Rozdział 7 NEYSA

Stile chyba zbyt głośno oddychał, bo klacz podniosła czujnie głowę. Na pewno już wcześniej go spostrzegła. Konie jednorożce? — mają doskonały słuch. Nie przestraszyła się jednak, co samo w sobie było niezwykłe, jeśli była dziką klaczą. Pasła się spokojnie. Konie takie właśnie są — łatwo się płoszą, ale nie wtedy, gdy wydaje im się, że panują nad sytuacją. Jednorożce widać miały podobne usposobienie.

Znalazł się w świecie fantazji, w którym rzeczywiście działała magia. Teraz miał już pewność. Wciąż jeszcze czuł na szyi piekącą pręgę. Dlaczego więc nie miałyby tu istnieć także magiczne zwierzęta? Wcześniej przez chwilę o tym nie pomyślał, założywszy, iż tropi konie. Jaka różnica może istnieć między koniem a jednorożcem? Niektórzy artyści przedstawiali jednorożce jako zwierzęta o ciałach lwa, wyposażone w parzyste kopyta, ale Stile nie tak je sobie wyobrażał. Według niego powinny przypominać konie, tyle że z rogiem na czole. Miał właśnie przed sobą takie zwierzę. Będzie więc ignorował róg i traktował je jak konia.

Stile tak bardzo zajęty był refleksjami nad sytuacją, w której się znalazł i wspomnieniami, że nie miał czasu na przygotowanie lassa. Teraz podjął decyzję. Spróbuje dosiąść tego właśnie zwierzęcia. Bez lassa będzie musiał improwizować. Nie sądził, żeby było oswojone, ale liczył na to, że nie boi się ludzi.

Zaczął powoli podchodzić. Jednorożec patrzył na niego czujnie. W sposobie, w jaki skierował w jego stronę róg było coś groźnego; niewątpliwie mógł służyć jako broń — kończył się ostro niczym najprawdziwsza włócznia. To zwierzę potrafiło walczyć. Stało się oczywiste, że rogu ignorować się nie da.

— Nazywam się Stile — powiedział łagodnym tonem. — Stile, tak jak przełaz. Ale może ty nie wiesz, co to jest? Potrzebuję wierzchowca. Muszę pokonać daleką drogę, a zrobię to szybciej, jeśli będę jechał. Jak na człowieka, umiem całkiem nieźle biegać nawet na długie dystanse, ale człowiek nie może się porównywać z dobrym jednorożcem. Chciałbym pojechać na tobie. Jak masz na imię?

Jednorożec dwukrotnie zagwizdał przez swój róg. To zaskoczyło Stile’a, który nie spodziewał się tego rodzaju odpowiedzi. Dźwięk był oczywiście przypadkowy; trudno, żeby zwierzę zrozumiało, co Stile do niego mówił; raczej liczył się ton głosu i jego modulacja. Jednak dźwięk, który usłyszał w odpowiedzi, zabrzmiał zupełnie jak słowo.

— Neysa? — zapytał, starając się wymówić to jak najlepiej.

Rozległo się melodyjne parsknięcie, które mogło oznaczać zgodę. Powtarzał sobie, że musi uważać i nie personifikować zbytnio zwierząt. Jeśli uwierzy, że może z nimi rozmawiać jak z ludźmi, to powinien zastanowić się nad swoją poczytalnością. Może stracić życie, opierając się na fałszywej interpretacji reakcji zwierzęcia, wyposażonego w taką broń.

— No więc, Neysa, co zrobiłabyś, gdybym wskoczył na twój grzbiet? — zapytał łagodnie.

Musiał mówić nadal, aby ją uspokoić, a jednocześnie zbliżyć się na tyle blisko, żeby jej dosiąść. Wtedy czeka go kilka chwil walki.

Jednrorożec poruszył groźnie rogiem i tupnął lewą przednią nogą. Spłaszczył uszy. Język jednorożców był najwyraźniej taki sam, jak koni i składał się z tych samych znaków. Klacz doskonale zrozumiała, że chce naruszyć jej niezależność i wysłała stosowne ostrzeżenie. Jeśli będzie próbował jej dosiąść, to ona postara się go zrzucić, a gdy tak się stanie — znajdzie się w poważnych kłopotach. Zwierzę nie było oswojone, ale najwyraźniej znało ludzi i nie bało się ich. Jeśli zbytnio się zdenerwuje, może zabić. Dziki kot, to nie to samo, co kot domowy, a żyjący dzika jednorożec, to nie tylko koń uzbrojony w róg. Różnica pomiędzy psychiką konia i tego zwierzęcia była widoczna. Każdy gest Neysy świadczył o tym. Stile nie wątpił, że jej róg splamiony jest krwią istot, które nie usłuchały jej ostrzeżeń.

Nie miał jednak wyboru.

— Bardzo mi przykro, Neysa, ale nie tak dawno temu o mało mnie nie zabił pewien demon, a ponieważ nie znam się na tutejszej magii, nie jestem w stanie się bronić. Na pewno potrafisz mnie zawieźć o wiele dalej, niż gdybym wędrował o własnych siłach. Człowiek zawsze używał koni…, jednokopytnych do transportu, zanim zaczął posługiwać się maszynami, takimi jak samochody i statki kosmiczne.

Był już bardzo blisko. Wyciągał do niej dłoń i mówił byle co, żeby tylko nie zamilknąć.

Jej przednie nogi uniosły się w lekkim podskoku i wylądowały z łoskotem blisko Stile’a. Nosem wykonała łuk skierowany w jego stronę i wydała dźwięk, który brzmiał ni to jak kwiknięcie, ni jak parsknięcie, a najbardziej przypominał ilustrację dźwiękową do filmu wideo, w którym jakaś straszna bestia szykuje się do ataku. Trudno o bardziej stanowcze ostrzeżenie. Nie zaatakuje go, jeśli odejdzie natychmiast, ale nie zamierza dłużej tolerować jego obecności. Nie boi się go — zły znak! Po prostu go nie lubi.

Stile przypomniał sobie ludowe wierzenia. Mówiły o tym, że jednorożca schwytać może tylko dziewica i kiedy on położy głowę na jej kolanach, jest całkowicie bezbronny. Wyglądało to na bajkę cyniczną: jak pojmać mityczne zwierzę przy pomocy mitycznej osoby? Z bajki wynikał tylko jeden wniosek, że dziewice są równie rzadkie jak jednorożce. Sprytne, prawdopodobnie zgodne z rzeczywistością w średniowieczu, ale teraz nieaktualne. Jak na ironię jednorożec był rodzaju żeńskiego, a on mężczyzną zamiast dziewicy. Czy w takiej sytuacji ona ma położyć głowę na jego kolanach? Chyba po to, żeby go okaleczyć! Żarty żartami, chodziło rączej o dosiadanie zwierzęcia: tylko osoba o czystej duszy może znaleźć się na grzbiecie jednorożca. W takich legendach czystość oznaczała abstynencję seksualną i ogólną nieświadomość. Stile nie mógł sprostać takim wymaganiom. Wniosek był prosty: jazda będzie trudna. Niezależnie od tego, co na temat jednorożców mówiły starożytne baśnie, miał przed sobą poważne problemy.

— Neyso, naprawdę jest mi bardzo przykro — powiedział Stile i skoczył.

Był to znakomity skok, jaki może wykonać tylko świetnie wytrenowany sportowiec. Znalazł się na grzbiecie zwierzęcia; ręce pewnie sięgnęły do grzywy, nogi przywarły do jej boków, a ciało ściśle przylgnęło do grzbietu.

Neysa — zaskoczona — zamarła na ułamek sekundy, a potem ruszyła z szybkością strzały wypuszczonej z łuku. Ciało Stile’a oderwało się, ale dłoniom udało się utrzymać grzywę i po chwili nogi wróciły na swoje miejsce, ściskając jej boki. Skoczyła w górę, ale on nie dał się zrzucić. Żaden koń nie potrafi podskoczyć w miejscu, nie opuszczając głowy między przednie nogi — jest to kwestia równowagi i rozłożenia ciężaru. Neysa jednak zdołała to uczynić, pozwalając Stile’owi zacząć się domyślać, co go czeka. Była niewątpliwie zwierzęciem magicznym.

Stanęła dęba, ale on trzymał się jak przyklejony. Odwróciła głowę, zamierzając się na niego rogiem — ale on w porę usunął się tak, że nie mogłaby go dosięgnąć, nie kalecząc własnej skóry. Róg był przeznaczony do ataku na wroga znajdującego się przed nią, a nie siedzącego na jej grzbiecie.

To był zaledwie początek. Już zorientowała się, że nie ma do czynienia z łatwym przeciwnikiem.

Neysa ruszyła pędem, kierując się na zachód w stronę rozpadlin skalnych, które widział ze świerka, a potem nagle się zatrzymała. Wszystkie cztery nogi poślizgnęły się po trawie, ale Stile przewidział ten manewr i był bezpieczny. Wykonała podwójny obrót, usiłując strząsnąć go z siebie dzięki sile odśrodkowej, lecz przechylił się do środka i pozostał na swoim miejscu. Nagle odwróciła się — on także. Skoczyła do przodu, a potem do tyłu. Takiej sztuczki nie znają zwykłe konie, ale poradził sobie i z tym, choć niewiele brakowało, a wyrwałby jej garść włosów z grzywy.

No, no! Teraz już się rozgrzała. Pora na część zasadniczą. Neysa gwałtownie pochyliła głowę i ugięła nogi, a potem cofnęła się i podskoczyła. Leciała na grzbiet, a potem jej tylne nogi śmignęły do przodu i wykonała salto w powietrzu. Przez chwilę znajdowała się do góry nogami, a jej ciało znalazło się całkowicie nad Stilem. On zaś był tak zaskoczony, że po prostu trzymał się jej z całych sił. Wreszcie zakończyła salto, lądując na przednich nogach, mając resztę ciała w pionie, a potem ciężko opadła na tylne.

Uratowało go mimowolne zaciśnięcie dłoni na grzywie. Koń robiący salto do tyłu! Ależ to niemożliwe!

Musiał sobie przypomnieć, że to przecież nie koń, lecz jednorożec — istota z krainy fantazji. Znane mu reguły zachowania się koni po prostu jej nie dotyczyły.

Następnie Neysa zaczęła krążyć. Biegła po zwężającej się spirali, aż wreszcie zaczęła wirować, oparta tylko na jednej przedniej nodze, z uniesioną głową i ogonem. Czysta magia. Stile nadal trzymał się kurczowo, odczuwając rosnące zdziwienie. Od początku zdawał sobie sprawę, że czeka go ciężka przeprawa, ale stanowczo nie docenił Neysy. Przypominało mu to niedawną walkę z demonem.

Porównanie mogło być trafne. Dwa magiczne stworzenia: jedno w postaci człekokształtnego potwora, drugie przypominające konia wyposażonego w róg. Żadne z nich nie mogłoby istnieć w realnym świecie. Chyba tylko dzięki naiwności uznał, że demon z wyglądu przypominający konia będzie w jakimkolwiek stopniu do niego podobny. Zapamięta sobie tę nauczkę, o ile w ogóle wyjdzie z tego cało.

Teraz Neysa wyprostowała się na chwilę, a potem zaczęła się tarzać, ale Stile wiedział, kiedy zeskoczyć. Wylądował na równe nogi i znalazł się z powrotem na jej grzbiecie, gdy tylko się podniosła.

— Starasz się, Neyso — powiedział, usadawiając się wygodniej.

Parsknęła. To tyle, jeśli chodzi o drugie starcie. Dla niej był to zaledwie początek!

Teraz skierowała się do najbliższej kępy zarośli. Stile wiedział, co go czeka — próba strącenia. I rzeczywiście, przebiegła tak blisko pnia wielkiego drzewa, że otarła się o niego bokiem, ale Stile przywarł do jej drugiego boku, jak kaskader. Kiedyś wygrał Grę, w której konkurencję stanowiła jazda cyrkowa; nie był mistrzem, reprezentował jednak nie najgorszy poziom.

Neysa zanurkowała w krzaki. Młode drzewka muskały oba jej boki, nie dało się ich uniknąć, ale nie mogły strącić przygotowanego na to jeźdźca. Wpadła pod niską, poziomo rosnącą gałąź, lecz znowu ześlizgnął się na jeden z jej boków i natychmiast wskoczył z powrotem na grzbiet, gdy niebezpieczeństwo minęło. Umiejętność jazdy konnej nie polegała na utrzymywaniu się na grzbiecie; należało wyczuwać i przewidywać każdy ruch konia.

Klacz ruszyła galopem w kierunku następnego dużego drzewa, a potem wbiła w ziemię przednie kopyta, podniosła tylne nogi i zrobiła klasyczną stójkę, uderzając z całą siłą grzbietem w jego pień. Gdyby Stile pozostał na swoim miejscu, zostałby zmiażdżony. To nie zabawa! Ale on, nabrawszy pojęcia o obyczajach jednorożców, zeskoczył, gdy tylko zaczęła gimnastykę. Neysa przewyższała go masą mniej więcej ośmiokrotnie, więc Stile mógł wykonywać manewry o wiele szybciej niż ona, jeśli tylko było to konieczne. Gdy jej tylne nogi dotknęły ziemi, siedzenie Stile’a natychmiast znalazło się na jej grzbiecie, a dłonie mocno uchwyciły grzywę.

Znowu parsknęła. Koniec rundy trzeciej. Nadchodziła czwarta. Ile jeszcze sztuczek zna to niezwykłe stworzenie?


Stile z jednej strony cieszył się z wyzwań, jakie mu rzucała, ale z drugiej bał się. To nie Gra na Protonie, gdzie przegrany tracił tylko swój dotychczasowy status; tu chodziło o życie. Pierwsza sztuczka, z którą sobie nie poradzi, może okazać się ostatnią.

Neysa dotarła do pokrytej trawą równiny. Zaczęła przyspieszać. Do czego teraz zmierza? Nie było to takie najgorsze i dlatego odczuł niepokój. Z marszu przeszła w lekki kłus. Prędkość, z jaką się poruszała w zasadzie się nie zmieniła, ale powolny kłus może nie różnić się tempem od szybkiego marszu. Prawdę mówiąc, Stile pracował już kiedyś z leniwymi końmi, które osiągały w kłusie prędkość jednego metra na sekundę zamiast normalnych trzech lub czterech. Cechę charakterystyczną kroku stanowił rytm i sposób stawiania nóg. Idąc koń stawiał po kolei najpierw lewą przednią, potem prawą tylną, prawą przednią i wreszcie lewą tylną nogę, i te cztery elementy stanowiły jeden cykl. Kłus ma rytm na dwa: lewa przednia i prawa tylna noga razem, a potem prawa przednia i lewa tylna noga także razem. Czasami zwierzę zaczynało od prawej przedniej. Chodziło o to, żeby ruch każdej przedniej nogi był zsynchronizowany z ruchem tylnej. Niekiedy równocześnie poruszały się nogi po tej samej stronie, lecz zawsze występował rytm na dwa i pary nóg uderzały o ziemię równocześnie. W rezultacie jeźdźcem trochę trzęsło, ale rytmicznie i całość ładnie wyglądała z boku. Odgłos powolnego kłusu może być łagodny, a szybkiego przypomina pracę młota pneumatycznego. Jednakże bez względu na prędkość, kłus pozostaje kłusem i nie można go pomylić z innym krokiem. Stile lubił ten typ jazdy, lecz nie ufał swemu obecnemu wierzchowcowi. Wiedział, że to jeszcze nie koniec.

Przeszła w cwał — rytm na trzy. Lewa przednia, następnie prawa przednia i lewa tylna razem, a wreszcie prawa tylna. Coś pośredniego między marszem a kłusem; ruch łagodnie opadający. Wszystko jak najbardziej typowe, a zatem nie zasługujące na zaufanie. Na pewno knuła coś okropnego!

Wreszcie osiągnęła galop — zmodyfikowany cykl na dwa. Przednie nogi uderzały prawie, ale nie idealnie równocześnie, a potem tylne. Teoretycznie był to cykl na cztery uderzenia, lecz nie jednolity. Pac — pac, pac — pac z szybkością wyścigową. Stile’owi bardzo się to podobało. Odczuwał uniesienie wywołane pędem, jedyne w swoim rodzaju podczas jazdy na koniu — jednorożcu. Koła napędzane silnikiem osiągają oczywiście większą prędkość, ale to nie to samo. Stworzenie biegło swobodnie z prędkością nieosiągalną dla zwykłych koni, ale widać było, że nie jest to szczyt jego możliwości…

Jednorożec zmienił krok, teraz był to rytm na pięć… Stile tak się zdziwił, że prawie spadł. Żaden koń nie biega na pięć! Ma przecież tylko cztery nogi!

Żaden koń… No właśnie! Ciągle o tym zapominał i dlatego czuł się nieswojo, gdy uświadamiał sobie rzeczywistą sytuację. Ten krok był okropny. Stile nigdy dotąd czegoś takiego nie zaznał i nie potrafił sobie z tym poradzić. PAC — pac — PAC — PAC — pac, i tak w kółko, wprawiając go w coraz większy rezonans, powodujący utratę nie tyle chwytu, ile pewności siebie. Czuł się jak nowicjusz, usiłujący nieporadnie zgrać swoje ruchy z poruszeniami konia i tylko pogarszający tym sprawę. Tak jak wibracja może spowodować zawalenie się budynku, tak to piąte uderzenie doprowadzało Stile’a do rozpaczy. Spadnie, a przy tej szalonej prędkości może złamać sobie kark.

— Myśl, Stile, myśl! — powtarzał rozpaczliwie. — Zastanów się: jaki jest klucz do tego kroku’?

Bolały go ręce i coraz słabiej trzymały się grzywy. Mięśnie ud zaczęły sztywnieć. Stile znał się na rzeczy, ale to stworzenie znajdowało się w swoim żywiole. Wygra, jeśli Stile nie zdoła też się tam przenieść i to szybko.

Cztery nogi, pięć uderzeń. Jedna z nóg musiała robić dwa kroki. Policz je: raz — dwa — trzy — cztery. Która się powtarza? Palce słabną. PAC — pac — ten dźwięk był słabszy niż inne, jakby stanowił pół kroku. Ale jedna połowa musi zostać uzupełniona drugą. Jak człowiek, który stracił równowagę, potykając się. Dwie połowy kroku — to jest to: niejednoczesne drugie i piąte uderzenie. Prawa tylna noga tak jakby się potykała, wybijając go z rytmu. Wyrównuj.

Stile zaczął chwytać rytm. Zmienił pozycję, żeby łatwiej dostosować się do nieregularnego rytmu. PAC — wyrównuj — PAC — PAC — wyrównuj. Było to podstępne i szalenie nienaturalne, ale ciało Stile’a zaczęło dostosowywać się do nowego rytmu. Najważniejsze, żeby pojąć, o co chodzi, czego należy się spodziewać. Żadnych więcej niespodzianek! Mięśnie nóg rozluźniły się, a palce odzyskały pewność.

Neysa odczuła zmianę i zrozumiała, że Stile sprostał i temu wyzwaniu. W pełnym pędzie zaczęła skręcać, a siła odśrodkowa prawie go zrzuciła. Stopniowy skręt na dużej prędkości bardziej daje w kość niż szybki przy małej. Musiała następnie przejść do normalnego galopu, a żaden koń nie jest w stanie zrzucić Stile’a, galopując.

Zwierzę dostrzegło swój błąd i zmieniło taktykę, zwolniło i nagle przeszło w krok o rytmie na raz. Była to kolejna z wielu niespodzianek. Wszystkie cztery nogi dotykały ziemi równocześnie, potem Neysa robiła skok do przodu, wysuwając przednie, ale lądując, miała znów nogi razem. Stile’owi przypominało to jedno z ćwiczeń w Grze. Dał sobie radę.

— Nic z tego, Neysa! — zawołał. — Masz dosyć? Parsknęła drwiąco przez róg. Sprawiała wrażenie, że go rozumie. Wiedział oczywiście, że konie odróżniają intonacje głosu i reagują na nie.

Ponownie skręciła. Przedtem biegła na północ, a teraz ruszyła na wschód. Pora na piąte starcie.

Trawa ustąpiła twardej ziemi, potem glinie, następnie czemuś, co przypominało łupek, aż wreszcie wbiegła na skałę. Kopyta Neysy krzesały iskry. Było to dla Stile’a czymś zupełnie nowym. Biegła prędko, prędzej niż jakikolwiek koń wyścigowy. Wydawało mu się, że z szybkością około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, ale chyba coś mu się pomyliło — taka prędkość u konia oznaczałaby poziom mistrzostw wszechświata. A poza tym kopyta nie były z metalu, zwierzę nie miało metalowych podków ani gwoździ, niczego, co mogłoby krzesać iskry. A tymczasem iskry były.

Teraz znalazła się przy rozpadlinach skalnych, które widział z drzewa. Szczeliny w skale były tak głębokie, że ich dna nie można było zobaczyć. Stile był bardzo daleki od zachwytu. Jeden fałszywy krok, a noga ugrzęźnie w szparze, a przy tej prędkości oznaczało to złamanie, upadek i to, że człowiek dotychczas siedzący na grzbiecie poleci w powietrze i wyląduje. Gdzie? Raczej wiadomo. Nie pozostawało mu jednak nic innego, jak tkwić na swoim miejscu.

Szczeliny tworzyły coraz bardziej zdradziecką sieć. Nie widział ich wyraźnie, bo jechali zbyt szybko; miał wrażenie że wiją się, pęczniejąc i chudnąc, czasem tak, jakby chciały wydostać się na swobodę; czasem łączyły się z innymi albo rozdzielały. Przypomniał sobie podobne wrażenie z dzieciństwa, kiedy jadąc kolejką elektryczną wpatrywał się w sąsiednie tory. Tu jednak były szczeliny, nie tory.

Stile z niepokojem obserwował jak Neysa radzi sobie pośród tej niebezpiecznej sieci. Teraz nie były to już szpary w skale, ale raczej wysepki skalne pośród pustki. Prawdę mówiąc, Neysa pokonywała przepaście, skacząc z kamienia na kamień, z których każdy wznosił się pionowo nad otchłanią. Stile nigdy czegoś takiego nie widział. Rzeczywiście znalazł się w nowym świecie, pełnym jeszcze wielu niespodzianek.

Teraz klacz skakała, wykorzystując swój rytm na raz, aby przenieść się z jednej skalnej platformy na drugą. Czasami wszystkie cztery nogi lądowały razem, prawie się stykając, a czasem osobno — na sąsiednich wysepkach. Najwyraźniej czuła się tu jak u siebie w domu i wiedziała, gdzie umieścić każde kopyto, tak jak dziecko wie, gdzie skoczyć, grając w klasy, biegłe dzięki długotrwałemu ćwiczeniu. Może Neysa opanowała tę sztukę, aby chronić się tu przed drapieżnikami? Żaden nie potrafiłby jej tu doścignąć. W końcu musiałby zrobić fałszywy krok i spaść w przepaść, być może ułatwiłby mu to groźny róg jednorożca. Więc ten krok na raz miał sens, zwiększał jej szanse przeżycia. Prawdopodobnie krok na pięć też miał podobną funkcję. Ciekawe do jakiego terenu był dostosowany?

Neysa tanecznym krokiem zmierzała dalej. Wysepki stawały się coraz rzadsze, mniejsze i bardziej od siebie oddalone. Teraz Stile dostrzegał ich dno, bo słońce stało już prawie w zenicie. Czyżby minęło już sześć godzin od świtu? Wydawało się, że o wiele więcej! Szpary nie były tak głębokie, jak sądził, miały około dwu metrów, ale kryły na swoim dnie skalne fałdy, między które mogła wpaść noga albo całe ciało, a im dalej, tym robiły się głębsze. Teraz była to bardziej wojna nerwów niż próba zręczności i umiejętności utrzymania się na końskim grzbiecie.

A nerwy Stile miał ze stali.

— Słuchaj no, Neyso — powiedział.

Miał zwyczaj przemawiać do koni, one zaś znakomicie umiały słuchać, uprzejmie obracając swe spiczaste, pokryte sierścią uszy, i raczej nie wdawały się w dyskusje.

— Razem jesteśmy w tych opałach. Co ci przyjdzie z tego, że spadnę? Jeśli ci to nie przeszkadza, o najpiękniejsza i najzręczniejsza z klaczy, pozostanę na twoim grzbiecie.

Zobaczył, że jej lewe ucho drga, jakby odganiała muchę. Usłyszała go i nie spodobał się jej pełen pewności siebie ton z jakim przemawiał.

Jednak to nie ćwiczenia gimnastyczne były powodem, dla którego jednorożec tu zmierzał. Nagle skoczyła prosto w czeluść jednej z większych szczelin, która miała ze dwa metry szerokości i z jednej strony była płytsza, a z drugiej głębsza. Ściany wydawały się zamykać za nią, gdy ruszyła w głąb. Ale dokąd? Stile nie pochwalał tego w żadnym stopniu.

Neysa wykonała skręt i znalazła się na niższym poziomie. Szczelina nad nimi zwężała się, t byli jakby w grocie, a promienie słońca ukośnie wpadały do środka. W poprzek przebiegało wiele drobniejszych szpar, ale ona nie zwracając na nie uwagi biegła uparcie przed siebie.

Nagle z boku wyskoczył na niego ryczący demon. Skąd on się tam wziął? Pewnie w ścianie było zagłębienie, niewidoczne dopóki nie znaleźli się obok niego. Stile pochylił głowę i stwór chybił. Dostrzegł go tylko przelotnie: miał płonące czerwone oczy, błyszczące zęby, lśniące rogi, wielkie szpony i sprawiał wrażenie złośliwego. Najprawdopodobniej był to typowy przedstawiciel gatunku.

Następny demon wyskoczył po drugiej stronie. Stile uchylił się całym ciałem i temu także nie udało się go dostać. Sprawy miały się jednak kiepsko. Nie mógł puścić grzywy Neysy, która stanowiła dla niego jedyny uchwyt, a wyglądało na to, że wkrótce będzie potrzebował rąk do obrony.

Strategia jednorożca była teraz jasna. Pędziła przez okolicę, zamieszkiwaną przez potwory, w nadziei, że jeden z nich ściągnie z jej grzbietu niepożądanego jeźdźca. Demony nie napadały klaczy, bały się jej morderczego rogu i atakowały tylko z boku. Wyglądały na krewnych demona — amuletu, z którym Stile stoczył walkę, ale nie zmieniały rozmiarów. Stile wiedział, że ma nikłe szanse przeżycia, jeśli któryś z potworów dostanie go w swoje szpony. Wiedział już, do czego są zdolne.

Musi to jakoś rozwiązać. Neysa nie jest w stanie robić nagłych zwrotów, bo szczelina wytycza jej trasę. Demony stały tylko na skrzyżowaniach z innymi korytarzami i we wnękach. W szczelinie nie było dosyć miejsca na jednorożca i na demona. Tak więc niebezpieczeństwa występowały w ściśle określonych miejscach. Da sobie radę, tylko musi uważać.

Następne skrzyżowanie — demon z prawej. Stile puścił prawą ręką grzywę Neysy i podniósł ramię, aby odeprzeć atak. Zrobił to sprawnie, uderzając ukośnie w przedramiona demona i wykorzystując prędkość z jaką się poruszał. Zasada dźwigni pomagała Stile’owi, a utrudniała walkę demonom. Blokowanie wymaga umiejętności, bez względu na to, co jest jego przedmiotem.

Pędząca klacz poczuła, że jego ciężar się przesunął i spróbowała go strząsnąć. Ale szczelina ograniczała jej ruchy tak, jak i jego. Demony najwyraźniej nie należały do sprzymierzeńców Neysy. Gdyby tak było, po prostu zatrzymałaby się i pozwoliła im go porwać. Nie zatrzymala się ani nie zwolniła, bo inaczej demony mogłyby schwytać także i ją. Prawdopodobnie świeże mięso jednorożca smakowało im równie dobrze jak ludzkie.

Prawdę mówiąc, żeby się go pozbyć, ryzykowała wiele. Sama mogła stracić życie.

— Neyso, to nie ma sensu — powiedział Stile. — To jest sprawa tylko między nami. Nie lubię demonów tak samo jak ty, a im nic do naszych sporów. Podjęłaś ogromne ryzyko i najprawdopodobniej nic ci z tego nie przyjdzie. Wydostańmy się stąd i rozwiążmy to we własnym zakresie. Bez względu na to, które z nas wygra, przynajmniej jego szczątki nie padną łupem tych bestii.

Nie reagowała. Wiedział, że takie mówienie do siebie jest naiwnością i na nic się nie zda, lecz zaczęło go ogarniać zmęczenie. Demony wciąż rzucały się na niego, a on je blokował. Zaczął przemawiać de nich, nazywał je niedołęgami, krzywozębami i wyrażał cyniczne współczucie z powodu ich niepowodzeń. Musiał jednak przestać, bo stwierdził, że zaczyna zbyt szczerze życzyć im sukcesu.

Denerwował się coraz bardziej. Wiedział o tym, bo kiedy tylko przestał mówić, zaczął nucić. To był u niego jeden z symptomów stresu. Musiał w jakiś sposób wydawać dźwięki. Kiedyś stało się to przyczyną jego niepowodzenia w Grze. Fatalny zwyczaj! Nie potrafił się jednak powstrzymać. Mmm — mmm — blok, gdy pojawił się demon; mmm — mmm — blok! Głupie, ale skuteczne. Demony stawały się coraz agresywniejsze. Wkrótce któryś będzie na tyle bezczelny, żeby zablokować tunel z przodu…

Znalazł się taki. Stanął twarzą w twarz z jednorożcem, rozpościerając ramiona i szczerząc kły w okropnym uśmiechu. Był ohydny.

Neysa nie zwolniła ani odrobinę. Wysunęła róg płasko do przodu, a gdy dotknęła nim demona, podniosła gwałtownie głowę. Stwór przebity na wylot poleciał w powietrze, nad jednorożca. Stile przygarbił się i cielsko przeleciało nad nim.

Teraz już wiedział, dlaczego demony ustępowały z drogi rozpędzonemu jednorożcowi. Gdyby stał w miejscu, mogłyby mu dać radę, ale w biegu był nie do pokonania. Stile nie potrafił sobie wyobrazić straszniejszego ciosu od tego, który widział przed chwilą.

Coś podobnego stanie się z nim, gdy spadnie.

Rytm kopyt Neysy zmienił się. Biegła z coraz większym wysiłkiem, bo zaczęła się wspinać. Stile spojrzał przed siebie. Za jej zakrwawionym rogiem dostrzegł koniec szczeliny. Dotarli nareszcie do jej kresu.

Demony wycofały się — intruzi opuścili ich teren. Stile odprężył się. Koniec piątej rundy.

Wydostali się na powierzchnię i znaleźli się w wodzie. Do skalnych rozpadlin od północy wpływała błękitna, szeroka rzeka. Neysa biegła pod prąd tuż przy brzegu, a woda sięgała jej do kolan.

Rzeka wiła się niczym wielki pyton, zanim nie skręciła w drugą stronę.

— Istny meander — zauważył Stile. Po chwili dodał:

— Nie rozumiem jednak, Neyso, w jaki sposób masz zamiar się mnie pozbyć? Jeśli mam zostać zrzucony, to woda nada się do tego lepiej.

Stile był znakomitym pływakiem.

Jednorożec zaczął płynąć.

Stile z łatwością utrzymywał się na jego grzbiecie. Czy ona chce go utopić? Wygrał niejedną Grę w wodzie i umiał dobrze nurkować.

Płynęła pod prąd z niezwykłą łatwością, o wiele szybciej niż zwykłe konie, a on płynął na niej. Nad powierzchnię wystawały im tylko głowy. Woda była chłodna, ale nie za zimna. Jeśli to szóste starcie, to nie stanowi zbyt trudnego wyzwania.

Nagle poczuł coś na udzie. Przytrzymał się prawą ręką grzywy, sięgnął lewą i natrafił na coś, co przyczepione było do jego ciała. Szarpnął odruchowo. Poczuł ból i to coś się oderwało. Był to przypominający rybę stwór o tarczowatej główce, w której szczerzyły się setki maleńkich ząbków.

Był to minóg, stworzenie podobne do węgorza, żywiące się krwią, pasożyt, który dobrowolnie nie opuszcza ofiary. Następny potworek z muzeum zoologicznego — tutaj żywy i na wolności.

Stile przyjrzał mu się ze zgrozą. W magię nie był w stanie uwierzyć, więc prawdę mówiąc, niezbyt się nią przejmował, ale to stworzenie nie było magiczne, lecz prawdziwe i obrzydliwe. Zdał sobie sprawę, że głośno nuci. Próbował się powstrzymać, zawstydzony swoją słabością, ale nie mógł nad tym zapanować. Co za okropność!

Znów go zabolało. Odrzucił minoga z dreszczem obrzydzenia i chwycił następnego, wczepionego w jego bok. Ten był większy. Stile nie mógł mu zrobić dużej krzywdy, mając wolną tylko jedną rękę, a stwór skórę miał twardą jak żelazo. Mógłby go w rewanżu co najwyżej ugryźć, ale sam pomysł napełnił go obrzydzeniem. Fuj!

Wstrętne potworki nie atakowały jednak Neysy. Czy z powodu sierści? Przecież nie zastraszyła ich swoim rogiem! Neysa płynęła, a Stile odrywał od siebie minogi, nucąc ponure melodie. Miał tego dosyć, czuł bezgraniczne obrzydzenie, ale przecież nie da za wygraną!

Jednorożec zanurkował, pociągając za sobą Stile’a, który wstrzymał oddech, wzmacniając uchwyt grzywy. Neysa musiała się bardzo starać, żeby utrzymać się pod wodą. Stile był pewien, że zdoła przeczekać jej wysiłki. Ona też przecież będzie musiała zaczerpnąć powietrza.

Siedziała pod wodą całą minutę, potem drugą. Nad powierzchnię wystawał tylko czubek jej rogu. Jak długo ona tak może? Zaczynało mu się robić duszno.

Nagle zrozumiał — róg ułatwiał jej nurkowanie. Oddychała dzięki niemu! Nie musiąła liczyć się z czasem. Stile’a bolały płuca, ale nie mógł wystawić głowy ponad wodę, nie puszczając grzywy. Jeśli to zrobi, nie zdoła już jej schwycić ponownie, a klacz nadzieje go na róg, jeśli tylko będzie próbował.

Wreszcie wpadł na pomysł. Podciągnął się do jej głowy, gdzie ciemna grzywa z czoła unosiła się w wodzie niczym wodorosty. Sięgnął do rogu. Spirala nie miała ostrych krawędzi. Na szczęście! Maleńkie wgłębienia, prawdopodobnie otworki do wydawania różnych dźwięków, teraz były zamknięte.

Głowa Stile’a znalazła się nad powierzchnią wody. Mógł odetchnąć. Neysa nie była w stanie obniżyć rogu bez wstrzymywania oddechu. Nie mogła pozwolić sobie na takie ryzyko. Płuca koniowatych obsługują dużą masę mięśni, a ona musiała wkładać wiele wysiłku w utrzymanie się pod wodą.

Neysa wydała gniewny dźwięk przez róg i wypłynęła na powierzchnię. Stile opuścił się z powrotem na jej grzbiet i oderwał od siebie kolejne dwa minogi.

Klacz skierowała się w stronę brzegu. Wydostała się na suchy ląd. Stile wygrał szóstą rundę.

Znajdowali się na zboczu przechodzącym w malowniczy łańcuch górski. Najwyższe szczyty kryły się w chmurach. Wydawało się, że leży na nich śnieg. Chyba nie będzie sprawdzała, czy Stile ma lęk wysokości!

A jednak. Pogalopowała w górę, a wiatr rozwiewał jej grzywę i suszył włosy Stile’a. Co za wspaniałe zwierzę! Zwykły koń byłby już kompletnie wyczerpany, ale dla niej wszystko to stanowiło fraszkę.

Wysiłek jednak dawał o sobie znać i w jej przypadku. Stile czuł, że jej ciało robi się coraz gorętsze. Konie z rogiem czy bez, jak na swoją masę mają stosunkowo niedużą powierzchnię skóry, przez którą mogą oddawać nadmiar ciepła. Dlatego pocą się, tak jak ludzie, ale mimo to potrzebują trochę czasu, żeby pozbyć się nadmiaru ciepła wywołanego zbyt wielkim wysiłkiem. Wkrótce będzie musiała zwolnić kroku, nawet jeśli jej mięśnie są zdolne do dalszego wysiłku.

Nie zwolniła. Zbocze stawało się coraz bardziej strome, kopyta zastukały głośniej: raz — dwa, trzy — cztery. Nawet nie próbowała go z siebie strząsnąć, ale na pewno coś miała w zanadrzu. Trawa ustąpiła miejsca łąkom pokrytym błękitnymi i czerwonymi kwiatami. Pojawiało się coraz więcej skał, których szorstka powierzchnia w słońcu połyskiwała metalicznie. Drzewa stały się mniejsze, a nad ziemią snuły się smużki mgieł.

Stile odwrócił głowę, żeby popatrzeć za siebie i aż mu zaparło dech. Rzeka wyglądała teraz jak błękitna wstążeczka. Pokonali już chyba z tysiąc metrów wysokości! Powietrze zrobiło się zimne, a wiatr kąśliwy, lecz jednorożcowi było gorąco; iskry sypały się spod kopyt uderzających o skaliste podłoże, a delikatne obłoczki pary wydobywały się z nozdrzy.

Pary? Stile zmrużył oczy z niedowierzaniem. To były płomyki !

— Niemożliwe! Żadna istota z krwi i kości nie ma prawa ziać ogniem. Żywa tkanka nie nadaje się do…

Stile pochylił się do przodu, oderwał jedną rękę od grzywy i sięgnął do rzekomego płomienia. Au! Oparzył sobie palce! To rzeczywiście ogień!

No tak, już dobrze. Jest w krainie magii. Taką warunkową hipotezę przyjął już wcześniej. Znane mu prawa magii tutaj wcale nie muszą obowiązywać. Konie wytwarzają nadmiar ciepła i to stworzenie podobnie; było suche, gdy tylko ociekło z wody, a nadmiaru ciepła wyzbywało się, wydmuchując je nozdrzami w formie skondensowanej. Na swój sposób miało to sens.

Było bardzo zimno, a Stile nie miał nic na sobie. Jeśli udadzą się jeszcze wyżej, znowu znajdzie się w kłopotach. I właśnie o to jej chodzi. To runda numer siedem — próba niesprzyjającego klimatu. Neysa czuła się świetnie. Biegła, tracąc nadmiar ciepła, chłód tylko jej pomagał.

Stile przylgnął do swojego wierzchowca. Marzły mu plecy, a brzuch przypiekał się od rozpalonej skóry Neysy. Nie mógł się odwrócić. Klacz uparcie pięła się coraz wyżej.

Czy zdoła ją zmusić, żeby skierowała się do doliny? Raczej wykluczone. Z ujeżdżonym koniem jeździec porozumiewa się za pomocą uzdy, nóg oraz poleceń słownych i to tylko dlatego, że koń dzięki tresurze jest przekonany, że najlepiej jest słuchać człowieka. Ten jednorożec zaś posiada silną wolę, równie silną jak maszyny o wolnej woli (Ach, Sheen, co się z tobą dzieje!). Jeśli mu się nie podoba ta podróż, to może przecież zejść z jej grzbietu.

Musi więc pogodzić się z losem. Najpierw trzeba oswoić wierzchowca, a dopiero potem można nim kierować. Żeby zaś było to możliwe, należy utrzymać się na jego grzbiecie. Stwierdził, że znowu zaczął nucić. To pomaga.

Neysa mknęła teraz po śniegu. Spod jej kopyt buchała para. Byli na krawędzi lodowca. Stile nucił coraz głośniej, trzęsąc się z zimna.

W lodowcu zaczęły pojawiać się rozpadliny. Znów zatańczyły nogi jednorożca, tym razem na śliskim stoku. Kopyta osuwały się po podtapianym przez nie lodzie. Iskry stanowiły jeszcze jeden sposób pozbywania się nadmiaru ciepła. Zmieniła krok, żeby skompensować nierówne podłoże, ale wydawało się, że musi się pośliznąć. Stile nucił coraz głośniej. Nie była to makieta góry z Gry, pod ciepłą kopułą i z asekuracją dla przegrywających. To groźna, lodowata kraina górska, budząca grozę.

Wokół snuły się chmury. Wydawało się, że jednorożec biegnie po mroźnej plaży arktycznego morza, którego brzegi lizały fale mgły. Ale Stile wiedział, że ocean chmur kryje w sobie morderczą otchłań. Nogi Neysy tonęły po kostki w nadpływającej fali i opierały się na lodzie, ale skąd wiedziała, że pod mgłą nie kryje się przepaść?

— Neyso — osiwieję przez ciebie! — powiedział Stile. — Muszę jednak tkwić na twoim grzbiecie, bo bez ciebie zginę bez ratunku. Jeśli nawet nie spadnę, to zamarznę. Nie jestem taki twardy jak ty, dlatego cię potrzebuję.

Wtedy pojawił się pierwszy potwór śnieżny. Wielki, biały, z włosami z sopli lodu, o oczach ledwo widocznych pośród zamrożonego zarostu. Otworzył paszczę pełną lodowych kłów i bezgłośnie ryknął. Wydobywająca się z pyska mgła pokryła nagie ciało Stile’a zamarzającą wilgocią.

Neysa przeskoczyła na następną lodową wyspę. Stile spojrzał w dół i zobaczył otchłań. Drżał. Nigdy wcześniej naprawdę nie zmarzł. Mieszkał przecież całe życie w klimatyzowanych kopułach Protonu. To, czego doznawał tutaj, przypominało mu lodowate piekło.

Następny potwór śnieżny wyrósł pośród chmur, wydając ryk równie bezgłośny, jak spadające płatki śniegu. Mgła znów pokryła ciało Stile’a. Zamarzające ręce coraz słabiej trzymały grzywę jednorożca. Stile stwierdził, że nuci marsz pogrzebowy. Podświadomy czarny humor?

Neysa przez zaspę przedostawała się do jaskini w lodzie. Wyłoniły się kolejne dwa potwory. Ruszyła prosto na nie. Jeden z nich nie zdążył uskoczyć i trafił go ognisty oddech jednorożca. Otworzył paszczę w bezgłośnym krzyku, gdy topił mu się bok.

Przedarli się przez następną zaspę i znaleźli się na stromym, śnieżnym zboczu po północnej stronie łańcucha gór. Neysa zaczęła zsuwać się w dół na sztywnych nogach, coraz szybciej i szybciej. Wywołało to lawinę. Stile miał wrażenie, że cała góra spada na nich.

Jakże łatwo byłoby się rozluźnić i zatonąć w puszystym śniegu. Stile odczuł nagłe zmęczenie. Dłonie tak mu zesztywniały, że nie był już w stanie puścić grzywy.

Nagle śnieg skończył się. Stali na porośniętej trawą półce, a ukośne promienie słońca przyjemnie grzały. Stile szybko wracał do siebie. Neysa oddychała ciężko przez szeroko rozwarte nozdrza. Nie pamiętał, na jak długo stracił świadomość tego, co się z nim dzieje. Może na kilka minut, a może na godzinę? Jakoś zdołał się utrzymać. Dłonie zwarł mu skurcz, przypominający śmiertelny uścisk. Czy wreszcie zwyciężył, czy to tylko przerwa przed następnym starciem?

Neysa zrobiła krok naprzód i Stile zobaczył, że półka znajduje się na krawędzi przepaści, na dnie której płynęła rzeka. Słychać było ryk pobliskiego wodospadu: rzeka brała swój początek z roztapiającego się lodowca i spadała majestatycznie do skalistego łożyska. Znaleźć się tam oznaczało pewną śmierć!

A Neysa, wyczerpana do ostatka, zbierała się do skoku. Stile, czując powracające już siły, chociaż po morderczej jeździe bolały go mięśnie i skóra, spojrzał przed siebie ze zgrozą. Spaść w ten straszny wir szalejącej wody, na ostre skały! Ona chyba blefuje! A może woli śmierć od oswojenia?

Jednorożec ruszył truchtem w stronę krawędzi i przeszedł w cwał, szykując się do skoku.

Stile rzucił się naprzód, na głowę zwierzęcia. Zesztywniałe palce oderwały się od grzywy; ręce intuicyjnie wyciągnęły się do przodu. Chwycił róg, rzucił się całym ciałem na ziemię i przewrócił Neysę na bok. Broniła się, ale była zbyt zmęczona, a on miał dobry punkt podparcia, ponadto pomagały mu doświadczenia z rodeo.

Zatrzymali się na krawędzi przepaści. Ciepły prąd powietrza owiewał im twarze, zwiększając poczucie zagrożenia. Stile wolał nie patrzeć w dół. Jeśli ziemia się osunie…

Trzymał klacz mocno, rozluźniając chwyt tylko odrobinę, w miarę jak się odprężała.

— Posłuchaj, Neyso — powiedział, starając się nadać swemu głosowi spokojne brzmienie.

Wiedział, że przemawianie jej do rozsądku jest tak samo niemądre, jak nucenie w chwili stresu, ale teraz nie miał już nic do stracenia i nie chodziło o to, aby zrobić na zwierzęciu dobre wrażenie. Jednorożec nie rozumiał słów, lecz wyczuwał ton. Dlatego Stile mówił bardziej do siebie niż do niego. Przed nimi ziała przepaść, a on musiał zrobić wszystko, co było możliwe, aby zapobiec nieszczęściu.

— Neyso — przyszedłem do ciebie, bo potrzebuję wierzchowca. Ktoś próbuje mnie zabić, a ja jestem obcy w tej krainie i muszę mieć możliwość szybkiego pokonywania odległych dystansów. Ty możesz podróżować szybciej niż ja i właśnie to udowodniłaś. Z łatwością poruszasz się po terenach, które dla mnie okazałyby się zabójcze, gdybym był sam. Więc potrzebuję cię z przyczyn czysto praktycznych.

Odprężała się stopniowo. Jedno ucho zwróciła w jego stronę, ale nie dawała za wygraną. Gdyby ją puścił, natychmiast skoczyłaby w przepaść, spadając do rzeki, a potem do krainy wiecznie zielonych pastwisk…

— Potrzebna mi jesteś również z przyczyn emocjonalnych. Widzisz, jestem człowiekiem samotnym. Nie z wyboru. Pewne okoliczności w moim życiu oddzielały mnie od grupy rówieśników. Zazwyczaj lepiej wiodło mi się w pojedynkę, ale nie lubię być sam. Potrzebuję towarzystwa, tak jak każda żywa, czująca istota. Czasami znajdowałem je wśród mężczyzn, gdy pracowałem razem z nimi lub z kobietami w łóżku. To jest dobre, ale rzadko zdarzało mi się to, co można nazwać prawdziwą przyjaźnią, chyba że z przedstawicielem innego gatunku. Kocham konie. Jestem szczęśliwy, gdy znajduję się w ich pobliżu. Koń nie pragnie znajomości ze mną ze względu na moje osiągnięcia albo wygląd, nie ma też zbyt wielkich wymagań. Akceptuje mnie takim, jakim jestem, a ja akceptuję konia takim, jaki jest. Łatwo w ten sposób osiągnąć porozumienie. Dlatego, gdy szukam prawdziwego przyjaciela, rozglądam się za koniem.

Neysa odwróciła nieco głowę tak, żeby móc patrzeć na niego jednym okiem. Doskonale, a więc zwraca uwagę na jego kojący ton. Stile znów rozluźnił odrobinę uchwyt. Mówił dalej:

— Tak więc szukałem ciebie, Neyso. Chciałem, żebyś stała się moją towarzyszką, bo kiedy koń ofiaruje swoją wierność, można mieć do niego zaufanie. Oczywiście, nie łudzę się, że żywi wobec mnie takie uczucia, jak ja wobec niego…

Emocje, jakie owładnęły Stile’em sprawiły, że na chwilę mocniej ścisnął róg. Kontynuował jednak:

— Koń jest lojalny. Mogę jechać na koniu, bawić się, spać spokojnie, bo koń ustrzeże mnie przed złem. Dobry koń rozdepcze jadowitego węża, zanim człowiek w ogóle zauważy zagrożenie, ostrzeże przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, bo jego zmysły są bardziej wyostrzone niż ludzkie i w porę zabierze z miejsca, w którym jest jakieś zagrożenie.

Szukałem cię, Neyso. Wybrałem właśnie ciebie, zanim jeszcze cię zobaczyłem, bo ty w zasadzie nie należysz do stada. Jesteś samotna, tak jak ja. Cenię i dostrzegam sprawność tak u ludzi, jak i u zwierząt. Masz czyste kopyta, zdrowe odchody, doskonałe mięśnie, twoja sierść aż lśni…

Urwał, bo wyraz ten przypomniał mu Sheen, dziewczynę — robota. Gdzie ona teraz jest, co robi, jak znosi jego nieobecność? Nie mógł jednak pozwolić sobie teraz na rozpamiętywania.

— Szczerze mówiąc, jesteś najpiękniejszą klaczką, jaką zdarzyło mi się spotkać. Prawdopodobnie nic to ci nie powie, ale jako czołowy dżokej na planecie Proton dosiadałem najlepszych koni we wszechświecie. Żaden z nich nie może się z tobą równać. Co prawda, ty w zasadzie nie jesteś koniem. Jesteś czymś innym i może, gdy tak cię nazywam, uważasz to za obelgę, ale jest to raczej komplement. Muszę oceniać cię na podstawie tego, co znam, a znam właśnie konie. Dla mnie jesteś koniem, który ma róg. Może zasadniczo się od nich różnisz. Jesteś lepsza. Nie pocisz się, krzeszesz iskry kopytami, z nozdrzy bucha ci ogień, umiesz wydawać dźwięki rogiem, znasz różne rytmy biegania i sztuczki, o jakich żaden kań nie mógłby nawet marzyć. Może jesteś demonem w postaci konia? W to wątpię. Potrzebuję cię, bo bardzo przypominasz mi konia, a w tym obcym świecie czułbym się najbezpieczniej i najbardziej pragnąłbym przeżywać wspólne przygody właśnie z przedstawicielem tego gatunku.

Nadal rozluźniał uchwyt w miarę jak się odprężała. Miał nadzieję, że teraz już chyba nie skoczy. Wolał jednak mieć stuprocentową pewność, więc postanowił mówić dalej. W takiej sytuacji błędem byłoby szczędzenie czasu.

— Poza tym wydawało mi się, Neyso, że zdołam cię pokonać. Myślałem, że dosiądę cię i będziesz moja, tak jak udawało mi się z wieloma końmi. Teraz widzę, że się pomyliłem. Dosiadłem cię wprawdzie, lecz nie należysz do mnie.


Zabijesz się, ale nie dasz się oswoić. Krótko się znamy, lecz pokochałem cię. Nie pozwolę ci oddać życia, aby się mnie pozbyć…

Stile poczuł, że coś cieknie mu po policzkach i stwierdził, że płacze. Mało co mogło go wzruszyć, tylko kobieta albo koń.

— Nie rób sobie krzywdy z mojego powodu! Myśl taka napawa mnie głębokim żalem. Puszczę cię wolno, Neyso Nie potrafię zmusić cię do posłuchu. Jesteś najdoskonalszym wierzchowcem, o jakim mógłbym marzyć, ale poszukam in nego, gorszego zwierzęcia. Widzisz, ja też muszę być akcep towany. Wzajemność jest mi niezbędna. Nie potrafię kochać nie będąc kochanym. Odejdę. Jesteś wolna.

Puścił róg powoli, żeby jej nie spłoszyć i zrobił krok do tyłu.

— Szkoda, że mi się nie udało — rzekł. — I tylko dlatego, że przywiązanie istoty takiej jak ty, zdobyte w walce jest najcenniejsze. Nie tylko dlatego, że posiadasz te cechy, które w próżności dostrzegam w samym sobie: dowód, ze małe jest piękne. Nie, jest w tym coś jeszcze. Wydaje mi się, że potrzebujesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Jesteś samotna, możesz sobie z tego nie zdawać sprawy, ale tobie też potrzebny jest towarzysz, ktoś, kto akceptuje cię taką, jaka jesteś A nie należysz do przeciętnych.

Spostrzegł, że ma na nodze skaleczenie. — Och, Neyso — zraniłaś się.

Kucnął, żeby sprawdzić, co jej jest. Ból przeszył mu kolana. Przewrócił się niebezpiecznie blisko skraju przepaści Chwycił się trawy i przesunął w bezpieczne miejsce.

— Przepraszam — powiedział z zakłopotaniem. Mam uszkodzone kolana…, drobiazg.

Podniósł się, ostrożnie podpierając rękoma. Powoli zbliżył się do Neysy, dbając o to, żeby jej nie przestraszyć, a potem pochylił się i obejrzał jej nogę.

— Mógłbym ci ją obmyć, ale nie ma tu wody i sądzę, ze samo się zagoi. Nic poważnego. Pozwól, że sprawdzę też kopyta, Neyso. Nie chcę, żebyś odeszła pokaleczona z mojego powodu, a kopyta są najważniejsze. Czy mogę podnieść twoją lewą przednią nogę?

Przesunął dłonią po nodze, omijając skaleczenie, aż dotarł do kostki.

— No, no, chcę tylko popatrzeć, sprawdzić, czy nie ma pęknięć. Pęknięte kopyto to poważna sprawa.

Pozwoliła podnieść sobie nogę, chociaż najwidoczniej nie rozumiała, o co mu chodzi. Obejrzał ją od spodu. Była jeszcze dosyć ciepła, smużki pary unosiły się ze strzałki — środkowej części kopyta.

— Nic tu nie ma, tylko małe wyszczerbienie na krawędzi, ale żadnych pęknięć! Twoja dieta musi być bogata w białko, Neyso!

Odstawił nogę.

— Powinienem sprawdzić i pozostałe, ale obawiam się, że mnie źle zrozumiesz. Ale właśnie to może zrobić człowiek dla konia. Sprawdzić kopyta, usuwając kamyki, albo je przypiłować, jeśli się nierówno ścierają lub za bardzo wyszczerbią. — Człowiek odpowiada za los konia. Gdy mu brak pożywienia — człowiek je dostarcza. W razie niebezpieczeństwa walczy w obronie swego zwierzęcia. Niektóre istoty atakujące konie obawiają się człowieka. Ja mogę walczyć z wilkiem, a ty… — spojrzał na jej róg.

— Nie, ty sobie poradzisz i z wilkiem! Nie jestem ci potrzebny. Co tu się oszukiwać. Mógłbym ci powiedzieć, że stowarzyszając się z człowiekiem zyskujesz ochronę dzięki jego inteligencji i zdolności przewidywania. Człowiek potrafi w porę dostrzec niebezpieczeństwo i uniknąć go, a wraz z nim zyskuje bezpieczeństwo jego wierzchowiec. Dzięki swemu rozumowi nadrabia braki spowodowane tym, że ma mniej wyczulone zmysły. Ale co to dla ciebie znaczy? Masz więcej inteligencji niż wszystkie konie razem wzięte. Nie potrzeba ci ochrony. Sam się oszukuję, bo bardzo chcę potwierdzić moje przekonanie, że mogłabyś mnie potrzebować.

Nadleciała mucha i usiadła na skórze jednorożca. Neysa drgnęła, ale mucha nie reagowała. Machnęła ogonem, lecz owad siedział na jej łopatce, poza zasięgiem uderzenia. Neysa mogłaby dostać ją zębami, ale wtedy musiałaby oderwać wzrok od Stile’a. Mucha szykowała się, aby ugryźć.

Stile poczuł, że robi mu się gorąco.

— Neyso, nie przestrasz się — zaraz zabiję tę paskudę, żeby cię nie dręczyła. Spokojnie…

Uderzył. Owad spadł na ziemię.

— Nie cierpię much — rzekł Stile.

— Do tej pory znałem je tylko z książek, ale są one wrogami koni. Nie będę tolerował, by gryzły zwierzę, które znam. Cofnął się o krok, wzruszając ramionami.

— Ależ ja jestem naiwny Z muchami też sobie poradzisz! Do wiedzenia, Neyso. Bądź szczęśliwa i niech nigdy nie zabraknie ci pastwisk.

Odwrócił się i zaczął się oddalać od skraju przepaści, nadsłuchując, czy jednorożec nie szykuje się do skoku. Szedł z ciężkim sercem, ale wiedział, że postąpił słusznie. Nie można oswoić jednorożca.

Na skraju przepaści zaszeleściła trawa. Słyszał to już od kilku chwil, ale dopiero teraz zwrócił uwagę.

— Co to jest?

Coś wilgotnego dotknęło jego łokcia. Stile drgnął zaskoczony. Nie słyszał, żeby cokolwiek się do niego zbliżało. Był to jednorożec. Podszedł go prawie bezszelestnie. Stile nie przypuszczał, że tak potrafi. Mógł go przebić na wylot swoim rogiem.

Odwrócił się zdumiony. Wzrok Neysy zwrócony był w jego stronę. Wielkie, brązowe, wilgotne oczy lśniły niczym drogie kamienie. Klacz podniosła głowę i pieszczotliwie skubnęła go w ucho. Zarżała cicho, uspokajająco.

Och, Neyso! — westchnął, czując jak bucha w nim radość. Więc jednak ją zdobył.

Загрузка...