XVI

Wszystko wróciło zatem do starego – tyle, że na posiedzeniach Rady pojawiła się jedna nowa twarz, Hughesa Phantona, zwanego niewidzialnym człowiekiem, bo istniał jakoś mikroskopijnie wprost, nie, żeby był niewielki, ale tak trzymał się w cieniu. Zima oznaczała częste burze, ale piaskowe, a nie deszcze, które padały niezwykle rzadko. Bez trudu zaskoczyliśmy do poprzedniego trybu pracy, a właściwie już bytowania, znów chodziłem na pogawędki do Rappaporta, znów spotykałem u niego czasem Dilla, wyglądało mi na to, że Projekt to życie właściwie, że jedno skończy się razem z drugim.

Jedyną nowością były cotygodniowe konferencje robocze, bardzo nieoficjalne, podczas których kolejno omawiało się rozmaite tematy – na przykład takie, jak perspektywy autoewolucji (to jest ewolucji kierowanej) istot rozumnych.

Co to obiecywało? Rzekomo – wejście na trop anatomii, fizjologii, a przez to i cywilizacji Nadawców. Lecz w społeczeństwie osiągającym fazę rozwoju podobną do naszej pojawiają się przeciwbieżne trendy długodystansowe, których odległego skutku nie można przewidzieć. Z jednej strony ukształcone już technologie wywierają nacisk na istniejącą kulturę i niejako nakłaniają ludzi do tego, żeby się adaptacyjnie podporządkowali potrzebom uruchomionych instrumentalizmów. Tak więc pojawiają się oznaki współzawodnictwa umysłowego człowieka z maszyną, a także różnych form symbiozy obojga – i psychologia oraz fizjoanatomia inżynieryjna wykrywają „słabe ogniwa”, kiepskie parametry organizmu ludzkiego, skąd już prowadzi droga do planowania odpowiednich „ulepszeń”. Z tego to kierunku wywodzi się myśl o wyprodukowaniu „cyborgów” jako częściowo sprotezowanych sztucznie ludzi, przeznaczonych specjalnie do prac kosmonautycznych i do penetracji planet o warunkach odbiegających jaskrawo od ziemskich. Myśl o bezpośrednim podłączeniu mózgu ludzkiego do rezerwuarów maszynowej pamięci, o budowaniu takich urządzeń, w których zachodzi nie znany jeszcze stopień ścisłego zespolenia człowieka z narzędziem, na planie mechanicznym albo intelektualnym.

Ten cały pęk nacisków technicznych zagraża potencjalnym rozszczepieniem dotychczasowej jednorodności biologicznej gatunku. Nie tylko jedyna, ogólnoludzka kultura, ale nawet jedyna, uniwersalna postać cielesna człowieka mogłaby pod wpływem takich przemian stać się reliktem martwej przeszłości. Człowiek efektywnie przekształciłby własne społeczeństwo w psychozoiczną odmianę mrowiska.

Z drugiej strony sfera technik instrumentalnych może zostać podporządkowana wpływom kultury jako obyczajowości. Mogłoby na przykład dojść do biotechnologicznego przedłużenia – wpływów kształtujących mody. Techniki mody zatrzymują się na razie na granicy skóry ludzkiej. Udają, co prawda, jakoby wpływ ich sięgał dalej, ale tylko dzięki temu, że w różnych okresach lansowane są odmienne warianty fizyczne człowieka jako szczególnie cenne wzorce. Wystarczy tu wspomnieć o różnicy pomiędzy ideałem urody Rubensa i kobietą współczesną. Nieuprzedzonemu obserwatorowi spraw ziemskich mogłoby się wydawać, że kobietom (które są jawniej podporządkowane nakazom mody) zgodnie z dyktatem przemijających sezonów raz poszerzają się barki, a raz biodra, raz wyrastają im duże piersi, raz maleją, nogi ich stają się to pełne, to znów cienkie i długie itd. Lecz podobne „przypływy” i odpływy” cielesnej substancji są tylko złudzeniem wywołanym przez selekcję, w obrębie różnorodności całego zbioru, takich fizycznych typów, które zdobyły aprobatę dnia. Stan taki mógłby ulec właśnie biotechnologicznej korekcji. Sterowanie genetyczne przemieściłoby wtedy strefę gatunkowej różnorodności – w obranym kierunku.

Oczywiście genetyczna selekcja na cechy czysto anatomiczne wydaje się czymś błahym pod względem mocy przemian kulturotwórczych, a jednocześnie czymś, pożądanym dla estetycznych powodów (jako szansa upowszechnienia fizycznej urody). Mówię jednak o początkach drogi, którą można by opatrzyć informacyjną tablicą „rozum na służbie popędów”. A to dlatego, ponieważ olbrzymia większość materializowanych produktów rozumu jest inwestowana w prace typowo sybarytyczne. Mądrze skonstruowany telewizor upowszechnia intelektualną brednię, wspaniałe techniki komunikacyjne służą temu, żeby, zamiast upić się na swoim podwórku, przebrany za turystę debil mógł to samo uczynić w pobliżu bazyliki Świętego Piotra. Gdyby ta tendencja miała doprowadzić do inwazji technicznych środków w ludzkie ciała, chodziłoby zapewne o to, żeby gama doznań rozkosznych uległa maksymalnemu poszerzeniu, a może nawet o to, by poza seksem, narkotykiem, szczęściem kulinarnym – stały się dostępne inne, całkowicie nie znane jeszcze rodzaje zmysłowych podniet i spełnień.

Skoro mamy w mózgu „ośrodek rozkoszy”, cóż broniłoby nam podłączenia do niego syntetycznych zmysłowych organów, pozwalających zdobywać orgazmy mistyczne i niemistyczne w praktykach specjalnie zaplanowanych i wymyślonych jako wyzwalacz wielozakresowej ekstazy? Tak urzeczywistniana autoewolucja stanowi definitywne zamknięcie się w kulturze, w obyczaju, odcięcie od świata pozaplanetarnego i wydaje się wyjątkowo miłą formą umysłowego samobójstwa.

Technika z nauką na pewno potrafią dostarczyć urządzeń spełniających zarówno warunki pierwszej, jak i drugiej rozwojowej drogi. To, że obie one wydają się nam raczej monstrualne, każda w inny sposób, niczego jeszcze nie przesądza.

Negatywne oceny takich przemian są bowiem całkowicie bezzasadne. Dyrektywę, iż nie należy „nazbyt sobie dogadzać”, można tak długo tylko poddawać racjonalizacji, jak długo przyjemność jednego osobnika jest równocześnie szkodą innego (albo – szkodą jego własnego ciała czy ducha, co zachodzi np. w wypadku narkomanii). Dyrektywa ta może być wyrazem zwyczajnej konieczności i wtedy wypada poddać się jej bezdyskusyjnie; ale właśnie techniki są tak w rozwoju nakierowane, żeby po kolei likwidowały wszelkie konieczności jako ograniczenia możliwych postępowań. Ci, co powiadają, że jakieś konieczności, w postaci ograniczeń swobody, zawsze będzie cywilizacja napotykała, w gruncie rzeczy są wyznawcami naiwnej wiary w to, iż Kosmos został sporządzony nie bez myśli o „właściwych powinnościach” rozumnego stworzenia. Jest to zwykłe przedłużenie biblijnego wyroku o pracy w pocie czoła na chleb codzienny. Nie jest to, jak sądzą nieraz takie naiwne osoby, sąd etyczny, lecz wyraźnie ontologiczny. Byt, przygotowany nam na mieszkanie, został umeblowany tak, żeby żadnymi wynalazkami nie dało się dopiąć sytuacji „zawrotu głowy od sukcesów”.

Lecz na tak prymitywnej wierze nie sposób opierać dalekosiężnych przewidywań. Jeśli nie z powodów „purytańskich” i „ascetycznych”, wygłasza się czasem takie tezy ze strachu przed wielką zmianą. Strach ów siedział na dnie wszystkich uczonych racji, przekreślających z góry możliwość wybudowania „mądrych maszyn”. Ludzkość zawsze czuła się najbardziej swojsko, chociaż nigdy – wygodnie, w sytuacjach choć trochę desperackich: przemieszka ta nie komfortuje ciał, lecz uspokaja ducha. Zawołanie: „Wszystkie siły i rezerwy na front nauki!” też można racjonalizować tak długo tylko, jak długo „mądre maszyny” nie są w stanie zastąpić efektywnie uczonych.

Niczego sensownego o realnym wyglądzie obu kierunków – ekspansywnego, czyli „ascetycznego”, ani „otorbiającego”, jako hedonistycznego – nie umiemy w gruncie rzeczy powiedzieć. Cywilizacje mogą iść tak jedną, jak i drugą drogą – atakując Kosmos albo odcinając się od niego. Neutrinowy sygnał zdaje się poświadczać przynajmniej to, że pewne cywilizacje od świata się nie odcinają.

Cywilizacja tak „rozciągnięta” technoekonomicznie jak nasza, z czołówką tonącą w bogactwie i odwodami mrącymi z głodu, tym właśnie rozciągnięciem swoim ma już nadany kierunek dalszego rozwoju. Najpierw dlatego, że zapóźnione odwody usiłują dogonić czołówkę w jej materialnym bogactwie, które przez to tylko, iż jeszcze nie zostało osiągnięte, wydaje się usprawiedliwieniem wysiłku ścigania, a z kolei, że zamożna czołówka, jako obiekt zazdrości i współzawodnictwa, zostaje utwierdzona tym w swojej wartości. Skoro inni ją naśladują, najwyraźniej to, co ona robi, musi być nie tylko dobre, ale wprost znakomite! Proces staje się więc kołowy – gdyż zachodzi dodatnie sprzężenie motywów napędzających dalszy ruch naprzód, spinany jeszcze dodatkowo ostrogą politycznych antagonizmów.

A dalej: koło powstaje dlatego, ponieważ najtrudniej jest o nowe rozwiązanie wtedy, gdy już dane zadanie jakieś rozwiązanie posiadło. Stany Zjednoczone, bez względu na to, co można o nich złego powiedzieć, na pewno istnieją razem ze swymi highwayami, podświetlonymi basenami kąpielowymi, supermarketami i całą rozkosznie błyszczącą resztą. Jeżeli nawet dałoby się wymyślić zupełnie odmienny rodzaj błogostanu i dobrobytu, to chyba tylko w łonie cywilizacji, która jest jednocześnie i różnorodna, i – w całości – nie uboga. Lecz cywilizacja, która by dotarła do stanu takiego zrównania i tym samym stała się homogeniczna, jest czymś dla nas całkowicie nie znanym. Byłaby to taka cywilizacja, która zdołała już zaspokoić elementarne biologiczne potrzeby wszystkich swoich członków; wtedy, w jej narodowych sektorach, mogłoby dojść do szukania dalszych, rozmaitych dróg w przyszłość, już od nacisków ekonomicznych wyzwoloną. Jednakowoż wiemy teraz na pewno, że gdy na planetach będą się przechadzali pierwsi wysłannicy Ziemi, inni jej synowie nie o wyprawach takich będą marzyć, lecz o kawałku chleba.

Загрузка...