ROZDZIAŁ II

Hilda córka Joela weszła do małej, ciemnej chaty, zakończywszy poranny obrządek w oborze. Zabrało jej to niewiele czasu, ponieważ mieli tylko jedną krowę i trzy kury. I kota, służącego im na swój koci sposób.

Zmieniła fartuch, który nosiła w oborze, na sukienkę, opłukała twarz i dłonie w drewnianej balu. Poruszała się powoli, jakby nieobecna duchem, także podczas sprzątania izby, która była jednocześnie bawialnią, kuchnią i jej sypialnią. Jedyną dodatkową komorę zajmował ojciec.

Spostrzegła, że nie wrócił jeszcze do domu. Dzień wcześniej przysłano po niego z sąsiedniej wioski, gdzie trzeba było pogrzebać padłe sztuki bydła. To również należało do obowiązków hycla. Liczył, że wróci do domu wieczorem, ale widocznie nie zdążył.

Na miejsce fiołków, stojących dotychczas na stole, Hilda wstawiła kilka pierwiosnków.

Dzisiaj są moje urodziny, pomyślała. Może upiekę ciasto, żeby to jakoś uczcić?

Nie, nie upiekę.

Robiła tak, kiedy była młodsza, ale odkąd ojciec zaczął jej wypominać rozrzutność, zrezygnowała nawet z tej odrobiny przyjemności.

A w ogóle dwadzieścia siedem lat to żaden powód do radości. Najlepiej zapomnieć o swoim wieku.

Jej palce ostrożnie dotykały delikatnych płatków kwiatów. Pogrążyła się w myślach.

Lata upłynęły, odeszły donikąd. Zniknęły bez śladu. Kiedyś miała jeszcze marzenia. Tęskniła. Płakała w samotne noce.

Teraz już nie płacze. I z marzeniami się pożegnała.

Znów przypomniały jej się słowa matki, wypowiedziane na łożu śmierci: „Zostań z ojcem, Hildo! On ma teraz tylko ciebie. Bądź dla niego dobrą córką!”

Hilda przyrzekła to umierającej i naprawdę starała się dotrzymać obietnicy. Tylko że czasami było jej bardzo trudno, bo ojciec nigdy ale był zadowolony. Nie dostrzegał, kiedy przystrajała dom najpiękniej jak umiała, nie zwracał uwagi na codzienną troskliwość. Natomiast jeśli kończyło się piwo lub gorzałka, obsypywał ją wyzwiskami i nie mógł pojąć, dlaczego jego córka jest takim niedbaluchem.

I wszystkie te narzekania, które przez całe dnie mełł w ustach, nieustannie powtarzając, co ten czy tamten powiedział, jak pogardliwie na niego spojrzał. I groźby, że on im jeszcze pokaże. Przeżuwał dawne upokorzenia niczym stare, dawno wyschłe kości. To samo, cały czas to samo, i jeszcze nowe krzywdy. A Hilda musiała pokornie wysłuchiwać. Jeśli zdarzyło się jej przytaknąć lub zaprzeczyć w nieodpowiednim momencie, ojciec wpadał w złość i gniewał się przez wiele dni, wytykając jej coraz to nowe wady.

Hilda stała nieruchomo, zatopiona w myślach. Obietnica złożona matce była dla niej rzeczą świętą, nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, by ją złamać. Ale…

Jej myśli powędrowały w przeszłość, do lat, które upłynęły w beznadziejnej szarości. Szare, wszystkie takie szare…

Uśmiechnęła się gorzko na pewne wspomnienie. Ojca odwiedzał kiedyś kolega po fachu, hycel z Christianii. Brudny, podstarzały, o odrażającym wyglądzie.

Czy ona w swej samotności przez pewien czas nie myślała o nim wieczorami? Ponieważ był żywą istotą; jedynym mężczyzną, którego dane jej było ujrzeć w ciągu wielu lat…

Jakże ubogi może stać się człowiek…

Hilda nie miała lustra, nie było nawet szyby, w której mogłaby się przejrzeć. Pozostawała tylko sadzawka w dolinie. Nie wiedziała więc dokładnie, jak naprawdę wygląda. Kiedy miała osiemnaście lat, uważała, że nie najgorzej. Teraz nie przeglądała się już w sadzawce.

Ale że włosy ma piękne, to musiała wiedzieć. Złotobrązowe, nigdy nie ścinane. Teraz, kiedy je czesała, sięgały kolan, grube, zwinięte w drobne loki nad czołem i skroniach, a dalej układające się w fale.

Myśli Hildy płynęły powolnym strumieniem…

Innym razem – och, jak wiele lat już upłynęło! – stała przypatrując się młodzieży tańczącej na leśnej polanie. W sercu czuła dojmujący ból. Gdy wracała do domu, dogonił ją jakiś chłopak. Poprosił, by usiadła z nim na mokrej od rosy trawie i porozmawiała. Hilda nie wierzyła własnym uszom. Ktoś mówił przyjaźnie – w ogóle odzywał się – do niej! Nie wyglądał szczególnie pociągająco, twarz miał pokrytą pryszczami, pomiędzy którymi rosły obrzydliwe, białe kępki włosów.

Zrobiła jednak tak, jak prosił: usiadła, by porozmawiać z nim przez chwilę. Nie potrafiła jednak znaleźć żadnych słów. Wyschły już dawno temu. Nagle poczuła rękę, obejmującą ją w pasie, i jego twarz blisko swojej. „Nic o tym nikomu nie powiesz, dobrze? – szepnął. – Bo inaczej stałbym się pośmiewiskiem całej wioski”.

Hilda zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Aż tak samotna mimo wszystko nie jestem! pomyślała.

Zerwała się i uciekła. Płakała; czuła się tak bezradna i upokorzona…

Powróciła do teraźniejszości. Wczoraj wieczorem musiało się coś wydarzyć na leśnej polanie na wzgórzu nad Lipową Aleją. Przybiegło tak wiele ludzi! Wyglądało na to, że coś tam znaleźli. I przez całą noc płonęło ognisko.

Ale to nie jej sprawa.

Ona pozostawała poza społecznością.

Kiedyś, kiedy jeszcze żyła matka, Hilda mogła spotykać się z ludźmi. Potrafiła nawet z nimi rozmawiać.

Teraz już nie, czuła się tak, jak gdyby zupełnie straciła umiejętność mówienia.

Nie odzywała się już nawet do ojca. Wiedziała, że jej obowiązkiem jest się nim opiekować, ale rzadko ze sobą rozmawiali. Jeśli miał zły humor, a tak zwykle bywała, po prostu milczała.

Zdawała sobie sprawę, że jest skończona jako człowiek, że w ten sposób niszczy samą siebie, ale jak mogła temu zaradzić? Tylko kot i pozostałe zwierzęta słyszały jej głos. Wyczuwały, ile jest w nim miłości, pomimo że pokrywała ją szorstkością. Hilda tak bardzo bała się przywiązać do czegoś lub kogoś…

Andreas nie wiedział, do jakiego stopnia poturbowany został pomocnik kata, ale czuł, że wciąż kołatały się w nim resztki życia. Chwilami z wozu dobiegał żałosny jęk.

Kiedy Andreas wjechał na maleńkie podwórko przed chatą na skraju lasu, zaskoczyła go panująca tu czystość i dobrze utrzymane zabudowania. Biednie, owszem, ale wszystko w najlepszym stanie. Nigdzie nie było widać spróchniałej belki czy deski, we wzruszająco małym ogródku za płotem rosły kwiaty, a na progu leżał kot, który wyglądał na zadowolonego ze swego domu.

Andreas zapukał.

Nikt nie odpowiedział. W środku panowała grobowa cisza.

Odczekał chwilę, po czym zawołał:

– Tu Andreas Lind z rodu Ludzi Lodu. Z Lipowej Alei. Przywiozłem Joela Nattmanna. Jest ciężko ranny.

Po chwili dobiegł go odgłos kroków drepczących po podłodze. Drzwi otworzyły się gwałtownie i kroki oddaliły się znowu.

Andreas ostrożnie pochwycił rannego, który zaraz zaczął głośno jęczeć, przeniósł do małej, ciemnej izdebki i położył na łóżku.

Słyszał, że w pomieszczeniu obok głęboko oddycha ktoś bardzo przestraszony.

Andreas miał czas, by rozejrzeć się po izbie. Wszystko było lśniąco czyste. Na kołkach wisiały części kobiecego ubrania, zrozumiał więc, że łóżko należy do dziewczyny.

– Hildo córko Joela – powiedział. – Czy chcesz, żebym położył twego ojca w komorze?

Powolutku otworzyły się drzwi. Na progu stanęła Hilda, przyciskając do twarzy chustkę tak, że spoza niej widać było tylko przerażone oczy.

Nigdy przedtem z bliska nie widział Hildy, córki hycla, zaskoczony był więc jej wyglądem.

Jest wyższa, niż sądziłem, mniej więcej tego samego wzrostu co Mattias, pomyślał. Twarz, a właściwie jej widoczny fragment, i ręce były wypielęgnowane, a ubranie świeże. Pachniało od niej czystością.

I te włosy! Loki obejmujące twarz, splecione dalej w gruby warkocz spływający po plecach. Nigdy jeszcze nie widział tak długich i gęstych włosów.

Andreas dziwił się coraz bardziej. A więc ta dziewczyna krzątała się tak dzień w dzień, dbając troskliwie o swe otoczenie, a nikt nie przychodził, by na to popatrzeć. Nie było tu nikogo być może od piętnastu lat, tylko ten gderliwy ojciec, który doprawdy nie mógł być miłym towarzyszem.

Pomimo nieśmiałości musi tkwić w tej kobiecie zadziwiająca siła, pomyślał.

– Pomóż mi go przenieść – poprosił tak przyjaźnie jak tylko umiał, rozumiał bowiem, że dziewczyna bliska jest obłędu z zawstydzenia.

Bez słowa ujęła ojca za nogi i wspólnie wnieśli go do maleńkiej komory, gdzie dla nich dwojga nie starczyło już miejsca.

Hilda ukradkiem zerkała na Andreasa. Kiedyś, dawno temu, wspięła się na wzgórze. Stała tam rozglądając się po okolicy. Jej wzrok sięgał aż do fiordu, na pola i wzniesienia, które stawały się coraz bardziej mgliście niebieskie, im dalej patrzyła. Czuła wtedy w sobie pustkę, ale i niejasną moc przyciągającą ją do szczytów, do których nigdy nie dotrze.

To samo odczuwała teraz.

„Pomóż mi go przenieść”, powiedział. Do niej! W tych słowach nie kryło się chyba nic niedobrego ani pogardliwego? „Pomóż mi go przenieść.”

Przemówił do niej.

Andreas był pierwszym przystojnym młodym mężczyzną, jakiego spotkała. Obdarzony miękkim głosem, z dwornymi manierami. Niedoświadczonej Hildzie wydał się piękny jak z obrazka. Zresztą po prawdzie Andreas Lind z Ludzi Lodu nie był niemiły dla niczyich oczu. Potężny jak jego ojciec i dziad, wysoki, o szerokiej piersi i wyrazistej, dobrotliwej twarzy wywierał korzystne wrażenie. Ciemny kolor włosów i brwi działał przyciągająco, uśmiech był ciepły i stwarzał poczucie bezpieczeństwa.

Ale Hilda w pełni zdawała sobie sprawę z tego, kim jest i gdzie jest jej miejsce.

Powiedział do niej coś o derce, która się podwinęła, i dziewczyna w poczuciu winy szybko pochyliła się nad rannym.

W tej samej chwili wszedł Mattias.

Hilda zesztywniała, sparaliżował ją strach. Znów zasłoniła twarz chustką.

– To doktor – wyjaśnił Andreas. – Mattias Meiden. Posłałem po niego, to mój krewniak.

Spuściła głowę, zawstydzona. Zdążyli jednak zauważyć, że ma piękną twarz. Nie całkiem młodziutką, ale o delikatnych, niemal klasycznych rysach. Między nią a ojcem nie było ani krztyny podobieństwa.

Mattias, który powitał ją tak uprzejmie, że aż złożyła przed nim ukłon, pochylił się nad Joelem Nattniannem. Hilda przyniosła naczynie z ciepłą wodą i czystą ściereczkę i zaczęła obmywać twarz ojca.

Od czasu do czasu rzucała gościom przerażone spojrzenie, jak gdyby spodziewała się, że zaraz spadnie na nią grad wyzwisk.

Mattias uśmiechnął się do niej przyjaźnie, a żaden uśmiech nie działał tak uspokajająco jak jego. Zauważyli, że dziewczyna nie jest już tak spięta, sprężona do obrony.

Hycel z jękiem na krótką chwilę wrócił do przytomności.

– Przestań szarpać mnie za twarz, cholerna, głupia dziewucho! – wysyczał przez rozchwiane zęby, po czym znów zamknął oczy.

Dziewczyna zagryzła usta, widząc straszliwie zmasakrowane oblicze ojca.

– Wyliże się z tego – orzekł Mattias.

Hilda popatrzyła na nich pytająco.

– To nie była jego wina – wyjaśnił Andreas, a oczy dziewczyny zwróciły się natychmiast w jego kierunku. – Chyba wiem, co się stało. Uznano, że to on winien jest tej zbrodni.

Odruchowo spojrzała w stronę otworu okiennego wychodzącego na daleką łąkę.

– Tak, to było tam – powiedział Mattias. – Wiedziałaś o tym?

Pokręciła głową.

– Czy twoi przyjaciele nic ci nie powiedzieli? Cztery martwe kobiety.

Powtórzyła niemal bezgłośnie:

– Przyjaciele?

Andreas i Mattias wymienili spojrzenia. Córka hycla nie miała żadnych przyjaciół.

– Cztery kobiety? – dorzuciła, nieco już ośmielona, ponieważ jak dotąd z niej nie drwili. Ale nadal zachowywała czujność, zdradzało ją uciekające spojrzenie. Była niby ślimak, gotów schować czułki na pierwszy sygnał ostrzegawczy.

Słyszała, że jej głos jest zachrypnięty; nie nawykła do mówienia. Chrząknęła nerwowo.

– Tak, cztery kobiety – rzekł Andreas. – Zostały zamordowane. Czy wiesz coś o tym? Może przypadkiem cokolwiek słyszałaś albo widziałaś wiosną lub jesienią?

Zastanawiała się, a oni, w oczekiwaniu na odpowiedź, mogli teraz otwarcie się jej przyjrzeć. Miała zamyślone oczy, trochę jakby smutno rozmarzone. Wydała im się zagubiona i zrezygnowana. Ale była piękna i pełna godności. I bardzo pociągająca.

– Nie… – odparła niepewnie.

– Jeśli coś przyjdzie ci na myśl, powiedz nam o tym – poprosił Mattias.

Skinęła głową; przypomniała sobie, kim jest naprawdę, i oblała się rumieńcem. Już chciała przepraszać za to, że ośmieliła się przemówić, ale opanowała się w porę.

Mattias opatrzył Joela Nattmanna tak starannie, jak tylko się dało.

– Najlepiej będzie, jeśli rozpowiemy, że twój ojciec jest umierający – stwierdził. – Ludzie są wzburzeni, znaleźli więc sobie kozła ofiarnego. Taka wiadomość ich powstrzyma. Ci, którzy się tego dopuścili, będą mieć wyrzuty sumienia. Ale na wszelki wypadek przez najbliższe dni zamykaj drzwi na skobel! I… – zawahał się – nie powinnaś wychodzić po ciemku.

Kiedy zrozumiała, że mają zamiar ją opuścić, w jej oczach zapłonęła prośba pomieszana z lękiem.

– Och, nie możecie mi odmówić skromnego poczęstunku: Mam ciastka i napój miodowy. Zaraz wszystko podam.

Zauważyli, że dziewczyna stara się wysławiać możliwie najstaranniej.

Już zerwała się na nogi i krążyła między kuchnią a spiżarką.

Mężczyźni popatrzyli na siebie. Obydwaj byli na tyle dobrze wychowani, by z podziękowaniem przyjąć gościnę, chociaż nie mieli czasu.

Hildę wypełniała radość. Oczy lśniły na przemian nadzieją i trwożną niepewnością. Wystawiła na stół dzban z napojem, a teraz szła z półmiskiem pełnym cudnie przybranych ciastek.

O mój Boże, pomyślał Mattias. Zostały upieczone na minione święta Bożego Narodzenia! Takie piękne! I nikt ich nie jadł, nikt ich nawet nie widział.

Gestem trzęsących się dłoni zaprosiła ich, by usiedli na pieńkach, zastępujących krzesła: Sama stanęła z boku, obserwując z uwagą, czy niczego im nie brakuje. Nie mogła jednak ustać spokojnie. Wciąż musiała podchodzić do stołu i coś poprawiać – a to przesunęła półmisek w ich stronę, to znów ułożyła kwiaty w inny sposób…

Ciastka okazały się twarde jak kamienie, ale dyskretnie maczali je w napoju miodowym i chwalili, że są takie piękne i smaczne. Hilda odwracała twarz, ale i tak widzieli jej błyszczące szczęściem oczy. Zanim podziękowali za gościnę, wmusili w siebie jeszcze parę kamiennych smakołyków.

– Wrócimy tu jutro – obiecał Mattias. – Zobaczymy, jak miewa się twój ojciec.

Skinęła głową. Wyjęła chudą sakiewkę, chcąc zapłacić doktorowi, ale ten z uśmiechem pokręcił głową.

– O tym porozmawiamy później. Być może jeszcze wiele razy będę tu przychodził, nim twój ojciec wyzdrowieje. Żegnaj, Hildo córko Joela, dziękujemy za poczęstunek!

Mężczyźni w milczeniu schodzili brzegiem pól, zatopieni we własnych myślach. Nie musieli wcale się odwracać; i tak wiedzieli, że Hilda stoi na podwórku i spogląda za nimi.

– Jak mało znamy swych najbliższych sąsiadów! – powiedział Andreas.

– Tak – odrzekł Mattias. – Słyszałem, że ostrzegłeś ją przed wilkołakiem. Dyskretnie. To dobrze…

Kiedy nie było już ich widać, Hilda weszła do domu. Rozejrzała się dokoła ze zdziwieniem. Teraz wszystko było dla niej zupełnie nowe.

Tu właśnie siedzieli. Wiedziała, że te miejsca nigdy nie będą już takie same jak przedtem. Leciutko musnęła ręką belkę w ścianie, o którą opierali się ramionami. Dotykali jej półmiska, ciepło ich dłoni nadal żyło w drewnie. A tutaj on pochylał się nad ojcem. Powiedział, że derka się podwinęła, i wspólnie ją wygładzili.

Oglądał jej kwiaty na stole. Szkoda, że nie nazbierała więcej.

Na jutro musi…

Jutro mają tu wrócić. A może tylko doktor? Ten o dobrych oczach?

Może on jutro nie przyjdzie? Gospodarz nie ma chyba tyle czasu, by włóczyć się po obcych domach?

Hilda zajrzała do ojca, który nadal nie dawał znaku życia, po czym znów wyszła przed dom i patrzyła na Lipową Aleję.

Andreas i Mattias mieli zamiar się pożegnać i powrócić każdy do swego domu, gdy spotkali Branda.

– Ojciec zebrał całą rodzinę – powiedział. – Chce z nami porozmawiać. Chodź więc z nami do Lipowej Alei, Mattiasie.

Cała norweska gałąź rodu zgromadziła się w paradnej izbie Branda i Matyldy. Pani domu upiekła jęczmienne ciastka, które podała ze śmietaną. Młodzi mężczyźni popatrzyli na siebie i cicho jęknęli. W żołądkach ciągle jeszcze czuli ciężar świątecznych wypieków Hildy.

Are, majestatyczny patriarcha z siwą brodą, odetchnął głęboko i rozpoczął przemowę:

– Odkrycie zwłok postawiło nas w bardzo trudnej sytuacji. Chciałem z wami o tym pomówić, zanim wójt zwróci uwagę na naszą rodzinę. Wiecie, jak delikatnym tematem są dla nas czary. Dlatego sami powinniśmy wiedzieć, na czym stoimy i kogo możemy wyłączyć z podejrzeń.

– Ależ, ojcze – oburzył się Brand. – Nie posądzasz chyba nikogo z nas? I chyba nie wierzysz w wilkołaki?

– Oczywiście, że nie. Ale nas nietrudno jest zaatakować i dlatego powinniśmy umieć się bronić. Ci, którzy będą najbardziej narażeni na podejrzenia, muszą znaleźć wsparcie u pozostałych. Teraz i później. Niepokoi mnie sznur czarownicy.

Zebrani pokiwali głowami. Eli, szesnastolatka, delikatna i szczuplutka, rzuciła swej przybranej matce Gabrielli pytające spojrzenie. Chciała wziąć jeszcze jedno ciastko. Gabriella, jakby nieobecna duchem, skinęła głową. Dziewczyna ciągle jeszcze powinna nabierać ciała. Kaleb popatrzył na Eli nieco surowiej, ale nie protestował. On i Eli stali poza kręgiem podejrzanych, podobnie jak Irja i Matylda, ale wszyscy czworo, głęboko związani ze swymi bliskimi, poczuwali się wobec nich do lojalności.

Are zdecydował:

– Musimy bliżej przyjrzeć się potomkom Ludzi Lodu, każdemu po kolei. Przede wszystkim możemy wykluczyć Cecylię i Tancreda oraz jego małą córeczkę Lenę, to chyba jasne?

– Tak – potwierdziła Gabriella. – I Mikaela, syna Tarjeia.

– Oczywiście – zgodził się Are. W jego oczach pojawił się smutek, jak zawsze gdy była mowa o Mikaelu. – Z mojej strony chodzi więc zatem o mnie samego, Branda i Andreasa. Czy możemy powiedzieć, że wykluczamy Andreasa, który przecież odkrył zwłoki i był tym bardzo wstrząśnięty? Prawdą jest, że nigdy nie widziałem go tak wzburzonego.

– Tak – zgodziła się cała rodzina. – Wyłącz go!

– Dobrze! Ze strony Liv mamy samą Liv, Taralda, Mattiasa i Gabriellę. Czy o kimś zapomniałem?

Nie, zostali wymienieni wszyscy bez wyjątku potomkowie Tengela i Silje.

– Ale cóż to za czary? – dopytywał się Kaleb. – Dziewięć różnych sznurków związanych razem? Co to ma znaczyć?

Are uśmiechnął się.

– Teraz przydałoby się poradzić jednego z dotkniętych w rodzie. Ale wśród nas nie ma nikogo takiego. Jedynie Cecylia posiada odrobinę nadnaturalnych zdolności, potrafi przekazywać myśli. Jednak ona jest w Danii i z pewnością nie zna się na węzłach czarownic. A Mattias, który ma w swych rękach wszystkie czarodziejskie środki Ludzi Lodu, nigdy się nimi szczególnie nie interesował, prawda?

– Nie – odparł Mattias. – Tylko tym, co mogę wykorzystać w leczeniu. Jest tego sporo, ale węzełki do tego nie należą.

– Myślę, że o kimś zapominasz, drogi braciszku – łagodnie zwróciła się Liv do Arego. Nadal wyglądała młodzieńczo pomimo swych siedemdziesięciu jeden lat. – Zapominasz, że mam sporą wiedzę na ten temat, chociaż wolałam to przemilczeć.

– Ty? – Are był zdumiony.

Liv uśmiechnęła się smutno.

– Chyba pamiętacie, że widziałam przedstawicieli siedmiu pokoleń dotkniętych z Ludzi Lodu.

– Siedmiu? To niemożliwe! – zdziwił się Andreas.

– Owszem. Spotkałam czarownicę Hannę. To prawda, miałam wtedy zaledwie trzy lata, ale pamiętam ją. Och, Boże, dobrze ją pamiętam! Kto raz ją ujrzał, nie zapomni jej nigdy. W Dolinie Ludzi Lodu żyła jeszcze jedna wiedźma z tego samego pokolenia co Hanna, widzicie więc, w jednym pokoleniu może narodzić się więcej dotkniętych, ale ja nigdy jej nie widziałam. Zetknęła się z nią tylko moja matka, Silje. Ja za to znałam Grimara, siostrzeńca Hanny, młodszego od niej o jedno pokolenie. To już dwoje. Następnie mój ukochany ojciec, Tengel Dobry. W moim pokoleniu była kuzynka Sol, dla nas jak siostra. Tronda znałam tylko jako wesołego, dobrego chłopca, nie przypuszczałam nawet, że jest jednym z dotkniętych, dopiero później… – W głosie Liv zadźwięczał przejmujący smutek. – Kolgrima znaliśmy wszyscy. Żaden epizod w tragicznej historii Ludzi Lodu nie sprawia mi takiego bólu jak myśl o biednym Kolgrimie. I jeszcze Are i ja byliśmy jedynymi, którzy widzieli dotkniętą córkę Gabrielli. – Liv zrobiła krótką przerwę, po czym mówiła dalej: – Uczyłam się ukradkiem. Od ojca, a przede wszystkim od mojej ukochanej siostry Sol. Była nieokiełznana, nieszczęśliwa, ale jednocześnie pełna radości i chęci życia. Lubiła chwalić się swoimi umiejętnościami. Stąd właśnie sporo wiem a czarach, chociaż nigdy nie wpadło mi do głowy, by je praktykować.

– A te węzły? – cicho zapytała Irja.

– Ach, tak, one – uśmiechnęła się Liv. – One nie mają nic wspólnego ze śmiercią czy przemocą. Zawiązuje się je po to, by krowa sąsiada nie dawała mleka. Ten rodzaj czarów określiłabym jako całkiem niegroźny. Sol nigdy go nie uznawała.

– Cóż więc robił sznur w dłoni zmarłej kobiety?

– Tego nie wiem. Miał pewnie oznaczać, że kobieta znała się na czarach lub przynajmniej się nimi interesowała. A pozostałe zmarłe, czy coś przy nich znaleziono?

– Tak. Wójt odkrył coś przy tej, którą Andreas znalazł jako pierwszą. Tę, która została złożona w ziemi jako przedostatnia – powiedział Are. – Miała przy sobie chustkę, niegdyś białą, z zawiniętą w środku ziemią.

Liv uśmiechnęła się leciutko.

– Prawdopodobnie ziemia z cmentarza. To jeszcze bardziej niewinny środek. Należy go włożyć do łoża osoby, którą się kocha. Oczywiście najlepiej położyć się tam samemu, a wtedy miłość nie będzie miała granic.

– Czy Sol w to wierzyła? – zapytała Gabriella.

– Bardzo ją to bawiło, często mówiła żartem, komu powinna coś takiego podłożyć. Ale czy w to wierzyła… Tego mi nie powiedziała. Musicie zrozumieć, że czary ściśle wiążą się z osobą, która je uprawia. Gdybym ja spróbowała takich sztuczek, nic by z nich nie wyszło. A to, że Sol robiła różne rzeczy, nie wiązała się wcale z magicznymi przedmiotami, którymi się posługiwała. Ona miała wrodzone zdolności. Samą siłą woli dokonywała rzeczy niemożliwych. Are i ja byliśmy świadkami przedziwnych wydarzeń.

– A więc wszyscy dotknięci w rodzie Ludzi Lodu mają takie same zdolności? – pytał Kaleb.

– Mniej więcej. Czasami dziedzictwo wybucha jako czyste zło i nic innego, czasami może być ukryte jak u Tronda… Hanna i Sol natomiast posiadały ogromną nadprzyrodzoną moc, prawdopodobnie mój ojciec także, ale on nie chciał się nią posługiwać.

– Chwileczkę – wtrąciła się Gabriella. – Babcia mówi, że taka moc może być ukryta…

Liv skinęła głową.

Potem zabrał głos Are:

– Dotknęłaś czułego punktu. Tego właśnie obawiam się teraz: że jest między nami ktoś, kto posiada złą moc, a inni o tym nie wiedzą.

– Nie wierzę w to – wyrwało się Irji.

– Tak, to bardzo nieprawdopodobne. Dlatego właśnie zebrałem was tutaj, żeby rozważyć wszystkie możliwości.

Odezwał się wzburzony Tarald:

– Jest chyba nie do pomyślenia, że u matki i wuja Arego przez siedemdziesiąt lat niczego nie zauważono!

Wszyscy się z nim zgodzili.

– Dziękuję wam – uśmiechnął się Are. – Wobec tego pozostaje Brand, Tarald, Mattias i Gabriella.

– Muszę prosić o wykluczenie Gabrielli – powiedział od razu Kaleb. – Od rana do wieczora zajmuje się naszym domem sierot, a potem wskakuje do łóżka. O ile wiem, przez ostatni rok nie wybrała się nigdzie sama.

– Nawet w odwiedziny do Lipowej Alei lub do Grastensholm?

– Gabriella? Nikt na świecie nie boi się ciemności bardziej niż ona. Muszę ją odprowadzać nawet w ustronne miejsce.

– Tak, a ja znam kogoś, kto co wieczór zasypia na krześle – powiedziała Irja. – Muszę niemal dąć w róg, by rozbudzić go na tyle, żeby przynajmniej doszedł do łóżka.

Wszyscy się uśmiechnęli. Wiedzieli, że Tarald co wieczór wypijał porządnego kielicha, nie urządzając jednak przy tym pijackich awantur. Tarald zawsze stanowił słabe ogniwo wśród potomków Ludzi Lodu. Podczas gdy większość z nich była ludźmi silnymi – dobrymi lub złymi, on pozostał przeciętny, miał bardzo słaby charakter i wyłącznie dzięki Irji zdołał zachować godność. Miły i życzliwy, temu nikt nie zaprzeczał, był też dobrym gospodarzem, ale charakteryzował się niepewnością w podejmowaniu decyzji, niestałością i skłonnością do działania po linii najmniejszego oporu bez zastanawiania się nad konsekwencjami.

Liv spoglądała na swego jedynego syna z troską w oczach. Gdyby ktokolwiek z rodu zdolny był popełnić te ohydne morderstwa, to jedynie Tarald. Ale za nim stała Irja, a ona była prawomyślna jak mała kto. Gdyby podejrzewała męża, pomogłaby mu, lecz w zupełnie inny sposób. Doprowadziłaby do tego, by pojął całe zło popełnionych uczynków, wyjaśnił motywy swojego postępowania i przyznał się do wszystkiego. Potem dopiero walczyłaby jak lwica o jego uniewinnienie.

Jednak chociaż Tarald nie był człowiekiem o silnej osobowości, Liv nie potrafiła wyobrazić go sobie w roli mordercy kobiet. Nie, to było absolutnie nie do przyjęcia. Miała na myśli po prostu tylko to, że wszyscy inni stali poza podejrzeniami już kiedy wzięło się pod uwagę ich charaktery i usposobienie.

Sam fakt, że Irja wystąpiła w obronie Taralda, wystarczył, by go oczyścić. A poza tym Tarald w roli wilkołaka? Zupełna niedorzeczność!

Często rozmyślała nad dwójką swoich dzieci. Cecylia, taka silna, nieodrodna córka Ludzi Lodu… Tarald, jak często twierdziła, musiał wdać się w dziadka ze strony ojca, Jeppe Marsvina, który uwiódł młodą Charlottę Meiden, a następnie po prostu zniknął.

– Tak, a ja mogę zaświadczyć za Branda – Matylda uśmiechnęła się niepewnie. – Należę do tych osób, które zawsze wiedzą, gdzie znajdują się najbliżsi. Kiedy więc on miałby znaleźć czas, żeby mordować kobiety, tego nie rozumiem.

– No tak, zwłaszcza że musiałby przecież najpierw bliżej je poznać – powiedział Andreas. – Chodzi mi o to, że cztery kobiety raczej nie trafiają przypadkowo w opuszczone miejsce tylko po to, by zostać zamordowane?

– Chyba że to były czarownice – stwierdził Kaleb – które miały zwyczaj tam się spotykać.

– Posłuchajcie, uważam, że stajecie się mało przyjemni – obruszył się Mattias. – Wyeliminowaliście wszystkich po kolei. I kto zostaje? Ja! Czy to jest sprzysiężenie przeciwko mnie?

Cała rodzina wybuchnęła śmiechem. Mattias w roli zbrodniarza? Nie, to po prostu niemożliwe! Nie ma takich dobrych, przyjaznych i nieszkodliwych wilkołaków!

Weszła jedna ze służących.

– Wójt jest tutaj – oznajmiła z oczami pełnymi lęku.

Wprowadzono przedstawiciela władzy.

– Widzę, że zebrał się cały klan. To dobrze, ominie mnie sporo jeżdżenia.

– Coś nowego? – zapytał Are.

– Nic poza tym, że mamy do czynienia z czarami.

– Wątpię w to – stwierdziła Liv.

– Dlaczego więc miały przy sobie te sznury z węzłami?

– Sama zadaję sobie to pytanie. To zupełnie bez sensu. Gdyby naprawdę były czarownicami, miałyby jeden sznurek z trzema supłami wpleciony we włosy. To jest znak, którym posługują się kobiety tego rodzaju. Twierdzą, że to sam Szatan im go zawiązał, kiedy były na Blokksberg.

Wójt wpatrywał się w nią jak sroka w gnat; dopiero po dłuższej chwili odzyskał mowę.

– Ależ tak właśnie było. Wszystkie to miały, co do jednej! A ja sądziłem, że to jakaś modna ostatnio fryzura!

Liv zaparło dech w piersiach.

– A więc to były czarownice! Wobec tego cała sprawa nabiera innych wymiarów.

Rozumieli, co ma na myśli. Oznaczało to, że w sprawę mógł być zamieszany jeden z potomków Ludzi Lodu. Żaden z dotkniętych nigdy nie potrafił oprzeć się magii czarów.

Dotychczas udało się to tylko Tengelowi Dobremu.

Liv rozejrzała się dokoła. Are? Nic nie było mu bardziej obce niż wszelkie ponadnaturalne zjawiska.

Któraś z osób, które wżeniły się w rodzinę? Eli, to biedne dziecko, które znalazło ciepły, bezpieczny domu Gabrielli i Kaleba? Ona boi się własnego cienia.

Irja? O nie, Liv znała swoją synową jak siebie samą.

Matyldy nie znała tak dobrze, ale krzepka chłopka obydwiema nogami stała tak mocno na ziemi, że pod tym względem przewyższała nawet swego męża Branda.

Wójt spoglądał na nich surowo.

– Wszystkim wiadomo, że wasz ród z dawien dawna wdawał się w różne podejrzane sprawki. Ja nie mam więc żadnych wątpliwości. To ktoś z was kryje się za tymi potwornościami. I ja na pewno dowiem się, kto!

Liv podniosła się dostojnie.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Tuż przed waszym przybyciem, panie wójcie, omawialiśmy tę możliwość, pamiętając o tym; że nasz ród posiada szczególne zdolności. Ale to nie dotyczy żadnej z obecnych tu osób. I co więcej, żadne z nas nie mogło tego uczynić, nie miało ku temu sposobności. Możecie nas wypytywać do woli. Wkrótce zorientujecie się, że nikt z naszej rodziny nie pozostawał wystarczająco długo sam. Nie chodzi wszak o to, by pobiec na skraj lasu i zabić pierwszą przechodzącą tamtędy kobietę. Tam na górze nie ma przecież żadnej drogi. I trzeba chyba najpierw poznać bliżej te kobiety, jeżeli nie jest się wilkołakiem, który zabija bezmyślnie podczas każdej pełni księżyca. Wszystkie opowieści o wilkołakach to tylko przesądy. Jak sądzicie, kiedy ktoś z nas miałby okazję zawrzeć znajomość z tymi kobietami?

– Wkrótce się tego dowiemy, baronowo – odpowiedział wójt srogo.

– Zaczynajcie więc – powiedziała Liv i usiadła.

Mattias cicho chrząknął.

– Wybaczcie mi – zaczął, kierując swe anielskie spojrzenie na wójta. – Jako medyk chciałbym dokładniej przyjrzeć się zwłokom. Może będę mógł stwierdzić, w jaki sposób zgładzono owe niewiasty?

– Przyszło wam to do głowy w samą porę! – warknął wójt. – To były czarownice, a taką hołotę należy jak najszybciej spalić. To już zostało zrobione.

– O święta naiwności! – westchnął Andreas, a wójt popatrzył na niego wrogo.

– Wiadomo przecież, że nie umarły naturalną śmiercią – mruknął. – Na ciałach i na ubraniu widniały ślady pazurów. To czary i nieczyste moce zabrały je z tego świata, nie ma więc o czym mówić.

Brand był zirytowany.

– Zanim dojdziecie do wniosku, że uczynił to ktoś z nas, powinniście też wziąć pod uwagę innych.

Wszyscy w rodzinie znali Branda. Wiedzieli, że długo pamięta doznane urazy. Wójt rozgniewał go, więc Brand nigdy więcej nie będzie w stanie spokojnie znieść tego człowieka. Wójt zaatakował jego ukochaną rodzinę, a to było niewybaczalne!

– Nie zapominam o nikim – obruszył się grubiański przedstawiciel władzy. – Zarówno Joel Nattmann, jak i Jesper syn Klausa pozostają pod moją obserwacją.

Mattias powiedział:

– Joel Nattmann jest umierający. W nocy napadli go ludzie z wioski. Być może przyjdzie wam wyjaśniać jeszcze jedno zabójstwo.

Wójt mruknął pod nosem coś, czego nikt nie usłyszał, i rozpoczął przesłuchania.

Po półgodzinie opuścił dwór. Po sposobie, w jaki stawiał kroki, można było poznać, że jest bardzo rozwścieczony. W murze dowodów niewinności nie znalazł najmniejszej nawet wyrwy.

Kiedy wyszedł, wszyscy zgodnie orzekli, że jest kompletnym durniem.

– Cóż za pytania nam zadawał! – oburzał się Andreas. – Nawet ja zrobiłbym to lepiej.

– Tak – powiedział Are. – Właśnie o tym myślałem. Ten człowiek nie ma pojęcia, o czym mówi. O ile z taką samą zawziętością rzuci się na Joela Nattmanna i bezbronnego Jespera, to w żaden sposób się nie wywiną. Jeśli zdamy się na tego łajdaka, wkrótce wszyscy zawiśniemy na stryczku. Andreasie, musisz zbadać tę sprawę na własną rękę. Masz dość rozumu, by się tym zająć.

– Dziękuję – uśmiechnął się Andreas. – Ta propozycja wydaje się kusząca. Zacznę od razu. Dziadku, gdzie byłeś, kiedy zamordowano te kobiety?

– Co? Widzę, że nauka wójta nie poszła w las. Umiesz już zadawać niemądre pytania – śmiał się Are.

– Chciałbym, żeby Kaleb mi pomógł. On przecież zna się na prawie – poprosił Andreas.

– Chętnie – zgodził się Kaleb.

– Doskonale – powiedział Are. – Uważam, że powinniście pójść do Jespera, zanim dotrze tam wójt. Brandzie, idź z nimi. Jesper to twój stary przyjaciel.

Brand obiecał, że to zrobi, po czym zgromadzenie się rozeszło.

Wszyscy pragnęli, aby byli teraz z nimi Cecylia i Alexander, bowiem nikt inny tak pewnie i skutecznie jak oni nie potrafił radzić sobie w zagmatwanych sytuacjach.

Загрузка...