Podczas ostatnich dni życia Daniel Żelazny Koń często wpatrywał się w potrójne cienie na ścianach swojego kamiennego domu w dolinie N’Jarr i myślał o przeszłości. Do końca zachował jasność umysłu, ale jego myśli nieustannie powracały do tych strasznych miesięcy spędzonych na pokładzie „Giordana Bruna”. Wydawało mu się, że egzystował wówczas w czymś w rodzaju milczącej otchłani, z utęsknieniem wypatrując końca kary, podczas gdy na Rakhacie lata mijały szybko.
Jego pokuta rozpoczęła się w chwili, kiedy zgodził się na to porwanie. Taką samą pokutę zadał Yincenzowi Giulianiemu — żyć z tym, co zrobił. On sam dostał jednak lżejszy wyrok. Wciąż miał nadzieję, że będzie żył dostatecznie długo, by poznać odpowiedź na pytanie, które Giuliani zabierze do grobu: A jeśli mylę się we wszystkim?
Danny zadawał sobie to pytanie wciąż i wciąż, w miarę jak mijały tygodnie spędzone w Neapolu w towarzystwie tego człowieka, którego zamierzali nieodwracalnie skrzywdzić, prawdopodobnie bez rozsądnego powodu. Żył z tym pytaniem przez całe miesiące podróży na pokładzie „Giordana Bruna”, otoczony ludźmi, którzy z trudem znosili jego widok. Pogodził się z ich oceną. Jego grzechem była pycha — robak toczący go od wewnątrz — potężna siła napędowa, czerpana ze złudnej wiary w to, że Bóg przygotowuje go do dokonania czegoś niezwykłego.
Choć rodzina jego ojca wywodziła się z nędzy i poniżenia indiańskiego rezerwatu i choć sam publicznie odrzucał romantyczne stereotypy dziedzictwa szczepu Lakota, w głębi serca był z niego dumny. Od dzieciństwa wiedział, że jest potomkiem towarzyszy broni Szalonego Konia i Małego Wielkiego Człowieka ze szczepu Oglala, Czarnej Tarczy i Chromego Jelenia ze szczepu Minikondów, Nakrapianego Orła i Czerwonego Niedźwiedzia ze szczepu Sansarków, Czarnego Mokasyna ze szczepu Czejenów czy Siedzącego Byka ze szczepu Hunkpapów — bohaterów wiodących najlepszą w dziejach świata lekką kawalerię na bój w obronie swoich rodzin i swojej ziemi, w obronie własnego stylu życia, w którym ponad wszystko ceniło się takie wartości, jak odwaga, męstwo, szczodrobliwość i transcendentne wizje duchowe.
Równie silna tradycja wiązała jego rodzinę z Czarnymi Sukniami, których wiara sprzyjała tym samym wartościom. Jego prapraprababka należała do pierwszych Indian Lakota ochrzczonych przez Pierre’a-Jeana de Smeta, legendarnego jezuitę, który dzięki swej odwadze i dobroci zdobył sławę i zaufanie wśród plemion Wielkiej Równiny. Indianie Lakota wierzyli, że wszystkie ludy, jeśli nie osoby, wierzą w Boga i pragną się z Nim połączyć; chrześcijańskie wezwanie do powszechnego pokoju nie było dla nich niczym nowym, bo głosiła je również słynna szamanka Biała Krowa. Znali też krwawą ofiarę składaną Wakan Tanka — Wielkiej Tajemnicy. Nawet krucyfiks budził znajome skojarzenia: ciało Jezusa, przebite i zawieszone na krzyżu, było niczym przebite i zawieszone ciała Słonecznych Tancerzy, szalonych wizjonerów, którzy wiedzieli, co to znaczy ofiarować Bogu własne ciało i krew w imieniu swojego ludu — z wdzięczności, w celu przebłagania za winy, w radosnym transie. Podczas mszy odprawianych przez Czarne Suknie wielu Lakotów oddawało cześć owej świętej i niezmierzonej Mocy, która opiekowała się wszystkim, co istnieje, która wysłuchiwała modlitw tych, którzy składali jej ofiarę, już nie ze swojego ciała i krwi — bo jezuici to zmienili — ale z chleba i wina, konsekrowanych na pamiątkę Najwyższej Ofiary.
Wszystko to było z pewnością przygotowaniem do tego, co miało się stać: jego pochodzenie i dziedzictwo, specyficzny styl edukacji, talent, energia i intuicja, które Daniel Żelazny Koń pielęgnował w sobie, rozwinął i wniósł w wiek dojrzałości. Wszystko to przygotowywało go na ów dzień, kiedy to po raz pierwszy otworzył raporty z misji na Rakhat i zapoznał się z tym, co załoga „Stelli Maris” zobaczyła i poznała. I uwierzył, a ta wiara rosła i umacniała się z każdą nową stroną raportów, że narodził się po to, aby polecieć na Rakhat, że ze wszystkich, którzy mogą tam zostać wysłani, tylko Daniel Żelazny Koń jest w stanie naprawdę zrozumieć kruche piękno kultury Jana’atów.
Bał się o nich.
Życie pierwotnych ludów Wielkiej Równiny też zależało od jednego gatunku zwierzyny łownej; one też były przez obcych uważane za groźne plemiona rozmiłowane w wojnie. Danny wiedział, że to prawda, ale prawda bardzo cząstkowa i wykoślawiona. Uwierzył, że jeśli znajdzie się na Rakhacie, będzie mógł w jakiś sposób zadośćuczynić swoim lakotańskim przodkom, pomagając Jana’atom odnaleźć nowy sposób życia zachowujący najwyższe wartości uznawane przez wojownika, przez łowcę i przez jezuitę: odwagę i męstwo, szczodrobliwość i wizję.
Czasami, na pokładzie „Giordana Bruna”, kiedy filtry i nawiewnie szumiały cicho, a pracę silników bardziej można było wyczuć, niż usłyszeć, Danny przypominał sobie myśl, która przyszła mu do głowy, gdy czytał raporty z Rakhatu: zrobię wszystko, by tam polecieć. Dla niego była to tylko przenośnia, ale Bóg uznał to za układ Fausta.
— Nam obu bliższa jest tradycja — powiedział mu Gelazy III podczas prywatnej audiencji. — Rozumiemy potrzebę ofiary, aby naszej wierze w Boga nadać konkretny wymiar, aby naszą wiarę pozbawić jakichkolwiek zastrzeżeń, aby bezgranicznie ufać, że jeśli zdamy się na Jego wolę, wszystko będzie dobrze. A teraz my obaj, ty i ja, zostaliśmy wezwani, by złożyć ofiarę, która będzie sprawdzianem naszej wiary, prawie tak jak Abraham. To trudniejsze od złożenia w ofierze własnego ciała. Ty i ja musimy złożyć w ofierze Sandoza, związanego jak Izaak, syn Abrahama. Musimy zrobić coś, co wydaje się okrutne i niezrozumiałe, a czyniąc to, całkowicie zawierzyć Bogu i stać się narzędziem Jego woli. Służymy Ojcu, który nie cofnął się przed ofiarą Abrahama, który dopuścił ukrzyżowanie swego Syna! I który czasami żąda poświęcenia tego, co dla nas najdroższe, aby wypełnić Jego wolę. Ja w to wierzę. A ty wierzysz?
Zdobył się wówczas tylko na kiwnięcie głową. Co sprawiło, że wyraził milczące przyzwolenie na czyn, który uważał za odrażający? Czy naprawdę ambicja? Danny badał swe sumienie z zawziętą skrupulatnością i odpowiadał sobie: Nie, to nie ambicja, choć dobrze wiedział, że inni właśnie o to go oskarżali. A może sprawił to majestat Watykanu, moralny ciężar dwu tysięcy lat władzy duchowej? Niewzruszona pewność samego papieża?
Współczucie i piękno promieniujące z tych przenikliwych, wiedzących oczu?
Tak. Tak, na pewno.
Czy Ojciec Święty miał więcej powodów, by wysłać Sandoza na Rakhat? Niewątpliwie. Można się było spodziewać wielu pożądanych skutków tej decyzji — politycznych, dyplomatycznych czy praktycznych. Lecz czy te inne motywy przeważały nad niesamowitą pewnością Ojca Świętego, a także nad prawie rozpaczliwą nadzieją ojca generała, że to Bóg zapragnął, by Sandoz powrócił na miejsce swojego duchowego i fizycznego gwałtu?
Daniel Żelazny Koń nie sądził, by tak było.
I nie wiedział już, co sam o tym myśli, nie wiedział, w co wierzy. Był pewny tylko jednego: po prostu nie potrafił patrzeć Gelazemu III w oczy, wysłuchać jego słów, a potem wyrzucić z siebie szydercze: „To parszywa, obłudna gra”. Był jezuitą i nauczono go, jak odnajdywać Boga we wszystkim; nie był w stanie wykręcić się z etycznej pułapki, jaką na niego zastawiono. Skoro Bóg jest najwyższym Panem i jeśli jest nieskończenie dobry, to wszystko, co przydarzyło się Sandozowi, musi być częścią jakiegoś większego planu, a jeśli tak, to trzeba pomóc tej duszy i wypełnić wolę Bożą, wracając z nim na Rakhat.
Tak więc, przyzwoliwszy na zdradę swego sumienia i poświęciwszy swą psychiczną integralność, Daniel Żelazny Koń mógł tylko obserwować rozwój tego, do czego się swoim przyzwoleniem przyczynił — mógł żyć z tym, co uczynił, i starać się odnaleźć w tym Boga. I podsycać w sobie nadzieję, że pewnego dnia cel uświęci środki.
Na pokładzie „Bruna” czas zdawał się wyrokiem, ale to się zmieniło, gdy Daniel Żelazny Koń zestarzał się na Rakhacie.
„Na początku było Słowo”, pouczało Pismo, i Danny doszedł do wniosku, że dwoma największymi darami, jakich udzielił Bóg umiłowanemu przez siebie gatunkowi, były: czas, który oddziela jedno przeżycie od drugiego, i język, który wiąże przeszłość z przyszłością. Wszyscy księża, którzy pozostali na Rakhacie, poświęcili w końcu cały swój czas trudowi zrozumienia wydarzeń, jakie miały tu miejsce w okresie między pierwszą i drugą misją. Dla Daniela Żelaznego Konia nie było to jednak samo intelektualne dociekanie, ale i ustawiczna modlitwa.
Jego partnerką w tym zadaniu stała się Suukmel Chirot u Vaadai. Kiedy Danny ją poznał, nie była już żoną, tylko wdową po ambasadorze Mała Njeru na dworze Hlavina Kitheriego — starzejącą się kobietą pozbawioną pozycji społecznej, ale nie szacunku. Danny był nią oczarowany od samego początku, ale Suukmel nie spieszyła się z okazaniem zaufania cudzoziemcowi, którego imię wymawiane było na Rakhacie jako Dani Hi’rnorse.
Czas jednak płynął, włosy Danny’ego przyprószyła siwizna, a twarz Suukmel pobielała i w końcu nadszedł dzień, kiedy ona i ten dziwny cudzoziemiec zaczęli czerpać przyjemność z obcowania ze sobą. Suukmel wierzyła, że przeszłość nie umarła, że jest wciąż żywa, a jej znaczenie jest tym większe, im bardziej niewidoczny jest jej wpływ. Kiedy odkryła, że Dani Hi’rnorse też w to wierzy, ich przyjaźń rozgorzała silnym, niczym nie zmąconym płomieniem.
Stało się już zwyczajem, że każdego ranka wybierali się razem na otaczające dolinę N’Jarr wzgórza i rozmawiali o tym, co dla Suukmel było zrozumiałe i co chciała uczynić zrozumiałym dla Danny’ego. Danny często rozpoczynał te rozmowy jakąś maksymą, oczekując na jej reakcję.
— Na Ziemi jest takie powiedzenie: przeszłość to obcy kraj — powiedział jej kiedyś, a Suukmel uznała to za pożyteczną maksymę, bo sama czuła się cudzoziemcem w teraźniejszości. Jednak nawet wtedy, kiedy się z nim nie zgadzała, wymiana poglądów była bardzo ciekawa.
— Władza niszczy — oznajmił jej pewnego dnia, kiedy zaczęli wspinać się na wzgórze, by dojść do ścieżki okalającej dolinę. — A władza absolutna niszczy absolutnie.
— Niszczy lęk, a nie władza — odpowiedziała. — Brak władzy poniża. Władzę można wykorzystywać dobrze lub źle, ale słabość nikogo nie czyni lepszym. Temu, kto ma władzę, łatwiej pielęgnować dalekowzroczność. Może być cierpliwy, nawet wspaniałomyślny wobec sprzeciwu, wiedząc, że w końcu go pokona. Nie czuje, że jego życie jest jałowe, bo ma powód, by wierzyć, że jego plany zostaną urzeczywistnione.
— Mówisz o sobie, szlachetna Suukmel — zapytał Danny z uśmiechem — czy o Hlavinie Kitherim?
Przystanęła i przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami.
— Można mówić o pewnej zgodności dusz — przyznała ostrożnie, zanim ponownie ruszyła pod górę. — Zło opanowało Hlavina Kitheriego, kiedy był tylko resztarem. Był gotów na wszystko, więc postępował jak człowiek gotów na wszystko. To się zmieniło, odkąd zdobył władzę.
Ścieżka zrobiła się bardziej stroma, pokryta zdradzieckim piargiem. Przez jakiś czas wspinali się w milczeniu. Tuż przed szczytem nieco zdyszana Suukmel usiadła na gładkim, twardym pniu tupy i spojrzała poprzez dolinę N’Jarr na góry, wyrastające z ziemi jak gigantyczne rakiety wystrzeliwane z samego środka Rakhatu.
— Oczywiście władza może się dostać w ręce niewłaściwych ludzi — przyznała, kiedy złapała oddech. — Małoduszne, tępe, ubogie dusze mogły kiedyś odziedziczyć władzę. Dzisiaj tacy ludzie mogą ją sami pochwycić, kupić albo dojść do władzy przypadkiem. — Głos jej stwardniał. — Władza nie zawsze uszlachetnia. — Powiedziała to, patrząc na południe, i zaraz potem wstała. — Powiedz mi, Dani, dlaczego spędzasz tyle czasu ze starzejącą się kobietą? — zapytała, spoglądając na niego z ukosa, kiedy ruszyli w dalszą drogę.
Wyciągnął swoją dziwną, nagą dłoń, aby pomóc jej obejść wyrwę w ścieżce.
— Kiedy byłem bardzo młody — powiedział — zamieszkała z nami babka mojego ojca. Opowiadała nam dawne opowieści, które sama usłyszała z ust swoich prababek. W ciągu tych kilku pokoleń zmieniło się wszystko. Wszystko.
— Pamiętasz te opowieści? — zapytała Suukmel. — A może uznałeś, że wiedza o przeszłości nie będzie ci potrzebna?
— Pamiętam. — Danny przystanął, a Suukmel obejrzała się i zobaczyła, że na nią patrzy. Z lękiem, pomyślała. — Ale w moim kraju byłem uczonym. Więc badałem prawdę tych opowieści, które dotarły do mnie poprzez pięć pokoleń, posługując się badaniami innych uczonych.
— I co się okazało?
Okazało się, że mówiły prawdę. Nie były legendami, były historią. No i dlatego teraz spędzam tyle czasu ze starszymi paniami — zażartował, a ona się uśmiechnęła.
— Zmiana może być dobra — powiedziała Suukmel, kiedy znowu poszli dalej. — Wielu Jana’atów wciąż wierzy, takjak my wszyscy wierzyliśmy w dawnych wiekach, że zmiana jest niebezpieczna i zła. Uważają, że wszystko, co zrobił mój pan Kitheri, było straszliwym błędem, nienawidzą go za to, że zmienił dawny sposób życia, przekazywany z pokolenia na pokolenie bez najmniejszego uszczerbku. Potrafisz to zrozumieć? Czy u was, na planecie H’earth, znana jest taka doskonałość?
Danny powstrzymał się od uśmiechu.
— Och, tak. Ja sam jestem członkiem „kościoła”, który przez wielu jest uważany za nieomylnego depozytariusza ponadczasowej prawdy.
— Mój pan Kitheri i ja rozważaliśmy ten problem bardzo dokładnie. Uznaliśmy, że każda instytucja uważająca się za strażnika prawdy ceni stałość i niezmienność, bo zmiana z samej swojej natury wprowadza błąd. Takie instytucje mają zawsze potężne mechanizmy utrzymujące niezmienność i walczące ze zmianami.
— Odwołują się do tradycji i do władzy. I do boskości.
— Tak, do tego wszystkiego — przyznała pogodnie. — A jednak zmiana może być pożądana albo konieczna, albo i pożądana, i konieczna! Więc jak mądry książę wprowadza zmianę, kiedy całe pokolenia uświęciły jakąś praktykę lub zakaz, które teraz krzywdzą lub okaleczają?
Zatrzymała się, żeby spojrzeć na niego wprost; już nie dziwiła jej klarowność wizji z bliskiej odległości.
— Powiedz mi, Dani, czy nie jesteś już zmęczony paplaniem starej kobiety? — zapytała, przekrzywiając głowę. — Bo jeśli nie, opowiem ci o pierwszych dniach panowania Kitheriego. Chcesz?
Nawet teraz, kiedy już wiedziała, co z tego wynikło, jej oczy zapłonęły zachwytem.
— Opowiedz mi — odpowiedział. — Wszystko, co pamiętasz.
Pierwsze dekrety Kitheriego nie spotkały się ze sprzeciwem, bo przywracał nimi tylko zapomniane dawne praktyki: pojedynki tancerzy, bitwy wielkich chórów.
— To nie była zmiana. — Suukmel ściszyła konspiracyjnie głos. — Po prostu powrót do dawnych obyczajów, jak mówił, czystszych i bliższych dawnej prawdzie.
Wkrótce Kitheri ustanowił ogólnokrajowe zawody w poezji, architekturze, inżynierii, matematyce, optyce, chemii. Złożywszy podczas inauguracji przysięgę, że będzie strzegł niezmiennego ładu Inbrokaru, nie mógł naruszyć prastarego dziedzictwa, więc nagrody nie były cenne.
— Tylko symbole — powiedziała Suukmel lekceważąco. — Kwiat traja ‘anronu, proporczyk, rymowany trójwiersz skomponowany przez samego Najdonioślejszego.
Nie upłynęło wiele czasu, zanim wojownicy i trzeciacy zyskali legalne możliwości rozwijania swoich zdolności i talentów — wojownik mógł stać się uczonym, a kupiec atletą, co dawniej było nie do pomyślenia. Teraz mogli uzyskać wysoką pozycję z powodu tego, co sobą reprezentowali, a nie z powodu samego urodzenia.
— Równoległe hierarchie, oparte na kompetencji — zauważył Danny. — Otwarte dla wszystkich, likwidujące niezadowolenie. To był twój pomysł, pani?
Ach, jaką przyjemność czerpała z towarzystwa tego cudzoziemca! Chyba tylko z Hlavinem czuła się tak dobrze.
— Tak — przyznała, opuszczając skromnie oczy. — Ustanowienie takich form współzawodnictwa pozwoliło mojemu panu Kitheriemu wyłowić jednostki obdarzone talentem, inteligencją, wyobraźnią, energią.
Suukmel Chirot u Vaadai potrafiła dobrze wykorzystać własne ograniczenia, jakim podlegała od narodzin. Nauczyła się, że prawie wszystkie wydarzenia lub okoliczności można obrócić na swoją korzyść.
— Najdonioślejszy wykorzystywał każdą sytuację. Silna władza lokalna budziła takie samo rozżalenie wśród niższych kast jak oczywiste oznaki niekompetencji. Mój pan Kitheri był trzeciakiem, więc znał się dobrze nie tylko na wojaczce, ale i na prawie. Niemal zawsze udawało mu się znaleźć precedens prawny, by usunąć jakiegoś zbyt potężnego lub wyjątkowo nieudolnego możnowładcę, jeśli jego młodszy brat był lepszy i bardziej sprzyjał nowemu reżimowi. A kiedy brakowało środków legalnych, dochodziło do różnych wypadków. Postawiła uszy, czekając na jego komentarz.
— Za cichym przyzwoleniem Najdonioślejszego? — zapytał Danny, a Suukmel nie zaprzeczyła. — A więc ci, którzy się na to godzili, dobrze wiedzieli, komu będą zawdzięczać swoje wyniesienie. Zdawali sobie sprawę, że ich władza i pozycja będzie oparta na równie kruchych podstawach jak władza Hlavina Kitheriego. — Zastanawiał się przez chwilę. — Takie jednostki tworzyły zaufaną kadrę popleczników. Można było na nich polegać, bo ich los związany był z jego losem.
— O to właśnie chodziło. — Była wobec niego coraz bardziej szczera. Danny był inteligentnym słuchaczem, który doceniał subtelne sformułowania, a jego podziw działał na nią jak niezwykła wonność. — Znaleźliśmy wiele sposobów poszerzania wpływów Najdonioślejszego. Na przykład, kiedy umarł jakiś lokalny władca, głowa rodu, można było przedłużać interregnum przez opóźnianie ceremonii inwestytury. Najdonioślejszy, którego obecność była konieczna, z jakiegoś powodu po prostu nie mógł w niej uczestniczyć. Często — dodała niewinnym tonem — przez wiele pór roku.
Regentami mianowano bratanków, szwagrów lub wujów-trzeciaków, a jednocześnie konfiskowano księgi rachunkowe i rejestry podatków, oddając je do sprawdzenia kupcom-trzeciakom i ruńskim księgowym z jakiejś odległej prowincji.
— Niekiedy wystarczyło samo rzetelne sprawdzenie ksiąg rachunkowych — mówiła Suukmel. — Dochody regionalne często znacznie wzrastały, a korzystała z tego rodzina, o którą nam chodziło.
— A Najdonioślejszy miał już pełny wgląd we wszystkie źródła bogactwa na danym terytorium — dopowiedział Danny.
— I wówczas znajdował w końcu czas na wzięcie udziału w niezbędnej ceremonii. Kiedy już dochodziło do przekazania ojcowizny, każdy dokładnie wiedział, ile wpływów można i należy oczekiwać z podatków. Dotychczasowi regenci, jeśli uznano ich za jednostki obiecujące, mogli zostać wcieleni do nowej izby skarbowej.
— I, oczywiście, powiększali grono zwolenników Kitheriego?
— Oczywiście.
Danny spojrzał na nią z podziwem.
— A do kogo, jeśli można wiedzieć, napływały doniesienia z tych izb?
— W owym czasie byłam osobą dość wpływową — mruknęła Suukmel i zachowała powagę nawet wówczas, gdy Danny wybuchnął śmiechem i pokręcił głową. — Jeśli wykryto jakieś nieprawidłowości — ciągnęła — otwierały się dwie drogi. Na dzień przed inwestyturą Najdonioślejszy zapraszał nowego władcę na prywatną audiencję i powiadamiał go o haniebnych czynach, jakich dopuścił się jego przodek. Dawano mu do zrozumienia, że mimo to Najdonioślejszy zechce pozostawić go na urzędzie i oczekiwano wdzięczności.
— I współpracy, rzecz jasna — powiedział Danny. — A jeśli ród był nadal przeciwny zmianom proponowanym przez Najdonioślejszego?
— Jeśli ród im nie sprzyjał, ujawniano publicznie przestępstwa, jakich się dopuścił, jego członków uznawano za VaHaptów, wyrzutków społecznych, a dziedzictwo konfiskowano.
— A w jaki sposób egzekwowano takie wyroki?
— Był niewielki oddział doborowych wojowników, występujących zwykle w turniejach, wyposażony i opłacany za pieniądze wpływające z nowych podatków. — Spojrzała poprzez dolinę. — Była też wojna na południu. Mój pan Kitheri potrafił przekonać bardziej… przywiązanych do tradycji, że bronią terytorium jana’atańskiego i dawnych obyczajów.
A kiedy ginęli na wojnie, na północy pozostawały po nich ziemie i tytuły. — Suukmel uniosła potwierdzająco podbródek. — Dwie pieczenie na jednym ogniu — mruknął Danny po angielsku.
— Trudno ci będzie uwierzyć — ostrzegła go Suukmel innym razem — ale to prawda. Hlavin miał poparcie wśród Runów. Nauczył się cenić ich zdolności i wykorzystywał je do urzeczywistnienia swoich planów. W jednym z pierwszych dekretów postanowił, by odtąd miejscy Runowie mieli swoich delegatów na inbrokarskim dworze. Zasięgano ich opinii we wszystkim, co dotyczyło Runów, mimo sprzeciwu ze strony niższych rangą Jana’atów.
Suukmel doradziła też Kitheriemu, by stworzyć siatkę ruńskich informatorów, a zadanie to powierzono jej zaufanej służebnicy Taksayu. Wkrótce zaczęły napływać doniesienia od kucharzy i lokajów, sekretarzy i masażystów, od poborców podatków i asystentów naukowych, od pomywaczek i nałożnic.
— Nie minęło wiele czasu, a mój pan Kitheri wiedział, o czym się mówi we wszystkich wielkich domach, kto jest niezadowolony i z czego, kto z kim zawiera tajne przymierza i kto komu czego zazdrości…
— A wiedza jest potęgą — przerwał jej Danny.
Suukmel zagruchała gardłowo.
— To bardzo mądre przysłowie — powiedziała z niekłamanym uznaniem.
— A jak wynagradzano Runów za ich pomoc we wprowadzaniu w życie planów Kitheriego?
— Oczywiście informatorzy musieli zostać tam, gdzie byli, ale ich dzieciom pozwalano wyrazić swoje zdanie na temat miejsca i rodzaju pracy, jaką chcą wykonywać, a później pozwalano im też wybrać sobie partnera rozrodu. Tak nam doradziła moja wierna przyjaciółka Taksayu. — Zamilkła na chwilę, by uszanować pamięć zmarłej. — Taksayu była Runao, ale mój pan Kitheri czerpał mądrość ze wszystkich źródeł, w których można ją było znaleźć…Ustanowił nawet renty dla ruńskich informatorów, którzy osiągnęli wiek uboju…
— I którzy karmili go informacjami, co bardziej cenił od ich mięsa — powiedział Danny chłodnym tonem.
Suukmel nie zwróciła uwagi na ten ton, pochłonięta chęcią wyjaśnienia mu wszystkiego.
— To była w istocie radykalna zmiana, ale ci, których służba domowa szła na taką rentę, uważali to jedynie za nieszkodliwy kaprys Najdonioślejszego. Kto by się sprzeciwiał, by jakiś stary Runao żył odtąd na koszt rozrzutnego Kitheriego? Ostatecznie mięsa nie brakowało, można je było zawsze mieć ze wsi… z wieśniaków hodowanych na odźwiernych, służących poruszających wachlarzami, zwykłych Runów użytkowych, przeznaczonych wyłącznie do uboju…
Urwała, widząc jego wzrok.
— Nie znaliśmy innego sposobu życia — powiedziała i odetchnęła głęboko, jakby nagle ogarnęło ją zmęczenie. — Dani, zrozum! Nie tylko Runom samo urodzenie wyznaczało los. Wszyscy podlegaliśmy temu prawu! Kolejność narodzin, ranga rodu… to określało każdy szczegół życia… nawet jeśli się miało szczęście być potomkiem męskiego rodzaju! Od tego zależało wszystko… długość pazurów, drzwi, przez które można było przejść. Kogo można było poślubić, czym można się było zajmować. Liczbę kolczyków, które można było nosić, rodzaj perfum, które można było kupić! I… tak, skąd ma pochodzić mięso, jakim można się było żywić. Dani, Hlavin zamierzał to wszystko zmienić!
— Ale każda zmiana wymaga czasu — powiedział Danny. — Jeszcze jedno przysłowie.
Suukmel uniosła lekko ogon i pozwoliła mu opaść: jak sam mówisz.
— Myślę, że czasu wymaga nie tyle sama zmiana, ile opór, jaki napotyka.
Ale z pewnością Najdonioślejszy nie utrzymywał tych starszych Runów w nagrodę za ich usługi wyłącznie z dobroci serca — zauważył Danny, teraz, kiedy już ją lepiej poznał, pozwalając sobie na większą agresywność. — Ze skumulowanej wiedzy, napływającej od Runów z całego Inbrokaru, korzystała jego izba skarbowa, tajna policja, sam Kitheri.
— Tak! Oczywiście! Przecież nie zbuduje się muru z jednego kamienia. Sprawdzianem słuszności decyzji jest wielość jej uzasadnień. Jeśli służy więcej niż jednemu celowi, wzrasta prawdopodobieństwo, że jest słuszna…
Ku jej zaskoczeniu Danny zaczął coś mówić, ale nagle zamilkł i odwrócił się od niej. Zrozumiała, że uraziło go to, co przed chwilą powiedziała, więc postanowiła mu to lepiej wytłumaczyć.
— Dani, kiedy coś zmieniamy, jesteśmy jak bogowie: działamy, a z każdego naszego czynu wypływają całe kaskady konsekwencji; niektórych się spodziewamy i pragniemy, inne nas zaskakują i budzą wstręt. Ale nie jesteśmy jak wasz Bóg, który wie wszystko! Nie znamy przyszłości, potrafimy ją tylko przewidywać, a potem po skutkach oceniać, czy postąpiliśmy słusznie. — Siedział sztywno, odwrócony do niej plecami, oddychał dziwnie. Jeszcze nigdy nie zachowywał się w ten sposób. — Dani, czy cię obraziłam? — zapytała, zdumiona.
Odwrócił się do niej. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
— O pani, ależ nie! — Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. — Jesteś narzędziem mojego sumienia. — Próbował się uśmiechnąć, ale nie wypadło to zbyt przekonująco, nawet dla Suukmel, która wciąż miała trudności z interpretacją wyrazu twarzy cudzoziemców. — Pani, ja też kiedyś wierzyłem, że wielość powodów sprzyja słuszności decyzji. W ten sposób próbuje się usprawiedliwić coś, co nie daje się usprawiedliwić. Dawno temu podjąłem pewną decyzję, bo udało mi się znaleźć wiele powodów, które ją usprawiedliwiały. Ta decyzja przy wiodła mnie tutaj, ale nie dowiem się, czy była słuszna, dopóki nie osądzi mnie mój Bóg.
Przyglądała mu się długo, żeby zrozumieć jego twarz w takich chwilach, zapamiętać zapach, nauczyć się tonu jego głosu. Potem odwróciła się ku dolinie N’Jarr, gdzie niskie kamienne mury lśniły jak złoto w ukośnym świetle poranka.
— Spójrz — powiedziała, zataczając ręką wdzięczny łuk, od zachodu do wschodu. — I słuchaj. — Śpiewały wszystkie dzieci: dzieci Runów i dzieci Jana’atów. — Jak możesz w to wątpić?
Nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią swoimi małymi, czarnymi, szeroko otwartymi oczami. Tego dnia wracali do domu w milczeniu i nigdy już o tym nie rozmawiali.
— To, co mi opowiedziałaś, wyjaśnia osiągnięcie władzy politycznej — powiedział jej Danny któregoś dnia — ale nie wyjaśnia wszystkiego. Udało mu się pozyskać dla swych planów Jana’atów i Runów, ale przecież nie poszli za nim za jeden kwiat traja ‘anronu, za wisiorek czy rymowany trój wiersz. I myślę, że nie za bogactwo, władzę czy nawet prawo do rozrodu.
— Poszli za nim z miłości, z wierności — odpowiedziała pogodnie Suukmel. — W Hlavinie Kitherim zaczęli dostrzegać ucieleśnienie swojej własnej wielkości. Kochali go za to, czym stał się on i czym sami się stali. Zrobiliby dla niego wszystko.
— Więc kiedy Najdonioślejszy dał im do zrozumienia, że pragnie ich mocniej związać ze sobą, zapomnieli… albo raczej wybaczyli mu jego… — Urwał, nie chcąc jej obrazić.
— Jego skłonność do seksualnej… wymyślności, tak? — podpowiedziała, rozbawionajego delikatnością. — Tak. Chętnie oddawali swoje trzecie siostry i córki do jego haremu.
— Wiedząc, że dzieci z nich zrodzone nie zajmą określonego miejsca w hierarchii?
— Tak, wiedząc, że życie narodzonych w domu Kitheriego nie będzie zależało od kolejności urodzenia i nie będzie nim władała śmierć. A więc niech tak będzie, mówili. Niech przyszłość sama rzeźbi swój bieg, jak wezbrana rzeka. Nie zwątpili nawet wówczas, gdy Hlavin uchylił zakaz rozrodu wobec niektórych kupców-trzeciaków. Czy rozumiesz, jakie to było „rewolucyjne”? — zapytała, używając angielskiego słowa. — Zawsze byliśmy zaprzysiężonymi strażnikami własnego dziedzictwa. Uważaliśmy za sprawę honoru, by przekazać potomkowi dokładnie to, co sami otrzymaliśmy. Przekazać więcej było hańbą: sugerowało kradzież. Przekazać mniej było hańbą: sugerowało rozrzutność. A Hlavin pokazał nam wszystkim, że można coś stworzyć z niczego! Poezja, bogactwo, muzyka, idee, taniec: coś z niczego! Można było pomnożyć dziedzictwo, nie będąc złodziejem! Wszyscy zaczęli to dostrzegać i wszyscy się dziwili… nawet ja… czego się tak obawialiśmy przez te wszystkie lata?
Jak pradawny łowca rzucający mięso u stóp swojej żony, Hlavin Kitheri złożył wszystko, czego dokonał, u stóp pani Suukmel Chirot u Vaadai. To dla niej zdecydował się na ostatni krok, na otworzenie ostatnich drzwi, uwalniając Chaos i Mądrość.
Z całego Inbrokaru przybywały jego młode małżonki, zawoalowane, strzeżone i nieświadome. Dla dobra Suukmel, a może też przez pamięć żałosnego losu swojej siostry Jholai, Hlavin Kitheri sprowadził do swego seraju cuda i dziwy ziemi, mórz i powietrza, zapełnił swój pałac ruńskimi nauczycielami i mówiącymi księgami, jana’atańskimi politykami i uczonymi, bardami i inżynierami. Z początku jego dziewczęta były odgrodzone od mężczyzn drewnianymi parawanami, później tylko ciężkimi kotarami. Jeszcze później zaczęto uznawać za normalne i nie budzące sprzeciwu, że panie przysłuchiwały się debatom, najpierw dorzucając tylko swoje uwagi, z czasem biorąc w nich pełny udział, a oddzielała je od mężczyzn tylko symboliczna, muślinowa zasłona, przezroczysta i zwiewna — dalekie wspomnienie dawnych ograniczeń.
Te dziewczęta rodziły Kitheriemu dzieci. Pierwszym był syn, którego nazwał Rukuei; został wytrzebiony jako niemowlę i oddany Suukmel na wychowanie w ambasadzie Mała Njeru. Później rodziło się coraz więcej dzieci, ajednym z nich była córka, która nie wiedziała, że kobietom nie wolno śpiewać. Kiedy Hlavin Kitheri usłyszał ten wysoki, czysty głos, z zachwytu zamarło w nim serce.
Poza udziałem w wieczornych, rytualnych śpiewach sam Hlavin nie śpiewał już od lat. Teraz, z ulgą głębszą od tej, która towarzyszy zaspokojeniu jakiejkolwiek żądzy fizycznej, odnalazł na nowo poezję i muzykę. Sprowadził muzyków i chórzystów i pozwolił śpiewać kobietom i dzieciom, ufając, że rozmigotane piękno ich głosów uśmierzy sprzeciw społeczeństwa wobec tak rewolucyjnej zmiany. I znowu zaczął tworzyć kantaty, chorały i antyfony, tym razem dla swoich małżonek i dzieci.
W dwunastym roku panowania Hlavina Kitheriego Dziedzictwo Inbrokaru było już największą polityczną potęgą w dziejach Rakhatu — bogatszą od Mała Njeru, równie zaludnioną jak Palkirn — a Hlavin Kitheri był niekwestionowanym władcą środkowego królestwa Potrójnego Przymierza. Miał już bliskich sprzymierzeńców w rodach Chirot i Vaadai w Mała Njerze. Teraz, kiedy już rozpoczął rewolucję, dla której wciąż nie znajdował nazwy, za rok czy dwa lata miał wreszcie poślubić swoją narzeczoną z Palkirnu, ustanawiając nową, prawowitą linię dziedzictwa.
— Kiedy po raz pierwszy zdaliście sobie sprawę z tego, co dzieje się na południu? — zapytał Daniel Żelazny Koń wiele lat po śmierci Kitheriego.
— Były pewne oznaki od samego początku — odpowiedziała Suukmel. — Nie minęła nawet jedna pora roku od sukcesji Hlavina, kiedy pod murami Inbrokaru pojawili się pierwsi uchodźcy. — Oszołomieni i przerażeni, jak wszyscy uchodźcy, opowiadali o pożarach, zdradach i o śmierci w środku nocy, o Runach ratujących życie tym niewielu Jana’atom, którzy zasłużyli sobie na ich wierność i miłość. — Mój pan Kitheri potrafił dostrzec ironię losu. Sam kiedyś powiedział: „W samym akcie poczęcia nowego świata zawarłem już jego zniszczenie”.
— Nie ma takiej osoby, której wizja rzeczywistości nie podlegałaby ograniczeniom — zauważył Danny. Milczeli przez pewien czas, przysłuchując się południowym śpiewom, przenoszącym się od jednego domostwa do drugiego. — Wydaje mi się, pani, że gdyby sprawy potoczyły się choć trochę inaczej… Może gdyby Supaari VaGyjur został pierwszym i najważniejszym zwolennikiem Kitheriego…
— Może — zgodziła się Suukmal po dłuższej chwili. — W końcu to, co najbardziej czyniło go godnym pogardy w starym reżimie, stawało się najbardziej pożądane i podziwiane za panowania mojego pana Kitheriego. — Znowu umilkła, nad czymś się zastanawiając. — Ten kupiec mógłby, na przykład, zostać idealnym kanclerzem. Mógłby też stanąć na czele Ministerstwa Spraw Runów…
Spojrzała ze smutkiem na Danny’ego, który dorównywał jej w wielu sprawach, nie tylko wzrostem.
— Być może — powiedziała beznamiętnym tonem — było to do uniknięcia, ale wtedy… Wtedy wydawało się, że nie ma innej drogi…