ROZDZIAŁ IV

Parobek wrócił z informacją, że wójt gdzieś wyjechał, ale jego gospodyni obiecała przekazać mu wiadomość, jak tylko wróci do domu.

– To i dobrze, lepiej poradzę sobie bez niego – orzekł Are z niezwykłą jak na niego ostrością w głosie.

Hilda odpoczywała w pokoju, położonym w starej części Lipowej Alei. Leżała, przypatrując się wspaniałym tapetom, i zastanawiała się, kto też mógł je namalować. Musiał to być mężczyzna obdarzony niezwykłym wyczuciem piękna. Hildzie nawet nie przeszło przez myśl, że mogła to zrobić kobieta. Dla niej miejsce kobiet w życiu było raz na zawsze określone. Nigdy nie słyszała, by zajmowały się czymś innym poza tym, do czego zostały stworzone. Co prawda, nie dotarła do jej uszu historia o obdarzonej silną wolą Silje i jej mężu Tengelu, człowieku o szerokich horyzontach.

Mężczyźni wkrótce powrócili i Hilda wyszła im na spotkanie.

Zebrali się w paradnej izbie Matyldy, brakowało jednak Andreasa.

Długo zastanawiała się, gdzie też on może być.

Kiedy weszła do izby, Mattias zwrócił się do niej z łagodnym uśmiechem:

– Przygotowaliśmy twego ojca, Hildo. Ubraliśmy go w najlepszą koszulę i ułożyliśmy na marach w stodole. Jutro przyjdzie kościelny i pomoże ci przygotować wszystko do pogrzebu. Andreas właśnie poszedł z nim to omówić, a potem miał iść do Elistrand.

A więc poszedł tam! Ta wiadomość podziałała na dziewczynę uspokajająco.

Mattias skierował na nią serdeczne, kojące spojrzenie.

– Twój ojciec był jeszcze ciepły, Hildo. Czy naprawdę nic nie słyszałaś?

– Nie, ja… Och, musiał to zrobić, kiedy byłam w oborze!

– Tak, z pewnością tak właśnie było – odpowiedział Mattias i odwrócił się. – Zabraliśmy ze sobą jedzenie, jak prosiłaś. Wygląda na bardzo smaczne – uśmiechnął się przelotnie. – Znalazłem też sukienkę przygotowaną do założenia. Pomyślałem sobie, że pewnie chciałabyś ją mieć, by nie chodzić w ubraniu, które nosisz do obory.

– Dziękuję – szepnęła Hilda.

Natychmiast wyszła, by się przebrać. Rozczesała swoje długie włosy i zostawiła je rozpuszczone, spływające po plecach. Włożyła suknię i stwierdziła, że teraz naprawdę wygląda dobrze. Sukienka była zresztą stosowniejsza na czas żałoby. Czarna spódnica i stanik, pod nim biała bluzka. Buty zdjęła, to tylko niezgrabne drewniaki.

Gdybym tylko nie była taka zapłakana, myślała. Ale chyba mi to wybaczą.

Andreas zajechał do Elistrand, dworu, który na polecenie Alexandra zbudowano nad wodą dla jego córki Gabrielli i jej męża. W dużym, przestronnym budynku wiele było światła i blasku słońca. Andreas już z daleka usłyszał bawiącą się piątkę dzieci. Były to sieroty, z którymi życie obeszło się bardzo okrutnie. Zostały wyciągnięte z rynsztoków Christianii. Na Elistrand miały pozostać aż do chwili, kiedy staną się na tyle dorosłe, by radzić sobie samodzielnie. Kaleb i Gabriella kontynuowali dzieło rozpoczęte przez Liv i wydawało się, że są szczęśliwi.

Na spotkanie Andreasowi wyszła do sieni Eli, dziewczyna, którą gospodarze traktowali jak własną córkę. Nadal sprawiała wrażenie kruchej i bezbronnej, ale jej uśmiech świadczył, że czuła się bezpiecznie, a ciało zaczęło nabierać bardziej kobiecych kształtów. Na litość boską, pomyślał Andreas z ukłuciem w sercu. Ależ ta dziewczyna jest pociągająca! To małe żałosne pisklę, któż to mógł przypuścić!

– Witaj, Eli. Czy rodzice są w domu?

– Tak, tak. Wejdź, proszę, wujku Andreasie!

Wujku? To prawda, że był kuzynem Gabrielli i dotąd nie przeszkadzało mu, kiedy tak się do niego zwracała, ale teraz poczuł się jak starzec!

Przyjęli go w swej paradnej izbie, Eli wróciła do dzieci.

Andreas popatrzył na nią.

– Eli bardzo wyrosła! Chcę powiedzieć, że już jest kobietą!

– No, ma dopiero szesnaście lat – roześmiał się Kaleb. – A więc łapy przy sobie, stary rozpustniku!

W zamierzeniu Kaleba miał to być rubaszny dowcip, ale nieoczekiwanie Andreas poczuł się urażony.

– No cóż – powiedział ze sztucznym uśmiechem. – Jak dotąd nie uczestniczyłem w jakichś szczególnych orgiach.

– Tak, tak, wszyscy o tym wiedzą – rzekła Gabriella. – Liv i Are niepokoją się o dalsze losy rodu. Uważają, że my, wnuki, nie spisaliśmy się dobrze. Tancred ma córkę, to wszystko. O Mikaelu nic nie wiadomo, ty i Mattias grozicie, że na zawsze pozostaniecie w kawalerskim stanie, a my… cóż, nam się nie udało.

– I Kolgrim nie żyje. Rzeczywiście sprawa nie wygląda najlepiej. Musimy to naprawić. – Andreas udał, że czując przypływ energii podwija rękawy. – Ale poważnie mówiąc, przyjechałem, żeby porozmawiać z wami na trudny i bolesny temat.

– Słuchamy – odparł Kaleb. – Mamy doświadczenie w rozwiązywaniu skomplikowanych problemów. Dzięki tej nieokiełznanej piątce to dla nas chleb powszedni.

– Myśleliśmy o tym, by was trochę odciążyć w pracy.

– O?

– Chodzi o Hildę. Joel Nattmann się powiesił.

– Co ty mówisz? Kiedy?

– Dzisiaj rano.

– Dziwne – stwierdził Kaleb. – To nie był typ samobójcy.

– To prawda. Ale niepokoimy się o Hildę. Nie może mieszkać sama tam na górze teraz, kiedy dzieje się tyle okropnych rzeczy. Przyszło nam do głowy, by was zapytać, czy mogłaby tu zamieszkać i pracować z dziećmi. Przyprowadziłaby zwierzęta i przeniosła te sprzęty, które by chciała mieć ze sobą. Dalibyście jej osobną izbę. Nie rozmawiałem z nią jeszcze, chciałem najpierw omówić to z wami.

– Świetnie się składa – orzekła Gabriella. – Czasami wieczorem jestem tak zmęczona, że wprost padam z nóg.

– Tak – potwierdził Kaleb. – Biedna Hilda, tyle kłopotów naraz. Oczywiście, że będzie mogła tu zamieszkać! Przyprowadź ją jak najszybciej!

– Dziękuję wam, zaraz jej to powiem. Teraz muszę się już spieszyć…

– Pójdę z tobą – powiedział Kaleb. – Historia z hyclem jest niepokojąca.

– Właśnie – krótko odparł Andreas, który wychodząc rozglądał się za Eli. Dojrzał ją na plaży, bawiącą się z dziećmi. Długo jeszcze miał nadzieję, że dziewczyna obejrzy się i pomacha do niego, ale nie mógł w nieskończoność iść tyłem. Odwrócił się. Bał się, że Kaleb zacznie coś podejrzewać.

Hilda zobaczyła ich w alei lipowej jednocześnie: Andreasa, Kaleba i wójta, pędzącego na koniu. Patrzyła na Andreasa i gryzło ją sumienie, że nie może myśleć wyłącznie o ojcu, który martwy leży w stodole.

Weszli do domu wszyscy razem.

– Przekazano mi wiadomość! – wołał wójt. – A więc to jednak Joel Nattmann! Najwyraźniej nie mógł sobie poradzić z dręczącymi wyrzutami sumienia.

– Nie było, niestety, tak jak mówicie – łagodnie zaprzeczył Mattias. – Nie zrobił tego sam.

– Co?

Hildzie zaparło dech w piersiach.

– Najpierw został zabity – wyjaśnił Mattias. – Śmierć nastąpiła bardzo szybko, prawdopodobnie spał i niczego nie poczuł.

– To zupełnie niewiarygodne. – Wójt był oszołomiony. – A potem go powiesili? Żeby wyglądało na to, że… No tak, muszę przyznać, że czasami medyk na coś się zdaje.

Po raz pierwszy usłyszeli pochwałę z ust tego człowieka.

Hilda usiadła.

– Ale kto…?

– Znów ludzie ze wsi – snuł przypuszczenia wójt. Szybko przychodziło mu wydawanie sądów.

– To mało prawdopodobne – wtrącił Andreas. – Byli zbyt przerażeni, żeby to zrobić.

– Ale kto mógł…? – zaczęła Hilda.

– Hm – mówił wójt zamyślony. – Na przykład było was tam wczoraj czterech. Joel Nattmann wyznał, że widział coś na wiosnę. Konia i powóz. Może właściciel konia i powozu wystraszył się?

– Przestańcie! – uniósł się Brand. – Było nas czterech, mój syn, ja, doktor i Kaleb.

– I Hilda – dodał wójt obojętnie. – Dziwne, że ona nic nie słyszała!

– To moja wina – odezwała się Hilda. – To wszystko moja wina. Zamknęłam drzwi do obory na skobel, kiedy poszłam doić, ale zapomniałam o drzwiach do domu.

– Nie wolno nam zbyt pochopnie osądzać – stwierdził Andreas. – Hildo nie możesz mieszkać sama. Gabriella i Kaleb zastanawiają się, czy nie zechciałabyś przenieść się do nich na jakiś czas.

– Ale nie mogę przecież…

Kaleb powiedział z wesołym uśmiechem:

– Potrzebujemy cię. Gabriella i Eli nie dają sobie rady z piątką dzieci teraz, kiedy opiekunka zaniemogła.

Hilda wygładziła spódnicę.

– Ale ja nic nie wiem o dzieciach.

– Czy je lubisz? To najważniejsze.

Przypomniały jej się kamienie, którymi za nią rzucano. Dzieciaki, które czaiły się wokół zagrody, grad padających wyzwisk…

– Nie wiem – odparła zamyślona. – Przypuszczam, że są także miłe dzieci.

Popatrzyli na nią ze zrozumieniem.

– Nasze dzieci nie są złe – uspokajał ją Kaleb. – Tylko rozbrykane. Możesz chyba spróbować przez kilka dni? Jeżeli się nie uda, wymyślimy coś innego.

– Tak… Dziękuję – szepnęła niepewnie.

Przerażała ją myśl, że miałaby zamieszkać samotnie w chacie na skraju lasu. Już raczej zniesie wyzwiska. Ale tak bardzo nie chciała być dla nikogo ciężarem. Czy zaproponowali jej to z litości, czy rzeczywiście na coś może się przydać?

Życie stłamsiło Hildę do tego stopnia, że nie była pewna, czy naprawdę może zaufać tym na pozór wspaniałym ludziom, a tym bardziej przywiązać się do nich.

– Muszę to wszystko jakoś uporządkować – odezwał się zniecierpliwiony wójt. – Dlaczego ktoś chciał zabić Joela Nattmanna? Czy on wiedział o czymś, poza tym koniem i powozem?

– Ojciec tak dużo mówił – powiedziała wymijająco Hilda. – Nigdy go nie słuchałam.

– Czy mógł się czegoś dowiedzieć jako pomocnik kata?

– Nie wiem. Cóż by to mogło być?

– Czy wspominał kiedykolwiek o wilkołaku?

– Nie przypominam sobie.

– Ale bardzo się przeraził, kiedy wymieniliśmy to słowo.

– To chyba naturalne. Ojciec był strachliwym, przesądnym człowiekiem.

– Wilkołaki nie wieszają ludzi – podkreślił Brand.

Wójt był nastawiony do Branda tak samo jak Brand do niego. Skierował wzrok inkwizytora na swego zaciętego wroga i powiedział ostro:

– Nie, przynajmniej nie te w zwierzęcej postaci. Ale człowiek, który ma w sobie duszę wilkołaka, mógł się przestraszyć.

– To wszystko tylko przypuszczenia – syknął Kaleb.

Andreas zwrócił się do Hildy:

– Rozmawiałem z pastorem i kościelnym. Ustaliliśmy, że pogrzeb odbędzie się już jutro po południu. Kościelny przybędzie z koniem i wozem, który zabierze twego ojca w ostatnią podróż, a pastor będzie czekał w kościele. Chciał złożyć Joela Nattmanna w nie poświęconej ziemi, ale odwiodłem go od tego.

– Twój ojciec nie był samobójcą – powiedział Kaleb. – Pastor nie miał więc żadnego prawa, Hildo.

– Tak właśnie mu powiedziałem – kiwnął głową Andreas.

Gabriella natomiast chciałaby mieć jeden dzień, żeby przygotować twoją izbę – mówił Kaleb. – Gdybyś więc mogła…

– Mogłabyś przenocować na Grastensholm – wtrącił szybko Mattias. – Jest tam dość miejsca.

– Tak, jeszcze dzisiaj mogę z tobą iść do domu, Hildo – żarliwie zapewnił ją Andreas. – Pomogę ci sprowadzić zwierzęta i zabrać rzeczy, które zechcesz wziąć ze sobą do Elistrand. Zawieziemy je już dziś, dobrze, Kalebie?

– Oczywiście, tak będzie najlepiej.

– Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim. – Hilda była oszołomiona. – Jesteście tacy dobrzy…

Musiała wziąć się w garść, by nie wybuchnąć płaczem. Serce zaczęło jej walić w piersiach na myśl, że Andreas pojedzie z nią aż do Elistrand. To długa droga, ale ona chciałaby, żeby była o wiele, wiele dłuższa.

W drzwiach stanęła Matylda.

– Uroczysty posiłek gotowy. To Hilda zaprasza. W tej smutnej chwili nie wolno nam zapomnieć, że przygotowała specjalny poczęstunek dla Andreasa i Mattiasa. To przede wszystkim wy macie prawo pierwszeństwa do tego, co podaje Hilda. My musimy zadowolić się tym, co ewentualnie dla nas zostawicie.

Wesołe słowa złagodziły napiętą atmosferę, a w czasie posiłku chwalono chleb Hildy i bez końca żartowano: kto posmakuje poziomek, czy i ile ich pozostanie…

Czy takie są właśnie prawa życia, zastanawiała się Hilda, że nigdy nie można zakosztować pełnego szczęścia? Szczęście… Tego uczucia nigdy dotąd nie znała, a teraz nie mogła wyrazić swej radości, serce bowiem ściskało jej się na myśl o ojcu.

Najgorsze jednak było to, co kryło się w niej tak głęboko, że nie śmiała o tym nawet pomyśleć: ulga, że nareszcie uwolniła się od nieznośnego ciężaru, który przytłaczał jej zmysły, umysł i wolę życia.

Jakże trudno jej było pogodzić te wszystkie uczucia!

Nieswojo było wracać do domu. Gdy zsiadała z wozu, Andreas podał jej rękę. Radość w niej pulsowała, kiedy poczuła jego silną dłoń wokół swojej. Nie śmiała spojrzeć na stodołę, dlaczego – nie wiedziała. Czy spodziewała się tam coś zobaczyć? Szybko, aby nie narażać Andreasa na czekanie, pozbierała wszystko, co chciała ze sobą zabrać: kubek, lalkę, którą uszyła matka, czyste odzienie, piękne naczynie z pokrywką, które matka wniosła w posagu…

Zawahała się przy należącej do ojca szkatułce na pieniądze.

– Oczywiście, że powinnaś ją zabrać – rzekł Andreas, który to dostrzegł. – Naprawdę uczciwie sobie na to zapracowałaś. Nigdy pewnie nie dostałaś grosza za swą ciężką pracę?

– Nigdy – odpowiedziała i podniosła szkatułkę. Była zamknięta, ale wiedziała, gdzie leży klucz.

– Och, naprawdę! – zawołała podekscytowana, podniósłszy wieczko. – On był bogaty!

Andreas podszedł bliżej.

Hilda liczyła.

– Tutaj jest… jeden, dwa, trzy… prawie cztery talary! Co mam z nimi zrobić?

Uśmiechnął się z czułością. Cztery talary? Biedna dziewczynka!

– Hm, trzymając aż tyle w zanadrzu, nie będziesz mogła opędzić się od zalotników – zażartował.

Ona jednak przyjęła jego słowa całkiem serio.

– Ależ przecież nie mogę o tym nikomu powiedzieć! Będą mnie wtedy chcieli tylko dla pieniędzy!

– Kochana Hildo, może ci się wydawać, że cztery talary to ogromny majątek. Rzeczywiście to niezła sumka, ale nie jesteś bogata. Poza tym uważam, że nikt nie musi brać cię dla pieniędzy. Jesteś pociągająca sama w sobie.

Och! I on to mówi! Policzki jej pałały, w głowie szumiało tak, że aż pociemniało jej w oczach.

– Teraz zabierzemy zwierzęta – otrzeźwił ją Andreas. – Jeśli złapiesz kury i kota, to ja zajmę się krową.

Hilda oprzytomniała.

– Tak, oczywiście – szepnęła i wybiegła.

W drodze powrotnej opanowało ją takie podniecenie, że nie była w stanie usiedzieć w milczeniu.

– Właściwie nie wiem, czy się cieszę, czy martwię, że opuszczam dom – mówiła szybko. – Jest mi oczywiście smutno i nawet nie chcę się oglądać. Denerwuję się także tym, że będę mieszkać u kogoś, ale z drugiej strony to cudowne. Nie miałabym odwagi zostać tu sama w nocy!

– Rozumiem cię, zwłaszcza że wrócisz tu jutro po południu.

– Tak – powiedziała cicho.

– Twoja matka była chyba dobrą kobietą? – ostrożnie zapytał Andreas.

– O tak! I tyle umiała. Mnie także nauczyła czytać, pisać, i historii, opowiadała bajki i…

Słowa płynące z jej ust niemal potykały się o siebie. Spadały jak wodospad, Hilda pragnęła opowiedzieć wszystko naraz. Pękła w niej tama wieloletniego milczenia.

Andreasowi pozostawało tylko siedzieć i słuchać. W opowiadaniu o matce i o wielu późniejszych latach przeżytych z ojcem w zagrodzie wychwycił powtarzający się ton – ton samotności, tęsknoty i rozpaczy. Hilda naturalnie nie mówiła o uczuciach wprost, opowiadała tylko o ubogich doznaniach, drobnych epizodach, o dzikich zwierzętach, które niemal jadły jej z ręki, o zimowych zawiejach, które prawie podnosiły dach chaty, o ludziach, którzy przechodzili drogą…

Andreas wstrzymał konia.

– Prr! Jesteśmy już w Grastensholm!

Przebudziła się ze wspomnień na widok imponującego budynku.

– Ach! A ja tyle gadam! – powiedziała czerwona ze wstydu.

– Bardzo miło było posłuchać. Spójrz, tam idzie Mattias. Możesz więc tu zostać, a ja pojadę do Elistrand ze zwierzętami.

– Ja też mogę pojechać…

– Dzisiaj powinnaś odpocząć. To był dla ciebie długi i trudny dzień. Niedługo się zobaczymy.

Wóz odjechał, za nim poczłapała uwiązana krowa. Hilda została z pustymi rękami.

– Witaj na Grastensholm, Hildo – uśmiechnął się do niej Mattias.

Spojrzała zmieszana. Któż to jest? Ach, tak, doktor Mattias Meiden. Pod wpływem jego ciepłego spojrzenia rozluźniła się. Uśmiechnęła się i podążyła za nim do środka.

„Niedługo się zobaczymy”, powiedział. Teraz Hilda miała już czym żyć.

W domu poznała Liv, Taralda i Irję. Oglądała komnaty tak wielkie, że jej maleńka zagroda zmieściłaby się w nich dwadzieścia razy.

Czy wszyscy ci ludzie mają takie piękne dusze, tyle dobra w sercu? – myślała zdziwiona. Przedtem znała tylko zło, teraz stykała się z samą dobrocią.

Czy to dlatego, że jej ojciec umarł? Czy może zawsze tacy byli?

Na przykład ta naprawdę szlachetna sędziwa dama, matka ojca pana Mattiasa. Czy jest gdzieś twarz starej kobiety piękniejsza od tej? Oczy, w których ciepłem lśniła życiowa mądrość, zmarszczki mówiące tylko o radości i życzliwości? Nie sposób odgadnąć jej wieku, gdyż ruchy ma takie żywe i młodzieńcze.

I rodzice pana Mattiasa. Przystojny ojciec, który co prawda starał się wydawać bardziej władczy niż był w rzeczywistości, i matka tak pełna serdecznej troski, że Hilda dopiero później uzmysłowiła sobie, że właściwie jest ona brzydka i niezgrabna. To jednak jakby nie miało znaczenia. W jakiś sposób i tak była piękna.

Hilda dobrze się czuła w otoczeniu członków tej rodziny, pomimo że zdawała sobie sprawę z dzielącej ją od nich przepaści.

Straszliwie się wstydziła, że tak nieprzerwanie mówiła do Andreasa. Nie potrafiła się jednak powstrzymać, to przyszło samo z siebie. A on się nie rozgniewał, w każdym razie tego nie okazał.

Dostała pokój nad stajnią. Kiedy udawała się tam wieczorem na spoczynek, ujrzała Mattiasa prowadzącego ożywioną rozmowę z mężczyzną w średnim wieku, wyglądającym na bardziej miłego niż rozumnego. Niebieskie, wesołe oczy zerkały na nią z zaciekawieniem spod białej, sterczącej na wszystkie strony grzywki.

– To ci dopiero śliczna dziewucha, panie Mattiasie.

– Tak, to Hilda, Jesperze – uśmiechnął się Mattias. – Będzie tu dzisiaj nocować. Później przeniesie się do Elistrand.

– Ach, tak! Panie Mattiasie, dużo myślałem o tym, o czym mówiliśmy ostatnio. Już właściwie miałem uderzyć w konkury do tej, o której myślałem. Ale teraz nie wiem…

Mattias w lot pojął intencje Jespera.

– Hilda nie jest dla ciebie. Prawdopodobnie jest całkiem niedoświadczona.

To były nieostrożne słowa! Oczy Jespera natychmiast zapłonęły blaskiem pożądania.

– Dobranoc, Hildo! – zawołał Mattias. – Śpij dobrze!

Kiedy w małej izdebce przygotowywała się do snu, ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

Przekonana, że to służąca, zresztą i tak nie zdążyła się rozebrać, zawołała:

– Proszę wejść!

Do środka wszedł jednak Jesper, chichocząc cicho. Hilda nie miała pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji. Nie chciała być nieuprzejma, ale czuła, że to nie był odpowiedni czas i miejsce na wizytę. Postanowiła jednak wysłuchać, w jakiej sprawie przyszedł.

– No, tak, myślałem, że może panieneczka czuje się cokolwiek samotna – powiedział z wyszukaną niezgrabnością prostaka.

– Samotna? Tutaj? Ja, która przez całe życie byłam samotna?

– Z ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Mogą mieć złe zamiary. Dlatego niech panienka wie, że Jesper jest tutaj, żeby wszystkiego dopilnować. Nikt panience nic złego nie zrobi.

– Dziękuję, to bardzo miło. Ale teraz może…

– Zachwycająco piękne włosy ma panienka – powiedział, głaszcząc je z podziwem. – I takie piękne piersi!

Ten rodzaj bezpośredniej ofensywy na pewno był skuteczny jeśli chodziło inne dziewczęta, ale nie w tym przypadku. Hilda gwałtownie odskoczyła jak najdalej od jego natrętnych dłoni. Ale płomień namiętności rozgorzał już w sercu Jespera. Bardzo łatwo było go rozniecić.

– Niech się panienka mnie nie boi, o nie. Potrafię obchodzić się z dziewczętami. Miałem ich pewnie ze sto i wszystkie były zadowolone.

Jeśli sądził, że liczba podziała jak zachęta, zawiódł się srodze, choć w swym zadufaniu jeszcze tego nie pojął.

– Bardzo proszę, idźcie stąd – wyjąkała Hilda przerażona.

– To zależy od narzędzia – ciągnął Jesper. Nie mógł się napatrzeć na tę zgrabną sylwetkę, wąską talię i wydatne piersi. – Dziewczyny mówią, że nie mam się czego wstydzić. Tego im potrzeba! Niech panienka sama zobaczy. Proszę dotknąć. O, teraz on ma wielką ochotę, bardzo by chciał, rozumie panienka?

Hilda nie skorzystała z propozycji i zdecydowanie przestała bawić się w uprzejmości. Jesper zagradzał drogę do drzwi, zrozpaczona zawołała więc o pomoc.

Mattias, który wrócił z wizyty u chorego i wprowadzał właśnie konia do stajni, usłyszał jej krzyk i pognał na górę. Kiedy biegł po stromych schodach, pomiędzy wołaniem Hildy o ratunek słyszał głos Jespera, który chełpliwie wykrzykiwał o swych zwycięstwach na wojnie, o tym, jak uratował Branda, króla Christiana i Tarjeia od „pewnej śmierci”, i o tym, że jest prawdziwym mężczyzną, któremu może zaufać.

Mattias jednym susem przebył ostatnie stopnie i szarpnięciem otworzył drzwi.

Hilda stała odwrócona do ściany i krzycząc przyciskała ręce do twarzy. Na środku izby stał Jesper i pokazywał wszystko, czym mógł się poszczycić.

– Doprawdy, Jesperze! – powiedział Mattias z wyrzutem. – Czy nie widzisz różnicy między łatwymi kobietami a prawdziwymi damami? Wciągaj portki i jazda stąd! Więcej tu nie wracaj!

– Chciałem tylko… – mruknął Jesper, położywszy uszy po sobie. Nie dokończył zdania, podciągnął spodnie i wyszedł.

Mattias starał się uspokoić Hildę:

– Nie przejmuj się nim. Jesper nie jest zły, ma tylko zbyt wysokie mniemanie o swej urodzie. Trzeba potraktować go ostro, wtedy uspokaja się natychmiast.

Kiwnęła głową i odwróciła się, wciąż trzymając dłonie przy twarzy.

– Dzisiaj już możesz czuć się bezpieczna, on nie wróci – powiedział Mattias. W jego przyjaznym głosie igrała wesoła nuta, ale Hilda czuła, że śmieje się z głupkowatego Jespera. – Ale na wszelki wypadek wyjmij klucz z drzwi – dodał.

– Dobrze, dziękuję – szepnęła.

– Ciężki dzień dzisiaj miałaś, moja droga – powiedział serdecznie i wyszedł.

Kiedy Hilda znalazła się już w łóżku, długo leżała drżąc na całym ciele. Nie myślała o Jesperze, który wydał jej się wstrętny i śmieszny zarazem, lecz o mężczyznach w ogóle.

Hilda nigdy jeszcze nie widziała odsłoniętej męskości. Teraz jej dłonie ostrożnie przybliżyły się do okolicy, której nigdy dotąd nie dotykała tak świadomie. Przeraziła się, czując pulsujące gorąco. Natychmiast odsunęła rękę.

Drżenie jednak nie ustawało. Myślała o innych mężczyznach, o tym, że byli stworzeni w taki sam sposób jak ten głupek Jesper. Czuła się winna, ale jej dłoń powróciła w tamto miejsce, teraz nie była w stanie jej odsunąć. Na poły z przerażeniem, na poły z uniesieniem pozwoliła, by stało się to, czego pragnęło jej ciało.

Następnego ranka ubrała się pełna wstydu i poszła do wielkiego domostwa mieszkalnego Grastensholm.

W drzwiach powitał ją Mattias, jak zawsze wesoły i przyjazny. Była pewna, że zauważy jakiś ślad jej nocnych przeżyć, spuściła więc wzrok i podczas miłego śniadania pomrukiem odpowiadała na wszystkie pytania.

Później jednak zajęła się codziennymi sprawami i odzyskała spokój.

Zerkała oczywiście w stronę Lipowej Alei, ale Andreas się nie pojawiał. Widziała, że jego wóz wrócił z Elistrand dopiero późnym wieczorem. Skoro tylko zostanie przygotowany dla niej pokój, mieli po nią przyjechać Kaleb i Gabriella.

Wszyscy byli tacy dobrzy! A ona przez tak nieliczenie wiele dni żyła odcięta od ludzkiej wspólnoty, mając za towarzystwo jedynie wiecznie niezadowolonego zrzędę.

Jednakże dotychczasowe nieliczne próby nawiązania kontaktu z ludźmi kończyły się zawsze gorzką porażką.

O zaprzyjaźnieniu się z kimś tak nieosiągalnym jak mieszkańcy Lipowej Alei i Grastensholm nigdy nawet nie śniła.

Po południu musiała wrócić do swojej zagrody. Szła ciężko na pogrzeb ojca.

Загрузка...