz to przekazać jakiemuś innemu niewolnikowi, który się tu pojawi. Ułatwi to zachowanie sekretu. Pozostań anonimowy, to podstawowa zasada.


— Dobrze.

Stile przyjął amulet. Figurka przedstawiała okropnie wykrzywionego diabełka z rogami, ogonem i kopytami.

— Co mam z tym zrobić?

— Załóż go na szyję i zażądaj, żeby zaczął działać. To wszystko. Każdy potrafi go używać, zobaczysz. Teraz pewnie jeszcze nie wierzysz w magię, ale on ci udowodni, że warto.

— Dziękuję — powiedział Stile bez przekonania. Mężczyzna pomachał mu niedbale ręką i oddalił się, kierując się na południe. Teraz dopiero Stile spostrzegł niewyraźną leśną dróżkę, widoczną tylko dla tych, którzy wiedzieli, gdzie jej szukać.

Popatrzył na amulet. Wierzyć w magię! Mężczyzna miał rację mówiąc, że Stile jest sceptykiem! Sprawiał wrażenie najzupełniej normalnego. Może żartował sobie z niego, żeby zobaczyć, w jakie bzdury może uwierzyć nowo przybyły? Następny nagi król.

Potrząsnął głową.

— No dobrze, nie będę przesądzał faktów. Zrobię to, co kazał. — Amulecie, wzywam cię, rób swoje — powiedział zgodnie z instrukcją i włożył łańcuszek na szyję.

Nagle poczuł, że się dusi. Łańcuszek zacisnął się, odcinając dopływ powietrza do płuc i utrudniając krążenie krwi. Diabełek ożył i zaczął rosnąć. Uśmiechał się złośliwie i mocno trzymał końce coraz ciaśniejszego łańcuszka.

Stile zupełnie nie rozumiał, o co chodzi, ale musiał bronić własnego życia. Przycisnął podbródek do szyi i napiął mięśnie, wsunął palec w szparę między podbródkiem a szyją, zaczepił o łańcuszek i szarpnął. Usiłował przerwać jedno z ogniw, ale z pozoru delikatny metal okazał się zbyt mocny. Stile skaleczył się tylko w palec.

Są jeszcze inne sposoby obrony przed uduszeniem! Stile chwycił uśmiechającego się demona za rączki i oddzielił je od siebie. Potworek wykrzywił się, spróbował oporu, ale ucisk nieco zelżał. Stile nabrał powietrza w płuca i poczuł, że krew odpływa mu z głowy z powrotem do serca: Nacisk na żyłę szyjną nie powstrzymuje dopływu krwi do mózgu, jak się powszechnie uważa, tylko jej odpływ do serca. Jest to niemiłe, ale nie powoduje natychmiastowej śmierci.

Demon rósł ciągle i proporcjonalnie do tego zwiększały się jego siły. Znów złączył ręce, zaciskając pętlę na szyi Stile’a. Mimo bólu Stile zdał sobie wreszcie sprawę z faktu, że z amuletu wielkości kilku centymetrów, demon stał się żywą istotą powiększającą się z każdą chwilą walki. Teraz był tylko o połowę mniejszy od Stile’a i nabierał sił zgoła diabelskich.

Stile wstrzymał oddech, położył ręce na dłoniach demona, szarpnął nim do góry i obrócił się w kółko. Demon był silny, ale tak samo jak roboty nie umiał wykorzystać zasady dźwigni. Wiele osób myśli, że im ktoś jest silniejszy, tym trudniej jest go pokonać w walce. To powszechne przekonanie sprawiło, że wielu Graczy odniosło porażkę w rywalizacji ze Stilem. Oby diabełek był w podobnym błędzie. Dopóki trzymał łańcuch, Stile był de facto jego więźniem, a jeśli go wypuści, choćby tylko jedną ręką, to sprawy będą się miały zupełnie inaczej.

Demon uparcie nie puszczał łańcuszka. Uśmiechał się, szczerząc nieprawdopodobną liczbę zębów i robił wszystko, aby udusić swoją ofiarę. Stile czuł, że traci przytomność. Jeśli natychmiast czegoś nie wymyśli — nie wymyśli już nigdy.

Na niepewnych nogach zbliżył się do potężnego tulipanowca. Zamachnął się mocno i z całej siły uderzył stopami stwora o pień drzewa.

To był silny cios. Żółte oczy diabła wyszły z orbit, ukazując jaskrawoczerwoną obwódkę, a z jego ust wyrwał się po raz pierwszy dźwięk:

— Uugh!

Pętla rozluźniła się nieco, dając ofierze chwilę wytchnienia, ale demon nie zrezygnował.

Stile odzyskał już trochę sił, ale demon ciągle rósł — jak to możliwe, przecież to czysty absurd! — i był już niewiele mniejszy od Stile’a. Tym razem oderwanie potwora od ziemi wymagało znacznych sił i większej uwagi, ale mimo to uderzył nim z impetem o drzewo; brzuch walnął o pień, a nogi bezwładnie go oplotły i odbiły się w drugą stronę.

Stile wykorzystał siłę odbicia i po raz trzeci trzasnął demonem o drzewo. Tym razem cios mógł mu uszkodzić kości. Łańcuch uległ znacznemu rozluźnieniu.

Stile tylko na to czekał. Uwolnił głowę jednym nagłym ruchem. Otarł sobie przy tym uszy i wyrwał kępki włosów, ale pierwszy etap walki został wygrany.

Demon osiągnął już rozmiary Stile’a i wciąż chciał walczyć. Podniósł się na swoje zakończone kopytami nogi i skoczył na swą ofiarę, próbując ponownie owinąć jej szyję łańcuchem. Wyglądało na to, że zna tylko jedną metodę walki. Przypominał pod tym względem robota udającego Sheen, którego Stile nie tak dawno pokonał.

Stile chwycił go od tyłu za ręce, zakręcił się, uchylił i przerzucił nim przez ramię. Stwór przeleciał nad nim i huknął o ziemię z siłą, która powinna pozbawić go przytomności. Wstał jednak znowu, gotów walczyć nadal.

O co tu chodzi? Dlaczego on nie ma jeszcze dosyć? Baty jakie dostał, powaliłyby nawet androida, a ten stawał się tylko coraz większy i brzydszy. Teraz był o jedną czwartą większy od Stile’a i proporcjonalnie silniejszy. Stile był już bardzo wyczerpany.

I znowu demon rzucił się na swą ofiarę, rozciągając łańcuch. Stile doznał olśnienia. Chwycił łańcuch, uskoczył w bok i podciął napastnikowi nogi, a gdy ten się potknął, Stile opasał go łańcuchem i chwycił z tyłu za ręce.

Demon ryknął i odwrócił się, próbując dosięgnąć Stile’a, ale nie puścił łańcucha. Stile z całej siły przywarł do jego pleców. Nieraz udało mu się pokonać w ten sposób przerastających go rozmiarami przeciwników. Bardzo trudno pozbyć się takiego „jeźdźca”, zwłaszcza, gdy się nie zna odpowiedniej metody. Demon był teraz wielki i silny, ale nie posiadał zbytniej inteligencji i wyobraźni, więc sposobu nie znalazł.

Potwór rósł. Teraz przerastał Stile’a o połowę i łańcuch zaczął się robić za ciasny. Stile tkwił na swoim miejscu, pilnując, żeby łańcuch się nie przesunął. Jeśli tylko demon nie przestanie się powiększać…

Rósł jednak nieustannie, a łańcuch coraz mocniej wbijał mu się w talię. Demon wpadł w podobną pułapkę, jaką szykował Stile’owi. Wystarczyłoby, żeby puścił końce łańcucha, ale na to był zbyt głupi.

Co za ironia! Uwięziony w uścisku własnych ramion, które wyrywały mu się już prawie ze stawów potrafił tylko z całej siły trzymać łańcuch. Jego talia stała się cienka najpierw jak u kobiety, a potem jak u osy. Stile puścił go i odsunął się, obserwując dziwaczną przemianę. Potwór, jakby nie czując bólu, wciąż próbował dosięgnąć Stile’a, chociaż teraz nie miał już ną to szans.

Ciało bestii rozdymało się powyżej i poniżej cienkiej talii. Wreszcie pękło. Pozostał po nim kłąb dymu, który szybko się rozwiał. Stile spojrzał na ziemię. Leżał na niej łańcuch przerwany w miejscu, gdzie znajdowało się ciało demona. Sam zaś amulet zniknął.

Czy aby na pewno? A co się stanie, jeśli go zawezwie powtórnie? Stile uznał, że lepiej zachować umiar. Zwinął łańcuch, położył go na ziemi i przywalił kamieniem. Niech tak leży, przygwożdżony niczym jadowity wąż!

Gdy niebezpieczeństwo minęło, Stile odprężył się. Lekko drżał. Co tu tak naprawdę się wydarzyło?

Wysunął i odrzucił kilka teorii. Zawsze pochlebiał sobie, że potrafi szybko i właściwie przeanalizować dowolną sytuację. Stanowiło to podstawę jego sukcesów w Grze. Teraz zaś doszedł do wniosku, że hipoteza pasująca do wszystkich obserwacji, jest całkowicie nieracjonalna:

Znalazł się w świecie, w którym istnieje magia.

Tutaj też ktoś usiłował go zabić.

Wniosek A uznał za nieprawdopodobny, ale odpowiadał mu bardziej, niż pozostała możliwość, a mianowicie, że całość stworzyła jakaś potęga władająca super technologią, albo że on, Stile, zwariował.

Wniosek B napawał go niepokojem, lecz w ciągu ostatnich kilkunastu godzin przyzwyczaił się do tego, że jego życie jest zagrożone. Nie pozostawało mu nic innego jak tylko zaakceptować dowody, które zdobył w doświadczeniu z amuletem i wynikający z nich wniosek, że znajduje się w królestwie fantastyki i nadal ma kłopoty.

Przesunął palcami po szyi, badając miejsce, w którym uciskał ją łańcuch. Kto tutaj na niego poluje? Na pewno nie ten rozwścieczony Obywatel, który wysłał za nim androidy. Niewolnik, który przeszedł przez zasłonę i dał mu amulet był nastawiony przyjaźnie; gdyby chciał zabić Stile’a, mógł od razu wywołać demona. Najprawdopodobniej człowiek ten szczerze chciał dopomóc Stile’owi, ale prezent zadziałał w sposób nieoczekiwany. Może istniało więcej takich magicznych talizmanów, które miały podwójne przeznaczenie: przyodziać jednych i zabijać innych? Takich, jak na przykład Stile? Istniało tu jeszcze kilka niezrozumiałych aspektów, ale hipoteza taka wyjaśniała niedawne wydarzenia.

Stile umiał nieźle oceniać ludzi i ich motywacje. W człowieku, który dał mu amulet, nic nie sugerowało wrogości czy zdrady. Istnienie zaś amuletu, jako mechanizmu strzegącego tę krainę przed niektórymi osobami, miało sens.

Ale dlaczego on, Stile, jest tutaj niemile widziany? Tego chciałby się dowiedzieć. Nie wynikało to z faktu, że jest nowy. Nieznajomy też kiedyś był nowy, całkiem niedawno, jak sam przyznał. Prawdopodobnie dostał taki sam amulet i użył go z oczekiwanym skutkiem. Stile z początku sądził, że to kawał, ale demon, niestety, okazał się istotą bardzo realną.

Nie wynikało to chyba też z faktu, że Stile jest niski: takie rzeczy nie mogą stanowić zbrodni w żadnym społeczeństwie. Musiało to być coś innego. Jakaś szczególna cecha, która wyzwoliła drugą funkcję amuletu. Mógł to być także wypadek losowy; jeden zły amulet pośród wielu dobrych i on właśnie padł jego ofiarą. Tej ostatniej hipotezy Stile nie był skłonny traktować zbyt serio. Uznał jednak, że odrobina manii prześladowczej pomoże mu trzymać się z dala od kłopotów. Postanowił kierować się założeniem, że ktoś na niego czyha i zachowywać ostrożność.

Stwierdził, że wobec tego czas już oddalić się z tej okolicy zanim ten ktoś, kto zastawił pułapkę w postaci amuletu, pojawi się, aby sprawdzić, dlaczego nie poskutkowała! No i oczywiście Stile chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat występującej tu magii. Czy jest to tylko jakaś forma iluzji, czy magia rzeczywista? Demon wykazał, że życie Stile’a może zależeć od odpowiedzi na to pytanie.

Dokąd iść? Skąd miałby to wiedzieć? Najlepiej tam, gdzie znajduje się pożywienie i bezpieczny nocleg oraz schronienie przed nieznanym wrogiem. Zrezygnował z pomysłu udania się do zamku, który widział w oddali. Teraz miał się już na baczności. Wszystko w tej okolicy jest podejrzane. Musi zaszyć się w jakimś niedostępnym miejscu, sam…

Sam? Ta myśl nie przypadła Stile’owi do gustu. Nie należał do lwów salonowych, ale przyzwyczaił się do towarzystwa. Sheen tak dobrze spełniała tę rolę.

Stile ze smutkiem pokiwał głową. Potrzebował konia. Rozumiał konie, ufał im i czuł się przy nich bezpieczny. Mając dobrego wierzchowca, mógłby pokonywać długie dystanse. Na polach rozciągających się w kierunku północnym widział pasące się zwierzęta. Z drzewa nie był w stanie rozróżnić poszczególnych zwierząt, ale miały w sobie coś końskiego.

Загрузка...