W tym wynalazku najcudowniejsze było to, że nikt dotychczas nie wpadł na podobny pomysł.
Właściwie nie był to nawet wynalazek. Nazwałbym go raczej dokładnie skonstruowaną i wielokrotnie sprawdzoną skalą porównawczą wiadomości o stanie zdrowia, cechach charakteru, talencie, inteligencji, skłonnościach, wrażliwości społecznej, sądach politycznych i moralnych człowieka; mówiąc krótko, było to komputer zaprogramowany z matematyczną precyzyjnością i inżynieryjną błyskotliwością, przystosowany do kompleksowych pomiarów wartości ludzkich.
Czyli coś w rodzaju cybernetycznej ankiety personalnej.
Wynalazcy, leciwy autor powieści i jego wnuczka, młoda słuchaczka wydziału cybernetyki — ze znakomitym zmysłem praktycznym zastosowali w projekcie i w programowaniu aparatu probierczego wszystkie sprawdzone już eksperymentalnie metody, doświadczenia i wyniki badań. W zasadzie uważali siebie nie za wynalazców, a za projektantów złożonej aparatury.
Było tajemnicą poliszynela, że autorzy projektu korzystali szeroko już to z wyników badań przeprowadzonych dawniej w dziedzinie ich specjalności, już to z danych i faktów odnotowanych w literaturze fachowej.
Parametry dotyczące stanu zdrowia, włączone do kompleksowego programu badawczego, w istocie stosowane są już dzisiaj w medycynie, ale z biegiem czasu, siłą rzeczy, wszystkie bez wyjątku zostały udoskonalone.
I tak, dla przykładu, w badaniach nad ostrością widzenia znacznie rozszerzono iloraz korelacji. Podobnie rzecz się miała w zakresie badań nad ciśnieniem krwi; ponadto w zakresie odchylenia wskaźników nad przepowiadaniem wieku jednostki. Obraz krwinki wyglądał znacznie bardziej skomplikowanie niż obecnie. Chociaż służba zdrowia poczyniła duże postępy dopiero po upływie długiego okresu, w leczeniu takich organów, jak serce, naczynia krwionośne, płuca oraz wątroba, woreczek żółciowy i inne narządy wewnętrzne jamy brzusznej, do rzadkości należał wynik negatywny, bowiem już w trakcie badań dostrzegano wszelkie zmiany chorobowe albo skłonność organizmu do zwyrodnień.
Oczywiście także i medycyna była wówczas bardziej rozwinięta niż dzisiaj. Zaprogramowany aparat badawczy, pod nadzorem jednego tylko lekarza, w ciągu dwudziestu minut zdolny był wydać orzeczenie o stanie zdrowia sześćdziesięciu pacjentów.
Przykłady: badania zasobu kory mózgowej i odchylenia od normy z uwzględnieniem przeciętnej wieku. Na podstawie uzyskanych przez aparat wiadomości można było postawić diagnozę na ponad dwadzieścia lat w takich sprawach, jak instynkt seksualny, zdolność płodzenia dzieci, libido, psychika seksualna.
Medycyna doczekała się naukowych metod w pomiarach układu nerwowego; jedna liczba ośmiocyfrowa (kompleksowy wskaźnik nerwicy) w sposób niezwykle jasny podawała wynik badań.
Po pierwszych próbach wstępnych badania programowane rozwijały się automatycznie, jako że aparatura dysponowała niezwykle bogatym zbiorem danych statystycznych, czyli nieporównywalnym wprost z niczym zasobem doświadczeń. (Liczba trafnych diagnoz w wypadku pięćdziesięcio— i sześćdziesięciolatków przy początkowym stanie prawdopodobieństwa 1: 2, wzrosła w niektórych rodzajach zachorowań do 1:1).
Im większą ilością materiałów dysponowała aparatura, tym dokładniejsze uzyskiwano parametry i tym pewniej wykrywano podejrzane zmiany organizmu.
Po zgromadzeniu danych z okresu pół wieku, uczeni, posiadając tak potężny zasób wiadomości, opracowali ogólny wskaźnik „zdolności witalnych” człowieka. Uwzględnili wszystkie czynniki, w zależności od ich wagi, w skali od tysiąca do zera, gdzie stan śmierci biologicznej oznaczyli cyfrą zerową. Gwoli prawdy należy powiedzieć, że zachodziły tu nieprzewidziane pomyłki. W takich wypadkach wskaźnik skali wykazywał wartości ujemne, co było sprzeczne z naturą rzeczy, ponieważ oznaczało to, że dany osobnik przeżył samego siebie. Przykład: pewnej kobiecie, którą badano w wieku lat 109, przepowiedziano, że jej zdolności witalne osiągną punkt zerowy za dwa lata, tymczasem żyła ona do lat 123, czyli o dwanaście lat dłużej, niż wykazały badania. Podobnie przeżył samego siebie jakiś polityk — dokładnie o dwadzieścia lat.
Biorąc to wszystko pod rozwagę należy powiedzieć, że badania nad stanem zdrowia w owych ankietach personalnych były stosunkowo najprostsze; przyrządy radziły sobie na ogół z najbardziej nawet skomplikowanymi wypadkami.
O wiele bardziej było złożone oznaczanie zdolności, umiejętności i skłonności jednostki.
Także w tym zakresie część pomiarów zawierzyli uczeni przyrządom aparatury, a część uzyskiwali na podstawie testów będących podówczas w użyciu. (Nie mylmy ich z dzisiejszymi testami inteligencji, które tym się charakteryzują, że im więcej mają pytań, tym wynik jest bardziej niejasny). Opracowano dość wiarygodną metodę na pomiary umiejętności.
Początkowe próby przeprowadzono na kolegach z instytutu, a także na najwybitniejszych i najbardziej popularnych uczonych, politykach, pisarzach, artystach. Niestety, uzyskane w ten sposób rezultaty z jakichś bliżej nie znanych powodów okazały się nieprzydatne do wprowadzenia w obieg powszechny.
Ile prób, tyle było wyników, w dodatku sprzecznych. U człowieka cierpiącego na raka krtani wykryto tą metodą niecodzienne zdolności wokalne. Dziecko głuche na dwoje uszu miało wyrosnąć na wielkiego wirtuoza. Człowiek widzący świat w czarno — białych kolorach miał zostać wielkim malarzem. W krótkowidzu, noszącym okulary ośmiodioptriowe, dopatrywano się przyszłego ministra. Kleptomaniak leczony na oddziale zamkniętym, który usuwał ze swej drogi wszystkie przedmioty wartościowe i wrzucał je do kanału ściekowego, miał stać się wielkim historykiem. Morderca na tle rabunkowym, o skłonnościach sadystycznych, okazał się opętany ideami humanistycznymi. Notoryczny kłamca… — ale dość już tych przykładów. Krótko mówiąc, eksperyment od tej strony poniósł fiasko.
W tym stanie rzeczy konstruktorzy przystąpili do studiów nad dostępnymi jeszcze danymi faktograficznymi o wielkich ludziach ubiegłych epok; interesowali się ich poglądami, sposobem bycia, zainteresowaniami i reakcjami spontanicznymi. Wybierali przede wszystkim te osobistości, które odznaczywszy się w życiu publicznym albo w dziedzinie własnej twórczości, nie cieszyły się względami współczesnych, co więcej, były palone na stosach, wieszane na szubienicach, rozstrzelane, popychane do samobójstwa, zamykane w więzieniach, wypędzane, zsyłane albo co najmniej pomijane, spychane, wyszydzane, zmuszane do milczenia, i dopiero epoki następne odkrywały ich wielkość i ocalały od zapomnienia.
Test, jaki na podstawie własnych badań ułożyli teraz konstruktorzy, okazał się o wiele lepszy.
Długo by trwało wyliczenie wszystkich eksperymentów, prób, projektów konstrukcyjnych, które przeprowadzono w ciągu długich lat, byłoby to chyba nawet zbyteczne. Z naszego punktu widzenia ważniejsze są losy wynalazku niż jego powolne narodziny.
Zasługuje tylko jeszcze na uwagę odnotowanie faktu, że najwięcej kłopotów sprawiły konstruktorom ustalenia badawcze nad rodzajem charakteru. Rozwiązanie było tak skomplikowane, że nawet dla znawcy pozostałoby niezrozumiałe bez przytoczenia wzorów rachunku różniczkowego i teorii prawdopodobieństwa.
Skonstruowano więc aparaturę do wszechstronnego określania człowieka.
Akademia Nauk (myślę tu o ówczesnej Akademii Nauk) przejęła pod swoją pieczę to olbrzymie przedsięwzięcie, zapewniła odpowiednie środki materialne, spowodowała ponaglenie przez właściwe resorty opieszałych wykonawców, i wreszcie wyprodukowała prototyp.
Aparat okazał się znakomicie zaprogramowany. Próba wstępna, obejmująca tysiąc ankietowanych dała wynik 99,9 procenta, co daleko przekraczało przewidziany współczynnik korelacji.
Dobór kandydatów do próby został starannie przeprowadzony. Przede wszystkim byli to kryminaliści po zasądzonym wyroku — mordercy rabunkowi, bandyci drogowi, notoryczni złodzieje, kieszonkowcy, chuligani, defraudanci, bumelanci, obiboki, wielokrotni recydywiści, którzy nieraz mieli możność wykazać cechy swojego charakteru.
Przestępców politycznych konstruktorzy z góry wykluczyli ze wstępnych badań, ponieważ ich osądy różniły się diametralnie od przyjętych oficjalnie w ankiecie personalnej, co znalazło już potwierdzenie w wyrokach sądowych.
Świetnymi podmiotami badań okazali się natomiast czołowi sportowcy, w pierwszym rzędzie lekkoatleci, pływacy, strzelcy sportowi, którzy być może w sposób uproszczony, ale za to wymierny w ułamkach sekund, kilogramach i centymetrach, wykazali już bez cienia wątpliwości swoje talenty.
Na podstawie wiarygodnych świadectw z pracy wciągnięto także do próby wstępnej najlepszych, bez zarzutu pracujących robotników z niektórych gałęzi gospodarki.
Mechaniczne charakterystyki personalne, z wyjątkiem jednej, potwierdziły sprawdzoną już przez życie przydatność osobniczą jednostek.
Wyjątkiem okazał się pewien młody matematyk, który swoimi publikacjami wzbudził szeroki rozgłos i dyskusje oraz udowodnił swój niewątpliwy geniusz twórczy. Otrzymał on wynik ujemny, między innymi ze względu na chorobliwą neurastenię, a także manię wielkości. Badania automatyczne wykazały u niego brak podstawowych wiadomości i szczególny niedobór talentu właśnie w dziedzinie matematyki; w rezultacie komputer uznał go za szaleńca.
Powszechnie stosowane parametry nie sprawdzały się w wypadku jednostek wybitnych. Osoby diametralnie różniące się od otoczenia, zuchwale atakujące uświęcone autorytety, usiłujące konsekwentnie kroczyć pionierskimi ścieżkami, nie zaprzeczające prawdzie pod wpływem wiary w cokolwiek — nie mogły być poddawane badaniom.
Konstruktorzy długo pracowali nad korektą, bezskutecznie jednak. Komputer nie radził sobie z przypadkami skrajnymi. Udało się jedynie osiągnąć tyle, że nie popełniał kardynalnych błędów — przynajmniej w stosunku do osobników przeciętnych.
Nie zmieniono samego programu. Okazywał się on nieprzydatny jedynie w wypadkach skrajnych, które zdarzały się rzadko. W tych ostatnich wypadkach zapalała się czerwona lampka i dzwonił dzwonek alarmowy. Niezależnie od tego, czy dana osoba była geniuszem, czy szaleńcem. Rozstrzygnięcie, kim z tych dwóch, nie leżało już w kompetencjach maszyny.
Nastąpił dzień rozruchu.
To było olbrzymie wydarzenie, jeśli się zważy, że mogło ono spowodować całkowite przekształcenie ludzkości.
Z wszystkimi kłopotami i żalami ludzie mogli zwracać się od tej chwili do jednego źródła, na wszystkie rozczarowania, konflikty, niepokoje spodziewano się uzyskać zadowalającą odpowiedź na wyjściu aparatu służącego do kompleksowych pomiarów ludzkich właściwości.
Jak się przekonano, istniały nieomylne przyrządy do pomiaru stanu zdrowia, aktywności witalnej, niektórych umiejętności i osiągnięć, które najpewniej — jak wspomnieliśmy — udawało się ocenić w dziedzinie sportu. Ani protekcja, ani takie czy inne zaślepienie, złe czy dobre nastawienie, ani wcześniejsza czy późniejsza ocena, ani opinia naszych dobroczyńców czy wrogów — nie miały wpływu na zegar stoperowy, taśmę celuloidową i fotokomórkę aparatury; zdolności mierzyła ona w sposób precyzyjny: jakość — ilością.
Tylu jeszcze rzeczy i spraw nie potrafimy dzisiaj ocenić nawet z przybliżoną dokładnością!
Zastanówmy się, na przykład, nad tym, jak bardzo zmieniłoby się nasze życie prywatne i społeczne, gdybyśmy mogli z całą jasnością i dokładnością określać cechy własne i bliźnich: charakter, zdolności zawodowe, siłę woli, poczucie humoru, odwagę, szczerość; oceniać kandydatów na męża lub żonę, przyjaciół, szefów, polityków, dobrych lub złych obywateli.
Ile kłopotów, trosk i rozczarowań zdołalibyśmy wyeliminować z naszego życia, jeśli każdy mógłby dobrać sobie partnera, współpracownika, szefa, przyjaciela, a choćby wroga, gdyby uprzednio potrafił zdjąć z niego miarę, tak jak krawiec na ubranie.
Znaczenie komputera oceniającego ludzi daleko przekroczyło granice, jakie założyli pierwotnie konstruktorzy. Z całą powagą można stwierdzić, że było to największe osiągnięcie epoki.
Tym bardziej niezrozumiałe są dla nas losy, jakie spotkały aparaturę.
Na początku zainteresowanie było ogromne.
Przychodziły zakochane pary, aby zasięgnąć porady, czy dobrze wybrały partnera.
Przychodziły matki, aby się dowiedzieć, na co wyrosną ich dzieci.
Politycy przyprowadzali upatrzonych zwolenników z partii politycznych.
Członkowie różnych partii przyprowadzali kandydatów na przywódców politycznych.
Całymi grupami zgłaszali się dziewczęta i chłopcy, aby się przekonać, czy nadają się do zawodu, jaki obrali.
Komputer oblegany był przez dyrektorów, naczelników i personalnych wraz z osobami, które ubiegały się o pracę.
Przychodzili artyści, pisarze, uczeni, aby rzeczowy osąd maszyny pogłębił ich wiadomości o sobie, zorientował lepiej we własnych zdolnościach i wartościach, odkrył te cechy, które być może dla nich samych stanowiły tajemnicę.
Nie sposób wyliczyć tu wszystkich motywów, zamiarów, oczekiwań i nadziei, jakie sprowadzały ludzi po poradę do komputera.
Maszyna była na chodzie dzień i noc, personel pomocniczy pracował na cztery zmiany. Ale i tak z dnia na dzień rosła liczba zgłaszających się, tak że wkrótce trzeba było zapisywać się całe miesiące wcześniej.
Z drugiej strony wzmagało się niezadowolenie wśród tych, którzy już poddali się badaniom.
W trzecim miesiącu działalności komputera tłum wtargnął do pomieszczenia badawczego, razbił aparaturę w drobny mak, podłogę oblał benzyną i podpalił. Cały budynek został zniszczony.
Stary prozaik nie przeżył swojej klęski. Na łożu śmierci powiedział do wnuczki:
— Nie zapomnij, córeczko, programu. Sprawiedliwym sędzią okaże się dla nas czas. Ty może doczekasz… — i w tym momencie umarł.
Było to w roku 2075.
Wnuczka, chociaż darzyła dziadka niezwykłym szacunkiem, nie potrafiła już odzyskać wiary w ich dzieło. I to ze względów najbardziej prawdopodobnych, bo osobistych.
Jeszcze w stadium wstępnych prób komputera poddała badaniom byłego męża, z którym się rozwiodła, a przed katastrofą przeprowadziła analizę nowego wybranka swojej wielkiej miłości.
Ani jedno, ani drugie badanie nie dało jej zadowalającej odpowiedzi.
„Z pewnością błąd tkwi w konstrukcji komputera”, myślała rzeczowo wnuczka, zdolny skądinąd cybernetyk. „No bo cóż innego może kryć się za tym, że aparatura wykazała u tego łobuza, mojego byłego męża, tyle dobrych cech charakteru, a w tak wspaniałym chłopcu, jakim jest mój narzeczony, wykryła tyle złego. Z całą pewnością to błąd konstrukcyjny… No, może ewentualnie programu. Przecież nikt lepiej ode mnie nie wie, jaki był ten drań, mój były mąż. I nikt lepiej ode mnie nie czuje, że teraz… to strzał w dziesiątkę. A ileż się napracowaliśmy nad tą przeklętą maszyną! Powinno mi być przykro, że ją rozbito. Oczywiście, że jest mi przykro… Ale rozumiem ludzi, dlaczego to zrobili.”
Przetłumaczyła Hanna Kuźniarska