Rozdział 13

– To totalne dziwki – powiedziała Ange, prawie wypluwając to słowo. – W zasadzie to obelga dla wszystkich ciężko pracujących dziwek. To, to są po prostu spekulanci.

Patrzyliśmy na stos gazet, które przynieśliśmy ze sobą do kawiarni. Wszystkie zawierały „reportaże” o imprezie w parku Dolores, a ich autorzy, co do jednego, przedstawiali ją jako pijacką, narkotykową orgię dzieciaków, które zaatakowały policję. Gazeta „USA Today” przytoczyła koszty „zamieszek”, wliczając w to koszty zmycia osadu z gazu łzawiącego, lawinę ataków astmatycznych, które zablokowały oddziały intensywnej terapii w całym mieście, oraz koszty aresztowania ośmiuset „uczestników zamieszek”.

W żadnej z gazet nie przytoczono wypowiedzi drugiej strony.

– Cóż, przynajmniej Xnet nie kłamie – powiedziałem. Pokazałem jej całą masę blogów, filmików i zdjęć, jakie miałem na swojej komórce. Były to sprawozdania z pierwszej ręki, zrobione przez ludzi, którzy zostali spryskani gazem, pobici. Na jednym z filmików widać było, jak wszyscy tańczymy i bawimy się; pokazano pokojowe przemówienia polityczne do taktu skandowanych okrzyków: „Odzyskamy ją”, a także Trudy Doo mówiącą, że jesteśmy jedynym pokoleniem, które może uwierzyć w sens walki o wolność.

– Musimy powiadomić o tym ludzi – stwierdziła Ange.

– Tak – przytaknąłem posępnie. – Teoretycznie brzmi nieźle.

– A dlaczego twoim zdaniem prasa nigdy nie publikuje opinii ludzi stojących po naszej stronie?

– Sama już sobie odpowiedziałaś, to dziwki.

– Tak, ale dziwki robią to dla kasy. Gdyby mieli kontrowersyjne wypowiedzi, sprzedaliby więcej gazet i reklam. Teraz mają tylko przestępstwo, a tematy kontrowersyjne są o wiele lepsze.

– Jasne, kupuję to. Więc dlaczego tego nie robią? No cóż, reporterzy ledwie radzą sobie ze śledzeniem zwykłych blogów, nie mówiąc już o Xnecie. To niezbyt przyjazne miejsce dla dorosłych.

– No tak – westchnęła. – Ale my możemy to jakoś załatwić, co?

– Niby jak?

– Możemy to wszystko opisać. Umieścić w jednym miejscu, ze wszystkimi linkami. Takie pojedyncze miejsce, które każdy może odwiedzić, tak żeby dziennikarze znaleźli je i poznali pełną wersję wydarzeń. Można umieścić tam link do instrukcji obsługi Xnetu. Użytkownicy internetu mogliby dostać się do Xnetu pod warunkiem, że nie przejmują się tym, iż DBW dowie się, po jakich stronach surfowali.

– Myślisz, że to się uda?

– Cóż, nawet jeśli nie, to zawsze to jakaś pozytywna akcja.

– Dlaczego mieliby nas posłuchać?

– Kto by nie posłuchał M1k3ya?

Postawiłem kawę na stole. Wziąłem komórkę i wsunąłem ją do kieszeni. Wstałem, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z kawiarni. Skręciłem w jakimś przypadkowym kierunku i ruszyłem przed siebie. Miałem napiętą twarz, a krew napłynęła mi do żołądka, który podchodził mi do gardła.

Wiedzą, kim jestem, pomyślałem. Wiedzą, kim jest M1k3y. To był koniec. Jeśli Ange się domyśliła, DBW na pewno też. Było po mnie. Odkąd goście z Departamentu wypuścili mnie z ciężarówki, wiedziałem, że pewnego dnia przyjdą po mnie, aresztują, wsadzą na zawsze i wyślą tam gdzie Darryla, gdziekolwiek to jest.

To był koniec.

Gdy dotarłem na Market Street, o mało mnie nie przewróciła. Była zdyszana i wyglądała na wściekłą.

– Hej, facet, masz jakiś problem, do cholery?

Odtrąciłem ją i poszedłem dalej. Koniec.

Chwyciła mnie ponownie.

– Przestań, Marcus, przerażasz mnie. Chodź, porozmawiaj ze mną.

Stanąłem i spojrzałem na nią. Jej postać rozmazywała mi się przed oczami. Nie mogłem na niczym skupić wzroku. Opanowało mnie szalone pragnienie, żeby rzucić się pod tramwaj, który przemykał tuż obok nas, pośrodku drogi. Lepiej umrzeć, niż tam wrócić.

– Marcus!

Zrobiła coś, co widziałem tylko na filmach. Uderzyła mnie w policzek. To było mocne trzaśniecie prosto w twarz.

– Powiedz coś, do cholery!

Spojrzałem na nią i położyłem dłoń na twarzy, która mocno paliła.

– Nikt nie powinien wiedzieć, kim jestem – wycedziłem. – Nie mogę tego prościej ująć. Jeśli ty wiesz, to koniec. Jeśli inni się dowiedzą, to koniec.

– O Boże, przepraszam. Zrozum, wiem o tym tylko dlatego, że zaszantażowałam Jolu. Po imprezie trochę cię śledziłam, bo próbowałam się dowiedzieć, czy jesteś takim fajnym chłopakiem, na jakiego wyglądasz, czy może masowym mordercą. Znam Jolu od bardzo dawna, a gdy go o ciebie zapytałam, rozpłynął się, jakbyś był co najmniej Chrystusem, który ponownie zstąpił na ziemię, ale wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Znam Jolu od bardzo dawna. Kiedyś chodził z moją siostrą na obozie informatycznym. Mam na niego niezłego haka. Powiedziałam mu, że wygadam o tym wszystkim, jeśli mi nie powie.

– Więc ci powiedział.

– Nie – odparła. – Powiedział mi, żebym się od niego odchrzaniła.

I wtedy ja powiedziałam mu coś o sobie. Coś, czego nigdy nikomu nie mówiłam.

– Co?

Popatrzyła na mnie. Obejrzała się dookoła. Potem znowu spojrzała na mnie.

– Dobrze. Nie będę cię prosiła, żebyś obiecał, że dochowasz tajemnicy, bo po co? Albo ci zaufam, albo nie. W zeszłym roku... – przerwała. – W zeszłym roku ukradłam testy szkolne i opublikowałam je w necie. Tak dla jaj. Przypadkiem przechodziłam obok gabinetu dyrektora i zauważyłam, że leżą w sejfie, a drzwi były otwarte. Zajrzałam do jego biura: były tam trzy zestawy kopii, więc po prostu włożyłam jeden do torby i wyszłam. Po powrocie do domu zeskanowałam je i wrzuciłam na serwer Partii Piratów w Danii.

– To byłaś ty?– zapytałem.

Zarumieniła się.

– Hm. Tak.

– O ja cię! – zakrzyknąłem.

To była niesłychana sensacja. Władze szkoły stwierdziły, że wyprodukowanie testów w ramach programu „Żadne dziecko nie zostanie pominięte” kosztowało miliony dolarów i że teraz, z powodu przecieku, będą musieli je wydać jeszcze raz. Nazwali to „eduterroryzmem”. W wiadomościach ciągle spekulowano na temat politycznych motywacji sprawcy przecieku, zastanawiając się, czy był to protest nauczyciela, czy może zrobił to uczeń, złodziej czy też niezadowolony dostawca rządowy.

– To byłaś TY?

– To byłam ja – przytaknęła ponownie.

– I powiedziałaś o tym Jolu...

– Bo chciałam go upewnić, że dotrzymam tajemnicy. Poznał mój sekret, więc miał już coś, co mógł wykorzystać, żeby wsadzić mnie do więzienia, gdybym puściła parę z gęby. Coś za coś.

Quid pro quo, tak jak w Milczeniu owiec.

– I on ci powiedział.

– Nie – odparła. – Nie powiedział.

– Ale...

– Potem przyznałam mu się, jak bardzo cię lubię. Jak planuję zrobić z siebie kompletną idiotkę i rzucić się na ciebie. Wtedy mi powiedział.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Patrzyłem na palce u stóp. Chwyciła mnie za ręce i uścisnęła je.

– Przepraszam, że to z niego wyciągnęłam. To ty powinieneś zdecydować, czy mi powiedzieć, jeśli w ogóle zamierzałeś mi powiedzieć. Ja nie powinnam...

– Nie – powiedziałem. Teraz, gdy już wiedziałem, w jaki sposób się dowiedziała, zacząłem się uspokajać. – Nie, to dobrze, że wiesz. Ty.

– Ja – przytaknęła. – Biedna mała Ange.

– OK, jakoś to przeżyję. Ale jest jeszcze jedna rzecz.

– Jaka?

– Bez względu na to, jak to powiem, wyjdę na idiotę, więc po prostu to powiem. Ludzie, którzy ze sobą chodzą, lub jakkolwiek nazwiesz to, co teraz robimy, rozstają się. Gdy się rozstają, wkurzają się na siebie. Czasem się nawet nienawidzą. Ciężko mi myśleć, że coś takiego może zajść między nami, ale wiesz, musimy to brać pod uwagę.

– Uroczyście przysięgam ci, że bez względu na to, co mi zrobisz, nie zdradzę twojego sekretu. Bez względu na wszystko. Możesz przy mojej matce przelecieć drużynę czirliderek w moim łóżku. Kazać mi słuchać Britney Spears. Ukraść mi laptop, rozwalić go młotkiem i zamoczyć w morskiej wodzie. Obiecuję. Bez względu na wszystko. Nigdy.

Wciągnąłem ze świstem trochę powietrza.

– Hm – bąknąłem.

– To dobra chwila, żeby mnie pocałować – dodała i nadstawiła usta.

Kolejny duży projekt M1k3ya w Xnecie polegał na ostatecznym zgromadzeniu wszystkich informacji o koncercie NIE UFAJCIE w parku Dolores. Zebrałem największe, najbardziej czadowe strony z sekcjami pokazującymi różnego rodzaju akcje według lokalizacji, czasu i kategorii – brutalność policji, taniec, następstwa akcji policyjnej, śpiew. Załadowałem cały koncert.

Właściwie pracowałem nad tym całą noc. I kolejną. I następną.

Ludzie zalali moją skrzynkę mailową własnymi sugestiami. Zrzucili mi zdjęcia ze swoich komórek i aparatów kieszonkowych. Dostałem też maila od osoby o znajomym imieniu – Dr Eeevil (przez potrójne „e”), jednego z pierwszych opiekunów ParanoidLinuksa.

> M1k3y

> Przyglądam się twojemu eksperymentowi z Xnetem z wielkim zainteresowaniem. Tutaj w Niemczech mamy spore doświadczenie w tymi co dzieje się, gdy rząd wyrwie się spod kontroli.

> Powinieneś wiedzieć o jednej rzeczy: każdy aparat ma unikalną »sygnaturę szumu”, którą później można wykorzystać do połączenia obrazu z aparatem. Oznacza to, że zdjęcia, które ponownie publikujesz na swojej stronie, mogą być potencjalnie wykorzystane do identyfikacji fotografów, jeśli kiedyś zostaną złapani w innej sprawie.

> Na szczęście usuwanie sygnatur nie jest trudne. Twoje distro ParanoidLinuksa zawiera narzędzie, które możesz do tego wykorzystać – nazywa się photonomous, znajdziesz go w /usr/bin. Wystarczy, że przeczytasz dokumentację. To proste.

> Powodzenia. Nie daj się złapać. To twoja wolność. Twoja paranoja. Broń ich.

> Dr Eeevil

Usunąłem „odciski palców” ze wszystkich fotek, jakie wysłałem, i umieściłem zdjęcia ponownie razem z notatką, w której opisałem to, czego dowiedziałem się od Dr. Eeevila, namawiając pozostałych, żeby zrobili to samo. Mieliśmy zainstalowaną tę samą wersję podstawową ParanoidXboksa, więc mogliśmy zadbać o anonimowość naszych fotek. Nie mogłem już niczego zrobić ze zdjęciami, które ktoś sobie zgrał lub które zostały gdzieś skeszowane, ale odtąd mieliśmy być przebieglejsi.

Zastanawiałem się nad tym całą noc, a rano zszedłem na śniadanie do kuchni, gdzie mama słuchała porannych wiadomości radiowych.

– Arabska agencja informacyjna Al-Dżazira pokazuje zdjęcia, filmy i relacje naocznych świadków młodzieżowych zamieszek, które miały miejsce w zeszłym tygodniu w parku Mission Dolores – powiedział spiker, podczas gdy ja piłem sok pomarańczowy. Udało mi się nie rozpryskać go dookoła, ale trochę się zakrztusił e m. – Dziennikarze Al-Dżaziry twierdzą, że reportaże te zostały opublikowane w tak zwanym Xnecie, tajnej sieci używanej przez studentów i sympatyków Al-Kaidy z okolicy zatoki San Francisco. Pogłoski na temat jej istnienia krążyły już od dawna, jednak dzisiaj po raz pierwszy wspomniano o tym oficjalnie.

Mama pokręciła głową.

– Jeszcze tego brakowało. Jakby nie wystarczyła nam policja. Dzieciaki biegają dookoła, udając partyzantów i dając im powód do prawdziwej zadymy.

– Na blogach w Xnecie znajdują się setki doniesień oraz plików multimedialnych młodych ludzi, którzy uczestniczyli w zamieszkach i którzy twierdzą, że dopóki nie zaatakowała i c h policja, odbywało się tam pokojowe zgromadzenie. Oto jeden z takich komentarzy: „My tylko tańczyliśmy. Byłem tam ze swoim młodszym bratem. Kapele grały, a my rozmawialiśmy o wolności, o tym, jak ją tracimy przez tych cymbałów, którzy twierdzą, że nienawidzą terrorystów, ale to nas atakują, chociaż nie jesteśmy terrorystami, jesteśmy Amerykanami. Myślę, że nienawidzą wolności, i nas też nie. Tańczyliśmy, kapele grały i była świetna zabawa, a potem gliny zaczęły wrzeszczeć, żebyśmy się rozeszli. Zaczęliśmy krzyczeć: »Odzyskajmy ją!«. Chodziło nam o odzyskanie Ameryki. Gliny spryskały nas gazem łzawiącym. Mój młodszy brat ma dwanaście lat. Przez trzy dni nie chodził do szkoły. Moi głupi rodzice mówią, że to moja wina. A co z policją? Płacimy im, żeby nas ochraniali, a nie gazowali bez powodu, gazowali jak wrogich żołnierzy”. Podobne komentarze, włącznie z nagraniami i filmami, można znaleźć na stronie Al-Dżaziry oraz w Xnecie. Wskazówki, jak dostać się do Xnetu, znajdują się na stronie naszego radia.

Tata zszedł na dół.

– Używasz tego Xnetu? – zapytał. Spojrzał mi głęboko w oczy. Czułem, że cały się kulę.

– Tylko do gier wideo – odparłem. – Większość ludzi używa go w tym celu. To tylko sieć bezprzewodowa. Wszyscy tak zrobili z tymi Xboksami, które rozdawali w zeszłym roku.

Popatrzył na mnie spode łba.

– Gry? Marcusie, nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale dostarczasz przykrywki dla ludzi, którzy chcą zaatakować i zniszczyć ten kraj. Nie chcę widzieć, że używasz tego Xnetu. Nigdy więcej. Czy wyraziłem się jasno?

Miałem ochotę się z nim pokłócić. Do diabła, miałem ochotę potrząsnąć go za ramiona. Ale nie zrobiłem tego. Odwróciłem wzrok i wydusiłem z siebie:

– Jasne, tato.

I poszedłem do szkoły.

Na początku, kiedy odkryłem, że to nie Benson będzie nas uczył WOS-u, poczułem ulgę. Jednak kobieta, która miała go zastąpić, okazała się moim najgorszym koszmarem.

Była młoda, miała jakieś dwadzieścia osiem lub dwadzieścia dziewięć lat, i ładna w jakiś taki zdrowy sposób. Miała blond włosy i gdy przedstawiła się nam jako pani Andersen, okazało się, że mówi z lekkim południowym akcentem. To wzbudziło moje podejrzenie. Nie znałem żadnej kobiety poniżej sześćdziesiątki, która nazywałaby sama siebie panią.

Ale mogłem przymknąć na to oczy. Była młoda, ładna i miała miły głos. Liczyłem na to, że będzie w porządku.

Ale nie była.

– W jakich okolicznościach rząd federalny powinien zawiesić Kartę Praw? – zapytała, odwracając się do tablicy i zapisując na niej rząd numerków od jednego do dziesięciu.

– Nigdy – odpowiedziałem, nie czekając, aż udzieli mi głosu. To było proste. – Wszyscy powinniśmy bezwzględnie przestrzegać praw konstytucyjnych.

– To niezbyt wyszukana opinia.

Spojrzała na listę nazwisk w dzienniku.

– Marcusie. Powiedzmy, że policjant bez zezwolenia przeszukuje twoje mieszkanie. Przekracza swoje kompetencje, znajduje za to niezbity dowód, dzięki któremu można udowodnić winę zabójcy twojego ojca. Jest to jedyny istniejący dowód. Czy ten bandyta powinien pozostać na wolności?

Znałem odpowiedź, ale nie umiałem jej do końca wytłumaczyć.

– Tak – odparłem w końcu. – Policja nie powinna bez zezwolenia przeszukiwać mieszkań.

– Mylisz się – powiedziała. – Właściwą reakcją na wykroczenie policji jest postępowanie dyscyplinarne przeciwko niej, a nie karanie całego społeczeństwa za błąd jednego policjanta.

Obok pierwszego punktu na tablicy napisała: „Przestępstwo”.

– Kiedy jeszcze powinno się zawiesić Kartę Praw?

Charles podniósł rękę.

– Kiedy ktoś krzyczy „pali się” w zatłoczonym teatrze?

– Bardzo dobrze... – spojrzała w dziennik – Charles. Istnieje wiele przypadków, w których nie musimy bezwzględnie przestrzegać Pierwszej Poprawki. Wypiszmy jeszcze kilka z nich.

Charles ponownie podniósł rękę.

– Grożenie funkcjonariuszowi policji.

– Tak, ujawnienie tożsamości tajnego policjanta lub agenta służb wywiadowczych. Bardzo dobrze.

Zapisała to na tablicy.

– Inne?

– Bezpieczeństwo wewnętrzne – wystrzelił Charles, nie czekając, aż udzieli mu ponownie głosu. – Zniesławienie. Nieprzyzwoitość. Deprawacja nieletnich. Pornografia dziecięca. Przepisy na produkcję bomb.

Pani Andersen zapisała to wszystko szybko na tablicy, ale zatrzymała się przy pornografii dziecięcej.

– Pornografia dziecięca jest tylko formą nieprzyzwoitości.

Zrobiło mi się niedobrze. Nie tego nauczyłem się o moim kraju, nie w to wierzyłem. Podniosłem rękę.

– Tak, Marcusie?

– Nie rozumiem. To brzmi tak, jakby Karta Praw miała charakter opcjonalny. To jest konstytucja. Powinniśmy jej bezwzględnie przestrzegać.

– To częste uproszczenie – odparła, uśmiechając się do mnie sztucznie. – Jednak faktem jest, że twórcy konstytucji chcieli, żeby był to żywy dokument, który z biegiem czasu będzie korygowany. Rozumieli, że republika nie będzie mogła trwać wiecznie, jeśli bieżący rząd nie będzie odpowiadał na bieżące potrzeby. Nigdy nie chcieli, aby postrzegano konstytucję jako doktrynę religijną. Jakkolwiek by na to patrzeć, przybyli tutaj w ucieczce przed doktryną religijną.

Pokręciłem głową.

– Co? Nie. To byli kupcy i rzemieślnicy lojalni wobec króla, dopóki ten nie ustanowił polityki, którą brutalnie im narzucano wbrew ich interesom. Uchodźcy religijni to o wiele wcześniejsza historia.

– Niektórzy z twórców konstytucji byli potomkami uchodźców religijnych – powiedziała.

– Ale Karta Praw to nie coś, z czego można wybierać. Jej twórcy najbardziej nie znosili tyranii. Właśnie przed nią ma nas uchronić Karta Praw. Byli rewolucyjną armią, która chciała ustanowić zestaw zasad, z jakimi każdy mógłby się zgodzić. Życie, wolność i dążenie do szczęścia. Prawo ludzi do obalania ciemięzców.

– Tak, tak – przytaknęła, machając ręką w moim kierunku. – Uznali, że ludzie mają prawo pozbywać się władców, ale...

Charles wyszczerzył zęby w uśmiechu, a gdy to powiedziała, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

– Ustanowili Kartę Praw, ponieważ sądzili, że posiadanie bezwzględnych praw jest lepsze niż ryzyko, że ktoś je im zabierze.

Na przykład Pierwsza Poprawka, której zadaniem jest chronić nas przed dwugłosem rządzących: głosem dozwolonym i głosem przestępcy. Chcieli uniknąć ryzyka, że jakiś cymbał zdelegalizuje to, co jemu wydaje się nieprzyjemne.

Odwróciła się i zapisała na tablicy: „Życie, wolność i dążenie do szczęścia”.

– Wychodzimy trochę poza program lekcji, ale wydaje mi się, że jesteście grupą zaawansowaną.

W klasie rozległ się nerwowy śmiech.

– Rolą rządu jest zapewnienie obywatelom prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia. W tej kolejności. To taki filtr. Jeśli rząd chce zrobić coś, przez co czujemy się trochę nieszczęśliwi, lub odebrać nam cząstkę naszej wolności, w porządku, pod warunkiem że robi to po to, by chronić nasze życie. Dlatego policjanci mogą was aresztować, jeśli ich zdaniem stanowicie zagrożenie dla samych siebie lub dla innych. Tracicie wolność i szczęście, aby chronić życie.

Dopiero mając życie, możecie starać się o wolność i szczęście.

Kilka osób podniosło ręce.

– Czy to nie oznacza, że mogą robić wszystko, co chcą, jeśli stwierdzą, że ma to powstrzymać kogoś, kto mógłby w przyszłości nas zranić?

– Tak– przytaknął następny uczeń. – To brzmi tak, jakby pani mówiła, że bezpieczeństwo wewnętrzne jest ważniejsze od konstytucji.

Poczułem się wtedy taki dumny z moich kolegów. Powiedziałem:

– Jak można zapewnić wolność, zawieszając Kartę Praw?

Potrząsnęła głową w naszym kierunku, jakbyśmy byli bardzo głupi.

– Ci „rewolucyjni” ojcowie założyciele zabijali zdrajców i szpiegów. Nie wierzyli w wolność absolutną, nie wtedy, gdy zagrażała republice. Weźcie na przykład tych Xneterów...

Robiłem wszystko, żeby nie zesztywnieć.

– ...tych tak zwanych zadymiarzy, mówili o nich dzisiaj w porannych wiadomościach. Po ataku na miasto dokonanym przez ludzi, którzy wypowiedzieli wojnę temu krajowi, zaczęli sabotować środki bezpieczeństwa podjęte w celu złapania przestępców i powstrzymania ich przed kolejnymi atakami. Zrobili to, narażając swoich współobywateli i przysparzając im kłopotów...

– Zrobili to, żeby pokazać, że nasze prawa zostały odebrane w imię ich ochrony! – powiedziałem. No dobra, krzyknąłem. Boże, jak ona mnie wkurzyła. – Zrobili to, bo rząd traktował każdego jak podejrzanego terrorystę.

– Więc chcieli udowodnić, że nie powinno się ich traktować jak terrorystów – krzyknął Charles w odpowiedzi – i zachowali się jak terroryści? Więc sięgnęli po terroryzm?

Kipiało we mnie.

– Och, na miłość boską. Sięgnęli po terroryzm? Pokazali, że powszechny nadzór jest bardziej niebezpieczny niż terroryzm. Spójrz, co się stało w parku w zeszły weekend. Ci ludzie tańczyli i słuchali muzyki. Czy to jest terroryzm?

Nauczycielka przeszła na drugą stronę klasy, stanęła przede mną i wisiała mi tak nad głową, dopóki się nie zamknąłem.

– Marcus, wydaje mi się, że twoim zdaniem w tym kraju nic się nie zmieniło. Musisz zrozumieć, że wysadzenie Bay Bridge zmieniło wszystko. Tysiące naszych znajomych i krewnych leży martwych na dnie zatoki. Nadszedł czas narodowego zjednoczenia w obliczu brutalnej zniewagi, której doświadczył ten kraj...

Wstałem. Miałem już dość tych bzdetów w stylu „wszystko się zmieniło”.

– Narodowego zjednoczenia? Przecież cały sens Stanów Zjednoczonych Ameryki tkwi w tym, że tutaj akceptuje się różne punkty widzenia. Jesteśmy krajem dysydentów, bojowników, ludzi, którzy rzucili studia, i osób walczących o wolność słowa.

Pomyślałem o ostatniej lekcji z panią Galvez oraz o tysiącach studentów z Berkeley otaczających samochód policji, która chciała aresztować chłopaka za rozprowadzanie materiałów informacyjnych o prawach obywatelskich. Teraz nikt nie starał się zatrzymać ciężarówek, gdy odjeżdżały z tymi wszystkimi ludźmi, którzy tańczyli w parku. Ja też nie. Uciekłem.

Być może rzeczywiście wszystko się zmieniło.

– Myślę, że wiesz, gdzie jest gabinet pana Bensona – zwróciła się do mnie. – Masz się tam natychmiast stawić. N i e będę tolerować tak niegrzecznego zachowania na moich lekcjach. Jak na kogoś, kto twierdzi, że kocha wolność słowa, przejawiasz zbyt dużą ochotę, aby zakrzyczeć każdego, kto się z tobą nie zgadza.

Wziąłem swojego schoolbooka, torbę i wypadłem z klasy jak burza. Drzwi miały zawiasy ze spowalniaczami, więc nie można było nimi trzaskać, gdyby nie to, rąbnąłbym nimi.

Poszedłem szybko do gabinetu Bensona. Cały czas filmowały mnie kamery. Rejestrowały mój chód. Czujniki RFID w moim szkolnym identyfikatorze transmitowały dane na mój temat do czujników rozmieszczonych na korytarzu. Jak w więzieniu.

– Zamknij drzwi, Marcusie – powiedział Benson. Odwrócił swój ekran tak, żeby móc patrzeć na nagranie z lekcji WOS-u. Oglądał je.

– Co masz na swoją obronę?

– To nie była nauka, to była propaganda. Powiedziała nam, że konstytucja nie ma znaczenia!

– Nie, powiedziała, że to doktryna religijna. A ty zaatakowałeś ją niczym jakiś fundamentalista, udowadniając, że ma rację. Marcusie, kto jak kto, ale ty powinieneś zrozumieć, że po wysadzeniu mostu wszystko się zmieniło. Twój przyjaciel Darryl...

– Niech pan nawet o nim nie wspomina! – krzyknąłem, kipiąc ze złości. – Nie ma pan prawa o nim mówić. Tak, rozumiem, że wszystko jest teraz inne. Kiedyś żyliśmy w wolnym kraju. A teraz nie.

– Marcusie, wiesz, co oznacza „zero tolerancji”?

Dałem za wygraną. Mógł mnie wydalić ze szkoły za „groźne zachowanie”. Program „zero tolerancji” był wymierzony przeciwko dzieciakom z gangów, które próbowały zastraszyć swoich nauczycieli. Ale oczywiście nie miałby żadnych skrupułów, żeby wykorzystać go przeciwko mnie.

– Tak – odparłem. – Wiem, co to znaczy.

– Myślę, że jesteś mi winien przeprosiny – zasugerował.

Spojrzałem na niego. Ledwie mógł się powstrzymać od swojego sadystycznego uśmieszku. Jakaś część mnie chciała się przed nim płaszczyć. Chciała błagać o przebaczenie za cały wstyd, który przyniosłem. Ujarzmiłem tę część i postanowiłem, że prędzej wykopie mnie ze szkoły, niż doczeka się przeprosin.

– „Wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych. Że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa”. – Pamiętałem to co do słowa.

Potrząsnął głową.

– Pamiętanie rzeczy to nie to samo, co ich rozumienie, synu. -Nachylił się nad komputerem i kliknął kilka razy. Zamruczała drukarka. Wręczył mi kartkę ciepłego papieru firmowego szkoły i oznajmił, że zostałem zawieszony na dwa tygodnie.

– Teraz wyślę e-mail do twoich rodziców. Jeśli za trzydzieści minut będziesz nadal przebywał na terenie szkoły, zostaniesz aresztowany za wtargnięcie.

Spojrzałem na niego.

– Chyba nie chcesz wypowiedzieć mi wojny w mojej własnej szkole – dodał. – Nie możesz jej wygrać. IDŹ!

Wyszedłem.

Загрузка...