Rozdział 16

Z początku mama wyglądała na zszokowaną, potem oburzoną, aż w końcu poddała się i patrzyła z opuszczoną szczęką, gdy opowiadałem jej o przesłuchaniach, o tym, jak się obsikałem, o worku na głowie, Darrylu. Pokazałem jej liścik.

– Dlaczego?...

W tym jednym słowie zawarły się wszystkie oskarżenia, z jakimi zmagałem się tej nocy, każda chwila, w której zabrakło mi odwagi, aby wyjawić światu, o co tak naprawdę mi chodzi, dlaczego naprawdę walczę i co tak naprawdę dało początek Xnetowi.

Wciągnąłem powietrze.

– Powiedzieli, że pójdę do więzienia, jeśli o tym powiem. Nie tylko na kilka dni. Na zawsze. Ja... ja się bałem.

Mama siedziała ze mną długo bez słowa. Potem zapytała:

– Co z ojcem Darryla?

Równie dobrze mogła wbić mi drut w klatkę piersiową. Ojciec Darryla. Pewnie założył, że Darryl nie żyje, i to od dawna.

Ale czy tak nie było? Gdy DBW trzyma kogoś nielegalnie przez trzy miesiące, czy kiedykolwiek wypuści taką osobę na wolność? Jednak Zeb wyszedł. Być może Darryl też wyjdzie. Może ja i Xnet moglibyśmy pomóc go wydostać.

– Nie powiedziałem mu – odparłem.

Teraz mama płakała. Nieczęsto jej się to zdarzało. To cecha Brytyjczyków. Wydobywało się z niej nieznaczne, przypominające czkawkę, potwornie brzmiące łkanie.

– Powiesz mu – wydusiła z siebie. – Powiesz.

– Powiem.

– Ale najpierw musimy powiedzieć twojemu ojcu.

Tata miał teraz nienormowany czas pracy. Był w rozjazdach między klientami, którym udzielał konsultacji – mieli sporo roboty, bo DBW rozglądał się za młodymi firmami na półwyspie zajmującymi się zbieraniem informacji – i trwającymi długo wyjazdami do pracy w Berkeley. Mógł zjawić się w domu w każdej chwili między osiemnastą a północą.

Dzisiaj wieczorem mama zadzwoniła do niego i powiedziała, żeby natychmiast wracał do domu. Odparł coś, a ona tylko powtórzyła: natychmiast.

Kiedy dotarł, usiedliśmy w pokoju gościnnym, w którym na stoliku kawowym leżał liścik.

Za drugim razem łatwiej mi się o tym opowiadało. Tajemnica stawała się lżejsza. Nie koloryzowałem, nie ukrywałem niczego. Wyznałem całą prawdę.

Wcześniej słyszałem już o wyznawaniu prawdy, ale dopóki sam tego nie zrobiłem, nie rozumiałem, co to tak naprawdę oznacza. Trzymanie tego w tajemnicy sprawiało, że czułem się obrzydliwie, to psuło moją duszę. Bałem się i byłem zawstydzony. Przez to stałem się taki, za jakiego wzięła mnie Ange.

Tata siedział przez cały czas sztywno niczym kij od szczotki i miał kamienną twarz. Gdy podałem mu liścik, przeczytał go dwukrotnie, a potem ostrożnie odłożył.

Potrząsnął głową, wstał i ruszył w kierunku drzwi.

– Dokąd idziesz? – zapytała mama z niepokojem.

– Muszę się przejść – to wszystko, co zdołał wydusić łamiącym się głosem.

Gapiliśmy się na siebie z zakłopotaniem, mama i ja, i czekaliśmy, aż wróci do domu. Próbowałem sobie wyobrazić, co dzieje się w jego głowie. Po zamachu stał się zupełnie innym człowiekiem i wiedziałem od mamy, że zmienił się po tym, jak przez kilka dni myślał, że nie żyję. Uważał, że terroryści o mało nie zabili jego syna, i przez to zaczął wariować.

Wariować do tego stopnia, że robił wszystko, o co poprosił DBW, że ustawił się w szeregu jak posłuszna mała owieczka i pozwolił, żeby go kontrolowali, żeby nim sterowali.

Teraz wiedział, że to przez DBW znalazłem się w więzieniu, że to przedstawiciele Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego przetrzymywali dzieciaki z San Francisco jako zakładników w Gitmo na Zatoce. Teraz, gdy o tym myślałem, wszystko stawało się jasne. Przetrzymywali mnie oczywiście na Treasure Island. Dokąd jeszcze można w dziesięć minut dopłynąć łodzią z San Francisco?

Kiedy tata wrócił, wyglądał na bardziej rozzłoszczonego niż kiedykolwiek w życiu.

– Powinieneś był mi powiedzieć! – ryknął.

– Obwiniasz niewłaściwą osobę – wtrąciła się mama. – To nie Marcus jest odpowiedzialny za porwanie i zastraszenie.

Potrząsnął głową i tupnął.

– Nie oskarżam Marcusa. Wiem dokładnie, kogo oskarżać. Siebie. Siebie i to kretyńskie DBW. Załóż buty, łap płaszcz.

– Dokąd idziesz?

– Zobaczyć się z ojcem Darryla. A potem do Barbary Stratford.

Skądś znałem nazwisko Barbara Stratford, ale nie pamiętałem skąd. Myślałem, że to może jakaś stara znajoma rodziców, ale nie mogłem jej dokładnie umiejscowić.

Tymczasem tata prowadził mnie do ojca Darryla. Nigdy nie czułem się swojsko przy tym starszym człowieku, który był radiooperatorem w marynarce wojennej i w swoim domu zaprowadził surową dyscyplinę. Gdy Darryl był dzieckiem, ojciec nauczył go alfabetu Morsea, a ten sposób komunikacji zawsze mi się podobał. To jedna z rzeczy, dzięki której wiedziałem, że list od Zeba jest wiarygodny. Ale oprócz wszystkich tych fajnych rzeczy, jak alfabet Morsea, ojciec Darryla wprowadzał też jakąś chorą wojskową dyscyplinę niemającą żadnego większego sensu, jak na przykład dokładne ścielenie łóżka czy golenie się dwa razy dziennie. Darryla doprowadzało to do wściekłości.

Jego mama też tego za bardzo nie lubiła i gdy Darryl miał dziesięć lat, wróciła do swojej rodziny w Minnesocie – Darryl spędzał tam wakacje i święta Bożego Narodzenia.

Siedziałem na tylnym siedzeniu samochodu i widziałem tył głowy mojego prowadzącego wóz taty. Mięśnie jego karku były napięte, a gdy zaciskał zęby, mięśnie podskakiwały do góry.

Mama trzymała dłoń na jego ramieniu, ale mnie nie miał kto pocieszyć. Gdybym tylko mógł zadzwonić do Ange. Lub do Jolu. Lub do Van. Może pod koniec dnia mi się to uda.

– W myślach musiał już pochować syna – powiedział tata, gdy wchodziliśmy w ostre zakręty prowadzące na wzgórza Twin Peaks, kierując się w stronę niewielkiego domku, w którym mieszkał Darryl z ojcem. Wzniesienia tonęły we mgle, co nocą w San Francisco zdarza się często. Nasze przednie światła odbijały się od niej.

Przy każdym zakręcie widziałem rozpościerające się poniżej miasto i błyski migoczących, przemieszczających się we mgle świateł. – Czy to tutaj?

Nie byłem u Darryla od miesięcy, ale przez te lata spędziłem w jego domu wystarczająco dużo czasu, żeby rozpoznać go od razu.

– Tak – przytaknąłem. – To tutaj.

Staliśmy długo wokół samochodu, czekając, aż ktoś pójdzie i naciśnie dzwonek u drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu to byłem ja.

Zadzwoniłem. Przez chwilę wszyscy w milczeniu i z zapartym tchem czekaliśmy. Zadzwoniłem ponownie. Samochód ojca Darryla stał na podjeździe i widzieliśmy, że w pokoju gościnnym pali się światło. Już miałem zadzwonić po raz trzeci, gdy otworzyły się drzwi.

– Marcus? – ojciec Darryla w ogóle nie przypominał człowieka, którego pamiętałem. Był nieogolony, w szlafroku, na bosaka, miał długie paznokcie u stóp i czerwone oczy. Przybrał na wadze, a pod jego mocną żołnierską szczęką drżał miękki podwójny podbródek. Miał cienkie, rzadkie i rozwichrzone włosy.

– Proszę pana – powiedziałem. Moi rodzice tłoczyli się za mną w drzwiach.

– Cześć, Ron – przywitała go moja mama.

– Ron – rzekł tata.

– Wy też? Co się stało?

– Możemy wejść?

Jego pokój gościnny wyglądał jak te z programów telewizyjnych o opuszczonych dzieciach, które spędziły w zamknięciu miesiąc, zanim zostały uratowane przez sąsiadów: opakowania po mrożonkach, puste puszki po piwie, miski ze spleśniałymi płatkami śniadaniowymi i stosy gazet. W powietrzu unosił się smród kocich sików, a pod naszymi stopami chrzęściły śmieci. Nawet bez tych kocich sików smród był niewiarygodny, jak w kiblu na dworcu autobusowym.

Na łóżku leżało brudne prześcieradło i parę zatłuszczonych poduszek. Kilka z nich było rozdartych, widocznie ktoś na nich dużo sypiał.

Przez długą chwilę staliśmy w milczeniu, a zakłopotanie przytłaczało wszystkie inne emocje. Ojciec Darryla wyglądał tak, jakby chciał umrzeć.

Powoli usunął na bok prześcieradła leżące na fotelu, a z kilku krzeseł sprzątnął stertę tłustych tacek po jedzeniu, zaniósł je do kuchni i sądząc po dochodzących stamtąd odgłosach, rzucił je na podłogę.

Usiedliśmy ostrożnie w miejscach, które uprzątnął, a kiedy wrócił, sam również usiadł.

– Przepraszam – powiedział z roztargnieniem. – Nie mogę zaproponować wam kawy, bo jej nie mam. Jutro dowiozą mi zakupy, teraz zostały same resztki...

– Ron – powiedział mój ojciec – posłuchaj. Musimy ci coś powiedzieć, to nie będzie łatwe.

Ojciec Darryla siedział niczym posąg, słuchając tego, co mówię. Spojrzał na liścik, przeczytał go, lecz wyglądało na to, że bez zrozumienia, a potem jeszcze raz. Wręczył mi go z powrotem.

Drżał.

– On... Darryl żyje – powiedziałem. – Darryl żyje i jest przetrzymywany w więzieniu na Treasure Island.

Wepchnął pięść w usta i wydał z siebie potworny, jęczący dźwięk.

– Mamy znajomą. Pisze do „Bay Guardiana”. Jest dziennikarką śledczą.

To stąd znałem to nazwisko. Z darmowego tygodnika „The San Francisco Bay Guardian” dziennikarze często odchodzili do większych dzienników i gazet internetowych, ale Barbara Stratford była tam od zawsze. Jak przez mgłę pamiętałem, że jako dziecko jadałem kolacje w jej towarzystwie.

– Wybieramy się teraz do niej – powiedziała mama. – Pojedziesz z nami, Ron? Opowiesz jej historię Darryla?

Położył dłonie na twarzy i westchnął głęboko. Tata próbował położyć rękę na jego ramieniu, ale pan Glover strząsnął ją gwałtownie.

– Muszę się umyć – powiedział. – Dajcie mi chwilę.

Gdy pan Glover zszedł na dół, wyglądał na odmienionego. Był ogolony, miał gładko zaczesane włosy i ubrany był w świeżo wyprasowany galowy mundur wojskowy z rzędem odznaczeń na piersiach. Zatrzymał się przy schodach i wskazał ręką ordery.

– W tym momencie nie mam zbyt wielu rzeczy, które się dobrze prezentują. A to wydaje się odpowiednie. Wiecie, gdyby chciała robić zdjęcia.

On i tata poszli przodem, a ja szedłem z tyłu, za panem Gloverem. Z bliska czuć było od niego piwo, tak jakby ulatniało się przez pory w skórze.

Zanim dotarliśmy na podjazd przed domem Barbary Stratford, była już północ. Mieszkała w miasteczku Mountain View, więc gnaliśmy drogą 101 i nikt z nas nie wypowiedział ani słowa. Za szybami przesuwały się rozsiane wzdłuż autostrady budynki.

Ten brzeg zatoki wyglądał inaczej od tego, na którym mieszkałem. Przypominał bardziej przedmieścia Ameryki, jakie czasem widziałem w telewizji. Mnóstwo autostrad i identycznych domków, miasteczek, w których nie było bezdomnych pchających po chodniku wózki z supermarketów – nie było nawet chodników!

Gdy czekaliśmy na pana Gioverà, mama zadzwoniła do Barbary Stratford. Dziennikarka spała, ale mama była tak nakręcona, że zapomniała o swoich brytyjskich manierach i o tym, że budzenie kogoś po nocach jest krępujące. Zamiast tego powiedziała jej nerwowo, że musi z nią o czymś porozmawiać, i to osobiście.

Dom Barbary Stratford skojarzył mi się z serialem Grunt to rodzinka – był niski, jednopiętrowy, z frontem wyłożonym cegłami i schludnym, perfekcyjnie kwadratowym trawnikiem. Na przedniej ścianie widniał jakiś abstrakcyjny wzór ułożony z kafelków oraz wznosząca się zza niego staroświecka antena UHF. Gdy tak błąkaliśmy się przed wejściem, zauważyliśmy, że wewnątrz ktoś już zapalił światła.

Zanim zdążyliśmy nacisnąć na dzwonek, reporterka otwarła nam drzwi. Była wysoką szczupłą kobietą mniej więcej w wieku moich rodziców, z orlim nosem, przenikliwymi oczami i dużą liczbą „zmarszczek śmiechu”. Ubrana była w modne dżinsy, jedne z tych, jakie można było znaleźć w butikach na Valencia Street, oraz w luźną indiańską bawełnianą bluzkę, która zwisała jej do ud. Miała też małe okrągłe okulary błyszczące w świetle korytarza.

Przywitała nas cierpkim, słabym uśmiechem.

– Widzę, że zabrałaś ze sobą cały klan – powiedziała.

– Za chwilę zrozumiesz dlaczego – przytaknęła mama.

Pan Glover wysunął się zza taty.

– I wezwałaś marynarkę wojenną?

– Wszystko w swoim czasie.

Wszyscy po kolei zostaliśmy jej przedstawieni. Miała mocny uścisk dłoni i długie palce.

Jej dom został urządzony w japońskim minimalistycznym stylu, stało tam zaledwie kilka proporcjonalnych niskich mebli i wielkie gliniane dzbany z bambusem omiatającym sufit, co przypominało ogromny zardzewiały silnik Diesla, który przysiadł na szczycie wypolerowanego marmurowego cokołu. Doszedłem do wniosku, że mi się podoba. Podłoga była zrobiona ze starego drewna, oszlifowanego i zabejcowanego, lecz bez wypełnień, więc pod powierzchnią lakieru można było dostrzec pęknięcia i wgłębienia. Naprawdę mi się podobała, zwłaszcza gdy chodziłem po niej w samych skarpetach.

– Robię kawę – oznajmiła. – Kto ma ochotę?

Wszyscy podnieśliśmy ręce. Spojrzałem wyzywająco na rodziców.

– Dobrze – rzekła.

Zniknęła w innym pokoju i po chwili wróciła, niosąc chropowatą bambusową tacę z dzbankiem termicznym oraz sześcioma precyzyjnie zaprojektowanymi kubkami w nierówne, niedbałe wzory. To też mi się podobało.

– A teraz – powiedziała, gdy już nalała i podała nam kawę – miło was znowu wszystkich zobaczyć. Marcusie, myślę, że ostatnim razem, gdy cię widziałam, miałeś chyba z siedem lat. Pamiętam tylko, że byłeś bardzo podekscytowany nowymi grami wideo, które mi pokazywałeś.

W ogóle tego nie pamiętałem, ale wyglądało na to, że właśnie tym interesowałem się w wieku siedmiu lat. Pewnie chodziło o gry na Sega Dreamcast.

Wyjęła dyktafon, żółty notatnik i długopis.

– Jestem tutaj po to, by was wysłuchać bez względu na to, co macie mi do powiedzenia, i obiecuję, że wszystkie informacje potraktuję jako poufne. Ale nie mogę obiecać, że zrobię coś w tej sprawie i że zostanie to opublikowane.

Sposób, w jaki to powiedziała, uświadomił mi, że wyświadczyła mojej mamie, która wyrwała ją z łóżka, wielką przysługę bez względu na to, czy była jej przyjaciółką czy też nie. Bycie grubą rybą dziennikarstwa śledczego musiało być potwornie upierdliwe. Pewnie z milion osób chciałoby, żeby zajęła się ich sprawą.

Mama skinęła na mnie głową. Mimo że opowiadałem tę historię już trzy razy tego wieczoru, nie mogłem wykrztusić słowa. To co innego niż rozmowa z rodzicami. Co innego niż opowiadanie ojcu Darryla. To – to miało być nowe posunięcie w grze.

Zacząłem powoli, patrząc, jak Barbara sporządza notatki. Wypiłem całą filiżankę kawy, wyjaśniając, co to jest ARG i jak wydostałem się ze szkoły, żeby wziąć udział w grze. Mama, tata i pan Glover słuchali uważnie. Nalałem sobie kolejną filiżankę kawy i wypiłem ją, tłumacząc, jak zostaliśmy schwytani. Zanim dokończyłem swoją opowieść, osuszyłem cały dzbanek i czułem się jak koń wyścigowy, któremu chce się sikać.

Jej łazienka z brązowym organicznym mydłem o zapachu czystego błota leżącym na umywalce była tak samo surowa jak pokój. Gdy wróciłem, wszyscy dorośli patrzyli na mnie w milczeniu.

Teraz swoją historię opowiedział ojciec Darryla. Oczywiście nie miał nic do powiedzenia na temat tego, co się stało, ale wyjaśnił, że jest weteranem i że jego syn był dobrym dzieckiem. Mówił o tym, co czuje człowiek, który myśli, że jego dziecko nie żyje, o tym, jak jego była żona załamała się i wylądowała w szpitalu, po tym jak się o wszystkim dowiedziała. Trochę płakał, nie czując wstydu. Łzy spływały ciurkiem po jego pomarszczonej twarzy, pozostawiając ciemne plamki na kołnierzu jego galowego munduru.

Gdy skończył, Barbara poszła do drugiego pokoju i wróciła z butelką irlandzkiej whisky.

– To piętnastoletni bushmills z pojedynczej beczki – wyjaśniła, stawiając na stole cztery małe szklanki. Żadnej dla mnie. – Nie sprzedają go od dziesięciu lat. Myślę, że to odpowiedni moment, żeby go otworzyć.

Wypełniła szklanki alkoholem, potem podniosła swoją do ust, wypijając połowę zawartości. Reszta dorosłych poszła za jej przykładem. Wypili, a ona nalała im następną kolejkę.

– W porządku – powiedziała. – Oto, co mogę wam teraz powiedzieć. Wierzę wam. Nie tylko dlatego, że cię znam, Lillian. Ta historia brzmi wiarygodnie i pokrywa się z innymi pogłoskami, które do mnie dotarły. Ale nie mogę wam po prostu uwierzyć na słowo. Będę musiała przeprowadzić dochodzenie na temat każdego aspektu tej sprawy, każdego szczegółu waszego życia i tej historii. Muszę wiedzieć, czy jest coś, o czym mi nie powiedzieliście, coś, co mogłoby was zdyskredytować po wyjściu na światło dzienne. Muszę wiedzieć wszystko. Mogą minąć tygodnie, zanim będę gotowa, żeby to opublikować.

Musicie też myśleć o swoim bezpieczeństwie oraz bezpieczeństwie Darryla. Jeśli rzeczywiście jest „osobą nieistniejącą”, to naciskanie na DBW może spowodować, że wywiozą go gdzieś o wiele dalej. Na przykład do Syrii. Mogą też zrobić coś o wiele gorszego.

Jej słowa zawisły w powietrzu. Wiedziałem, że chodziło jej o to, że mogą go zabić.

– Teraz wezmę ten list i go zeskanuję. Będę potrzebowała zdjęć was wszystkich, teraz i później. Możemy wysłać fotografa, ale dzisiaj chcę to jak najdokładniej udokumentować.

Udałem się z nią do jej biura, żeby zeskanować list. Spodziewałem się stylowego komputera o niskim zasilaniu, który pasowałby do całego wystroju, ale zamiast tego jej gościnna sypialnia/biuro było zagracone najwyższej klasy pecetami z dużymi płaskimi monitorami i skanerem tak ogromnym, że zmieściłaby się w nim cała gazeta codzienna. Szybko sobie z tym poradziła. Z pewną aprobatą dostrzegłem, że używała ParanoidLinuksa. Ta kobieta traktowała swoją pracę poważnie.

Wentylatory w komputerze tworzyły efektywny ekran białego szumu, lecz mimo to zamknąłem drzwi i podszedłem do niej.

– Hm, proszę pani?

– Tak?

– Ja w sprawie tego, o czym pani mówiła, tego, co mogą wykorzystać, żeby mnie zdyskredytować.

– Tak?

– Chcę pani coś powiedzieć, ale nie może pani pod żadnym pozorem nikomu tego wyjawić, dobrze?

– Ujmę to tak. Wolę pójść do więzienia, niż ujawnić źródło informacji.

– OK, OK. Dobrze. Łał. Więzienie. Łał. OK.

Wziąłem głęboki wdech.

– Słyszała pani o Xnecie? O M1k3yu?

– Tak?

– To ja jestem M1k3y.

– O! – odparła. Uruchomiła skaner i przewróciła list na drugą stronę. Skanowała z jakąś nieprawdopodobną rozdzielczością, dziesięć tysięcy dpi lub jeszcze większą, co na ekranie wyglądało jak efekt pracy elektronowego mikroskopu tunelowego.

– To rzuca nowe światło na całą sprawę.

– Tak – przytaknąłem – chyba tak.

– Twoi rodzice nie wiedzą.

– Nie. I nie wiem, czy chcę, żeby wiedzieli.

– Decyzja należy do ciebie. Muszę się nad tym zastanowić. Czy możesz przyjść do mnie do redakcji? Chcę się dowiedzieć, co to dokładnie znaczy.

– Czy ma pani Xbox Universal? Mógłbym przynieść instalkę.

– Tak, jestem pewna, że to się da załatwić. Kiedy się zjawisz, powiedz w recepcji, że przyszedł pan Brown, żeby się ze mną zobaczyć.

Wiedzą, co to znaczy. Nie odnotują twojej wizyty, a wszystkie nagrania zarejestrowane przez kamery zostaną automatycznie wykasowane, same zaś kamery wyłączone, dopóki nie wyjdziesz.

– Dobre – powiedziałem. – Myśli pani tak samo jak ja.

Uśmiechnęła się i rąbnęła mnie w ramię.

– Chłopcze, jestem w tej grze od piekielnie długiego czasu. Jak dotąd udało mi się spędzić więcej czasu na wolności niż za kratkami. Moją przyjaciółką jest paranoja.

Następnego dnia w szkole wyglądałem jak zombi. W sumie spałem trzy godziny i nawet trzy kubki tureckiego kofeinowego błota nie zdołały uruchomić mojego mózgu. Problem z kofeiną jest taki, że zbyt łatwo się do niej przyzwyczaić i żeby funkcjonować, trzeba przyjmować coraz to większe i większe dawki.

Całą poprzednią noc zastanawiałem się, co mam zrobić. Czułem się tak, jakbym biegł po ciasnych, krętych korytarzach labiryntu – wszystkie wyglądały tak samo, każdy kończył się ślepym zaułkiem. Jeśli pójdę do Barbary, to już po mnie. Taki będzie tego finał, bez względu na to, co o tym myślę.

Nim lekcje dobiegły końca, marzyłem tylko o tym, żeby pójść do domu i wpełznąć do łóżka. Ale miałem umówione spotkanie w „Bay Guardianie”. Ze wzrokiem wbitym w ziemię chwiejnym krokiem wyszedłem przez bramę, skręciłem w 24th Street i wtedy dołączyła do mnie druga para stóp. Rozpoznałem buty i zatrzymałem się.

– Ange?

Wyglądała tak, jak ja się czułem. Niewyspana, z podkrążonymi oczami i smutną miną.

– Cześć – powiedziała. – Niespodzianka. Zrobiłam sobie wolne. I tak nie mogłam się skupić na lekcjach.

– Hm – westchnąłem.

– Zamknij się i mnie przytul, idioto.

Tak też zrobiłem. Czułem się dobrze. Lepiej niż dobrze. Czułem się tak, jakby przyszyto mi jakąś część siebie, którą wcześniej sam sobie amputowałem.

– Kocham cię, Marcusie Yallow.

– Kocham cię, Angelo Carvelli.

– OK – przerwała. – Spodobał mi się twój wpis o tym, dlaczego nie chodzisz na akcje. Szanuję to. Czy znalazłeś jakiś sposób, żeby robić zadymy i nie dać się złapać?

– Właśnie idę do dziennikarki śledczej, która ma opublikować historię o tym, jak wsadzili mnie do więzienia, jak zacząłem Xnet i że Darryl jest nielegalnie przetrzymywany przez DBW w tajnym więzieniu na Treasure Island.

– Och.

Przez chwilę rozglądała się dookoła.

– Nie mogłeś wymyślić czegoś, no wiesz, ambitnego?

– Idziesz ze mną?

– Tak, idę. I chciałabym, żebyś mi to wszystko szczegółowo wyjaśnił, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko temu.

Po tych wszystkich opowieściach ta, którą streszczałem po drodze do Potrero Avenue i wzdłuż 15th Street, była najłatwiejsza. Ange trzymała mnie za rękę, często ją ściskając.

Weszliśmy do siedziby „Bay Guardiana”, przeskakując co drugi schodek. Serce mi waliło. Podszedłem do recepcji i powiedziałem do znudzonej, siedzącej tam dziewczyny:

– Przyszedłem zobaczyć się z Barbarą Stratford. Nazywam się pan Green.

– Chyba chciałeś powiedzieć: pan Brown.

– Tak – odparłem, rumieniąc się. – Pan Brown.

Zrobiła coś na swoim komputerze, a potem powiedziała:

– Usiądźcie. Barbara za chwilę przyjdzie. Podać wam coś?

– Kawę – powiedzieliśmy oboje jednocześnie. Kolejny powód, aby kochać Ange. Byliśmy uzależnieni od tego samego narkotyku.

Recepcjonistka – ładna Latynoska, tylko kilka lat starsza od nas, ubrana w dżinsy Gapa przypominające właściwie stare biodrówki retro – skinęła głową, wyszła i wróciła z dwoma kubkami, na których nadrukowana była winieta gazety.

Piliśmy w milczeniu, obserwując wchodzących i wychodzących gości i dziennikarzy. W końcu przyszła po nas Barbara. Miała na sobie praktycznie to samo co wczoraj w nocy. Pasowało jej. Gdy zobaczyła, że przyprowadziłem ze sobą dziewczynę, uniosła brwi pytająco.

– Dzień dobry – przywitałem ją. – Hm, to jest...

– Pani Brown – wtrąciła Ange, wyciągając rękę. Och, tak, prawda, nasza tożsamość ma być tajemnicą. – Pracuję z panem Greenem.

Szturchnęła mnie lekko.

– Chodźmy więc – zadecydowała Barbara i zaprowadziła nas do sali posiedzeń z długimi szklanymi ścianami i zaciągniętymi roletami. Na stole postawiła tacę z klonami ciasteczek organicznych Oreo, dyktafon cyfrowy i kolejny żółty notes.

– Czy chcecie, żebym to też nagrała? – zapytała.

Właściwie to się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem, że mogłoby się to przydać, w razie gdybym chciał polemizować z tym, co później wydrukuje Barbara. Jednak jeśli nie była godna zaufania, to i tak było po mnie.

– Nie, w porządku – odparłem.

– Dobrze, zaczynajmy. Młoda damo, nazywam się Barbara Stratford i jestem dziennikarką śledczą. Wnioskuję, że wiesz, dlaczego tu jestem, i bardzo jestem ciekawa, dlaczego wy tu jesteście.

– Pracuję z Marcusem nad Xnetem – powiedziała Ange. – Czy chce pani poznać moje imię?

– Nie od razu, nie chcę – oznajmiła Barbara. – Jeśli wolisz, możesz zachować anonimowość. Marcusie, poprosiłam cię, żebyś opowiedział mi tę historię, bo muszę wiedzieć, jak to się ma do historii, którą opowiedziałeś mi o twoim przyjacielu Darrylu, i listu, który mi pokazałeś. Widzę, że to może być dobre uzupełnienie; mogłabym to przedstawić jako początek Xnetu. „Stworzyli wroga, którego nigdy nie zapomną”, coś w tym stylu. Ale bądźmy szczerzy: gdybym nie musiała, wolałabym nie opowiadać tej historii. Wolałabym miłą, przejrzystą historyjkę o tajnym więzieniu tuż za rogiem – ciągnęła dalej – żebym nie musiała rozważać, czy więźniowie, którzy się tam znajdują, to ludzie, którzy prawdopodobnie po wyjściu zorganizują ruch podziemny w celu destabilizacji rządu federalnego. Jestem pewna, że to rozumiesz.

Rozumiałem. Jeśli Xnet był częścią tej historii, niektórzy powiedzą: „Widzisz, muszą wsadzać takich kolesiów za kratki, bo inaczej ci zaczną zamieszki”.

– To pani show – powiedziałem. – Myślę, że powinna pani powiedzieć światu o Darrylu. Dzięki temu DBW dowie się, że ujawniłem informacje, i będzie mnie ścigać. Może wtedy dojdą do tego, że jestem zamieszany w Xnet. Może skojarzą mnie z M1k3yem. Chodzi o to, że jeśli opublikuje pani jakąkolwiek informację o Darrylu, to i tak będzie po mnie. Już się z tym pogodziłem.

– Jak mam wisieć, to przynajmniej niech wiem za co – powiedziała. – Dobrze. Cóż, to mamy już ustalone. Chcę, żebyście powiedzieli mi wszystko, co możecie, o założeniu i działaniu Xnetu, a potem chcę, żebyście mi to zademonstrowali. Do czego go używacie? Jak się rozprzestrzenił? Kto napisał program? Wszystko.

– To chwilę potrwa – wtrąciła Ange.

– Mam chwilę – odparła Barbara. Wypiła trochę kawy i zjadła imitację oreo. – To może być najważniejsza historia dotycząca wojny z terroryzmem. To historia, która może obalić rząd. Z taką historią trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie.

Загрузка...