Szedł pewnie i prawie wszyscy ustępowali mu z drogi. Kiedy zmieniał kierunek, jakby przypadkiem robiono mu przejście; gdy patrzył komuś w oczy, pochylano głowę w dyskretnym geście ukłonu. Jak wszyscy tutaj, był niewolnikiem; chodził nago i nie miał przy sobie niczego, co wskazywałoby, że jego społeczny status jest odmienny. Prawdę mówiąc, jawne okazywanie mu szacunku stanowiłoby przejaw złego tonu. A jednak był tutaj kimś. Nazywał się Stile.
Miał półtora metra wzrostu i ważył pięćdziesiąt kilogramów. Według dawnych rachub mierzyłby cztery stopy i jedenaście cali, a wagę jego określono by na prawie sto osiem kamieni, albo — jeszcze inaczej — miałby około piętnastu dłoni i stu dziesięciu funtów. Znajomi mężczyźni przerastali go o pół metra i ważyli po dwadzieścia pięć kilogramów więcej.
Był sprawny, ale nie miał rozwiniętej muskulatury; o miłej powierzchowności, ale nie przystojny. Nie był wylewny w kontaktach z przyjaciółmi; posiadał ich niewielu i nie starał się tego zmienić. Cechowała go jednak ogromna ambicja.
Spacerował po Sali Tabel w Pawilonie Gry — swoim ulubionym miejscu. Gdzie indziej nie cieszył się takim szacunkiem. Rozglądał się w poszukiwaniu godnego siebie rywala, ale o tej porze nie było to łatwe. Pary graczy zajmowały budki tworzące nieregularny obwód Pawilonu.
Łagodny, chłodny i pachnący kwiatami powiew wpadał przez otwory wentylacyjne w suficie, a sztuczne słońce rzucało blask, wywołując bogatą grę cieni.
Stile zatrzymał się na skraju. Pragnął uniknąć przypadkowego wyboru. Lepiej będzie jeśli ktoś rzuci mu wyzwanie.
Zauważył wpatrującą się w niego młodą kobietę. Była, jak wszyscy tutaj, naga, lecz wyjątkowo piękna. Stile odwrócił oczy udając, że jej nie widzi; w towarzystwie dziewcząt czuł się niepewnie. Dziewczynę zaczepił wysoki chłopak.
— Zagrasz, mała?
Odprawiła go stanowczym gestem i nadal zmierzała w stronę Stile’a. Następny sygnał nadało dziecko:
— Zagramy, proszę pani?
Kobieta uśmiechnęła się i znów odmówiła, tym razem łagodniej. Stile obserwował tę scenę z rozbawieniem; dziewczyna najwyraźniej nie znała tego chłopca. Był to Pollum ze Szczebla Drugiego Drabiny Dziewiątej. Nie dorównywał klasą Stile’owi, ale reprezentował niezły poziom. Gdyby przyjęła wyzwanie tego malca, prawdopodobnie czekałaby ją przegrana.
Niewątpliwie jednak rozpoznała Stile’a, który teraz dyskretnie ją obserwował. Była średniego wzrostu — o kilka centymetrów wyższa od niego — a jej sylwetka odznaczała się harmonią kształtów. Miała pełne, jędrne piersi, poruszające się wymownie przy każdym kroku i długie, smukłe nogi. Na innych planetach kobieca nagość skrywana była pod odzieżą, a wiele kobiet stosowało różne zabiegi poprawiające wygląd. Ta jednak, zbliżająca się do niego, nie musiała niczego ukrywać.
Wreszcie znalazła się przy nim.
— Stile — szepnęła.
Odwrócił się, udając zaskoczonego i skinął głową. Jej twarz była tak piękna, że na chwilę zaparło mu dech. Miała wielkie, zielone oczy i brązowe włosy z jasnymi pasemkami, swobodnie rozsypujące się na ramionach. Rysy jej twarzy były regularne i posiadały te specyficzne cechy i proporcje, które najbardziej do niego przemawiały, chociaż nie potrafiłby sprecyzować dlaczego. Opanowała go taka nieśmiałość, że nie był w stanie wyksztusić ani słowa.
— Nazywam się Sheen — przedstawiła się — i chciałabym wyzwać cię do Gry.
Nie mogła należeć do czołowych graczy. Stile znał z widzenia i rozpoznawał wszystkich liczących się zawodników w każdej grupie wiekowej. Nigdy wcześniej jej nie spotkał. Musiała więc być amatorką, grającą od czasu do czasu, biegłą w niektórych dziedzinach, ale w żadnym wypadku nie była poważną zawodniczką. Jak na kogoś zajmującego się sportem, miała zbyt obfite kształty; kobiety przodujące w lekkiej atletyce, grach w piłkę i pływaniu miały małe piersi i były szczupłe, a taki opis nie pasował do Sheen. Tak więc w dziedzinach wymagających kondycji fizycznej nie mogła stanowić zagrożenia.
Była za to piękna, a on z wrażenia nie mógł wydobyć z siebie głosu. Skinął więc głową na zgodę. Ujęła go pod ramię poufałym gestem, który przyprawił go niemal o szok.
Stile oczywiście znał kobiety; pojawiały się przy nim zwabione towarzyszącym mu rozgłosem, a jego nieśmiałość dodawała im odwagi. Żadna z nich nie była jednak tak delikatna jak Sheen, która z pewnością nie musiała zabiegać o męskie towarzystwo — wręcz przeciwnie. Mimo to udawała, że to on ją znalazł i zdobył. Może i tak było? Jego sprawność i sukcesy w Grze mogły wywrzeć na niej na tyle duże wrażenie, że się nim zainteresowała. Nie lubił jednak takich znajomości. Kobiety tego pokroju zajmowały się zarówno biegłymi w grze nastolatkami jak i starcami.
Znaleźli wolną kabinę. Jej środek zajmowała kolumna mająca po przeciwległych stronach tablice świetlne. Stile stanął z jednej strony, a Sheen z drugiej, a gdy obciążyli owalne płyty w podłogę, tablice zapaliły się. Kolumna nie była wysoka, więc Stile widział przed sobą twarz uśmiechniętej, miłej dziewczyny.
Zażenowany tą manifestacją koleżeństwa, Stile opuścił wzrok na swoją tablicę, chociaż doskonale wiedział, co pokazuje. U góry znajdowały się cztery kategorie: Fizyczne, Umysłowe, Losowe, Umiejętność, a po lewej stronie w dół biegły słowa: Nago, Narzędzia, Maszyna, Zwierzę. Dla uproszczenia symbole te były oznakowane literami i cyframi: 1–2–3–4 poziomo i A–B–C–D pionowo. Teraz zapalone były cyfry. Tabela wskazywała, że on ma pierwszeństwo wyboru.
Stile popatrzył badawczo na Sheen. Teraz, gdy stała się jego przeciwniczką w Grze, nabrał wobec niej śmiałości. Poczuł lekkie naprężenie skóry, przyspieszenie tętna, rozjaśnienie myśli i nieznaczne parcie na pęcherz, zapowiadające napięcie i wysiłek związany z walką. Niektórym ludziom objawy takie uniemożliwiają branie udziału we współzawodnictwie, ale dla niego były to cudowne doznania, które pociągały go z nieodpartą siłą. Żył dla Gry. Nawet teraz, gdy jego przeciwniczką była urocza dziewczyna, której jędrne piersi jaśniały dla niego nad kolumną.
O czym ona teraz myśli? Czy naprawdę sądzi, że zdoła go pokonać, czy po prostu poszukuje nowych doświadczeń? Czy założyła się z kimś, czy może była fanką szukającą przygód? Jeśli chciałaby wygrać, to powinna wybrać Umiejętność, najlepiej Umysłową i na pewno unikałaby Fizycznej. Gdyby chodziło o zakład, wybrałaby Gry Losowe, bo to nie wymagałoby od niej większych umiejętności. W przypadku treningu każdy rodzaj zawodów będzie dla niej jednakowo dobry, a fanka na pewno zdecyduje się na Fizyczne.
No, ale to nie ona teraz miała wybierać, lecz on, a jego decyzja jest częściowo uzależniona od tego, jak oceni jej zamiary i możliwości. Musi podążyć za jej myślami i wybrać to, co jej najmniej odpowiada, aby uzyskać przewagę.
Zastanawiał się. Prawdziwy zawodnik preferowałby Nago, bo to stanowiło istotę Gry — poleganie wyłącznie na własnych umiejętnościach. Osoba trenująca jakąś dyscyplinę będzie dążyła do jej wyboru i trudno tu coś przewidzieć. Ktoś, kto się założył, pragnąłby rywalizować Nago, bo to należało do reguł. Fanka też wybrałaby Nago. Jest to więc decyzja najbardziej prawdopodobna.
Dotknął Fizyczne, przesuwając dłoń nad panelami w taki sposób, żeby nie zauważyła, co wybrał.
Tak jak przypuszczał, podjęła decyzję już wcześniej. Byli w lA — Fizyczne/Nago.
Pojawiła się druga tabela. Poziomo widniało na niej: 1. Indywidualnie, 2. Interakcja, 3. Walka, 4. Współpraca, a pionowo: A — Teren płaski, B — Teren zróżnicowany, C Nieciągłość, D — Płyn. Podświetlone były tylko litery. Stile miał teraz możność wyboru kategorii pionowej. Nie kwapił się do pływania albo ćwiczeń na poręczach, więc dwa ostatnie punkty odpadały. Był znakomitym biegaczem długodystansowym, ale wątpił, żeby Sheen na to poszła, co wykluczało teren płaski. Wybrał więc B — Teren zróżnicowany.
Ona zaś wcisnęła 1 — Osobno. A więc jednak nie fanka. Czekał ich jakiś rodzaj wyścigu, w którym nie będą mieć bezpośredniego kontaktu, oprócz sytuacji wyjątkowych. Nieźle. Przekona się, ile jest warta.
Teraz tablica wyświetliła listę terenów zróżnicowanych. Stile znów rzucił okiem na Sheen. Wzruszyła ramionami, więc wybrał jedynkę — Labirynt. Gdy dotknął panelu, opis pojawił się w pierwszym okienku dziewięcioczęściowej tabeli.
Sheen wybrała dwójkę — Szklana Góra. Napis pojawił się w drugim okienku.
W trzecim Stile umieścił Piaskową Zjeżdżalnię. Następnie wybrali kolejno: bieg przełajowy, chodzenie po linie, wydmy, śliskie wzgórza, śnieżny brzeg, skałę wapienną. Trzecia tabela została zapełniona.
Teraz on musiał wybrać jedną z kolumn, a ona jeden z rzędów. On zdecydował się na trzecią, a ona na pierwszy i w ten sposób ostatecznie doszli do konkurencji: Piaskowa Zjeżdżalnia.
— Poddajesz się? — zapytał Stile, przyciskając odpowiedni panel.
Miała piętnaście sekund na to, żeby zaprzeczyć lub zrezygnować z gry.
Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.
— Nie.
— Remis?
— Nie.
Wcale nie oczekiwał, że się zgodzi na którąkolwiek z propozycji. Zawodnik poddawał się tylko wtedy, gdy strona przeciwna miała nad nim tak oczywistą przewagę, że gra nie miała sensu. Na przykład: jeśli wybrano szachy i jeden z przeciwników był arcymistrzem, a drugi jeszcze nie nauczył się nawet podstawowych ruchów, albo kiedy wyselekcjonowaną dyscypliną okazało się podnoszenie ciężarów, a rywalizować miało dziecko z kulturystą. Piaskowa Zjeżdżalnia stanowiła niewinną rozrywkę, przyjemność, nawet bez elementu rywalizacji dla wszystkich oprócz osób cierpiących na lęk wysokości. Ale nikt taki nie wybrałby tej kategorii gier.
Jej reakcja okazała się nietypowa. Zgłosił swoje propozycje dla żartu i spodziewał się, że zostaną stosownie potraktowane. Ona jednak wzięła je na serio. Oznaczało to, że zależało jej na współzawodnictwie bardziej, niż to okazywała.
Jednakże nie był to przecież mecz Turniejowy! Gdyby była kompletnym zerem, zaakceptowałaby porażkę i miała spokój, albo zgodziłaby się na remis i mogłaby się przechwalać przyjaciółkom, że zremisowała ze słynnym Stilem. Wydawało się więc, że nie znalazła się tu ani dla rozgłosu, ani z powodu zakładu, a jak już wcześniej ustalił, nie była fanką. Oczekiwała uczciwego współzawodnictwa.
Opuścili kabinę, zabierając bilety, które wyskoczyły ze szczeliny w aparacie. Pojedynczych osób nie wpuszczano do żadnej podgry; wszyscy musieli zaczynać od tabel i zgłaszać się w parach do wybranego stanowiska, gdzie podejmowano ostateczną decyzję. Dzięki temu ludzie, którzy nie traktowali Gry serio, nie zajmowali miejsca i nie przeszkadzali w autentycznych pojedynkach. Dzieci oczywiście brały udział w walkach na niby; dla nich Salonem Gier było ogromne wesołe miasteczko. Dzięki temu w miarę dorastania często stawały się coraz bardziej zagorzałymi wielbicielami Gry i szalały za nią także, osiągnąwszy wiek dojrzały. Tak właśnie było w przypadku Stile’a.
Piaskowa Zjeżdżalnia znajdowała się pod inną kopułą, więc pojechali tam kolejką podziemną. Okrągłe drzwi otworzyły się i wpuściły ich do przytulnego wnętrza. Było tam kilku pasażerów. Trzech mężczyzn w średnim wieku spoglądało na Sheen z nieskrywanym podziwem, a mały chłopiec na widok Stile’a zawołał radośnie:
— Ty jesteś dżokejem!
Stile kiwnął głową. Nie miał kłopotów w kontaktach z dziećmi.
— Wygrywasz wszystkie gonitwy! — ciągnął mały. — Dają mi dobre konie — wyjaśnił Stile.
— Aha — powiedział ze zrozumieniem usatysfakcjonowany malec.
Teraz także trzech pozostałych pasażerów zwróciło uwagę na Stile’a, stał się dla nich równie interesujący jak dziewczyna, ale pojazd zatrzymał się, drzwi się otworzyły i znaleźli się u celu. Poszli w stronę Piaskowej Zjeżdżalni.
Panienka, która sprawdzała bilet Stile’a, posłała mu olśniewający uśmiech. Natychmiast go odwzajemnił, chociaż wiedział, że to bezsensowne — była robotem. Jej twarz, ręce i górna część tułowia wyglądały dokładnie tak samo, jak u prawdziwej dziewczyny; żaden zwykły śmiertelnik nie potrafiłby jej odróżnić od żywej kobiety. Ta doskonała imitacja kończyła się jednak na krawędzi biurka, dalej był to już tylko mebel. Wyglądało to tak, jakby jakiś niebieski rzemieślnik zaczął rzeźbić ją w bloku metalu, ożywiając gotowe już fragmenty i porzucił w połowie niedokończone dzieło. Stile poniekąd jej współczuł — może miała prawdziwą świadomość i tęskniła za kompletnym ciałem? Co może czuć istota złożona z dwóch różnych części?
Podała mu skasowany bilet. Stile mimochodem ujął jej drobne palce.
— Kiedy kończysz pracę, ślicznotko? — zapytał, unosząc brew. Wobec maszyn nie odczuwał nieśmiałości. Zaprogramowano ją tak, by mogła odpowiadać na podobne pytania.
— Ćśś. Mój chłopak patrzy.
Wolną ręką wskazała robota znajdującego się obok. Była to para męskich, umięśnionych nóg zakończonych talią, służących do demonstrowania sposobu ubierania ochronnych szortów, wymaganych na Zjeżdżalni.
Stile popatrzył na siebie krytycznie.
— Z nim nie mam szans. Moje nogi ledwo sięgają do ziemi.
Dawny ziemski pisarz, Mark Twain, wymyślił to powiedzenie, a Stile używał go w stosownych sytuacjach.
Ujął Sheen pod ramię i ruszyli w stronę Zjeżdżalni. Pomyślał, że mogłaby zrobić jakąś uwagę na temat jego stosunku do robotów, ale ona jakby nic nie zauważyła. Trudno.
Zjeżdżalnię stanowiły kręte, rozdzielające się, to znów łączące się kanały. Znajdował się w nich piasek; czysty, nie wywołujący podrażnień, nierakotwórczy, składający się z neutralnych cząstek przezroczystego, bardzo śliskiego plastyku, który w takiej masie przypominał ciecz. Całość robiła duże wrażenie, przypominając spienione strumienie wody w śluzie, albo jęzory lawiny śnieżnej.
Założyli obcisłe szorty i maski z filtrem wymagane jako zabezpieczenie na Zjeżdżalni. Piasek, wprawdzie nieszkodliwy, ale wciska się do wszelkich otworów, jakie posiada ludzkie ciało. Konieczność zakładania stroju ochronnego była jedyną rzeczą, jakiej Stile nie lubił w tej podgrze. Normalnie tylko Obywatele nosili ubrania, a niewolnicy mogli ubierać wyłącznie okrycia niezbędne do wykonania jakiejś pracy. W innym przypadku groziło im natychmiastowe zakończenie służby na Protonie.
Stile czuł się skrępowany. Sposób, w jaki szorty uciskały mu ciało, podniecał go, co było żenujące w towarzystwie takiej istoty jak Sheen.
Ona czuła się zupełnie swobodnie — zauważył to. Może nie zdawała sobie sprawy, że strój przyciągał uwagę do zasłoniętej części ciała?
Jak wielu innych niewolników, Stile dostrzegał pewien powab w ubraniu, zwłaszcza okrywającym płeć piękną. Poza tym symbolizowało ono wiele rzeczy, o których niewolnik mógł tylko marzyć.
Pojechali windą na szczyt Zjeżdżalni. Tutaj, na samej górze, znajdowali się blisko przegrody zatrzymującej powietrze i ciepło. Przez jej migoczącą, przezroczystą powierzchnię widać było ponury krajobraz Protonu, pozbawiony jakiejkolwiek roślinności. Trującą atmosferę zasłaniały w oddali chmury smogu.
Zjeżdżalnia kontrastowała z tym widokiem. Składała się z sześciu kanałów opadających w dół, wykonanych z przezroczystego tworzywa. Każdy z nich wypełniony był do połowy osuwającym się piaskiem. Całość konstrukcji podświetlały kolorowe reflektory; raz czerwone, raz szaroniebieskie, a raz żółte. Z daleka plątanina kanałów przypominała niezwykłej piękności kwiat.
O ile ubranie wywoływało u Stile’a uczucie fizycznego i psychicznego skrępowania, o tyle widok z tego miejsca rekompensował mu wszystko. Przez chwilę podziwiał je z dużą satysfakcją.
W pojedynczych kanałach kolory sprawiały wrażenie dobranych przypadkowo, ale jako całość tworzyły zmienne formy róż, lilii, tulipanów, fiołków i gardenii. W stosownych momentach dyskretnie umieszczone rozpylacze rozprowadzały w powietrzu odpowiedni zapach. Było to dzieło prawdziwego artysty. Stile był tu już wielokrotnie, niezmiennie odczuwając podobna przyjemność.
Sheen nie zwracała najmniejszej uwagi na uroki otoczenia.
— Na miejsca — powiedziała, nastawiając starter. Włączał się zwykle w czasie do dwóch minut. Tym razem barierki otworzyły się prawie natychmiast i Sheen wskoczyła do najbliższego kanału.
Zdziwiony jej sprawnością Stile poszedł w jej ślady. Pomknęli w dół szerokim, jaskrawozielonym łukiem, a potem pierwszą pionową pętlą barwy białej pod górę, zwalniając nieco pod samym szczytem. Potem znowu w dół, nabierając szybkości.
Sheen poruszała się sprawnie. Jej ciało, wyposażone w naturalne krągłości, dobrze dopasowywało się do kształtu Zjeżdżalni. Piasek gromadził się za nią, popychając ja do przodu. Stile podążał za nią, próbując odciąć jej zapas piasku, ale miała zbyt dużą przewagę i doskonale wykorzystywała swoje możliwości.
Znał jeszcze inne sposoby rywalizacji. Trasa przebiegała właśnie przez wzniesienie o ograniczonej grawitacji, zmniejszając prędkość. Przecinała ją inna droga, kończąca się korkociągiem. Stile skorzystał z niej, śmignął w dół i już był na prowadzeniu.
Sheen wykorzystała następne połączenie i znalazła się za nim, odcinając mu dopływ piasku. Pod tym względem Zjeżdżalnia wymuszała kontakt. Położenie Stile’a stało się kłopotliwe: tarł siedzeniem o goły plastyk Zjeżdżalni. Bez piasku nie ma prędkości!
Położył dłoń na krawędzi kanału, dźwignął się i przerzucił na sąsiednią trasę. Manewr ten był niebezpieczny, niedopuszczalny dla amatorów. Tu Stile ponownie nabrał prędkości — ale stracił poprzedni rozpęd. Sheen podążała jego poprzednią trasą. Wyprzedzała go, a byli już w połowie drogi.
Stile pojął, że to nie przelewki. Dziewczyna jest dobra!
Przeskoczył, lecz ona natychmiast przeniosła się do kanału, który przed chwilą opuścił, utrzymując przewagę. No, no!
Niewątpliwie ścigała się tu wiele razy i znała wszystkie sztuczki, a pod jej słodkimi krągłościami kryło się więcej siły i sprawności niż przypuszczał. Teraz jednak on zajmował lepszą trasę, a ponieważ w jeździe prosto w dół nie miał sobie równych — wyszedł na prowadzenie. Przeskoczyła, żeby odciąć mu piasek, ale zdążył jej uciec. Nim się zorientowała, ich drogi rozdzieliły się i Stile był bezpieczny.
Ukończyli wyścig w dwóch osobnych kanałach. Wpadli do kosza na mecie jedno po drugim, witani aplauzem obserwujących ich graczy. Był to piękny wyścig, jaki odbywa się tylko raz, albo dwa razy na dzień.
Sheen wstała i otrząsnęła się z piasku.
— Nie można mieć wszystkiego — stwierdziła spokojnie.
Walczyła jednak wspaniale. Znalazła się znacznie bliżej zwycięstwa, niż ktokolwiek inny walczący ze Stile’m w ostatnich latach.
Stile patrzył jak zdejmuje maskę i szorty. Wydawała mu się oszałamiająco piękna — o wiele bardziej teraz, gdy wiedział, że jej ciało jest nie tylko kształtne, lecz również sprawne.
— Zadziwiasz mnie — powiedział.
Po takim wyścigu jego nieśmiałość była już dużo mniejsza.
Sheen uśmiechnęła się.
— Miałam taką nadzieję — odrzekła.
— O mało co nie wygrałaś — przyznał.
— Coś musiałam zrobić, żebyś mnie zauważył — odpowiedziała zalotnie.
Jeden z graczy zaśmiał się. Stile musiał mu zawtórować. Sheen udowodniła swoją wartość i teraz już wiedział, po co. Rywalizacja ułatwiła przełamanie lodów; konieczność sprostania wyzwaniu sprawiła, że miejsce nieśmiałości zastąpiła typowo męska pewność siebie.
Nawet nie musiał jej zapraszać.