Rozdział 15 ROZGRYWKI

Tym razem Stile miał znacznie dłuższą drogę do kopuły, lecz pokonał ją bez trudu; zapach tojadu wciąż jeszcze podtrzymywał go na siłach.

Natychmiast zadzwonił do Sheen. Był wieczór, miał więc przed sobą całą noc odpoczynku. Potrzebował go; podniecenie, które odczuwał podczas pobytu na Phase, powoli mijało i Stile poczuł, że epizod z Żółtą Adeptką kosztował go więcej zdrowia, niż początkowo sądził.

— Jesteś więc Błękitnym Adeptem — powtórzyła Sheen, nie pozwalając mu zasnąć — i potrzebujesz kilku narzędzi, by uwolnić swą przyjaciółkę’?

— Tylko nie próbuj znowu być zazdrosna — utyskiwał Stile. — Wiesz przecież, że muszę…

— Jak mogę być zazdrosna? Jestem tylko maszyną.

Stile westchnął.

— Powinienem był przyjąć propozycję Żółciutkiej. Przy najmniej miałabyś powód.

— Chcesz powiedzieć, że nie… z Neysą? — Nie, tym razem ja…

— Oszczędzałeś siły dla tej wiedźmy? — Sheen pełną była oburzenia. — A potem zabrakło wam czasu?

— Wiesz, ona była naprawdę piękna i…

— Twoja gruboskórna aluzja trafia mi do przekonania Nie będę już zazdrościć Neysie. Jest w końcu tylko zwierzęciem …

— Masz zamiar poprosić swych przyjaciół, by wypełnili moje zamówienie, czy nie? — zapytał rzeczowo.

— Wszystko we właściwym czasie, choć nie wiem, jak kostka suchego lodu mogłaby pomóc twoim zwierzakom. — Razem z diamentową piłą…

— I tresowaną sową — dokończyła Sheen. — Czy planujesz romans z jakimś ptakiem?

— Przestań wreszcie i daj mi spać! W zamian go połaskotała.

— Ptaki, czarownice, klacze, maszyny… dlaczego ni możesz znaleźć sobie dla odmiany jakiejś normalnej dziewczyny?

— Miałem jedną — powiedział. — Zostawiła mnie. — I dlatego wiążesz się z tymi wszystkimi pół-kobietami Obawiasz się, że inna też cię zostawi? — Sheen mówiła to pół żartem, pół serio, bawiąc się myślą, że ona sama jest potwierdzeniem jego nienormalności.

— Jutro na pewno jakiejś poszukam — obiecał Stile. — Tylko nie jutro. Z samego rana jesteś umówiony n spotkanie z pracodawcą, bardzo przejętym twoim udziałem w Grze.

Stile przewrócił się na plecy i przyciągnął ją do siebie. — Ironia losu polega na tym — wymamrotał w jej miękkie włosy — że ty jesteś najprawdziwszą dziewczyną ze wszystkich, jakie znam. Kiedy doradzałem ci, żebyś przyswoiła sobie różnorodne zachowania typowe dla dziewczyn, nie sądziłem, iż odbędzie się to moim kosztem.

— Trzeba było mi to powiedzieć. Potraktowałam to dosłownie, jestem przecież…

Zamknął jej usta pocałunkiem, ale myśli, które Sheen wypowiedziała głośno, nurtowały go od dawna. Jak długo jeszcze będzie zadawać się wyłącznie z pół-kobietami?

Następnego dnia rano poznał swojego pracodawcę. Ku jego zdziwieniu była to kobieta. Nic dziwnego, że Sheen nie mogła przestać myśleć o przedstawicielkach płci żeńskiej. Obywatelka była elegancko odziana i uczesana; przystojna dama w bliżej nie określonym wieku. Była, oczywiście, znacznie od niego wyższa, ale łaskawie zamaskowała to, siedząc podczas całej audiencji.

— Panie — powitał ją Stile. ( Wszystkich Obywateli tytułowano „panami”, bez względu na płeć czy wiek ).

— Postaraj się zakwalifikować do Turnieju — powiedziała z uprzejmą stanowczością. — Możesz odejść. Wiedział doskonale, że jeśli przegra choćby jeden pojedynek, nowa właścicielka pozbędzie się go równie szybko, jak poprzedni pracodawca. Powinien się czuć zaszczycony, że poświęciła mu chwilę uwagi i tak rzeczywiście było, lecz ostatnie przeżycia na Phase zmniejszyły jego lęk przed Obywatelami. Byli przecież tylko ludźmi, choć obdarzonymi bogactwem i władzą.

Później Stile razem z Sheen udali się na pojedynek o Siódmy Szczebel. Nowa pracodawczyni na pewno postawiła na niego sporą sumę. Było w tym coś, co go upokarzało. Jeśli jednak przegra, to zapłaci za to Sheen. Nie miała, takiej jak on, możliwości ucieczki do innego, lepszego świata. Musiał zrobić dla niej wszystko, co było w jego mocy.

Posiadacz Siódmego Szczebla przybył na wyzwanie; w przeciwnym wypadku utraciłby tytuł. Niewiele wyższy od Stile’a, pomimo środków odchudzających, wchodzących w skład standardowej diety, miał tendencję do tycia. Stąd też wzięło się jego imię: Snack. Nie wyglądał groźnie, podobnie jak i Stile.

Zgodnie z przewidywaniami Sheen, na widowni zebrała się spora grupa kibiców. Prawdopodobnie także niektórzy Obywatele śledzili mecz na swoich ekranach, a już na pewno nowa pracodawczyni Stile’a. Jego decyzja stała się prawdziwą sensacją towarzyską.

Snack wylosował tę stronę tabeli, na której znajdowały się liczby. Stile westchnął bezgłośnie; ostatnio nie miał szczęścia w losowaniu — Snack zawsze wybierał UMYSŁOWE.

Stile wiedział, że nie może wybrać opcji NAGO, gdyż Snack nie miał sobie równych w grach czysto umysłowych. Równie dobry był w konkurencjach wymagających użycia MASZYNY lub ZWIERZĘCIA. Tylko w kategorii gier wspomaganych NARZĘDZIEM mieli równe szanse. Tak więc wybrane rząd i kolumna przecięły się na polu 2B.

Z widowni obserwującej ich na zewnątrz na ekranie publicznym, dobiegł pomruk aprobaty. Spodziewano się takiego rezultatu. Czekano teraz na rozegranie następnej tabeli.

Po chwili pojawiło się szesnaście pól klasyfikujących gry intelektualne. Snack znowu wylosował stronę z numerami pozwalającą na podstawowy wybór: Na pewno zdecyduje się na szachy, stanowiące jego specjalność — domyślał się Stile analizując zamiary przeciwnika, dobrze znającego wszystkie odmiany tej gry: zachodnioziemskie warianty dwu- i trójwymiarowe, chińskie Choo — hong — ki, japońskie Shogi indyjskie Chaturanga, jak również ich ultranowoczesne mutacje. Stile nie mógł mu w tym dorównać. Więcej szans miał w grach planszowych z jednym tylko rodzajem pionów, takich jak chińskie warcaby i ich odmiany, lecz używało się do nich takich samych plansz jak przy szachach. Niestety, gry klasyfikowane były według plansz i dlatego musiał unikać całego tego obszaru.

Stile wybrał rząd C obejmujący: puzzle, planszowe gry przygodowe ( bardzo lubił „Lisa i gęsi” ) oraz rozgrywki przy użyciu ołówka i papieru, a w kolumnie, z którą — miał nadzieję — przetnie się jego rząd, znajdowały się gry zwane zamykającymi.

W wyniku mieli 2C: gry zamykające. Od strony widowni doszedł jeszcze jeden pomruk aprobaty.

Wreszcie przyszła kolej na tabelę, którą sarni układali. Stile poczuł przypływ nadziei; prawdopodobnie mógłby pokonać Snacka w większości wariantów. Tabela składała się z czterech tylko propozycji: Go, Go — bang, Yote i Tic — tac — toe. Tę ostatnią Stile dorzucił z czystego kaprysu. Tic — tac — toe było niezwykle prostą grą, rozgrywaną na planszy stanowiącej kompilację wszystkich plansz Gry. Zawodnik, który zapełnił któryś z rzędów wybraną opcją, a potem miał szczęście wylosować prawo do wybrania rzędu, przeważnie wygrywał. Ideałem byłoby zapełnić cały jeden rząd i całą kolumnę, wtedy zwycięstwo było pewne, bez względu na to, którą stronę tabeli się wylosowało.

Gra nie przewidywała remisów. Nawet wtedy, gdy żaden z zawodników nie zapełnił rzędu czy linii, rozgrywka polegała na wybieraniu kolumn i interakcji między strategiami obu zawodników.

W rezultacie na przecięciu rzędu i kolumny znalazło się Tic — tac — toe. Tak się kończą kaprysy.

Stile westchnął. Cały problem polegał na tym, że doświadczeni przeciwnicy kończyli tę grę zazwyczaj remisem. Rozegrali ją od razu na ekranie przedstawiającym planszę, naciskając przyciski oznaczające kółko i krzyżyk. Tak jak przewidywał — wynik był remisowy.

Oznaczało to, że musieli jeszcze raz od początku rozegrać wszystkie tabele. Ponownie wybrali to samo pole, co przedtem. Tak samo poszło im z tabelą pomocniczą. Żaden z nich nie chciał zrezygnować z optymalnych dla siebie decyzji; uczynić inaczej, znaczyło przegrać. Lecz na trzeciej tabeli rozwinęła się nowa sytuacja. Wynik: Go — bang.

Gra była podobna do Tic — tac — toe, ale większa plansza pozwalała na umieszczenie nawet dziewiętnastu pionów w jednym rzędzie. Żeby wygrać, należało umieścić pięć w jednej linii. Przy wysokim poziomie umiejętności współ zawodników pojedynek również mógł się zakończyć remisem.

Zagrali. Obaj byli zbyt czujni, by pozwolić przeciwnikowi na zwycięstwo. Musieli więc przystąpić do Gry po raz trzeci Sytuacja stawała się krytyczna. Każda seria rozgrywek kończąca się trzema remisami pod rząd uważana była za niekompetencję lub symulanctwo i obaj zawodnicy byli zawieszani na pewien czas w przywilejach gracza, tracąc uzyskane wcześniej szczeble. Odzyskanie ich oznaczało ponowną długą wspinaczkę, na co Stile nie miał już czasu. Trzecia seria musiał. więc wyłonić zwycięzcę.

Znowu rozegrali tabele i jak poprzednio wybrali gry umysłowe z użyciem narzędzi. Zawodnicy uparcie trwali przy swoich strategiach.

Wymienili spojrzenia. Obaj wiedzieli, co należy zrobić. Wylosowali Go — starożytną chińską grę zamykająca Była to prawdopodobnie najstarsza ze znanych rodzajowi ludzkiemu gier, pochodząca sprzed wielu tysięcy lat. Jej reguły należały do najprostszych: gracze kładli na tabeli kolorowe piony, zaznaczając swoje terytorium. Wygrywał ten, kto zajął większy obszar. Mimo łatwych zasad, należała do najbardziej skomplikowanych.

Stile nie był pewien, który z nich lepiej zna Go. Nigdy nie grał w nią ze Snackiem i nie mógł przypomnieć sobie żadnego pojedynku Go, który stoczyliby obaj z tym samym przeciwnikiem. Go nie należało w żadnym wypadku do gier w których Stile był najsilniejszy; podejrzewał, że dotyczy to również Snacka.

Przeszli do sali, gdzie rozgrywano gry planszowe; pojedynki Go trwały zbyt długo, by można było korzystać z pomieszczenia, w którym rozgrywano tabele. Widzowie powędrowali za nimi. Co prawda z każdego miejsca mogli oglądać transmisję, lecz woleli obserwować potyczkę na żywo. Sheen zajęła miejsce w pierwszym rzędzie. Wyglądała na zdenerwowaną, co — biorąc pod uwagę jej stalowe nerwy pewnie było udawaniem na pokaz.

Stile wolałby konkurencję prowadzącą do szybkiego rozstrzygnięcia, gdyż pamiętał ciągle o Neysie i Kurrelgyre, uwięzionych w alternatywnym świecie. Musiał jednak wypełnić swoje zobowiązania na Protonie, bez względu na to, ile miało go to kosztować. Stracił już sporo czasu.

Usiedli po przeciwległych stronach planszy, każdy z miseczką pełną wypolerowanych kamieni. Snack uroczyście wziął po jednym każdego koloru, wymieszał je w złączonych dłoniach i zaciśnięte pięści podał przeciwnikowi do wyboru. Stile dotknął lewej. Wylosował czarny kamień.

Zgodnie z tradycją czarne miały pierwszy ruch. Mając 361 węzłów do wyboru — w Go piony kładziono na przecięciach linii, a nie na polach — nie miał z tym żadnego problemu.

Teraz kolej Snacka. Tempo narzucane było przez zegar. Ponieważ pojedynek odbywał się w ramach kwalifikacji do Turnieju — czas został ograniczony. Chodziło o to, by Turniej odbywał się sprawnie. Było to korzystne dla Stile’a, bo gdyby Snack mógł rozważać każdy ruch dowolnie długo, prawdopodobnie wygrałby. Stile natomiast dobrze sprawdzał się przy podejmowaniu szybkich decyzji. Kolejno kładli kamienie na planszy, formując na niej strategiczne układy. Celem było otoczenie jak największej powierzchni i zdobycie tylu kamieni przeciwnika, ile tylko było możliwe. Przypominało to kierowanie armią zajmującą terytorium i biorącą jeńców. Najważniejsze było zdobywanie terytorium. W wyobraźni Stile’a każdy biały kamień był wrogim, nieubłaganym i groźnym żołnierzem, a wszystkie czarne były Obrońcami Słusznej Wiary, nieugięte i prawe. Nie był jednak pewien, czy zwyciężą siły sprawiedliwości. Musiał skutecznie rozmieścić swe oddziały, a w gorączce bitwy nie zawsze łatwo jest rozpoznać najlepsze pozycje.

Kamień — żołnierz uważany był za schwytanego, gdy wszystkie drogi dostępu miał odcięte. Jeżeli siły przeciwnika otoczyły go z trzech stron, pozostawała mu tylko jedna droga dostępu; jeśli nie znajdował oparcia w innym kamieniu tego samego koloru, z którym tworzyli razem łańcuch, łatwo tracił i dostawał się do niewoli. Łańcuch także nie gwarantował bezpieczeństwa. Można było otoczyć dowolną liczbę kamieni. Ważniejsza była raczej pozycja. Było kilka sposobów obrony terytorium, takie jak „oko” czy „dywizja”, które zapobiegały otoczeniu przez stronę przeciwną, lecz wiązały się z utratą kamieni. Drogą do zwycięstwa była właściwa ocena sytuacji.

Snack dobrze sobie radził w początkowych etapach gry. Potem, gdy sytuacja na planszy stawała się coraz bardziej skomplikowana, a czas zaczął dobiegać końca, Stile zaaplikował mu swoje słynne spojrzenie, służące do wyprowadzani przeciwników z równowagi. Było to skoncentrowane, wrogie spojrzenie, z prawie wyczuwalną aurą nienawiści. Ilekroć Snack zerknął na niego, za każdym razem widział to samo Początkowo nie reagował, wiedząc, że to tylko taka strategia ale konsekwentnie denerwowany zdekoncentrował się i zaczął popełniać błędy. Najpierw źle odczytał pozycję „seki”, co spowodowało utratę kilkunastu kamieni, a potem zaniedba utworzenie „oka” mogącego obronić zagrożone terytorium i rozrzutnie gospodarował pionami.

Jeszcze przed zakończeniem gry stało się jasne, że wygra Stile. Snack poddał się, nie czekając nawet na przeliczenie punktów. Szczebel Siódmy należał odtąd do Stile’a.

Wzrok Stile’a złagodniał i Snack potrząsnął głową, czując że się wygłupił. Gdyby nie zawiodły go nerwy, zachowałby pełnię formy i mógłby liczyć na zwycięstwo.

Stile’owi zrobiło się go żal, ale był przede wszystkim zawodnikiem, a zdobycie Siódmego Szczebla było konieczne Jego złość, będąca wynikiem kompleksu na tle wzrostu, ujawniała się w czasie tego rodzaju pojedynków i nieraz przesądzała o zwycięstwie. Stile charakteryzował się silniejszą ni u większości ludzi motywacją pracował wytrwalej niż inni i nigdy nie okazywał w Grze litości.

Posiadacza Szóstego Szczebla nazywano Hulk. Podobno na cześć bohatera z jakiegoś zeszłowiecznego komiksu. Był silnym, potężnie zbudowanym mężczyzną, specjalizującym się w konkurencjach fizycznych, lecz z innymi też sobie doskonale radził. Jego prawo pobytu na Protonie już się kończyło, więc starał się przesunąć na pozycję kwalifikującą go do udziału w Turnieju. Niestety, próba uzyskania Szczebla Piątego, którą ostatnio podjął, zakończyła się przegraną w grze losowej i nie mógł powtórzyć wyzwania, dopóki nie zmienił się cały układ szczebli lub dokąd nie odparł pomyślnie ataku na swoją własną pozycję. Teraz atakującym był Stile.

Liczba widzów znacznie się powiększyła. Zarówno Stile, jak i Hulk byli znanymi Graczami, a to, że pod względem fizycznym stanowili swe przeciwieństwo, dodawało pojedynkowi atrakcji. Pojedynek olbrzyma i karła!

Stile wylosował tym razem numerowaną stronę tabeli. Chociaż raz dopisało mu szczęście! Mógł teraz sterować wyborem jak najdalej od specjalności Hulka, którą były konkurencje fizyczne. Mimo to zawahał się. Wpłynęły na to dwie rzeczy. Po pierwsze element zaskoczenia: dlaczego miał robić to, czego oczekiwał przeciwnik, i wybrać kolumnę UMYSŁOWE’? Hulk był bardzo sprytny, choć starał się to ukrywać, podobnie jak Stile taił swe możliwości fizyczne. Każda pomyłka, jaką czynił przeciwnik, oceniając możliwości drugiego gracza, była dla tego drugiego dobrą nowiną. Hulk na pewno wybierze rząd NAGIE, a to umieści ich na polu gier czysto umysłowych, gdzie miał prawdopodobnie jakieś ukryte rezerwy. Po drugie, pokonanie Hulka w dziedzinie, w której był najsilniejszy, byłoby ostatecznym wyzwaniem i podniecającym doświadczeniem, a także niezłym widowiskiem dla przypatrującego się tłumu.

Nie — usiłował sam odwieść się od tej decyzji — to tylko podświadoma reakcja na kompleks, silny uraz na punkcie wysokich mężczyzn. Miał nieodpartą potrzebę zwyciężania ich. udowadniania, że jest od nich silniejszy i sprawniejszy. Doskonale wiedział, że wysocy ludzie nie bardziej odpowiadali za swój wzrost niż on za swój. Mimo to odczuwał coś w rodzaju wewnętrznego przymusu nie poddającego się zdrowemu rozsądkowi. Pragnął upokorzyć tego olbrzyma, zniszczyć go całkowicie w oczach świata. Musiał to zrobić.

1 w ten sposób wybrali razem I A: FIZYCZNE — NAGIE. Widownia wydała cichy jęk zaskoczenia. Z daleka dobiegł ich czyjś stłumiony glos: Stile wyzywa Hulka w opcji 1 A. Odpowiedzią był okrzyk zdumienia.

Hulk podniósł głowę i obaj gracze wymienili przelotnie uśmiechy; obaj lubili dobrą widownię. W rzeczywistości uświadomił sobie Stile — to pod wieloma względami byli bardziej do siebie podobni, niż mu się zdawało. Przypominało to relację typu miłość — nienawiść; Stile jednocześnie lubił i nienawidził swego przeciwnika, zazdrościł mu i czuł do niego urazę, chciał być do niego podobny i w tym samym czasie pragnął dowieść, że wcale nie potrzebuje być taki jak on.

Czy jednak dla tego wewnętrznego impulsu nie zaprzepaścił swoich szans? Opinia o fizycznej sprawności Hulka nie była bezpodstawna. Stile odegrał wielkie przedstawienie, a teraz mógł ponieść jego konsekwencje. Przegrana oznaczała utratę zatrudnienia i to wtedy, gdy najbardziej potrzebował poparcia wyrozumiałego pracodawcy. Stile zaczął odczuwać zwątpienie.

Rozegrali następną planszę. Uświadomił sobie nagle, że to ta sama, którą rozgrywał razem z Sheen, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Wspominał tę chwilę z wyraźnym sentymentem Tak wiele zdarzyło się od tego czasu! Przeżył uraz kolana śmiertelne groźby, odkrył alternatywny świat Phase, zaprzyjaźnił się z damą należącą do gatunku jednorożców i wilkołakiem — dżentelmenem, a teraz wstępował w szranki Turnieju i to dwa lata przed czasem. W ciągu dziesięciu dni przeżył więcej, niż inni przez całe życie!

Na górnej krawędzi planszy wypisane były opcje: OSOBNE — BIERNE — WALKA — WSPÓŁDZIAŁANIE; była to strona, którą wylosował Stile. Kusiło go, by wybrać WALKĘ ale nawet jego wewnętrzna potrzeba sprawdzenia się nie wymagała zrobienia czegoś tak idiotycznego. Radził sobie dobrze z większością technik walki, lecz pamiętał trudności, jakie miał na Phase, próbując przerzucić przez ramię potwora. Zdawał sobie sprawę, że Hulk był mistrzem w zapasach mężczyzn w grupie powyżej trzydziestu lat. Jeżeli wszystkie inne czynniki pozostawały takie same, to potężny mężczyzna zawsze zwyciężał drobnego. Stile wybrał OSOBNE.

Teraz Hulk wybierał powierzchnie spośród: PŁASKIE — ZMIENNE — NIECIĄGŁE — PŁYNNE. Hulk był świetnym pływakiem, a Stile należał do ekspertów w nurkowaniu i obie te specjalności zaliczono do tej samej sekcji. Gimnastyczne umiejętności Stile’a dawały mu również przewagę w kategorii NIECIĄGŁE; potrafił wykonywać takie ćwiczenia na trapezie i drążkach, jakich nie mógł powtórzyć żaden potężny mężczyzna. Największe szanse dawała Hulkowi opcja ZMIENNE, w którą wchodziła górska wspinaczka i zjeżdżanie. Wyścig na szczyt góry z dwudziestokilogramowym obciążeniem z pewnością wykończyłby Stile’a, gdyż Gra nie przewidywała żadnych ulg z tytułu wagi zawodników. Oczywiście Stile nigdy nie pozwoliłby się na to złapać, lecz nieźle musiałby się napocić, zanim udałoby mu się wywinąć.

Hulk wybrał jednak opcję PŁASKIE. Widownia zaszumiała ze zdziwienia. Czyżby Hulk oczekiwał, że Stile wybierze inną opcję, czy też po prostu przeliczył się’? Prawdopodobnie to drugie. Gdy chodziło o tabele, to Stile miał rękę mistrza. To także decydowało o jego pozycji w Grze.

Zaczęli teraz budować ostateczną tabelę. Wybierali spośród biegów, skoków, przewrotów i kalisteniki. Stile umieścił „Maraton” pośrodku składającej się z dziewięciu pól tabeli, usiłując wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Nadmiernie rozwinięte mięśnie górnej połowy ciała były w biegu na wytrzymałość tylko zbędnym obciążeniem.

Hulk, nie przejmując się zupełnie, odpowiedział skokiem w dal z miejsca, w którym osiągał znakomite rezultaty. Jego ciężar był wprawdzie ogromny, ale gdy wyrzucił go w powietrze, sama masa niosła go do przodu. Pozostałe pola wypełnili skokami z trampoliny, pompkami, biegami na dwadzieścia kilometrów, sprintem na sto metrów, przewrotami do tyłu, skokami w dal z rozbiegu i staniem na rękach.

Plansza została wypełniona precyzyjnie, tak by uniemożliwić ułożenie pionowej lub poziomej linii składającej się z takiej samej konkurencji, a więc żaden nie mógł uzyskać tu oczywistej przewagi. Ponieważ Stile’owi przysługiwał o jeden ruch więcej, Hulk mógł zadecydować, która strona tabeli będzie jego. Kiedy obaj dokonali już wyboru, okazało się, że kolumna i rząd przecinają się na polu 2B, w samym środku tabeli, a więc wybrali maraton.

Stile odprężył się. Zwycięstwo! Ale Hulk nie wyglądał na przygnębionego. Dziwne.

— Poddajesz się? — spytał Stile zgodnie z rytuałem. — Odrzucam — bez wahania odpowiedział Hulk. Widać było, że Hulk naprawdę miał zamiar się ścigać.

Nie należał jednak do długodystansowców, tak jak Stile. Co mu dawało tę pewność siebie? W żaden sposób nie mógł przecież udawać; zbyt wyraźnie stanowili niedobraną parę Hulk, o ile Stile wiedział, nigdy nawet nie ukończył mara tonu. Widownia też była zdumiona. Hulk powinien był pod dać się.

No cóż, będzie co ma być. Hulk dotrzyma mu początkowo kroku, potem zostanie w tyle, a gdy Stile osiągnie określone przepisami przewagę, będzie musiał uznać porażkę. Moi. Hulk wolał przegrać w ten sposób, a może liczył na to, i: Stile’a złapie po drodze skurcz lub nadweręży ścięgno’? Wypadki zdarzały się czasami, a wyniku Gry aż do samego końca nie można było przesądzać. Wiadomość o zranionych kolanach Stile’a rozeszła się szeroko. Może Hulk przecenił jego skutki?

Przeszli na bieżnię, gdzie rozpoczynała się trasa maratonu. Sheen szła obok bardzo zdenerwowana. Symulowała emocje których nie czuła, by lepiej skryć swą prawdziwą naturę, a może przeczuwała, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo.


Nie mógł o to zapytać. Bieżnia okalała dwa boiska, tworząc ogromny okrąg. Byli na niej inni biegacze i kilku chodziarzy; oczywiście zejdą z toru, by przepuścić maratończyków. Stile i Hulk jako uczestnicy turniejowej eliminacji mieli pierwszeństwo.

Widzowie rozproszyli się. Nie było innego sposobu bezpośredniej obserwacji maratonu, jak tylko towarzyszenie biegaczom. Zainteresowani mogli oglądać zawody na ekranie transmitującym przebieg konkurencji lub przemieszczać się do kolejnych punktów kontrolnych na trasie.

Podeszli do linii stanu i zarejestrowali się u robota urzędnika.

— Pamiętajcie, że część trasy jest zamknięta z powodu remontu — zawiadomił ich robot. — Zorganizowano obejście, a linia mety została przesunięta — uzupełnił.

Był modelem biurowym, podobnie jak żeński robot przy Zjeżdżalni; jego dolna połowa stanowiła jednolity blok metalowego biurka.

— Chciałbym złożyć zamówienie na napoje w czasie biegu — powiedział Hulk. — Życzyłbym sobie, żeby były według mojej własnej, specjalnej formuły.

Formuła! Stile sprawdził to u Sheen.

— On coś wymyślił — powiedziała cicho. — Nie ma formuły na napój, który dałby mu potrzebną wytrzymałość, chyba że przekroczy przepisy antydopingowe.

— Na pewno nie będzie oszukiwał, a nie powinien mnie prześcignąć — powiedział Stile. — Jeżeli jednak zwycięży, to najwidoczniej na to zasłuży. Czy będziesz w punktach kontrolnych, by podawać mi napoje? W czasie biegu używam standardowych mieszanek fruktozowych. Hulk może potrzebuje czegoś specjalnego, by podtrzymywać swe siły, ale ja nie. Zresztą nie spodziewam się, żebym musiał biec do końca.

— Pobiegnę z tobą — obiecała.

— I ujawnisz przed całym światem swoją tożsamość? Żadna prawdziwa kobieta o twoich kształtach nie mogłaby dotrzymać nam kroku; wiesz przecież.

— To prawda — zgodziła się niechętnie. — Będę w punktach kontrolnych. Moi przyjaciele też będą czuwać.

Pochyliła się, by go lekko pocałować, tak zrobiłaby to prawdziwa dziewczyna. A zresztą, czy nią nie była?

Zajęli miejsca na linii startu i robot dał sygnał do biegu. Ruszyli razem. Stile dla rozgrzewki ruszył z prędkością około piętnastu kilometrów na godzinę; Hulk dotrzymał mu kroku. Pierwsze kilkadziesiąt minut nie miało większego wpływu na wynik maratonu; bieg rozstrzygał się w późniejszych stadiach, gdy kończyła się już siła woli i fizyczna wytrzymałość zawodników. To nie był wyścig po rekord, lecz pojedynek między dwoma przeciwnikami. Istniała duża szansa, że jeden z nich się podda.

Dwa kilometry przewagi automatycznie rozstrzygały konkurencję. Mobilizowało to obu zawodników do nieustannego wysiłku i nie przedłużało niepotrzebnie zawodów, kiedy jeden z nich był wyraźnie słabszy.

Stile wątpił, by Hulk, zanim się podda, mógł przebiec dłuższy dystans. Szybko się rozgrzał, mięśnie miał rozluźnione, każdy oddech napełnia: go nowymi siłami, a umysł miał świeży i sprawny. Lubił ten rodzaj sportu. Zaczął przyspieszać. Hulk wprawdzie nie musiał dotrzymywać mu kroku, ale się starał, aby nie dopuścić do niebezpiecznego zwiększenia odległości.

Stile zauważył jednak, że olbrzym biegnie lekko obok, oddychając bez wysiłku. Może wcześniej pracował nad swoją kondycją?

Po drodze znajdowały się punkty wydawania napojów. niezmiernie ważnych dla maratończyków. Sheen stała przy pierwszym. Uśmiechając się, podała Stile’owi butelkę. Nie chciało mu się jeszcze pić, ale wziął, wiedząc, że rozgrzane ciało traci płyny przez skórę szybciej, niż jest je w stanie wchłaniać przez system trawienny. Bieg, mimo całej radości jaką mu sprawiał, nie należał do banalnych wysiłków. Nie przy tej prędkości i dystansie.


Hulk dostał swoją butelkę od zwykłego robota. Stile nie miał wątpliwości, że była to jakaś odmiana standardowego napoju zawierającego łatwo przyswajalne cukry w sfermentowanej postaci, uzupełniające zarówno energię, jak i płyny; Stile nie był pewien, dlaczego Hulk tak podkreślał odmienność swojej mieszanki. Możliwe, że miało to wywierać psychologiczny wpływ zarówno na niego samego jak i jego przeciwnika, sugerować, iż jakiś pierwiastek śladowy czy ekstrakt z ziół może użyczyć mu dodatkowych sił.

Picie w czasie biegu jednego z dozwolonych napoi, pozwalało na opóźnienie lub nawet zlikwidowanie nieszczęsnego punktu krytycznego zwanego „ścianą”, kiedy to następuje wyczerpanie rezerw organizmu. Starożytni maratończycy zmuszali swoje ciało do spalania własnej tkanki. Dzięki temu kontynuowali bieg, ale płacili za to własnym zdrowiem. Współcześni biegacze już nie narażali się na podobne straty, przynajmniej nie wtedy, gdy byli w formie. Jedno się nie zmieniło — głównym czynnikiem mobilizującym zawodnika do walki była motywacja, mająca swe źródło w psychice. I wszystkie czynniki, które mogły zmobilizować człowieka do zwiększonego wysiłku, były warte zachodu.

Hulk jednak nie należał do ludzi wierzących w przesądy i bajeczki; był pragmatykiem.

Kiedy oddalili się od punktu i wyrzucili już puste butelki do specjalnie ustawionych po drodze koszy na śmieci, Hulk zapytał się:

— Ona jest twoja?

— Raczej to ja jestem jej — odparł Stile. Mówili oczywiście o Sheen.

— Przehandluj ją. Oddam mój szczebel.

Stile roześmiał się, lecz nagle przyszło mu do głowy, że może Hulk nie żartuje i przystąpił do tych skazanych na klęskę zawodów tylko dlatego, że zobaczył Sheen obok Stile’a, zapragnął jej i liczył, że w ten sposób ją zdobędzie’? Hulk, podobnie jak Stile, był trochę nieśmiały wobec tych kobiet, które podobały mu się, w odróżnieniu od tych, które mu się narzucały. Nie mógłby podejść tak po prostu do Sheen i powiedzieć: “Cześć, podobasz mi się. Chciałbym odebrać cię Stile’owi”.

Musiał najpierw omówić to ze Stilem. Była to jeszcze jedna cecha, jaką Stile w nim szanował.

— Nie mogę jej przehandlować. To osoba niezależna. Muszę zdobyć Szczebel, żeby utrzymać ją przy sobie.

— A więc będziemy się ścigać. Tym razem to Hulk przyspieszył.

Nagle Stile’owi przyszło do głowy, że Hulkowi wcale nie chodzi o jego dziewczynę; miał przecież tyle kobiet, ile potrzebował. Objawione przez niego zainteresowanie było tylko grzecznością, mającą na celu albo rozwianie obaw Stile’a, albo zmniejszenie jego woli walki. Jedno Stile wiedział na pewno: bez względu na to, jak uczciwy i uprzejmy jest Hulk, on zamierza wygrać ten bieg.

Stile utrzymywał tempo. Nie mógł szybkością dorównać Hulkowi na krótkich dystansach, podobnie jak Hulk nie dorównywał mu wytrzymałością na długich. Nie wiadomo było tylko; w którym momencie przesunie się punkt równowagi. Stile nie widział żadnej szansy, by olbrzym mógł przebiec cały pięćdziesięciokilometrowy dystans w tempie pozwalającym mu wygrać. Teraz Hulk próbował zmusić Stile’a do szybszego biegu, by go zmęczyć. Była to strategia zwodnicza, gdyż Stile spokojnie mógł pozwolić wyminąć się, a potem dogonić zmęczonego przeciwnika. Hulk nie mógł zdobyć dwukilometrowej przewagi nad Stilem, prędzej pękłoby mu serce z wysiłku. Niewątpliwie udało mu się w ten sposób pokonać pomniejszych przeciwników, którzy tracili głowę i rezygnowali. Tym razem nie miał na to szans. Im dłużej Stile dotrzymywał Hulkowi kroku, tym bardziej daremna stawała się ta strategia. Powiedzie się, o ile Stile nie sforsuje się i nie nadweręży jakiegoś mięśnia.

Biegli dalej, odbierając w każdym punkcie butelki z płynami. Od czasu do czasu dotrzymywali im kroku inni biegacze, poruszający się po równoległym torze. Większość z nich należała do krótkodystansowców i rezygnowało po kilometrze lub dwóch. Stile i Hulk biegli od kopuły do kopuły po oznaczonej trasie. Przez chwilę bieżnia wiodła przez ogromną salę gimnastyczną, gdzie ćwiczyły młode kobiety. Śmiejąc się, robiły przewroty; ich piersi wesoło podskakiwały.

— Chłopcy, zatrzymajcie się na trening! — zawołała jedna z nich.

— To dla mnie za trudne! — odkrzyknął Hulk. Uciekam stąd!

Przebiegli przez piękne skalne ogrody, należące do jakiegoś lubiącego sport Obywatela. Mogły tu z powodzeniem odbywać się tak zwane sporty na świeżym powietrzu: polowanie, obozowanie pod gołym niebem, pływanie, piesze wędrówki, fotografowanie przyrody. Nie widać było jednak nikogo; wszystko przeznaczone było dla oczu jednego tylko właściciela. W pewnym momencie bieżnia przechodziła pomiędzy sztucznym urwiskiem a wodospadem. Wspaniały widok: padający z oddali promień światła wywoływał tęczę w rozpryskującej się wodzie. Potem przebiegli główną ulicą repliki jakiejś ziemskiej metropolii; drapacze chmur, choć w skali jeden do dziesięciu i tak ledwie mieściły się wewnątrz kopuły.

Przy następnym punkcie wydawania napojów płonął ostrzegający napis: AWARIA TRASY. OBJAZD.

— Ostrzegali nas — zauważył Stile, biorąc butelkę od Sheen i obdarzając ją uśmiechem. Miał dobre samopoczucie, a bieg sprawiał mu radość.

Hulk złapał swoją butelkę, która wydawała się być inna od poprzednich. Nie użył jej od razu, lecz biegł dalej w milczeniu. Odezwał się dopiero, gdy oddalili się na bezpieczną odległość od punktu.

— Do diabła z objazdem! To jest stała trasa, a nie ścieżka ogrodowa, którą można przenosić za każdym razem, kiedy jakiś Obywatel ma zamiar urządzić przyjęcie. To przecież eliminacje do Turnieju. Zamierzam biec prosto.

Intrygująca sugestia. Jeżeli zignorują objazd, to czy uda im się uniknąć gniewu jakiegoś Obywatela? Niewielu niewolników miało taką szansę!

— Możemy wpaść w kłopoty — ostrzegł Stile. — Zaryzykuję.

I Hulk minął wyraźnie oznaczony objazd, biegnąc dawna trasą maratonu.

Zmusiło to Stile’a do pójścia w jego ślady. Obejście mogło mieć długość kilku nawet kilometrów, co pozostawiłoby go z tyłu na odległość wystarczającą do dyskwalifikacji. Czy na tym polegał plan Hulka? Wysforować się do przodu, biegnąc stałą trasą, podczas gdy przeciwnik naiwnie skręci na objazd i poniesie tego skutki? To oznaczałoby, że Hulk już wcześnie wiedział o zmianie trasy, a przecież to Stile umieścił na planszy maraton.

Dobry gracz, wszakże, nie powinien tracić z oczu niczego co miało związek z Grą. Gdyby Stile nie był zajęty pobytem na Phase, wiedziałby o awarii i rozegrałby całą sprawę inaczej Cóż, dobrze chociaż, że dotrzymał olbrzymowi kroku i udaremnił podstęp, ale ta sytuacja go zaniepokoiła. Objazdy, bez względu na to, co twierdził Hulk, organizowano wyłącznie z ważnych powodów.

Stile wypił napój i wyrzucił butelkę do pojemnika. Hulk ledwie napoczął swoją i niósł ją w dłoni. Oczywiście mógł sobie ją trzymać, jak długo chciał; Stile wolał pozbyć się każdego obciążenia tak szybko, jak to tylko było możliwe.

Minęli ścianę z pola siłowego i wbiegli do tunelu łączącego kopuły. Powiało chłodem, a oddychanie zaczęło sprawiać Stile’owi trudność; było zbyt mało tlenu. Zdążył się co prawda trochę zaaklimatyzować w czasie wędrówek na Phase i z powrotem, ale to nie wystarczyło. Hulk jednakże, korzystając być może z rezerw zawartych w potężnych muskułach parł do przodu.

Jeśli awaria pola była rozległa, to Stile znalazł się w poważnych tarapatach i jego przeciwnik musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Cała rozgrywka nagle nabrała innego znaczenia. Czyżby Hulk przewidział obecną sytuację i trenował biegi poza kopułą? Czy to dlatego rozpoczął maraton tak pewny siebie Domniemana przewaga Stile’a stała się słabością w obliczu lepszego przygotowania i analiz przeprowadzonych przed zawodami. Jeżeli Hulk zwycięży, to tylko dlatego, że prześcignął Stile’a w jego własnej specjalności, jaką była uwaga poświęcana ukrytym niuansom poszczególnych sytuacji przed przystąpieniem do rozgrywek. Hulk pobił go jego własną bronią i do tego ze zdumiewającą finezją, pozwalając Stile’owi samemu zapędzić się w pułapkę.

Stile musiał zwolnić, by nie stracić przytomności; ograniczenie zapotrzebowania na tlen stało się koniecznością. Widział oddalającego się Hulka, który pociągnął właśnie z butelki, tak jakby nie odczuwał żadnych trudności. Co za pokaz siły! Musiał przecież także odczuwać brak tlenu, lecz mimo to biegł dalej spokojnie, a nawet był w stanie pić.

Jeżeli awaria pola rozciąga się na kilka kilometrów, to Hulk może zdobyć konieczną przewagę i wygrać walkowerem, albo, co bardziej prawdopodobne, może zmusić Stile’a do poddania się.

Zwolnił, łapiąc rozpaczliwie powietrze. Hulk był już poza zasięgiem wzroku. Stile szedł ciężko za nim. Przed sobą miał jeszcze jedno skrzyżowanie pól siłowych. Gdyby oznaczało ono koniec awarii…

Niestety, nie. Stile znalazł się w ogromnym warsztacie. Pracowały w nim tylko roboty; ludzie zostali ewakuowani z zagrożonego obszaru.

Stile poczuł, że zakręciło mu się w głowie. Nie miał już siły. Starał się biec, a cała kopuła kręciła się wokół niego jak szalona. Biegł? Powinien ograniczyć się do chodu! Hulk jednak był już poza kopułą i pewnie znalazł się już w atmosferze bogatej w tlen, zwiększając swoją przewagę, podczas gdy Stile mógł się tylko zataczać…

Nagle podjechał do niego jeden ze sprzątających robotów. — Napój odświeżający — powiedział, podając butelkę. — Podarek od Sheen.

Stile nawet nie był w stanie się zdziwić, złapał za butelkę, przysunął do ust i nacisnął. Zasyczał jakiś gaz. Zaskoczony, odetchnął nim. Powietrze? Nie! To czysty tlen!

Stile nacisnął jeszcze raz i wciągnął w płuca jej zawartość. Tego właśnie potrzebował! A poza tym było to w zgodzie z przepisami; mógł pobierać pokarm w dowolnej postaci: stałej, płynnej czy gazowej, byle tylko nie był to zabroniony narkotyk.

— Dzięki, Sheen! — wystękał i pobiegł dalej. Ciągle jeszcze kręciło mu się w głowie, ale wiedział już, że sobie poradzi.

Tlen wkrótce się skończył. Nie mogło go być wiele w niewielkiej butelce. Ciekawe jak ona działała? Pewnie naciskając, otwierał zawór ciśnieniowy. Wyrzucił butelkę i pobiegł dalej. Czuł się jak nowo narodzony; mógł teraz bez problemów dobiec do terenu, na którym można było normalnie oddychać.

Udało się. Za następnym skrzyżowaniem ciśnienie atmosfery wróciło do normy. Błogosławiona ulga!

Był jednak bardzo osłabiony i stracił dużo czasu. Hulk musiał także mieć tlen. Wszystko stało się jasne. To o to chodziło! Stąd ta dziwna butelka, której tak pilnował. Co za sprytny facet! Nie zrobił niczego niedozwolonego, ani nawet nieetycznego. Po prostu używając swoich szarych komórek, postarał się wymanewrować Stile’a i w ten sposób o mało co nie wygrał biegu. Teraz Stile będzie musiał go dogonić, a nie będzie to łatwe. Hulk jednak nie zdobył jeszcze przewagi dwóch kilometrów, gdyż Stile byłby już zawiadomiony o przegranej, ale chyba niewiele już mu brakowało. Na pewno dawał z siebie wszystko, by zdążyć, zanim Stile wydostanie się z obszaru awarii.

Nawet jeżeli Hulk nie zdobył koniecznej przewagi i Stile zaczął nadrabiać stratę, to i tak musi go nie tylko dogonić ale i minąć. Przed nimi było jeszcze jakieś trzydzieści kilo metrów. Czy da radę? Stracił przecież tyle sił.

Musi! Przyspieszył, zmuszając się do większego wysiłku.

Bolała go głowa, nogi miał jak z ołowiu i kłuło go przy każdym oddechu. Biegł jednak wytrwale.

Trasa wiła się przez kolejne kopuły o ciekawej, urozmaiconej scenerii, lecz Stile nie miał już siły na podziwianie. Jego otępiały mózg koncentrował się wyłącznie na wydawaniu poleceń nogom: podnieść — opuścić, podnieść — opuścić… opuścić… opuścić. Każdy krok wstrząsał całym jego ciałem. Czuł się coraz gorzej. Poddał się rytmowi biegu, słysząc kryjącą się za nim melodię. Przypominała stukot kopyt kłusującej Neysy. Nagle przez jego cierpienie przebił się słaby, cudowny dźwięk muzyki granej na rogu. Wydała mu się rozdzierająco piękna. Ból zamienił się w dziwny rodzaj radości.

Stuk — stuk — stuk. Zaczął podświadomie dobierać słowa do rytmu i melodii: Przyjaźń, przyjaźń, przyjaźń, przyjaźń. Przyjaźń na zawsze, na zawsze, na zawsze, na zawsze. Przyjaźń na zawsze połączy, połączy, połączy. Przyjaźń na zawsze połączy nas, nas, nas. Neysa była jego przyjacielem. Zaczął śpiewać w myślach ułożoną właśnie piosenkę, która przypominała mu linijkę jakiegoś wiersza: trójzgłoskowy tetrametr, albo cztery metryczne stopy, z których każda składa się z trzech sylab, z akcentem na trzeciej. Oczywiście nie było to doskonałe, każdej stopie czegoś brakowało, ale uważał, że dokładne trzymanie się metrum miało w sobie coś sztucznego, forma uniemożliwiała naturalność wiersza. Prawdziwa poezja zawsze jest naturalna. Najlepsze, w jego mniemaniu, były wiersze akcentowane, w których prawidła rymowania ograniczały się do określenia liczby akcentów w każdej linijce. Stile, w swoich poetyckich usiłowaniach, odrzucił sztuczność rymu; treść i stopa stanowiły podstawę jego prób. Pamiętał jednak, że w fantastycznym świecie Phase jego własna magia realizowała się przy pomocy rymów. Przyjaźń z jednorożcem…

Nagle jego mózg zaczął normalnie działać i Stile poczuł, jak rozjaśnia mu się w głowie. Neysa? A co z Sheen? Znajdował się teraz w jej świecie°. To przecież Sheen przysłała mu tlen!

Znowu poczuł beznadziejną frustrację. Niski mężczyzna musiał zadowalać się tym, czym mógł, nawet jeśli były to tylko maszyny i zwierzęta, zamiast prawdziwych kobiet.

Zalała go nagle fala gniewu, skierowanego przeciwko samemu sobie; a co jest złego w zwierzętach i robotach? Sheen i Neysa to najlepsze istoty rodzaju żeńskiego, jakie znał! Kochał się z nimi, ale nie o to tu chodziło; Sheen i Neysa stanęły u jego boku, kiedy najbardziej ich potrzebował. Obie były mu bliskie!

A jednak nie mógł ożenić się z żadną. Nie chodziło mu o prawo, ale o jego własne odczucia: przyjaźnić mógł się z każdą, lecz ożenić tylko z prawdziwą kobietą. I w ten sposób skazany był na samotność, bo żadna kobieta warta miłości nie chciałaby karła.

Znowu dotarł do nieusuwalnego sedna swoich problemów: wzrostu. Bez względu na to, jak usilnie starał się udowodnić swoją wyższość, jak wysoką pozycję udało mu się zająć, pozostawał tym, kim był — kimś gorszym. Do diabła z logiką i eufemizmami — taka była prawda.

Pozostawała mu więc przyjaźń i nic więcej. Więc trzymaj się, Stile, miłych robotów i łagodnych zwierząt; dadzą ci wszystko, co w tej sytuacji możesz od życia oczekiwać powiedział sam do siebie.

Sheen stała obok bieżni, podając mu kolejną butelkę z napojem.

— Hulk słabnie! — zawołała.

— Ja też — wydyszał Stile. Ale twój tlen uratował mi życie.

— Jaki tlen? — spytała, biegnąc obok niego.

— Ten robot… nie wiedziałaś, że mamy awarię pola na trasie?

— Nie pobiegliście objazdem?

— Nie, trzymaliśmy się poprzedniej trasy. Skończyło się powietrze. Hulk miał tlen, a ja nie. Wtedy jakiś robot… Potrząsnęła głową:

— To musiał być któryś z moich przyjaciół.


Oczywiście, obdarzone wolną wolą maszyny wiedziały to, czego nie wiedziała Sheen. Prosiła, by nad nim czuwali, więc zrobili dokładnie to, czego od nich oczekiwała i powołali się na jej imię, by nie wywoływać zbędnych podejrzeń. A przecież nie musieli tego robić. Dlaczego interesowali się jego losem? Musieli potrzebować czegoś więcej, niż tylko jego milczenia na temat ich prawdziwych możliwości. Dał im przecież słowo, a dobrze wiedzieli, że słowo było dla niego święte. Nie złamałby go nawet wtedy, gdyby nie zakwalifikował się do Turnieju. Zresztą, gdyby odebrano mu prawo pobytu, byliby zupełnie bezpieczni. Stile dołączył to pytanie do sporej kolekcji tajemnic, na które napotykał. Jeśli kiedyś znajdzie na to czas, spróbuje dowiedzieć się prawdy.

— W każdym razie, dziękuję.

— Kocham cię! — odparła, zabierając od niego butelkę. Stile przyspieszył, a ona została w tyle. Sheen umiała kochać. Dlaczego jemu się to nie udawało? Czyżby także potrzebował jakiegoś programu?

Siły zaczęły mu wracać, napłynęły nie wiadomo skąd do jego zmęczonych nóg i ciężko pracującej piersi. Hulk i tak zmęczył się w końcu, a Sheen go kochała. Wszystko, co miało teraz choć trochę znaczenia w jego życiu, koncentrowało się wokół tych dwóch postaci. Czy naprawdę musiał coś rozumie?

Stile nabierał tempa. Tak, czuł się wyraźnie silniejszy. Świat wokół niego wrócił do dawnego kształtu. Nadrobi straty. Jeszcze nie wiadomo, czy mu się to uda, ale przynajmniej spróbuje.

Dlaczego maszyna powiedziała mu, że go kocha? Dlaczego inna maszyna pomogła wywinąć mu się z kłopotów? Stile, nabierając prędkości, rozmyślał nad tymi pytaniami i w końcu wypracował rozwiązanie. Sheen nie miała innego celu w życiu, jak tylko chronić go. Jak mogła odróżnić to od miłości? A obdarzone wolną wolą maszyny mogły chcieć, by opuścił ich świat. Zdawały sobie sprawę z tego, że najlepszym sposobem na usunięcie go z Protona było zapewnienie mu udziału w Turnieju. Jeżeli nie uda mu się zakwalifikować — co było pewne w razie przegrania maratonu — będzie miał prawo przebywać tu jeszcze trzy lata, oczywiście o ile znajdzie pracodawcę. Jeśli natomiast wstąpi w szranki Turnieju, to pozostanie tu tylko tak długo, dopóki będzie wygrywał. Więc, oczywiście, pomogą mu w eliminacjach. Było to działanie pozytywne, wspomagające…, a jednocześnie oznaczało, że się go wkrótce pozbędą. W ten sposób, nie szkodząc ani żadnemu Obywatelowi, ani człowiekowi, osiągały swój cel.

Sheen też była maszyną o wolnej woli, podległej swojemu programowi. Poza tym miała pełną swobodę. Umożliwiła mu udział w Turnieju, znajdując zatrudnienie u Obywatela, który był fanem Gry. Czyżby Sheen też chciała się go pozbyć’? A przecież nie miała żadnych ukrytych zamiarów; wydruk jej programu świadczył o tym wyraźnie. To, co wtedy zrobił, było gwałtem — przypomniał sobie z powracającym poczuciem winy. Czy miała mu to jeszcze za złe? Wątpił. Rozumiała przecież, że nie chciał jej skrzywdzić. Nie mógł wtedy przecież wiedzieć, iż ma do czynienia z maszyną o wolnej woli. A zresztą przeprosił ją potem.

Nie, Sheen robiła to, co uważała za najlepsze dla niego. Dżokej z niesprawnymi kolanami, prześladowany wrogością jednego z Obywateli, miał małe szanse. Tak więc Sheen nie miała wyboru. Sprawiła się dobrze, biorąc pod uwagę, że nawet nie miała pewności, iż Stile wróci na Protona po tym, jak przekroczył po raz pierwszy zasłonę. Zrobiła tyle, ile mogłaby zrobić inteligentna kobieta dla ukochanego mężczyzny.

Naprzód! Tak, miał niezłe tempo, ale ile jeszcze musiał nadrobić? Niedobór tlenu spowodował, że stracił poczucie czasu i odległości. Hulk mógł być tuż przed nim, albo prawie dwa kilometry dalej. Nic innego mu nie pozostawało, jak przeć do przodu jak najprędzej i liczyć na szczęście.

Biegł dalej. Wpadł w rodzaj transu, zmuszając w ten sposób zmęczone ciało .do dalszego wysiłku. Spore odcinki pokonywał z zamkniętymi oczami, wierząc że nierówne pobocze ostrzeże go przed zboczeniem z trasy. Próbował już tej sztuczki wcześniej i uważał, że tak lepiej mu się biegnie.

Miał dobry czas; był prawie pewien, że lepszy niż Hulk, ale kolana zaczynały mu sztywnieć, a potem boleć. Poddawał je większemu obciążeniu niż kiedykolwiek od chwili, gdy zranił je laser; wcześniej dokuczały mu tylko wtedy, gdy je mocno zginał.

Spróbował zmienić krok, ale szybko go to zmęczyło. Mógł je oszczędzić, ale tylko za cenę utraty prawa pobytu. Jeśli jednak wygra bieg i zakwalifikuje się do Turnieju, to nie będzie w stanie. skutecznie walczyć z powodu sztywnych kolan i też jego czas na Protonie się skończy.

Czy utrata prawa pobytu byłaby aż takim nieszczęściem? Musiałby przenieść się na Phase. Miało to pewien urok. Przeszkodą były tylko dwie rzeczy. Po pierwsze — Sheen, która tyle dla niego zrobiła i której nie powinien porzucać, dopóki nie zadba o jej los. Po drugie, bardzo nie podobała mu się myśl, że mógłby przegrać z Hulkiem. Nie chciał pozwolić, by olbrzym udowodnił, iż jest najlepszy. W żadnym wypadku. Czy te rzeczy kłóciły się ze sobą? Nie. Przed chwilą sądził, że przegrana w maratonie oznacza utratę prawa pobytu, a to przecież nie musi być prawda. Bez względu na motywy, miał powód, by dać z siebie wszystko, a wygnanie na Phase przyjąć tylko w ostateczności.

Stile znowu przyspieszył. Do diabła z kolanami! Zamierzał wygrać ten pojedynek. Jeśli wygrana kosztować go będzie utratę szans podczas Turnieju, to niech i tak będzie.

Niespodziewanie dostrzegł olbrzyma, idącego tuż przed nim. Hulk usłyszał go, obejrzał się i ruszył do przodu, lecz jego sprint szybko zamienił się w ciężkie człapanie. Stile podążał za nim, początkowo zostając w tyle, potem utrzymując dystans, a w końcu zmniejszając przewagę Hulka.

Przeciwnik ciężko dyszał. Chwiał się na nogach. Włosy miał pozlepiane potem, a na policzku wyschniętą strużkę piany, sączącą się z kącika ust. Musiał przecież nieść ogromny ciężar na bardzo długim dystansie — jeszcze raz sobie uświadomił Stile. Potężne muskuły i duża masa ciała korzystne były przy podnoszeniu ciężarów i w zapasach, ale w czasie maratonu stawały się zbędnym obciążeniem. Hulk był mężczyzną godnym najwyższego uznania, sprytnym i zdeterminowanym; połączył wszystkie swe umiejętności i stoczył wspaniały pojedynek, ale nie miał już szans go wygrać.

Stile wysunął się na prowadzenie. Teraz, gdy jego przewaga stała się oczywista, biegło mu się łatwiej. Hulk, natomiast, musiał walczyć o każdy krok, a jego klatka piersiowa poruszała się jak gigantyczne miechy. Osiągnął już fazę krytyczną i nie miał żadnych rezerw. Żyły nabrzmiały mu na szyi; przy każdym kroku zostawiał krwawe ślady na bieżni z popękanych pęcherzy na stopach. Ciągle jednak biegł, parł do przodu, mimo nabiegłych krwią oczu i pulsu walącego tak, że słyszalny był nawet z daleka. Zataczał się tak bardzo, iż wydawało się, że wypadnie z bieżni.

Stile przyspieszał, niezdrowo zafascynowany cierpieniem olbrzyma. Co utrzymywało go na nogach? Niewielu ludzi rozumiało istotę biegów długodystansowych i zdawało sobie sprawę z wysiłku woli, koniecznego do przekroczenia granic ludzkiej wytrzymałości, do lekceważenia kontuzji i odwagi potrzebnej wtedy, gdy zmęczenie zamienia się w ból. Hulk niósł na sobie trzy razy więcej ciężaru niż Stile i zużywał trzy razy więcej energii; jego klęska nie była wcześniej zauważalna, gdyż przeciwnik został daleko za nim. Gdyby Stile padł, albo kontynuował bieg z prędkością chodziarza, to Hulk mógłby wygrać. W obecnej sytuacji groziła mu już śmierć. Odmawiał poddania się, a jego organizm wypalał się do końca.

Wcześniej Stile czuł potrzebę upokorzenia przeciwnika. Fizycznie udało mu się to, ale pod względem psychicznym wcale nie czuł satysfakcji. Hulk, choć zlany potem, nie ugiął się. Teraz Stile już nie udowadniał swej wyższości, lecz tylko swą brutalność.

Żal mu się zrobiło Hulka. Jego rywal, choć postawiony w sytuacji bez wyjścia, dał z siebie wszystko. A teraz był na granicy szoku termicznego i prawdopodobnie skrajnego wyczerpania. Determinacja Hulka w obliczu przeciwności należała do absolutnych.

Stile poczuł do Hulka taką samą sympatię, jaką żywił w stosunku do Sheen, Neysy i tych, których sytuacja była gorsza od jego. Nie mógł zaakceptować takiego zwycięstwa.

— Hulk! — zawołał. — Proponuję remis.

Olbrzym posuwał się do przodu, jakby go nie słysząc. — Remis! Remis! — krzyczał Stile. — Spróbujemy w innej konkurencji. Zatrzymaj się, bo zginiesz!

Te słowa jakoś przebiły się. Ciało Hulka zwolniło. Chwiejnie zatrzymał się i spojrzał szklanym wzrokiem na Stile’a. — Nie — wychrypiał. — Zwyciężyłeś. Poddaję się…

Zemdlony, runął na ziemię. Stile próbował go podtrzymać, złagodzić upadek, ale został tylko pociągnięty na dół. Przygwożdżony ciałem Hulka, poczuł nagle straszliwe wyczerpanie, dotąd odsyłane do podświadomości perspektywą zwycięstwa. Stracił przytomność.

Stile przeżył. Udało się to również Hulkowi. Pojedynek mógłby zostać uznany za remis, gdyż żaden z nich nie ukończył biegu i obaj upadli w tym samym czasie. Wystarczało, żeby Hulk milczał. Hulk jednak był uczciwym człowiekiem. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po odzyskaniu świadomości, było podyktowanie formalnego aktu poddania meczu.

Stile razem z Sheen odwiedzili go w szpitalu. Protońska medycyna mogła czynić cuda, ale nie odbywało się to bez udziału samej natury. Minie kilka dni zanim Hulk wstanie z łóżka.

— Raczej kilka godzin — zaprzeczył Hulk, odczytując jego myśli. — Szybko łapię formę.

— Jesteś wielkodusznym facetem — stwierdził Stile, wyciągając do niego rękę.

Hulk odpowiedział tym samym i drobna kończyna Stile’a prawie zniknęła w jego ogromnej łapie.

— Zrobiłem to, co należało. Byłeś lepszy i wygrałeś. Stile zaprzeczył machnięciem ręki.

— Chciałem cię upokorzyć, bo jesteś taki wysoki. To było złe pragnienie. Przepraszam.

— Któregoś dnia powinieneś spróbować, jak to jest, kiedy jest się wielkim — odparł Hulk. — Ludzie wyśmiewają się z ciebie, gapią się, przypominasz im goryla. Uważają, że musisz być strasznie głupi, bo przecież wszyscy myślą, że inteligencja jest odwrotnie proporcjonalna do masy ciała. Chciałem udowodnić, że mogę dorównać ci w twej specjalności, wet za wet. I przegrałem.

Zmieniło to trochę światopogląd Stile’a. Wysoki mężczyzna widziany jako wybryk natury? Życie Hulka okazało się podobne do jego. Byli po prostu przeciwległymi biegunami tej samej anomalii; olbrzymem i karłem. Stile poczuł, że musi koniecznie coś dla niego zrobić.

— Twoje prawo pobytu wygasa niedługo — przypomniał. — Możesz nie zdążyć zakwalifikować się do Turnieju. Wkrótce będziesz musiał opuścić Protona. Interesuje cię alternatywa?

— Nie, nie chciałbym zostać przestępcą.

— To nie to! Mam na myśli uczciwe, honorowe wyjście. Jest inny świat, odmiana tego…, można go nazwać alternatywnym. Podobny jest do Protona, ale z powietrzem, drzewami, wodą. Nie ma tam żadnych Obywateli czy niewolników, są po prostu ludzie. Niektórzy z nas mogą przechodzić na drugą stronę i pozostać tam na zawsze.

Oczy Hulka zalśniły.

— Świat jak z sennego marzenia? A jak zarabia się tam na życie?

— Można żyć na pustkowiu polując, zbierając i jedząc owoce. Życie tam nie jest ciężkie.

— Żadnego wyzwania? To zbyt łatwe!

— Używa się tam broni, a niektóre ze zwierząt to potwory. Wiele jest tam różnych niebezpieczeństw. Myślę, że znalazłbyś tam większe pole do popisu niż tutaj, a tamten świat bardziej by ci odpowiadał niż większość planet, na które mógłbyś wyemigrować. Oczywiście, jeśli udałoby ci się przekroczyć zasłonę. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że masz szansę.

— A więc nie jest to inna planeta, lecz tylko inny wymiar tego samego świata? Dlaczego miałoby mi się udać, jeśli innym się nie powiodło?

— Ponieważ przyjechałeś tu jako niewolnik. Nie urodziłeś się na Protonie. Tak więc na Phase pewnie nie istniejesz.

— Nie rozumiem.

— Trzeba to zobaczyć na własne oczy. Pomogę ci przejść, jeśli zechcesz spróbować.

Hulk zastanowił się.

— Sądzę, że myślisz o czymś więcej, niż tylko o jakimś miejscu, gdzie można żyć. O co chodzi?

— To jest magiczny świat. Hulk roześmiał się.

— A więc musiałeś mieć halucynacje, mały olbrzymie! W taki świat nie mogę pójść za tobą.

Stile smutnie pokiwał głową. Spodziewał się podobnej reakcji, lecz bardzo chciał pomóc temu człowiekowi, którego tak upokorzył.

— Spróbuj przynajmniej towarzyszyć mi do zasłony, a przekonasz się, w jakim stopniu świat ten jest rzeczywisty. Albo porozmawiaj z moją dziewczyną. Może cię przekona. Hulk wzruszył ramionami.

— Nie mogę dzisiaj pójść z tobą, ale zostaw mi Sheen. Bez względu na wszystko, rozmowa z nią będzie dla mnie przyjemnością.

— Wrócę tu — obiecała Sheen.

Jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie i Stile opuścił pokój.

Sheen towarzyszyła mu.

— Kiedy tym razem wrócę na Phase… — zaczął Stile. — Opowiem Hulkowi wszystko, co wiem — obiecała Sheen. — Bądź pewien, że wysłucha z uwagą.

— Wrócę jutro, by walczyć o Piąty Szczebel. To zakwalifikuje mnie do Turnieju.

— Ależ jesteś zbyt zmęczony, by walczyć! — zaprotestowała.

— Jestem również zbyt zmęczony, by stawić czoło Żółtej Adeptce — powiedział. — Moi przyjaciele muszą jednak odzyskać wolność. Zresztą już ustaliłem termin pojedynku o Piąty Szczebel. Chcę zakwalifikować się szybko, udowadniając słuszność twojej opinii; tylko to może zadowolić moją pracodawczynię.

— Oczywiście — zgodziła się bez przekonania — to logiczne.

Podała mu zamówione wcześniej przedmioty i zaprowadziła do właściwego odcinka zasłony.

— Moi przyjaciele mieli ogromne trudności ze zgromadzeniem wszystkich tych rzeczy — poskarżyła się. — Byłoby znacznie łatwiej, gdybyś zachowywał się jak rozsądny robot, a nie jak nierozsądny mężczyzna.

— Masz przecież rozsądnego robota zrobionego na moje podobieństwo — przypomniał jej. — Nie zapomnij go ożywić. Zamachnęła się na niego dla żartu.

— Wiesz przecież, że robot ani się nie umywa do prawdziwego mężczyzny.

Stile pocałował ją i przeszedł przez zasłonę.

Загрузка...