ROZDZIAŁ V

Andreas miał wrażenie, że unosi się w obłokach. W niepamięć poszły odkryte zwłoki, wilkołak i powieszony hycel.

Poprzedniego dnia bezwstydnie długo zabawił w Elistrand, ale był to wielki dzień w jego życiu. On, który dotychczas rozmawiał z Eli wyłącznie jak wujaszek, poświęcił jej tyle uwagi, że Kaleb, żartobliwie uniósłszy jedną brew, surowo dowiadywał się o jego przodków i wypytywał, ile pieniędzy może mieć w szkatule.

A Andreas zarumienił się, z czym zresztą było mu do twarzy, i starał się udawać, że nic nie rozumie.

Był jednak taki szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy!

Szesnaście lat. Osiągnęła już więc odpowiedni wiek do zamążpójścia. A jeśli mąż jest znacznie starszy – w tym wypadku o jedenaście lat – małżonka będzie mogła korzystać z jego doświadczenia.

Gabriella wyglądała na zaskoczoną, była jednak na tyle dobrze wychowana, że nic na ten temat nie powiedziała.

A Eli jego zainteresowanie sprawiało ogromną radość. Zachwycona opowiadała o swym własnym cielaczku, któremu pomogła przyjść na świat. Andreas musiał iść z nią do obory i obejrzeć zwierzaka. Tam przypadkowo objął jej delikatne ramiona i tak przytuleni razem podziwiali cielątko.

Cóż za cudowna dziewczyna! Taka delikatna, taka ponętna i miła. Że też wcześniej nie zwrócił na nią uwagi!

Nie było to jednak dziwne, bowiem dopiero tego lata pączek zaczął przemieniać się w kwiat.

Będzie musiał postępować z nią delikatnie. Wydawało się, że ona nadal nic nie wie o miłości, nie rozumie powodów jego zainteresowania. Potrzebowała czasu na przebudzenie. W tym okresie on zapewni jej bezpieczeństwo. A pewnego dnia sama odkryje w nim mężczyznę…

Oczywiście mógł zwrócić się do Kaleba i Gabrielli z formalną prośbą o jej rękę i zawrzeć ugodzone małżeństwo. To jednak nie leżało w zwyczajach Ludzi Lodu, nigdy tak się nie zdarzyło. Zawsze pobierali się z miłości. Wyjątkiem był Tarald, który ożenił się z Irją ze względów praktycznych, ale i w tym związku wkrótce rozkwitła miłość. To było naturalne, myślał Andreas, któż mógłby nie pokochać Irji, która była samą dobrocią, ciepłem i miłością.

Wiedział również, że siostra jego dziadka, Liv, ma za sobą wielce nieszczęśliwe małżeństwo, zawarte, kiedy była bardzo, bardzo młoda, zanim poślubiła swego ukochanego Daga. Niewiele jednak słyszał o tym pierwszym związku. O ile rozumiał, było to małżeństwo z mężczyzną, który wprost palił się do poślubienia Liv i całkiem ją omotał. Z jej strony nie było więc mowy o miłości.

Nie, Ludzie Lodu powinni słuchać, co podpowiada im serce.

A jego serce najwyraźniej wybrało Eli. Teraz musi tylko uzbroić się w cierpliwość. Nie spłoszyć jej. Dopóki będzie traktować go jak wujaszka, sprawa jest beznadziejna. Musi to jakoś zmienić.

Ale jak się do tego zabrać? Uczestniczyć w młodzieńczych zabawach i figlach? Nie, to nie najlepszy pomysł.

Musi zaufać czasowi.

To jednak nie jest takie łatwe, kiedy po raz pierwszy w dwudziestosiedmioletnim życiu odczuwa się słodki ból zakochania.

Hilda dość wcześnie wyruszyła do chaty na skraju lasu. Czuła się nieswojo na myśl, że nikt tam na nią nie czeka. Nawet krowa, kot czy kury. Tylko martwy ojciec.

Miał przyjść kościelny, ale ona wyruszyła tak wcześnie, że na pewno będzie na długo przed nim.

Na maleńkim podwórku panowała cisza. Jak szybko miejsce może stać się opuszczone, pomyślała. Z wahaniem weszła do domu.

Ogień na palenisku nie płonął. Wszystkie przedmioty, do których była przywiązana, znajdowały się już w Elistrand. Została jeszcze tylko kocia miseczka, ale kot na pewno dostał nową, a poza tym ona przecież nie może nieść miseczki podczas pogrzebu.

W niedalekiej przyszłości znów będzie musiała się tu przenieść.

Ta myśl nie była jej miła, ale przecież nie może wciąż mieszkać u innych, wykorzystywać cudzą dobroć.

Ociągając się wyszła z domu i skierowała w stronę stodoły. Przyzwoitość nakazywała oddać ojcu szacunek. Odmówić za niego modlitwę w zagrodzie, w której mieszkał przez całe życie.

W lesie szumiało i szeleściło, coś trzasnęło za rogiem domu. Hilda lękliwie rozejrzała się dookoła, ale niczego nie dostrzegła. Samotność wyolbrzymia wszystkie dźwięki, uspokajała się.

Czując, że stopy jej ciążą, jakby były z ołowiu, wdrapała się po prowadzącym do stodoły podjeździe, zarośniętym mchem i trawą tak, że ledwie prześwitywały kamienie. Jak miło z ich strony, że przygotowali ojca i złożyli go na murach, pomyślała. Andreas… Andreas także w tym uczestniczył. Czy poświęcił jej wówczas choć jedną współczującą myśl? Czy zrozumiał, jak trudno było jej z ojcem, którego nie mogła szanować, choć starała się o to ze wszystkich sił?

Zaskrzypiały stare i zniszczone drzwi stodoły. Tak wiele razy przez nie szła, dźwigając na plecach snopy. Nigdy nie mieli konia.

W środku było ciemno, zostawiła więc drzwi otwarte.

Dzięki Bogu, nakryli ojca narzutą z łóżka! Była pewna, że nie zniosłaby widoku jego twarzy, a już na pewno nie tak straszliwie wykrzywionej jak wtedy, gdy zobaczyła go wiszącego.

Chociaż… on nie żył już wcześniej, powiedział pan Mattias. To odrobinę uspokajało, ale także było przerażające. Ktoś dostał się do domu…

Hilda padła na kolana i Półgłosem odmówiła modlitwę, prosząc Boga, by okazał łaskę i przyjął do siebie Joela Nattmanna.

Wiatr zakołysał drzwiami stodoły, które prawie się zatrzasnęły. Wewnątrz zapanował półmrok.

Niechaj dusza jego odnajdzie pokój i nie błąka się wśród żywych…

Na dole, w oborze, zaszeleściły kroki. Szybko obejrzała się na kilka wiodących tam stopni, ale w rogu przy podjeździe było zupełnie ciemno, nie docierała tam jasność dnia. Zresztą na dworze było tak szaro, że odrobina światła, która sączyła się przez szparę w drzwiach, niewiele pomagała.

To na pewno szczury. Stodoła jest przecież pusta.

Usiłowała dokończyć modlitwę. Przed oczami miała kontur przykrytych narzutą stóp ojca.

Ale przecież odkąd sięga pamięcią, nigdy nie było tu szczurów…

Znów usłyszała coś jakby odgłos ukradkowych ruchów, przemykających kroków…

Panie, Ty, który litujesz się nad grzesznymi, ulituj się także nad tym nieszczęśliwym…

Hilda znieruchomiała. Na dole rozległo się ciężkie dyszenie, sapanie czegoś, co przekradało się wzdłuż ściany, uderzając ciężkimi łapami…

Zapomniała o modlitwie. Przez długą chwilę klęczała niby sparaliżowana, po czym jak najciszej wstała.

W tym samym momencie usłyszała inny, zbawczy dźwięk. Skrzypienie wozu pod płotem.

Wybiegła ze stodoły, potykając się o kamienie, i popędziła w stronę furtki. Za nic w świecie nie obejrzałaby się teraz za siebie.

Kościelny podjeżdżał niespiesznie. Był to chudy, nijaki mężczyzna w czarnym ubraniu, który pełnił w parafii także funkcję grabarza.

– W imię Ojca – zdziwił się. – Co się z panienką stało?

– Coś jest w oborze! – zawołała. – Jakieś wielkie zwierzę!

Nic na to nie powiedział, z niedowierzaniem tylko spojrzał w stronę budynku. Hilda biegła obok, ręką trzymając się wozu, aż zajechali na podwórko.

– Gdzie jest nieboszczyk? – zapytał, nauczył się bowiem z pietyzmem odnosić do zmarłych.

– Na górze, w stodole.

Zeskoczył na ziemię.

– Widzę, że drzwi do obory są zamknięte na haczyk.

– Tak.

– W jaki więc sposób zwierzę mogło dostać się do środka? Może górą?

– Nie, tamte drzwi także były zamknięte, kiedy przyszłam.

– A klapa do nawozu?

– Jest zasłonięta. Tamtędy nie można wejść.

– A więc zwierzę miało niby być zamknięte w środku?

– Tak się wydaje – odparła żałośnie.

– I panienka naprawdę coś słyszała?

– Oczywiście!

Nie patrzył na nią, gdy wymawiał gniewne słowa, które rozniosły się echem po opustoszałej zagrodzie.

Wziął jednak długi kij z wozu, na którym stała trumna.

– Lepiej to sprawdzić. Może panienka weźmie drugi kij do noszenia…

Posłuchała go.

Hilda wyczuwała niechęć kościelnego. Była córką hycla. On jednak miał do wykonania pracę, musiał więc znosić jej obecność.

– Nie ma sensu wchodzić na dół – powiedział zrzędliwie. – Wtedy ono wydostanie się górą.

Poszli w kierunku podjazdu. Hilda trzęsła się jak osika.

– Jak panienka sądzi, co to było? Jakie odgłosy wydawało?

– To… dyszało, węszyło. Sapało i parskało.

– Może borsuk?

– Być może, ale wydawało się dużo większe, o wiele większe.

– Hm – zamyślił się. – U nas w parafii nie ma misia, nie widziano go od stu lat. Sądzę więc, że to nie był brązowy.

Zauważyła, że kościelny nie śmie nazwać zwierzęcia jego właściwym imieniem. To jeszcze bardziej ją przeraziło.

Otworzyła drzwi do stodoły na oścież. Zmarły leżał tak jak przedtem, cały przykryty.

– Gdzie to było?

– Kierowało się ku schodom – wskazała. – Sądzę, że nawet zaczęło już wchodzić na górę.

Nie mogło wyjść podjazdem, zobaczyłbym to z drogi. Wobec tego musi być na dole.

Rozmawiali po cichu, niemal szeptem.

Grabarz mocno ujął kij i ostrożnie zaczął spuszczać się po zniszczonych schodach. Hilda upewniła się, że nic nie kryje się w stodole, i przestraszona ruszyła za nim, w każdej chwili gotowa do ucieczki.

Mężczyzna przystanął na najniższym stopniu.

– Pięknie to wszystko panienka utrzymywała, jak widzę.

W jego słowach brzmiało zdziwienie, najwyraźniej nie spodziewał się tego po córce hycla.

Kościelny nie posuwał się dalej. Hilda wiedziała, że z tego miejsca mógł dokładnie widzieć całą oborę.

– Nic tutaj nie ma.

– Ale jestem pewna…

Grabarz odwrócił się ku ścianie. Od jednej z belek odłupała się długa drzazga. Mężczyzna wyciągnął zza niej coś, co się o nią zaczepiło.

Nie wierząc własnym oczom wpatrywał się w trzymany w dłoniach kłak zwierzęcej sierści.

– Bardzo tu ciemno – mruknął. – Ale sądzę, że to może być szaronogi… Ale tak wysoko na ścianie! Nigdy nie widziałem takiego wielkiego…

Wpatrywał się w nią przerażony.

– We wsi gadają o… o… Panienka chyba się nie spodziewa?

– Nie spodziewam się…? Ach, o to chodzi! Nie, nie – gwałtownie protestowała, urażona jego podejrzeniami.

– Wybaczcie mi! Ale wiecie, panienko, powiadają, że one gonią za brzemiennymi. Jezu Chryste! – wymamrotał. Wypuścił kłak sierści z rąk, jakby nagle zaczął go parzyć, i wyciągnął nóż. – Zimna stal – szepnął i wbił ostrze w ścianę. Spojrzał w stronę drzwi do obory. – Nic dziwnego, że są zamknięte. Takie potwory potrafią same otwierać i zamykać. Chodźmy, dosyć tego!

Hilda była jednak odważniejsza, niż sama przypuszczała. Ukradkiem podniosła kłębek sierści i wsunęła go do kieszeni spódnicy.

Kościelny jakby w popłochu, z wręcz nieprzyzwoitym pośpiechem, wniósł z jej pomocą trumnę na górę do stodoły.

– Na cmentarzu na pewno nie będzie go miał kto nieść – mruknął. – Poniesiemy go sami, panienka i ja.

Hilda tylko kiwnęła głową. Nie oczekiwała żadnej pomocy ze strony mieszkańców gminy. Wprost przeciwnie, obawiała się, że właśnie przez nich jej pierwsza wyprawa do wsi będzie przykra i bardzo trudna.

Kiedy kościelny odkrył zwłoki ojca, odwróciła twarz, ale kątem oka zdążyła zauważyć, że jest pięknie ubrany w długą białą koszulę, a dłonie ma złożone na piersiach.

Musiała unieść ciało zmarłego z jednej strony, by mogli ułożyć je w byle jak skleconej z desek trumnie. Na szczęście zdołała uniknąć widoku jego twarzy. Kiedy trumna została zamknięta, odetchnęła z ulgą.

Bez dalszych ceremonii Joela Nattmanna zniesiono w dół i ułożono na wozie.

I tak spod drzwi swego domu wyruszył w ostatnią drogę, obserwowany z głębi lasu przez parę wąskich oczu.

W to szare deszczowe popołudnie na Grastensholm Mattias wyglądał przez okno.

Wpatrywał się w coś, co rozgrywało się na drodze.

– Nie, tak być nie może! – wykrzyknął.

– Co się stało, kochany? – spytała zamyślona Irja.

– Spójrz, mamo!

Podeszła do okna. Za nią pospieszyli Tarald i Liv.

Od strony lasu, ku kościołowi, powoli jechał wóz. Stała na nim trumna, a za wozem podążała smutna, samotna kobieta.

– Pogrzebowy orszak hycla – powiedział Tarald.

Skierowali wzrok ku kościołowi. Pod murem cmentarnym kręciło się już kilka osób.

– Zbierają się sępy – powiedziała Liv. – Nie, masz rację, tak nie uchodzi.

Już spieszyła do sieni, Mattias biegł za nią.

– Każ zaprzęgać paradny powóz – rozkazała Liv służącemu. – Czy jesteś stosownie odziany, Mattiasie? Tak, to dobrze. A ty, Taraldzie?

– Założę czarną opończę – odparł syn.

Irja stała już gotowa w ciemnym płaszczu.

– Poślijcie wiadomość do Lipowej Alei – poprosił Mattias.

– Nie trzeba – odpowiedziała Liv. – Widzę, że ich powóz już nadjeżdża.

Mattias uśmiechnął się. Myśli Ludzi Lodu zawsze zmierzały tym samym torem.

– A Elistrand?

– Od nich nie widać kościoła. Ale mieli zamiar wyjechać Hildzie na spotkanie, być może i tak przybędą.

Kondukt pogrzebowy Joela Nattmanna nie poruszał się szybko, dotarli więc do kościoła mniej więcej równocześnie z nim.

Pod bramą kościoła zbierali się grupkami mieszkańcy wioski, którzy wcale nie mieli zamiaru wejść do środka. Kiedy wóz wtoczył się na dziedziniec kościelny, ze złością gapili się na Hildę.

– Hycel, czarci pomiot! – zawołało paru młokosów.

– Nie dla niego miejsce w poświęconej ziemi – odezwała się z nienawiścią jakaś kobieta, a inni to podchwycili.

– Tak, złóżcie go poza cmentarzem! Tam lepiej pasuje!

Hilda tylko niżej schyliła głowę. Muszę przez to przejść, myślała, ale coraz dotkliwszy ból ogarniał jej duszę. Z trudem przełknęła ślinę i wyprostowała się. Boże, daj mi siłę!

Nagle gromada ucichła. Zajechał powóz z Grastensholm. I drugi, z Lipowej Alei. l Wieśniacy nie wiedzieli, co o tym myśleć i jak się zachować.

Z powozu wysiadła stara baronowa i cała jej rodzina. Powszechnie lubiany młody doktor… I patriarcha z Lipowej Alei wraz ze swymi najbliższymi. Pozdrowiono ich wstydliwie.

Niemal jednocześnie od południa pojawił się jeszcze jeden powóz. To pan na Elistrand wraz ze swą szlachetnie urodzoną małżonką, margrabianką, i przybraną córką.

Cóż to miało znaczyć?

Mattias kiwnął głową Hildzie, chcąc dodać jej tym otuchy, i podszedł do karawanu. To samo zrobili Tarald, Andreas i Brand.

Trumnę Joela Nattmanna wnieśli przez wrota kościoła dwaj baronowie i dwaj panowie na Lipowej Alei. Za trumną szła Hilda wraz z baronowymi Meiden – starszą i młodszą, margrabianką z Elistrand i najdostojniejszym człowiekiem w całej parafii, Arem z rodu Ludzi Lodu i jego synową Matyldą, córką gospodarza Niklasa Niklassona.

Dookoła cmentarza zapadła głucha cisza. Wdarł się w nią dźwięk dzwonów, które obwieszczały żałobę.

Kiedy mieszkańcy wioski, którzy wybrali się tu, by rzucić okiem na córkę hycla i być może wygłosić swoją opinię o niej i jej ojcu, opamiętali się, uznali, że nie uchodzi dłużej tak stać, gapiąc się bezczynnie. Nie chcieli jednak nic stracić z uroczystości. Położywszy uszy po sobie, jeden za drugim wsuwali się do kościoła.

Joelowi Nattmannowi towarzyszył więc do grobu niezwykle liczny orszak. I nikt nie powiedział złego słowa – teraz ani później, w drodze do domu.

Hilda stała nad grobem ojca i czuła spływające po policzkach łzy. Ostrożnie uniosła oczy i zobaczyła Andreasa Linda z Ludzi Lodu po przeciwnej stronie grobu. Stał tuż obok młodziutkiej dziewczyny z Elistrand i kiedy napotkał spojrzenie Hildy, uśmiechnął się do niej szybko, uspokajająco.

I Hilda zapomniała o smutku. Jej serce wypełniła ogromna radość. Przybyli, by oddać cześć jej ojcu, a ją samą wspomóc i dodać otuchy. Pokazali, że ludzkie życie, wszystko jedno za jak nędzne się je uważa, warte jest szacunku.

Koszmar przemienił się w podniosłą uroczystość.

Hilda nie myślała nad tym, że przyszli tu nie ze względu na ojca. Nie miała o sobie wielkiego mniemania. W ostatnim dniu pobytu ojca na ziemi ona się nie liczyła.

Później, kiedy zgromadzenie poczęło się rozchodzić, a ona miała wraz z Kalebem i margrabianką jechać na Elistrand, stała przy powozie, a ludzie kolejno podchodzili do niej i wyrażali swe współczucie. Wieśniacy i panowie. A Hilda kłaniała się i dziękowała, przepraszając, że nie może zaprosić na poczęstunek, ale przecież nie spodziewała się…

Rozumieli to. Kiedy nadszedł Andreas i jego silna dłoń ujęła dłoń Hildy, jej oczy zabłysły i prostym „dziękuję” starała się wyrazić wszystko, co do niego czuła.

Każdy miał dla niej jakieś serdeczne słowo. Stara baronowa prosiła, by solidnie wypoczęła przez kilka dni, a doktor Meiden powiedział, że właściwie miał zamiar zapytać, czy nie zechciałaby pomagać mu w pracy z chorymi, lecz stwierdził, że w Elistrand będzie jej przyjemniej i spokojniej.

Hilda dziękowała i dziękowała, nie było końca łzom wdzięczności i ulgi. Mattias Meiden dyskretnie podsunął jej chusteczkę.

Po skończonej ceremonii Hilda usiadła w powozie obok tej ślicznej dziewczyny, Eli. Choć jeszcze nie zamieniła z nią zbyt wielu słów, czuła, że bardzo, bardzo ją polubi.

Загрузка...