ROZDZIAŁ VII

Nad świerkowym lasem wstawał księżyc. Przez chwilę kilka wierzchołków drzew rysowało się wyraźnie na tle żółtej tarczy, ale zaraz księżyc wspiął się wyżej i ukazał w pełnej krasie na nocnym niebie.

Hilda wyglądała przez okno. Na Elistrand czuła się cudownie bezpieczna. A gdyby tak musiała mieszkać sama w domu? Teraz za skarby świata by się na to nie odważyła. Ona, której samotność nigdy nie odstępowała, teraz zaczęła bać się ciemności.

Jakże tajemniczy wydawał się krajobraz w świetle księżyca! Smukłe jałowce na zboczu przy Elistrand rzucały długie cienie, podkreślając zaczarowany wzór z odłamków skalnych i kępek trawy.

Po rozmowie z Mattiasem nie mogła zasnąć. Nie przypuszczała, że dręczyły go tak bolesne wspomnienia. Zrozumiała, że przeżył wiele złego. A jej się zawsze zdawało, że bogaci i wysoko urodzeni żyją beztrosko!

Jego oświadczyny były naturalnie żartem, ale chyba naprawdę mu się podoba! Na tę myśl wezbrała w niej duma.

Hilda zmarszczyła czoło. Czy coś się poruszyło tam w zagajniku? Jakiś cień oderwał się od kępy drzew i przysunął bliżej. Coś skurczonego, niekształtnego przedzierało się, kulejąc, przez jałowce na zboczu.

Olbrzymi pies? Czy może coś innego? To było jakieś zwierzę, ale zachowywało się tak dziwnie. Teraz zniknęło.

Tam! Znów się pojawiło, kierując się ku szczytowi wzgórza. Kręciło się na wszystkie strony, węszyło, szukało.

Hilda była tak przejęta tym, co widzi, że nie zwróciła uwagi, jak mocno wali jej serce.

Zwierzę znalazło się na szczycie; teraz było je widać wyraźnie.

Dziewczynę przeniknął lęk. Pojęła, dlaczego poruszało się tak dziwnie. Miało tylko trzy nogi.

Potworny, kudłaty pies, a raczej wilk, z długim kosmatym ogonem.

Zwierzę zmieniło kierunek, zaczęło zbliżać się do Elistrand. Podniecona Hilda odnosiła wrażenie, że bestia zmierza wprost na nią.

Stała jak sparaliżowana. Chciała kogoś wezwać, ale w pobliżu był tylko pokój Eli. Inni mieszkali na pierwszym piętrze, daleko stąd. A Gabriella była tak bardzo zmęczona.

Zanim zdążyła coś zdecydować, dobiegł jej uszu jakiś ostry dźwięk, jakby krzyk. Stwór, najwyraźniej przestraszony, znów zniknął w zagajniku.

Odetchnęła z ulgą. Czy to było tylko przywidzenie, wywołane przez księżyc, czy też…?

Hilda stała w domu za solidnymi szybami i zamkniętymi drzwiami.

Był jednak ktoś, kto nie znajdował się w tak bezpiecznym miejscu.

Akuszerka wracała do domu; właśnie powitała nowego mieszkańca świata. Była silną, energiczną kobietą i nie przejmowała się histerycznym gadaniem o wilkołaku, pojawiającym się podczas pełni księżyca.

Musiała przejść kawałek lasem, ale ponieważ księżyc świecił jasno, bez trudu odnajdywała drogę.

Jak dziwnie szeleści las dziś w nocy! Słyszała te szmery już od dłuższej chwili. Jakby coś podążało w ślad za nią, nie ścieżką, lecz nieco dalej, na ukos. Kiedy się zatrzymywała, zamierały również tamte dźwięki. Czy to jej spódnice wydawały takie odgłosy, ocierając się o ziemię?

Zrobiła jeszcze parę kroków i przystanęła.

Nie, to nie spódnice. To coś nie zdążyło przystanąć tak szybko jak ona. Ciężkie łapy zatrzymały się moment później.

Łapy?

Głupie gadanie.

– Co za idiota drażni ludzi w ten sposób? – zawołała. – Wyjdź do światła, nie boję się ciebie!

Czy to nie para ślepi bawi się tam, wśród mrocznych cieni? Ślepi, w których ostro odbija się światło księżyca? Nie, nie wolno jej niczego sobie wmawiać, ale te oczy znajdują się zbyt nisko, by mogły należeć do człowieka. A za wysoko jak na lisa.

Wielki pies?

Nikt w parafii nie miał tak ogromnego psa.

Akuszerka podniosła z ziemi kij i rzuciła go w kierunku cienia pod drzewami. Odpowiedziało jej przytłumione warczenie.

Zaczęła biec. Do najbliższego domostwa było daleko, a ona nagle straciła całą odwagę.

Wilki, tutaj? Wiele już lat upłynęło, odkąd widziano je po raz ostatni. A w dodatku ta bestia była zbyt duża jak na wilka, w każdym razie na zwykłego wilka.

Znów przyszły jej do głowy jakieś idiotyczne myśli.

Nagle dostrzegła coś kątem oka. Odwróciła głowę odrobinę i wtedy go zobaczyła. Wyszedł na ścieżkę i ciężko sapiąc biegł za nią. Zauważyła, że porusza się tylko na trzech nogach, z tyłu mu jednej brakuje.

Akuszerka zaczęła krzyczeć i zdjęta panicznym lękiem ruszyła pędem przed siebie. Zaplątała się w spódnice, usiłowała je unieść. Cisnęła w kierunku potwora kuferkiem, który niosła w ręku, ale nie trafiła.

Teraz była już na otwartej przestrzeni. Boże, niech ktoś nadejdzie, błagała w duchu, oszalała ze strachu.

Raptem straszliwa bestia, jakby czymś spłoszona, zniknęła. Może był to jakiś dźwięk? Akuszerka nie mogła niczego stwierdzić na pewno, krzyczała bowiem przez cały czas jak opętana.

Nie przystawała ani na moment, dopóki nie dotarła do najbliższej zagrody.

Następnego dnia mówiła o tym cała parafia.

Kowal miał pełne ręce roboty z wytapianiem srebrnych kul, była to bowiem jedyna skuteczna broń na taką bestię i wielu chłopów pragnęło się w nią zaopatrzyć. Pastor usiłował przemówić wieśniakom do rozsądku i nakazywał, by nie wierzyli w zabobony, lecz na próżno. A czy córka hycla także nie widziała potwora? Sam grabarz mógł o tym zaświadczyć.

A jeszcze te cztery kobiety rozszarpane na kawałki! Jak pastor może to wytłumaczyć?

Na Grastensholm nie wiedziano, co o tym sądzić.

Liv wydawała się to wszystko niezbyt zrozumiałe.

– To się nie zgadza. Za dużo dobrego naraz. Albo raczej złego. Wilkołak, czarownice i cztery zamordowane kobiety.

– Tak – podjął Mattias. – Babcia ma całkowitą rację. Przypuśćmy, że to rzeczywiście wilkołak rozszarpał te kobiety… I tu się coś nie zgadza! Wilkołaki nie grzebią swoich ofiar, nie przyjeżdżają powozem i nie składają zwłok w ziemi. Rozszarpują ofiary i na tym koniec! Tak mówią legendy. Ja w to nie wierzę.

– Nie, ale zastanówmy się nad taką oto możliwością – powiedział Tarald. – Być może wilkołak, który na powrót przywdział ludzką skórę, zdał sobie sprawę z tego, co uczynił, i chciał zatrzeć ślady.

– Czterokrotnie? – z powątpiewaniem odezwała się Irja. – I żadnej z tych kobiet nie znano w tej okolicy?

– Tego właśnie nie rozumiem – stwierdziła Liv. – Niczego nie rozumiem!

– Musimy poczekać i zobaczyć, co stanie się dalej – orzekł Tarald. – Na szczęście ta mała Hilda, to biedne dziecko, jest teraz bezpieczna.

Mattias nie potrafił sobie wyobrazić Hildy ani jako małej, ani jako dziecka, niemniej jednak myślał podobnie jak ojciec. Dobrze, że nareszcie znalazła zaciszne schronienie u dobrych ludzi. Naprawdę na to zasługiwała.

Przez następne noce czatowało z nabitymi strzelbami pół wioski, ale nie wydarzyło się nic szczególnego. A później księżyc zmniejszył się na tyle, że większość chłopów uznała, iż niebezpieczeństwo minęło.

Niektórzy jednak pamiętali, że Hilda i kościelny zetknęli się z potworem w samym środku dnia na długo przed pełnią, nieustannie więc czuwali.

Opowieści akuszerki były dla Hildy ogromnym wstrząsem. A jednak to wilkołak! I czyhał teraz na nią, Hildę. Ta myśl była porażająca, nie mogła pomieścić się jej w głowie.

Dzieci również słyszały plotki, powtarzały je i ubarwiały, dodając upiorom grozy. Uspokajająco działały na Hildę tylko rozmowy z doktorem Meidenem, który nadal przychodził co dzień, rzecz jasna po to, by zajrzeć do dzieci, ale wiele wskazywało na to, że ma ochotę również chwilę z nią porozmawiać. Bardzo to sobie ceniła.

Nieczęsto natomiast stykała się z Andreasem. Bywał codziennie i witał się z nią równie przyjaźnie jak zawsze, jednakże w jego stosunku do niej pojawiło się coś nowego, coś, czego nie potrafiła nazwać. Hilda z natury nie była natrętna, czekała więc tylko i cieszyła się, że może na niego popatrzeć. Więcej nie wymagała. Był postacią z marzeń, kimś nieosiągalnym i z tego właśnie powodu tak niezwykle pociągającym.

Pewnego dnia na Elistrand zapanowało niezwykłe poruszenie. Kiedy Hilda schodziła na dół, podeszła do niej Gabriella z uśmiechem maskującym zmieszanie, z dłońmi przyciśniętymi do rozognionych policzków.

– Och, kochana Hildo, co mamy zrobić? To wszystko jest takie niezwykłe, jestem oszołomiona!

– Co się wydarzyło? – uśmiechnęła się Hilda niepewnie.

– Andreas! Wyobraź sobie, że Andreas poprosił o rękę Eli! Och, moja droga! – Gabriella wcale nie sprawiała wrażenia zagniewanej; nie była tylko w stanie opanować zaskoczenia.

Hilda przystanęła, mocno zaciskając dłoń na poręczy schodów. Przełknęła ślinę, by móc coś powiedzieć, ale słowa utkwiły jej w gardle.

Gabriella niczego nie zauważyła.

– On jest w pokoju, rozmawia z Kalebem. Eli pobiegła do siebie, a ja nie mam pojęcia, co o tym myśleć!

W jednej chwili Hilda zobaczyła wszystko z przerażającą ostrością. Jakże była zaślepiona! Budowała na piasku zamek ze swej tęsknoty, z marzeń. Zapatrzona we własne pragnienia, nie dostrzegała tego, co rozgrywało się na jej oczach.

W końcu odzyskała mowę.

– Sądzę, że Eli będzie niezmiernie uradowana – powiedziała dzielnie.

Nie zauważyła, że Andreas i Kaleb weszli do sieni i stanęli za nią. Mówiła dalej, już swobodniej:

– Eli i ja dość dużo rozmawiałyśmy na ten temat. Wiem, że ona niczego bardziej nie pragnie.

Jak łatwo było wymówić te słowa! Ból, który uczuła w sercu po słowach Gabrielli, szybko ustąpił. Minął niepokój, który trawił ją przez ostatnie tygodnie. Ogarnęła ją niewysłowiona ulga. Wiedziała przecież, że nigdy nie dostanie Andreasa. Właściwie jej marzenie nie było niczym innym niż tylko słodką męczarnią.

Teraz poczuła się wolna. I z całego serca życzyła Eli szczęścia.

Andreas był zdumiony. Oczekiwał łez, spodziewał się, że Hilda pobiegnie na górę, trzaśnie drzwiami i zamknie się w swoim pokoju. Czyżby tak bardzo się pomylił? Czy miał o sobie tak wygórowane mniemanie?

Hilda dostrzegła obecność mężczyzn. Spokojna i uśmiechnięta podała Andreasowi rękę.

– Gratuluję! – powiedziała ciepło. – Wiem, kto się teraz cieszy!

– Dziękuję – wyjąkał.

Czuł się głupio. Zwrócił się do Mattiasa o pomoc i naraził go na trudne rozmowy. A najgorsze, że Mattias był tutaj, stał w drzwiach za Kalebem i obserwował całą scenę. Zauważył, że Mattias z uwagą przygląda się Hildzie. On także był zaskoczony jej reakcją. Po tym, co Andreas powiedział mu o dziewczynie, miał do tego pełne prawo.

Nikt nie może tak doskonale udawać, pomyśleli zgodnie, Hilda najwyraźniej nie pała uczuciem do Andreasa.

Właściwie obaj powinni się z tego tylko cieszyć, jednak Andreas czuł się trochę rozczarowany, zraniony w swej próżności. Zwyciężyło jednak poczucie humoru i zaczął w duchu śmiać się z samego siebie.

Zeszła Eli, promienna, choć onieśmielona. Nie wiedziała, jaka będzie reakcja rodziców.

– Hilda twierdzi, że będziesz tym uradowana, Eli – powiedziała Gabriella. – Czy to prawda?

– Czy… czy ojciec się zgodził? – zapytała szeptem.

– Wszystko zależy od ciebie, Eli.

Przez moment stała nieruchomo, jakby oszołomiona, po czym rzuciła się Kalebowi na szyję.

– Dziękuję! Dziękuję, ojcze, jesteś taki dobry!

Teraz przyszła kolej na Gabriellę i następne uściski.

– Jak miło z waszej strony, że nie traktujecie mnie już jak dziecko – wyseplenićła niby dziesięciolatka. – Mam w sobie tyle dorosłych uczuć!

– Wiemy o tym – odrzekła Gabriella. – Jesteśmy tylko tak bardzo zaskoczeni! I pomyśleć, że będę miała zięcia o rok starszego od siebie. Bądź dla niej dobry, Andreasie!

– Znasz mnie chyba, Gabriello? Zwykle długo się namyślam przed podjęciem decyzji, a teraz dobrze wiem, czego chcę!

– No tak, a ja właśnie miałam prosić pana Andreasa, by poszedł ze mną poszukać kota! – roześmiała się Hilda. – Teraz to niemożliwe.

– Ależ tak, oczywiście – powiedział dwornie Andreas.

– W takiej chwili? Nie, nie jestem bez serca!

– Pozwól mi sobie towarzyszyć, Hildo – poprosił Mattias. – Możemy pojechać konno, będzie szybciej.

– Nigdy w życiu nie siedziałam na koniu. – Hilda była naprawdę wystraszona.

– Dobrze, wobec tego pójdziemy na piechotę.

– Ależ przecież wy nie możecie…

– Żadnych sprzeciwów! Czy jest jakaś różnica pomiędzy mną a Andreasem?

– Och, oczywiście, że nie. Zgoda!

I znów dygnęła. Co za wstyd!

Szli przez łąki nie opodal kościoła.

– Czy byłaś zakochana w Andreasie? – zapytał Mattias niespodziewanie.

Jak odpowiedzieć na takie pytanie? Wyjawić pół prawdy?

– Nie, nie nazwałabym tego tak. Ale na pewno kochałam się w mężczyźnie, którego uosobieniem był pan Andreas. Przez tyle lat mieszkałam sama. Nosiłam w sobie tęsknotę za czymś, czego nigdy nie widziałam, nigdy nie przeżyłam. I nagle w drzwiach stanął baśniowo przystojny mężczyzna. Byłam zauroczona. Ale gdybyście wy pojawili się jako pierwszy, byłabym równie oczarowana.

– A więc chodziło o pierwszego lepszego mężczyznę?

– Nie, nie całkiem. Nie, nie można tego nazwać zakochaniem. Raczej zauroczeniem i moją wieczną tęsknotą.

– Twierdzisz, że twoje pragnienia nigdy się nie spełnią?

– Nie, to chyba jasne!

– Dlaczego? Nie będziesz przez całe życie córką hycla. Postać twego ojca pójdzie w zapomnienie, kiedy ludzie przekonają się, że masz własne oblicze, jesteś indywidualnością, jednostką wartościową. A taka naprawdę jesteś, Hildo.

Minęli już kościół i kierowali się w stronę lasu. Szli wzdłuż rowu między dwoma łanami zbóż tak wysokich, że sięgało im piersi.

Hilda roześmiała się.

– Musimy bardzo dziwnie wyglądać z daleka. Dwie głowy poruszające się w morzu żyta.

– Tak.

– Dziękuję za wasze życzliwe słowa – powiedziała już poważniej.

– Bardzo proszę. Mów mi po imieniu, Hildo. Nie mogę już znieść tego „pana Mattiasa” twoich ust.

Z wdziękiem schyliła głowę na znak, że się zgadza.

– Często wspominasz o swej tęsknocie – powiedział. – Czy zawsze tęskniłaś?

– Chyba tak. Ale gdy dorosłam, moje marzenia się odmieniły.

– Tak, rozumiem. Ja także mam marzenia.

Odwróciła się ku niemu tak gwałtownie, że niemal wpadli na siebie.

– Naprawdę? Takie jak ja?

Uśmiechnął się szeroko.

– A jakie są twoje?

– Nie, nie mogę o tym mówić.

– Ależ tak, właśnie możesz. Pamiętaj, że jestem medykiem!

– Czy w tych sprawach medycy różnią się od innych ludzi?

– Nie sądzę.

Szli teraz wzdłuż skraju lasu. Lekki letni wietrzyk poruszał łan żyta, który przypominał falujące morze.

– Usiądź na trawie, odetchnijmy chwilę – zaproponował Mattias.

Spoczęli w powodzi letnich kwiatów: dzwonków, czerwonej koniczyny, stokrotek, przetacznika, lepnicy i jaskrów.

Hilda była sztywna i spięta, nigdy nie prowadziła z nikim tak osobistej rozmowy. Jego pytania niczego jej nie ułatwiały.

– Porozmawiajmy o twoich uczuciach. Kiedy stałaś się dorosłą, samotną kobietą…

– Nie, nie mówmy o tym! Dlaczego chcesz to wiedzieć?

– Ponieważ cię lubię! Rok za rokiem zajmowałaś się ojcem, o którym na pewno nie można powiedzieć, że był łatwy we współżyciu. Okazywałaś niewyczerpaną cierpliwość i opanowanie, które przekracza wszelkie granice. A przecież wcale taka nie jesteś, Hildo!

– Skąd to wiesz? – szepnęła, czując się coraz bardziej nieswojo.

Popatrzył na nią swymi niebieskozielonymi oczami, pełnymi miłości do całego świata.

– Jesteś jak błyskawica, moja droga. Płoniesz. Oczy, rysy twarzy, a nawet sposób, w jaki chodzisz, wszystko o tym świadczy. Czy wiesz, że jesteś tak zmysłowa, że bałbym się wpuścić cię między chłopów z parafii?

Hilda ukryła twarz na kolanach.

– Nie powinieneś tak mówić.

– Ale mam rację, prawda?

Nie od razu odpowiedziała. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili:

– Tak mało wiem o… nazwijmy to miłością. Mnie to przeraża.

– Myślisz o Jesperze? O tym, co zrobił?

– Tak, właśnie o tym – rzekła po chwili milczenia. Odwróciła się do niego. – Mogę z tobą o tym mówić, ponieważ jesteś medykiem, widziałeś już tyle niegodziwości i tak wiele rozumiesz. Także i dlatego, że ja… aż płonę z chęci wyjaśnienia sobie tego, czego nie rozumiem.

– Tak właśnie myślałem, Hildo. Niepokoiłem się o ciebie. Bałem się, że ktoś taki jak Jesper sprawi, że chcąc ugasić ogień, który w tobie płonie, stracisz panowanie.

Hilda znów odwróciła głowę, nie chciała, by przejrzał ją na wylot. Grubiańskie zaczepki Jespera sprawiły, że zrobiła coś, co wcześniej wydawało się jej nie do pomyślenia. Doktor Meiden wie za dużo, uznała.

Powiedział cicho:

– Miłość to wiele więcej niż to, co Jesper zaledwie poruszył. Miłość może być oszałamiająco piękna, ponadzmysłowa, tak czysta, że sami aniołowie by się nią zachwycili.

– Wiem. Taka była w moich marzeniach jeszcze kilka lat temu. Później poczułam, że ma i inne strony.

– Czy zdarzyło się coś… szczególnego?

– Nie. Patrzyłam na młodzież tańczącą na polanie w lesie. Pragnęłam być z nimi, chciałam, by ktoś mnie przytulił. Byłam wtedy taka samotna, Mattiasie, beznadziejnie samotna.

– Lubię, kiedy mówisz do mnie „Mattiasie” – uśmiechnął się.

– A… ty? – zapytała i odważyła się znów na niego spojrzeć. – Czy ty przeżyłeś miłość? Tak pięknie o niej mówisz.

– Nie, nie przeżyłem. Tak jak ci już mówiłem, nie chciałem żadnej kobiety w moim życiu. Ale nie mogę nic poradzić na to, że od czasu do czasu jest mi źle na świecie.

– Wiem, jak to jest – powiedziała Hilda.

– Ale nigdy przedtem nie byłem w nikim zakochany. Przedtem? Coś zadrżało w jej sercu.

– Tak, Hildo, ostatnio mówiłem prawdę. Dlatego stawiam ci te wszystkie dziwne pytania. Myślę, że jeśli chodzi o brak doświadczenia, jesteśmy sobie równi. Ale ty jesteś silniejsza ode mnie.

– Jak to? – spytała zdumiona.

Wstał.

– Ponieważ uczuciowo nie jesteś ze mną związana tak jak ja z tobą.

– Nic o tym nie wiesz – odparła wstając.

Mattias popatrzył na nią badawczo, ale jej twarz była niezgłębiona.

– Prawdę mówiąc sama nie wiem – dorzuciła.

– No cóż, w każdym razie nie był to śmiertelny cios – uśmiechnął się. – Nie będę cię już gnębił pytaniami, dam ci spokój. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że zawsze możesz do mnie przyjść, kiedy będziesz chciała porozmawiać. Nie chcę, żebyś czuła się samotna, Hildo! Nie zwracaj się do innych, by ugasili ogień, który płonie w tobie! Daj mi szansę jako pierwszemu. Tak bardzo mi na tobie zależy.

Uśmiechnął się, wypowiadając te słowa, ale w jego oczach czaił się lęk. Był wyraźnie poruszony. Hilda zdawała sobie sprawę, ile musiało go kosztować to wyznanie. Zrobił to dla niej; pragnął, by czuła się bezpieczna.

Kiedy więc został im do przebycia ostatni odcinek drogi do domu, ujęła go za rękę. Nie chciała, by zostawał z tyłu. Ten prosty gest wzruszył go niemal do łez. Uścisnął jej dłoń z wdzięcznością.

Hilda wołała kota, ale nigdzie nie było go widać.

– Może wcale tu nie przyszedł? – powiedziała zawiedziona. – Powinnam była poszukać go wcześniej.

– Tego nie wolno ci było uczynić. Kot na pewno zaraz się pojawi.

Przysiedli na progu domu.

– Nie wejdziesz do środka? – zapytał Mattias.

– Nie – odparła.

– Źle się tu czujesz? – spytał zdziwiony.

– Nienawidzę tego miejsca! Nie wiedziałam, że jest tak straszne!

– Przecież tu jest dość przyjemnie.

– Tak myślisz? Czarny świerkowy las, który napiera zewsząd, jakby chciał zawładnąć tym miejscem; wszystko, co kryje się między drzewami.. Całe zło, które musiałam tu znosić, znój, by odegnać biedę i głód, gorycz i poniżenie, które musiałam w sobie dusić…

Mówiła podniesionym głosem. Mattias pojął, jakie uczucia płonęły w jej duszy.

– Przepraszam, że wylewam z siebie całą gorycz akurat przed tobą. Nie zasłużyłeś sobie na to, ale mam wrażenie, że pękła we mnie jakaś tama.

Opowiedziała mu o tym, jak śniła, że ojciec żyje, i jak obudziła się szczęśliwa, że to tylko sen.

– Wstydziłam się wtedy, Mattiasie.

Pogłaskał ją delikatnie po policzku. Hilda załkała.

– Nie, nie doprowadzaj mnie do płaczu – powiedziała stłumionym od łez głosem. – Dość się już napłakałam pod kościołem.

– Nikt nie ma o to do ciebie pretensji.

– Tak, ale to nie z żalu – podjęła zaczepnym tonem, zdecydowana zwierzyć mu się ze wszystkiego co najgorsze. – To z wdzięczności dla was. Wszyscy okazaliście mi tyle dobroci.

– Kochana Hildo, szczęśliwi byliśmy, że mogliśmy odpędzić te wioskowe sępy!

Wróciła do przerwanego wątku ich rozmowy.

– Po tym, co wydarzyło się ostatnio… dopiero wtedy, gdy znalazłam ojca… powieszonego i po tym, co stało się w stodole, nie mogę już tu wytrzymać! Kiedy ten diabelny kot wreszcie przyjdzie! – zakończyła, nie mogąc się opanować.

Mattias uśmiechnął się łagodnie. Rozumiał, że dziewczyna pragnie opuścić to miejsce jak najszybciej.

– Wiedziałem, że jest w tobie ogień. Czy mam poszukać kota w oborze?

– Tak… proszę.

Przestraszona przeszła wraz z nim przez podwórze, ale nie wchodziła do środka. Stanęła w drzwiach.

– Czy kot jest pręgowany? – rozległo się pytanie.

– Tak.

– A więc ten „diabelny kot” jest tutaj, choć wątpię, czy da mi się złapać.

Jak błyskawica wbiegła do obory i pochwyciła zwierzątko. Kot pozwolił się wynieść, leniwie zwieszając łapy.

– Chodźmy stąd – mruknęła zdenerwowana.

Kiedy byli już daleko, przemówiła do kota:

– Jeśli jeszcze raz uciekniesz, sam sobie będziesz winien. Wtedy zerwę naszą znajomość.

Dopiero gdy doszli do łąki, powiedziała:

– Wybacz, że przeklęłam. To moje gorsze ja pokazało swoje oblicze. Naprawdę nie wiedziałam, że potrafię zachować się tak prostacko.

– Doskonale cię rozumiem, Hildo. Przeklinaj tyle, ile musisz. To łagodzi napięcie.

– Dziękuję! Kotu nic nie było – powiedziała w zamyśleniu. – I zachowywał się spokojnie.

– Tak. W zagrodzie nic już nie straszy.

– Straszy – cicho odparła Hilda. – Szesnaście lat upokorzeń.

Wtedy Mattias położył dłoń na jej głowie i idąc gładził jej długie, piękne włosy.

Kot z zazdrości błysnął zielono oczami i dyskretnie wyciągnął pazury.

Загрузка...