PIGUŁKA BEZPIECZEŃSTWA

– Nie wyobrażasz sobie, jak trudno dziś być dowódcą kosmolotu! – westchnął kapitan Rott mieszając kawę. – Zwłaszcza gdy obsługuje się tak ważną linię towarową. Komendant kosmoportu mówi ci: start musi nastąpić zgodnie z harmonogramem, bazy na satelitach Saturna czekają na sprzęt… Nie ma mowy o żadnym opóźnieniu odlotu! A tu, z drugiej strony, kto żyw – utrudnia ci start. Pomyślisz może, że inspektorat techniczny, kontrola lekarska… Nie, z nimi jeszcze najmniej kłopotu. Nawet ze służbą bhp można sobie jakoś poradzić, nawet inspektora pracy ze Związku Zawodowego Pracowników Kosmosu udaje się wreszcie obłaskawić. I kto ci najwięcej krwi napsuje? Ni mniej ni więcej, tylko członek własnej załogi, społeczny inspektor pracy!

– Wcale się nie dziwię – wtrącił inżynier. – On przecież najlepiej zna statek i wszystkie słabe punkty w zakresie bezpieczeństwa pracy.

– No właśnie! Ostatnio zakwestionował klimatyzację. Teraz rozgrzebują mi całą instalację tlenową i – do diabła – na pewno nie zdążą skończyć przed poniedziałkiem. Kiedy zaczynałem latać, klimatyzacji w ogóle na statku nie było. A jak wreszcie skończą z tą klimatyzacją, to on znów coś wyszuka…

– Nieszczególny musi być ten twój kosmolot – uśmiechnął się inżynier. – Pewnie jakieś stare pudło.

– No, no! – zaperzył się kapitan. – Stare, bo stare, ale jeszcze polata, nie bój się. Zresztą nikt z załogi nie ma poważniejszych zastrzeżeń co do warunków pracy, tylko ten społeczny inspektor tak się przejął swoją rolą. Jak dotychczas nie było żadnego poważniejszego wypadku w czasie lotów, a to już o czymś świadczy!

– O ile pamiętam, opowiadałeś mi niedawno o tej historii z przecie

kiem w układzie chłodzenia reaktora…

– No i co z tego? Awarie muszą się zdarzać od czasu do czasu.

– Hm… Jeśli jednak w grę wchodzi zagrożenie załogi…

– Ależ człowieku, weź pod uwagę, jak wielkim zagrożeniem bezpieczeństwa jest sama podróż poza Ziemię! Związane z tym prawdopodobieństwo wypadku przekracza wszystkie inne prawdopodobieństwa razem wzięte.

– Nie zapominaj, że prawdopodobieństwo wypadku jest iloczynem, a nie sumą prawdopodobieństw wynikających z poszczególnych zagrożeń!

Kapitan burknął coś pod nosem i jednym haustem dopił resztę kawy.

– Nie przyszedłem tu po to, byś mnie pouczał o sprawach podstawowych. Liczyłem na to, że mi doradzisz, co mam zrobić, żeby uśpić trochę tę wybujałą czujność mojego społecznego inspektora. Widzę jednak, że niewiele mi pomożesz. Nie znasz tych spraw z życia, siedzisz sobie spokojnie w laboratorium, mieszasz coś tam w probówkach…

Wstał i ruszył w stronę wieszaka. W rozdrażnieniu szamotał się przez chwilę z rękawem płaszcza.

– Zaczekaj – powiedział nagle inżynier. – Mam tu coś… Może nabierzesz wreszcie szacunku do nowoczesnej farmaceutyki.

Sięgnął do ściennej szafy i wydobył fiolkę pełną zielonych drażetek. Podał ją kapitanowi.

– Co to? – Rott patrzył to na chemika, to na pigułki. – Dajesz mi środek uspokajający? Dziękuję, nie trzeba. Nie zamierzam na razie udusić tego mojego inspektora.

Inżynier wręczył mu jeszcze jakiś papier i numer fachowego czasopisma.

– Kiedy się uspokoisz, przyczytaj artykuł na sześćdziesiątej siódmej stronie. A tu jest świadectwo Instytutu Leków. Jedna tabletka raz na trzy dni.

Dla mnie?

– Nie. Dla całej twojej załogi.

– Może wreszcie powiesz, o co chodzi?

– To jest „pigułka bezpieczeństwa". Nowe opracowanie naszego laboratorium. Resztę przeczytasz sobie w artykule.

Kapitan Rott siedział w swojej kabinie i po raz trzeci zabierał się do czytania artykułu o „pigułce bezpieczeństwa". Co chwila jednak ktoś mu przeszkadzał. Jak zwykle na kilka dni przed odlotem cała załoga pracowała niczym w gorączce. Jak zwykle ktoś się z czymś opóźniał i na złamanie karku usiłował nadrobić stracony czas. Do kabiny kapitana wpadali na przemian: energetyk, nukleonik, nawigator – każdy ze swoimi kłopotami. W chwilach względnego spokoju kapitan zdołał wyłowić z czytanego artykułu najważniejsze fragmenty:


Preparat B 79 działa w zasadzie w trzech podstawowych kierunkach: po pierwsze – wzmaga koncentrację nad wykonywaną czynnością powodując szczególne nasilenie uwagi pracownika; po drugie – wywołuje szczególną dbałość o bezpieczeństwo własne i współpracowników, ścisłe przestrzeganie instrukcji pracy, właściwe i skrupulatne stosowanie wszelkich dostępnych środków zwiększających bezpieczeństwo pracy…


Czego to nie wymyślą ci chemicy, pomyślał kapitan z podziwem, sięgając po czerwony ołówek, by podkreślić przeczytany przed chwilą fragment tekstu. W tym momencie drzwi kabiny uchyliły się. Kapitan spojrzał w ich kierunku i cały najeżył się wewnętrznie. W szparze ukazała się twarz społecznego inspektora pracy.

– Proszę, proszę! – Kapitan uśmiechał się nieszczerze. – Cóż tam nowego, inspektorze?

– Chciałem zawiadomić, kapitanie, że z klimatyzacją skończą na czas. A poza tym…

– Jest jeszcze coś poza tym? – przeraził się kapitan.

– Właściwie drobiazg… Te schodki między poziomem siódmym i sekcją analizatorów… Warto by je wymienić na nowe. Pan kapitan pamięta, jak Krebs zjechał po nich podczas ostatniego rejsu? A przedtem Gawliński. Stopnie są tak wyślizgane…

– Ależ kolego, nie mamy czasu na takie drobiazgi. A zresztą żadnemu z nich nic się właściwie nie stało. Krebs spadł przy jednej dziesiątej „g", a ten drugi, o ile pamiętam, przy prawie zerowym ciągu.

– Tak, kapitanie. Ale proszę sobie wyobrazić te sytuacje przy normalnym ciągu. Nie mówię już o pełnej mocy silników…

– Przy pełnej mocy silników nikt nie włóczy się po statku – powiedział kapitan ze złością.

– Przepraszam, ale w instrukcji awaryjnej jest napisane, że w razie zablokowania automatyki rozrządu należy dotrzeć na siódmy poziom i ręcznie wymienić podzespół… To może się zdarzyć także przy pełnym ciągu.

Kapitan nie odpowiedział. Nerwowo postukiwał ołówkiem w blat stołu.

– W każdym razie to, co zdarzyło się na tych schodkach, mogło być ciężkim wypadkiem. Proszę, tu jest notatka w tej sprawie. Jeśli pan kapitan zechce wydać odpowiednie polecenie, można tę sprawę…

– Drogi kolego – zaczął kapitan protekcjonalnie. – Gdybyśmy zaczęli przewidywać wszystkie plagi egipskie, jakie mogą na nas spadać w czasie.naszych długich i niebezpiecznych rejsów, to najlepszą rzeczą, jaka by nam pozostała, byłoby siedzieć spokojnie w domu. Moim zdaniem wszystko zależy od załogi. Jeśli się będzie stosowała do wszelkich przepisów i zaleceń, jeśli każdy będzie uważał na siebie i innych, to wypadki nie powinny się zdarzać. Byłbym bardzo rad, gdyby pan zechciał- zwrócić uwagę na sprawy szkolenia załogi w zakresie bhp. Aby zaś dopomóc panu i wykazać, w jakim stopniu doceniam sprawy bezpieczeństwa pracy, chcę przekazać panu najnowszy, rewelacyjny preparat farmakologiczny, który zdobyłem specjalnie dla pana dzięki moim znajomościom w Instytucie Ochrony Pracy.

Kapitan z chytrym uśmieszkiem wydobył z szuflady słoik zielonych drażetek. Podsuwając inspektorowi pod nos sążnisty artykuł o „pigułce bezpieczeństwa" dodał jeszcze:

– A te schodki… Proszę bardzo, niech pan powie ekipie technicznej, że kazałem wymienić. Ze mną, jak z dzieckiem…

Zanim przebrnie przez ten artykuł, upłynie sporo czasu. Może nie zdąży już wynaleźć dalszych urojonych przyczyn hipotetycznych „prawie wypadków", pomyślał z satysfakcją.

Po wyjściu inspektora kapitan przez chwilę siedział z głową podpartą rękami. Był zmęczony, rozbolała go głowa – tyle spraw zostało jeszcze do załatwienia. Termin odlotu zbliżał się nieubłaganie, a tu jeszcze trzeba zrobić ogólny przegląd kosmolotu… Kapitan zwlekał z tym ostatnim, kapitańskim przeglądem, bo wbrew temu, co sam sobie chciał wmówić, w głębi ducha zdawał sobie sprawę z opłakanego stanu większości przestarzałych urządzeń statku. To było rzeczywiście stare pudło, lecz cóż on, sam jeden, osobiście odpowiedzialny za wszystko, mógł tu poradzić? Naturalną koleją rzeczy wszystko ulega zużyciu, co jednak nie znaczy, by zaraz posyłać kosmolot na szmelc.

Trapiony sprzecznymi uczuciami i dotkliwym bólem głowy, machinalnie sięgnął do kieszeni. Z plastykowej rurki wydobył jedną tabletkę od bólu głowy i połknął ją popijając wodą z syfonu. Z determinacją podźwignął się z krzesła i ruszył na obchód statku.

Już na podeście drugiego poziomu poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ból głowy ustąpił wprawdzie, ale samopoczucie, które go ogarnęło, było dziwną mieszaniną czujności i niepokoju. Dotykając dłonią ostrej krawędzi poręczy, z której w tym miejscu odpadła plastykowa okładzina, ni stąd ni zowąd wyobraził sobie własną głowę uderzającą o ten twardy stalowy kant. Zawołał pracującego w pobliżu pracownika ekipy technicznej.

– Zrób coś z tą poręczą. Łeb można sobie rozwalić w sprzyjających okolicznościach! – powiedział.

Robotnik spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Ależ… panie kapitanie! To już tak było… chyba od roku…

– Więc chyba najwyższy czas, by naprawić.

Mijając drzwi windy osobowej kapitan spojrzał na obluzowaną tabliczkę sygnalizacyjną i sterczące spod niej przewody elektryczne w spękanej powłoce izolacyjnej. Niemal fizycznie odczuł ostre „kopnięcie" prądem elektrycznym… Zaklął i rozejrzał się za elektrykiem… Szarpnął drzwi windy i stwierdził, że zamek lada chwila puści mimo blokady – tak był zużyty i rozregulowany. Kapitan wyobraził sobie, że spada w głąb szybu windy i zrobiło mu się słabo. Szybko zszedł na poziom zerowy i opuścił rakietę.

Jestem przemęczony, pomyślał i sięgnął do kieszeni po tabletkę środka wzmacniającego. Wyjął dwie fiolki. W jednej z nich były tabletki od bólu głowy. Kapitan przyjrzał im się uważnie i przez chwilę stał jak wbetonowany w płytę kosmodromu.

Teraz dopiero uprzytomnił sobie, że z fiolki „pigułek bezpieczeństwa" odsypał dziś rano kilka sztuk, a nie mając ich gdzie włożyć, umieścił je w rurce z tabletkami od bólu głowy. Pigułki były zielone, łatwe do odróżnienia.

Kapitan zaklął głośno, jak tylko stare wygi kosmiczne potrafią. Pędem wybiegł do budynku kontroli lotów. Dopadł telefonu.

– Centrala? – krzyknął do słuchawki. – Proszę natychmiast wezwać przez megafony tego, no, Ludwika Gremma, z załogi „Kastora". Niech natychmiast skontaktuje się ze swoim dowódcą. Czekam w pawilonie C.

Społeczny inspektor pracy statku towarowego „Kastor” zgłosił się po dwudziestu minutach.

– Co się stało, kapitanie? – spytał z niepokojem. – Wypadek?

– Gorzej niż wypadek. Co pan zrobił z tymi pigułkami, które panu

dałem?

– Po przeczytaniu artykułu doszedłem do wniosku, że pożytecznie byłoby… dać załodze już teraz po jednej pigułce… A o co chodzi? Czyżby to były… nie te pigułki, o których piszą w artykule?

– Te, właśnie te, i na tym polega całe nieszczęście – burknął kapitan z rezygnacją. – Gdzie pan ma to czasopismo?

– Proszę bardzo, mam je ze sobą, właśnie miałem panu oddać. Kapitan chwycił egzemplarz i bez trudu odnalazł miejsce, gdzie przerwał był czytanie artykułu, bo tam właśnie kończyła się czerwona kreska podkreślająca fragment traktujący o działaniu preparatu. Kapitan czytał mieniąc się na twarzy:

Trzecim bardzo istotnym kierunkiem działania preparatu jest wyczulenie pracownika na, wszelkiego rodzaju potencjalne zagrożenia wynikające z na pozór niewinnych sytuacji. Działanie to osiąga się poprzez silne rozbudzenie wyobraźni, wzmożone kojarzenie spostrzeżeń z ich prawdopodobnymi następstwami, powodując bardzo plastyczne wizje najbardziej prawdopodobnych spośród wszystkich możliwych sytuacji wypadkowych, mających swe źródło w zaobserwowanych niedociągnięciach…

Kapitan przerwał czytanie i chwycił słuchawkę telefonu. Wykręcił numer, czekał przez chwilę.

– Z inżynierem Góralczykiem – powiedział. – Stefan? Powiedz mi szybko, czy jest jakaś odtrutka na tę zieloną zarazę, którą mi dałeś? No na tę cholerną pigułkę. – Nie ma? No, to już koniec. Załatwiłeś mnie… Mówię, że mnie załatwiłeś na amen. Cześć.

Cisnął słuchawkę i opadł bezsilnie na krzesło.


W drzwiach laboratorium stał kapitan Rott i patrzył ponuro na zaskoczonego inżyniera.

– Dziś mamy wtorek – powiedział Góralczyk. – To znaczy, że jednak nie zdążyliście…?

– Jak widzisz. Przez te twoje cholerne pigułki oczywiście. Ten mój nieoceniony społeczny inspektor rozdał je załodze zaraz tego samego dnia. Przeczytał cały artykuł. I wykorzystał skutecznie własności pigułek. A ja liczyłem na to, że zabezpieczą mi załogę przed wypadkami w czasie podróży. Tymczasem oni po zażyciu pigułek powynajdywali tyle usterek i tyle potencjalnych zagrożeń, że… No, krótko mówiąc zwołali zebranie związkowe, zaprosili inspektora pracy z Okręgu i oświadczyli zgodnie, że odmawiają startu. Związek ich oczywiście poparł.

Inżynier z trudem opanowywał wesołość patrząc na marsową twarz przyjaciela.

– Bardzo się cieszę, że nasz preparat… – zaczął, lecz kapitan przerwał mu wpół zdania:

– A idź do diabła z taką „pigułką bezpieczeństwa"! Plan przewozów szlag trafił!

– Trudno, mój drogi – powiedział inżynier poważnie. – Na zaniedbania organizacyjno-techniczne nie podejmuję się spreparować ci pigułki. Nie tylko załoga, lecz także dowództwo powinno być wyczulone na sprawy bezpieczeństwa.

Milczeli przez chwilę. Kapitan ważył w myślach jakąś decyzję. Wreszcie spojrzał na inżyniera jakoś pogodniej i powiedział:

– Wiesz co? Daj mi jeszcze parę tych pigułek.

Otrzymał cały słoik. Gdy wyszedł z laboratorium, tuż za drzewami rozejrzał się ukradkiem dokoła i wysypał na dłoń zielone drażetki. A potem połknął je bez popijania. Trzy na raz.

Загрузка...