Kiedy wszyscy użytkownicy Xnetu siedzieli w szkole, korzystanie z niego nie było zabawne. W tylnej kieszeni dżinsów miałem złożoną kartkę, którą po przyjściu do domu rzuciłem na stół kuchenny. Usiadłem w pokoju gościnnym i włączyłem telewizję. Rzadko ją oglądałem, ale wiedziałem, że robili to moi rodzice. Wszystkie swoje poglądy o świecie czerpali z telewizji, radia i gazet.
Wiadomości były okropne. Istniało tyle powodów, żeby się bać. Żołnierze amerykańscy ginęli na całym świecie. Nie tylko żołnierze. Funkcjonariusze Gwardii Narodowej, którzy zapisali się na służbę, myśląc, że będą ratowali ludzi przed huraganami, stacjonowali teraz latami za granicą, uczestnicząc w długiej, niekończącej się wojnie.
Przeleciałem wszystkie dwudziestoczterogodzinne programy informacyjne, jeden po drugim: parada urzędników tłumacząca nam, dlaczego powinniśmy być przerażeni. Defilada zdjęć bomb wybuchających na całym świecie.
Przerzucałem kolejne kanały i nagle złapałem się na tym, że patrzę na znajomą twarz. Ten koleś wszedł do ciężarówki, na której tyłach byłem przykuty, i rozmawiał z Miss Gestapo. Miał na sobie mundur żołnierski. Podpis mówił, że jest to generał Graeme Sutherland, dowódca regionalny Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
– Trzymam w rękach materiały informacyjne, które rozdawano na tak zwanym koncercie w parku Dolores w zeszłym tygodniu.
Podniósł stos broszurek. Pamiętam, że rozdawało je tam wiele osób. Jeśli gdziekolwiek w San Francisco napotkacie grupę ludzi, znajdziecie tam też broszury.
– Chciałbym, aby przez chwilę państwo na to zerknęli. Pozwólcie, że przeczytam tytuły. Bez zgody rządzonych: Obywatelska instrukcja obalenia państwa. I jeszcze jeden: Czy zamach terrorystyczny z 11 września naprawdę miał miejsce? I kolejny: Jak obrócić służby bezpieczeństwa przeciwko nim samym. Te broszury pokazują nam prawdziwy powód nielegalnego zgromadzenia w sobotnią noc. To nie było jedynie niebezpieczne zgromadzenie tysięcy ludzi, którzy nie podjęli odpowiednich środków ostrożności, ba, nawet nie zaopatrzyli się w toalety. To był wiec rekrutacyjny wroga. To była próba deprawacji dzieci i wmówienia im, że Ameryka nie powinna się bronić. Weźmy na przykład ten slogan: NIE UFAJCIE NIKOMU POWYŻEJ 25-TKI. Czy jest lepszy sposób, żeby nie dopuścić do jakiejkolwiek przemyślanej, wyważonej i dojrzałej dyskusji na temat tego proterrorystycznego przesłania, niż wyeliminowanie dorosłych i jednoczesne ograniczenie własnej grupy do łatwowiernych młodych ludzi?
Kiedy na scenę weszła policja – ciągnął swój wywód – okazało się, że trwa tam wiec rekrutujący wrogów Ameryki. Zgromadzenie to zakłóciło ciszę nocną setek mieszkańców tej okolicy, z którymi nie skonsultowano się w sprawie organizacji owej całonocnej imprezy.
Kazano zebranym rozejść się, widać to na wszystkich nagraniach, a kiedy ci imprezowicze, zachęcani przez muzyków na scenie, szykowali się do ataku na policję, ta poskromiła ich, wykorzystując humanitarne techniki kontroli tłumu.
Aresztowano prowodyrów i prowokatorów – kontynuował – którzy przyprowadzili tam tysiące łatwowiernych młodych ludzi, aby zaatakować policję. Ośmiuset dwudziestu siedmiu z nich zostało aresztowanych. Wielu z tych ludzi miało już na swoim koncie wcześniejsze przestępstwa. Ponad sto osób miało zaległe wyroki. Nadal przebywają w areszcie.
Szanowni państwo – oznajmił wreszcie z naciskiem – Ameryka toczy wojnę na wielu frontach, ale nigdzie nie stoi w obliczu tak poważnego niebezpieczeństwa jak tu, w domu. Bez względu na to, czy atakują nas terroryści, czy ci, którzy z nimi sympatyzują.
Dziennikarz podniósł rękę i powiedział:
– Panie generale, z pewnością nie twierdzi pan, że te dzieciaki sympatyzują z terrorystami tylko dlatego, że przyszły na koncert w parku?
– Oczywiście, że nie. Ale kiedy młodzi ludzie dostaną się pod wpływ wrogów naszego kraju, staną się jeszcze groźniejsi niż oni. Terroryści pragną zrekrutować piątą kolumnę, żeby walczyła dla nich na ojczystej ziemi. Gdyby to były moje dzieci, byłbym poważnie zaniepokojony.
Wtedy wtrącił się drugi dziennikarz:
– Z pewnością chodzi tu tylko o koncert pod gołym niebem, generale. Nie mają wprawy w posługiwaniu się bronią.
Generał wyjął stos zdjęć i zaczął je podnosić.
– To są zdjęcia zrobione przez policjantów aparatami na podczerwień tuż przed wejściem na korty.
Umieścił je obok swojej twarzy i pokazywał je jedno po drugim. Byli na nich dość ostro tańczący ludzie, niektórzy przygnieceni, inni podeptani. Potem zaczęła się seria ze scenami miłosnymi pod drzewami, dziewczyna z trzema chłopakami, dwóch całujących się nawzajem facetów.
– Na tej imprezie były dziesięcioletnie dzieci. Śmiertelna mieszanka narkotyków, propagandy i muzyki, których efektem były dziesiątki rannych osób. To cud, że nikt nie zginął.
Wyłączyłem telewizor. Pokazywali to tak, jakby chodziło o zamieszki. Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że tam byłem, przypięliby mnie na miesiąc pasami do łóżka, a potem wypuszczali z domu tylko w elektronicznej obroży.
A jeśli już o tym mówimy, to przeczuwałem, że będą wkurzeni, gdy dowiedzą się, że zostałem zawieszony.
Nie przyjęli tego dobrze. Tata chciał mnie uziemić, ale razem z mamą wyperswadowaliśmy mu to.
– Wiesz, że wicedyrektor od lat czepiał się Marcusa – broniła mnie mama. – Po ostatnim spotkaniu z nim przeklinałeś go jeszcze przez godzinę. Myślę, że wielokrotnie padło wtedy słowo „dupek”.
Tata pokręcił głową.
– „Zakłócanie lekcji argumentami przeciwko Departamentowi Bezpieczeństwa Wewnętrznego”...
– To była lekcja WOS-u, tato – powiedziałem. Było mi już wszystko jedno, ale uznałem, że jeśli mama się za mną wstawia, to powinienem jej pomóc. – Rozmawialiśmy o DBW Przecież w dyskusji każdy powinien mieć prawo do wyrażenia swoich poglądów, prawda?
– Zrozum, synu – odparł. Często w takich chwilach zaczynał zwracać się do mnie per „synu”. Czułem się wtedy tak, jakby nie myślał już o mnie jak o osobie, lecz na wpół ukształtowanej larwie, którą trzeba wyprowadzić z wieku dojrzewania. Nie znosiłem tego. – Będziesz musiał pogodzić się z faktem, że żyjemy teraz w innym świecie. Masz oczywiście pełne prawo, aby wypowiadać swoje zdanie, ale musisz się przygotować na konsekwencje takiego zachowania. Musisz zmierzyć się z faktem, że są ludzie, którzy ranią, którzy nie mają zamiaru dyskutować o bardziej wartościowych aspektach konstytucji, gdy ich życie wisi na włosku. Teraz płyniemy na łodzi ratunkowej, a jeśli już znajdziesz się na łodzi ratunkowej, nikt nie chce słyszeć o tym, jak podły jest kapitan.
O mało nie przewróciłem oczami.
– Zadali mi dwa tygodnie nauczania indywidualnego, z każdego przedmiotu mam pracę domową, mam oprzeć się na wydarzeniach w mieście: referat z historii, z WOS-u, angielskiego i fizyki. To lepsze niż siedzenie w domu przed telewizorem.
Tata spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, jakby podejrzewał, że mam jakieś niecne zamiary, a potem przytaknął. Powiedziałem „dobranoc” i udałem się do swojego pokoju. Odpaliłem Xboksa, otworzyłem edytor tekstu i zacząłem zbierać pomysły do swoich wypracowań. Dlaczego nie? To o wiele lepsze niż pałętanie się po domu.
Tej nocy skończyłem na czacie z Ange, co zajęło nam całkiem sporo czasu. Współczuła mi i powiedziała, że jeśli spotkam się z nią wieczorem następnego dnia, pomoże mi napisać te prace. Wiedziałem, do której szkoły chodziła – do tej samej co Van, to było zupełnie po drugiej stronie miasta, na wschodnim brzegu zatoki, gdzie nie byłem od czasu eksplozji.
Na myśl o tym spotkaniu czułem się naprawdę podekscytowany. Każdej nocy od czasu imprezy kładłem się do łóżka, myśląc o dwóch rzeczach: o widoku tłumu atakującego kordony policji i dotyku brzegów jej piersi pod koszulką, gdy opierała się o filar. Była niesamowita. Nigdy nie byłem z dziewczyną tak... agresywną jak ona. Zawsze to ja posuwałem się dalej, a one mnie odpychały. Miałem wrażenie, że Ange była tak samo napalona jak ja. To była kusząca fantazja.
Tej nocy spałem głęboko i miałem podniecające sny o mnie i Ange, i o tym, co mogłoby między nami zajść, gdybyśmy znaleźli się w jakimś ustronnym miejscu.
Następnego dnia zabrałem się do pracy nad moimi wypracowaniami. San Francisco to dobre miejsce do opisywania. Historia? Pewnie, trochę jej tu jest, począwszy od gorączki złota, po stocznie z czasów drugiej wojny światowej, obozy internowania dla Japończyków, wynalezienie peceta. Fizyka? W żadnym muzeum, w jakim dotychczas byłem, nie widziałem fajniejszych eksponatów od tych w Exploratorium[27]. Poczułem perwersyjną satysfakcję, oglądając eksponaty dotyczące przechodzenia gleby w stan ciekły podczas dużych trzęsień ziemi. Angielski? Jack London, beatnicy, pisarze science fiction, tacy jak Pat Murphy i Rudy Rucker. Nauki społeczne? Ruch Wolności Słowa, Cesar Chavez, prawa gejów, feminizm, ruch antywojenny... Zawsze lubiłem się uczyć dla samej nauki. Żeby więcej wiedzieć na temat otaczającego mnie świata. Mogłem to robić, przechadzając się po prostu po mieście. Postanowiłem, że najpierw napiszę wypracowanie o beatnikach. Na piętrze w księgarni City Lights znajdowała się wielka biblioteka, gdzie Allen Ginsberg i jego kumple tworzyli swoją radykalną, narkotyczną poezję. Na lekcji angielskiego czytaliśmy Skowyt i nigdy nie zapomnę pierwszych wersów tego wiersza, od których przeszły mi dreszcze po karku:
Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia
zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne
nagie, włóczące się o świcie po murzyńskich
dzielnicach w poszukiwaniu wściekłej dawki haszu,
anielogłowych hipstersów spragnionych pradawnego
niebiańskiego podłączenia do gwiezdnej prądnicy
w maszynerii nocy [...][28]
Podobało mi się, jak połączył te wyrazy: „głodne histeryczne nagie”. Znałem to uczucie. I „najlepsze umysły mego pokolenia” też dały mi ostro do myślenia. Przypomniały mi o parku, policji i opadającym gazie. Ginsberga przymknęli za nieprzyzwoitość Skowytu – chodziło mniej więcej o jeden wers dotyczący seksu gejowskiego, na który dzisiaj pewnie ledwie zwrócilibyśmy uwagę.
Poczułem się w pewnym sensie szczęśliwy, wiedząc, że daje się dostrzec jednak jakiś postęp. Że kiedyś było jeszcze bardziej restrykcyjnie niż teraz.
Zatraciłem się zupełnie w bibliotece, czytając te piękne stare wydania książek. Zatraciłem się w książce pod tytułem W drodze Jacka Kerouaca, w powieści, którą od dawna chciałem przeczytać, a obsługujący mnie sprzedawca przytaknął przychylnie i znalazł dla mnie tańsze wydanie, które sprzedał mi za sześć dolców.
Poszedłem do Chinatown i zamówiłem bułeczki dim sum oraz makaron z pikantnym sosem, który kiedyś uważałem za dosyć ostry. Jednak po tym, jak spróbowałem specjału Ange, jego moc jakoś prysła.
Gdy zbliżało się popołudnie, wsiadłem do metra, a potem przesiadłem się do autobusu na moście San Mateo i pojechałem na wschodni brzeg zatoki. Czytałem W drodze i wpatrywałem się w umykający krajobraz. Ta książka to na wpół autobiograficzna powieść o Jacku Kerouacu, ćpającym, ostro popijającym pisarzu, który jeździ na stopa po Ameryce, łapie się nędznych fuch, wyje na ulicach po nocy, spotyka ludzi i rozstaje się z nimi. Hipsterzy, włóczędzy o smutnych twarzach, oszuści, uliczni bandyci, kanalie i anioły. Nie ma tu jednego wątku – Kerouac przypuszczalnie napisał to w ciągu trzech tygodni na długiej rolce papieru, będąc totalnie naćpany – to tylko sterta zadziwiających zdarzeń następujących jedno po drugim. Zaprzyjaźnia się z autodestrukcyjnymi ludźmi, takimi jak Dean Moriarty, a ten wkręca go w dziwaczne plany, z których nigdy, naprawdę nigdy, nic nie wychodzi, ale i tak jakoś to jest. Wiecie, co mam na myśli.
W tych słowach tkwił pewien pociągający rytm, w myślach słyszałem ich brzmienie, jakby ktoś czytał je na głos. Miałem ochotę walnąć się na pryczy w furgonetce i obudzić w jakimś zakurzonym miasteczku, gdzieś w Dolinie Kalifornijskiej, w drodze do Los Angeles, w jednym z tych miejsc ze stacją benzynową i tanią knajpą, i przejść się tak po prostu po polach, i spotykać ludzi, oglądać różne rzeczy i robić różne rzeczy.
Ta podróż autobusem była długa i widocznie musiałem się trochę zdrzemnąć – czatowanie z Ange do późna w nocy trochę zakłóciło mój harmonogram snu, bo mama wciąż oczekiwała, że zejdę na śniadanie. Obudziłem się, przesiadłem do innego autobusu i wkrótce znalazłem się przed szkołą Ange.
Wybiegła w podskokach przez bramę ubrana w mundurek – nigdy dotąd jej w nim nie widziałem. W jakiś dziwny sposób wyglądał słodko i przypomniał mi Van. Obdarzyła mnie długim uściskiem i mocnym pocałunkiem w policzek.
– No, cześć! – powiedziała.
– Hej!
– Co czytasz?
Czekałem na to. Zaznaczyłem fragment palcem.
– Posłuchaj: „Ale wtedy jeszcze tańczyli na ulicach, jakby mieli kuku na muniu, a ja kuśtykałem za nimi, tak jak przez całe życie kuśtykam za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne ręce eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy »Oooo«”[29].
Wzięła książkę i jeszcze raz, po cichu przeczytała ten fragment.
– No, no, „pająki na tle gwiazd”! To jest czadowe! Czy cała książka jest taka?
Gdy szliśmy powoli chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego, streściłem jej fragmenty, które już przeczytałem. Tuż za rogiem objęła mnie wpół ramieniem, a moje zarzuciła na siebie. Spacer po ulicy z dziewczyną – moją dziewczyną? Pewnie, dlaczego nie? – rozmowa o tej fajowej książce. Było jak w niebie. Przez chwilę zapomniałem o kłopotach.
– Marcus?
Odwróciłem się. To była Van. Podświadomie spodziewałem się tego. Byłem tego pewien, bo moja świadomość nie czuła się jakoś mocno zaskoczona. To nie była duża szkoła i wszyscy uczniowie wychodzili z niej o tej samej porze. Nie rozmawiałem z Van od tygodni, lecz wydawało się, jakby minęły miesiące. Kiedyś rozmawialiśmy codziennie.
– Cześć, Van – powiedziałem. Miałem ochotę zdjąć ręce z ramion Ange, ale jakoś stłumiłem w sobie to uczucie. Van wyglądała na zaskoczoną, ale nie złą. Miała bladą skórę, była roztrzęsiona. Patrzyła na nas uważnie.
– Angela?
– Hej, Vanessa – odpowiedziała Ange.
– Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem po Ange – odparłem, starając się utrzymać neutralny ton głosu. Poczułem się speszony, bo zobaczyła mnie z inną dziewczyną.
– O! – powiedziała Van. – No cóż, miło mi było was zobaczyć.
– Nam też, Vanessa – dodała Ange, obracając mnie gwałtownym ruchem i prowadząc w kierunku przystanku autobusowego.
– Znasz ją? – zapytała Ange.
– Tak, od zawsze.
– Chodziłeś z nią?
– Co? Nie! Coś ty! Byliśmy tylko przyjaciółmi.
– Byliście przyjaciółmi?
Miałem wrażenie, że Van idzie tuż za nami, podsłuchując, chociaż przy tempie, jakie narzuciliśmy, musiałaby biec, żeby nas dogonić. Długo opierałem się pokusie, żeby się obejrzeć, aż w końcu nie wytrzymałem. Za nami szło wiele dziewczyn z tej szkoły, lecz Van wśród nich nie było.
– Była ze mną, José Luisem i Darrylem, gdy nas aresztowali. Graliśmy razem w ARG. Byliśmy we czwórkę najlepszymi przyjaciółmi.
– I co się stało?
Zacząłem mówić ciszej.
– Nie spodobał jej się Xnet – oznajmiłem. – Bała się, że wpadniemy w kłopoty. Że innych wpakuję w kłopoty.
– I dlatego przestaliście się przyjaźnić?
– Po prostu oddaliliśmy się od siebie.
Zrobiliśmy kilka kolejnych kroków.
– Ale to nie była twoja dziewczyna?
– Nie – odparłem. Miałem rozpaloną twarz. Czułem, że to zabrzmiało jak kłamstwo, mimo że mówiłem prawdę.
Ange gwałtownie zahamowała i przyjrzała się badawczo mojej twarzy.
– Czyżby?
– Nie! Naprawdę! Byliśmy tylko przyjaciółmi. Darryl i ona... no, nie do końca, ale Darryl bardzo ją lubił. Nie było mowy...
– Ale gdyby Darryl jej nie lubił, ty byś ją lubił, co?
– Nie, Ange, nie. Proszę, po prostu mi uwierz i daj temu spokój. Vanessa była moją dobrą przyjaciółką i już nią nie jest, i to mnie martwi, ale nigdy niczego do niej nie czułem, w porządku?
Trochę odpuściła.
– W porządku, w porządku. Przepraszam. Po prostu nie jestem z nią w dobrych stosunkach, to wszystko. Nigdy się ze sobą nie dogadywałyśmy, odkąd ją poznałam.
No nie, pomyślałem. To dlatego Jolu znał ją od dawna, a ja jej nigdy nie spotkałem; miały z Van coś do siebie i dlatego Jolu nie chciał jej przyprowadzać.
Przytuliła mnie i zaczęliśmy się całować. Obok przeszła grupka dziewczyn, krzycząc: „Uuuuuu!”, więc doprowadziliśmy się do porządku i ruszyliśmy w stronę przystanku. Przed nami szła Van, musiała więc przechodzić obok nas, gdy się całowaliśmy. Czułem się jak kompletny bałwan.
Oczywiście stanęła na przystanku, potem wsiadła do autobusu, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, a ja przez całą drogę próbowałem nawiązać rozmowę z Ange, ale mi to w ogóle nie wychodziło.
Mieliśmy w planie iść na kawę, a potem do Ange, żeby się wyluzować i „pouczyć”, to znaczy posiedzieć przy jej Xboksie i posurfować po Xnecie. We wtorki mama Ange wracała do domu późno, bo ten wieczór miała zarezerwowany na swoją lekcję jogi i kolację z koleżankami, a siostra Ange poszła na randkę ze swoim chłopakiem, więc mieliśmy cały dom tylko dla siebie. Odkąd to zaplanowaliśmy, nachodziły mnie bardzo kosmate myśli.
Gdy już dotarliśmy do jej domu, poszliśmy prosto do pokoju Ange i zatrzasnęliśmy drzwi. Ten pokój to była totalna katastrofa. Pokryty warstwami ciuchów, zeszytów i części pecetów, które mogłyby powbijać się w bose stopy jak policyjna kolczatka. Na jej biurku było jeszcze gorzej niż na podłodze, leżały na nim stosy książek i komiksów, więc musieliśmy usiąść na łóżku, co mi akurat bardzo odpowiadało.
Zakłopotanie po spotkaniu z Van jakoś minęło, więc uruchomiliśmy Xboksa. Znajdował się w gmatwaninie kabli, z których kilka wiodło do bezprzewodowej anteny zawieszonej w oknie, tak aby można było odbierać sygnał Wi-Fi sąsiadów. Inne były podłączone do kilku starych ekranów laptopów, które Ange zamieniła w niezależne monitory ustawione na stojakach i najeżone obnażoną elektroniką. Te ekrany stały na obu stolikach nocnych, czyli w idealnym miejscu do oglądania filmów lub czatowania w łóżku – mogła przekręcić monitory i leżeć na dowolnym boku, a one i tak zawsze znajdowały się przed nią.
Oboje wiedzieliśmy, po co się tam znaleźliśmy, siedząc obok siebie, oparci o stolik nocny. Drżałem lekko w pełni świadomy ciepła jej nogi i ramienia, które się o mnie opierały, jednak musiałem stwarzać pozory, że loguję się do Xnetu, sprawdzam maile i tak dalej.
Dostałem wiadomość od chłopaka, który lubił wysyłać śmieszne, nagrane na komórkę filmiki z różnymi czadowymi akcjami DBW – ostatni pokazywał, jak rozkładają na części wózek dziecięcy, po tym jak zainteresował się nim ich pies. Rozkręcali wózek śrubokrętem na ulicy w dzielnicy Marina, a wszyscy ci bogaci ludzie przechodzili obok, gapiąc się na nich i nie mogąc się temu nadziwić.
Kliknąłem na link z nagraniem, które ściągało się w szalonym tempie. Trzymał to na egipskim serwerze lustrzanym Internetowego Archiwum Alexandria. Przechowują tam wszystko za darmo, o ile opublikuje się to na licencji Creative Commons, dzięki czemu każdy może z tego korzystać i się tym dzielić. Archiwum USA – które mieściło się w bazie wojskowej Presidio, zaledwie kilka minut stąd – było zmuszone zdjąć wszystkie te nagrania w imię bezpieczeństwa narodowego, jednak Archiwum Alexandria oddzieliło się jako odrębna organizacja i przechowywało wszystko, co irytowało USA.
Ten chłopak – o nicku Szpieg – tym razem przesłał mi jeszcze lepsze nagranie. Jego akcja toczyła się w drzwiach ratusza w dzielnicy Civic Center. Ratusz wyglądał jak wielki tort ślubny pokryty posągami, pozłacanymi liśćmi i ornamentami. Wokół tego budynku funkcjonariusze DBW mieli swoją strefę bezpieczeństwa, a Szpieg nakręcił świetne ujęcie, na którym do ich punktu kontrolnego zbliżył się jakiś facet w mundurze oficera, pokazał im swój dowód i położył walizkę na taśmie do prześwietlania bagażu.
Wszystko było w porządku, dopóki jeden z funkcjonariuszy nie zobaczył na rentgenie czegoś, co mu się nie spodobało. Zapytał o coś generała, a ten przewrócił oczami i powiedział coś niesłyszalnego (film był kręcony z drugiej strony ulicy, prawdopodobnie ukrytym obiektywem domowej roboty, więc słychać było głównie dźwięk przechodzących obok ludzi i zgiełk samochodów).
Generał zaczął kłócić się z kolesiami z DBW, a im dłużej się kłócił, tym więcej funkcjonariuszy gromadziło się wokół niego. W końcu potrząsnął z gniewem głową i pogroził palcem jednemu z nich, wziął swoją walizkę i odszedł. Tamci krzyczeli coś do niego, ale nie zwolnił. Całe jego ciało mówiło: „Jestem całkowicie, totalnie wkurzony”.
I wtedy to się stało. Goście z DBW zaczęli biec za generałem. Szpieg zwolnił w tym miejscu nagranie tak, żebyśmy mogli zobaczyć, klatka po klatce, w zwolnionym tempie, jak generał obrócił się do połowy, a jego twarz zdawała się mówić: „Za cholerę mnie nie dorwiecie”. Zaraz potem pojawiło się na niej przerażenie, bo trzech wielkich ochroniarzy z DBW wpadło na niego, wprawiając go w totalne osłupienie i łapiąc go wpół jak kończącego karierę zawodnika linii ataku. Generał – w średnim wieku, o stalowoszarych włosach i pomarszczonej, dostojnej twarzy – upadł jak worek ziemniaków, podskoczył dwukrotnie, uderzając twarzą o chodnik, a z jego nosa polała się krew.
Goście z Departamentu związali generała w kostkach i nadgarstkach jak wieprza. A ten teraz już krzyczał, naprawdę krzyczał. Jego twarz zrobiła się purpurowa od krwi tryskającej z nosa. W dużym przybliżeniu widać było, jak majta nogami. Przechodnie spoglądali na wiążącego go faceta w mundurze, na którego twarzy widać było, że to rytualne upokorzenie i odbieranie godności to najgorsza część jego roboty. Tutaj film się kończył.
– O mój dobry, słodki Buddo – powiedziałem, patrząc w ciemniejący ekran, na którym ponownie zaczynał się film. Szturchnąłem Ange i pokazałem jej nagranie. Oglądała je bez słowa, z buzią otwartą szeroko ze zdziwienia.
– Wrzuć to na bloga – powiedziała – wrzuć, wrzuć, wrzuć, wrzuć!
Tak też zrobiłem. Z trudem opisałem to, co zobaczyłem, dodałem też prośbę o identyfikację tego wojskowego z filmu, o jakiekolwiek informacje na jego temat.
Nacisnąłem „publikuj”.
Obejrzeliśmy to nagranie jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dostałem sygnał nadejścia maila.
> Jasne, że poznaję tego faceta – jego biografia jest w Wikipedii. To generał Claude Geist. Dowodził pokojową misją ONZ na Haiti.
Sprawdziłem jego biografię. Widniało tam zdjęcie tego generała z konferencji prasowej i wpis o roli, jaką odegrał podczas trudnej misji na Haiti. To był z pewnością ten sam facet.
Zaktualizowałem wpis.
Teoretycznie mieliśmy z Ange szansę zająć się sobą, ale skończyło się na czymś innym. Przejrzeliśmy blogi w Xnecie, szukając doniesień o tym, jak DBW poszukuje ludzi, atakuje ich i napada. Dla mnie nie było to nic nowego, robiłem już coś takiego z nagraniami i doniesieniami z zamieszek w parku. Na swoim blogu dodałem nową kategorię – Nadużycia Władzy, przeznaczoną tylko na tego typu materiały, i zacząłem szukać czegoś, co można by tam wrzucić. Ange podsuwała mi coraz to nowe hasła do wyszukiwarki i zanim jej mama wróciła do domu, moja nowa kategoria zawierała już siedemdziesiąt wpisów, a gwoździem programu było ujęcie generała Geista przed ratuszem.
Przez cały następny dzień siedziałem w domu nad swoim wypracowaniem o beatnikach, czytając Kerouaca i surfując po Xnecie. Planowałem zobaczyć się z Ange po szkole, ale totalnie pękałem na myśl o ponownym spotkaniu z Van, więc wysłałem Ange SMS-a z wymówką, że ślęczę nad pracą domową.
Na Nadużycia Władzy przychodziły wszelkiego rodzaju sugestie; setki małych i dużych zdjęć i nagrań. Mem się rozrastał.
Rozrósł się. Następnego ranka było ich jeszcze więcej. Ktoś założył nowego bloga o nazwie Nadużycia Władzy, na którym gromadził setki kolejnych materiałów. Plik się powiększał. Ścigaliśmy się, kto znajdzie bardziej soczyste, najbardziej odjechane fotki.
Umowa z moimi starymi polegała na tym, że codziennie rano miałem z nimi jeść śniadanie i rozmawiać o projektach, nad którymi pracuję. Podobało im się, że czytam Kerouaca. Oboje uwielbiali tę książkę i okazało się, że sami mieli ją w swojej biblioteczce. Tata zniósł ją na dół i przekartkował. Były w niej fragmenty zaznaczone długopisem, kartki z oślimi uszami, notatki na marginesach. Mój tata naprawdę uwielbiał tę książkę.
Przypomniały mi się lepsze czasy, kiedy potrafiliśmy z tatą rozmawiać przez pięć minut, nie kłócąc się o terroryzm. Zjedliśmy wspaniałe śniadanie, rozmawiając o fabule powieści i wszystkich tych niesamowitych przygodach.
Jednak kolejnego ranka w trakcie śniadania oboje siedzieli przyklejeni do radia.
– NaduzyciaWladzy to najnowszy szał w znanym już Xnecie w San Francisco, który przyciąga uwagę całego świata. Do ruchu zwanego NW należą „Mali Bracia”, którzy obserwują działania antyterrorystyczne podjęte przez Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dokumentując jego porażki i ekscesy. Wirusowy film pokazujący generała Claudea Geista, emerytowanego, odznaczonego trzema gwiazdkami generała związywanego przez oficerów DBW na chodniku na wprost ratusza to swoiste wezwanie do walki. Geist nie wypowiedział się na temat tego incydentu, jednak komentarze młodych ludzi, którzy są zdenerwowani tym, jak się ich traktuje, były szybkie i pełne wściekłości.
Godne największej uwagi – kontynuował spiker – jest międzynarodowe zainteresowanie tym ruchem. Fotografie z nagrania pokazującego Geista pojawiły się na pierwszych stronach gazet w Korei, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Egipcie i Japonii, a nagranie pokazano w programach informacyjnych na całym świecie w czasie największej oglądalności. Sprawa dojrzała, kiedy w wieczornym programie informacyjnym BBC wyemitowano specjalny reportaż o tym, że żadna telewizja ani agencja informacyjna w Ameryce nie przedstawiła relacji na ten temat.
Przytoczono kilka wywiadów: z brytyjskimi obserwatorami mediów, z chłopakiem ze szwedzkiej Partii Piratów, który robił szydercze uwagi o skorumpowanej prasie amerykańskiej, z emerytowanym prezenterem wiadomości mieszkającym w Tokio. Na końcu puścili krótki reportaż z Al-Dżaziry, porównując nagranie amerykańskiej telewizji z materiałem narodowej stacji informacyjnej Syrii.
Czułem na sobie wzrok rodziców, czułem, że wiedzą, czym się zajmuję. Lecz gdy umyłem naczynia, zobaczyłem, że patrzą na siebie.
Tata trzymał swoją filiżankę kawy tak mocno, że aż trzęsły mu się ręce. Mama spoglądała na niego.
– Próbują nas zdyskredytować – powiedział w końcu. – Próbują sabotować wysiłki, które mają zapewnić nam bezpieczeństwo.
Otwarłem usta, ale zobaczyła to mama i potrząsnęła głową. Poszedłem więc do swojego pokoju i zacząłem pisać pracę o Kerouacu. Gdy usłyszałem dwukrotne trzaśniecie drzwiami, odpaliłem Xboksa i wszedłem do sieci.
> Cześć M1k3y. Tu Colin Brown. Jestem producentem programu informacyjnego The National Kanadyjskiej Korporacji Nadawczej CBC. Kręcimy materiał o Xnecie i wysłaliśmy reportera do San Francisco, żeby nam to stamtąd transmitował. Czy byłbyś zainteresowany udzieleniem wywiadu na temat twojej grupy i jej działań?
Gapiłem się w ekran. Jezu. Chcieli przeprowadzić wywiad ze mną o „mojej grupie”?
> Hm, nie, dzięki. Chodzi o prywatność. I to nie jest „moja grupa”. Ale dzięki za to, że kręcicie ten materiał!
Minutę później kolejny e-mail.
> Możemy zasłonić ci twarz i zapewnić anonimowość. Wiesz, że Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego z przyjemnością wyśle do nas swojego rzecznika. Ja chcę stanąć po twojej stronie.
Wrzuciłem tego maila na bloga. Miał rację, ale musiałbym zwariować, żeby to zrobić. Z tego, co wiedziałem, on mógł być z DBW.
Wróciłem do Kerouaca. Dostałem kolejnego maila. Ta sama prośba, inna agencja informacyjna: KQED chciało się ze mną spotkać i nagrać wywiad radiowy. Stacja z Brazylii. Australijska Korporacja Nadawcza. Deutsche Welle. Przez cały dzień nadchodziły nowe prośby. Przez cały dzień grzecznie je odrzucałem. Tego dnia nie przeczytałem dużo Kerouaca.
– Zwołaj konferencję prasową – właśnie tak doradziła mi Ange, gdy tamtego wieczoru siedzieliśmy w kawiarni nieopodal jej domu. Nie miałem ochoty przychodzić po nią do szkoły, bo nie chciałem utknąć w jednym autobusie z Van.
– Co? Zwariowałaś?
– Zrób to przez Mechaniczną Grabież. Wybierz po prostu jakieś centrum handlowe, gdzie nie można grać w PvP, i wyznacz godzinę. Możesz zalogować się stąd.
PvP to walka gracz kontra gracz. Część Mechanicznej Grabieży była neutralna, co oznaczało, że teoretycznie mogliśmy wprowadzić tam przygłupich dziennikarzy, nie obawiając się, że gracze zabiją ich w środku konferencji prasowej.
– Nie mam pojęcia o konferencjach prasowych.
– Och, wygoogluj to. Na pewno ktoś napisał artykuł, jak przeprowadzić udaną konferencję. To znaczy jeśli udaje się to prezydentowi, jestem pewna, że tobie też się uda. Wygląda tak, jakby ledwo radził sobie z samodzielnym wiązaniem sznurówek.
Zamówiła kolejną kawę.
– Jesteś bardzo bystrą kobietą – przyznałem.
– I piękną – dodała.
– To też – przytaknąłem.