Usiadłam natychmiast, zupełnie obudzona. Wróciła. Była w jeszcze gorszym stanie niż poprzedniej nocy. Długo trwało, zanim uspokoiła się na tyle, żeby do mnie przemówić.
– Dlaczego? – zapytała, kiedy przestała krzyczeć. – Dlaczego mu nie powiedziałaś?
– Posłuchaj – odparłam łagodnie, tak jak zalecał ojciec Dominik. – Próbowałam, rozumiesz? Facet nie należy do najbardziej dostępnych. Jutro z nim pogadam, obiecuję.
Osunęła się na kolana.
– Oskarża się – jęknęła. – Oskarża się o moją śmierć. Ale to nie była jego wina. Musisz mu to powiedzieć. Proszę.
Jej głos załamał się tragicznie na słowie „proszę”. Widziałam już parę niezrównoważonych duchów, ale ten był wyjątkowy. Przysięgam, miałam wrażenie, że w moim pokoju na dywanie Meryl Streep odgrywa na żywo tę straszną, dramatyczną scenę z Wyboru Zofii.
– Niech pani posłucha – powiedziałam. Łagodnie, powtórzyłam sobie. Łagodnie.
Jednak w zwracaniu się do kogoś przez „pani” nie ma w sobie niczego pocieszającego. Przypomniawszy sobie, jak Jesse się wściekł, kiedy nie zapytałam jej, jak się nazywa, powiedziałam:
– Hej, a tak przy okazji, jak się właściwie nazywasz? Pociągając nosem, wykrztusiła tylko:
– Proszę. Musisz mu powiedzieć.
– Powiedziałam już, że to zrobię. – Rany, ona myśli, że co ja tutaj robię? Odwalam amatorszczyznę? – Daj mi szansę, dobrze? To delikatna sprawa. Nie mogę mu tego tak po prostu zakomunikować. Tego byś chciała?
– O, Boże, nie. – Zatkała dłonią usta. – Nie, proszę.
– No, to w porządku. Spróbuj trochę ochłonąć i powiedz mi… Zdążyła już jednak zniknąć.
Ułamek sekundy później pojawił się Jesse. Klaskał w dłonie, jak w teatrze.
– Wzniosłaś się – powiedział, opuszczając ręce – na szczyty swoich możliwości. Wydawałaś się przejęta troską, ale jednocześnie pełna obrzydzenia.
Popatrzyłam na niego wściekłym wzrokiem.
– Nie ma przypadkiem – burknęłam zrzędliwie – jakichś łańcuchów, którymi powinieneś gdzieś podzwonić?
Podszedł lekkim krokiem do mojego łóżka i usiadł na kołdrze. Musiałam odsunąć stopy, żeby ich nie zmiażdżył.
– Nie ma czegoś – odparował – co chciałabyś mi powiedzieć?
Pokręciłam głową.
– Nie, Jesse. Jest druga w nocy. Jedyna rzecz, która mnie teraz obchodzi, to wyspać się. Pamiętasz, co to znaczy, co?
Jesse zignorował tę uwagę. Często to robi.
– Ja też nie tak dawno temu miałem gościa. Sądzę, że go znasz. Pewien pan, który nazywa się Peter Simon.
– Och – jęknęłam.
A potem, nie wiem dlaczego, położyłam się i zakryłam twarz poduszką.
– Nie chcę nic słyszeć na ten temat – powiedziałam stłumionym przez poduszkę głosem.
W następnej chwili poduszkę wyrwano z moich rąk, mimo że trzymałam ją z całej siły, i rzucono na podłogę. Z łoskotem – na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku poduszki.
Leżałam jak przedtem, mrugając w ciemności. Jesse nie przesunął się ani o centymetr. Tak to jest z duchami. Mogą poruszać przedmioty, wszystko, co chcą, nie kiwnąwszy palcem. Siłą umysłu. Zimno się robi.
– Co? – zapytałam bardziej piskliwie, niż zamierzałam.
– Chciałbym wiedzieć, dlaczego powiedziałaś ojcu, że w twoim pokoju mieszka mężczyzna?
Jesse wyglądał na wkurzonego. Jak na ducha, jest dość zrównoważony, więc kiedy się wścieka, jest to wyraźnie widoczne. Choćby dlatego, że przedmioty wokół zaczynają się trząść. Po drugie, blizna na jego lewej brwi bieleje.
Na razie nic się nie trzęsło, za to blizna prawie świeciła w ciemności.
– Hm – mruknęłam. – Otóż, Jesse, w moim pokoju faktycznie mieszka chłopak. Czyżbyś o tym zapomniał?
– Tak, ale… – Jesse wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Ale ja tu nie mieszkam naprawdę.
– No, tak, ale tylko dlatego, że z technicznego punktu widzenia nie żyjesz.
– Wiem o tym. – Jesse nerwowo przesunął palcami po włosach. Czy wspomniałam już, że ma naprawdę ładne włosy? Czarne, krótkie i takie grube, że aż sztywne. – Nie rozumiem, dlaczego mu o mnie powiedziałaś. Nie wiedziałem, że moja obecność tutaj tak ci przeszkadza.
Prawda jest taka, że wcale nie przeszkadza. To znaczy, jego obecność. Kiedyś tak, ale to było, zanim Jesse uratował mi parę razy życie. Potem przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Przeszkadza mi tylko, kiedy pożycza moje CD i nie odkłada ich na miejsce.
– Wcale nie.
– Co, nie?
– Nie przeszkadza mi, że tu mieszkasz. – Skrzywiłam się. Źle to wyraziłam. – No, nie to, że mieszkasz, bo… To jest, nie przeszkadza mi, że tu przebywasz. Tylko że…
– Tylko co?
Wyrzuciłam z siebie szybko, zanim zdążyłam stchórzyć:
– Tylko że ciągle się zastanawiam dlaczego.
– Dlaczego co?
– Dlaczego przebywasz tu tak długo?
Jesse nie powiedział mi, jak dotąd, ani słowa na temat tego, jak umarł. Niczego nie powiedział mi także o swoim życiu przed śmiercią. Jesse nie jest specjalnie komunikatywny, nawet jak na faceta. Biorąc pod uwagę fakt, że urodził się jakieś sto pięćdziesiąt lat przed tym, jak wynaleziono talk show, i nie ma zielonego pojęcia, jak dobrze jest dzielić się uczuciami z innymi ludźmi, zamiast dusić je w sobie, można go zrozumieć.
Z drugiej strony, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Jesse doskonale panuje nad swoimi uczuciami, ale nie ma ochoty ujawnić ich przede mną. To, czego się o nim dowiedziałam – na przykład, jakie jest jego pełne imię i nazwisko – pochodziło ze starej książki na temat historii północnej Kalifornii, którą wygrzebał Profesor. Nigdy nie zdobyłam się na odwagę, żeby zapytać Jesse'a o jego sprawy. No, wiecie, o jego planowany ślub z kuzynką, która, jak się okazało, kochała innego, i o jego tajemnicze zniknięcie w drodze na ślubną ceremonię…
Trudno pytać o takie rzeczy.
– Oczywiście – odezwałam się po chwili milczenia, kiedy stało się jasne, że Jesse nie chce mówić – jeśli nie masz ochoty wracać do tego, w porządku. Spodziewałam się, że nasza znajomość mogłaby się odznaczać większą otwartością i szczerością, ale jeśli proszę o zbyt wiele…
– Co z tobą, Susannah? Czy ty byłaś ze mną otwarta i szczera? Nie sądzę. W innym wypadku, dlaczego twój ojciec miałby napadać na mnie w ten sposób?
Zaszokowana, wyprostowałam się gwałtownie.
– Mój ojciec cię napadł?
Na to Jesse z irytacją w głosie:
– Nom de Dios, Susannah, a czego się po nim spodziewałaś? Co byłby z niego za ojciec, gdyby nie próbował się mnie pozbyć?
– O, mój Boże – jęknęłam zdruzgotana. – Jesse, nigdy mu o tobie nie wspomniałam. Przysięgam. To on poruszył ten temat. Przypuszczam, że mnie śledził. – To upokarzające przyznać się do czegoś takiego. – Więc… co się stało? Kiedy cię napadł?
Jesse wzruszył ramionami.
– Co miałem robić? Starałem się wyjaśnić mu wszystko najlepiej, jak umiałem. Ostatecznie, moje zamiary nie są nieuczciwe.
Cholera! Ale, ale…
– Masz jakieś zamiary?
Wiem, że to żałosne, ale doszłam do takiego momentu w życiu, kiedy ucieszyłabym się, słysząc, że przynajmniej duch jakiegoś chłopaka ma zamiary, nawet jeśli niespecjalnie nieuczciwe, dotyczące mojej osoby. Cóż, czego się spodziewaliście? Mam szesnaście lat i nikt się ze mną jeszcze nie umówił. Spróbujcie zrozumieć, dobra?
Poza tym Jesse jest niesamowicie przystojny, jak na martwego chłopaka.
Na nieszczęście, jego zamiary wydają się czysto platonicznej natury, jeśli za wskazówkę uznać fakt, że podniósł poduszkę z podłogi, tym razem rękami, i cisnął mi ją w twarz.
To nie wyglądało na odruch kochającego serca.
– No, więc co powiedział mój tata? – zapytałam, odsunąwszy poduszkę. – To znaczy, po tym, jak go zapewniłeś, że nie masz nieuczciwych zamiarów?
– Och… – Jesse znowu usiadł na łóżku. – Szybko się uspokoił. Lubię go, Susannah.
Parsknęłam.
– Wszyscy go lubią. Albo lubili, kiedy żył.
– On się o ciebie martwi.
– On ma dużo poważniejsze zmartwienia niż córka – mruknęłam.
Jesse łypnął na mnie z ciekawością.
– Jak na przykład?
– Rany, nie wiem. Choćby to, że ciągle siedzi tutaj, zamiast udać się tam, dokąd ludzie udają się po śmierci. To może być jedna z tych spraw, nie sądzisz?
Jesse na to, cichym głosem:
– Skąd wiesz, Susannah, że to nie tutaj właśnie jest przeznaczone mu przebywać? Albo mnie, skoro już o tym mówimy?
Spojrzałam na niego gniewnie.
– Bo nie taka jest kolej rzeczy, Jesse. Może jestem marną mediatorką, ale tyle wiem. To kraina żywych. Ty, mój tata i ta pani, która złożyła mi wizytę minutę temu, do niej nie należycie. Tkwicie tutaj, bo coś poszło nie tak.
– Aha, rozumiem.
Ale nie rozumiał. Wiedziałam, ze nie.
– Nie powiesz mi, że jesteś tutaj szczęśliwy. Nie powiesz mi, że byłeś zachwycony, obijając się po tym pokoju przez sto pięćdziesiąt lat.
– Nie było tak źle – uśmiechnął się. – Ostatnio bardzo się poprawiło.
Nie byłam pewna, co ma na myśli. A obawiając się, że znowu zacznę piszczeć, jeśli zapytam, zadowoliłam się jedynie:
– No, przykro mi, że tata się ciebie czepiał. Przysięgam, że go o to nie prosiłam.
– W porządku, Susannah – odparł cicho Jesse. – Lubię twojego ojca. On to robi tylko dlatego, że mu na tobie zależy.
– Tak myślisz? – Podciągnęłam kołdrę. – Ciekawe. Przypuszczam, że robi to, bo wie, że to mi działa na nerwy.
Jesse, który obserwował, jak walczę z kłębem pościeli, wyciągnął nagle rękę i chwycił moje palce.
Nie powinien tego robić. No, w każdym razie miałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił. Może akurat wyleciało mi to z głowy. Ale i tak nie powinien. To znaczy, dotykać mnie.
Widzicie, mimo że Jesse jest duchem i może przechodzić przez ściany, a także pojawiać się i znikać, kiedy mu się żywnie podoba, to jednak ciągle jest… cóż, jest tutaj. Dla mnie przynajmniej. To mnie właśnie, oraz ojca Dominika, wyróżnia spośród innych ludzi. Nie tylko widzimy i słyszymy duchy, ale możemy ich także dotykać. Tak, jak kogokolwiek innego. Kogokolwiek żywego. Ponieważ dla mnie i ojca Dominika duchy są jak ludzie, z krwią, wnętrznościami, potem, brzydkim oddechem i czym tam chcecie. Jedyna różnica polega na tym, że roztaczają wokół siebie rodzaj poświaty, to się chyba nazywa aura.
Och, czy wspomniałam przypadkiem, że wiele z nich posiada nadludzką siłę? Zwykle o tym zapominam. To właśnie dlatego w pracy często obrywam, no, mniejsza o to, po czym. Dlatego też źle znoszę, kiedy któryś z nich, jak Jesse w tej chwili, dotyka mnie, nawet jeśli robi to bez agresji.
Ponadto, mimo że dla mnie duchy są równie prawdziwe jak, powiedzmy, Tad Beaumont, to wcale nie znaczy, że mam ochotę z nimi tańczyć, czy coś w tym stylu.
No, dobra, jeśli chodzi o Jesse'a, tobym miała, ale wyobrażacie sobie, jakby to dziwacznie wyglądało? Dajcie spokój. Nikt by go nie widział poza mną. „Pozwól, że ci przedstawię mojego chłopaka” – a tu nikogo nie ma. Co za żenada. Wszyscy by sądzili, że go zmyśliłam, jak ta kobieta na filmie, na Real TV, która wymyśliła sobie dziecko.
Poza tym, jestem prawie pewna, że Jesse nie lubi mnie w ten sposób. No, wiecie, żeby ze mną tańczyć.
Czego, niestety, dowiódł, chwytając mnie za ręce i podnosząc je ku światłu księżyca.
– Co się stało z twoimi palcami? – zapytał. Spojrzałam. Wysypka wyglądała gorzej niż zwykle. W mroku moje ręce wydawały się zniekształcone jak ręce potwora.
– Sumak jadowity – odparłam z goryczą. – Masz szczęście, że nie żyjesz i nie możesz tego złapać. To koszmar. Nikt mnie nie uprzedził. Wiesz, o tym sumaku. O palmach, owszem, powtarzali jeden przez drugiego, że będą palmy, ale…
– Powinnaś spróbować okładów z liści gumiennika – przerwał mi.
– Och, w porządku. – Starałam się, żeby nie zabrzmiało to zbyt sarkastycznie.
Zmarszczył brwi.
– Małe żółte kwiatki – wyjaśnił. – Rosną dziko. Mają właściwości lecznicze. Trochę ich rośnie na wzgórzu za domem.
– Aha. Chodzi ci o to wzgórze porośnięte sumakiem jadowitym?
– Powiadają, że proch strzelniczy też pomaga.
– Wiesz, Jesse, może cię to zaskoczy, ale medycyna w ciągu ostatniego półtora stulecia wyszła poza okłady z kwiatków i prochu strzelniczego.
– W porządku. Puścił moje ręce. – To była tylko sugestia.
– Cóż, dzięki, ale wierzę w hydrokortyzon.
Przyglądał mi się przez chwilę. Pewnie myślał, że jestem dziwadłem. A ja myślałam o tym, jakie to dziwne, że ten chłopak trzymał moje obłażące, zarażone sumakiem jadowitym dłonie. Nikt poza nim by ich nie dotknął. Nawet mama. Jesse nie miał oporów.
No, ale on akurat nie mógł się ode mnie zarazić.
– Susannah – odezwał się w końcu.
– Co?
– Bądź ostrożna – poprosił. – Z tą kobietą. Kobietą, która tu była.
Wzruszyłam ramionami.
– W porządku.
– Mówię poważnie. Ona nie jest… nie jest tym, za kogo ją bierzesz.
– Wiem, kim ona jest – oznajmiłam.
To go zaskoczyło. Do tego stopnia, że poczułam się urażona.
– Wiesz? Powiedziała ci?
– Cóż, niezupełnie – przyznałam. – Ale nie musisz się martwić. Panuję nad wszystkim.
– Nie. – Podniósł się z łóżka. – Nieprawda, Susannah. Musisz być ostrożna. Tym razem powinnaś posłuchać ojca.
– Och, dobra – burknęłam. – Dziękuję. Myślisz, że potrafiłbyś jakoś to podkreślić? Na przykład, zacząć toczyć krwawą pianę z ust, czy coś?
Chyba przesadziłam, bo zamiast odpowiedzieć, po prostu zniknął. Duchy w ogóle nie znają się na żartach.