ROZDZIAŁ VI

Przyjazd do Elistrand był dla Hildy jak sen. Wielkie, niedawno wybudowane domostwa, życzliwi ludzie, dzieci, które miały tak ciężkie życie, nim przybyły na zielone łąki nad morzem…

Niegdyś stała w tym miejscu mała zagroda, należąca do dworu Grastensholm, ale już od bardzo dawna nikt jej nie zamieszkiwał. Alexander odkupił od Taralda przepiękne łąki nad wodą i wybudował dom dla córki i jej męża. Naturalnie on sam nie dotknął własną ręką ani jednego kamienia czy belki. Ród Paladinów był wystarczająco bogaty, by Alexander mógł zlecić innym wykonanie całości dzieła. Wszystko jednak zostało wybudowane zgodnie z życzeniem Kaleba i Gabrielli.

Dla Hildy najważniejsze było, że nie mieszka tu z łaski. Przydzielono jej obowiązki, nawet dosyć trudne i absorbujące w ciągu całego dnia. Czuła jednak, że się na coś przydaje, że jest potrzebna, a to krzepiło. Wprawdzie w domu ojca także wszystko miała na głowie, ale tamta praca była taka smutna. Nigdy nie słyszała ani jednego słowa podziękowania.

Tutaj nikt jej nie łajał, mimo że na początku popełniała błędy. Tutaj także ujawniło się wiele jej ukrytych talentów, a zwłaszcza dar ożywiania wszystkiego, czym się zajmowała, zdolność upiększania, przyozdabiania otoczenia.

Którejś z pierwszych nocy przyśniło się jej, że ojciec żyje, a ona znów krząta się po domu w oczekiwaniu na jego gorzkie wyrzuty.

Obudziła się zlana zimnym potem.

– Dzięki ci, dobry Boże, że to tylko sen – westchnęła z ulgą.

Nagle jednak ogarnęło ją przerażenie. Nie zdawała sobie sprawy, do jakiego stopnia nie znosiła ojca. Jego śmierć stała się dla niej wybawieniem.

Ona i Eli pracowały wspólnie, sprawując codzienną opiekę nad dziećmi. Nietrudno było zaprzyjaźnić się z Eli – taką łagodną, skromną, wdzięczną za najdrobniejszy przejaw zainteresowania jej osobą. Rozjaśniała się zawsze, gdy ktoś do niej przemówił. Mimo że Hilda była starsza i poważniejsza, doskonale czuły się razem. Eli nieustannie wyrażała radość, że może dzielić trudy pracy właśnie z Hildą, podkreślając, że dzięki niej czuje się o wiele bezpieczniej i spokojniej. Hilda nie mogła tego do końca zrozumieć, ale cieszyły ją te słowa.

Pewnego dnia, gdy siedziały na łące i układały bukieciki z kwiatów, a dzieci bawiły się nie opodal, Eli zwierzyła się Hildzie, że jest zakochana.

– Naprawdę? – zdumiała się Hilda, bo uważała, że dziewczyna jest na to zdecydowanie za młoda.

– Och, tak! – zaśmiała się Eti. – To całkiem szalone zakochanie. Nie śmiem powiedzieć o tym matce ani ojcu, chyba by zemdleli z wrażenia! Ach, ale to cudowne uczucie! I przypuszczam, że on też mnie lubi. Zainteresował się mną, rozumiesz, i wtedy tak jakbym go odkryła.

Oczy Hildy stały się rozmarzone.

– Czy ty kiedykolwiek byłaś zakochana? – dopytywała się Eli.

– Tak, jestem – uśmiechnęła się Hilda. – Po raz pierwszy w życiu. Ale nie mogę o tym rozmawiać, nawet z tobą.

– Dlaczego?

– Nie rozumiesz? Nikt mnie nie zechce, wiem o tym dobrze. Jestem przecież córką hycla. Przyzwyczaiłam się do myśli, że pozostanę samotna. Ale mam marzenia, których nikt mi nie odbierze. I tęsknotę…

– Och, tęsknota! – westchnęła Eli i zachwycona popatrzyła na morze. – Tęsknota to takie piękne uczucie, prawda?

– Prawda. Ale także gorzkie.

– Tak uważasz? Moim zdaniem tęsknota jest najpiękniejsza. Kiedy już się dostanie to, czego tak bardzo się pragnie, znika gdzieś całe piękno i czar. Spełnienie jest jakby chłodniejsze.

Hilda uśmiechnęła się.

– To zależy chyba od tego, za czym się tęskni.

– O tak, na pewno – szybko zgodziła się Eli. – Miałam na myśli rzeczy.

– A o kim ty… Teraz chodzi mi o ludzi…

– Nie, tego nie mogę powiedzieć – szepnęła Eli. – Ale dowiesz się jako pierwsza, jeżeli on wyzna mi miłość.

Mówiąc o uczuciach używała podniosłych słów, bo taka właśnie była Eli. Impulsywna, wrażliwa, a gorącym sercu.

Gabriella i Kaleb mieli z niej wiele pociechy i nigdy nie żałowali, że ją przygarnęli. Była słońcem w ich życiu, wokół niej koncentrowały się wszystkie ich myśli. Czasami, kiedy ktoś mówił o niej jako o przybranej córce, nie rozumieli, o kogo chodzi. Była z nimi tak złączona, jak dziecko z ich własnej krwi i kości.

Andreas przychodził teraz niemal co dzień, ale Hilda nie śmiała mieć nadziei. Drżała na myśl, że mógłby spotkać ją zawód, nie była w stanie uwierzyć, że komuś może na niej zależeć, ale czy to nie był jakiś znak? Gabriella często żartowała sobie z Andreasa, zastanawiając się, co też tak nagle zaczęło przyciągać go do Elistrand. Śmiał się wtedy, nieco poirytowany, i naprawdę się rumienił.

Pewnego dnia zapytał Hildę:

– Czy to prawda, co rozpowiada po wsi kościelny: Że podobno w stodole gonił cię wilkołak?

Nazwanie rzeczy po imieniu było dla dziewczyny brutalnym wstrząsem. Odkąd przybyła na Elistrand, starała się zapomnieć o tym wydarzeniu.

Spojrzała mu w twarz; była tak blisko, że aż się jej zakręciło w głowie.

– Nie wiem, co to było, panie Andreasie. Ale zachowałam kępkę sierści, która przyczepiła się do ściany. Czy mam ją przynieść?

– Oczywiście! Najlepiej od razu!

Ile sił w nogach pobiegła do swojej izby. Nie może pozwolić mu czekać. A jeżeli odjedzie?

Kiedy wróciła, Andreas rozmawiał z Eli. Jaki miły był dla wszystkich! Hilda podała mu kłębek szarej, szczeciniastej sierści.

– Kalebie! – zawołał Andreas.

Mężczyźni podeszli do okna, tam było jaśniej. Eli i Hilda zostały na miejscu. Eli uśmiechnęła się do niej promiennymi oczami. Czyżby wiedziała, że ona zakochała się właśnie w Andreasie? Mogło się tak wydawać, gdyby sądzić po tym szczególnym spojrzeniu. Nie, Hilda nie mogła w to uwierzyć.

Mężczyźni wrócili.

– Słyszę, że Gabriella jest z ciebie bardzo zadowolona Hildo – z uśmiechem powiedział Andreas: – Jesteś jej wielce pomocna.

– Dziękuję – ukłoniła się. – Ale co to było?

– Mnie i Eli także – pospiesznie dodał Kaleb. – Umiesz postępować z dziećmi.

– Bałaś się ich z początku, prawda? – zapytał Andreas.

– Tak, zanim je poznałam. Nie miałam zbyt dużego doświadczenia z dziećmi. A one są kochane.

– Prawdę powiedziawszy, to małe potwory – stwierdził Kaleb. – Ale wydaje mi się, że zaczynam dostrzegać w nich pewne ludzkie cechy. Zanim tu przybyły, nauczono je traktować wszystkich dorosłych jak samo zło. Były przekonane, że trzeba kraść i oszukiwać, żeby jakoś dać sobie radę w życiu. Mały Jonas miał nawet nóż, którym groził każdemu, kto mu się sprzeciwiał.

– Czy rzeczywiście były takie trudne? – zapytała Hilda zdumiona. – Jeśli tak, to zmieniły się nie do poznania.

– My też tak uważamy. A po tym, jak ty się pojawiłaś, zrobiły się z nich niemal aniołki, no, może aniołki z różkami.

Hilda zarumieniła się z radości. Z Gabriellą nie stykała się zbyt często. Margrabianka dbała o umysłowy rozwój dzieci. Ale Hilda bardzo lubiła tę wysoką, szczupłą damę o szlachetnej twarzy i delikatnych ruchach. Kaleb zajmował się prowadzeniem gospodarstwa i do wychowania dzieci się nie wtrącał. Po prostu był dla nich wzorem ojca. Kiedy powoził końmi gdzieś w pobliżu, wprost prześcigały się, by móc potrzymać lejce.

– No, muszę już iść – powiedział Andreas. – Ojciec trochę się gniewa, że tak wiele czasu zajmuje mi sprawa zamordowanych kobiet.

Hildę ogarnęły straszliwe wyrzuty sumienia. Nie myślała zbyt często o tych nieszczęśnicach. Tyle jednak wydarzyło się w ostatnim czasie, że nie była w stanie wszystkiego ogarnąć.

– Tak… A co nowego? – wyjąkała. – Czy dowiedzieliście się już, kim one były?

– Nie. Ślad prowadzący do córki Gustava okazał się mylny. Napisała list, znalazła pracę w Ostfold.

– Są więc zupełnie nieznane?

– Całkowicie. A ten przesądny wójt zatarł wszelkie ślady, paląc ich ciała.

Wydawało jej się, że Andreas jest już zniecierpliwiony i chce odjechać, nie śmiała więc zatrzymywać go dłużej. Z żalem spoglądała za nim, gdy opuszczał Elistrand.

Mężczyźni nie wspomnieli jednak ani słowem o kłaku sierści. Zauważyła, że celowo starali się skierować rozmowę na inny temat.

A więc jednak była to wilcza szczecina! Hilda łudziła się nadzieją, że to kozia sierść, choć nie wiadomo, skąd miałaby się wziąć w jej stodole. Próbowała zagłuszyć w ten sposób niepokój, bo tak naprawdę od początku wiedziała, że sierść kozy jest sztywniejsza.

Ogarnął ją strach. Gdyby grabarz nie przybył akurat wtedy… Co by się stało z nią, Hildą córką Joela?

Mattias Meiden zaglądał codziennie, żeby obejrzeć dzieci, i zawsze znalazł kilka miłych słów dla Hildy. Bardzo ceniła sobie jego życzliwość, a każda rozmowa z nim napawała ją spokojem i radością. Doktor był naprawdę wspaniałym człowiekiem, aż dziw, że do tej pory się nie ożenił.

Zbliżała się pełnia księżyca.

Kobiety we wsi z lękiem spoglądały na zimną, niemal doskonale okrągłą tarczę. Wieczorami do obory posyłały mężów, zabraniały wychodzić dzieciom.

W wiosce zapanowała histeria. Grasował wilkołak i nikt nie mógł być pewny dnia ani godziny.

Hilda często popatrywała w kierunku swego dawnego domu. Z Elistrand nie było go widać, ale przecież wiedziała, że leży za wzgórzami i zagajnikami.

Przez całe swoje życie mieszkała tam i tylko tam. Nigdy nie opuszczała zagrody, chyba że wybierała się do lasu w poszukiwaniu jagód.

Mimo to dawny dom wydał się jej teraz taki obcy, tak nieskończenie daleki. Wcale do niego nie tęskniła. Kiedyś, kiedy skończy się jej praca, będzie musiała tam wrócić. Ta myśl nie była jej miła.

Krowa dobrze czuła się w Elistrand. Miała tu towarzystwo, mogła rykiem porozumieć się z innymi krowami po drugiej stronie obory, spierać z sąsiadką o siano. Kury także, po pierwszym okresie nieufności, zostały przyjęte do stada. Teraz miały nawet koguta!

Gorzej nieco układało się z kotem, nieprzywykłym do panującej tu ciągłej krzątaniny. Raz po raz wypuszczał się w stronę dawnego domu, ale na ogół Hildzie udawało się zawrócić go w połowie drogi.

Ostatnio jednak zniknął na dobre.

Hilda wspomniała o tym Andreasowi, który przyjechał po południu.

– Nie mam zamiaru teraz iść po niego – oświadczyła. – Dopiero kiedy minie pełnia.

– Masz rację. Ale jeśli chcesz, mogę cię tam zawieźć.

Rozjaśniła się cała na te słowa, a on, dostrzegłszy blask jej oczu, nagle wszystko zrozumiał.

Och, droga Hildo! Myślał. Och, nie, nie!

– Bardzo dziękuję – szepnęła z rozjaśnionym wzrokiem. – Ale przecież nie mogę zajmować waszego czasu takimi błahostkami! Najlepiej będzie, jeśli kot sam się przekona, że tam nie ma nikogo. Może wtedy wróci?

– Nie boisz się, że porwie go lis?

– O, nie tego kota! On już dawniej przeganiał lisy. Ale jeżeli nie wróci… Czy będę mogła przypomnieć waszą życzliwą propozycję?

– Oczywiście – uśmiechnął się z odrobiną rezerwy.

Hilda żałowała swojej odpowiedzi. Zamiast skorzystać z tej wyjątkowej możliwości zostania z nim sam na sam, wzbraniała się, onieśmielona.

Teraz z nerwowym pośpiechem zaczęła opowiadać, jak dobrze jej w Elistrand.

– Nie jestem przyzwyczajona do takiej życzliwości – mówiła. – Właściwie bardzo się boję ludzi, ale to powoli się zmienia. Tam, w domu, czułam się bardzo samotna. Wymyśliłam sobie nawet przyjaciela, z którym ciągle rozmawiałam. Nie wiem, czy to była kobieta, czy mężczyzna. A może jakiś anioł stróż, aniołowie nie mają chyba określonej płci? Mogłam mu opowiadać o wszystkich moich kłopotach. Powoli stawałam się dziwaczką, bo rozmawiałam sama ze sobą. Słyszeli mnie tylko kot i krowa, więc chyba to nie nikomu szkodziło?

Znów mówiła za dużo, nie mogła jednak powstrzymać potoku słów.

– Jestem przygotowana na to, że pozostanę samotna przez całe życie. To znaczy, że nie wyjdę za mąż… Dlatego tak cudownie jest mieć przyjaciół, to znaczy… Wiem, kim jestem, i nie oczekuję, że ktoś mnie zechce… Jest więc dokładnie tak, jak powinno być…

Andreas zorientował się, że zaplątała się w coś, z czego nie potrafi wybrnąć. Bardzo mu było jej żal, ale czy mógł jej pomóc, nie będąc źle zrozumianym?

Położył dłoń na ramieniu dziewczyny.

– Wszyscy bardzo cię lubimy, Hildo, i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami naprawdę długo. Wrócę tu jutro, zobaczymy wtedy, czy kot się odnalazł.

Hilda kiwnęła głową. W jego głosie brzmiała serdeczność, ale czuła się tak, jakby wylano jej na głowę kubeł zimnej wody. Mówiła tak dużo, że aż musiał jej przerwać. Nadużyła jego dobroci, którą okazywał, przyjeżdżając niemal co dzień. Ach, co za wstyd! Czy na dobre wystraszyła go swoim gadulstwem?

Andreas dosiadł konia i z westchnieniem poprawił się w siodle. Nie zobaczył się z Eli, ale teraz musi stąd odjechać, by spokojnie wszystko przemyśleć.

Jak, na miłość boską, wybrnąć z tej sytuacji? Przecież on nie okazywał Hildzie szczególnych względów. Ona jednak przed nim nie znała innego mężczyzny. Wystarczyło, że często przyjeżdżał. A przy tym ukrywał swe uczucia do Eli. Starał się ze wszystkich sił, by nikt niczego się nie domyślił.

A biedna, kochana Hilda zrozumiała wszystko opacznie!

Jak bardzo mu była przykro z jej powodu!

Usiłowała mu wytłumaczyć, że niczego od niego nie oczekuje, ale Andreas, który właśnie doświadczył, ile cierpień może przynieść miłość, nie chciał, by miała nadzieję… Nadzieja będzie podsycać jej uczucie…

Jak miał postąpić, by jej nie zranić? Niedługo, bardzo niedługo Hilda zrozumie, za kim tęskni jego serce. Zdążył już zauważyć, że Eli dostrzega jego zainteresowanie jej osobą. Ma w oczach ten sam blask, jaki przed chwilą zobaczył w oczach Hildy.

I to on? On, który nigdy nie zajmował się żadną dziewczyną, do żadnej nie uderzał w konkury! Teraz miał jednocześnie dwie; zdecydowanie o jedną za dużo.

Nie pojechał do Lipowej Alei. Skierował konia w stronę Grastensholm.

Mattias był w domu, Andreas poprosił go więc o rozmowę w cztery oczy. Po drodze obmyślił, w jaki sposób można by pomóc Hildzie.

Bez owijania w bawełnę powiedział, jak się sprawy mają.

Mattias uniósł do góry brwi.

– Eli? Ale czy ona nie jest dla ciebie trochę za młoda?

– Wcale tak nie myślę – krótko odparł Andreas. – Skończyła przecież szesnaście lat.

– No tak. Chyba masz rację. Cały czas wydaje mi się, że to jeszcze dziecko. Ale z Hildą to bardzo przykra sprawa. – Mattias stanął przy sekretarzyku i zaczął rytmicznie stukać w jego blat. – Co masz zamiar zrobić?

– Czy nie mógłbyś mi pomóc? – odpowiedział pytaniem Andreas. – Czy nie zechciałbyś dać jej do zrozumienia, że bardzo, bardzo ją lubisz? Oczywiście nie za bardzo, tyle żeby cios nie był zbyt ciężki, kiedy zrozumie, co jest między Eli a mną… Żeby nie czuła, że jest całkiem… niekochana?

Mattias nie odpowiadał przez bardzo długą chwilę. Stał wyprostowany jakby kij połknął.

– A więc miałbym odegrać rolę niechcianego zastępcy? – odezwał się w końcu.

– Nie, nie aż tak! Chodzi o to, by nie poczuła się całkiem sama, opuszczona przez wszystkich.

– I by szukała pociechy w moich ramionach?

Nareszcie Andreas pojął, jak okrutna była jego propozycja.

– Wybacz mi, jestem bezmyślny! To by było bardzo złe rozwiązanie, ubliżające nam obydwóm. Całkiem straciłem głowę. Patrzę na wszystko tylko z własnego punktu widzenia. Zapomnij o tym!

Mattias odwrócił się. Jego zwykle uśmiechnięta twarz wyglądała na bardzo smutną.

– Nie, zrobię tak, jak mówisz, bo bardzo lubię Hildę i nie chcę patrzeć, jak cierpi. W tym wypadku nie jest ważne, czy ty i ja, czy obaj stracimy twarz.

Andreas ujął go za rękę.

– Dziękuję ci, przyjacielu, dziękuję! Ja także postaram się postępować tak delikatnie, jak to możliwe. To taka wspaniała dziewczyna!

– Tak – cicho odrzekł Manias. – To prawda.

Następnego dnia Hilda siedziała na plaży i pilnowała, by któreś z dzieci nie wpadło do wody. Dwie dziewczynki i trzej chłopcy bawili się, robiąc przy tym ogromny hałas. Poprzedniego dnia dorośli porządnie na nich nakrzyczeli, ponieważ chłopcy podkradli się do stodoły razem ze starszą z dziewcząt, żeby zobaczyć, jak też ona wygląda bez ubrania. Była to bardzo trudna chwila, nikt bowiem nie potrafił dzieciom wyjaśnić, dlaczego ich zachowanie uznano za niewłaściwe. Po wielu nieudolnych próbach, mówieniu o grzechu i godności kobiety, Kaleb wytłumaczył im to za pomocą kilku dosadnych słów.

Przez łąkę w kierunku Hildy zmierzał doktor Mattias Meiden. Dziewczyna od razu się rozjaśniła – rozmowa z doktorem zawsze działała na nią kojąco. Ciepło robiło jej się na sercu, gdy patrzyła, jak stąpa: szybko, ale ostrożnie, by nie podeptać wiosennych kwiatów. Że też istnieją tacy ludzie jak doktor! Wydawało się, że ma w sobie wiele miłości dla całego świata i że każdy może się do niego zwrócić ze swoimi kłopotami, a on wszystko zrozumie.

Ku zdziwieniu Hildy usiadł na trawie koło niej.

Natychmiast przybiegły dzieci i rzuciły się na ulubionego gościa, pozbawiając go możliwości wszelkiego ruchu.

Hilda zaczęła je łajać, prosząc, by znalazły sobie inne miejsce do zabawy i dały spokój doktorowi. Posłuchały jej niechętnie.

– Dziękuję – powiedział i odetchnął. – Są kochane, ale czasami zbyt natarczywe.

– Tak, a wy przecież nie potraficie odmawiać? – uśmiechnęła się.

– To prawda. Trudno mi mówić „nie”, jeśli słyszę czyjąś prośbę.

– To musi być ciężar.

– Owszem, czasami. Jak ci się wiedzie, Hildo?

– Doskonale!

Jak miło, że poświęca swój czas na rozmowę z nią! Usiadła tak, by mieć widok na drogę. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś przejeżdżał…

– Czy kot wrócił?

– Wiecie o nim? Nie, jeszcze go nie ma.

– Więc na razie o nim nie myśl.

– Dobrze. Mówią, że dzisiaj jest pełnia. A pan Andreas obiecał zawieźć mnie do domu za kilka dni, żeby poszukać kota.

Czy on zauważył, jak cudownie było wymówić imię „Andreas”? Chyba nie, siedział bowiem w milczeniu zatopiony we własnych myślach.

Właściwie doktor był dość przystojny, choć brakowało mu dojrzałej męskości Andreasa. Kasztanowate włosy miękko otaczały piegowatą, wesołą twarz o zielonkawoniebieskich oczach, w których lśniła dobroć. Nie był wysoki; wiedziała, że kiedy stali obok siebie, byli niemal równego wzrostu.

Często myślała o Mattiasie Meidenie jako o jednym z aniołów pańskich, który został zesłany na ziemię, aby nieść pomoc ludziom. Wiedziała, że jest ubóstwiany przez całą parafię.

– Ile masz lat, Hildo?

Drgnęła na dźwięk jego głosu.

– Dwadzieścia siedem. Tego strasznego dnia, kiedy przynieśliście ojca do domu, wypadały moje urodziny.

Ułożył bukiecik z kilku gałązek lepnicy i podał go dziewczynie.

– Przyjmij spóźnione życzenia i wyrazy podziwu!

Zaskoczona przyjęła kwiaty.

– Dziękuję za życzenia – roześmiała się. – Ale wyrazy podziwu?

Oczy miał poważne, chociaż uśmiechał się delikatnie, jakby chciał złagodzić podniosły nastrój chwili.

– Dla twojej wyjątkowej wspaniałości i siły. Gdybym mógł, oświadczyłbym ci się.

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Ależ, panie Mattiasie! Nie wolno wam tak mówić do prostej jak ja dziewczyny. To mogłoby wbić mnie w dumę.

– Mówiłem poważnie!

– To… to niemożliwe! – Hilda czuła się coraz bardziej nieswojo. – Jesteście baronem, a ja… córką hycla.

– W naszym rodzie nigdy nie dbano o tytuły. Wiem, że większość potomków szlachetnych rodów raczej nie wstąpi w związek małżeński, niż zwiąże się z kimś, kto nie pochodzi ze szlachty. Meidenowie nie są tacy. Z radością profanują takie tradycje. Nie, nie to mnie powstrzymuje.

– Cóż więc wobec tego?

Kiedy tylko zadała to pytanie, zorientowała się, jak bardzo było nie na miejscu. Wyglądało na to, że dopuszcza do siebie myśl, że doktor mógłby się jej oświadczyć. On jednak jakby tego nie zauważał.

– Nie, nie ma o czym mówić.

Dzieci uspokoiły się, usiadły niedaleko i próbowały grać na źdźbłach traw, ale udawało im się wydobyć tylko jakieś bardzo świszczące dźwięki.

– Nikt nie nadawałby się bardziej na męża i ojca niż wy – powiedziała cicho. – Często dziwiłam się, że do tej pory nie ożeniliście się, panie Mattiasie. Nie jesteście przecież taki bardzo młody…

– Mam trzydzieści lat – roześmiał się. – Nie wiem, co o tym myślisz. Czy uważasz, że jestem staruszkiem?

– Och, nie! Oczywiście, że nie – wyjąkała spłoniona. Że też zawsze musi palnąć jakieś głupstwo!

– Wiesz, Hildo, ze mną nie da się żyć.

– Jak to? – spytała zafrasowana. Naprawdę ją to zainteresowało. Przyjęła wyzwanie jak każda kobieta. – Wydajecie się takim wspaniałym człowiekiem.

– Być może. Ale to kosztuje. Życie kosztuje, rozumiesz?

– Czy zechcecie mi opowiedzieć? – zapytała cichutko. Skuliła się, wciągając bose stopy pod spódnicę, i ramionami otoczyła kolana.

Zawahał się, ale już wiedziała, że ma ochotę coś jej wyznać.

– Tak trudno o tym mówić. Wiesz, wiele lat temu przeżyłem coś bardzo bolesnego.

Czekała, patrząc ze współczuciem w oczach.

– Wszyscy sądzą, że to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Że zapomniałem. Tylko ojciec i matka wiedzą, że tak nie jest. W dzień potrafię odegnać wspomnienia, ale nocą powracają. Śnią mi się prawdziwe koszmary, Hildo. Cierpię i krzyczę przez sen, czasami nawet chodzę we śnie. Matka znajdowała mnie w drodze do sadzawki i w wielu innych dziwnych miejscach.

Hilda milczała, w końcu jednak zdecydowała się zapytać.

– Co przeżyliście, panie Mattiasie?

– Byłem zamknięty w kopalni przez dwa długie lata. To, co tam widziałem i czego doświadczyłem, zapadło tak głęboko w moją pamięć, że nie mogę się od tego uwolnić. I miałem przyrodniego brata, którego bardzo kochałem… Nie, to zbyt bolesne, by o tym mówić!

– A może tak właśnie trzeba? Tak wiele razy pragnęłam z kimś porozmawiać. O wszystkim, co musiałam dusić w sobie. Biedny pan Andreas! Kiedy wiózł mnie tutaj z zagrody, przez cały czas nie zamykały mi się usta. Nie mogłam się powstrzymać. To było takie okropne, wstydziłam się bardzo, ale nic na to nie mogłam poradzić.

– Sądzę, że możliwość porozmawiania z kimś dobrze ci zrobiła. A Andreasowi nic się nie stało z tego powodu.

– Dlatego rozumiem, że jest coś, co pali waszą duszę. Nie oczekuję, że opowiecie o tym właśnie mnie, ale jeśli chcielibyście, to wiedzcie, że zachowam wszystko dla siebie.

– Gdzie nauczyłaś się tak pięknie mówić, Hildo? I tak mądrze?

Zmieszała się.

– Matka wiele mnie nauczyła. Zawsze starałam się być do niej podobna. Sądzę, że kiedy umiera jakiś człowiek, trzeba przejąć jego najlepsze cechy. Nie można pozwolić, by zmarnowało się to, co dobre.

Umilkli. Może obojgu przyszło na myśl, że niewiele cech Joela Nattmanna wartych było przejęcia?

– Co stało się z waszym bratem? – zapytała cicho.

– Był jednym z przeklętych z Ludzi Lodu. Nic nie mógł na to poradzić. Usiłował pozbyć się mnie. To on… Nie, nie chcę źle o nim mówić.

– Wybaczcie mi – powiedziała Hilda. – Nie powinnam była pytać. Rozumiem teraz jednak, że jesteście nie do końca szczęśliwy.

– Tak, to prawda. Pojmujesz więc chyba, że nie mam prawa się żenić. Nie mogę wciągać żony w moje nocne piekło.

Hilda ożywiła się.

– Sądzę, ze kobieta potraktowałaby to jako cudowne zadanie dla siebie: móc was uspokoić. Wydaje mi się, że kobieta taka właśnie jest. Chce być dla swego męża kimś naprawdę potrzebnym. I myślę, że w imię miłości potrafi wiele znieść.

– Wydawało mi się, że nie znasz żadnych kobiet – uśmiechnął się.

– Nie, ale znam siebie.

Mattias położył dłoń na jej kolanie.

– Wiesz teraz, że masz adoratora. I to ci musi wystarczyć.

– Eli mówiła o tęsknocie – powiedziała rozmarzona. – O tym, że ona jest najpiękniejsza.

– Piękniejsza niż miłość?

– Tego nie powiedziała. Myślała przede wszystkim o tęsknocie za rzeczami. Uważam jednak, że miała sporo racji. Ja wiem, co to tęsknota. Bywa paląca, bolesna, ale też i wzbogaca. I wy również ją znacie, prawda? Wiecie, jak potrafi wypełnić człowieka, tak że wydaje mu się, iż znalazł się w pustej przestrzeni, a cała reszta zgromadziła się w nim: piękno ziemi, ludzie… Wszystko jest w środku, w człowieku, ale nie można do tego dotrzeć. Wy tęsknicie za kimś, z kim moglibyście dzielić cierpienia, ale uważacie, że nie macie do tego prawa.

– Tak, masz rację.

– To bardzo miło z waszej strony, że pomyśleliście o mnie w takich okolicznościach. To dla mnie ogromna radość. Mam nadzieję, że pewnego dnia znajdziecie kogoś, kto będzie was wart.

– Chcesz powiedzieć, że to nie będziesz ty?

Była wstrząśnięta.

– Och, nie! W żaden sposób! Jak możecie o tym choćby myśleć! Powiedziałam to już panu Andreasowi i powtórzę wam: jestem przygotowana, by dopełnić życia w samotności.

– Ale chcesz zatrzymać tęsknotę?

– Tak. I marzenia. One nadają naszemu życiu sens. Chociaż tak było przedtem, bo od chwili przybycia do Elistrand moje życie stało się nieskończenie bogate. Taka jestem szczęśliwa, panie Mattiasie!

Wstał.

– Miło to słyszeć, Hildo. Muszę już iść. Dziękuję za rozmowę!

Ona także się podniosła.

– To wam należą się podziękowania. Czy wolno mi powiedzieć, że jesteście najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałam?

Mattias uśmiechnął się.

– Dziękuję, Hildo. Do zobaczenia!

Kiedy odszedł, zaprowadziła dzieci do domu. Idąc przez łąkę bezwiednie się uśmiechała. Jego słowa wprawiły ją w kompletne oszołomienie.

Jest ktoś, komu podoba się Hilda córka Joela? Ona, która nie miała żadnego przyjaciela!

Doprawdy, w ciągu ostatnich dni dokonał się całkowity przewrót w jej życiu.

Dobrze, że nie wspomniała o panu Andreasie. I tak nic z tego nie będzie, a zasmuciłaby tylko dobrego pana Mattiasa.

Gdzieś na samym dnie duszy dręczyło ją podejrzenie, że doktor chciał ją tylko pocieszyć, rozweselić, ale to nie miało znaczenia. Jego słowa i tak sprawiły jej ogromną radość.

Wiedziała też, że pan Andreas ma przyjść wieczorem. Tak powiedział Eli.

Być może nie będzie nawet miała okazji zamienić z nim bodaj dwóch słów, ale uszczęśliwiał ją sam jego widok.

Nigdy nie przypuszczała, że życie może być tak wspaniałe!

Загрузка...