Rozdział 8 MUZYKA

Neysa, gdy już pozwoliła się oswoić, była doskonałym wierzchowcem. Najlżejszy nacisk kolana na jej bok wystarczał, aby skręciła, a lekkie przesunięcie ciężaru ciała jeźdźca do przodu sprawiało, że przechodziła w idealnie gładki kłus. Jednak rzadko narzucał jej swoją wolę — pozwalał, by sama wybierała drogę.

— Muszę się ukryć, Neyso — powiedział jej. — Szukam bezpiecznego miejsca, w którym mógłbym pozostać, dopóki nie nauczę się czegoś więcej o tym świecie i nie odkryję, kto próbuje mnie zabić i dlaczego. Być może moja przygoda z demonem była po prostu przypadkiem, pułapką losową i nie była skierowana przeciwko mnie. Skoro jednak nie znam tego kraju, nie mam pojęcia gdzie szukać schronienia.

Wysłuchała go, a potem wykonała ruch rogiem i postukała przednią nogą.

— Wydawałoby się, że mnie rozumiesz — powiedział z rozbawieniem. — Albo przynajmniej wyczuwasz, o co mi chodzi. Jeśli wiesz dokąd powinienem się udać, to zabierz mnie tam koniecznie!

Zatrzymali się na chwilę. Zebrał trochę słomy z dzikich zbóż i zrobił coś w rodzaju siodła.

— Prawdę mówiąc, nie potrzebuję siodła, Neyso, ale mój ciężar, jeśli nie zostanie właściwie rozłożony, sprawi, że po jakimś czasie będzie cię bolał grzbiet. Kości ludzkiej miednicy niezbyt pasują do końskiego kręgosłupa. Słoma nie jest idealna, ale lepsza niż nic. Trzeba przenieść mój ciężar z twoich żeber na kłąb i łopatki, czyli tam, gdzie będzie dla ciebie najwygodniejszy. No i potrzebny jest jakiś popręg, żebym miał się czego trzymać, zamiast szarpać cię za tę piękną grzywę.

Neysa pogodziła się z takim despektem i poniosła go na zachód przez bursztynową równinę położoną na północ od szkarłatnych gór, przyspieszając w miarę, jak wracały jej siły. Stile’a coś gnębiło, aż wreszcie zrozumiał, co.

— Wiesz, Neyso — jest taka patriotyczna amerykańska pieśń z Ziemi. Nigdy tam oczywiście nie byłem, ale mówi ona o bursztynowych łanach zbóż, szkarłatnych górach i żyznych równinach i przypomina mi, że jestem głodny.

— Nie miałem nic w ustach od chwili, gdy znalazłem się w tym świecie. Nie wiem, czy takie szkarłatne góry rzeczywiście istnieją na Ziemi, ale tutaj są! Czy mogę zagwizdać?

Skierowała ucho w jego stronę, a potem zwróciła je do przodu. Miała śliczne, aksamitnoczarne uszy, które znakomicie wyrażały jej stan ducha. Mógł zaczynać.

Zagwizdał tę melodię. Do muzyki miał specjalny sentyment. Przypominała mu pewną dziewczynę poznaną dawno temu. Gwizdał więc piosenkę o bursztynowych polach, o szkarłatnych górach i pięknym krajobrazie. I wszystko stawało się coraz wspanialsze, przesycone nastrojem oczekiwania. Na co?

Neysa zatrzymała się koło drzewa. Była to wielka grusza z ogromnymi, dojrzałymi owocami.

— A niech cię! — zawołał Stile. — Czy one są jadalne?

Zeskoczył, nie czekając na odpowiedź. Towarzystwo jednorożca okazywało się ze wszech miar pożyteczne!

Klacz zbliżyła się do rosnącego nie opodal dzikiego zboża i zaczęła się paść. Też była głodna. Konie — jednorożce też! — nie mogą zbyt długo pozostawać bez jedzenia. Muszą poświęcać dużo czasu na pożywianie się. Bieg musi być przerywany okresami odpoczynku i taki styl życia odpowiadał Stile’owi.

Pierwsze godziny spędzone w nowym świecie nie były nudne. Najpierw atak demona, a potem poszukiwanie wierzchowca, ale gdyby tak miał dłużej pozostać tu sam, nuda i samotność rychło zaczęłyby mu doskwierać. Z Neysą jednak nawet ten obcy świat był cudowny. Może Stile szukał jej przede wszystkim dlatego, że brakowało mu towarzystwa?

Będzie musiał przyjąć, że da się tu bezpiecznie spędzić noc. Stile zerwał gruszkę. Wyglądała na jadalną. Jeśli powstrzyma się od jedzenia, nie ufając naturze, to co mu z tego przyjdzie? Ugryzł soczysty kęsek. Pycha…

Zjadł trzy duże owoce i na tym skończył. Nie ma co się przejadać. Zrobił sobie pod gruszą posłanie z siana i ułożył się na nim zaraz po zapadnięciu zmroku. Miał nadzieję, że nie będzie padał deszcz. Ale czy to ważne? Przecież wyschnie. Tutaj jest ciepło. Nie zmarznie, nawet jeśli zmoknie.

Neysa oddaliła się. Stile’a to nie zmartwiło. Był przekonany, że go nie opuści. A nawet jeśli zechce odejść, ma do tego prawo. Zawarli niepisane porozumienie, nic więcej. Może zostać anulowane przez którąkolwiek ze stron bez uprzedzenia. Mimo to, co jakiś czas popatrywał na pole. Wolałby, żeby w nocy pozostała przy nim. Nie wiedział, jakie są tu zagrożenia, ale był pewien, że Neysa dostrzeże je i zlikwiduje, tak jak unicestwiła demona w szczelinie i potwora śnieżnego…

Wschód księżyców był wspaniały. O wiele subtelniejszy niż słońca i można było na nie patrzeć wprost: Księżyce były bliskie i duże, a ich blask nadawał wolno przesuwającym się chmurom barwę błękitną. Najgrubsze z nich tworzyły czarne sylwetki na tle nieba, ale cieńsze jawiły się jako niebieskie plamy w różnych odcieniach, z podkreślonymi liniami, łukami i wypustkami, wszystko niewysłowionej piękność. Ach, wyruszyć tam, do magicznego świata nocnego nieba!

Zjawisko powoli blakło. Było tak samo krótkotrwałe jak wschód słońca, ale dostarczało niezwykłych wrażeń. Stile był pewien, że nie ma dwu takich samych wschodów i zachodów księżyca, zawsze coś się zmienia, ale kolejny widok jest równie piękny, jak poprzedni. Natura oferuje cuda tym, którzy są w stanie je zauważyć!

Coś się zbliżało. Nie był to jednorożec. Zaniepokoił się. Był przecież nagi i bezbronny. Na Protonie rzadko odczuwał potrzebę posiadania broni, chociaż wiedział, jak się nią posługiwać. Ten świat miał w sobie więcej dzikości, ale dzięki swej tajemniczości był bardziej intrygujący. Czy to nadchodzi nocny drapieżnik?

— Nie — to kobieta!

Nie miała broni ani ubrania i wydawała się raczej niegroźna. Było w niej coś znajomego.

Gdy znalazła się bliżej, padł na nią księżycowy blask. Obiecujący zarys wypełnił się w błękitnej poświacie. Była niewysoka, niższa od Stile’a, ale zdrowa i pięknie zbudowana. Miała doskonałe proporcje: drobne dłonie i stopy, smukłe nogi i dziewicze piersi. Jej paznokcie połyskiwały niczym perły, a czarne włosy lśniły. Na czole miała ozdobę z kości słoniowej. Nieco rzymski nos nie szpecił jej ładnej twarzy: Jedyną niedoskonałość stanowiło zadrapanie na przedramieniu, które już zaczynało się goić.

— Stile! — zawołała melodyjnie. — Neysa? — odrzekł, zaskoczony.

Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego ramiona. Stile zrozumiał, że przyjaźń jednorożca to nie żarty. Gdy już ją zdobył, to całą.

Była oczywiście pewną odmianą demona: Żadna zwyczajna istota nie mogłaby ulec takiej przemianie. Ale Stile wiedział już, że są najrozmaitsze odmiany demonów. Liczyło się jednak nie to, jak bardzo się od siebie różnią wyglądem, lecz jak się do niego odnoszą. Ufał Neysie.

Objął ją i pocałował. Była gibka, delikatna i godna pożądania. Położył się z nią pod gruszą i wiedząc kim jest, kochał się z nią tak, jak z Sheen.

Rano Neysa pasła się opodal. Stile patrzył na nią, myśląc o minionej nocy. Czy oczekuje, że teraz będzie ją traktował inaczej? Czy odmówi mu swojego grzbietu?

Okazało się, że nastawienie Neysy nie uległo zmianie. Wciąż była jego wierzchowcem. Noc stanowiła tylko potwierdzenie ich związku, a nie jego zmianę. Już nigdy nie będzie myślał o jednorożcu jak o koniu, który ma róg.

Neysa, wypoczęta i najedzona, ruszyła przez pole lekkim kłusem, nadal kierując się na zachód. Kłus może być łagodny albo ostry, ten należał do najdelikatniejszych. Mimo, że wyglądała jak przeciętny koń, na Protonie sporo by za nią zapłacili, właśnie za ten kłus — o ile istotę taką w ogóle można by sprzedać albo kupić! Następnie przeszła w przyjemny cwał o synkopowym rytmie: raz — dwa — trzy — przerwa, raz — dwa — trzy — przerwa. W cwale przednie nogi konia poruszały się kłusem, a tylne galopem. Stopień komfortu jazdy zależał od nastroju wierzchowca. Dosiadanie tego wspaniałego stworzenia należało do wielkich przyjemności.

Neysa przeszła do kolejnego wariantu kłusa; kroku, w którym razem poruszały się na przemian prawe i lewe nogi. Dwa uderzenia w ziemię, które przechylały go raz na jeden bok, a raz na drugi, ale dzięki temu poruszali się szybciej. A potem wróciła do cwału, również nietypowego. Tylne kopyta uderzały o ziemię równocześnie z prawym przednim. Był to znów krok na dwa: jedna noga na zmianę z trzema. Raz — DWA! Raz — DWA! Musi dobrze kompensować wstrząs, bo inaczej rozsypią mu się kości.

Popisywała się swoimi umiejętnościami dowodząc, że żaden koń nie jest w stanie jej dorównać. Wczoraj przedstawiła kroki podstawowe, a dzisiaj pokazywała ich warianty.

— Wspaniale, Neyso — powiedział ciepło. — Jesteś najbardziej wszechstronną baletnicą, jaką znam.

Było się przed kim popisać. — To jeszcze jeden aspekt przyjaźni. Zwierzęta, tak samo jak ludzie, są skłonne zrobić wiele tylko po to, żeby zasłużyć na pochwałę. Co prawda, Neysa to ani zwierzę, ani człowiek.

Gdy Stile uznał repertuar kroków za wyczerpany, Neysa zaskoczyła go znowu. Zaczęła na swoim rogu grać melodie. Nie wydawała pojedynczych melodyjnych dźwięków, lecz harmonijną, wielogłosową muzykę. Kopyta wybijały kontrapunkt. Całość przypominała dostojny marsz.

— Krok na pięć! — zażyczył sobie Stile. — Synkopowanie do muzyki!

Zmieniła krok i grała zawiłą melodię, idealnie pasującą do rytmu. Poruszała się przy tym płynnie i było to bardzo przyjemne. Stile przestał się już dziwić, że Neysa pojmuje, co się do niej mówi. Poprzedniej doby zdał sobie sprawę, że doskonale rozumie ludzką mowę, chociaż się nie odzywa.

Kiedy wygłaszał swój monolog na skalnej półce ponad rzeką, rozumiała każde słowo. Przekonało ją to, co mówił, a nie ton głosu. Tym lepiej, ponieważ on wcale nie rzucał słów na wiatr.

Teraz mógł wydawać jej polecenia ustnie, ale ona wolała sygnały nadawane nogami i przez przenoszenie ciężaru ciała. Reagowała na nie, a nikt z zewnątrz nie mógł wiedzieć, o co chodzi. To ideał jazdy konnej. Ona zaś czuła się świetnie w tej roli — była przecież jednorożcem. Stile także wolał bliskość wynikającą z tego sposobu porozumiewania się. Było to najbardziej naturalne.

Dźwięki, jakie Neysa wydobywała z rogu, przypominały grę na organkach. Niewątpliwie wewnątrz znajdowały się kanaliki tworzące naturalne piszczałki, przez które mogła, gdy tylko zechciała, wydychać powietrze. Co za wygodny instrument!

— Wiesz, Neyso, ja się też trochę znam na muzyce. Umiem nie tylko gwizdać. Grać nauczyła mnie pewna dziewczyna, trochę podobna do ciebie w ludzkiej postaci: nieduża, ładna i uzdolniona. W moim świecie nie należę do czołowych muzyków, ale jestem nie najgorszy, bo muzyka należy do dziedzin, w których rywalizuje się w Grze. Nie masz o niej pojęcia, oczywiście. Gra to coś w rodzaju ciągłego konkursu, zawodów, każdego dnia zajmujesz się czymś nowym, zupełnie innym i jeśli okażesz się dobra, uzyskujesz wysoki status. Wiele razy udało mi się zwyciężyć, grając na instrumentach lepiej niż inni; na skrzypcach, klarnecie i tubie. Żałuję więc, że nie mogę grać razem z tobą. Chyba, że zacznę gwizdać, albo śpiewać.

Bardzo chciałbym pokazać ci, co potrafię, grając na instrumencie podobnym do twojego, na organkach. Moglibyśmy tworzyć duet. To daje szczególną przyjemność, trochę podobną do tego, co przeżywaliśmy w nocy. Mając instrument, mógłbym do ciebie dołączyć, tak samo jak ty to zrobiłaś wczoraj.

Neysa wysłuchała go z dużą dozą wyrozumiałości. Nie przeszkadzało jej, że w swojej próżności uważał, iż potrafi zagrać tak, jak ona.

Stile zastanowił się przez chwilę, a potem ułożył rymowankę:

Gdybym miał organki, zagrałbym tak jak ty.

Dopasował słowa do jej melodii i zaczął je wyśpiewywać. Neysa wydała niemelodyjne parsknięcie, a Stile zaśmiał się. — Okropne, wiem! No dobrze, rezygnuję.

Na to jednorożec zwolnił, potem zatrzymał się, aż wreszcie zawrócił.

— Co się stało? — zapytał zaskoczony Stile.

— Jeśli cię obraziłem, to przepraszam. Nie chciałem zepsuć ci muzykowania.

Pogrzebała rogiem w trawie. Coś tam błyszczało. Stile zsiadł i podszedł zobaczyć, obawiając się najgorszego. Jeśli to następny demon w postaci amuletu…

Były to duże, ozdobne organki, najwyraźniej całkiem nowe. Stile podniósł je i obejrzał z zachwytem.

— Masz dobre oko, Neyso. Nie mogłaś ich znaleźć w lepszym momencie. Ojej, one są z mojego świata. Zobacz napis: MADE ON EARTH. Ziemia ma prawie wyłączny monopol na produkcję wysokiej jakości instrumentów muzycznych. Nie znam się zbytnio na tego typu harmonijkach ustnych, ale założę się; że potrafię na niej zagrać.

Rozejrzał się.

— Ktoś je musiał zgubić. Nie jestem pewien, czy powinienem… — potrząsnął głową.

— No cóż, niewiele pomogę właścicielowi, zostawiając je tutaj. Chyba mogę pożyczyć, dopóki nie znajdę…

Stile wskoczył na swoje słomiane siodło, które trzymało się nadspodziewanie dobrze — ubiło się, przybierając idealny kształt — i gotów był do dalszej jazdy. Neysa przeszła w łagodny kłus i grała na swoim rogu, a Stile zaczął wypróbowywać organki.

Instrument okazał się znakomity. Miał szesnaście piszczałek wydających trzydzieści dwa dźwięki, a więc cztery oktawy. Ponadto był chromatyczny — miał przy końcu dźwigienkę, która, gdy się ją nacisnęło, pozwalała wydobyć półtony. Znajdowało się tam jeszcze kilka przycisków, ale ich przeznaczenia Stile nie potrafił odgadnąć. Zajmie się nimi we właściwym czasie.

Przyłożył usta do organków i zadął na próbę. Przerwał zdziwiony i uradowany — zagrał tremolo w przyjemnym połączeniu dwu dobrze dopasowanych tonów. Następnie spróbował zagrać gamę, starając się wydobywać pojedyncze dźwięki. Organki były doskonale wykonane i brzmiały idealnie czysto.

Świetnie. Neysa zamilkła, przysłuchując się mu z zaciekawieniem. Zagrał na próbę prostą melodyjkę. Instrument był tak dobry i miał tak przyjemny dźwięk, że Stile wkrótce przeszedł do utworów bardziej skomplikowanych.

Neysa nadstawiła uszu. Odwróciła głowę i popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Stile urwał.

— Tak, naprawdę umiem grać — powiedział. — Myślałaś, że gwizdanie stanowi szczyt moich możliwości? Kocham muzykę. To jeszcze jedna rzecz, o którą łatwo osobie samotnej. Oczywiście, na organkach nie gram tak dobrze, jak na innych instrumentach i nie umiem grać wymyślnie, ale… Wydała przeczący dźwięk.

— Co się stało? — zapytał. — Wiesz, Neyso, byłoby mi łatwiej, gdybyś więcej mówiła, ale przypuszczam, że musiałabyś przybrać ludzką postać, a wtedy nie moglibyśmy podróżować. Muszę ci powiedzieć, że bardzo mnie zaskoczyłaś, gdy… Czy to się nazywa zmiana postaci? Transformacja? Przekształcenie? Czegoś takiego ani przez chwilę się po tobie nie spodziewałem…

Wydała następny dźwięk: trwał trzy czwarte długości tonu oznaczającego potwierdzenie. Coraz lepiej rozumiał, o co jej chodzi.

— Chcesz mi coś powiedzieć? — domyślił się. Mam pewną wprawę w rozwiązywaniu zagadek, to też należy do Gry. Spróbuję:

— Chodzi ci o twoje pojawienie się jako… — Nie? O moją reakcję?

— Mówisz: w pewnym stopniu tak? — O moje zdziwienie?

— Nie?

— O twoje?

— Ach, rozumiem! Zdziwiłaś się odkrywając, że potrafię grać na instrumencie muzycznym, tak samo jak ja, gdy zobaczyłem cię w ludzkiej postaci.

Neysa wydała dźwięk potwierdzający. Ale chodziło jej jeszcze o coś. Stile drążył dalej:

— I tak jak twoja zmiana postaci pozwoliła nam na inny rodzaj kontaktu, tak moja nagle objawiona znajomość muzyki pozwala nam na współpracę w jeszcze jeden sposób. Uśmiechnął się.

— Właśnie to samo chciałem ci powiedzieć…

— Ależ nie przepraszaj, przecież jednorożce nigdy nie popełniają błędów…

Wierzgnęła ostrzegawczo. Zaśmiał się.

— No, to do roboty — powiedział z zadowoleniem. Przyłożył organki do ust i zaimprowizował melodię. Czyste dźwięki niosły się po równinie rozciągającej się między dwoma łańcuchami górskimi. Neysa dołączyła i grali w idealnej harmonii. Wybijała kopytami rytm — był to jakby trzeci instrument. Rezultat był niezmiernie przyjemny.

Stile wypróbował tajemnicze przyciski i odkrył, że zmieniały barwę dźwięku i wtedy ich dźwięk przypominał inne instrumenty. Jeden z przycisków usuwał tremolo, inny wprowadzał oktawy, jeszcze inny sprawiał, że organki stawały się diatoniczne, o popularnej, choć niekompletnej skali i trochę innym układzie dźwięków. Były to najbardziej wyrafinowane organki, na jakich zdarzyło mu się grać. Dziwił się, że ktoś mógł je tak zostawić. Gdyby on zgubił taki instrument, szukałby go aż do skutku.

Stile nauczył Neysę piosenki, a potem Neysa jego. Improwizowali melodie w rytmie różnych kroków jednorożca.


Grali na zmianę: jedno zwrotki, a drugie refreny. Potem wykonali melodię na dwa głosy. Bawili się znakomicie.

W pewnej chwili zaczęło się jednak dziać coś niepokojącego. Atmosfera nieokreślonego zagrożenia stawała się coraz intensywniejsza.

Stile przestał grać. Neysa urwała w pół tonu. Obsesje rozejrzeli się.

Niczego nie zauważyli. Zagrożenie znikło. — Ty też to czułaś? — zapytał Stile. Neysa potwierdziła ruchem ucha.

— Co to mogło być?

Poruszyła łopatką, prawie zrzucając zaimprowizowane siodło. Stile sprawdził, czy ukręcony ze słomy popręg nie pękł. Był cały, tylko jak zwykle rozluźnił się rzemień. Dociągnął go, żeby się dobrze trzymał…

Drgnął. Rzemień? Kółko?

Zeskoczył na ziemię i obejrzał swój wyrób. Na wierzchu przykryty był nieco słomą, ale pod spodem znajdowało się solidne, nieco podniszczone siodło, wygodne dzięki długotrwałemu użytkowaniu.

Przecież zrobił tylko podkładkę ze słomy! Dziś rano położył słomę na grzbiecie Neysy. Skąd wzięło się siodło?! — Neyso?

Skąd ona ma to wiedzieć? Przecież nie umieściła go na swoim grzbiecie!

Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. A potem wykręciła ją jeszcze bardziej i dotknęła rogiem siodła. Popatrzyła pytająco na Stile’a.

— Ktoś dał nam siodło — powiedział. — Jak to się mogło stać? Dziś rano była to słoma, a ja cały czas na nim siedzę…

Wydała dźwięk wyrażający zdenerwowanie. Ona też nic z tego nie rozumiała.

— To magia — stwierdził Stile. — Znajdujemy się w krainie czarów. Przed chwilą coś unosiło się w powietrzu. Może to było zaklęcie?

Neysa wyraziła potwierdzenie.

— A może to ten ktoś, kto chce mnie zgładzić? — zastanawiał się Stile. — Pokazuje swoją moc? Siodło jednak raczej pomaga niż szkodzi. Czegoś takiego potrzebowałem, a to jest w dodatku dobre. L… — urwał, trochę zaniepokojony, a trochę oszołomiony — i organki. One też pojawiły się jakby na zawołanie. Neyso, a może ten ktoś próbuje nam pomóc? Czy oprócz wroga mamy tu przyjaciela? Nie jestem pewien, czy mi się to podoba, bo nie wiem, kto nam je dał. Ten amulet, który przemienił się w demona…

Neysa nagle skręciła i ruszyła galopem prostopadle do ich poprzedniego kierunku jazdy, unosząc na grzbiecie Stile’a. Kierowała się na południe, w stronę szkarłatnych gór. Stile wiedział, że ma w tym jakiś cel, więc nie oponował.

Wkrótce znaleźli się w pobliżu stada jednorożców. Gdy znajdowali się jeszcze całkiem daleko, wydała stanowczy dźwięk. Jednorożec pasący się na skraju stada nadstawił uszu, a potem pogalopował w ich kierunku. — Przyjaciel?

Neysa skręciła i znów ruszyła na zachód, oddalając się od stada, ale ten drugi jednorożec biegł tak, aby przeciąć im drogę. Był to samiec, niewiele większy od Neysy, ale o zupełnie innym umaszczeniu; był ciemnoniebieski i miał czerwone skarpety. Stile musiał sobie znów uprzytomnić, że to nie jest koń.

Kiedy zwierzęta znalazły się blisko siebie, Neysa zagrała. Nieznajomy odpowiedział podobnie. Jego róg brzmieniem przypominał saksofon. Czy każdy jednorożec gra na innym instrumencie? Jeśli tak, to kilka zebranych razem mogło stworzyć niezłą orkiestrę!

Neysa zmieniła rytm na pięć i zagrała melodię. Samiec dopasował krok, zagrał kadencję i dopasował tonację. Dwa głosy połączyły się w jedno. Nic dziwnego, że Neysa umiała tak świetnie porozumieć się ze Stilem, robiła to wcześniej ze swoim gatunkiem. Stile słuchał zachwycony. Był to czarujący duet.

Ale kim jest ten młody ogier, którego wezwała? Stile nie chciał, żeby wieść o jego obecności się rozeszła, ale wiedział też, że Neysa zdaje sobie z tego sprawę i działa dla jego dobra, więc musi mieć jakiś powód. Jest to pewnie przyjaciel, do którego ma zaufanie i który może pomóc im rozszyfrować charakter owej tajemniczej magii.

Biegli tak, dopóki nie znaleźli się dosyć daleko od stada. Potem zwolnili. Wreszcie Neysa zostawiła Stile’a pod dorodnym orzechem włoskim i zaczęła się paść. Było południe pora na lunch. Prawdopodobnie będzie pożywiać się przez godzinę lub nawet dłużej, a on nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Musiała odzyskać siły nadwątlone wczorajszą ciężką próbą. Zdjął siodło i umieścił je pod drzewem.

Obcy jednorożec nie pasł się, lecz uważnie obserwował Stile’a, mierząc go wzrokiem z góry do dołu. Zrobił krok naprzód, kierując róg w stronę jego pępka. Instrument muzyczny teraz niewątpliwie zmienił swoje przeznaczenie. Stile stał bez ruchu, żując orzecha, odprężony, ale gotów zareagować natychmiast.

Niebieski ogier wydał pojedynczy, ironiczny dźwięk, zamigotał i… zmienił się w człowieka. Był ubrany. Miał futrzane spodnie, niebieską koszulę z długimi rękawami, solidne pół-buty, czerwone skarpetki i miękki, błękitny kapelusz, a na rękach grube rękawice. U boku zwisał mu rapier.

Stile patrzył na niego oszołomiony: Obywatel? Tutaj? — A więc to ty zawracasz głowę mojej siostrze! — rzekł mężczyzna, muskając prawą dłonią rękojeść rapiera.

Tego mu tylko brakowało — nadopiekuńczy brat! Stile spostrzegł ozdobę na jego czole, podobną do tej, jaką miała Neysa. Nie, to nie Obywatel, wszyscy tu przecież noszą ubrania.

— Zgodziła się! — rzekł krótko Stile.

— Ha! Widziałem wczoraj, jak biegła na Śnieżną Górę, próbując cię zrzucić. Miałeś szczęście, że nie zmieniła się w świetlika i nie zrzuciła cię w przepaść!

Och, on mówił o dniu, nie nocy.

— To ona potrafi zmienić się w świetlika?

— A czemu by nie? Większość istot jest zadowolona; gdy potrafi przybrać jedną dodatkową postać. My możemy dwie.

Znów zamigotał i zmienił się w jastrzębia. Ptak uniósł się w powietrze pod kątem 45 stopni, a potem wykonał pętlę i skierował się w stronę Stile’a.

Atakowany odskoczył w bok, lecz nagle stanął przed nim mężczyzna. Pojawił się w tej samej chwili, gdy ptak miał roztrzaskać się o ziemię.

— O gustach się nie dyskutuje — powiedział zaczepnie. — Jesteś mały i nagi, ale jeśli ona pozwala ci się dosiąść, to nie mogę jej zabronić. Chcę jednak, żebyś wiedział, że ona jest najlepszą klaczą w stadzie, mimo swojej maści.

— Maści? — zdziwił się Stile.

— Nie mów, że nie zwróciłeś na to uwagi! Ostrzegam cię, człowieczku, że jeśli choć raz użyjesz wyrażenia „maść jak u konia” w jej obecności, będziesz miał ze mną…

Neysa pojawiła się za plecami brata, wydając ostrzegawczy dźwięk.

— No, już dobrze! — warknął.

— Jest o sezon starsza ode mnie, nie mogę jej pouczać, ale pamiętaj — Neysa jest w porządku!

— Najzupełniej — zgodził się Stile. — Jest najsprawniejszą i najładniejszą klaczką, jaką kiedykolwiek spotkałem.

Mężczyzna, najwyraźniej przygotowany był na zajadłą kłótnię, albo chociaż powątpiewanie i teraz na chwilę stracił wątek.

— Tak. Dokładnie tak. No to przejdźmy do rzeczy. Jaki masz problem”?

— Nazywam się Stile. Jestem tu obcy, nie znam tego świata, nie mam ubrania, ktoś usiłuje mnie zabić, a ktoś inny wykorzystuje magię, której ostatecznego celu nie potrafię zgłębić:

Kiedy było trzeba, Stile potrafił wyrażać się zwięźle.

— Aha. — Mężczyzna zmarszczył brwi. — Ja nazywam się Clip. Jestem młodszym bratem Neysy. Ona chce, żebym ci pomógł, więc zrobię to, czego sobie życzy. Dostarezę ci informacji, ubrania i dam ci broń, żebyś miał czym walczyć ze swoim wrogiem. A jeśli chodzi o magię… daj sobie z nią spokój. Jednorożce są na nią odporne.

— Odporne?! — zaprotestował Stile. — Zmieniasz postać i chcesz mi wmówić, że…

— Na obcą magię — uściślił Clip. Mamy oczywiście własną, chociaż nie jest łatwa. Przypomina naukę obcego języka i jest związana ze zmianą postaci. Nie możesz być człowiekiem, nie potrafiąc mówić, nie możesz być ptakiem, nie umiejąc latać, ale większość jednorożców nie chce się wysilać. Nikt jednak nie może przekształcić albo zaczarować jednorożca, ani nikogo, kto jest w pobliżu. Czy nie dlatego jej potrzebujesz? Dopóki przebywasz u boku Neysy… — zmarszczył groźnie brwi. — Nie rozumiem, dlaczego ona chce być z tobą…

Przerwał mu protest Neysy.

— No cóż, klaczy nikt nie zrozumie. — Zaczął zdejmować ubranie.

— To prawda — zgodził się Stile. Po chwili dodał:

— Słuchaj, Clip, dosiadając Neysy rzuciłem jej wyzwanie, bo potrzebowałem wierzchowca. W końcu okazało się, że nie potrafię jej ujarzmić, ale przyłączyła się do mnie dobrowolnie. Nie wiem dlaczego nie zeskoczyła w przepaść, przemieniając się w świetlika i nie pozwoliła mi zginąć, przecież mogła…

Przypomniał sobie, iż sądził, że to on ratuje jej życie, kiedy uwalniał ją na skalnej półce! Po chwili mówił nadal: — Nie wiem też, dlaczego się do mnie nie odzywa. Kiedy przybrała ludzką postać, powiedziała tylko moje imię. Nic nie wyjaśniła.

Wtedy wydawało mu się, że niczego nie trzeba tłumaczyć! Ależ był naiwny!

— To mogę ci powiedzieć — odparł Clip. — Neysa nie lubi mówić. Kiedy trzeba coś wyjaśnić, wzywa mnie. Zdjął koszulę i wręczył ją Stile’owi.

— Zakładaj to. Ja nie muszę mieć ubrania. Coś sobie znajdę w stosownej chwili.

Popatrzył na Neysę.

— Przypuszczam, że coś się jej w tobie spodobało. Nie jesteś chyba prawiczkiem?

Stile włożył na siebie koszulę i potrząsnął przecząco głową. Zakłopotany był i tematem rozmowy, i faktem ubierania się. Na Protonie wywołałoby to zgorszenie obyczajowe i towarzyskie, nie mówiąc o nadużyciu prawa.

Koszula powinna być za duża, ale okazało się, że pasuje idealnie. Zaczynał traktować drobną magię jako coś oczywistego.

— Gdybym kiedykolwiek spotkał dorosłą dziewicę, wcale nie kładłbym jej głowy na kolana! To zdecydowana przesada — wyznał Clip.

Stile uśmiechnął się ze zrozumieniem; polubił tego szczerego i pozbawionego zahamowań samca.

— Po co jednorożcowi dziewczyna’? — zapytał z ciekawością.

— To proste — powiedział, podając Stile’owi spodnie. — Główny Ogier zabiera wszystkie klacze, więc my, młode samce, mamy trudności. Jednorożec nie samym ziarnem żyje! Mimo tego, że ludzkie ciało jest mniej miłe niż końskie, w takiej sytuacji nawet dotyk ręki ładnego dziewczęcia…

— Chyba już rozumiem — odrzekł Stile. Spodnie również pasowały idealnie.

Tu nie Proton i ubranie ma tu zupełnie inne znaczenie, czysto praktyczne, a nie społeczne — myślał Stile, tłumiąc w sobie poczucie winy. A głośno dodał:

— Ale skoro tak jest, atrakcyjna klacz nie powinna mieć problemów…

Neysa oddaliła się gwałtownie, a Clip zniżył głos.

— W porządku, stary. Ty rzeczywiście nic nie wiesz, a powinieneś. Przodkami jednorożców są konie, tak jak małpy twoimi…

— Małpy nie są moimi przodkami…


— No widzisz? To drażliwy temat. Czasami rodzą się osobniki z cechami pierwotnymi. Gdy jednorożec przychodzi na świat bez rogu, to znaczy bez jego zalążka, zabija się go z czystej litości. Kolor zaś jest przypadkiem granicznym. Jeśli noworodek nie posiada poza tym innych wad, zostawia się go przy życiu, lecz piętno pozostaje.

Clip zmarszczył brwi, popatrując z ukosa na Stile’a.

— Neysa ma maść konia — powiedział Stile, pojmując wreszcie — więc jest wyrzutkiem.

— Dokładnie tak. Oficjalnie Neysa jest stuprocentowym jednorożcem, ale Główny Ogier jej nie chce, a samce stojące niżej w hierarchii nie mają śmiałości jej posiąść bez pozwolenia Głównego Ogiera, którego on nie chce udzielić, bo to zmniejszyłoby jego autorytet. Nasz gatunek jest właśnie taki. Logika przegrywa z dumą. Niektórzy twierdzą, że muły są najbardziej uparte pośród koniowatych, ale ich upór jest fraszką w porównaniu z zawziętością jednorożców. Tak więc od dwóch sezonów Neysa jest sama z powodu swojej maści.

Stile zdał sobie sprawę, że to, co robili zeszłej nocy, nie ma żadnego znaczenia. Jest człowiekiem, a nie ogierem. Może dostarczyć przyjemności dziewczynie, takiej jak Neysa, ale nigdy nie da jej dziecka, podobnie jak ogier w postaci człowieka nie mógłby zapłodnić prawdziwej kobiety.

— To skandal! Ona jest świetnym jednorożcem! Ogier powinien albo ją posiąść, albo zwolnić.

— Wiesz co, jesteś tylko człowiekiem — powiedział Clip, wręczając Stile’owi rapier — ale masz pewne pozytywne cechy. Czy Neysa podoba ci się naprawdę?

— Wybrałem ją, bo była najlepszym rumakiem, jakiego kiedykolwiek widziałem — odparł z powagą Stile. — W pewnym sensie pokochałem ją od pierwszego wejrzenia. Dla mnie doskonały koniowaty jest najcudowniejszą istotą.

— Więc dopóki ci nie powiedziałem, nie przyszło ci do głowy, że coś jest z nią nie w porządku?

— Ona jest absolutnie w porządku! — warknął Stile. — Racja — głos Clipa wyrażał szczerą wdzięczność — Aha, mam ci objaśnić nasz świat. Niewiele jest do powiedzenia. My, jednorożce, jesteśmy tu najwyżej rozwiniętym gatunkiem zwierząt, a oprócz nas jeszcze wilkołaki i wampiry. Wiedzie nam się lepiej niż wieśniakom. Każdy potrafi zajmować się magią, poza większością ludzi, a to z powodu Adeptów. — Adeptów?

— Mają taki status jak Główne Ogiery albo Przywódcy Stada Wilków, tylko że reglamentują nie samice, lecz magię. Każdy Adept zajmuje się specjalnym rodzajem magii i jest w niej mistrzem. Mówiłem, że jednorożce są odporne na obcą magię, ale Adepci to zupełnie inna kwestia. Jeśli poluje na ciebie Adept…

— Rozumiem. Jak mogę się przed nim bronić?

— Możesz się ukryć, ale i tak Adept znajdzie cię prędzej czy później. Mają zaklęcia, amulety i szpiegów rozmieszczonych w całym królestwie Phaze. Władza Adeptów jest prawie nieograniczona. Prawdę mówiąc, nic ich nie ogranicza oprócz Wyroczni.

— Wróżki?

— To coś więcej. W świątyni Wyroczni nie ma magii i nikt nie podlega żadnym przymusom. To święty teren. Założę się, że Neysa cię tam prowadzi. No i to by było na tyle. Muszę lecieć.

Zamigotał, wrócił do postaci jednorożca i pogalopował do stada, grając marsza rogiem i kopytami.

Stile chciał dowiedzieć się więcej na temat Adeptów i Wyroczni. Może Neysa mu coś powie, jeśli ją ładnie poprosi? I tak Clip pomógł mu wiele.

Kierowali się znów na wschód, grając w duecie, ciesząc się podróżą. Stile zrozumiał, że muzyka jednorożców miała jeszcze jeden cel: obwieszczała przyjaciołom i wrogom ich obecność. Jednorożce to zwierzęta groźne, większość stworzeń woli ich unikać, więc dźwięk rogu oczyszczał im drogę. Stile widział króliki, żółwie i pancernika, ale żadnych drapieżników. Krótko mówiąc, pokazywały się tylko stworzenia, które nie rywalizują z jednorożcami:


Teren był bardzo zróżnicowany, bujne łąki ustępowały skalistym zboczom, bagnom, wodom i piaskom. Na północy i południu ciągnęły się dwa łańcuchy górskie. Ośnieżone szczyty na północy były niedostępne dla stworzeń słabszych i mniej wytrwałych od jednorożców; te na południu wydawały się cieplejsze. Coś w tym dzikim krajobrazie zastanawiało go, wydawało mu się znajome, ale Stile nie wiedział co i dlaczego.

Wieczorem Neysa zatrzymała się na popas. Stile też poszukał sobie czegoś do jedzenia. Znalazł dojrzałe zboże i jeżyny. Zawsze myślał, że zboże dojrzewa jesienią, a jeżyny wiosną, ale może ten świat miał inne pory dojrzewania? Pod kopułami Protonu wszystko mogło rosnąć w dowolnym momencie. Mimo to, łatwość z jaką zdobywał tu pożywienie była podejrzana. Chyba, że Neysa zna to miejsce i specjalnie tu przybiegła? Tak, ona po prostu doskonale o niego dba.

Nocą, gdy tylko wzeszły księżyce, znów zmieniła postać. Stile miał nadzieję, że pokaże się mu także jako świetlik, ale ona od razu stała się dziewczyną.

— Wiesz, Neyso, jesteś jedną z najładniejszych kobiet, jakie znam, ale jeszcze bardziej podobasz mi się w swojej naturalnej postaci.

Uśmiechnęła się zadowolona i pocałowała go. Lubiła; gdy podziwiał ją w postaci jednorożca. Całe życie była napiętnowana ze względu na swój niewłaściwy kolor i zachwyt Stile’a najwyraźniej jej pochlebiał. Niewątpliwie dlatego właśnie od razu go zaakceptowała. A on rzeczywiście oczarowany był nią w jej naturalnej postaci i to prawdopodobnie jako pierwsza nie spokrewniona z nią istota. Mimo że z nim walczyła, w głębi duszy nie chciała go zabić.

— Wyrocznia — zaczął, ale ona znów zaczęła go całować. Nie chce mówić? No, trudno. Ach, ten upór jednorożców!

Ma za to inne zalety. Teraz on zaczął ją całować. Następnego ranka udzieliła mu kilku wskazówek, dotyczących posługiwania się rapierem. Ze względu na Grę, Stile umiał walczyć białą bronią, ale przypadek sprawił, że trenował szermierkę pałaszem, a nie rapierem. Ta lekka, cienka broń była mu obca, ale jeśli właśnie takiej używa się w tym świecie, to im szybciej ją opanuje, tym lepiej.

Neysa była mistrzynią w walce z przeciwnikiem uzbrojonym w rapier. Wcześniej Stile przypuszczał, że jednorożce wolą, żeby broń nie zbliżała się zanadto do okolic oczu, uszu i nosa. Mylił się jednak; ale bliskość narządów percepcji pozwalała na znakomitą ich koordynację przy posługiwaniu się rogiem. Stile szybko odkrył, że może wykonywać pchnięcia, nie obawiając się o nią. Nie był w stanie jej trafić. A nawet gdyby to nastąpiło, to w co wceluje? W twardą kość czołową, na której opierał się róg? Potrzeba znacznie większej siły niż ta, jaką dysponuje człowiek, żeby przebić się przez taką barierę.

Raczej musiał uważać na siebie. Neysie łatwiej było odparować ciosy, niż je zadawać, bo nawet najmniejszy ruch głową przesuwał czubek rogu o kilka centymetrów. Aby jednak wykonać pchnięcie do przodu, musiała zrobić ruch całym ciałem. Tak więc była lepiej przystosowana do obrony przeciwko szarżującemu wrogowi. Mogła albo pozwolić mu się nadziać na nieruchomy róg, albo odbić jego broń. Zmuszony do ataku Stile za każdym razem tracił broń, a róg kierował się natychmiast w stronę jego nieosłoniętego torsu. Mogłaby wtedy zaatakować. Jak ma dorównać prędkości i sile jej rogu?

Stile był pojętnym uczniem. Szybko zaprzestał prób stosowania siły przeciwko sile. Zamiast tego wykorzystał umiejętności, jakich nabył ćwicząc z pałaszem i sile przeciwstawił podstęp. Wkrótce Neysa nie była w stanie rozbroić go za każdym razem, a on czasami sięgał rapierem do jej długiej, delikatnej szyi. W prawdziwej walce nie miał szans na zwycięstwo, ale pomału zmniejszał jej miażdżącą przewagę.

Czuł jednak coraz większe zmęczenie. Bolało go gardło i oczy. Miał rozpaloną twarz i drżał na całym ciele. W pewnej chwili prawie upadł na jej róg.

— Wroga magia! — wydyszał. — Słabnę…

Stracił przytomność.

Загрузка...