BŁĄD PILOTA

Pięciu mężczyzn za długim stołem pilnie przewracało arkusze papieru w pękatych skoroszytach. Od czasu do czasu któryś z nich spoglądał w stronę człowieka siedzącego samotnie po drugiej stronie stołu. Najwyraźniej nie wiedzieli, od czego zacząć.

Erol chrząknął. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby oczekiwali, że sam obwiniony rozpocznie to przesłuchanie. Sytuacja była dość niezręczna. Trzech spośród pięciu członków komisji dobrze znało Erola, a wszyscy doskonale wiedzieli, że mają przed sobą człowieka cieszącego się doskonałą pod każdym względem opinią.

– No tak… – powiedział przewodniczący. – Więc proszę nam powiedzieć… jak przebiegały wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wypadek…

Erol skwapliwie skinął głową i nabrał oddechu.

– Może zacznę od chwili, gdy dostałem namiar z punktu kontrolne

go. Przekazali mi dane do lądowania, wskazali kwadrat.

– Który to miał być kwadrat?, – przerwał szef ruchu.

– Ósmy. Lądowanie miało się odbyć w ósmym kwadracie manewrem pionowego zejścia z wysokości tysiąca dwustu metrów. Schodziłem z orbity po ostrej spirali, z pełnym hamowaniem. Nad punktem lądowania wystarczyła tylko niewielka korekta bocznymi silnikami manewrowymi, a potem, już nad samą płytą kosmodromu, miałem włączyć pół mocy maksymalnej. W ten sposób siada się prawie bez wstrząsów. Powtarzałem ten manewr już wielokrotnie i robię to prawie na pamięć…

– Właśnie – mruknął przedstawiciel Związku Zawodowego Pracowników Kosmosu. -Rutyna ma dobre i złe strony.

– Tak, ma pan rację. – Erol przytaknął z dziwną skwapliwością. – Nie będę próbował zrzucać z siebie winy za ten wypadek.

– Nie obarczamy pana winą za wypadek., Erol – powiedział przewodniczący i zajrzał do notatek. – Chodzi o coś innego: pan nie zrobił nic, by zapobiec temu, co się stało…

– Tak, ale to ja jestem przecież bezpośrednim sprawcą śmierci Aldena.

– Kiedy pan zorientował się, co się stało na płycie?

– Powiem po kolei. Kiedy rakieta opadła na pięćset metrów, zdjąłem dłoń z dźwigni bocznych manewrów, bo wiedziałem już na pewno, że zmieszczę się w ósmym kwadracie lądowiska. Rakieta nadal opadała swobodnie, rufą w dół. Czekałem, aż prędkość opadania osiągnie tę optymalną wielkość, przy której należy rozpocząć łagodne hamowanie dyszami głównymi. Przy niewielkiej sile ciążenia panującej na planecie Iris punkt włączenia silników leży dość nisko nad powierzchnią. W tym wypadku wysokość ta wynosiła około dwustu metrów. Płomienie z dysz głównych, nawet przy minimalnym ciągu, z tej wysokości dosięgają już prawie płyty, a w kilka sekund później obejmują powierzchnię koła o promieniu czterdziestu metrów…

– Na jakiej wysokości otrzymał pan ostrzeżenie ze stanowiska kontroli kosmodromu? – spytał inspektor bhp.

– Altimetr wskazywał wtedy dwieście pięćdziesiąt metrów. To był właśnie ten moment, w którym należało przenieść prawą dłoń z dźwigni bocznego manewru na regulator siły ciągu.

– A pan zrobił to na wysokości pięciuset metrów – stwierdził behapowiec i postukał palcem w rozłożone papiery.

– Taak… a właściwie to nie… zawahał się Erol. – Puściłem dźwignię manewrową i zablokowałem ją rzeczywiście już na pięciuset, ale nie od razu przeniosłem dłoń na napęd główny. Przedtem jeszcze sięgnąłem do wyłącznika rufowej kamery wizyjnej i zamknąłem jej przesłonę. Przy lądowaniu jest bezużyteczna, a blask ognia z dysz odbity od płyty lądowiska oślepia ją i powoduje szybkie zużycie.

– Czy nie spojrzał pan w ekran przed wyłączeniem kamery?

– Zawsze patrzę, to po prostu odruch. Kamera była jednakże przełączona na teleobiektyw, jej pole widzenia obejmowało w tym momencie niewielki fragment powierzchni płyty…

– A kiedy było już tylko dwieście pięćdziesiąt metrów, Frank z kontroli krzyknął… i wtedy ja przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Ta chwila – może dwie sekundy zwłoki – zadecydowała o wszystkim. Gdy chwyciłem dźwignię bocznego manewru i szarpnąłem ją, przypomniałem sobie, że jest zablokowana. Nie wiem, dlaczego – ale wydało mi się, że jedynym wyjściem z sytuacji będzie wyłączenie ciągu i zatrzymanie rakiety na płomieniu. Dopiero gdy wyłączyłem ciąg, zrozumiałem, że jest za późno. Wtedy pomyślałem już tylko o bezpiecznym posadzeniu rakiety. Wyregulowałem moc silników i po chwili rakieta dotknęła płyty. Włączyłem kamerę i na ekranie zobaczyłem, co się stało. Pojazd Aldena, liźnięty płomieniem moich silników, skurczył się jakby i sczerniał, a przejrzysta kopułka obserwacyjna stopiła się i zapadła, oblepiając mętnym szkliwem siedzącego wewnątrz człowieka… To był mój błąd, oczywisty błąd, rutyniarskie zlekceważenie oczywistej zasady. Dźwignię bocznego manewru można zablokować na dwie – trzy sekundy przed rozpoczęciem hamowania. Zrobiłem to za wcześnie… To mi uniemożliwiło jedyny prawidłowy manewr: obrót wertykalny o czterdzieści pięć stopni i ostry skok w górę. Wówczas płomień nie sięgnąłby płyty, a rakieta nabrałaby wysokości i mógłbym ponownie zejść do lądowania. To był pierwszy poważny błąd pilotażu, jaki mi się wydarzył… ale kosztował życie człowieka, więc…

Erol przerwał i zwiesił głowę.

– Panie Erol – powiedział przewodniczący. – Proszę nie popadać w depresję. Niech pan pamięta, że głównymi sprawcami wypadku są ci, którzy dopuścili do obecności pojazdu i człowieka w kwadracie, na którym otrzymał pan polecenie lądować… Gdyby nie to, że kontroler w ostatniej chwili zauważył pojazd na płycie, w ogóle nikt by nie przekazał ostrzeżenia i nie byłoby mowy o pańskiej winie.

– Ale jeżeli takie ostrzeżenie nastąpiło… – mruknął Erol patrząc w podłogę.

– Tak, to sprawę komplikuje i dlatego przesłuchujemy pana w charakterze… współwinnego. Czy są jakieś pytania? – Przewodniczący zwrócił się do członków komisji.

– Ja mam, jedno… – odezwał się milczący dotychczas Kramer, społeczny inspektor pracy z irydzkiego kosmodromu. – Czy pamiętasz, Erol, co krzyknął wtedy obserwator kontroli?

– Ee… chyba… chyba… „człowiek pod rufą…"

– Aha… dziękuję.

– Czy są jeszcze pytania? – rzucił przewodniczący. – Nie ma. Wobec tego na razie dziękuję panu, Erol.

Wysoki, czterdziestoparoletni mężczyzna wstał powoli z krzesła, podszedł na chwilę do stołu komisji, jakby chciał o coś zapytać, ale nie powiedział nic, tylko skłonił się lekko i wyszedł.

– On to bardzo przeżywa – powiedział behapowiec. – Czuje się w pełni odpowiedzialny za śmierć tego człowieka.

– Mógł go ratować. To leżało w zakresie możliwości. Gdyby nie zlekceważył instrukcji, wszystko wyglądałoby inaczej dodał szef kosmodromu.

– Myślę jednak, że nie możemy uznać go współwinnym spowodowania wypadku. To jest znakomity pilot. Ma wkrótce wziąć udział w ekspedycji do Fomalhaut… Byłbym skłonny ukarać go dyscyplinarnie za uchybienie instrukcji. Jednak obciążenie go winą za wypadek byłoby przesadą… W chwili lądowania pilot musi skoncentrować się na swych normalnych czynnościach. Sprawa zabezpieczenia kosmodromu należy do kogoś innego.

– Cóż, kiedy on sam aż prosi się o to, by go tą winą obciążyć. Nawet nie próbuje się bronić! – powiedział przedstawiciel Związku.

– Powiedziałbym nawet – dodał Kramer – że trochę przesadza z tymi samooskarżeniami, i to właśnie nie podoba mi się…

– Proponuję przesłuchać teraz tego obserwatora, który dostrzegł pojazd na lądowisku i podniósł alarm – powiedział przewodniczący.

Do pokoju wszedł młody człowiek w mundurze Służby Planetarnej. Zajął miejsce przed stołem i oczekując na pytania niecierpliwie skubał guzik na piersi.

– Powiedz nam, Bili, co wiesz o wypadku z Aldenem – zaczął Kramer.

– Chodzi nam głównie o to, kiedy dostrzegłeś pojazd i w jaki sposób alarmowałeś Erola.

– Pojazd dostrzegłem, kiedy wjechał z siódmego kwadratu w ósmy. Właśnie kierowałem teleobiektyw na ósemkę, żeby obserwować lądowanie. Na skraju pola widzenia mignął mi jakiś cień, przesunąłem kamerę nieco w lewo i na ekranie zobaczyłem gąsienicówkę Aldena. Natychmiast przełączyłem się na szerokie pole widzenia, ale rakiety jeszcze nie było widać. Miałem oczywiście bezpośrednie wejście na nadajnik, więc krzyknąłem bez namysłu w mikrofon…

– Co krzyknąłeś? – Kramer uniósł się z krzesła wlepiając wzrok w Billa.

– Nno… „człowiek pod rufą…" – powiedział Bili skubiąc guzik munduru.

– Aha… – Kramer opadł na krzesło. – I co dalej? Co odpowiedział Erol?

– Nic… To znaczy ja nic nie słyszałem albo może po prostu nie zwróciłem uwagi, bo już w następnej chwili… Na ekranie zobaczyłem tylko błysk płomieni, cztery pionowe kolumny ognia. Jedna z nich uderzyła w płytę bardzo blisko pojazdu. Wiedziałem od razu, co z tego wyniknie, wcisnąłem więc przycisk ogólnego alarmu.

– Czy był z tobą Frank?

– Frank? Nie, on miał wtedy drugą zmianę. Właściwie to zamieniliśmy się dyżurami. Oczywiście w uzgodnieniu z szefem.

– Aha. Ale według harmonogramu na stanowisku powinien być wtedy Frank?

– Tak.

– Dziękuję – powiedział Kramer. – Nie mam więcej pytań.

Przewodniczący popatrzył na Kramera ze zdziwieniem.

– Co to za dziwne pytania, panie Sherlocku Holmes? – uśmiechnął się, gdy Bili wyszedł. – Chyba powinniśmy zakończyć tę sprawę. Wszystko jest jasne.

– Oby tak było… – powiedział Kramer w zamyśleniu.

– Jak to? Czyżby pan miał jeszcze jakieś wątpliwości?

– Wydaje mi się, że, coś tu jest zbyt jasne… i coś się nie zgadza.

Członkowie komisji byli zmęczeni. Patrzyli z niechęcią na społecznego inspektora pracy, który właśnie teraz zaczynał zabawiać się w detektywa.

– Piszemy orzeczenie – zaproponował przewodniczący. – „Po zapoznaniu się z materiałem dowodowym, opiniami biegłych oraz…"

– A ja nie wierzę, żeby Erol do tego stopnia stracił głowę -

przerwał Kramer. – To zupełnie nieprawdopodobne! A poza tym, czy ktoś z panów zna system blokady dźwigni manewrowej w rakiecie typu RB-96? Bo ja znam. Odblokowanie dźwigni nie trwa pół sekundy! A taki pilot jak Erol zrobiłby to jednym ruchem. A on – nawet nie spróbował-manewru, zachował się tak, jakby nie było żadnego alarmu, po prostu wylądował!

– Dźwignia mogła się zaciąć… – podsunął szef kosmodromu.

– Nie. Sprawdzałem, nie zacina się.

– Cóż stąd wynika?

– Nie wiem chyba tylko to, że Erol nie próbował wykonać manewru obrotu.

– To wprost niemożliwe – zaprotestował szef. – Każdy doświadczony pilot hasło „człowiek pod rufą" rozumie jak rozkaz „kładź się i skacz".

– „Kładź się i skacz" – powtórzył jak echo Kramer.

– Do licha! Poprośmy tu jeszcze raz tego Billa! Zawołano ponownie Billa. Był wyraźnie podenerwowany.

– Powiedz, Bili – Kramer zwrócił się do niego łagodnie. – Jakimi słowami ostrzegłeś Erola?

Bili milczał przez chwilę z opuszczoną głową.

– Instrukcja podaje hasło „człowiek pod rufą", ale ty krzyknąłeś coś innego. Krzyknąłeś „skacz", prawda?

– Nie! – zaprzeczył ostro Bili. – Przecież to by oznaczało prosty manewr włączenia silników na pełną moc i skok rakiety pionowo w górę, a więc jeszcze gorszy skutek. Krzyknąłem… „kładź się i skacz". Tak zresztą krzyknąłby każdy, kto się trochę na tym zna…

– Czy na pewno każdy? Czy nikt nie używa sformułowań określonych instrukcją awaryjną?

– No… może… jeśli chodzi o Franka, to on pewno zastosowałby się do instrukcji. On jest zawsze bardzo pedantyczny.

– Tak, tak… – powiedział Kramer uśmiechając się do siebie. – Czy Erol dobrze zna Franka?

– Oczywiście. Wszyscy na kosmodromie Iris dobrze się znamy! Jest nas przecież tylko piętnastu. Czternastu… bez Aldena – poprawił się po chwili i zamilkł.

Bili wyszedł ponownie, a członkowie komisji popatrzyli pytająco na Kramera.

– Popatrzcie – powiedział Kramer. – Tu są wyniki ekspertyzy kanałów łączności i urządzeń sterujących rakiety Erola. Wszystko było w idealnym porządku. Pilot otrzymał ostrzeżenie i miał kilka sekund czasu, by wykonać prosty manewr i uratować ludzkie życie. Nie zrobił nic. Oglądałem zapis obrazu telewizyjnego z lądowania. Rakieta usiadła bez żadnego wahania. Manewr lądowania wykonany był idealnie, jakby nic się nie stało! Nie wierzę, aby taki pilot jak Erol nie przedsięwziął jakiejkolwiek próby, otrzymawszy tak oczywiste ostrzeżenie!

– Ale fakty, kolego. Fakty! – Przewodniczący był zniecierpliwiony. – Faktem jest, że nic nie zrobił. Sam to przyznaje. Mógł stracić głowę, to się przecież zdarza najlepszym.

– Proszę zwrócić uwagę na te drobne szczegóły – powiedział Kramer. – Po pierwsze – Erol zeznał, że ostrzegł go Frank. Niemożliwe, aby nie rozpoznał głosu Billa! Poza tym Erol podał inną treść ostrzeżenia. Taką właśnie, jaką przekazałby Frank, gdyby to on był wówczas na stanowisku. Po prostu Erol wiedział, kto powinien tam być, ale ostrzeżenia nie usłyszał! Wiedział, bo dowiedział się o tym zaraz po wylądowaniu, że ostrzeżenie było – ale resztę zmyślił. Po drugie – bardzo chętnie przyznał się do błędu w pilotażu, nawet do naruszenia przepisów. Zdecydował się ponieść odpowiedzialność dyscyplinarną! Co dla pilota może być gorsze od odpowiedzialności dyscyplinarnej?

– Cofnięcie uprawnień – powiedział szef.

– Właśnie. A co może być przyczyną cofnięcia licencji? Na przykład stan zdrowia. Proponuję odroczyć decyzję do czasu przeprowadzenia dokładnych badań lekarskich Erola…

– Wybacz mi, Kramer. W pierwszej chwili miałem do ciebie żal, że ty, kolega, społeczny inspektor pracy i tak dalej… Ta wyprawa do Fomalhaut i tak już przeszła mi koło nosa, więc wszystko jedno. Miałeś rację, nie powinienem był tego ukrywać. Zdarzyło mi się to przedtem dwa razy, zawsze podczas przejścia ze spirali do spadania swobodnego. Lekarze określili to później jako nadmierne obciążenie tętnicy skroniowej, co przy moim nowotworze dawało efekt zaburzeń słuchu objawiający się ostrym szumem w uszach uniemożliwiającym słyszenie czegokolwiek. Trwało to około pół minuty, ale przy normalnym lądowaniu nie przeszkadzało mi zupełnie. Nie chciałem się do tego przyznać, rozumiesz chyba, nie wiedziałem, co powiedzą lekarze, a na pracy pilota zależało mi bardzo. Teraz wiem, że to było z mojej strony idiotyczne…

Erol poprawił poduszkę pod obandażowaną głową.

– Czy myślisz, że teraz, po operacji, pozwolą mi znów latać? – spytał patrząc na Kramera z nadzieją w oczach.

Загрузка...