Rozdział 13 SZCZEBLE

Stile wylądował poza kopułą. Oddychał ciężko. Bez maski tlenowej mógł wytrzymać najwyżej trzydzieści minut.

Ograniczony zapas tlenu w atmosferze Protona był jeszcze umniejszany na potrzeby kopuł, a skażenie powietrza zwiększały odpady po szkodliwych procesach przemysłowych. Uświadomił sobie po raz pierwszy w życiu, że pozbawiona życia powierzchnia Protona, to rezultat działalności człowieka. Gdyby nie nadeszła era maszyn, atmosfera planety przypominałaby Phase. Cywilizacja zamieniła niebiańską planetę w piekło.

Na szczęście od kopuły dzieliło go zaledwie pięć minut drogi. Widział ją wyraźnie, gdyż iluminacja prześwitywała przez pole siłowe, rzucając blask na pustynną równinę.

Stile, którego zmęczenie trochę ustąpiło pod wpływem snu i szoku wywołanego nocnym zimnem, ruszył dziarskim krokiem, otulając się szczelniej ubraniem. Dopóki oddychał ostrożnie, powietrze nie drażniło mu płuc, lecz bieg mógł skończyć się tragicznie. Ubranie powinno go osłonić…

Ubranie! Nie mógł go tu nosić! Był przecież niewolnikiem. Będzie musiał pozbyć się go przed wejściem do kopuły. Może zdoła je odzyskać przed powrotem na Phase? Nie mógł jednak wracać tą samą drogą, gdyż znalazłby się z powrotem w więzieniu Czarnego .Adepta. A więc musi zaryzykować i wnieść odzież do środka.

Dotarł do kopuły. Była mała, prawdopodobnie stanowiła prywatną posiadłość jakiegoś Obywatela. Pojawienie się w takim miejscu bez zaproszenia wróżyło kłopoty, ale nie miał wyboru. Im krócej będzie wystawiony na warunki zewnętrzne, tym dla niego lepiej. Zdjął ubranie, zawinął w nie buty i wszedł.

W jednej chwili otoczyło go światło i miłe ciepło. Był to ogród tropikalny, bardzo popularny w rezydencjach Obywateli. Ich gustom widać nie odpowiadała pustynia, będąca rezultatem planetarnej gospodarki.

Gąszcz egzotycznych palm wyrastał nad kakaową mierzwę. Nie było tu nikogo. Jeśli będzie miał szczęście, uda mu się przejść niezauważenie…

Niestety. Czujny ogrodnik zatrzymał go, zanim zdążył zrobić dwadzieścia kroków.

— Stój, intruzie. Nie jesteś stąd.

— Ja… przyszedłem z zewnątrz. Zabłądziłem.

W tej sytuacji Stile nie mógł pozwolić sobie na mówienie prawdy, a nie chciał kłamać.

— Musiałem wejść. Inaczej umarłbym.

— I tak wyglądasz na ledwo żywego — zgodził się niewolnik.

Podszedł do nich pospiesznie jeszcze jeden służący.

— Jestem tu starszym ogrodnikiem. Kim jesteś? Co robiłeś na zewnątrz bez wyposażenia? Co tam chowasz? Zachowywał się naprawdę jak nadzorca.

— Nazywam się Stile; jestem chwilowo bezrobotny, kiedyś byłem dżokejem. Myślałem, że moje życie znalazło się w niebezpieczeństwie, więc próbowałem się ukryć, ale… tam na zewnątrz jest zupełnie inny świat.

— Do diabła, to prawda. Chciałeś popełnić samobójstwo’? — Nie, lecz i tak o mało co nie umarłem. Przez dwa dni nic nie jadłem i nie piłem.

Starszy ogrodnik puścił tę uwagę mimo uszu.


— Pytałem, co niesiesz’?

— W zawiniątku mam… średniowieczny ziemski kostium. Myślałem, że ułatwi mi życie, w tym drugim świecie.

Z etycznego punktu widzenia to, co powiedział, nie wyglądało najlepiej i nie podobało mu się, ale patrząc z drugiej strony, czy taka półprawda nie objaśniała sytuacji lepiej, niż uczyniłaby to cała prawda? Jaki niewolnik uwierzyłby w opowieść o magicznym świecie?

Nadzorca wziął zawiniątko i rozpostarł je na ziemi. Harmonijka ?

Stile w milczeniu rozłożył ręce. Znalazł się teraz w sytuacji, gdzie wszystko, co mógł powiedzieć wydawałoby się kłamstwem, nawet prawda. Nagle Phase stała się dla niego tylko wytworem wyobraźni, rodzajem halucynacji, której mógłby doznać człowiek wystawiony na działanie gazowych zanieczyszczeń i niedostatku tlenu. W przeszłości ludzie sami poddawali się podobnym próbom — rytuałom inicjacyjnym — wywołującym wizje. Co naprawdę się z nim działo’?

— Będę musiał zawiadomić Obywatela — oznajmił nadzorca.

Nadzieje Stile’a rozwiały się; znalazł się w kłopotach. Gdyby tylko nadzorca kazał mu przejść do pomieszczeń dla służby…

— Panie! — zawołał nadzorca.

— O co chodzi, ogrodniku? — odparł dziwnie znajomy głos Obywatela.

— Panie, jakiś intruz wtargnął do środka, niosąc ze sobą średniowieczny ziemski kostium, rapier i instrument muzyczny.

— Przyprowadź go do przekaźnika! — rozkazał Obywatel.

Na dźwięk tego głosu Stile’em wstrząsnął zimny dreszcz. Gdzie go już słyszał?

Nadzorca zaprowadził Stile’a do budki z przekaźnikiem hologramów.

Stile był brudny i podrapany, cierpiał z głodu i pragnienia; czuł że wygląda okropnie.

— Imię — warknął Obywatel. — Stile, panie.

Nastąpiła chwila ciszy. Obywatel widocznie sprawdzał skomputeryzowany spis niewolników.

— Dżokej i uczestnik Gry? — Tak, panie.

— Zagraj.

Starszy ogrodnik szybko odnalazł harmonijkę i wepchnął ją Stile’owi do ręki. Stile podniósł ją do ust. Był to sprawdzian jego tożsamości; oszust prawdopodobnie nie umiałby się nią posłużyć. Wydobył kilka dźwięków i wczuł się w piękno powstającej muzyki.

— Wystarczy, Stile — przerwał mu Obywatel, obojętny na tego rodzaju doznania estetyczne. — Twój obecny pracodawca ręczy za ciebie. Zaczekaj tu, aż przyjedzie po ciebie jego przedstawiciel.

Jego obecny pracodawca? Cóż to mogło oznaczać? Stile zamilkł i o nic więcej już go nie pytano. Podszedł do ogrodnika, który oddał mu resztę jego rzeczy.

Nagle Stile przypomniał sobie, do kogo należał usłyszany przed chwilą głos: do Czarnego Adepta! Był to więc protoński odpowiednik złowrogiego czarodzieja, sobowtór nic nie wiedzący o alternatywnym świecie. Miało to sens — kopuła położona była bardzo blisko Czarnego Zamku. Przypuszczenia Stile’a o związku pomiędzy Adeptami i Obywatelami potwierdziły się. Czy ten człowiek miał jakiekolwiek powody, by podejrzewać…

Stile odetchnął z ulgą. Obywatel na pewno nie będzie przejmował się zabłąkanym sługą, skoro inny zdejmował mu ten problem z głowy. Teraz Stile będzie musiał tłumaczyć się nowemu właścicielowi, a nie temu tutaj. Gdyby zaginął jeden z niewolników Obywatela — Czarnego Adepta, inni postąpili by podobnie.

W ogrodzie pojawiła się zgrabna kobieta. Zwróciła ku niemu twarz…

— Sheen! Rad jestem, że mogę cię znów ujrzeć! — wykrzyknął. — Do licha, nie ten język — powiedział cicho do siebie.

Zmarszczyła brwi.

— Idziemy, Stile. Nie powinieneś był wędrować poza kopułę. Mogłeś przecież zniszczyć kostium. Dostaniesz za swoje, jeśli zdarzy ci się to jeszcze raz.

— Zwróciła się do nadzorcy:

— Dziękuję, Stile miał zanieść kostium do prywatnej kopuły naszego pracodawcy i najwidoczniej zabłądził. Czasami zachowuje się jak głupek.

— Opowiadał mi, że jest bezrobotny — powiedział nadzorca.

Sheen uśmiechnęła się.

— Był kiedyś dżokejem. Musiał spaść o jeden raz za dużo.

Popukała się znacząco palcem w czoło.

— To się zdarza. Przepraszamy za całe to zamieszanie. — Urozmaiciło to nam nocną zmianę — stwierdził nadzorca, podziwiając jej figurę.

Widać zamieszanie nie było takie straszne, jeśli pojawiało się w takiej postaci.

Sheen stanowczo ujęła Stile’a pod łokieć i poprowadziła za sobą.

— Tym razem trafisz tam, gdzie powinieneś — powiedziała z fałszywym uśmiechem.

Ścisnął ją za rękę. Najwyraźniej wzięła sobie do serca jego wcześniejsze rady i zrobiła się tak ludzka, że aż nie do zniesienia. Mimo to, wyciągnęła go z kłopotów.

Kiedy znaleźli się w kapsule mknącej tunelem w kierunku większej kopuły, Sheen wyjaśniła mu wszystko.

— Wierzyłam, że jakoś uda ci się wrócić. Jestem przecież zaprogramowana na intuicję. Więc poprosiłam przyjaciół, by zrobili robota, całkowicie do ciebie podobnego; znaleźliśmy ci też nowego pracodawcę. Jak tylko w sieci komputerowej pojawiło się zapytanie o ciebie…

— Rozumiem.

Jej przyjaciele to oczywiście obdarzone wolną wolą maszyny, które potrafiły podłączać się do systemu informacyjnego, a nawet niektóre z nich stanowiły część tego systemu. Jakże były dla niego użyteczne!

Z kopuły ogólnej polecieli rakietą transportową do miejsca, gdzie mieszkał Stile. W ciągu kilku minut przebyli drogę, jaka zajęłaby jednorożcowi wiele dni. To przypomniało mu jeszcze o jednym: co miał powiedzieć Sheen o Neysie?

Weszli do mieszkania. Sheen utrzymywała je w idealnym porządku. A może robił to noszący jego imię robot? Wyglądało na to, że Sheen usunęła go, kiedy tylko dowiedziała się o powrocie Stile’a. Była naprawdę niezwykle skuteczna w działaniu.

Ciekawe, jak to mieszkanie wyglądało, gdy przebywały tu jednocześnie dwa roboty’? Czy jadły razem, spały, kochały się’? Stile poczuł nagle, że robi się zazdrosny i aż się roześmiał. Na pewno zastępujący go robot nie posiadał wolnej woli; to musiała być maszyna zaprogramowana przez Sheen.

— Musimy porozmawiać — powiedziała — ale najpierw musisz zjeść coś i odpocząć. Świat za zasłoną nie potraktował cię przyjaźnie. Jesteś podrapany i wychudzony, wyglądasz jak szczapa.

Stile poczuł powracające pragnienie. Prawie rzucił się na kubek z napojem odżywczym i pochłonął go jednym łykiem. — Tak, picie, jedzenie i sen; w takiej właśnie kolejności — stwierdził.

— A potem rozmowa — dodał.

Spojrzała na niego zalotnie.

— I nic więcej?

Ach, ten seks! Opanował się jednak.

— Najpierw porozmawiamy, a potem rozważymy, co dalej. Możesz nie być ze mnie zadowolona.

— Ty też możesz być niezadowolony z tego, co zrobiłam — oznajmiła.

Podniósł jedną brew.

— Z moim sobowtórem? Roześmiała się.

— Stile, to niemożliwe! On jest robotem!

— Dobrze, że nie ma między nami nikogo takiego zgodził się Stile.

— Wiesz, co miałam na myśli. To nie jest to samo. — Mówisz z doświadczenia?

— Nie. On nie był zaprogramowany na miłość.

— Też mi to przyszło do głowy. W innym wypadku nie ucieszyłabyś się tak z mojego powrotu.

Kiedy zjadł już i wyszedł spod prysznica, położyli się obok siebie. W czym to stworzenie — zapytywał sam siebie Stile — miałoby być gorsze od Tune? Sheen była piękna dla oczu i miła w dotyku, a oprócz tego wykazywała zdumiewającą inicjatywę. Wyglądało na to, że nikt nie zorientował się w jego tygodniowej nieobecności, a każda próba zabicia robota musiała oczywiście spalić na panewce.

— Czy twoi przyjaciele zapewnili nam tu pełne odosobnienie? — zainteresował się, pamiętając, że mieszkanie o mało co nie stało się jego więzieniem.

Gdyby nie to urządzenie zmontowane przez przyjaciół Sheen, symulujące jego obecność w domu…

— Jesteśmy tu zupełnie bezpieczni — powiedziała. Objęła go i na chwilę przytuliła, ale nie posuwała się dalej. — Czy mam mówić?

Co mogłoby powstrzymać logicznego robota, lub nielogiczną kobietę?

— Oczywiście — zachęcił ją.

— Twój nowy pracodawca nie zajmuje się końmi. Interesuje go tylko Gra. Co roku sponsoruje jednego z głównych zawodników biorących udział w Turnieju, ale jeszcze nigdy nie trafił na zwycięzcę. W tym roku…

— O nie! Oczekujecie, że będę brał w tym udział…? — Tak, w tym roku — potwierdziła — i robot nie może cię zastąpić, nawet gdyby to było legalne; nie posiada wystarczających umiejętności. Kupiłam ci bezpieczeństwo, ale za cenę twojego prawa pobytu.

— Zdajesz sobie sprawę, że to najprawdopodobniej zakończy również twoją misję? Kiedy stanę do Turnieju, nie będę już potrzebował twojej ochrony.

— Gdyby był jakiś inny sposób… — westchnęła Sheen. — Stile, nie zostałeś zwolniony bez powodu. Nie znalazłeś się wprawdzie na czarnej liście, bo twoja odmowa dalszego udziału w wyścigach była zrozumiała, lecz niewielu Obywateli interesowało się tobą. Moi przyjaciele musieli przeprowadzić prawdziwe śledztwo, by znaleźć…

— Tego jednego Obywatela, który gotów był mnie zatrudnić — dokończył za nią Stile. — Nie mam o to pretensji. Zrobiłaś wszystko, co było możliwe i zrobiłaś to świetnie.

— Ale twoje prawo pobytu…

— Mam teraz jeszcze inną możliwość — zakończył. Nie spieszył się z opowieścią o Phase i nic nie wspomniał o swej decyzji pozostania tam na zawsze.

— Twój anonimowy wróg nie zniknął. To nie ten Obywatel, który chciał cię przerobić na cyborga; on wycofał się po tygodniu. Mam na myśli tego, który zniszczył ci laserem kolana i prawdopodobnie przysłał mnie tutaj. Było kilka zamachów na twojego sobowtóra. Moi przyjaciele zaciskają sieć, próbując go odnaleźć, ale jest to wróg niezwykle przebiegły i nieuchwytny. Nie będę mogła zawsze chronić cię przed nim. Więc…

— Szatańsko logiczne — zgodził się. — Gra jest lepsza od śmierci, a skrócony pobyt od żadnego. Ale sądziłem, że zostawią mnie w spokoju, jeśli stanie się oczywiste, że już nigdy nie będę się ścigał.

— Wydaje się, że było to błędne przypuszczenie. Ten ktoś pragnie twojej śmierci. Chce jednak zgładzić cię podstępnie, a więc spowodować zgon na przykład na skutek lekarskiej pomyłki, pozornie przypadkowego nieszczęścia…

— Więc równie dobrze mogłem zoperować sobie kolana — zauważył. — Gdybym tylko mógł zaufać chirurgowi.

Wrócił myślami do Gry. Nikomu nie wolno sprofanować Turnieju. Żaden z uczestników nie może być w jakikolwiek sposób prześladowany, nawet przez Obywatela. Dzięki temu Gra odbywa się uczciwie. Tak więc Turniej zapewni mi bezpieczeństwo — doszedł do wniosku — przynajmniej na czas jego trwania. ale nie jestem przygotowany; planowałem wystartować za dwa lata.

— Zrobiłam, co mogłam i być może będzie to powodem twego przedwczesnego wygnania. Jeśli chcesz mnie ukarać… — Tak, chyba chcę — powiedział. — Opowiem ci za to, co porabiałem. Za zasłoną znajduje się świat magii. Spotkałem tam i oswoiłem klaczkę jednorożca; zamieniła się w śliczną małą kobietkę i…

— I według ciebie powinnam być zazdrosna o tę magiczną istotę z bajki?

— Żadna bajka. Mówię ci przecież, że to była samica, nie samiec. Robiłem z nią to, co każdy mężczyzna…

— Już jestem zazdrosna! — odrzekła z powagą. Położyła się na nim i pocałowała go namiętnie. — Czy umiała tak?

— Oczywiście, ma bardzo ponętne usta. — Tak? A potrafiłaby coś takiego?

Teraz Sheen zrobiła coś znacznie bardziej intymnego. Stile poczuł, że mimo zmęczenia zaczyna mu brakować tchu.

— Tak, jej piersi nie są co prawda tak duże jak twoje, lecz…

— Dobrze, a co powiesz o tym?

Demonstracja zajęła trochę czasu. W końcu przyjemnie zmęczony Stile położył się.

— To również — wymruczał.

— Teraz to już naprawdę mnie ukarałeś — zawiadomiła go, ale nie wyglądała na zmartwioną.

— A potem poszliśmy do Wyroczni i dowiedziałem się, że powinienem poznać samego siebie — ciągnął Stile rozumiejąc, że jestem Adeptem, który został zabity albo w inny sposób zlikwidowany, udałem się na poszukiwania i zostałem uwięziony w zamku Czarnego Adepta. Uratował mnie wilkołak, który wysłał mnie tu z powrotem przez zasłonę i tak się tu znalazłem.

Ziewnął. — Czy teraz mogę już iść spać?

— Zdajesz sobie sprawę, że nikt w to nie uwierzy? — Tak.

— I postanowiłeś tam wrócić?

— Tak. W każdym razie nie mogę długo pozostać na Protonie. To daje mi jakąś alternatywę.

— Chyba, że wygrasz Turniej. Wtedy możesz zostać na zawsze.

— Dziewczyno, łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Za dwa lata byłbym u szczytu formy; dzisiaj moje szanse pozostawiają wiele do życzenia.

— Zostając Obywatelem, mógłbyś ustalić tożsamość swojego wroga.

— To jest to — zgodził się bez wahania.

— A teraz powiedz mi, co takiego miałaś zamiar robić, gdy już skończymy rozmawiać? — zapytał z uśmiechem.

Uderzyła go poduszką z kanapy.

— Już to zrobiliśmy! Nie zauważyłeś ? — A co?

Przyciągnęła go do siebie, pocałowała i zarzuciła mu nogę na uda. Tulili się do siebie tak mocno, że jej głowa znalazła się tuż obok jego; czuł zapach jej włosów.

— Wspaniale być tu z powrotem — powiedział poważnym tonem. — Zrobiłaś świetną robotę, Sheen. Ale świat na Phase… to takie piękne miejsce, nawet bez magii. Kiedy tam byłem, czułem się spełniony. Tak, jakby obudziły się we mnie wszystkie moje potencjalne możliwości. Muszę tam wrócić. Czy rozumiesz?

— Może ja też czułabym to, co ty, gdybym przeszła przez zasłonę i zobaczyła, że żyję?

Sheen zamknęła oczy i coś sobie wyobrażała.

— Tak. Musisz wrócić. Ale będziesz nas odwiedzał? — Często. Są tu rzeczy, których nie chciałbym utracić. — I jedną z nich jestem ja?

— Jesteś najważniejszą z nich.


— Nie mam prawa prosić o nic więcej.

Znowu poczuł się winny. Sheen kocha go, a on nie moce odwzajemnić jej uczuć. Nie miało żadnego znaczenia, że specjalista mógł uczynić drobną zmianę w jej oprogramowaniu i w jednej chwili radykalnie zmienić jej nastawienie do niego, podobnie przecież nowoczesna chirurgia umożliwiała przeszczepienie mózgu człowieka do innego ciała. Teraz jednak tak jej uczucia, jak i jego stosunek do niej istniały naprawdę.

Nie był zwolennikiem radykalnych zmian. Jeżeli opuści Protona — opuści Sheen, tak samo, jak Tune porzuciła jego. Lecz Sheen sama skróciła jego pobyt na Protonie. Miała rację: nie mogła prosić go o nic więcej.

Nie minęła jeszcze nawet połowa nocy, choć wydawało się już bardzo późno. Przytulił się do dziewczyny jak do ciepłego, miękkiego koca i zasnął.

Rano Stile zaczął czynić starania o prawo uczestniczenia w Turnieju. Poszedł do Sali Gier, odnalazł drabinę oznaczoną symbolem 35M i nacisnął przycisk przy szczeblu o jeden wyższym niż jego. Wyzywał do Gry zawodnika z Dziewiątego Szczebla.

Po chwili gracz odpowiedział na jego wyzwanie. Był to oczywiście trzydziestopięcioletni mężczyzna. Dla potrzeb Gry wiek określano ściśle według zasad chronologii. Następowały ciągłe przemieszczenia między drabinami, gdyż w dniu urodzin przenoszono ludzi z jednej drabiny na drugą. Nikt nie dostawał za darmo miejsca w pierwszej dwudziestce. Nawet posiadacz Pierwszego Szczebla musiał zaczynać od dwudziestego pierwszego następnej grupy wiekowej. Tylko w czasie trwania corocznego Turnieju nie dokonywano żadnych zmian; przez ten okres zawodnicy zachowywali te same miejsca na drabinie, nawet jeżeli mieli urodziny.

Oprócz płci i wieku zdobywca Dziewiątego Szczebla w niczym nie przypominał Stile’a. Był wysoki, chudy i przypominał przygarbionego uczonego. Wygląd odpowiadał prawdzie; mężczyzna nazywał się Tome i pracował jako badacz u mającego naukowe inklinacje Obywatela. Tome był przede wszystkim intelektualistą; niezmiennie wskazywał kolumnę UMYSŁOWE, gdy miał wybierać spośród numerów Tabeli, i MASZYNY, gdy wybierał spośród liter.

Tome potrafił zwyciężyć większość konkurentów w grach umysłowych i uzyskać remis w konkurencjach z wykorzystaniem maszyn — zwłaszcza komputerowych — więc zdobył wystarczająco wiele zwycięstw, by utrzymać swoją pozycję. Ponieważ jego możliwości były ograniczone, nie był potencjalnym uczestnikiem Turnieju. Nazywano go człowiekiem od 2C, co definiowało jego talenty (na Tabeli: drugi pionowy, trzeci poziomy). Jeżeli ktoś był w tym słaby, miał małą szansę wyprzedzenia Toma.

Stile był ogólnie dobry w konkurencjach 2C. Potrafił poradzić sobie z Tomem, a on o tym wiedział. Stile po prostu nie chciał za wcześnie zdobyć Dziewiątego Szczebla.

Weszli do budki i rozegrali Tabelę. Stile wylosował stronę z numerami — dobry znak! Uważał ją za ważniejszą. Oczywiście nie wybierze kolumny UMYSŁOWE; nie chodziło mu przecież tylko o zabawę, było to poważne wyzwanie, które miał zamiar wygrać z jak najmniejszym ryzykiem. Nie miał też zamiaru zgodzić się na rozstrzygnięcie pojedynku przez ślepy traf, zawarte w opcji LOS. Tome zawsze miał szczęście w grach mechanicznych, więc ryzyko było zbyt wielkie. Musiał wybrać kolumnę FIZYCZNE, w której czuł się pewnie.

Tome oczywiście wybrał MASZYNY. Natychmiast pojawiła się następna tabela:


Ruch

Akcja

Obserwacja

Ląd

Woda

Powietrze


Było to więc dziewięć rodzajów sportów z udziałem maszyn, od wyścigów rowerowych w 1 A do określania pozycji gwiazd w 3C. Stile tym razem wybierał, niestety, spośród liter; nie mógł więc wskazać kolumny oznaczającej WYŚCIGI, a wiedział, że Tome nigdy tego nie zrobi. Tome zdecyduje się pewnie na OBSERWACJĘ, chyba że obawiać się będzie, iż Stile wybierze WODĘ. Znaleźliby się wtedy w kwadracie 3B, co oznaczało odnajdywanie przy pomocy echosondy zatopionych statków. Tome nie był w tym specjalnie dobry, ale nieźle sobie radził w pojedynkach na hydranty, więc mógł zdecydować się na AKCJĘ. W tej sytuacji Stile uznał, że najlepiej będzie wskazać POWIETRZE.

Wygrał. Wyszło 2C: pojedynek z użyciem pistoletów, laserów i tym podobnej rażącej na odległość broni. W tej konkurencji Stile był lepszy i obaj o tym wiedzieli.

— REMIS? Na tablicy zapaliło się pytanie Tome’a. Prawo pozwalało na złożenie tej propozycji na każdym kolejnym stopniu dokonywanej selekcji. Stanowiło to element wojny psychologicznej, a w tym wypadku oznaczało przyznanie się do słabości.

Stile nacisnął przycisk: NIE PRZYJMUJĘ i potem: PODDAJ SIĘ

Tome zawahał się. Mijały sekundy. Jeżeli nie zaprzeczy w ciągu piętnastu sekund, będzie to oznaczało poddanie się. W tym stadium Gry poddanie się mogło być tylko żądaniem, nigdy ofertą. Był to jeszcze jeden przepis zapobiegający temu, by nieodpowiedzialni gracze zajmowali Tabelę, nie mając zamiaru występować w Grze. Wreszcie zaświecił się sygnał: NIE PRZYJMUJĘ.

Teraz na ekranie pojawił się spis możliwych wariantów. Tome, jako wyzwany, mógł pierwszy dokonać wyboru. Umieścił antyczne pistolety w centralnym kwadracie tabeli złożonej z dziewięciu pól, jaka pojawiła się na ekranie. Stile umieścił w rogu laserową rusznicę. Nie była to oczywiście prawdziwa broń; w miejscu trafienia pozostawiała tylko punkcik zmywalnej czerwonej farby. Na Protonie pojedynki przy użyciu prawdziwej amunicji zdarzały się sporadycznie i nigdy w związku z Turniejem.

Jak się okazało, obaj czuli słabość do antycznej broni i kiedy zakończyli rozgrywanie tabeli, widniało na niej 2B, co oznaczało pojedynek na pistolety.

Przeszli teraz na strzelnicę, a Sheen udała się na galerię dla widzów. Każdy oficjalny pojedynek rejestrowała kamera holograficzna. Ułatwiało to rozstrzyganie ewentualnych sporów czy pretensji dotyczących wyniku. Niektórzy lubili przeglądać zapisy gier kolejnych zwycięzców Turnieju, począwszy od ich pierwszego ruchu w górę drabiny i wyszukiwać te elementy, które czyniły zwycięstwo nieuniknionym. Oprócz wymienionych walorów używania kamery oznaczało to także, że żaden zasiadający na widowni wróg nie mógłby bezkarnie strzelić z lasera w kolana lub inną część ciała Stile’a; strzał zostałby sfilmowany, a zamachowiec natychmiast schwytany. To nie były wyścigi konne!

Musieli kilka minut poczekać, bo strzelnica była zajęta. Pojedynki ostatnio były modne i istniała nawet grupa zapaleńców, którzy walczyli codziennie. Gdyby Stile grał przeciwko jednemu z nich, unikałby tej opcji za wszelką cenę. Na tym polegała właśnie cała strategia Gry; kluczem do zwycięstwa było rozgrywanie Tabeli. Ktoś, kto sobie dobrze z tym radził, mógł wygrywać pojedynki, będąc specjalistą w niewielkiej tylko ilości dyscyplin. Na przykład Tome miał opanowane tylko siedem spośród szesnastu podstawowych konkurencji i proporcjonalną liczbę umiejętności uzupełniających. Przeciwnik mógł wymusić wybór tylko w obrębie jednej z tych siedmiu. Jeśli jego preferencje pokrywały się ze specjalnościami Tome’a, to mógł być praktycznie pewien trafienia na jedną z nich, ku niezadowoleniu Tome’a. Dla poważnych graczy najlepszą strategią było jednak osiąganie dobrych wyników w każdej dyscyplinie. Zapewniało to swobodny wybór opcji i pomagało unikać pułapek. Z tego właśnie powodu Stile należał do najlepszych graczy.

— Chcesz startować w najbliższym Turnieju? — zdziwił się Tome. — Masz przecież jeszcze czas. Kiedy pięciu najlepszych graczy wystąpi w tym roku, zostaniemy obaj włączeni do eliminacji na następny rok. Sądziłem, że raczej będziesz starał się teraz obniżyć swoją lokatę. O co tu chodzi? Stile uśmiechnął się.

— Widzisz tę dziewczynę na trybunie? Tę śliczniutką? To ona mnie w to wrobiła.

— Och, fanka! — powiedział lekceważąco Tome i zerknął ukradkiem na Sheen i natychmiast zmienił zdanie. — Dla takiej ślicznotki sam ruszyłbym do boju! Czy jest dobra w konkurencjach umysłowych?

— Ograniczona jak robot — odparł Stile.

— Próbujesz zdobyć Szósty Szczebel, by po Turnieju zostać na Pierwszym? To ryzykowne. Wystarczy, że ktoś niespodziewanie zachoruje przed eliminacjami i nawet nie zauważysz, jak wepchną cię do Turnieju.

Tome najwyraźniej nie miał żadnych złudzeń co do wyniku zbliżającego się pojedynku i wcale się tym nie przejmował; nie miał zamiaru choćby otrzeć się o Turniej.

— Walczę o Piąty Szczebel — poinformował go Stile. — Wolałbym, żeby obeszło się bez rozgłosu.

Tome zaskoczony odwrócił głowę. — W tym roku?

— Nie było to moim zamiarem, ale miałem trochę kłopotów z zatrudnieniem.

— Tak, słyszałem. Uszkodzone kolana, prawda? Zdziwiony byłem, że nie poszedłeś od razu na operację.

— Przestraszono mnie. Tome roześmiał się.

— Ciebie przestraszono?! Ale muszę przyznać, że wyglądasz nie najlepiej. Musiała to być niełatwa decyzja.

— Tak było — potwierdził Stile, nie udzielając dalszych wyjaśnień.

— Cóż, życzę ci powodzenia — powiedział szczerze Tome.

Strzelnica zwolniła się. Na stole przy wejściu leżała para zabytkowych pistoletów z wyszukanymi perłowymi rękojeściami i lufami połyskującymi czarną stalą. Specjalista potrafiłby dokładnie określić ich rocznik i producenta, lecz Stile’a interesowała wyłącznie ich celność i ciężar. Były to wprawdzie tylko kopie, z których nie strzelało się prawdziwymi nabojami, ale poza tym niczym nie różniły się od oryginalnej brani.

Stile musiał wygrać ten pojedynek; nie mógłby ponownie rzucić wyzwania, zanim nie nastąpiłoby przetasowanie szczebli, a w tak krótkim czasie, jaki pozostał do Turnieju, było to mało prawdopodobne. Gracze albo mocno trzymali się zdobytych pozycji, pragnąc przejść przez eliminacje, albo starali się do nich nie wejść. Tak późna decyzja Stile’a, żeby zakwalifikować się do Turnieju, była czymś niezwykłym i na pewno będzie tematem plotek i domysłów. W tej sytuacji udałoby się uniknąć rozgrywek z kimś, dla kogo start w Turnieju był ostatnią szansą przedłużenia prawa pobytu.

Chętnych do wzięcia udziału w Turnieju było zawsze więcej niż wolnych miejsc, szczególnie w tej grupie wiekowej, do której należał Stile, gdzie wielu dorosłych zbliżało się do końca swego pobytu. Oczywiście prawo pobytu wygasało niewolnikom we wszystkich grupach, gdyż do pracy na Protonie najmowano ludzi w dowolnym wieku, lecz starsi nie mieli już takiej motywacji i wytrwałości, zaś młodszym brakowało doświadczenia i rozsądku. Perfekcyjne umiejętności prezentowały grupy trzydziestolatków, zarówno męskie jak i kobiece.

Pistolety były oczywiście sprawne i identyczne. Przeciwnicy wzięli broń, podeszli do centrum strzelnicy, stanęli do siebie plecami i zaczęli iść w rytmie wyznaczanym przez chronometr. Dziesięć kroków, obrót i strzał po dziesiątym uderzeniu gongu. Ten, kto odwrócił się za wcześnie lub strzelił za szybko, był zdyskwalifikowany.

Niektórzy, mimo że świetnie strzelali w czasie treningów, nie sprawdzali się w czasie prawdziwych pojedynków. Jednym brakowało czasu na przybranie odpowiedniej postawy i wycelowanie, inni z kolei tracili głowę na widok strzelającego do nich przeciwnika. Zawody tego typu wymagały mocnych nerwów. Obaj je mieli.

Po ostatnim uderzeniu gongu Stile skoczył, obrócił się w powietrzu i stanął twarzą w twarz z rywalem. Ten zrobił tylko zwrot w miejscu, powstrzymując się od strzału do chwili, kiedy, jak sądził, uda mu się przewidzieć ruchy konkurenta. Wiedział doskonale, że Stile rzadko strzelał pierwszy; ale za to starał się być dla współzawodnika trudnym celem, zachęcając go równocześnie do zmarnowania jedynej kuli. Tome był na to za sprytny.

Stile wylądował na ziemi, wywinął kozła, skoczył i znowu znalazł się w powietrzu. Gdyby Tome spodziewał się tylko zwykłego skoku, na pewno by strzelił, ale w tej sytuacji ostrożnie czekał na właściwy moment, wodząc lufą pistoletu za ruchliwym przeciwnikiem. Ten nie czekał, aż jego stopy dotkną ziemi, tylko pociągnął za spust. Pośrodku piersi Tome’a pojawiła się czerwona plama, oznaczająca strzał prosto w serce.

Tome rozłożył ręce. Za długo zwlekał. Oficjalnie był martwy. Podczas gdy Tome zmywał czerwoną plamę, Stile zarejestrował zwycięstwo w komputerze kierującym Grą. Uścisnęli sobie dłonie i wrócili do Sali Gier. Ich imiona zmieniły już pozycję na drabinie. Stile nacisnął guzik przy Ósmym Szczeblu; rzucał nowe wyzwanie. Chciał przesunąć się w klasyfikacji jak najwyżej, zanim konkurenci nie zaczną się niepokoić i rozpuszczać plotki o jego nie najlepszej kondycji.

Jeśli dobrze by pomyśleli, mogliby zmusić Stile’a do startowania w bardziej wyczerpujących dyscyplinach, w których byłby teraz słabszy.

Pojawił się przeciwnik. Był nim krępy, atletycznie zbudowany mężczyzna o imieniu Beef.

— Tome, wyzywasz mnie? — pytał zdumiony.

— Nie ja — odparł Tome, wskazując na drabinę. Beef przyjrzał się jej.

— Stile, co to za wyzwanie?

— Próba sił — odrzekł Stile. Beef wzruszył ramionami.

— Nie mogę odmówić.

Poszli do budki rozegrać tabelę. Decyzje Beefa były nie do przewidzenia. Często grał tylko po to, by się zabawić. Wybór Stile’a padł na B. NARZĘDZIA i miał nadzieję, że Beef nie zdecyduje się na 3. LOS.

Niestety, Beefa bardziej interesowała motywacja Stile’a niż rezultat Gry i wobec tego wynikiem losowania było 3B. Należało teraz wybrać jedno z licznych urządzeń służących hazardowi. Ta konkurencja nie wymagała od zawodników wielkich umiejętności. Stile byłby w stanie pokonać Beefa w większości gier, w których ważna była zręczność, ale w grach losowych mieli jednakowe szanse.

Starał się je zwiększyć, wykorzystując każdą możliwość, jaka się nawinęła podczas rozgrywania dodatkowych tabeli. Na ekranie pojawiło się hasło KARTY. Należały technicznie do gier losowych, lecz wśród nich było wiele takich, jak na przykład brydż czy poker, przy których duże znaczenie miały także umiejętności. Stile powinien zapełnić końcową tabelę takim właśnie typem gry.

Jednakże Beef czujnie obserwował tabelę, a jego preferencje dotyczyły gier całkowicie zależnych od przypadku. Chciał zdenerwować Stile’a i udawało mu się to. Nie był zainteresowany wygraną, ale tak rozgrywał tabelę, by Stile nie mógł ustawić wybranej przez siebie gry na kolejnych polach kolumny. Jeżeli gracz zajął trzy pola pod rząd, to rząd ten należał już do niego, co oznaczało strategiczną przewagę. Szansa wyboru gry wymagającej pewnych umiejętności była pięćdziesięcioprocentowa, ale Stile zauważył, że przegrywa. Coś musiał na to poradzić.

Znał pewien wymagający umiejętności strategicznych wariant karcianej gry losowej, o którym Beef prawdopodobnie nie słyszał. Stile włączył ją do rozgrywki, rozegrał na jej korzyść i uzyskał to, co chciał: wojnę strategiczną.

Zwykła wersja gry nazywanej wojną polegała na przypadkowym podziale talii kart na dwie części, które gracze odsłaniali kolejno po jednej. Wyższa karta biła niższą i obydwie wędrowały na kupkę zwycięzcy. Po zakończeniu pierwszego rozdania tasowano oddzielnie obie kupki zdobytych kart i całą operację powtarzano dopóty, dopóki jeden z graczy nie zdobył całej talii. Gra była czysto losowa i mogła trwać godzinami. Natomiast strategiczny wariant wojny zezwalał graczowi na trzymanie kart w ręku i decydowanie, którą z nich wyłoży. Obaj wykładali po jednej i wyższa wygrywała. Gra nie była już czysto losowa; można było pamiętać kolejność kart swoich i przeciwnika i odpowiednio je rozgrywać. Było to pole do psychologicznego nacisku prowadzącego konkurenta do marnowania wyższych kart na bicie blotek lub użycia karty zbyt niskiej i przegrania pojedynku. Rozgrywki były przeważnie znacznie krótsze niż w losowym wariancie wojny, a wygrywał zawsze lepszy strateg. Tak więc Stile zyskał możliwość wykorzystania swych umiejętności przy odgadywaniu zamiarów przeciwnika i wykładaniu kart nie wyższych, niż było to konieczne.

Zagrali i wkrótce Stile był górą. Bił królowe królami, jednocześnie oddając dwójki asom. Stopniowo jego zapas kart rósł, dając mu coraz większe pole manewru, podczas gdy jego oponent miał coraz mniej możliwości. Szczęście? Szczęście leżało w rozgrywaniu tabeli.

Po pewnym czasie Stile mógł już wyłożyć kolejno siedem asów i króli, zabierając ostatnie siedem kart Beefa. Wygrał i Szczebel Ósmy należał już do niego.

Beef ponuro pokręcił głową.

— Zapamiętam ten wariant — powiedział.

Nie zależało mu na wygranej, ale nie podobało mu się, że został tak zręcznie przechytrzony.

Wrócili do Sali Gier. Dwie wygrane Stile’a zdążyły już przyciągnąć uwagę. Pod drabiną oznaczoną symbolem 35M zebrał się tłumek kibiców.

— Hej, Stile — zawołała młoda dziewczyna — wstępujesz tego roku w szranki?

Powinien był przewidzieć, że niemożliwe będzie zachowanie tajemnicy. Zbyt dobrze znano go w tych kołach, a to, co teraz robił, zbyt rzucało się w oczy.

— Tak — odparł krótko.

Ponownie podszedł do drabiny i nacisnął przycisk widniejący przy Szczeblu Siódmym.

Posiadacz tego Szczebla był już obecny. Nazywał się Snack i był mężczyzną średniego wzrostu, specjalizującym się w grach planszowych i sportach nie wymagających większego wysiłku fizycznego. Był groźniejszy od obu poprzednich przeciwników Stile’a.

— Jutro odpowiem na twoje wyzwanie — zawiadomił Snack i odszedł.

Właśnie tego obawiał się Stile. Posiadacz dowolnego szczebla musiał odpowiedzieć na wyzwanie gracza znajdującego się o stopień niżej, ale rozgrywkę mógł odwlec o jeden dzień. Stile musiał zdobywać szczebel po szczeblu; nie wolno było rzucać wyzwania poza kolejnością. Nie było więc innego wyboru, jak tylko czekać, a to kolidowało z jego zamiarem powrotu na Phase.

Sheen ujęła go pod ramię.

— Będziesz miał tu jutro pełną widownię — zauważyła. — Kiedy gracz twojego kalibru wstępuje w szranki Turnieju i podejmuje walkę o prawo stałego pobytu tuż przed ostatecznym terminem zgłoszeń, to jest już coś, o czym się mówi.

— Chciałem szybko zakwalifikować się, by odwiedzić Phase jeszcze przed Turniejem — powiedział Stile. Neysa czeka i się zamartwia.

Spojrzał na Sheen. Zorientował się, że niepotrzebnie to powiedział. Zanim otworzył usta, mógł najpierw zastanowić się, co mówi.

— Chyba to nie najlepszy pomysł — powiedział zmieszany. Patrzyła prosto przed siebie.

— Dlaczego? Jestem przecież tylko maszyną.


— Chciałem tylko powiedzieć, że obiecałem jej, że wrócę i spotkam się z nią w pałacu Wyroczni. Przecież to jej pytanie do Wyroczni uwolniło mnie; jedyne, jakie jej przysługiwało i poświęciła je, by mi pomóc. Muszę tam iść.

— Oczywiście.

— Zobowiązałem się! — zawołał zdenerwowany. Ustąpiła.

— Ona odesłała cię do mnie. Odwzajemnię się. Czy obiecujesz wrócić i spotkać się ze mną jeszcze raz?

— I zakwalifikować się do Turnieju. — uzupełnił. Tak, ty też poświęciłaś się dla mnie.

— A więc wyślemy cię z powrotem jeszcze dzisiaj. — Jutro muszę walczyć o Siódmy Szczebel!

— Wobec tego będziesz musiał się pospieszyć. Wciągnęła go do odosobnionego pokoju.

— Wyślę cię do niej, jak tylko zaspokoisz moje pragnienie — powiedziała rozpogodzona i dokładnie go wycałowała. Sheen coraz bardziej przypominała żywą kobietę. Do tego podniecała go i nie był jej niechętny. Tak łatwo byłoby zapomnieć o jej prawdziwej naturze… Nie, to była jeszcze jedna fantazja i w dodatku niezdrowa.

Jak jednak miał ciągnąć to dalej? Zakochany robot w jednym z równoległych światów i jednorożec w drugim? Nawet gdyby wziął udział w Turnieju i wygrał, choć szanse były niewielkie, a potem odnalazł swoje miejsce na Phase i zajął je — prawdopodobnie jest to marzenie z gatunku niemożliwych do spełnienia — to jak miał załagodzić narastający konflikt między tymi dwiema istotami rodzaju żeńskiego?

Sheen zawiozła go do kopuły, która — według jego geograficznych ustaleń — położona była najbliżej pałacu Wyroczni. Zaczęli poszukiwać zasłony. Musieli być ostrożni ze względu na tajemniczego zabójcę, którego zmiana trybu życia Stile’a najwyraźniej chwilowo zmyliła. Niełatwo było wyśledzić na Protonie szybko przemieszczającego się niewolnika!

Zasłonę odnaleźli w pobliżu kopuły. Wyszli na zewnątrz w rozrzedzoną i zanieczyszczoną atmosferę i Stile włożył ubranie z Phase, które przyniosła Sheen. Dzięki komputerowej pamięci nigdy nie zapominała o takich szczegółach. Nie odważyłby się włożyć ubrania, znajdując się w zasięgu wzroku któregoś z protońskich niewolników, lecz poza kopułą nie miał się czego obawiać.

Stali na jałowej ziemi Protona. Na północnym zachodzie sterczała zmarszczka górskiego łańcucha, równie ponura jak równina. Tylko błyszcząca kopuła rozświetlała smutny krajobraz. Na niebie nie było nawet chmur, tylko złowieszcze smugi cuchnącego smogu.

— Gdybyś mógł znaleźć sposób, dzięki któremu robot mógłby przekroczyć zasłonę… — powiedziała tęsknie Sheen. — Wydaje mi się, że tamten świat lepszy jest od naszego.

— Moje ubranie przechodzi — zauważył Stile — a skoro nie możesz mieć na Phase żywego odpowiednika, powinno to być możliwe…

— Nie. Próbowałam już, kiedy cię nie było. Nie mogę przejść.

— Próbowała już. Jakie to dla niej przykre! Ale co mógł na to poradzić’?

— W tym samym miejscu, jutro — wysapał, zaczynając odczuwać duszność. Sheen skinęła głową. Skażone powietrze nie przeszkadzało jej, oddychała tylko dla pozoru.

— Zrozum, Phase jest przepięknym światem, lecz również niebezpiecznym. Mogę nie…

— Uda ci się — powiedziała stanowczo i jeszcze raz mocno go ucałowała.

— Acha, dobrze. — Stile uczynił coś, co, miał nadzieję, było wystarczającym wysiłkiem woli i przekroczył zasłonę.

Загрузка...