3

Ku mojemu zaskoczeniu poszło wyjątkowo łatwo. Wystarczyło zapytać podczas lunchu, czy ktoś zna faceta zwanego Rudym.

Zwykle to nie takie proste. Nie macie pojęcia, ile przejrzałam w życiu książek telefonicznych, ile godzin spędziłam w Internecie. Ze już nie wspomnę o niezdarnych wymówkach, które przedstawiałam mamie, usiłując wyjaśnić astronomiczne rachunki za telefon, jakie nabiłam, wydzwaniając do informacji. „Przepraszam, mamo, musiałam się dowiedzieć, czy w promieniu dwudziestu kilometrów jest jakiś sklep, gdzie mają mokasyny Manolo Blahnika…”

Tym razem poszło tak łatwo, że niemal pomyślałam: „Hej, może to zajęcie mediatora to nic takiego”.

To było, oczywiście, wtedy, kiedy jeszcze nie znalazłam Rudego.

– Czy ktoś słyszał o jakimś Rudym? – posłałam w tłum pytanie podczas lunchu. Tłum, z którym, jak sądziłam, będę odtąd regularnie jadała posiłki.

– Pewnie – rzucił Adam. Raczył się cheetosami z torby „rodzinnej”. – Nazwisko Przypływ, prawda? Uwielbia zabijać nieszkodliwe wydry i inne morskie stworzenia?

– Nie ten Rudy. Chodzi o człowieka. Prawdopodobnie dorosłego. Prawdopodobnie kogoś stąd.

– Beaumont – powiedziała Cee Cee. Jadła pudding z plastikowego kubka. Wielka tłusta mewa siedziała nie dalej niż kilka centymetrów od niej, obserwując łyżeczkę za każdym razem, kiedy Cee Cee zanurzała ją w kubku, a potem podnosiła do ust. W Akademii Misyjnej nie ma kafeterii. Jemy na zewnątrz, nawet, jak widać, w styczniu. To nie był, rzecz jasna, taki styczeń jak w Nowym Jorku. Tutaj, w Carmelu, świeciło słońce, a temperatura osiągała kojące dwadzieścia dwa stopnie. A tam, według Kanału Pogoda, spadła kilkucentymetrowa warstwa śniegu.

Mieszkałam w Kalifornii prawie trzy tygodnie, a jak dotąd jeszcze ani razu nie spadł deszcz. Nadal intrygowało mnie, gdzie ludzie jedzą, jeśli w porze lunchu pada.

Przekonałam się już na własnej skórze, czym to grozi, kiedy się karmi mewy.

– Thaddeus Beaumont jest właścicielem firmy developerskiej.

Cee Cee skończyła pudding i wzięła się do banana wyciągniętego z papierowej torebki. Cee Cee nigdy nie kupuje lunchu w szkole. Ma, zdaje się, coś przeciwko parówkom w cieście kukurydzianym.

Obierając banana, ciągnęła:

– Przyjaciele nazywają go Rudy. Nie pytaj dlaczego, bo on wcale nie ma rudych włosów. A właściwie po co ci to?

To był zawsze trudny moment. „Po co ci to?” Tak to jest, że poza ojcem Dominikiem nikt nie orientuje się w moich „zdolnościach”. Nikt nie wie, że jestem mediatorką. Ani Cee Cee, ani Adam. Ani nawet moja mama. Profesor, najmłodszy z moich przyrodnich braci, coś podejrzewa, ale nie wie na pewno. Nie wie wszystkiego.

Moja najlepsza przyjaciółka z Brooklynu, Gina, prawie to odkryła, a to tylko dlatego, że była przy tym, jak madame Zara, wróżka posługująca się kartami do tarota, do której Gina zabrała mnie siłą, spojrzała na mnie zaszokowana i powiedziała: „Rozmawiasz z umarłymi”.

Gina uznała, że to wspaniałe. Tylko że nigdy nie dowiedziała się, co to naprawdę znaczy. A znaczy to tyle, że nigdy się nie wysypiam, mam siniaki, których pochodzenia nie mogę wyjaśnić – a pojawiają się na skutek pobicia przez osoby, których nikt poza mną nie widzi – oraz, aha, że nie mogę się przebierać we własnym pokoju, ponieważ stupięćdziesięcioletni duch kowboja mógłby mnie zobaczyć nago.

Jakieś pytania?

Cee Cee zbyłam za pomocą:

– Och, słyszałam coś tam w telewizji.

Okłamywać przyjaciół nie było tak trudno. Okłamywanie mamy to już wyższa szkoła jazdy.

– Czy nie tak nazywał się ten chłopak, z którym tańczyłaś u Kelly? – zapytał Adam. – Pamiętasz, Suze? Ten garbus, Tad, z powybijanymi zębami, roztaczający okropny smród? Podeszłaś potem do mnie, zarzuciłaś mi ręce na ramiona, błagając, żebym się z tobą ożenił i chronił przed nim do końca życia.

– A, tak – powiedziałam. – To ten.

– Jego ojciec – powiedziała Cee Cee. Ona wie wszystko, ponieważ jest redaktorką oraz wydawczynią, główną dostarczycielką artykułów i fotoreporterką gazetki szkolnej „Wiadomości Misyjne”. – Tad Beaumont jest jedynym dzieckiem Beaumonta, Rudego.

– Aha – mruknęłam. Teraz to się trochę bardziej trzymało kupy. To znaczy fakt, że zmarła kobieta przyszła właśnie do mnie. Najwyraźniej czuła związek z Rudym poprzez jego syna.

– Co „aha”? – zainteresowała się Cee Cee. Ale ona interesuje się wszystkim. Przypomina gąbkę, tylko że zamiast wody chłonie informacje. – Nie powiesz mi, że cię pociąga ten laluś. Co to za jeden? Nie zapytał nawet, jak ci na imię.

To prawda. Nie zwróciłam na to uwagi. Ale Cee Cee miała rację. Tad nie zapytał nawet, jak się nazywam. Dobrze, że mi się nie spodobał.

– Słyszałem nieciekawe rzeczy o Tadzie Beaumoncie – odezwał się Adam, kręcąc głową. – Oprócz tego, że połknął swojego brata bliźniaka, ma jeszcze taki nieprzyjemny tik, skurcz mięśni twarzy, który daje się opanować tylko silną dawką prozacu. A wiesz, jak prozac działa na libido…

– Jaka jest pani Beaumont? – zapytałam.

– Nie ma żadnej pani Beaumont – odparła Cee Cee. Adam westchnął.

– Dziecko rozwodników. Biedny Tad. Nic dziwnego, że jest taki nieodpowiedzialny i nie jest w stanie się z nikim związać. Słyszałem, że zwykle spotyka się z trzema, czterema dziewczynami naraz. Ale to może wynikać z uzależnienia od seksu. To się podobno leczy terapeutycznie.

Cee Cee nie zwracała na niego uwagi.

– Sądzę, że umarła parę lat temu.

– Och. – Czy możliwe, żeby duch, który ukazał się w mojej sypialni, był zmarłą żoną pana Beaumonta? Warto to sprawdzić. – Czy ktoś ma ćwierćdolarówkę?

– Po co ci? – chciał wiedzieć Adam.

– Muszę zadzwonić.

Cztery osoby wyciągnęły w moją stronę komórki. Naprawdę. Wzięłam tę z najmniejszą liczbą guzików, a potem wybrałam informację i zapytałam o Thaddeusa Beaumonta. Powiedziano mi, że mają tylko Beaumont Industries. Poprosiłam o połączenie.

Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku drabinek, żeby się trochę odizolować. W Akademii Misyjnej można się kształcić od przedszkola do dwunastej klasy, mamy więc plac zabaw z piaskownicą, chociaż ja, biorąc pod uwagę mewy, nie miała bym ochoty z niej korzystać. Recepcjonistce, która powitała mnie wesołym: „Beaumont Industries. Czym mogę służyć?'„, powiedziałam, że chcę rozmawiać z panem Beaumontem.

– Mam mu powiedzieć, że kto dzwoni? Zastanawiałam się nad tym. Mogłam powiedzieć: „Ktoś, kto wie, co się naprawdę stało z jego żoną”. Ale przecież, tak naprawdę, wcale nie wiedziałam. Nie wiedziałam nawet, dlaczego właściwie podejrzewam, że jego żona – jeśli to w ogóle była jego żona – kłamie i ze to Rudy ją zabił. Przygnębiające to wszystko. To znaczy to, że w tak młodym wieku jestem taka cyniczna i podejrzliwa. Powiedziałam więc:

– Susannah Simon. – Poczułam się głupio. Bo niby dlaczego taki ważny facet jak Beaumont Rudy miałby przyjmować telefon od Susannah Simon? Nie zna mnie.

Nic dziwnego, że recepcjonistka w chwilę później powiedziała:

– Pan Beaumont odbywa właśnie rozmowę na innej linii. Czy mam coś przekazać?

– Um – sapnęłam, myśląc gorączkowo. – Tak. Proszę mu powiedzieć… powiedzieć, ze dzwonię z gazety z Akademii Misyjnej Junipero Serry. Jestem reporterką i właśnie piszemy artykuł na temat… dziesięciu najbardziej wpływowych osób w hrabstwie Salinas. – Podałam mój domowy numer. – Czy może mu pani powiedzieć, żeby nie dzwonił wcześniej niż po trzeciej? O tej porze wychodzę ze szkoły.

Kiedy recepcjonistka usłyszała, że jestem uczennicą, stała się jeszcze milsza.

– Oczywiście, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – Zawiadomię pana Beaumonta. Pa, pa.

Rozłączyłam się. Pa, pa, chrzań się. Pan Beaumont zdziwi się, kiedy oddzwoni i zamiast Czerwonego Kapturka odezwie się Królowa Wampirów.

Jednakże Thaddeus Rudy Beaumont nie pofatygował się, żeby oddzwonię. Przypuszczam, że dla multimilionera fakt, iż jakaś tam szkolna gazetka nazywa go jednym z dziesięciu najbardziej wpływowych ludzi w hrabstwie Salinas, to nic takiego. Kręciłam się po domu przez całe popołudnie, ale nikt nie zadzwonił. W każdym razie, nie do mnie.

Nie wiem, dlaczego sądziłam, że pójdzie gładko. Pewnie dlatego, że tak szybko udało mi się trafić na właściwą osobę.

Siedziałam w pokoju, podziwiając wysypkę w zamierających promieniach zachodzącego słońca, kiedy mama zawołała mnie na kolację.

Kolacja w domu Ackermanów to poważna sprawa. Mama poinformowała mnie, że mnie zabije, jeśli nie będę codziennie pojawiała się na kolacji, chyba że wcześniej zawiadomię ją o zmianie planów. Jej nowy mąż Andy jest nie tylko mistrzem stolarskim, ale i świetnym kucharzem. Co wieczór przygotowuje dużą kolację dla swoich synów, prawdopodobnie odkąd wyrosły im zęby… A także naleśnikowe śniadania w niedziele. Czy muszę dodawać, że zapach syropu klonowego z rana przyprawia mnie o mdłości? Co jest złego, pytam was, w zwykłym bajglu z kremowym serem, no i może jeszcze odrobiną wędzonego łososia z cząsteczką cytryny i kaparami?

– Oto i ona – powiedziała mama, kiedy szurając nogami, weszłam do kuchni, ubrana jak zwykle po szkole: sfatygowane dżinsy, czarna jedwabna koszulka i motocyklowe buty. Właśnie tego typu stroje wzbudzają w moich braciach, mimo moich usilnych zaprzeczeń, podejrzenia, że należę do gangu.

Mama odegrała przedstawienie, podchodząc do mnie i całując mnie w czubek głowy. A to dlatego, że odkąd poznała Andy'ego Ackermana – albo Andy'ego Zrób – to – Sam, jak nazywają go w poświęconym stolarskim i podobnym pracom w domu programie telewizyjnym, który prowadzi – i poślubiła go, a następnie zmusiła mnie do przeprowadzki do Kalifornii, gdzie mieszkamy wraz z jego trzema synami, jest niewiarygodnie, nieznośnie szczęśliwa.

Powiadam wam, nie wiem, co gorsze – to czy syrop klonowy.

– Cześć, kochanie – powiedziała, psując mi fryzurę. – Jak ci minął dzień?

– Och, wspaniale.

Nie usłyszała sarkazmu w moim głosie. Odkąd spotkała Andy'ego, sarkazm zupełnie do niej nie docierał.

– A jak poszło zebranie klasowe?

– Zajebiście.

To wtrącił Przyćmiony, który usiłował być zabawny, naśladując mój głos.

– Co masz na myśli, mówiąc „zajebiście”? – Andy, przy kuchni, przerzucał na ruszcie skwierczące quesadille. – Co było w tym „zajebistego”?

– Właśnie, Brad – wtrąciłam. – Co było w tym zajebistego? Pieściliście się stopami pod ławką z Debbie Mancuso czy co?

Przyćmiony spłonął rumieńcem. Jest zapaśnikiem. Szyję ma taką grubą jak moje udo. Kiedy czerwieni się na twarzy, jego szyja robi się jeszcze czerwieńsza. Sama frajda widzieć coś takiego.

– O czym ty mówisz? – bąknął. – Nawet nie lubię Debbie Mancuso.

– Pewnie, że nie – zgodziłam się. – Dlatego siedziałeś dzisiaj obok niej podczas lunchu.

Szyja Przyćmionego nabrała krwistoczerwonego koloru.

– Dawid! – wrzasnął nagle Andy. – Jake! Ruszcie się, wy obaj. Zupa gotowa.

Pozostali dwaj synowie Andy'ego, Śpiący i Profesor, weszli, szurając nogami. Cóż, Śpiący szurał. Profesor podskakiwał. Profesor jest jedynym synem Andy'ego, do którego czasami zwracam się po imieniu. A to dlatego, że z tymi czerwonymi włosami i uszami odstającymi na kilometr od głowy wygląda jak postać z kreskówki. Do tego ma niesamowitą wiedzę i dostrzegłam w nim prawdziwy potencjał, jeśli chodzi o pomoc w pracy domowej, mimo że jestem trzy klasy do przodu.

Ze Śpiącego z kolei nie mam żadnego pożytku, poza tym, że wozi mnie do i przywozi ze szkoły. W wieku osiemnastu lat szczyci się posiadaniem zarówno prawa jazdy, jak i pojazdu, starego ramblera z niepewnym zapłonem. Jeździ się z nim jednak na własną odpowiedzialność, bo rzadko kiedy budził się do końca – w związku z nocną pracą w charakterze rozwoziciela pizzy. Oszczędza, o czym nam z lubością przypomina w tych rzadkich chwilach, kiedy w ogóle decyduje się przemówić, na camaro i na tyle, na ile mogę powiedzieć, nie zaprząta sobie głowy niczym innym.

– To ona usiadła obok mnie – ryknął Przyćmiony. – Nie lubię Debbie Mancuso.

– Nie fantazjuj – poradziłam mu, przechodząc obok. Mama wręczyła mi miskę salsy, żebym postawiła ją na stole. – Mam tylko nadzieję – szepnęłam mu jeszcze do ucha – że uprawialiście bezpieczny seks wtedy, u Kelly. Nie jestem jeszcze gotowa do roli ciotki.

– Zamknij się – wrzasnął Przyćmiony. – Ty… Ty… Zagrzybione Ręce!

Położyłam jedną z moich zagrzybionych dłoni na sercu, udając, że otrzymałam właśnie cios sztyletem.

– Boże – jęknęłam. – To boli. Wyśmiewanie czyjegoś uczulenia dowodzi niezwykle ciętego poczucia humoru.

– Owszem, głupolu – zwrócił się Śpiący do Przyćmionego, mijając go. – A co z twoim uczuleniem na kocią sierść?

To ostatecznie dobiło Przyćmionego.

– Debbie Mancuso i ja – zaryczał – nie uprawiamy seksu! Zauważyłam, jak mama i Andy wymieniają przestraszone spojrzenia.

– Mam nadzieję, że nie – odezwał się Profesor, młodszy brat Przyćmionego, przebiegając obok nas w drodze do stołu. – Jeśli jednak to robicie, Brad, spodziewam się, że używacie kondomów. Chociaż dobrej jakości lateksowy kondom, stosowany zgodnie z instrukcją, zawodzi rzekomo zaledwie w dwu procentach, to tak naprawdę ta wielkość bliższa jest dwunastu procentom. W związku z tym ich skuteczność w zapobieganiu ciąży wynosi tylko osiemdziesiąt pięć procent. Skuteczność wzrasta gwałtownie, jeśli używa się ich razem ze środkami plemnikobójczymi. Kondomy stanowią najlepsze zabezpieczenie – jakkolwiek nie tak dobre jak wstrzemięźliwość – przed chorobami roznoszonymi drogą płciową, w tym HIV.

Wszyscy – mama, Andy, Przyćmiony, Śpiący i ja – zwrócili wzrok na Profesora, który, jak już wspomniałam, ma dwanaście lat.

– Wydaje mi się – wykrztusiłam w końcu – że masz stanowczo za dużo wolnego czasu.

Profesor wzruszył ramionami.

– Wiedza to pożyteczna rzecz. Chociaż obecnie nie jestem aktywny seksualnie, spodziewam się to zmienić w najbliższej przyszłości. – Skinął głową w kierunku kuchni. – Tato, twoje czimiczangas, czy jak im tam, właśnie się palą.

Andy rzucił się, żeby ugasić pożar sera, natomiast mama stała nieruchomo, po raz pierwszy w życiu nie wiedząc, co powiedzieć.

– Ja… – odezwała się. – Ja… Och. Mój Boże. Przyćmiony nie zamierzał dopuścić, żeby to Profesor miał ostatnie słowo.

– Nie uprawiam – powtórzył – seksu z…

– Rany, Brad – obruszył się Śpiący – daj se siana, dobra? Przyćmiony, naturalnie, nie kłamał. Widziałam na własne oczy, że się tylko migdalili, wiążąc sobie supełki na językach. Płomienna namiętność Przyćmionego i Debbie spowodowała, że musiałam pacykować ręce kortyzonem. Na czym jednak polega przyjemność posiadania braci przyrodnich, jeśli nie można się nad nimi znęcać? Nie miałam, rzecz jasna, zamiaru dzielić się z kimkolwiek swoimi wrażeniami. Wiele można o mnie powiedzieć, ale kablem nie jestem. Nie zrozumcie mnie źle: byłabym zachwycona, gdyby Przyćmionego przyłapano na tym, jak wymyka się z domu, podczas gdy za karę miał zakaz wychodzenia. Nie sądzę, żeby ta „kara” czegoś go nauczyła, bo przy najbliższej okazji pewnie znowu nazwie Adama pedałem.

Jednak nie zrobi tego przy mnie. Jest zapaśnikiem czy nie, dam mu takiego kopa, że doleci do Clinton Avenue, ulicy, przy której mieszkałam na Brooklynie.

Ale nie chciałam go wydać. To po prostu byłoby w złym stylu, jasne?

– A czy twoim zdaniem, Suze – mama uśmiechnęła się do mnie – to spotkanie było takie „zajebiste”, jak uważa Brad?

Usiadłam przy stole. Zaraz potem Maks, pies Ackermanów, podszedł do mnie, węsząc, i położył mi łeb na kolanach. Odepchnęłam go. Położył łeb z powrotem. Mimo że mieszkałam w tym domu mniej niż miesiąc, Maks zdążył się zorientować, że to ja jestem tą osobą, na której talerzu zawsze coś zostaje.

Maks zwracał na mnie uwagę jedynie w porze posiłków. Poza tym omijał mnie jak zarazę. Zwłaszcza mój pokój. Zwierzęta, w przeciwieństwie do ludzi, są niezmiernie wrażliwe na zjawiska nadprzyrodzone i Maks wyczuwał Jesse'a, trzymając się z daleka od tych części domu, w których mógł się na niego natknąć.

– Pewnie – powiedziałam, pociągając łyk zimnej wody. – Było zajebiste.

– A jakie postanowienia – interesowała się mama – na nim powzięto?

– Zgłosiłam wniosek w sprawie odwołania wiosennej potańcówki. Wybacz, Brad, wiem, jak bardzo liczyłeś na to, że pójdziesz tam z Debbie.

Przyćmiony rzucił mi przez stół mordercze spojrzenie.

– Z jakiegoż to powodu – zdziwiła się mama – chciałabyś odwołać wiosenną potańcówkę, Suze?

– Bo to idiotyczne trwonienie naszych ograniczonych funduszy.

– Ale tańce… – zaprotestowała. – Kiedy byłam w twoim wieku, uwielbiałam szkolne potańcówki.

To dlatego, miałam ochotę powiedzieć, że zawsze miałaś z kim pójść. Ponieważ byłaś ładna i miła, i chłopcy cię lubili. Nie byłaś patologicznym dziwadłem, jak ja, z zagrzybionymi rękami i starannie ukrywaną zdolnością rozmawiania z umarłymi.

Zamiast tego powiedziałam:

– Cóż, byłabyś w mniejszości w mojej klasie. Wniosek przeszedł dwudziestoma siedmioma głosami.

– Hm, a co, wobec tego, chcecie zrobić z pieniędzmi?

– Wydać na piwo – powiedziałam, zerkając w stronę Przyćmionego.

– Nawet nie żartuj na ten temat – oburzyła się mama. – Bardzo mnie niepokoi spożycie alkoholu wśród młodzieży. – Mama jest dziennikarką wiadomości telewizyjnych. Prowadzi dziennik poranny stacji lokalnej w Monterey. Najlepiej wychodzi jej poważna mina, kiedy odczytuje z telepromptera informacje o ponurych wypadkach samochodowych. – Nie podoba mi się to. To nie tak jak w Nowym Jorku. Tam żaden z twoich znajomych nie prowadził, więc to nie miało aż takiego znaczenia. Ale tutaj… cóż, wszyscy jeżdżą.

– Z wyjątkiem Suze – zauważył Przyćmiony. Uznał, zdaje się, za swój obowiązek podkreślić fakt, że w wieku szesnastu lat nie mam jeszcze normalnego prawa jazdy. A nawet, skoro już o tym mowa, tymczasowego prawa jazdy. Jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Jakby mojego czasu nie wypełniały bez reszty szkoła, obowiązki wynikające ze świeżo objętego stanowiska wiceprzewodniczącej klasy oraz ratowanie zagubionych dusz.

– Co naprawdę zamierzacie zrobić z pieniędzmi? – nalegała mama.

Wzruszyłam ramionami.

– Musimy zbierać pieniądze na odnowienie pomnika ojca założyciela, Junipero Serry, przed wizytą arcybiskupa w przyszłym miesiącu.

– Oczywiście. Pomnik, który został zniszczony przez wandali.

Przez wandali. Jasne, zgadza się. Tak, naturalnie, twierdzili wszyscy. Ale pomnik nie padł ofiarą wandala. Duch, który usiłował mnie zabić, oddzielił głowę pomnika od tułowia, aby jej użyć jak kuli do gry w kręgle.

Kręglem miałam być ja.

– Quesadille. – Andy podszedł do stołu ze stosem placków na tacy. – Bierzcie, póki gorące.

W chaosie, jaki nastąpił, mogłam tylko siedzieć z głową Maksa na kolanach i patrzeć ze zgrozą na to, co się dzieje. Quesadille zniknęły, a talerze, mój i mamy, nadal były puste. Andy zwrócił wreszcie na to uwagę i odezwał się gniewnie:

– Hej, chłopcy! Czy nie przyszło wam nigdy do głowy, żeby poczekać z dokładką, dopóki wszyscy przy stole sobie nie nałożą?

Jak się wydaje, nie przyszło. Śpiący, Przyćmiony i Profesor popatrzyli zawstydzeni na swoje talerze.

– Przykro mi – bąknął Profesor, wyciągając rękę z ociekającym serem i salsą talerzem w kierunku mamy. – Możesz wziąć trochę ode mnie.

Mama wyglądała, jakby zrobiło jej się odrobinę niedobrze.

– Nie, dziękuję, Dawidzie – odparła. – Myślę, że sałatka mi wystarczy.

– Suze – powiedział Andy, odkładając serwetkę na stół – zrobię ci najbardziej serową quesadillę, jaką…

Odsunęłam głowę Maksa i wstałam, zanim Andy zdążył podnieść się z krzesła.

– Wiesz co, nie rób sobie kłopotu. Wezmę sobie płatki, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Andy poczuł się urażony.

– Suze, to żaden kłopot…

– Nie, naprawdę. Chcę poćwiczyć trochę kick boxing, a po takiej ilości sera czułabym się strasznie ciężko.

– Ale – nie ustępował Andy – i tak zrobię więcej… Wyglądał tak żałośnie, że nie miałam wyjścia, jak tylko powiedzieć:

– Dobra, spróbuję. Ale na razie zjedzcie to, co macie na talerzach, a ja wezmę sobie płatki.

Mówiąc to, wycofywałam się z pokoju. Kiedy dotarłam bezpiecznie do kuchni, z Maksem przy nodze – nie był głupi, wiedział, że od tych żarłoków nie dostanie ani okruszka; ja byłam jego przepustką do ludzkiego jedzenia – wyciągnęłam pudełko płatków i miseczkę, a następnie otworzyłam lodówkę, sięgając po mleko. Wtedy właśnie usłyszałam za plecami cichy głos:

– Suze.

Odwróciłam się gwałtownie. Nie potrzebowałam wskazówki w postaci Maksa wymykającego się z kuchni z podwiniętym ogonem, żeby domyślić się obecności kolejnego członka ekskluzywnego klubu istot zawieszonych między życiem a śmiercią.

Загрузка...