Zegar na dole w sieni wybił z trudem jedenaście uderzeń. Hilda wiedziała, że jest dziewiąta, mechanizm bowiem od dawna szwankował. Mattias się nie pokazał.
Gabriella nadal siedziała w sypialni dziewczynek. Hilda wezwała więc Eli, by zastąpiła ją przy Jonasie.
Dom sprawiał wrażenie opustoszałego, służba w większości zakończyła już pracę.
Drżącymi dłońmi Hilda owinęła szal wokół głowy i ramion i związała go w pasie. Po cichu odmówiła krótką modlitwę i wymknęła się z domu.
Nigdy jeszcze serce nie biło jej tak mocno. Wydawało się, że zaraz wyskoczy z piersi.
Mężczyźni na pewno są na swoich miejscach, powtarzała w myślach.
Pierwszy miał leżeć już tu, koło dworu, ze strzelbą załadowaną srebrną kulą.
Nie ma się czego bać, wmawiała sobie. Andreas i Kaleb wszystko starannie zaplanowali. Zabrali ze sobą nawet baryłkę piwa dla strażników, na wypadek gdyby czekanie miało się wydłużyć. To przecież brzmiało tak zwyczajnie…
Ona miała postarać się, by nie tkwili w ukryciu zbyt długo; dojść do zagrody i wrócić szybko jak nigdy dotąd.
Niebo było teraz tak zachmurzone, że straciła orientację, gdzie znajduje się księżyc. Może jeszcze się nie wyłonił. Nie, dobrze wiedziała, że od dawna jest na niebie.
One… pokazywały się tylko podczas pełni księżyca… Czy księżyc nie musiał być widoczny, by wyszły z ukrycia?
Taką miała nadzieję.
Wyżej, za kościołem, dostrzegła czarną ścianę lasu.
Zawrócę do dworu, nie zniosę tego, myślała.
Głupstwa, czy jest się czego bać? Czy nie mieszkałam w domu pod lasem przez całe życie? Miałabym bać się pójść tam teraz, ten jeden jedyny raz?
Hilda na moment przymknęła oczy, zebrała siły i rozpoczęła swą trudną wędrówkę.
Stąpała niepewnie. Gdyby chociaż miała świecę lub pochodnię!
Matko, myślała. Matko, spójrz teraz na swą córkę. Zawsze byłaś dla mnie taka dobra. Dlaczego musiałaś umrzeć tak młodo? Dlaczego najpierw odchodzą ci dobrzy, a mniej wartościowi zostają?
Kiedy opuściła dwór Elistrand i skierowała się ku kościołowi, znów była Hildą córką hycla, znów sama przeciwko całemu światu, bez przyjaciół.
Teraz czuła się samotna bardziej niż kiedykolwiek.
Mattias nie przyszedł, nie powstrzymał biegu wydarzeń. A ona mu tak bezgranicznie ufała! Wierzyła, że bardzo by się rozgniewał, nie pozwolił, by narażała się na takie niebezpieczeństwo.
Ale on nic nie zrobił! Może jeszcze nie wiedział?
Już musiała minąć pierwszego ze swych strażników. Gdzie mógł być następny? Jaka odległość ich dzieliła? Gdyby mogli dać jej choć maleńki znak! A jeżeli ich tu nie ma? Jeśli nie ma nikogo wzdłuż całej drogi?
Przez takie myśli omal nie wpadła w panikę. Wyobraziła sobie całą długą drogę aż do lasu. I nikogo, nikogusieńko. Tylko ona i…
Cały plan opierał się na założeniu, że pochwycą człowieka. A jeśli to nie był człowiek?
W jakim tempie potoczą się wówczas wydarzenia? Czy strażnicy odważą się wyjść z ukrycia? Czy nie zaczną uciekać?
Srebrna kula? A jeśli nie trafią tą jedną kulą, którą mają? Jeśli nie będą strzelać w obawie, że spudłują? Nie, to mało prawdopodobne! Usiłowała zapanować nad myślami.
Bezwiednie zatrzymała się na wąskiej ścieżce. Jeszcze nie było za późno, by zawrócić.
Ale ci wszyscy mężczyźni, którzy leżą wzdłuż drogi… Czy mają tkwić tak przez całą noc i czekać na nią na próżno?
Ruszyła przed siebie.
Kościół już niedaleko. Czy naprawdę postawili pastora na posterunku? Powątpiewała. Nowy pastor nie był ani szczególnie uczynny, ani bezinteresowny, miał zbyt wysokie mniemanie o sobie i swojej godności. Na pewno nie zgodził się stać na straży przez cały wieczór.
Mur cmentarny… Pospiesznie przemknęła wzdłuż niego, zerkając ukradkiem na cmentarz. Czy tam przypadkiem ktoś nie stoi?
Serce zaczęło uderzać jej szybciej.
Nie, to tylko nagrobek.
Najgorsze, że nawet jeżeli dostrzeże któregoś ze strażników stojących wzdłuż drogi, wcale nie będzie spokojniejsza. Nie może przecież wiedzieć, czy to opiekun, czy też ktoś, kto nie życzy jej dobrze…
Kaleb powiedział, że cała wieś zna już jej zamiary. Musiał więc znać je także zbrodniarz.
Minęła kościół.
Pierwszy odcinek za nią, ale ten był najłatwiejszy.
Daleko stąd Eli i Gabriella siedziały w cudownym, ciepłym domu, za zamkniętymi drzwiami. Nikt nie mógł się do nich wedrzeć.
Gdyby mogła być z nimi!
Szła kościelną aleją. Po obu stronach rosły wielkie drzewa o pniach tak grubych, że mógł się za nimi ukryć człowiek. A jeśli coś skoczy na nią z góry?
Uśmiechnęła się lekko. Przecież wilki nie chodzą po drzewach.
No tak, zwyczajne wilki nie…
Przyspieszyła kroku. Za każdym drzewem, za każdym drzewem, powtarzała w myślach. Za każdym drzewem może ktoś stać…
Po obu stronach alei rozciągały się rozległe, otwarte pola. Ale coś, co porusza się skokami, mogło szybko przebyć równinę…
Czy w alei nie powinien ktoś czuwać? Może zapomnieli?
Nareszcie jest na gościńcu. Dzięki ci, dobry Boże! Ale najgorsze jeszcze przede mną. Miej mnie w swej opiece!
Wiedziała, że w miejscu, gdzie bierze początek rów biegnący między polami żyta, jest kolejny posterunek, dlatego przeszła tamtędy spokojnie.
A jeżeli strażnika tu nie było?
Nie, nie może teraz dopuszczać do siebie takich myśli.
Kiedy przebyła trudny odcinek przy kościele, opanowała się nieco. Była jak statek, który wypłynął na spokojniejsze wody. W pobliżu ktoś nad nią czuwał, przynajmniej taką miała nadzieję, a teren sprawił, że widoczność była lepsza.
Wioska wydawała się taka spokojna. Wszyscy siedzieli w domach, była przecież pełnia.
Co, na litość boską, ona robi tutaj o tej porze? Dlaczego nie siedzi w ciepłym, przytulnym Elistrand, gawędząc z Eli i Gabriellą?
Sierpniowy wieczór był chłodny, ale nie z tego powodu drżała na całym ciele i szczękała zębami. Niedługo minie już rozstaje.
Gdyby chociaż mogła zawołać strażnika, leżącego przy drodze, dostrzec jakikolwiek znak! Nie, nie wolno jej uczynić nic takiego!
Teraz czeka ją upiorny kawałek wzdłuż rowu między wysokimi łanami zboża. Z żyta w każdej chwili może coś wyskoczyć. Nikt nie zdoła na czas powstrzymać potwora o ludzkim czy zwierzęcym obliczu. Ale tu właśnie miało czuwać wielu mężczyzn.
Na razie nie zauważyła ani jednego.
Najbardziej przerażała ją myśl, że w ogóle mogło nie być tu nikogo.
Ale przecież obiecali, na pewno więc tu są. Niedaleko. Pocieszała się jak mogła.
Starała się ze wszystkich sił nie myśleć nad tym, co robi na pustkowiu w tę chłodną bezksiężycową noc. Wróciła więc myślą do lat, które minęły, i zdumiała się, że tak łatwo przyszło jej zacząć żyć „po ludzku”…
Ten dzień, kiedy Andreas z Mattiasem przybyli do zagrody… Czy nie przypominała wówczas dzikiego zwierzątka? Chowała się, zasłaniała twarz, lękała się z nimi rozmawiać…
Łagodna życzliwość mężczyzn dodała jej odwagi i chęci życia. Cała wielka rodzina przyjęła ją tak naturalnie, z taką serdecznością i wyrozumiałością, że odważyła się wyjrzeć ze swej skorupki. Teraz już nie wyobrażała sobie powrotu do dawnego życia. Była człowiekiem tak jak wszyscy inni mieszkańcy parafii, odzyskała godność i szacunek dla samej siebie.
Nie można zaprzeczyć, że o przełomie zadecydowała śmierć ojca. Z trudem przychodziło uznanie tego faktu, ale taka była prawda.
Czy rzeczywiście lepiej by mu było beze mnie? Czy sprowadziłby do domu kobietę? Jeśli tak, to zmarnowałam szesnaście lat.
Nie, wiedziała, że się mylił. Trudno im było razem, ale dobrze pamięta ten dzień, kiedy leżała chora. Jaki był rozzłoszczony, nie potrafił nawet sam wziąć sobie jedzenia, cały czas narzekał, że taki jest biedny. Użalał się, że siedzi głodny, że nikt nie ściele mu łóżka, dom wygląda jakby przeszedł przez niego huragan…
Nie, sam by sobie nie dał rady. Szybko zacząłby zaglądać do kieliszka, nic by nie jadł. A ona obiecała matce.
Hildzie nigdy nie przyszło do głowy, by winić matkę za zmarnowaną młodość, chociaż miałaby do tego prawo. Matka była jednak dla niej święta.
Nagle serce jej zamarło. W życie coś zaszeleściło. Przerażona spojrzała w tamtym kierunku, ale niczego nie dostrzegła. Przez chwilę stała skulona, jakby chciała skryć się pod ziemią, ale ponieważ dźwięk się nie powtórzył, znów ruszyła. Nieświadomie przyspieszyła kroku.
Jej oczy przywykły do ciemności. Rozróżniała już drzewa, krzewy i głazy. Na początku potykała się, szła po omacku. Teraz stąpała coraz pewniej. Od czasu do czasu obsunęła jej się noga na stromym brzegu rowu, ale ścieżynka między polem a rowem była sucha, łatwa do pokonania.
Najbardziej dokuczała jej myśl, że Mattias się nie pokazał. Wszyscy we wsi wiedzieli, że wybierała się do zagrody, żeby odnaleźć dowód zbrodni. Musiał więc i on o tym słyszeć, niezależnie od tego, gdzie akurat odwiedzał chorych. Powinien był natychmiast przybyć, by wyciągnąć ją z tej zasadzki, którą sobie sama przygotowała.
Nie zrobił nic.
Znów przystanęła.
Cóż to za dźwięk?
Akurat w tym momencie stuknęła butem o kamień i trochę zagłuszyła tamten dźwięk, ale… To brzmiało jak krótkie warknięcie lub szczeknięcie i dobiegło gdzieś od strony lasu…
Choć wytężała słuch, niczego więcej nie wychwyciła. Las był cichy jak nigdy, nawet najlżejszy wietrzyk nie szumiał w wierzchołkach świerków.
Czy krajobraz może być taki nieruchomy?
Nagle nieco się rozjaśniło. Hilda dostrzegła, że w warstwie chmur pojawiły się szczeliny, przez które prześwitywał księżyc – słabo, tajemniczo, jak przez welon z mgły.
Światło wcale jej nie uspokoiło. Jeśli ona mogła lepiej widzieć, sama także była bardziej widoczna. W ciemności łatwiej się ukryć.
Uderzyła ją jeszcze jedna myśl: a jeżeli ci doskonali strzelcy, czy jak tam zwać tych niewidzialnych mężczyzn, dadzą się ponieść nerwom? Strzelą do niej, myśląc, że celują w wilkołaka?
Zapragnęła, by księżyc znów się schował.
A może powinna śpiewać, żeby słyszeli, kto idzie? Niestety, nie umówili się wcześniej. W ogóle co za pomysły lęgną się w jej skołatanej głowie? Jeśli dla wszystkich będzie jasne, gdzie ona znajduje się w danym momencie, będzie to jasne także dla tego, który wiedzieć nie powinien…
Dlaczego Mattias nie przyszedł?
Teraz wyraźnie rysowała się przed nią ciemna ściana lasu. Tu byli ludzie wójta. Miała nadzieję, że są cierpliwi i uważni, że można im zaufać. Zaczynał się bowiem najgorszy odcinek.
Na początku szła skrajem lasu. Tak było bezpieczniej, w krytycznej sytuacji mogła wybiec na otwarte pole. Jeśli by zdążyła…
Potem jednak droga skręcała w las, by później znów wyjść na brzeg zarośli. Tam ścieżka łączyła się z główną drogą, prowadzącą do domu, dużo dłuższą i bardziej krętą. Droga wiodła skrajem lasu aż do furtki.
Najbardziej bała się tego odcinka drogi, na którym las rósł po obu stronach.
Dalej, już koło zagrody, był Andreas. Ta myśl dodała jej otuchy. W zbożu leżał ukryty Kaleb, ale nie zdradził swojej obecności.
Przecież ona jeszcze musi wrócić tą samą drogą!
Jeśli zajdzie aż tak daleko…
O, tutaj siedziała razem z Mattiasem na ukwieconej łące, prowadząc nadzwyczaj intymną rozmowę. Gdzie teraz podziały się kwiaty?
Może te jaśniejsze, szarawe plamki, które gdzieniegdzie dostrzegała, to stokrotki?
Jakże wstrząśnięta była jego pytaniami! Na przykład o to, co czuła, gdy jako dorosła kobieta przez całe lata nikogo nie widywała. I jak zmysłowa mu się wydawała. Tak, to prawda, nagromadziła w sobie wiele nie spełnionych uczuć, a one przerodziły się w potrzebę kochania kogoś w podwójnym rozumieniu tego słowa. On wtedy powiedział, że jest w niej zakochany. Nie uwierzyła mu wówczas i nawet teraz wątpiła! Dlaczego nie przyszedł? A może tak jak inni trzymał straż gdzieś po drodze?
Nie, to niemożliwe, Mattias nigdy by nie zostawił jej samej w tak dramatycznej sytuacji.
Jeżeli ją kochał…
W jaki sposób tylu mężczyzn mogło zachowywać się tak bezgłośnie? Czy naprawdę tu byli?
Znów strach pochwycił ją w swoje szpony. Przytłaczała ją jedna natrętna, koszmarna myśl: oszukali mnie. Jestem całkiem sama, sama w środku lasu. Wszyscy porządni ludzie właśnie kładą się spać, starannie uprzednio zamknąwszy swe domostwa. Tylko ja jedna jestem poza domem. Ja i jeszcze ktoś…
Który z domów leży najbliżej, zapytała sama siebie na wypadek, gdyby musiała uciekać przed tajemniczym prześladowcą. Lipowa Aleja? Chyba tak, jeśli przebiegnie przez polanę, na której Andreas odkopał zwłoki. Czy może chata Jespera wyżej, w lesie? Nie, tam przecież nikogo nie ma. Jesper przeniósł się w bezpieczne miejsce, na Grastensholm.
Grastensholm także leżało niedaleko, ale wiodąca tam droga była bardziej uciążliwa.
Będzie musiała kierować się na Lipową Aleję.
Choć i tak nie zdąży tam dotrzeć, dobrze o tym wiedziała. Przed człowiekiem, być może, zdołałaby umknąć. Ale pamiętała straszne, poruszające się długimi susami zwierzę w jałowcach koło Elistrand. Przed nim nigdy nie ucieknie.
Hilda raz jeszcze zatrzymała się, nim weszła w czeluść lasu. Kilkakrotnie odetchnęła, by uspokoić oszalałe serce.
Przez szesnaście lat mieszkała w domu pod lasem. I las był jej domem. A teraz była tak przerażona, jak gdyby wstępowała w otchłań.
Z mocno bijącym sercem, w każdej chwili gotowa do ucieczki, zagłębiła się w las.
Wśród drzew było całkiem ciemno, ale ona znała ścieżkę, bardziej ją wyczuwała niż widziała.
Panowała tu grobowa cisza. Trzask spadającej na ziemię złamanej gałązki wydawał się strzałem armatnim. Musiała użyć całej siły woli, by zmusić nogi do posłuszeństwa.
Czuła, że jej ciało niemal zdrętwiało ze strachu. Wyciągnięte ręce odstawały od boków, skóra składała się z samych odsłoniętych nerwów, a kark miała tak sztywny, że nie mogła ruszyć głową, tylko w myślach huczało: gdzie jesteście? Powiedzcie, gdzie jesteście? Powiedzcie, że w ogóle jesteście! Że nie jestem sama!
Czy coś nie poruszyło się w głębi lasu?
Jeśli tak, to może jeden ze strażników?
Droga przez las wydawała się nie mieć końca. Czy zboczyła ze ścieżki i zabłądziła?
Nie, chyba widziała przed sobą prześwit.
Przeszła. Najgorszy odcinek już za nią.
A może zbrodniarz o niczym nie słyszał i wcale go tu nie ma? I przejdzie całą drogę tam i z powrotem, a on się nie pokaże? To była pocieszająca myśl.
W ciemności rozróżniła furtkę. Uznała, że w pobliżu powinien ktoś leżeć, bo po jednej stronie rosło kilka wielkich brzóz.
Zdjęła dwa drągi i wspięła się po pozostałych. Tamtych dwu nie założyła na miejsce na wypadek, gdyby w powrotnej drodze musiała się spieszyć…
Jeszcze ten kawałeczek pod górę.
Było tu dużo otwartej przestrzeni i w pobliżu nikt i nic nie mogło się ukryć. Ale oczy mogły ją śledzić; oczy, które w ciemności widzą lepiej niż ona.
Znajdowała się już na małym, tak dobrze jej znanym podwórku. Te niezliczone zimowe wieczory, kiedy przechodziła tędy, by wydoić krowę. Równie ciemne zimowe poranki… Czy wtedy się nie bała? A może tak? Może już wówczas nieobcy był jej strach? Nie mogła sobie przypomnieć.
Tu powinien być Andreas. Nie określił dokładnie miejsca, ale gdzieś tu miał się schować.
Och, Boże, niechże on się jakoś odezwie! Muszę poczuć obecność drugiego człowieka, usłyszeć głos, choćby najcichszy szept.
Czuła, jak krew pulsuje jej w żyłach.
Dom… musi wejść do środka, by przeprowadzić plan do końca. Przecież przyszła po to, żeby zabrać coś z domu. Musi więc to zrobić. Nikt nie może nic podejrzewać.
Zaczęła mocować się z zamkiem. Andreasie, odezwij się! Pokaż, że tu jesteś, daj choć mały, najmniejszy znak!
Odpowiedziała jej głucha cisza.
Zamek wyłamany! Ktoś musiał otworzyć drzwi!
Nie, tego nie zrobi! Nie wejdzie teraz do środka, kiedy tam może się ktoś ukrywać, stać za drzwiami… Będą musieli ją zrozumieć.
Ze strachu zrobiło się jej słabo. Może szeptem zawołać Andreasa? Nie, po co? Jeżeli ktoś jest wewnątrz, Andreas musi chyba o tym wiedzieć? Przypuszczała, że zajęli swoje posterunki już dawno, wiele godzin temu, ale pewności nie miała.
Tu niedaleko jest Andreas, myślała, starając się uspokoić oddech. Ujęła w dłoń długi, płaski kamień, którym zwykle oskrobywała buty po powrocie z obory. Tak uzbrojona wolniutko pchnęła drzwi, najpierw górną połowę, potem dolną.
Maleńka sionka. Już unosi się tu zapach taki, jak w domach, w których nikt nie mieszka. Niskie drzwi do izby…
Czuć było stęchlizną! Ale czy jest tu jeszcze inny, obcy zapach? Zapach człowieka? Lub też… ostry zapach drapieżnika? Nie czuła niczego.
Nie było czasu, by zapalać łuczywo. Będzie musiała udawać, że szuka w ciemnościach.
Zaskrzypiały drzwi prowadzące do komory. Przez długą, długą chwilę Hilda stała nieruchomo, w głowie kłębiły się wspomnienia. Ciało ojca, chybotliwie zwisające z belki w powale…
A jeżeli ktoś ukrył się właśnie tam?
Nie mogła już dłużej znieść napięcia. Pomyszkowała jeszcze chwilę na półkach pod powałą i w szafie. Starała się wyjść z domu spokojnie i dostojnie; w rzeczywistości jednak popędziła jak strzała.
Wyjście na otwartą przestrzeń przyniosło jej ulgę. Połowę zadania miała za sobą, teraz pozostawał jeszcze powrót tą samą drogą.
Żadnego znaku od Andreasa. Mógłby chociaż pisnąć.
Nie, oczywiste, że nie mógł. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Wprost przeciwnie.
Z powrotem tą samą drogą… Ale Hilda była już spokojniejsza. Wszystko jak dotąd toczyło się pomyślnie. Teraz też będzie dobrze, na pewno!
Wspięła się po furtce i położyła na miejsce dwa zdjęte wcześniej drągi. Zawsze to jakaś przeszkoda dla tego, kto ewentualnie posuwa się jej śladem.
Kiedy oddaliła się już od płotu, przyszło jej do głowy, że źle zrobiła. Gdyby ktoś napadł ją tu, niżej, a Andreas biegłby na pomoc, furtka utrudniałaby mu pościg.
Nie, już nie zawróci.
Droga, którą miała teraz przed sobą, wcale nie wydawała jej się długa. Jeszcze tylko przejść przez las…
Zatrzymała się gwałtownie.
Bo naprawdę coś usłyszała, coś w lesie, z lewej strony. Coś wielkiego, co szło po cichu.
Czy ma zawrócić? Wzywać Andreasa?
To na pewno łoś. W tych lasach pełno było łosi.
Z wysiłkiem przełknęła ślinę i ruszyła dalej. Znów zapadła cisza.
Ponownie wyrosła przed nią wysoka ściana lasu. Czekał ją odcinek, którego obawiała się najbardziej.
Czy teraz nie jest ciemniej? Tak, na pewno. Wśród drzew nie widziała dalej niż na wyciągnięcie ręki.
Najlepiej przejść tędy jak najszybciej!
I znów chwycił ją lęk, że jest sama. To śmieszne, przecież mężczyźni mieli zachowywać się cichutko jak myszki, tak by nikt nie domyślił się ich obecności.
I tak właśnie było, ukryli się tak doskonale, że nawet ona nie mogła ich zauważyć.
No tak! Stało się! Zboczyła ze ścieżki! Przed sobą miała gęstwinę krzewów. Teraz z powrotem, ale jak daleko?
Gdzie się znajduje? I gdzie jest ta ścieżka?
Posuwała się po omacku, a strach coraz mocniej zaciskał pętlę na jej szyi. Czy to tędy szła przed chwilą? Nie, zdecydowanie nie! Chyba jednak odnalazła ścieżkę…
Zrobiła jeszcze parę kroków i potknęła się o coś miękkiego, co się przesunęło. Porośnięty mchem pień drzewa?
Straciła równowagę i musiała podeprzeć się ręką. Przecież to wcale nie pień! To człowiek!
Wstrzymała oddech, obmacując wielkie, ciepłe ciało. Grube sukno… broda…
Oddychał. Potrząsnęła nim, ale westchnął tylko, jakby przez sen.
Czuć było od niego piwem. Nie mogli chyba upić się w takiej chwili? Nie, to nie do pomyślenia!
Potrząsnęła nim raz jeszcze, przerażona. A jeśli do piwa czegoś dosypano? Środek nasenny?
To znaczy, że naprawdę jest sama w lesie!
Wszyscy mężczyźni pili piwo, a ona przeszła całą tę długą drogę bez żadnej ochrony! I teraz miała wracać!
Nie sądziła, by mężczyźni pod kościołem i bliżej Elistrand uczestniczyli w piwnej uczcie, za bardzo byli oddaleni. Ale Andreas? Czy leżał uśpiony pod zagrodą?
Nagle zorientowała się, że jej dłoń tak mocno zacisnęła się na szalu, aż zaczął ją dusić.
Musi stąd uciekać! Do domu! Tutaj znikąd nie otrzyma pomocy.
Przebrnęła przez krzaki i znów znalazła się na ścieżce, a w każdym razie tak jej się wydawało. Tak, to długi, wąski prześwit. To musiała być ścieżka.
Nóż? Wyciągnęła rękę, ale w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że przez całą drogę nie czuła jego ciężaru.
Został na nocnym stoliku w Elistrand! Przypomniała sobie teraz, że położyła go tam na chwilę, kiedy poprawiała spódnicę.
I leżał tam, zapomniany.
Stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić.
Raptem gdzieś niedaleko rozległ się głuchy odgłos ciężkich łap uderzających o ziemię. W ciemności słyszała groźne sapanie, coraz bliżej i bliżej…
Krzyknęła. Nie przestając krzyczeć, biegła na złamanie karku w stronę zagrody. Chciała wydostać się z lasu…
Teraz dom wydał jej się bezpieczną przystanią. Oby tylko zdążyła dopaść drzwi i zatrzasnąć je za sobą…
Słyszała zwierzę za plecami, zagradzało jej drogę do wsi. Ciągle jeszcze było dosyć daleko, ale z pewnością gdyby tylko chciało, biegłoby dużo szybciej niż ona.
Oszalała ze strachu Hilda pędziła naprzód, pokonując rozliczne przeszkody…
Przeszkody?
Przecież na ścieżce nic nie powinno jej zawadzać?
Och, Boże, znów więc zboczyła!
Cóż, nie było czasu do namysłu, pozostawało jej tylko jedno – biec, biec jak najszybciej.
Szal zaczepił o wystającą gałąź. Szarpnęła. Rozległ się trzask rozdzierającej się tkaniny. W ręku pozostał jej podarty szal wraz z częścią gałęzi.
Cały czas krzyczała wniebogłosy. Może jednak ktoś nie śpi i usłyszy jej wołanie, przyjdzie z pomocą!
Żadnego odzewu oprócz ciężkiego dyszenia potwora i tupotu ścigających ją łap.
Dlaczego nie skróci jej męki? Czy takie znęcanie się nad nią sprawia mu przyjemność?
Biegła, jak jej się wydawało, w stronę zagrody. Chociaż dobrze znała ten las, wydawał się jakby odmieniony. Drzewa wyciągały ku niej długie drapieżne ramiona, porośnięte mchem głazy były niby pochylone trolle.
Wyjrzał księżyc, blady, przesłonięty chmurami. Zerknęła do tyłu.
Tam, wśród pni, pędziła bestia. Wielka i ciężka, szaroczarna, z położonymi uszami i otwartą paszczą. W ciemności jęzor był jaśniejszą plamą. Potwór poruszał się niezgrabnie na trzech nogach.
Hilda krzyknęła w panicznym lęku. Wydawało się jej, że słyszy jeszcze jakiś inny krzyk.
Powinna znaleźć się już koło domu, ale tak się nie stało. Musiała go minąć i teraz zagłębiała się w wielki las.
Opadała z sił, gnał ją tylko lęk i instynkt życia. Pędziła na oślep. Już nie wiedziała, co robi. Była jednym wielkim krzykiem rozpaczy.
Nagle zorientowała się, że za sobą nic już nie słyszy. Obejrzała się. Potwór zniknął.
Siłą rozpędu przebiegła jeszcze kawałek, ale zaraz bezwładnie padła na ziemię. Palący ból przeniknął płuca, całe ciało dygotało. Nie była w stanie zrobić ani jednego kroku więcej. Musiała odpocząć.
Leżała wyciągnięta na mchu, pierś jej ciężko podnosiła Się i opadała. Nie wiedziała, co może zdarzyć się teraz. Nigdy nie słyszała żadnych opowieści o wilkołakach, nie znała ich obyczajów.
W następnym momencie wstrzymała oddech. Czy to nie czyjeś wołanie dochodziło z oddali?
To mógł być ktoś z okolic kościoła, ktoś, kto dosłyszał jej krzyk. Czy będzie miała odwagę odpowiedzieć?
Tak, cóż miała do stracenia?
– Ratunku! – zawołała. – Jestem tutaj! Pomocy!
Nie odpowiedział jej żaden głos.
Hilda przymknęła oczy i starała się uspokoić oddech, ale nawet na to zabrakło jej sił. Wiedziała, że musi się podnieść, już teraz, zaraz. Ale potrzebna jej była choć jedna jeszcze chwila, by nogi znów zechciały ją nieść.
Otworzyła oczy i w odległości kilku łokci od siebie ujrzała występ skalny. Wznosił się nad nią na tle nieba. Księżyc świecił teraz jasno, widać było okrągłą, pełną tarczę.
Coś przeczołgało się na występ i patrzyło prosto na nią. Wielkie oczy błyszczały, gdy odbijało się w nich światło księżyca.
Zeskoczy, pomyślała i straciła panowanie nad sobą. Zakryła tylko dłońmi twarz i krzycząc czekała na nieuniknione. Mimo zamkniętych oczu wciąż widziała przed sobą straszliwą bestię.
Nic jednak się nie stało. Z lękiem podniosła wzrok.
Potwór zniknął. Zamiast niego stał mężczyzna. Chciała krzyknąć z radości, ale głos uwiązł jej w gardle. Człowiek, który tam stał, był upiorny. Miał ludzką sylwetkę, ale nic więcej człowieczego. Wielkie uszy rysowały się na tle nieba, całe ciało pokrywała długa sierść, zamiast rąk miał łapy z pazurami.
Twarzy nie mogła dostrzec. Była nieforemna, pokryta sierścią, przerażająca.
Stał nieruchomo, lekko nachylony, jakby gotów do skoku. Jakby czekał tylko na jej następny ruch.
Teraz Hilda już wiedziała, gdzie się znajduje. Poznała tę skałę. Przezwyciężyła fizyczny bezwład na tyle, by móc się ruszyć.
Przetoczyła się szybko pod skalny występ, tak by odrażająca istota tam na górze nie mogła jej dostrzec, i pobiegła wzdłuż skały, kryjąc się w lesie.
Potwór nie zeskoczył. Zniknął ze skały, ale ona tego nie widziała. Podjął pościg za nią, tym razem jako istota dwunożna.
Gdyby tylko zdołała dotrzeć do tego wysokiego pagórka tam w oddali.
Teraz już nie krzyczała, nie chciała, by zorientował się, w którą stronę biegnie.
Do pagórka nie było daleko. Wiedziała, że ma szansę, niewielką, ale ma. Dzieliła ich pewna odległość. Potwór podążał za nią, ale nie tak szybko jak w poprzednim zwierzęcym wcieleniu.
Jak nazwać to, czym był teraz?
Na to było tylko jedno odpowiednie słowo: wilkołak!
Hilda starała się poruszać tak bezszelestnie, jak to tylko możliwe. O, tu już jest jej borówkowe miejsce. Już blisko, coraz bliżej. Zaraz będzie skalna ściana.
Przebiegła wzdłuż niej jeszcze kilka kroków aż do przytulonego do skały krzewu. Kiedyś odkryła pod nim długą, wąską jamę.
Opadła na ziemię, wczołgała się w szczelinę i wcisnęła pod olbrzymi kamienny nawis.
Leżała tam cicho jak mysz, do bólu świadoma faktu, że wilki posiadają niezwykły, doskonały wprost zmysł powonienia.