W czasach przedhistorycznych na Ziemię przybyły obce statki kosmiczne.
Prorok Ezechiel w rozdziale I, wers 16., 17. i 18., podaje następujący opis pojazdu kosmicznego:
„Koła były jakby z kamienia tarszisz, i wszystkie cztery miały ten sam kształt, i wydawały się jakby połączone tak, że jedno koło było w środku drugiego.”
„Mogły chodzić w czterech kierunkach, gdy zaś szły, nie odwracały się.”
„A obręcze ich były tak wysokie, że strach było patrzeć; a te obręcze wkoło wszystkich czterech kół wysadzane były oczami. A gdy chodziły te zwierzęta posiadające duszę, koła też wedle nich się poruszały, a gdy się te zwierzęta unosiły z ziemi, podnosiły się także z nimi koła.”
Dla załogi statku szybko stało się oczywiste, że na naszej planecie znajdują się wszelkie warunki dla życia istot rozumnych.
Zastany na Ziemi rodzaj ludzki nie był jeszcze naturalnie gatunkiem homo sapiens.
Obcy kosmonauci zapłodnili w sztuczny sposób kilka samic praludzi, potem — jak podają legendy — zesłali na nich głęboki sen, a sami opuścili Ziemię.
Kiedy po paru tysiącach lat powrócili znów na Ziemię, spotkali już grupy osobników homo sapiens. Jeszcze parokrotnie przybysze powtarzali zabieg uszlachetniania, aż wreszcie masowo zaczęły się rodzić istoty rozumne, które można było nauczyć form życia społecznego.
Praludzie w większości byli jednak barbarzyńcami, groziło zatem stale niebezpieczeństwo cofnięcia się w rozwoju, powtórnego spółkowania ze zwierzętami; z tego względu kosmonauci zniszczyli mniej udane jednostki.
Z wolna zaczęły tworzyć się pierwsze wspólnoty plemienne, uczono się podstawowych rzemiosł, jak garncarstwo, budownictwo, powstały pierwsze rysunki na skałach i w jaskiniach.
Praludzie w niewiarygodny wprost sposób czcili obcych przybyszów.
Przybywali oni skądś z zaświatów, znikali gdzieś w zaświatach, stali się więc dla nich bogami.
Z bliżej nie określonych wzglądów przypisywano „bogom” zasługę przeszczepienia inteligencji na żywe istoty.
Mieli oni bronić jakoby swoich rozumnych stworzeń, usuwać przed nimi zło, ochraniać przed zagładą.
Zwyrodniałych potworów niszczyli, a jednocześnie zapobiegali, aby zdrowi osobnicy posiedli umiejętność rozwijania i doskonalenia struktur społecznych.
W Księdze I Mojżeszowej znajdujemy przerażający i dokładny opis zniszczenia Sodomy i Gomory.
Jeśli nasze dotychczasowe założenia porównamy z opisem znajdującym się w Biblii, nasunie się godny uwagi wniosek.
Gdy „aniołowie” przywędrowali wieczorem do Sodomy, Lot siedział właśnie przed bramą miejską. Czekał już jakby na dwóch „mężczyzn — aniołów”, natychmiast ich rozpoznał i zaprosił przyjaźnie na nocleg do swojego domu.
Rozpustnicy z miasta — jak mówi Biblia — chcieli spać z obcymi, ale oni jednym gestem ręki unieszkodliwili homoseksualne zapędy napastników, zamieniając ich w ślepców.
Następnie „aniołowie” wezwali Lota, by wraz z całą rodziną, z synami, córkami, zięciami i synowymi, opuścił miasto, które lada chwila miało być unicestwione.
Rodzina nie chciała wierzyć w to szczególne wezwanie, sądząc, że Lot stroi sobie z nich niemądre żarty.
Zacytujmy dosłownie Mojżesza: „A gdy wzeszła zorza, przynaglali Aniołowie Lota, mówiąc: Wstań, weźmij żonę twoją i dwie córki twoje, które tu są, abyś i ty pospołu nie zginął z nieprawości miasta tego”.
Z opisu wynika, że obaj obcy, obaj „aniołowie”, rozporządzali nie znaną mieszkańcom miasta „cudowną” bronią. Później wyjaśnia się przyczyna pośpiechu, do którego nakłaniali Lota i jego rodzinę. Gdy Lot ciągle wahał się, czy ma odejść, ujęli go pod ramiona i wyprowadzili poza teren miasta. Z pewnością uratowanie ich życia było kwestią minut.
Kazali mu uciekać w góry i nie odwracać się za siebie. Lot dokładnie zdawał sobie sprawę, że zginie na szczycie góry, i dlatego poprosił „aniołów”, by mu pozwolili ukryć się w mieście za górą, w Coar. „Aniołowie” zgodzili się na to, mówiąc tylko, żeby się pospieszył, gdyż inaczej nie będą mogli nic zrobić, dopóki nie dojdzie na miejsce.
Co właściwie stało się w Sodomie?
Nie jest prawdopodobne, by wszystko wypełniło się zgodnie z wolą Pana. Czemu więc służył ów wielki pośpiech?
Może wolno założyć, że zniszczenia miasta miała dokonać — z dokładnością co do minuty — jakaś obca potęga? Czy jest możliwe, że proces „rozrachowania się” zaczął się już uprzednio i „aniołowie” wiedzieli o tym? Ale w takim razie nie dałoby się przesunąć ani o sekundę terminu zniszczenia miasta.
Czy „aniołowie” nie mogli wynaleźć prostszego sposobu dla uratowania Lota i jego rodziny? Dlaczego musiał chronić się za górą? A przede wszystkim, dlaczego nie wolno mu było się odwracać?
W pierwszym momencie wydawałoby się, że pytanie te pozostaną bez odpowiedzi. Ale od czasu, gdy na Japonię zrzucono dwie bomby atomowe, wiemy, jakie szkody uczynił wybuch, a także wiemy, że istoty żywe, które dosięgło promieniowanie, umarły albo pozostały nieuleczalnie chore.
Bądźmy odważni i konsekwentni w wyciąganiu wniosków.
Sodoma i Gomora zostały planowo unicestwione w wyniku wybuchu rozszczepialnego ładunku radioaktywnego.
„Aniołowie” zniszczyli w ten sposób jakiś mniej udany gatunek ludzki.
Termin zagłady był z góry ustalony. Ci, których mieli zamiar uratować — jak na przykład Lota i jego rodzinę — musieli się znaleźć za górą, w odległości paru kilometrów od epicentrum wybuchu; bloki skalne, jak wiemy, pochłaniają ciężkie, niebezpieczne dla zdrowia promienie.
A co z żoną Lota?
Zatrzymała się, odwróciła i zapatrzyła w blask atomowego słońca. Dziś nikt się nie dziwi, że pod wpływem promieni zamieniła się w kamienny posąg i nieżywa upadła na ziemię.
(według Ericha von Danikena: Erinnerungen an die Zukunft. Düsseldorf, 1968.)