Był tak wściekły, że mało nie pękł. Pamiętacie, jak mówiłem, że rzadko widziałem go wytrąconego z równowagi. Dziś wieczorem stracił ją bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Nie uwierzyłabyś. Ten gliniarz miał jakieś osiemnaście lat i wciąż powtarzał: „Ale proszę pana, dlaczego był pan wczoraj w Berkeley, jeśli ma pan klienta w Mountain View?”. Cały czas mu tłumaczyłem, że wykładam na uniwersytecie w Berkeley, a on na to: „Myślałem, że jest pan konsultantem”, i znowu się zaczęło. Czułem się, jakbym grał w jakiejś komedii, w której gliny dostały napadu głupawki. Co gorsza – ciągnął dalej – zaczął mi wmawiać, że dzisiaj też byłem w Berkeley. Ja zaprzeczałem, mówiłem, że mnie tam nie było, a on, że byłem. Potem pokazał mi billingi z mojego FasTraka, a tam było napisane, że dzisiaj przejechałem przez most San Mateo trzy razy! To jeszcze nie wszystko – powiedział i wziął głęboki oddech. Teraz już byłem pewien, że jest wściekły. – Mieli informacje o tym, gdzie byłem. Nawet o miejscach, w których nie płaciłem za przejazd. Sprawdzali mój bilet ot tak, na ulicy, na chybił trafił. A tego to już nie powinni robić! Cholera jasna, szpiegują nas wszystkich i w dodatku nawet nie są kompetentni!
Zszedłem na dół do kuchni, gdzie pomstował mój ojciec, stanąłem w drzwiach i spojrzałem na niego. Zauważyła mnie mama i oboje unieśliśmy brwi, jakbyśmy chcieli zapytać: „Które z nas powie: »A nie mówiłem?«”. Kiwnąłem głową. Mama mogła wykorzystać swoją małżeńską moc, aby ugasić jego złość w sposób, który dla mnie, tylko syna, był nieosiągalny.
Ojciec maszerował tam i z powrotem po kuchni, wymachując rękami niczym uliczny kaznodzieja.
– Drew – powiedziała i złapała go za ramię.
– Co? – warknął.
– Myślę, że jesteś winny Marcusowi przeprosiny. – Mówiła spokojnym i opanowanym tonem. W tym domu to ja i tata byliśmy cholerykami, mama to prawdziwa skała.
Ojciec popatrzył na mnie. Zmrużył oczy i przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
– Dobrze – odparł w końcu. – Masz rację. Mówiłem o kompetentnej kontroli. Ci kolesie byli całkowitymi amatorami. Przepraszam cię, synu – powiedział. – Miałeś rację. To jest absurdalne.
Wyciągnął rękę i uścisnął mi dłoń, a potem mocno i zupełnie niespodziewanie mnie przytulił.
– Boże, co my robimy z tym krajem, Marcusie? Twoje pokolenie zasługuje na coś lepszego niż to, co się teraz dzieje.
Kiedy mnie puścił, zauważyłem na jego twarzy głębokie zmarszczki, linie, których nigdy wcześniej nie dostrzegłem.
Wróciłem do swojego pokoju i odpaliłem jakąś grę w Xnecie. To był niezły multiplayer o piratach, w którym trzeba było przez cały dzień lub dwa kompletować załogę, żeby potem plądrować i grabić. To jedna z tych gier, których nie znosiłem, lecz nie mogłem przestać w nie grać. Wiele powtarzających się i mało satysfakcjonujących poszukiwań, trochę walki z innymi graczami (żeby zobaczyć, kto zostanie kapitanem statku) i niewiele zagadek do rozwiązania. Podczas tej gry zacząłem tęsknić za Harajuku Fun Madness, opartej na bieganiu po rzeczywistym świecie, rozwiązywaniu zagadek i strategicznym myśleniu, któremu oddawała się wspólnie cała drużyna.
Jednak tego dnia potrzebowałem czegoś innego. Bezmyślnej rozrywki.
Biedny tata.
To ja mu to zrobiłem. Wcześniej czuł się szczęśliwy i pewny siebie, bo pieniądze z jego podatków były przeznaczane na zapewnienie mu bezpieczeństwa. Zniszczyłem tę jego pewność. Oczywiście to była złudna pewność, ale podtrzymywała go na duchu. Patrząc tak wtedy na niego przygnębionego i załamanego, zacząłem się zastanawiać, co było lepsze: trzeźwe myślenie i zdawanie sobie sprawy z całej tej beznadziei czy życie w raju dla głupców. Ten wstyd – wstyd, który czułem, odkąd wyjawiłem im swoje hasła, od kiedy mnie złamali – powrócił, sprawiając, że stałem się apatyczny, i jedyne, czego chciałem, to uciec przed samym sobą.
W pirackiej grze wybrałem postać majtka szorującego pokład statku Waleczny Zombie – stracił życie, gdy byłem offline. Musiałem wysłać do wszystkich graczy na statku komunikat, żeby znaleźć kogoś, kto mnie ożywi. Przynajmniej miałem jakieś zajęcie. Właściwie to lubiłem. Było w tym coś magicznego, bo zupełnie obcy człowiek wyświadczał mi przysługę. A ponieważ to był Xnet, wiedziałem, że wszyscy obcy są przyjaciółmi, w pewnym sensie.
> Gdzie jesteś?
Postać, która mnie ożywiła, nazywała się Lizanator i była płci żeńskiej, chociaż to wcale nie musiało oznaczać, że była dziewczyną. Chłopcy czerpali pewną przyjemność z wczuwania się w żeńskie postacie.
> W San Francisco
– odpowiedziałem.
> Nie wygłupiaj się, gdzie w San Fran?
> A co, jesteś zbokiem?
W tym miejscu urwała się nasza rozmowa. Oczywiście w każdej grze było pełno pedziów i zboków, i gliniarzy udających pedziów i zboków, którzy chcieli zastawić na nich pułapkę (chociaż miałem szczerą nadzieję, że w Xnecie nie było żadnych glin!). W dziewięciu na dziesięć przypadków takie oskarżenie prowadziło do zmiany tematu.
> Mission? Potrero Hill? Noe? East Bay?
> Po prostu mnie ożyw, thx?
Przestała mnie ożywiać.
> Boisz się?
> Spoko – co cię to obchodzi?
> Po prostu jestem ciekawa
Biły od niej negatywne fluidy. To było coś więcej niż zwykła ciekawość. Nazwijcie to paranoją. Wylogowałem się i wyłączyłem Xboksa.
Następnego dnia rano tata spojrzał na mnie przy stole i powiedział:
– Wygląda na to, że będzie lepiej. – Podał mi gazetę otwartą na trzeciej stronie.
Rzecznik Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego potwierdził, że Urząd Miasta San Francisco poprosił Waszyngton o zwiększenie budżetu o trzysta procent i przysłanie większej liczby ludzi.
Co?
Generał major Graeme Sutherland, dowódca DBW w północnej Kalifornii, potwierdził prośbę na wczorajszej konferencji prasowej, zauważając, że doprowadził do tej sytuacji jakiś zaangażowany w podejrzaną działalność aktywista z Bay Area. „Analizujemy wszelkie rozmowy i podejrzaną działalność i uważamy, że sabotażyści celowo wszczynają fałszywe alarmy, żeby udaremnić nasze wysiłki”.
Dostałem oczopląsu. Co za cholerne bzdury.
„Te fałszywe alarmy to »zakłócenia radarowe«, które mają zamaskować prawdziwe ataki.
Jedynym skutecznym sposobem na ich zlikwidowanie jest zwiększenie etatów i dokładności analizy, tak abyśmy mogli zbadać każdy trop”.
Sutherland zauważył, że utrudnienia, z jakimi mamy do czynienia w mieście, są „niefortunne” i że zostaną wyeliminowane.
Wyobraziłem sobie miasto z cztero– lub pięciokrotnie większą liczbą funkcjonariuszy DBW, których mieli tu przysłać z powodu moich głupich pomysłów. Van miała rację. Im bardziej z nimi walczyłem, tym gorzej się działo.
Tata wskazał mi gazetę.
– Być może ci goście to głupcy, ale mają swoje metody. Będą tak długo pompowali pieniądze, aż rozwiążą ten problem. A można to zrobić. Przekopią wszystkie dane w mieście, zbadają każdą wskazówkę. Złapią tych terrorystów.
Nie wytrzymałem.
– Tato! Czy ty słyszysz samego siebie? Oni mówią o sprawdzaniu praktycznie każdej osoby w San Francisco!
– Tak – powiedział – to prawda. Złapią każdego ojca, który zalega z alimentami, każdego dilera, każdego dupka i każdego terrorystę. Tylko poczekaj. To może być najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się temu krajowi.
– Powiedz, że żartujesz – poprosiłem. – Błagam cię. Myślisz, że o to chodziło tym, którzy pisali konstytucję? A co z Kartą Praw?
– Karta Praw została napisana, zanim zaczęto analizować dane – skwitował. Był wyjątkowo pogodny i przekonany o swojej słuszności. – Prawo do wolności zgromadzeń jest w porządku, ale dlaczego gliniarze nie powinni mieć prawa do przeglądania sieci, żeby sprawdzić, czy nie zadajesz się ze zboczeńcami bądź terrorystami?
– Bo to jest naruszenie mojej prywatności! – odparłem.
– Wielka mi rzecz. Wolisz prywatność czy terrorystów?
Och, nie znosiłem kłócić się z ojcem w ten sposób. Potrzebowałem kawy.
– Zrozum, tato. Odzieranie nas z prywatności to nie łapanie terrorystów. To tylko przysparza kłopotów normalnym ludziom.
– A skąd wiesz, że to nie łapanie terrorystów?
– To gdzie są terroryści, których złapali?
– Jestem pewien, że w odpowiednim czasie znajdą się w areszcie. Tylko zaczekaj.
– Tato, co się z tobą od wczoraj stało? Gdy zatrzymały cię gliny, o mało nie oszalałeś...
– Nie mów do mnie takim tonem, Marcusie. Oto, co się stało: od wczoraj miałem czas, żeby to przemyśleć i przeczytać t o. – Potrząsnął gazetą. – Zatrzymali mnie dlatego, że jacyś przestępcy aktywnie im przeszkadzają. Muszą dopasować swoje metody tak, żeby poradzić sobie z tymi przeszkodami. Wierzę, że im się to uda. Tymczasem mała blokada drogowa to niewielka cena, jaką musimy za to zapłacić. Nie czas zgrywać prawnika i mówić o Karcie Praw. Nadszedł czas, w którym wszyscy musimy się trochę poświęcić, żeby miasto mogło być nadal bezpieczne.
Nie byłem w stanie dokończyć tosta. Włożyłem talerz do zmywarki i poszedłem do szkoły. Musiałem się stąd wydostać.
Xneterzy nie byli zadowoleni, gdy usłyszeli o zaostrzeniu policyjnej inwigilacji, ale nie zamierzali przyjąć tego potulnie. Ktoś zadzwonił do lokalnego programu telewizyjnego i oznajmił, że policja marnuje czas, że możemy rozwalić ten system szybciej, niż oni zdążą to wszystko rozwikłać. Tej nocy było to najczęściej ściągane nagranie.
– Tu program Kalifornia na żywo. Rozmawiamy właśnie z anonimowym słuchaczem, który dzwoni do nas z automatu w San Francisco. Ma dla nas informacje dotyczące korków, z jakimi zmagamy się od tygodnia. Czy pan nas słyszy?
– Tak, jasne, to dopiero początek. To znaczy dopiero zaczynamy. Niech zatrudnią miliard psów i postawią punkty kontrolne na każdym rogu. Rozpieprzymy je wszystkie! A te bzdury o terrorystach? My nie jesteśmy terrorystami! Odpuśćcie, serio! Walczymy z systemem, bo nie znosimy tych od Bezpieczeństwa Wewnętrznego i kochamy nasze miasto. Terroryści? Nawet nie wiem, jak się pisze dżihad. Na razie. Pokój z wami, ludziska.
To brzmiało idiotycznie. Nie chodziło tylko o chaotyczność wypowiedzi, ale i o triumfalny ton dzwoniącego. Brzmiał jak nieprzyzwoicie dumny z siebie dzieciak. Bo to był nieprzyzwoicie dumny z siebie dzieciak.
W Xnecie aż wrzało na ten temat. Wiele osób uważało, że tylko idiota mógł tam zadzwonić, podczas gdy inni okrzyknęli go bohaterem. Martwiłem się, że na automat, z którego dzwonił, była prawdopodobnie skierowana kamera. Albo czytnik RFID, który wywęszył sieciówkę dzwoniącego. Miałem nadzieję, że dzieciak był na tyle bystry, żeby zetrzeć odciski swoich palców z ćwierćdolarówki, że nie zdjął kaptura i zostawił wszystkie swoje identyfikatory RFID w domu. Ale to było wątpliwe. Zastanawiałem się, czy ktoś wkrótce nie zapuka do jego drzwi.
Kiedy w Xnecie działo się coś wielkiego, od razu się o tym dowiadywałem, ponieważ nagle dostawałem miliony e-maili od ludzi, którzy chcieli poinformować M1k3ya o ostatnich wydarzeniach. Właśnie czytałem o panu Nawet-nie-wiem-jak-się-pi-sze-dżihad, gdy moja skrzynka pocztowa oszalała. Każdy miał dla mnie wiadomość – link do livejournala w Xnecie, jednego z tych anonimowych blogów wzorowanych na systemie publikacji dokumentów we Freenecie, którego używali także chińscy zwolennicy demokracji.
> Mało brakowało
> Dzisiaj w nocy robiliśmy akcją na Embarcadero, trochę się powygłupialiśmy, rozdając każdemu nowe klucze do samochodu, sieciówki lub FasTraki, rozsypaliśmy dookoła trochę sztucznego prochu. Wszędzie były gliny, ale my jesteśmy od nich sprytniejsi, chodzimy tam prawie co noc i dotąd nas nie złapali.
> Dzisiaj nas złapali. To był głupi błąd, byliśmy nieostrożni i wpadliśmy. Jakiś tajniak dybnął mojego kumpla, a potem nas wszystkich. Obserwowali nas od dłuższego czasu, a obok stała jedna z tych ciężarówek, zabrali do niej czterech z nas, ale reszty nie dorwali.
> Ciężarówka była NAPCHANA jak puszka sardynek, byli tam ludzie wszelkiego rodzaju: starzy, młodzi, czarni, biali, bogaci, biedni, wszyscy podejrzani, i było dwóch gliniarzy, którzy próbowali zadawać nam pytania, a tajniacy doprowadzali kolejne osoby. Większość ludzi starała się przedostać na początek kolejki, żeby mieć już za sobą przesłuchanie, więc wciąż się cofaliśmy, mijały godziny, zrobiło się naprawdę gorąco, a tłum zamiast maleć, stawał się coraz większy.
> Mniej więcej o ósmej wieczorem przyszła nowa zmiana, weszło dwóch nowych gliniarzy i nawrzeszczało na tych dwóch poprzednich, i wyglądało na to. że ci totalnie nie wiedzą, o co chodzi. To było coś w stylu: „Czy wy cokolwiek robicie?”. Doszło do poważnej kłótni, potem ci starzy gliniarze wyszli, a ci nowi usiedli przy biurkach i przez chwilę coś do siebie szeptali.
> Potem jeden z nich wstał i zaczął krzyczeć: WSZYSCY DO DOMU– JEZU CHRYSTE. MAMY LEPSZE RZECZY DO ROBOTY NIŻ ZAWRACANIE WAM GŁOWY PYTANIAMI. JEŚLI ZROBILIŚCIE COŚ ZŁEGO, PO PROSTU NIGDY WIĘCEJ JUŻ TEGO NIE RÓBCIE I NIECH TO BĘDZIE DLA WAS WSZYSTKICH OSTRZEŻENIE.
> Kilku gości u garniturkach naprawdę się wkurzyło, co było ZABAWNE. Dziesięć minut wcześniej zamartwiali się, że ich tam przetrzymują, a teraz byli strasznie wkurzeni, że ich puszczają, mogliby się na coś zdecydować!
> Szybko się rozdzieliliśmy i wróciliśmy do domin żeby to opisać. Wszędzie są tajniacy, uwierzcie. Jeśli robicie zadymę, miejcie oczy otwarte i w razie problemów przygotujcie się do ucieczki. Jeśli wpadniecie, starajcie się to przeczekać, są tak zajęci, że może was puszczą.
> To przez nas są tacy zajęci! Wszyscy ci ludzie znaleźli się w ciężarówce dzięki naszym akcjom. Więc dalej, róbcie to samo!
Czułem, że zaraz zwymiotuję. Te cztery osoby – dzieciaki, których nigdy nie spotkałem – omal nie pożegnały się z życiem przez coś, co sam zacząłem.
Przez coś, co kazałem im zrobić. Nie byłem lepszy od terrorysty.
Zaakceptowano nowy, zwiększony budżet Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W telewizji pojawili się prezydent oraz gubernator, aby oznajmić nam, że jeśli chodzi o bezpieczeństwo, żadna cena nie jest zbyt wysoka. Mieliśmy to oglądać następnego dnia na szkolnym apelu. Mój tata poweselał. Nienawidził prezydenta od dnia, w którym ten został wybrany, mówił, że nie jest wcale lepszy od poprzedniego, a ten poprzedni to totalna katastrofa, ale teraz wciąż tylko powtarzał, jaki też ten nowy jest zdecydowany i dynamiczny.
– Musisz się zdystansować wobec zachowania ojca – powiedziała mama, gdy pewnego wieczoru wróciłem po szkole do domu. Pracowała w domu tak często, jak tylko się dało. Była niezależną specjalistką do spraw relokacji i pomagała Brytyjczykom osiedlić się w San Francisco. Wysoka Komisja Zjednoczonego Królestwa płaciła jej za odpisywanie na maile od zdumionych Brytyjczyków z całego kraju, którzy byli zupełnie zdezorientowani naszym dziwacznym amerykańskim stylem bycia. Zarabiała na życie, objaśniając sposób myślenia Amerykanów, i powiedziała, że teraz lepiej robić to w domu, gdzie nie musi właściwie oglądać żadnych Amerykanów ani z nimi rozmawiać.
Nie mam złudzeń co do Wielkiej Brytanii. Ameryka chętnie zmiesza z błotem własną konstytucję, gdy tylko jakiś dżihadysta spojrzy na nas krzywym okiem, ale jak się dowiedziałem na lekcjach wiedzy o społeczeństwie, Angole nie mają nawet swojej konstytucji. Mają prawa, od których włosy na palcach u nóg stanęłyby wam dęba. Mogą cię wsadzić do więzienia na cały rok, jeśli mają całkowitą pewność, że jesteś terrorystą, mimo że nie mają wystarczających dowodów, żeby to wykazać. Jak jednak mogą być tego pewni, skoro nie mają wystarczających dowodów? Skąd wzięli tę swoją pewność? Czy widzieli w swoim jakże sugestywnym śnie, jak dopuszczasz się aktów terroryzmu?
W porównaniu z Wielką Brytanią inwigilacja w Ameryce to amatorszczyzna. Przeciętny londyńczyk, który zwyczajnie spaceruje po ulicach, jest fotografowany pięćset razy dziennie. Na każdym rogu fotografowane są rejestracje samochodowe. Wszyscy, począwszy od bankierów, po pracowników transportu publicznego, są zagorzałymi zwolennikami śledzenia i kablowania na innych, jeśli ich zdaniem są oni choć trochę podejrzani.
Mama nie postrzegała jednak tego w ten sposób. Wyjechała z Wielkiej Brytanii w połowie liceum, a tutaj nigdy nie czuła się jak u siebie, nawet mimo tego że wyszła za chłopaka z kalifornijskiej Petalumy i wychowała tu syna. Dla niej był to niezmiennie kraj barbarzyńców i tylko Wielka Brytania pozostanie na zawsze jej domem.
– Mamo, on po prostu nie ma racji. Kto jak kto, ale ty powinnaś zdawać sobie z tego sprawę. Wszystko, co w tym kraju najlepsze, zostało spuszczone w kiblu, a on się na to godzi. Zauważyłaś, że oni nie złapali żadnych terrorystów? Tata tylko w kółko powtarza: „Musimy być bezpieczni”, ale on musi też wiedzieć, że większość z nas nie czuje się bezpiecznie. Czujemy się cały czas zagrożeni.
– Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, Marcusie. Uwierz mi, nie popieram tego, co się teraz dzieje w tym kraju. Ale twój ojciec jest... – przerwała. – Kiedy po tych atakach nie wróciłeś do domu...
Wstała i zrobiła sobie herbatę, coś, co robiła zawsze, gdy czuła się skrępowana i zakłopotana.
– Marcusie – powiedziała, wypijając łyk napoju. – Marcusie, myśleliśmy, że nie żyjesz. Rozumiesz? Opłakiwaliśmy cię przez cztery dni. Wyobrażaliśmy sobie, że leżysz w kawałkach na dnie oceanu. Martwy, bo jakiś sukinsyn postanowił zabić setki obcych ludzi, żeby osiągnąć swój cel.
Powoli zaczęło to do mnie docierać. To znaczy rozumiałem, że się niepokoili. Wielu ludzi zginęło wskutek zamachu bombowego – obecnie według szacunkowych obliczeń było cztery tysiące ofiar – i każdy praktycznie znał kogoś, kto tego dnia nie wrócił do domu. Z mojej szkoły zniknęły dwie osoby.
– Twój ojciec był gotów zabić. Kogokolwiek. Postradał zmysły. Nigdy go takim nie widziałeś. Ja również. Stracił rozum. Siedział tylko przy tym stole i przeklinał, przeklinał, przeklinał. Padły okropne słowa, słowa, których nigdy wcześniej nie wypowiadał. Któregoś dnia, trzeciego, ktoś zadzwonił, a on był pewien, że to ty, ale to była pomyłka. Rzucił telefonem tak mocno, że roztrzaskał go na tysiące kawałków.
Zastanawiałem się wcześniej, dlaczego w kuchni jest nowy telefon.
– W twoim ojcu coś pękło. On cię kocha. Oboje cię kochamy. Jesteś najważniejszą osobą w naszym życiu. Nie sądzę, żebyś zdawał sobie z tego sprawę. Pamiętasz, jak miałeś dziesięć lat, a ja pojechałam na dłużej do Londynu? Pamiętasz?
Kiwnąłem głową w milczeniu.
– Byliśmy gotowi wziąć rozwód, Marcusie. Och, nieważne już dlaczego. To był po prostu niedobry okres, coś, co przydarza się, gdy ludzie, którzy się kochają, przestają na siebie zwracać uwagę. Przyjechał po mnie, odnalazł mnie i przekonał, żebym do niego wróciła. Nie mogliśmy znieść myśli, że moglibyśmy ci to zrobić. To dla ciebie zakochaliśmy się w sobie ponownie. To dzięki tobie jesteśmy dzisiaj razem.
Ścisnęło mnie w gardle. Wcześniej o tym nie wiedziałem. Nikt mi o tym nigdy nie powiedział.
– Twój ojciec przeżywa teraz trudny okres. Nie myśli racjonalnie. Minie trochę czasu, zanim do nas wróci, zanim stanie się człowiekiem, którego znowu pokocham. Musimy być dla niego wyrozumiali.
Przytuliła mnie mocno, a ja zauważyłem, jak bardzo schudły jej ramiona, jak obwisła zrobiła się skóra na jej szyi. Zawsze postrzegałem mamę jako młodą, jasnoskórą i pogodną kobietę o zaróżowionych policzkach, która spogląda mądrym wzrokiem zza metalowych oprawek swoich okularów. Teraz wyglądała trochę jak starsza pani. To ja jej to zrobiłem. To terroryści jej to zrobili. To Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego jej to zrobił. W jakiś dziwny sposób byliśmy po tej samej stronie, a mama, tata i wszyscy ci ludzie, których zrobiliśmy w balona, stali po drugiej.
Tej nocy nie mogłem spać. Po głowie krążyły mi jej słowa. Podczas kolacji tata był spięty i milczący, prawie nie rozmawialiśmy, bo nie mogłem ręczyć za siebie. Bałem się, że wypalę coś nieodpowiedniego, a tata był zdenerwowany z powodu ostatnich wiadomości, które mówiły, że za ataki bombowe odpowiedzialność ponosi Al-Kaida. Do ataków przyznało się co prawda sześć różnych ugrupowań terrorystycznych, lecz tylko Al-Kaida w swoim internetowym nagraniu wideo ujawniła informacje, które według DBW jednoznacznie wskazywały na to, że jest ona odpowiedzialna za zamach.
Leżałem na łóżku i słuchałem nocnego programu radiowego z udziałem słuchaczy. Tematem były problemy seksualne, a audycję prowadził pewien gej, którego zwykle uwielbiałem słuchać, bo udzielał nieprzyzwoitych, lecz dobrych rad, był egzaltowany i zabawny.
Dziś w nocy nie było mi do śmiechu. Większość słuchaczy chciała zapytać, co zrobić z faktem, że przeżywają ciężki okres, bo po atakach mają urwanie głowy ze starymi. Nawet słuchając programów poświęconych seksowi, nie mogłem uciec od tego, co się działo wokół.
Wyłączyłem radio i usłyszałem cichy warkot silnika dobiegający z ulicy.
Mój pokój znajduje się na najwyższym piętrze naszego domu. Mam spadzisty sufit typowy dla poddasza oraz okna po obu stronach – jedno wychodzi na całą dzielnicę Mission, drugie na ulicę biegnącą przed naszą posesją. O każdej porze dnia i nocy krążą po niej samochody, jednak odgłos tego silnika brzmiał jakoś inaczej.
Podszedłem do okna, które wychodziło na ulicę, i podniosłem żaluzje. Na dole zobaczyłem białą nieoznakowaną furgonetkę, której dach był przystrojony antenami radiowymi. Jeszcze nigdy na żadnym samochodzie nie widziałem tylu anten. Jechała bardzo powoli, a mały talerz na dachu kręcił się dookoła.
Furgonetka się zatrzymała, a jedne z tylnych drzwi otwarły się z trzaskiem. Jakiś facet w mundurze DB W – teraz rozpoznawałem takie już nawet ze stu metrów – wyskoczył na jezdnię. W rękach trzymał jakieś urządzenie, a niebieskie światło, które się z niego wydobywało, rozjaśniało jego twarz. Chodził tam i z powrotem. Na początku zrobił rozpoznanie wśród moich sąsiadów, zapisał coś na swoim sprzęcie, a potem ruszył w moim kierunku. Skądś już znałem ten sposób chodzenia ze wzrokiem wbitym w ziemię...
Używał detektora Wi-Fi! Kolesie z DBW szukali węzłów Xnetu. Opuściłem rolety i rzuciłem się do swojego Xboksa. Zostawiłem go włączonego, bo ściągałem animacje zrobione przez jednego z Xneterów – to była parodia przemówienia prezydenta. Wyrwałem wtyczkę z kontaktu, pognałem z powrotem do okna i minimalnie uchyliłem żaluzje.
Facet znowu spoglądał w dół na swój detektor, spacerując tuż przed naszym domem. Po chwili wrócił do samochodu i odjechał.
Zdążyłem wyjąć aparat i zrobić jak najwięcej zdjęć furgonetki i anten. Potem otworzyłem je w GIMP-ie, darmowym edytorze obrazów, i wyciąłem wszystko oprócz furgonetki, wymazując ulicę i te elementy, z którymi można by mnie skojarzyć.
Umieściłem je w Xnecie i napisałem wszystko, co wiem o tego typu furgonetkach. Ci kolesie zdecydowanie szukali Xnetu, to było jasne.
Teraz naprawdę nie mogłem zasnąć.
Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to pograć w piratów. Nawet o tej godzinie powinno być wielu aktywnych graczy. Prawdziwa nazwa tej gry brzmiała Mechaniczna Grabież. Był to projekt zrealizowany przez hobbystów, nastoletnich deathmetalowców z Finlandii. Gra była zupełnie za darmo i sprawiała tyle samo radochy co wszystkie inne, typu Wszechświat Endera, W Poszukiwaniu Śródziemia czy Podziemia Świata Dysku, za które trzeba było co miesiąc płacić piętnaście dolców.
Zalogowałem się i oto ponownie znalazłem się na pokładzie statku Waleczny Zombie, czekając, aż ktoś mnie ożywi. Nie znosiłem tej części gry.
> Hej ty
— napisałem do przechodzącego obok pirata —
> Ożywisz mnie?
Przystanął i spojrzał na mnie.
> A dlaczego?
> Jesteśmy w tej samej drużynie. I dostaniesz punkty za doświadczenie.
Co za cymbał.
> Gdzie jesteś?
> W San Francisco
To zaczynało brzmieć znajomo.
> Gdzie dokładnie w San Francisco?
Wylogowałem się. W tej grze działo się coś dziwnego. Wskoczyłem do livejournali i zacząłem pełzać od bloga do bloga. Przejrzałem ich z pół tuzina, aż natrafiłem na coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
Użytkownicy livejournali uwielbiają wszelkiego typu quizy i ankiety. Jaki masz typ osobowości? Czy jesteś świetnym kochankiem? Jaka planeta najbardziej do ciebie pasuje? Jakiego bohatera filmowego najbardziej przypominasz? Czy umiesz panować nad emocjami? Wypełniają je, ich kumple robią to samo, a potem porównują swoje odpowiedzi. Taka tam nieszkodliwa zabawa.
Jednak quiz, który tej nocy zdominował blogi w Xnecie, przeraził mnie, ponieważ można było o nim powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest nieszkodliwy.
> Jakiej płci jesteś?
> Ile masz lat?
> Do której szkoły chodzisz?
> Jaki jest twój adres?
Wyniki quizów umieszczano na mapie za pomocą kolorowych pinesek. Znajdowały się tam również kiepskie reklamy miejsc, w których można było kupić pizzę i inne rzeczy. Z tych informacji korzystały szkoły oraz mieszkańcy poszczególnych dzielnic.
Spójrzcie jednak na te pytania. Pomyślcie, jakich odpowiedzi mogłem na nie udzielić:
> Mężczyzna
> 17
> Liceum Cesara Chaveza
> Potrero Hill
Tylko dwie osoby w mojej szkole pasowały do tego profilu. W większości szkół było tak samo. Jeśli ktoś chciał zidentyfikować Xneterów, wystarczyło wykorzystać ten quiz, żeby znaleźć ich wszystkich.
To nie była dobra informacja, ale jeszcze gorsze było to, co się za tym kryło. Ktoś z DBW używał Xnetu, żeby nas dorwać. Xnet był zagrożony przez Departament.
Wśród nas byli szpiedzy.
Rozdałem płyty z Xnetem setkom ludzi, a oni zrobili to samo. Osoby, którym je dałem, znałem dość dobrze. Kilka z nich znałem bardzo dobrze. Przez całe życie mieszkałem w tym samym domu i przez te wszystkie lata zaprzyjaźniłem się z wieloma ludźmi, począwszy od tych, z którymi chodziłem do przedszkola, po tych, z którymi grałem w piłkę, larpowałem, spotykałem się w klubach lub znałem ze szkoły. Moja drużyna ARG to moi najlepsi przyjaciele, lecz istniało całe mnóstwo osób, którym ufałem na tyle, żeby wręczyć im płyty z Xnetem.
Teraz ich potrzebowałem.
Obudziłem Jolu, wysyłając mu sygnał na komórkę trzy razy pod rząd. Po chwili był już w Xnecie i mogliśmy bezpiecznie pogadać. Kazałem mu zobaczyć mój wpis o furgonetce z antenami na blogu. Odezwał się po chwili, był totalnie wkurzony.
> Jesteś pewien, że nas szukają?
Zamiast odpowiedzi odesłałem go do quizu.
> OMG[20] — już po nas
> Nie jest tak źle, ale musimy sprawdzić, komu możemy ufać
> Jak?
> Właśnie chciałem cię o to zapytać – za ile osób możesz całkowicie ręczyć?
> 20, może 30
> Chcę zebrać grupę naprawdę pewnych ludzi, zorganizować wymianę kluczy i stworzyć Sieć Zaufania
Sieć Zaufania to jeden z fajniejszych elementów kryptografii, o którym czytałem, ale którego jeszcze nigdy nie wypróbowałem. Był to prawie niezawodny sposób, żeby się upewnić, że rozmawia się z zaufanymi ludźmi i że nikt inny nie może tego podsłuchać. Problem w tym, że aby sieć mogła zacząć działać, trzeba przynajmniej raz spotkać się osobiście z tymi wszystkimi osobami.
> Kapuję. Nieźle Ale jak chcesz zebrać wszystkich na podpisanie nowego klucza?
> Właśnie o to chciałem cię zapytać – jak to zrobić, żeby nie wpaść?
Jolu napisał kilka słów i je skasował, napisał kolejne i też skasował.
> Darryl by wiedział
– napisałem.
> Był w tym naprawdę niezły.
Jolu zamilkł.
> A może zrobimy sesję podpisywania kluczy?
– napisał w końcu.
> Możemy spotkać się gdzieś na imprezie jak zwykłe nastolatki, będziemy mieć gotową wymówkę, jeśli pojawi się ktoś i zapyta, co robimy?
> Świetny pomysł! Jesteś geniuszem, Jolu
> Wiem. Spodoba ci się to. Wiem nawet, gdzie to zrobimy
> Gdzie?
> U Sutro Baths!