9

– Zasłonięte okiennicami? – powtórzył ojciec Dominik. – Okna były zasłonięte okiennicami?

– No, nie wszystkie. – Siedziałam na krześle naprzeciwko biurka, zdrapując wysypkę. Hydrokortyzon ją wysuszał. Z oślizłej zrobiła się łuskowata. – Tylko te w jego biurze, czy co to było. Powiedział, że jest wrażliwy na światło.

– Powiadasz, że gapił się na twoją szyję?

– Na krzyżyk. To jego asystent obejrzał moją szyję, jakby spodziewał się wielkiego znamienia czy czegoś podobnego. Ale nie w tym rzecz, ojcze Dominiku.

Postanowiłam wyjaśnić z dobrym ojczulkiem wszystkie niejasności. No, w każdym razie te dotyczące zmarłej kobiety, która ostatnio budziła mnie w środku nocy. Nadal nie byłam gotowa, żeby mu powiedzieć o Jessie, zwłaszcza po tym, co zaszło poprzedniego wieczoru, kiedy Tad odwiózł mnie do domu. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli Thaddeus Beaumont senior jest przerażającym mordercą, o co nie mogłam przestać go podejrzewać, to przyda się pomoc ojca Dominika, żeby oddać go w ręce sprawiedliwości.

– Chodzi o to – ciągnęłam – że zdziwiło go nie to, co powinno. Zdziwił się, że kobieta powiedziała, że jej nie zabił. Co oznacza, dla mnie przynajmniej, że to naprawdę zrobił. To znaczy, zabił ją.

Kiedy weszłam, ojciec Dominik drapał się pod gipsem za pomocą rozprostowanego metalowego wieszaka. Po chwili przestał się drapać, ale nie wypuścił drutu. Bawił się nim w zamyśleniu. Przynajmniej nie wyciągnął jeszcze papierosów.

– Wrażliwy na światło – mruczał. – Patrzył na szyję…

– Chodzi o to – powtórzyłam – że on chyba zabił tę kobietę. Praktycznie się do tego przyznał. Problem polega na tym, żeby to udowodnić. Nawet nie znamy jej imienia, a co dopiero miejsca, gdzie ją pochowano, jeśli ktoś się w ogóle pofatygował, żeby to zrobić. Nie mamy ciała. Jeśli nawet pójdziemy na policję, to co im powiemy?

Ojciec D zastanawiał się jednak nad czymś głęboko, obracając wieszak w palcach. Uznałam, że jeśli on buja w obłokach, to ja też mogę. Usiadłam wygodnie na krześle, drapiąc się zawzięcie i zaczęłam sobie przypominać, co się działo potem, gdy przestaliśmy się z Tadem śmiać z naszej przypadłości – jedyna część wieczoru, o której nie opowiedziałam ojcu Dominikowi.

Tad poszedł się przebrać. Czekałam przy basenie. Para unosząca się znad wody ogrzewała moje odziane w rajstopy nogi. Nikt mnie nie niepokoił. Odpoczywałam, słuchając szumu wodospadu. Po jakimś czasie Tad wrócił – z mokrymi włosami, ale ubrany od stóp do głów – w dżinsy i, niestety, czarną jedwabną koszulę. Miał nawet złoty łańcuszek, choć wątpię, żeby zdobył go, pisząc olśniewający esej o Jamesie Madisonie.

Powstrzymałam się od stwierdzenia, że złoto prawdopodobnie podrażnia wysypkę, a czarny jedwab i dżinsy na mężczyźnie to beznadziejny styl Staten Island.

Udało mi się jednak nie robić uwag i Tad zabrał mnie z powrotem do domu, gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się Yoshi z moim płaszczem. Poszliśmy do samochodu Tada, który ku mojemu przerażeniu okazał się czarnym lśniącym wozem, jakim, przysięgam na Boga, Dawid Hasselhoff jeździł w tym swoim programie, zanim zrobił Słoneczny patrol. Wewnątrz wyposażony był w głębokie skórzane fotele i system stereo, za jaki Śpiący gotów byłby zabić. Zapinając pas, modliłam się, żeby Tad okazał się dobrym kierowcą.

bo umarłabym ze wstydu, gdyby ktoś musiał mnie wyciągać szczypcami z takiego samochodu.

Tad jednak, jak się wydaje, sądził, że samochód jest świetny i on sam, w środku, również. Jestem pewna, że w Polsce, czy gdzieś, porshe oraz złote łańcuszki z czarnym jedwabiem uchodzą za szczyt dobrego smaku, ale przynajmniej na Brooklynie są to rzeczy typowe dla handlarzy narkotykami albo kolesiów z New Jersey.

Tad raczej nie zdawał sobie z tego sprawy. Przekręcił kluczyk i chwilę później byliśmy na szosie, pokonując karkołomne zakręty tak lekko, jakbyśmy lecieli czarodziejskim dywanem. Tad zapytał, czy chciałabym gdzieś wstąpić na kawę, czy coś. Sądzę, że teraz, kiedy odkryliśmy, że połączył nas sumak jadowity, miał ochotę jeszcze ze mną pobyć.

Powiedziałam „pewnie”, mimo że nienawidzę kawy. Dał mi swoją komórkę, żebym zadzwoniła do mamy i uprzedziła, że będę później. Mamę tak podekscytował fakt, iż wybieram się gdzieś z chłopakiem, że nie zrobiła tego, co matki zwykle robią, kiedy ich córka spotyka się z nieznajomym, to jest nie poprosiła o jego nazwisko ani numer telefonu.

Rozłączyłam się i pojechaliśmy do Coffee Clutch, ulubionej kafejki dzieciaków z Akademii Misyjnej. Jak się okazało, byli tam Cee Cee i Adam, ale kiedy zobaczyli mnie z chłopakiem, taktownie udali, że mnie nie znają. Przynajmniej Cee Cee. Adam gapił się na nas i robił głupie miny, kiedy tylko Tad odwracał się do niego plecami. Nie wiem, czy te miny wiązały się z faktem, że wysypka Tada rzucała się w oczy nawet w przyćmionym świetle Coffee Clutch, czy też Adam dawał upust swoim uczuciom wobec Tada Beaumonta w ogóle.

W każdym razie, po dwóch cappuccino dla niego i dwóch gorących jabłecznikach dla mnie, wyszliśmy i Tad odwiózł mnie do domu. Nie zrobił na mnie wrażenia szczególnie błyskotliwego. Gadał mnóstwo o koszykówce. Kiedy nie gadał o koszykówce, mówił o żeglarstwie, a kiedy nie mówił o żeglarstwie, opowiadał o nartach wodnych.

Czyż muszę dodawać, że nie mam pojęcia o koszykówce, żeglarstwie i nartach wodnych?

Ale poza tym robił dobre wrażenie. W przeciwieństwie do ojca zdecydowanie nie był stuknięty. No i był, oczywiście, nieziemsko przystojny, więc biorąc to wszystko pod uwagę, oceniłabym wieczór na siedem do ośmiu punktów w skali od jeden do dziesięciu, gdzie jeden oznacza beznadziejny, a dziesięć wspaniały.

A potem, kiedy odpinałam pas i życzyłam mu dobrej nocy, Tad pochylił się nagle, wziął mnie pod brodę, odwrócił moją twarz w swoją stronę i pocałował mnie.

Mój pierwszy pocałunek. W życiu.

Wiem, że trudno w to uwierzyć. Jestem tak żywiołowa i tryskająca energią, że chłopcy powinni do mnie ciągnąć jak pszczoły do miodu.

To niezupełnie tak. Często powołuję się na fakt, że jestem biologicznym odmieńcem – rozmawiam z umarłymi, i w ogóle – tytułem wyjaśnienia, dlaczego, jak dotąd, nie byłam na żadnej randce. Wiem jednak, że tak naprawdę nie w tym rzecz. Nie jestem tego typu dziewczyną, z którą chłopcy mieliby ochotę się umówić. No, może mają, ale zawsze znajdują jakiś powód, żeby tego nie zrobić. Może podejrzewają, że dołożę im pięścią, gdy będą czegoś próbowali, a może onieśmiela ich moja wybujała inteligencja i zachwycająca uroda (cha, cha) W końcu tracą zainteresowanie.

Dopóki nie pojawił się Tad. Tad był zainteresowany. Tad byt bardzo zainteresowany moją osobą.

Wyrażał swoje zainteresowanie, pogłębiając pocałunek od skromnego muśnięcia na „dobranoc” po dogłębny „francuski – ku mojemu szczeremu zachwytowi, bez względu na łańcuszek i jedwabną koszulę – kiedy zauważyłam… No, dobra. Przyznaję. Miałam otwarte oczy. Rany, to był mój pierwszy pocałunek. Nie chciałam niczego przegapić, jasne? Zauważyłam, że ktoś siedzi na tylnym siedzeniu porsche.

Cofnęłam głowę i krzyknęłam cicho.

Tad zamrugał, zdezorientowany.

– Coś nie tak? – zapytał.

– Och, proszę – odezwała się uprzejmym głosem osoba na tylnym siedzeniu. – Nie przerywaj sobie z mojego powodu.

Spojrzałam na Tada.

– Muszę iść – powiedziałam. – Przepraszam. Wyskoczyłam z samochodu.

Gnałam podjazdem w stronę domu, z policzkami płonącymi ze wstydu, kiedy dogonił mnie Jesse. Nie szedł nawet specjalnie szybko. Po prostu spacerował.

I do tego miał czelność stwierdzić:

– To twoja wina.

– Jak to „moja wina”? – zapytałam, podczas gdy Tad, po chwili wahania, zaczął wycofywać samochód z podjazdu.

– Nie powinnaś była – oświadczył Jesse spokojnie – posuwać się tak daleko.

– Daleko? O czym ty mówisz? Daleko? O co ci chodzi?

– Prawie go nie znasz, pozwoliłaś mu…

Odwróciłam się, stając z nim twarzą w twarz. Na szczęście Tad już odjechał. Inaczej zobaczyłby w świetle reflektorów, jak miotam się po podjeździe, krzycząc na księżyc, który zdołał się właśnie przebić przez chmury.

' – Och, nie – powiedziałam dobitnie. – Nawet tam nie chodź, Jesse.

– Dobrze – odparł Jesse. W świetle księżyca widziałam wyraz uporu i zdecydowania na jego twarzy. Upór mnie nie zaskoczył, bo Jesse należy do najbardziej upartych osób, jakie znam, ale czego dotyczyło zdecydowanie poza, być może, chęcią zrujnowania mi życia, nie miałam pojęcia. – Pozwoliłaś mu na to.

– Tylko powiedzieliśmy sobie „dobranoc” – syknęłam.

– Mogę być martwy od stu pięćdziesięciu lat, Susannah, ale to nie znaczy, że nie wiem, jak ludzie mówią sobie „dobranoc”. Na ogół, kiedy to robią, trzymają języki za zębami.

– O mój Boże. – Odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu. – O mój Boże. On tego nie powiedział.

– Owszem, właśnie to powiedziałem. – Jesse nie odstępował mnie. – Wiem, co widziałem, Susannah.

– Wiesz, jakie robisz wrażenie? – zapytałam, stając u podnóża schodów prowadzących na ganek. – Robisz wrażenie, jakbyś był zazdrosny.

Nombre de Dios! Nie jestem – parsknął śmiechem Jesse – zazdrosny o tego…

– Och, naprawdę? No to skąd ta wrogość? Tad nie zrobił ci nic złego.

– Tad – odparł Jesse – jest…

Powiedział jakieś słowo, którego nie zrozumiałam, ponieważ było po hiszpańsku. Otworzyłam szeroko oczy.

– Co takiego? Powtórzył.

– Słuchaj, mów po angielsku.

– W angielskim nie ma odpowiednika tego słowa – oświadczył Jesse, zaciskając szczęki.

– Cóż, wobec tego zatrzymaj je dla siebie.

– Nie jest dla ciebie odpowiedni – orzekł Jesse, jakby to wyjaśniało wszystko.

– Nawet go nie znasz.

– Znam go na tyle, że to wystarczy. Wiem również, że nie posłuchałaś mnie ani swojego ojca i poszłaś sama do domu tego człowieka.

– Zgadza się. Przyznaję, jest okropny. Ale Tad odwiózł mnie do domu. Tad nie ma nic do tego. To jego ojciec jest stuknięty, nie Tad.

– To ty – stwierdził Jesse, kręcąc głową – stanowisz problem, Susannah. Wydaje ci się, że nikogo nie potrzebujesz, że ze wszystkim dasz sobie radę sama.

– Z przykrością muszę ci uświadomić, Jesse, że doskonale jestem w stanie dać sobie radę sama. – Przypomniałam sobie Heather, ducha dziewczyny, który omal mnie nie zabił w zeszłym tygodniu. – Prawie zawsze – sprecyzowałam.

– Widzisz? Sama przyznajesz. Susannah, w tym wypadku musisz poprosić o pomoc księdza.

– Świetnie, zrobię to.

– Świetnie. Dobrze ci radzę.

Byliśmy tak wściekli i staliśmy, wrzeszcząc, tak blisko, że nasze twarze znalazły się w odległości zaledwie paru centymetrów od siebie. Przez ułamek sekundy, patrząc na niego, mimo że pieniłam się ze złości, nie myślałam, jakim jest nadętym, pewnym swojej racji bubkiem.

Myślałam o filmie, który kiedyś widziałam, w którym główny bohater przyłapał główną bohaterkę, jak całuje się z innym. Chwycił ją i patrząc na nią namiętnym wzrokiem, powiedział: Jeśli pragnęłaś pocałunków, ty wariatko, dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie?”

A potem zaniósł się złym śmiechem i zaczął ją całować.

Może, przyszło mi do głowy, Jesse tak się właśnie zachowa, tylko że nazwie mnie querida, tak jak czasem mu się zdarza, kiedy nie jest na mnie wściekły, że całuję się z chłopakami w samochodzie.

No, więc przymknęłam oczy i rozluźniłam usta na wypadek, gdyby chciał wsunąć w nie język.

Usłyszałam jednak tylko trzask zamykanych drzwi, a kiedy otworzyłam oczy, Jesse'a nie było.

Za to na ganku stał Profesor i zajadając lody w waflu, przyglądał mi się z góry.

– Cześć – powiedział między jednym a drugim liźnięciem. – Co tam robisz? I na kogo krzyczałaś? Słyszałem cię w środku. Wiesz, usiłuję oglądać telewizję.

Wściekła, bardziej na siebie niż na kogokolwiek innego, powiedziałam:

– Na nikogo. – I wbiegłam po schodach do domu. Właśnie dlatego następnego dnia z samego rana udałam się do gabinetu ojca Dominika i wyłożyłam kawę na ławę. Jesse nie będzie mnie oskarżał o to, że wydaje mi się, że nikogo nie potrzebuję. Potrzebuję mnóstwa ludzi.

Chłopak, z którym mogłabym się umówić, zajmuje pierwsze miejsce na tej liście, wielkie dzięki.

– Wrażliwy na światło – powtórzył ojciec Dominik, budząc się z zamyślenia. – Ma przezwisko Rudy, choć nie jest rudy. Przyglądał się twojej szyi. – Otworzył górną szufladę biurka i wyciągnął pogniecioną, nieotwartą paczkę papierosów. – Nie rozumiesz, Susannah? – zapytał.

– Pewnie – powiedziałam. – Jest rąbnięty.

– Nie sądzę. Myślę, że jest wampirem.

Загрузка...