Fritz Leiber Człowiek, który zaprzyjaźnił się z elektrycznością

Kiedy mister Scott pokazywał Domek na Wzgórzu nowemu klientowi, miał nadzieję, że ten nie zwróci uwagi na słup linii wysokiego napięcia, wznoszący się na wprost okna sypialni. Już dwukrotnie słup ten zniechęcił ewentualnych nabywców okazało się, że wiele starszych osób odczuwa nieuzasadniony lęk przed elektrycznością. O przeniesieniu słupa nie mogło być mowy, gdyż linia biegnąca wzdłuż łańcucha wzgórz dostarczała przeszło połowę całej energii zużywanej przez miejscowość Pacific Knolls — można było tylko próbować odwracać uwagę klientów od nieszczęsnego słupa.

Jednak i tym razem modlitwy i krasomówcze popisy mister Scotta zdały się na nic — bystre oko mister Leveretta, gdyż tak nazywał się nowy klient, dostrzegło słup, gdy tylko obaj panowie wyszli na taras. Przybysz z Nowej Anglii uważnie obejrzał przysadzistą kolumnę z grubych bali, osiemnastocalowe szklane izolatory i czarną skrzynkę transformatora, przekazującego prąd do kilku sąsiednich domów. Spojrzenie jego prześliznęło się po grubych przewodach skaczących poczwórną linią z jednego szarozielonego wzgórza na drugie, a potem przechylił głowę nasłuchując: jego uszu dobiegł niski, ciągły szum, wywołany ucieczką elektronów.

— Proszę tylko posłuchać! — powiedział i jego beznamiętny głos po raz pierwszy zdradził jakąś emocję. — Pięćdziesiąt tysięcy wolt! To ci energia!

— Widocznie są dzisiaj szczególne warunki atmosferyczne. Zazwyczaj niczego się nie słyszy — odpowiedział mister Scott, mijając się nieco z prawdą. — Ach, tak? — zdziwił się Leverett i w jego głosie zabrzmiało jakby rozczarowanie.

Mister Scott wolał nie podtrzymywać niebezpiecznego tematu. — Proszę zwrócić uwagę na ten trawnik — zaczął z zapałem. — Kiedy tereny golfowe Pacific Knolls zostały rozparcelowane, pierwszy właściciel Domu na Wzgórzu nabył…

Mister Scott przez cały czas zwiedzania domu dawał popis swoich umiejętności w dziedzinie sprzedaży nieruchomości, co w południowej Kalifornii nie jest sztuką łatwą ani małą, lecz mister Leverett zdawał się słuchać jednym uchem. Mister Scott odnotował w pamięci kolejną transakcję, która nie doszła do skutku z powodu tego cholernego słupa.

Jednak po zwiedzeniu całego domu starszy pan poprosił, aby raz jeszcze wyjść na taras. — Wciąż słychać ten szum — powiedział takim tonem, jakby mu to sprawiło przyjemność. — Muszę powiedzieć, że ten dźwięk działa kojąco na moje nerwy. Jak odgłos wiatru, szmer potoku lub morza. Nienawidzę huku maszyn — to jedna z przyczyn, dla których wyjechałem z Nowej Anglii — lecz ten dźwięk brzmi dla mnie jak głos przyrody, działa uspokajająco. Mówi pan, że rzadko kiedy można go usłyszeć?

Mister Scott był człowiekiem elastycznym — jest to wielka zaleta sprzedawcy nieruchomości.

— Proszę pana — wyznał po prostu — ilekroć wychodziłem na taras, zawsze słyszałem ten szum. Czasami jest głośniejszy, czasami cichszy, ale słychać go zawsze. Staram się to bagatelizować, ponieważ większość ludzi tego nie lubi. — Trudno mieć do pana pretensję. Większość ludzi to banda głupców, jeśli nie gorzej. Może mi pan jeszcze powie, czy w sąsiedztwie mieszkają jacyś komuniści?

— Ależ skąd! — odpowiedział mister Scott bez cienia wahania. — W Pacific Knolls nie ma ani jednego komunisty. I proszę mi wierzyć, że w tej sprawie nigdy nie ukrywałbym przed panem prawdy.

— Na Wschodnim Wybrzeżu jest pełno komunistów. Tutaj jest ich chyba rzeczywiście mniej.

A więc możemy uważać, że dobiliśmy interesu. Wynajmuję Dom na Wzgórzu wraz z umeblowaniem za sumę, jaką pan ostatnio wymienił.

— Zgoda! — Pan Scott uśmiechnął się promiennie. — Mister Leverett, jest pan człowiekiem, jakiego nasze miasto potrzebuje.

Obaj panowie uścisnęli sobie dłonie. Pan Leverett kołysał się na piętach wsłuchując się w ciche brzęczenie przewodów z uśmiechem, w którym był już odcień dumy posiadacza. — Elektryczność to fascynujące zjawisko — powiedział. — Ogromnie dużo rzeczy można z nią zrobić — i ona z nami też. Na przykład gdyby ktoś chciał przenieść się w efektowny sposób na tamten świat, to wystarczy dobrze podlać trawnik, chwycić gołymi rękami kawał miedzianego drutu i drugi koniec zarzucić na linię. Fiut! Nie gorsze niż krzesło elektryczne, a znacznie lepiej zaspokaja wewnętrzne potrzeby człowieka.

Mister Scott poczuł gwałtowny przypływ mdłości i nawet błysnęła mu myśl o zerwaniu świeżo zawartego kontraktu.

Przypomniał sobie siwowłosą kobietę, która wynajęła domek tylko po to, żeby móc w samotności zażyć śmiertelną dawkę środków nasennych. Potem jednak uspokoił się myślą, że południowa Kalifornia słynie ze swoich brzoskwiń, śliwek i wariatów i że chociaż miał parę razy kontakty służbowe z pomniejszymi gwiazdkami filmowymi, to o wiele częściej zawierał transakcje z różnego rodzaju pomyleńcami. Nawet jeśli dodać manię samobójczą i bzika na punkcie elektryczności do chorobliwego antykomunizmu, to i tak Leverett nie był bardziej zwariowany niż większość mieszkańców południowej Kalifornii.

Mister Leverett przerwał mu te rozmyślania: — Zastanawia się pan teraz, czy nie jestem samobójcą, prawda? Niepotrzebnie. Po prostu lubię sobie czasem pomyśleć. Także na głos, choćby to były dziwne myśli.

Obawy mister Scotta stopniały ostatecznie i kiedy zapraszał Leyeretta do biura dla dopełnienia formalności, wróciła mu już zwykła pewność siebie.

W trzy dni później wpadł zobaczyć, jak sobie radzi nowy lokator, i znalazł go na tarasie w starym bujanym fotelu, wsłuchanego w grający słup.

— Proszę siadać — zaprosił go mister Leyerett, wskazując na jedno z nowoczesnych krzeseł. — Muszę panu powiedzieć, że Dom na Wzgórzu nie zawiódł moich nadziei. Słucham tej elektryczności i pozwalam błądzić moim myślom. Czasami zdaje mi się, że rozróżniam głosy w tym szumie. Są podobno ludzie, którzy słyszą głosy w szumie wiatru.

— Czytałem gdzieś o tym — przyznał mister Scott, czując się trochę nieswojo. Zaraz jednak przypomniał sobie, że czek mister Leyeretta został w banku przyjęty bez przeszkód i ośmielił się wtrącić swoją uwagę:

— Tak, ale odgłosy wiatru są bardzo zróżnicowane, a ten szum jest chyba zbyt jednostajny, aby coś w nim usłyszeć.

— Bzdura — powiedział mister Leyerett z lekkim uśmiechem, tak że nie wiadomo było, czy mówi poważnie. — Pszczoły są bardzo inteligentnymi owadami i niektórzy entomologowie twierdzą, że mają nawet swój język, a przecież one tylko bzyczą.

Bujał się przez chwilę w milczeniu, a mister Scott usiadł naprzeciw niego. — Tak, słyszę głosy w elektryczności — powtórzył. — Elektryczność opowiada mi, jak wędruje przez czterdzieści osiem stanów, a nawet przez czterdziesty dziewiąty za pośrednictwem linii kanadyjskich. Przypomina to wędrówkę pionierów na Zachód: linie wysokiego napięcia to szlaki, zaś elektrownie wodne są jak studnie przy drodze. Elektryczność dociera dzisiaj wszędzie — do naszych domów, do każdego pokoju w nich, do biur, budynków rządowych i na posterunki wojskowe. A czego się nie dowie tą drogą, to usłyszy od tej elektryczności, która przebiega w liniach telefonicznych i przez aparaty radiowe. Elektryczność z telefonów to jakby młodsza siostra tej z linii wysokiego napięcia, a dzieci jak wiadomo dużo słyszą. Tak, proszę pana, elektryczność wie o nas wszystko, zna wszystkie nasze sekrety. Tylko, że ona nie dzieli się swoją wiedzą z ludźmi, gdyż większość ludzi uważa ją za ślepą mechaniczną siłę. Ale tak nie jest — elektryczność jest żywa, ciepła, wrażliwa i w gruncie rzeczy przyjaźnie nastrojona, jak wszystko, co żyje.

Mister Scott, który sam się rozmarzył słuchając tych słów, pomyślał, że byłby to świetny tekst reklamujący Dom na Wzgórzu — poetycki i nieco fantastyczny.

— Elektryczność potrafi być też czasem złośliwa — mówił dalej mister Leverett. — Trzeba ją oswoić. Poznać jej zwyczaje, przemawiać do niej łagodnie, nie okazywać lęku — słowem, zaprzyjaźnić się z nią. No dobrze, mister Scott — powiedział innym tonem, wstając. — Wiem, że przyszedł pan zobaczyć, jak się obchodzę z Domem na Wzgórzu. Dzisiaj ja będę pana oprowadzał.

I mimo protestów mister Scotta, który twierdził, że wcale nie po to przyszedł, poprowadził go do domu.

W pewnym momencie zatrzymał się i wyjaśnił: — Usunąłem elektryczną kołdrę i maszynkę do tostów. Uważam za niewłaściwe używanie elektryczności do tak przyziemnych funkcji.

O ile można się było zorientować, nowy mieszkaniec nie dodał niczego do wyposażenia domu z wyjątkiem bujanego fotela i sporej kolekcji indiańskich grotów do strzał.

Mister Scott musiał widocznie wspomnieć o tej kolekcji w domu, bo w tydzień później jego dziewięcioletni syn odezwał się:

— Tato, pamiętasz tego pana, któremu wlepiłeś Dom na Wzgórzu? — Domy się wynajmuje klientom, Bobby.

— Tak jest, tato. Więc byłem zobaczyć jego indiańskie strzały. Czy wiesz, że on jest zaklinaczem węży?

„Wielki Boże — pomyślał mister Scott — czułem, że coś jest nie w porządku z tym Leverettem. Na pewno szukał domu na wzgórzu, bo tam w czasie upału gromadzą się węże”. — Ale wiesz, tato, on nie zaklinał prawdziwego węża, tylko sznur od żelazka. Najpierw pokazał mi te strzały, a później kucnął na podłodze, wyciągnął ręce do sznura i zaraz ten koniec z wtyczką zaczął się poruszać, a potem nagle podniósł się do góry, zupełnie jak kobra na obrazku. Ale było fajnie!

— Widziałem kiedyś tę sztuczkę — powiedział mister Scott. — Trzeba do końca sznura przywiązać mocną nitkę.

— Ale przecież ja bym zobaczył nitkę.

— Jak jest tego samego koloru, co tło, to się jej nie widzi — wyjaśnił mister Scott. Potem jednak przyszło mu coś do głowy. — Bobby, a nie zauważyłeś, czy drugi koniec sznura był włączony do kontaktu?

— No pewnie. Ten pan powiedział, że nie może pokazać tej sztuki, jak w sznurze nie ma elektryczności. Bo tak naprawdę, tato, to on jest zaklinaczem elektryczności. Ja tylko powiedziałem, że on jest zaklinaczem węży, żeby było śmieszniej. Potem on wyszedł na taras i zaczarował elektryczność z drutów i ona chodziła po nim. Widać było, jak przechodzi z jednego miejsca w drugie.

— Ciekawe, jak to można widzieć? — spytał mister Scott, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Oczami wyobraźni widział Leveretta jak stoi nieporuszony, otoczony rojem lśniących błękitnych węży o oczach jak płonące diamenty.

— Tato, od tej elektryczności włosy stawały mu na głowie, najpierw z jednej strony, potem z drugiej. A potem powiedział: „A teraz spłyń po mojej piersi” i wtedy chusteczka, którą miał w kieszonce marynarki, wyprostowała się i stała sztywno do góry. Mówię ci, tato, było zupełnie jak na wycieczce w muzeum techniki.

Następnego dnia mister Scott wybrał się do Domu na Wzgórzu, lecz nie miał okazji do zadawania swoich starannie przemyślanych pytań, gdyż mister Leverett powitał go słowami: — Zapewne chłopiec opowiedział panu o małym przedstawieniu, jakie mu wczoraj urządziłem. Trzeba wiedzieć, że lubię dzieci, oczywiście dobre amerykańskie dzieci, takie jak pański chłopiec.

— Tak, opowiadał mi o tym — przyznał mister Scott rozbrojony i trochę zaskoczony otwartością rozmówcy.

— Oczywiście pokazałem mu tylko najprostsze rzeczy. Dziecinne sztuczki.

— Oczywiście — powtórzył mister Scott. — Zgadłem, że użył pan cienkiej nitki w tym tańcu sznura od żelazka.

— Wygląda na to, że ma pan na wszystko gotową odpowiedź — powiedział mister Leverett z błyskiem w oczach. — Może wyjdzie pan ze mną na taras i usiądzie na chwilę.

Tego dnia szum linii wysokiego napięcia był głośniejszy niż zwykle, lecz po chwili mister Scott musiał w duchu przyznać, że jest to rzeczywiście odgłos uspokajający. A także bardziej zróżnicowany, niż dotychczas sądził — narastające trzaski, zanikające szumy, syki, pomruki, cmoknięcia i westchnienia. Gdy się tego słuchało dłużej, można było zacząć rozróżniać głosy.

Mister Leverett kołysząc się lekko w fotelu zaczął mówić: — Elektryczność opowiada mi o swojej pracy i o swoich rozrywkach — tańcach, śpiewie, koncertach wielkich orkiestr, o swoich wycieczkach do gwiazd z szybkością, w porównaniu z którą rakiety pełzną jak ślimaki. Mówi mi także o swoich kłopotach. Pamięta pan tę katastrofę z brakiem prądu w Nowym Jorku? Elektryczność powiedziała mi, jak to się stało. Część z nich zwariowała — zapewne z przepracowania — i zamarła bez ruchu. Trzeba było pewnego czasu, zanim wysłali pomoc spoza Nowego Jorku, wyleczyli tych zwariowanych i przywrócili ruch na linii. Elektryczność twierdzi, że zachodzi obawa czegoś podobnego w Chicago i San Francisco. Za duże obciążenie.

Elektryczność nie ma nic przeciwko pracy dla nas. Jest hojna i lubi swoją pracę. Byłaby jednak wdzięczna, gdyby ludzie bardziej liczyli się z jej problemami i w ogóle poświęcali jej nieco więcej uwagi.

Jednym z tych problemów są jej dzicy bracia — dzika elektryczność, która buszuje w czasie burzy, terroryzuje szczyty wzgórz i spada w dół, aby polować i zabijać. Niewiele ma ona wspólnego z cywilizowaną elektrycznością, płynącą drutami, choć i na nią przyjdzie kolej.

Ta cywilizowana elektryczność jest wielkim nauczycielem. Uczy nas żyć w czystości, jedności i braterskiej miłości. Gdy w jakimś miejscu zabraknie energii, elektryczność śpieszy ze wszystkich stron, aby zapełnić lukę. Z tym samym zapałem obsługuje Georgię co Vermont, Los Angeles co Boston. Jest także nastrojona patriotycznie, gdyż zdradza swoje największe sekrety wyłącznie stuprocentowym Amerykanom jak Edison czy Franklin. Czy wie pan, że zabiła pewnego Szweda, który próbował powtórzyć doświadczenie Franklina z latawcem? Tak, proszę pana, elektryczność jest wielką potęgą działającą dla dobra Stanów Zjednoczonych.

Słuchając tego wszystkiego mister Scott pomyślał sobie, że nie zdziwiłoby go, gdyby Leverett założył pewnego 4pia sektę czcicieli elektryczności. Wyobraził sobie taras wypełniony wiernymi: i Krisznę Leveretta, czy może raczej Jego Elektryczność Leveretta, nauczającego ze swego bujanego fotela i tłumaczącego słowa pomrukujących drutów. „Lepiej nie mówić tego głośno — pomyślał mister Scott — w południowej Kalifornii takie rzeczy mogą się zdarzyć naprawdę”.

Mister Scott czuł się zupełnie uspokojony, kiedy wracał z Domu na Wzgórzu. Dziwak sprawiał wrażenie całkowicie nieszkodliwego… Na wszelki wypadek lepiej jednak zakazać Bobby’emu dalszych wizyt u niego.

Zakaz ten oczywiście nie dotyczył samego mister Scotta. W czasie kilku następnych miesięcy zaglądanie do Domu na Wzgórzu na porcję „elektrycznej mądrości” stało się jego zwyczajem. Zaczai nawet odczuwać potrzebę tych uspokajających i zabawnie fantastycznych chwil wytchnienia po całodziennej gonitwie. Jedynym zajęciem mister Leveretta było wysiadywanie w bujanym fotelu na tarasie, mimo to wyglądał na człowieka szczęśliwego i pogodnego.

Od czasu do czasu mister Scott zauważał zabawne uboczne efekty dziwactwa starego Leveretta. Na przykład, chociaż czasami spóźniał się z płaceniem rachunków za gaz i wodę, to zawsze bardzo punktualnie płacił za telefon i elektryczność.

Wkrótce też gazety doniosły o krótkotrwałych wprawdzie, lecz poważnych w skutkach przerwach w dostawie prądu w Chicago i San Francisco. Uśmiechając się na myśl o zabawnym zbiegu okoliczności mister Scott postanowił dodać przepowiadanie przyszłości do specjalności wymyślonego przez siebie kultu elektryczności. „Czy chcesz poznać swoją przyszłość zapisaną w drutach?” — w każdym razie byłoby to coś bardziej nowoczesnego niż kryształowe kule.

Raz tylko powróciło na chwilę niedobre przeczucie, którego doznał w czasie pierwszego spotkania z Leverettem, Było to wówczas, gdy ten roześmiał się i powiedział:

— Czy pamięta pan, co mówiłem o zarzuceniu miedzianego drutu na przewody wysokiego napięcia! Wymyśliłem prostszy sposób. Wystarczy skierować na nie mocny strumień wody z węża, dotykając metalowego zakończenia. Najlepiej byłoby oczywiście użyć ciepłej i słonej wody.

Słuchając tego mister Scott z zadowoleniem pomyślał o tym, że zabronił Bobby’emu tu zaglądać.

Przeważnie jednak mister Leyerett był pogodny i optymistyczny.

Zmiana nastroju przyszła naglę, chociaż później mister Scott uświadomił sobie, że pierwszym zwiastunem tej zmiany było rzucone niby mimochodem zdanie:

— Wie pan, dowiedziałem się, że amerykańska elektryczność dociera do wszystkich zakątków świata, podróżując w bateriach i kondensatorach, przedostając się do sieci elektrycznej w Europie i Azji. Część jej przedostaje się nawet do Związku Radzieckiego. Pewnie chce mieć oko na komunistów i wysyła tam swoich zwiadowców.

Podczas następnej wizyty mister Scott zauważył zasadniczą zmianę nastroju. Mister Leyerett porzucił swój bujany fotel i nerwowo przechadzał się po tarasie, z dala od słupa, zerkając od czasu do czasu niespokojnie na ciemne, pomrukujące druty.

— Dobrze, że pana widzę, mister Scott. Jestem naprawdę wstrząśnięty. Myślę, że muszę komuś o tym powiedzieć, tak, żeby można zawiadomić FBI, jeśli coś mi się stanie. Chociaż, prawdę mówiąc, nie wiem, co FBI może tu pomóc.

Dzisiaj dowiedziałem się, że elektryczność ma swój rząd światowy — ona sama użyła tego wyrażenia — i że w naszych liniach płynie rosyjska energia, tak samo jak nasza w Rosji, przenosząc się z kraju do kraju bez cienia wstydu. Nic jej nie obchodzi Rosja ani Ameryka, ona troszczy się tylko o siebie. Myślałem, że padnę trupem, kiedy się o tym dowiedziałem. Co więcej, elektryczność postanowiła nie dopuścić do żadnej poważniejszej wojny, choćby to była nie wiem jak słuszna wojna w obronie Ameryki. Ona ma nas po prostu gdzieś, chodzi jej tylko o to, żeby uchronić swoje linie i elektrownie. W razie próby naciśnięcia guzika rozpoczynającego wojnę atomową — tutaj czy w Rosji — elektryczność zabije każdego, kto to spróbuje uczynić.

Wdałem się w dyskusję z elektrycznością, powiedziałem, że zawsze uważałem ją za prawdziwie amerykańską, przypomniałem jej Franklina i Edisona — rozkazałem jej, żeby się zmieniła i zachowywała przyzwoicie, ale ona tylko się śmiała.

A potem zaczęła mi grozić! Powiedziała mi, że jeśli spróbuje jej przeszkadzać i zdradzę jej plany, to zwoła swoich dzikich braci z gór, że z ich pomocą wytropi mnie i zabije! Niech mi pan powie, co mam teraz robić? Mieszkam tutaj przecież sam na sam z elektrycznością!

Mister Scott miał poważne trudności z uspokojeniem Leyeretta. W końcu musiał obiecać, że przyjdzie następnego dnia rano — przysięgając sobie w duchu, że nieprędko zajrzy tu ponownie.

Kiedy w czasie tej rozmowy trzaski linii wysokiego napięcia nasiliły się do głośnego pomruku, mister Leyerett odwrócił głowę i powiedział szorstko: „Słyszę, słyszę!”

Tej nocy Los Angeles nawiedziła rzadka w tych okolicach burza, której towarzyszyła wichura i ulewa. Palmy, pinie i eukaliptusy powyrywało z korzeniami, ogrody na zboczach wzgórz zostały rozmyte i zniszczone.

Pioruny biły tak potężnie, że kilku mieszkańców miasta, nie przyzwyczajonych do takich wybryków przyrody, dzwoniło w popłochu do władz pytając, czy rozpoczął się atak atomowy.

Zdarzyło się również kilka dziwnych wypadków. Na miejsce jednego z nich mister Scott został wezwany wczesnym rankiem przez policję jako jedyny człowiek znający zmarłego.

W nocy, podczas największego nasilenia burzy, wśród huku piorunów i oślepiającego światła błyskawic mister Scott przypomniał sobie słowa Leyeretta o groźbach elektryczności, o jej dzikich braciach z gór. Teraz jednak, w świetle dnia, postanowił nie mówić o tym policji i w ogóle nie wspominać nic o manii Leyeretta — mogło to tylko niepotrzebnie skomplikować sprawy, i — co tu dużo mówić — spotęgować uczucie strachu czające się na dnie jego serca.

Mister Scott ujrzał miejsce wypadku w stanie nienaruszonym. Ciało leżało tam, gdzie je zastała policja, tylko oczywiście nie było prądu w grubym drucie, owiniętym jak bicz wokół chudych nóg Leyeretta.

Policja przy pomocy ekspertów zrekonstruowała wypadek w następujący sposób: w czasie największego nasilenia burzy jeden z przewodów linii wysokiego napięcia zerwał się w odległości trzydziestu metrów od domu i jeden jego koniec wpadł przez otwarte okno sypialni, owijając się wokół nóg mister Leyeretta, który w tym czasie nie znajdował się w łóżku. Śmierć nastąpiła momentalnie.

Była to jednak interpretacja nieco naciągana, nie wyjaśniająca pewnych dodatkowych podejrzanych szczegółów wypadku. Na przykład tego, że zerwany przewód nie tylko wpadł przez okno do sypialni, lecz potem przedostał się z sypialni do hollu, gdzie dopiero dopadł swojej ofiary. Jak również tego, że czarny sznur telefonu owinięty był dwukrotnie wokół prawej ręki starego człowieka, jakby chciał uniemożliwić mu ucieczkę.

Przełożył Lech Jęczmyk

Загрузка...