Pajęczyny oblepiły jej twarz. Nic dziwnego, na pewno dzieliła kryjówkę z wieloma stworzeniami.
Jama pod skałą okazała się bardzo ciasna, ale najważniejsze, że Hilda z zewnątrz nie była widoczna.
Pytanie tylko, czy da się ją wywęszyć.
Na szczęście jako czyścioszka z natury nie wydzielała żadnego szczególnego zapachu. Wiedziała jednak, że psy potrafią wyczuć nawet ludzki strach.
A nią przecież zawładnął obłędny strach, który ze wszystkich sił starała się zwalczyć. Panicznie lękała się, że jej obecność w jamie zostanie wykryta.
Nie mogła nawet głęboko odetchnąć. To przez ten mój wydatny biust, pomyślała z wisielczym humorem.
Słyszała go, człowieka-wilka. Dysząc ciężko, krążył po lesie bardzo blisko niej.
Och, nie! Pajęczyny łaskoczą ją w nos! A ona nie może nawet ruszyć ręką, by zapobiec nieszczęściu!
Ochota na kichanie minęła jednak sama z siebie. Dzięki ci, Boże, czy inna istoto która mnie strzeżesz! Na pewno nie jest to mój anioł stróż, Mattias, jego niestety tu nie ma.
Mattias? On przecież miał cały zapas tajemniczych ziół Ludzi Lodu, wiedział wszystko o środkach nasennych.
Nie, nie wolno wpadać w histerię ani snuć nieprawdopodobnych domysłów.
Stwór zatrzymał się tuż koło jej kryjówki.
Czy nasłuchiwał? Tak się wydawało. Starał się wyczuć jej oddech, czy może już ją znalazł i czekał teraz, aż wyjdzie?
Wyobraziła sobie, że kuca i wsuwa pazurzastą łapę do jamy, by ją stamtąd wyciągnąć, że jego twarz wypełnia otwór wejściowy…
Zdusiła jęk.
Dopiero teraz zauważyła, że już od dawna płyną jej z oczu łzy, łzy strachu i osamotnienia.
Tak, nasłuchiwał, ale już nie jej. Znów doszły ją wołania z oddali. A ona nie mogła odpowiedzieć.
Czy nie były jakby trochę bliższe?
Nie, to tylko jej pobożne życzenie.
Nagle stwór zaczął uciekać. Oddalał się; prawdopodobnie wystraszyły go krzyki.
Hilda jednak nie miała odwagi się poruszyć. Mógł ją oszukać, udając bieg, a tymczasem stoi ukryty za drzewami i tylko czeka. Nie, nadal słyszy jego kroki coraz dalej od siebie.
Boże, niech to już się skończy, nie wytrzymam dłużej! Zaraz zacznę krzyczeć!
Musiała mocno spleść ręce i z całych sił przycisnąć je do ciała, żeby nie dać się ponieść nerwom. Bez histerii! Leż spokojnie, leż spokojnie, nakazywała sobie. Leż całkiem spokojnie!
A jeżeli oni nigdy tu nie dotrą? Jeżeli powrócą do domów, a ona zostanie sama w lesie? Załkała. Co zrobić? Jak się stąd wydostać? Chyba zabrnęła głęboko w las. Tak, ta skała leżała daleko od zagrody, przypomniała sobie. Jak, na litość boską, tu dotarła? Tylko strach mógł ją tak daleko zagnać.
Dobry Boże, spraw, aby tu przyszli!
W krańcowej huśtawce uczuć i nastrojów mijały minuty. Myśli wahały się między nadzieją a przerażeniem; nadzieją, że zaraz wyjdzie z kryjówki, i przerażeniem, które nakazywało schować się jeszcze głębiej.
Jestem tchórzem, tchórzem, powinnam wydostać się stąd jak najprędzej i biec im naprzeciw. Ale się boję. Muszą mi to wybaczyć, nie zniosę już więcej.
I nagle wołania rozległy się zdecydowanie bliżej. Jeden głos słyszała już naprawdę z niedaleka. Mogła nawet rozróżnić słowa: „Hildo Hildo, w imię boskie, odpowiedz!”
Nie daj się zwieść, myślała. To on próbuje cię dostać, chce cię przechytrzyć.
Zaraz jednak niemal jednocześnie dobiegły ją jeszcze dwa głosy. I były coraz bliżej. To prawdopodobnie jej ostatnia szansa. Potem uznają ten obszar za przeszukany.
– Jestem tutaj – jęknęła, ale jej głos zniknął gdzieś pod skałą, cichy, jakby spłaszczony. Spróbowała jeszcze raz: – Ratunku! Jestem tutaj!
A jeżeli jej nie usłyszą… Do oczu znowu napłynęły jej łzy, wywołane lękiem i odrobiną ulgi.
– Hildo! Słyszałem ją. Jest gdzieś tutaj!
Odpowiedziały inne głosy, rozległy się pospieszne kroki. Hilda czuła, że traci przytomność, tak silne było napięcie, które, być może, miało zaraz ustąpić. Ale jeszcze nie ważyła się w to uwierzyć…
– Gdzie ona jest?
To był głos Kaleba.
– Nie wiem – odparł ktoś podekscytowany. – Ale musi być gdzieś w pobliżu, na pewno ją słyszałem.
– Ja także – poparł go jeszcze inny. – Mogę przysiąc. Wołała: Ratunku! Jestem tutaj!
– Hildo! – zawołał Kaleb najgłośniej jak potrafi.
Próbowała odpowiedzieć, ze wszystkich sił starała się wydusić z siebie okrzyk, ale ogarnęła ją fala słabości i oblał zimny pot. A jeżeli zemdleję, zanim zdołają mnie usłyszeć?
– Tutaj! – pisnęła cichutko. – Tu jestem!
Przez moment stali w miejscu, po czym usłyszała zbliżające się kroki.
– To było gdzieś tutaj – odezwał się któryś z mężczyzn. – Miałam wrażenie, że głos dochodzi z wnętrza góry.
Stali teraz przed krzakiem.
– Hildo? Gdzie jesteś? Możesz już wyjść, niebezpieczeństwo minęło.
Ręce i nogi miała jak z waty.
– Ja… nie mogę…
– Tam! Słyszałem ją teraz wyraźnie!
Nadbiegło jeszcze kilku ludzi, a ktoś przedzierał się przez krzaki. Z oddali usłyszała głos Mattiasa:
– Czy już ją znaleźliście?
– Tak. Musi być gdzieś tutaj.
Mattias. Nareszcie! Ale gdzie był do tej pory?
– Tu jest jakby grota…
Czyjaś twarz pojawiła się w wejściu, ale tym razem
Hilda już się nie przestraszyła.
– Jest tutaj! Chodźcie, pomóżcie ją wyciągnąć.
Wtedy Hilda poddała się, nie miała już więcej sił. Ciągnęli ją i popychali, nie mogąc pojąć, jak tam się wcisnęła, a ona, choć odczuwała ból, była niby bezwładna lalka. Chciała tylko spać.
Postawili ją na nogi obok krzewu.
– Boże święty, dziewczyno… – Kaleb nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Hilda zaczęła osuwać się na ziemię.
Mattias wziął ją na ręce.
– Już dobrze, Hildo, jesteś już bezpieczna. Jak mogłaś coś takiego wymyślić? A wy? Jak mogliście na coś takiego przystać?
Jedyne, co do niej docierało, to głośny szloch, chyba jej własny, ale wszystko zlewało się w jedno, nie mogła mówić, nie mogła stać…
Oparła głowę na ramieniu Mattiasa i było jej tak dobrze. Wokół niej odzywały się rozgorączkowane głosy, wpadały sobie w słowo, a ona rozróżniała tylko urywki zdań:
… w glinie, koło ścieżki, ślady ogromnego wilka… wszyscy ludzie w lesie oszołomieni…
Powoli przychodziła do siebie. Głęboko westchnęła.
– Mattiasie, dlaczego nie przyszedłeś? Dlaczego nie przyszedłeś i nie zapobiegłeś temu wszystkiemu, zanim się zaczęło? Gdzie byłeś? Chcę do domu!
Czy tak powinno wyglądać powitanie? Nie była jednak w stanie myśleć jasno, nie panowała nad słowami, same cisnęły się jej na usta.
– Odra zaatakowała, posyłano mnie od zagrody do zagrody, a wkrótce znalazłem się w sąsiedniej parafii. Pojechałem prosto do Elistrand i Eli powiedziała mi, gdzie jesteś. Przeraziłem się! Jak mogłeś, Kalebie!
– Wiem – odpowiedział Kaleb. – Ale cały plan wydawał się taki bezpieczny. Obstawiliśmy ludźmi każdy kawałek drogi. Ja leżałem na rozstajach i byłem bardzo zaskoczony, kiedy usłyszałem krzyk Hildy z głębi lasu. Od razu pobiegli tam strażnicy z dołu, ale to zajęło trochę czasu.
Jeden z mężczyzn powiedział:
– Wójt i wszyscy jego ludzie pospali się jak susły.
Hildzie udało się lekko unieść głowę.
– A Andreas?
Popatrzyli po sobie. Zobaczyła jak przez mgłę, że jest też z nimi Brand.
– No właśnie, Andreas – zastanowił się Kaleb. – Miał pilnować domu. Widziałaś go, Hildo?
– Nie.
Dlaczego nie odchodzili? Chciała znaleźć się daleko, jak najdalej stąd!
– To dziwne – w głosie Branda brzmiał niepokój. – Powiedział, że da ci jakiś znak, że tam jest.
– Och, Boże, gdyby tak zrobił – westchnęła Hilda, z wolna odzyskując siły. – Tak bardzo mi było tego potrzeba. Wydawało mi się, że wzdłuż całej drogi nie ma nikogo, wszyscy zachowywali się tak cicho. O Boże! Chodźmy już stąd!
– Pójdę poszukać Andreasa – powiedział Brand.
– Dobrze – zgodził się Kaleb. – Ale weź ze sobą kogoś, nie chodź sam po lesie dziś w nocy! Czy masz już dość sił, Hildo? Spróbujmy dojść do ścieżki.
Potwierdziła skinieniem głowy. Wsparta o Mattiasa, z drżącymi kolanami, wyruszyła tą samą drogą, która przywiodła ją tu w tak dramatycznych okolicznościach. Przez cały czas rozdygotanym głosem opowiadała, co się wydarzyło.
– A więc widziałaś i wilka, i człowieka? Jednocześnie?
– Nie. Musiałam go widzieć akurat w momencie przemiany. Najpierw wilka z błyszczącymi ślepiami. Stał tu, na występie, gotów do skoku. Zamknęłam oczy tylko na moment, a kiedy znów je otworzyłam, stał tam już mężczyzna. Oczywiście to nie był zwyczajny człowiek, to był… to był potwór! Na jego widok odzyskałam siły i przybiegłam tutaj. Znałam tę jamę z wypraw na jagody. Czy nikt za nam nie idzie? – zapytała z trwogą.
– Nie, nie bój się! Bogu niech będą dzięki za to, że tak dobrze znasz swój las – szepnął Mattias.
Doznała nieprzyjemnego uczucia, że jej nie wierzą.
– To wszystko prawda, rzeczywiście to widziałam!
– Nikt nie wątpi w twoje słowa, Hildo – odparł Kaleb poważnie. – Jeden z ludzi wójta był przytomny, kiedy nadeszliśmy, i powiedział, że na poły we śnie widział olbrzymią bestię: gnającego wilka z jęzorem wysuniętym z paszczy.
– Czy on nie wie, dlaczego wszyscy posnęli?
– Tak, przypuszcza, że to z powodu piwa. Wszyscy je pili i wszystkich opanowała nieprzezwyciężona senność. On tylko umoczył usta, dlatego na niego nie całkiem podziałało. Pozostałych nie sposób dobudzić.
– Widzieliśmy też ślady potwora – dodał Kaleb. – Przedziwne ślady…
– Trzynogie? – ostrożnie zapytała Hilda…
– Tak, coś w tym rodzaju – niewyraźnie odparł Kaleb.
Nadal szła wsparta o ramię Mattiasa, kierując się ku ścieżce. Cudownie było czuć jego bezpieczną bliskość.
Nagle Kaleb pochylił się i podniósł z ziemi coś, co dostrzegł dzięki światłu księżyca.
– Co to jest? – zapytał Mattias.
– Też się zastanawiam. Długi cienki rzemień. Czy nie zgubiłaś tego kiedyś, Hildo, gdy zbierałaś jagody?
– Nie, nie wydaje się, by leżał tu od dawna.
– To prawda. Był powiązany w węzły, w wielu miejscach jeszcze widać ślady po supłach.
– Znów czary? – uśmiechnął się Mattias.
– Wątpię, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Mam ochotę uciąć sobie pogawędkę z czarownicą, którą jakiś czas temu złapali w sąsiedniej wiosce.
– Jeżeli jeszcze żyje – mruknął Mattias.
– Wy dwaj… Kalebie, i ty, Mattiasie, wydajecie się dobrymi przyjaciółmi? – zapytała Hilda.
– Bo nimi jesteśmy. Pamiętasz, jak wspominałem o kopalni? Tam właśnie spotkaliśmy się wiele, wiele lat temu. Ten czas złączył nas nierozerwalnie.
Zwróciła się do Kaleba:
– Czy ty też masz ranę w duszy taką jak Mattias?
Kaleb odpowiedział z powagą:
– Ten, kto by jej nie miał, musiałby być zrobiony z drewna.
Byli koło ścieżki. Przed nimi dotarł tam już jeden z mężczyzn i usiłował teraz obudzić wójta i jego ludzi. Niektórzy z wolna wracali do przytomności.
Poproszono Mattiasa, by ich obejrzał, a kiedy pochylał się nad mężczyznami, Hilda trzymała się kurczowo jego ręki. Ciepło, choć ze zdziwieniem popatrzył na nią.
– Przepraszam – szepnęła, natychmiast go puszczając – zachowuję się jak histeryczka.
– To nic. – Mattias uspokoił ją uśmiechem. – Trzymaj mnie za kaftan, jeśli ci to pomaga!
Odważyła się wtedy na nieśmiały uśmiech.
Mężczyźni budzili się jeden po drugim. Brand i człowiek, który z nim poszedł, wrócili prowadząc między sobą chwiejnie stąpającego, na wpół uśpionego Andreasa. Wójt ocknął się rozwścieczony na wszystko i wszystkich, a zwłaszcza na Hildę.
– Jak mogłaś pobiec w las, dziewczyno? – wrzeszczał groźnie, zbliżając twarz do jej twarzy. – Miałaś przecież iść ścieżką w kierunku drogi! Wtedy byłabyś uratowana. A my pojmalibyśmy potwora.
– Ale ja… – Znów wybuchnęła płaczem, wciąż roztrzęsiona. – Ta… bes… tia mnie… powstrzymywała. I… zgubiłam… ścieżkę.
– Uspokójcie się – ostro odezwał się do wójta Mattias. – Hilda przeżyła wstrząs, bardzo głęboki wstrząs, i absolutnie nie wolno jej ganić za to, czemu nie mogła podołać.
– Przepraszam – wymamrotał wójt. – Ale wcale nie jest zabawne zostać wyłączonym z gry przez jakiegoś idiotę podczas wypełniania tak ważnych zadań. Nie myślę o was, panienko – teraz wyraźnie starał się okazać Hildzie uprzejmość. – Chodzi mi o tego, który nas oszołomił. Jak to się, do diabła, mogło stać?
– To musiało być piwo – orzekł Kaleb. – Andreas wziął je z domu, na pewno było dobre, bo po trochu posmakowaliśmy. Ktoś musiał wsypać do niego środek nasenny czy oszałamiający, i to wtedy, kiedy stało w lesie. Gdzie je trzymaliście?
– Baryłka stała tu, wśród drzew, niedaleko ścieżki – wyjaśnił jeden z mężczyzn.
– Czy któryś z was leżał w pobliżu?
– Nie, chyba nie.
– Ktoś więc mógł przekraść się i wsypać coś do baryłki?
– Tak, to było całkiem możliwe.
– Kiedy piliście piwo?
Odpowiedział wójt:
– Najpierw obeszliśmy cały odcinek i wskazałem, gdzie kto ma się położyć. Potem zebraliśmy się wszyscy po raz ostatni tuż przed tym, jak miała pojawić się Hilda. Wtedy każdy wypił po łyku i powtórzyliśmy, co należy zrobić, gdyby pojawił się wilkołak.
– Andreas był wtedy z wami?
– Byli wszyscy, którzy mieli obstawiać las i zagrodę. Z tych, co leżeli w zbożu, tylko dwóch, może trzech. Ci ze stanowisk najbliżej lasu. Nie mogliśmy przecież posłać po tych przy gościńcu i dalej. Żartowaliśmy sobie nawet, że nie dostaną piwa. I dzięki Bogu, że tak się stało!
– Tak – powiedziała Hilda – bo myślę, że wystraszyły go krzyki. Mattiasie, a twój koń?
– Koń? O co ci chodzi?
– A jeżeli go zaatakuje?
– Boisz się, że wilkołak rzuci się na konia? Zostawiłem człowieka na straży. Są na skraju lasu, tam gdzie zaczyna się żyto.
– To dobrze.
Nagle wójt zaczął podejrzliwie przyglądać się Mattiasowi.
– No właśnie, jak tam, doktorze? Wy znacie się środkach nasennych, czyż nie tak?
– Tak, ale nie wiem, co zastosowano w tym przypadku. W każdym razie środek musiał być mocny.
– Nie o to mi chodzi. Nie każdy może mieć takie mikstury pod ręką!
Mattias uśmiechnął się.
– Jeśli sądzicie, że to ja byłem w lesie i wsypałem proszek do baryłki, to radziłbym przejechać się po gospodarstwach, które odwiedziłem dziś wieczorem, i sprawdzić. Myślę, że nie znajdziecie żadnej luki w czasie. Byłem bowiem bardzo, bardzo daleko, zahaczyłem o kilka parafii.
– Hm – mruknął wójt.
Hilda spytała po cichu:
– Czy wolno mi już iść do domu? Chyba nie zniosę dłużej tego lasu.
W rzeczywistości niczego bardziej nie pragnęła niż uciec stąd jak najprędzej.
– Tak, odprowadź ją do domu, Mattiasie – powiedział Kaleb.
– Czy mogę zabrać ją na Grastensholm? Chciałbym mieć na nią oko, tak wiele dzisiaj przeszła.
– Dobrze, dobrze – uśmiechnął się Kaleb. – Uprzedzę w domu.
Pomogli jej wsiąść na konia, a Mattias usadowił się za nią. Nareszcie mogła wydostać się ze znienawidzonego lasu.
Jechali milcząc, zatopieni w myślach. Hildą owładnęło jedno tylko pragnienie: by jechać szybciej. Nadal bowiem nie mogła wyzwolić się od strachu.
Dopiero kiedy znaleźli się na drodze prowadzącej do Grastensholm, przemówił Mattias:
– Sądzę, że Kaleb ma swoje podejrzenia.
– Co do tego, kto jest wilkołakiem? Takie sprawiał wrażenie.
– Tak.
– Ja też mam swoje – powiedziała Hilda.
– Naprawdę? Kto?
– Najpierw chciałabym porozmawiać z Kalebem. Niedobrze jest rzucać na kogoś oskarżenia, ot tak. Ale myślę, że wiem, kto dosypał czegoś do piwa. W każdym razie mam uzasadnione podejrzenia. Chociaż to tak niewiarygodne!
– Na czym opierasz swoje domniemania?
– Poczekaj, aż porozmawiamy z Kalebem! Będziemy mogli porównać!
– Trudno jest czekać, ale… Czy jesteś już spokojniejsza?
– A jak ci się wydaje?
– Że jeszcze nie, drżysz na całym ciele.
– Tak. Pragnę się znaleźć w ciepłym, bezpiecznym miejscu. Czy wierzysz w wilkołaki, Mattiasie?
– Nie. A ty?
– Ja nie wierzyłam, w każdym razie nie bardzo. Ale teraz już tak.
– Chcesz powiedzieć, że ten człowiek specjalnie wsypał środek nasenny do piwa, potem przemienił się w wilka, gonił cię, a kiedy już byłaś w potrzasku, znów przybrał mniej lub bardziej ludzką postać, by następnie rozszarpać cię, o ile byś nie uciekła?
– To brzmi zupełnie nieprawdopodobnie, ale jak inaczej można to wyjaśnić?
– Że chciał, abyś tak właśnie myślała – orzekł Mattias.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała, odwracając głowę tak, że ich twarze znalazły się tuż przy sobie. Mattias objął jej szyję i leciutko przyciągnął ją do siebie, tak że jej skroń oparła się o jego policzek.
– Bezwstydnie wykorzystuję twój strach, by móc być jak najbliżej ciebie – szepnął.
– Nietrudno mnie do tego namówić – odparła.
W domu na Grastensholm przyjęto ich burzą pytań. Słyszano z oddali krzyki, cóż się stało?
Mattias umieścił ciągle dygocącą Hildę przed kominkiem, w którym napalono, bo wieczór był dość chłodny. Podczas gdy zmieniał jej buty na ciepłe wełniane skarpety, relacjonował wydarzenia, a Hilda, popłakując, dopowiadała. Wszyscy byli wstrząśnięci.
– Dzięki ci, dobry Boże, że Tarald był tutaj – westchnęła Irja. – Nie będzie narażony na dalsze podejrzenia.
– Tak, siedziałyśmy przy nim – powiedziała Liv. – Zaprosiłyśmy nawet kilku sąsiadów jako świadków. Wyszli tuż przed waszym przyjazdem.
Tarald zajmował swe ulubione krzesło. Najwyraźniej zdążył już wychylić tradycyjny wieczorny kieliszek.
– A więc nie złapaliście przestępcy?
– Nie – odparł Mattias. – Ale wiele wskazuje na to, że niedługo go dostaniemy. Mamo, czy Hilda będzie mogła pożyczyć nocną koszulę?
Liv podniosła się, zanim Irja zdążyła otworzyć usta.
– Dostanie ślubną koszulę, którą pożyczyłam kiedyś Irji w pewną szczególną noc. Koszula jest stara i piękna. I przynosi szczęście, Hildo. Ale, Mattiasie, niech ta koszula nie sprowadzi żadnych zdrożnych myśli!
Mattias uśmiechnął się, a jego uśmiechowi nie można było się oprzeć:
– Znasz mnie chyba, babciu! jestem grzecznym chłopcem, który nigdy zanadto nie zbliża się do dziewic.
– Wiem, wiem. Co najmniej od dziesięciu lat czekamy, byś się zdecydował.
– Babciu! Dobrze wiesz, że ktoś, kogo dręczą takie niespokojne sny, nie może mieć żony. To byłoby dla niej zbyt trudne do zniesienia. Jak na razie jakoś sobie sam radzę. Ale powiedziałem Hildzie, że gdybym mógł, poprosiłbym o jej rękę.
– To najbardziej niezgrabne oświadczyny, jakie w życiu słyszałem! – zdenerwował się Tarald. – Że też mogłaś przyjąć taki nonsens, Hildo!
– Wcale nie przyjęłam – odpowiedziała Hilda ze smutkiem. – Ja go nie rozumiem. Gdyby powiedział, że to z powodu ogromnej różnicy pochodzenia, pojęłabym od razu. Ale te inne wątpliwości? Czyżby Mattias nie rozumiał i zapomniał o tym, że przez szesnaście lat przeżywałam koszmar? Starałam się być dobra dla człowieka, od którego otrzymywałam tylko zło. Móc znaczyć coś dla Mattiasa, móc być z nim podczas jego niespokojnych nocy… To wspaniały cel życia. Bo przecież Mattias jest mi tak bardzo bliski!
– Słyszysz? – zapytała Irja. – Nareszcie jakieś rozsądne słowo w tej sprawie.
– Ale… – Hilda była zdezorientowana. – Ja przecież jestem córką hycla! A Mattias jest baronem i medykiem! A mimo to wydaje się, że wy wszyscy…
– Kochana Hildo, posłuchaj – poprosiła Irja. – Ja pochodzę z Eikeby. Tam ludzie płodzą się jak króliki i nigdy nie wiadomo, czy następnego dnia będzie co włożyć do garnka. Nikt nigdy nie chodził tam do szkoły.
– A ja jestem córką Tengela z rodu Ludzi Lodu i jego żony Silje – powiedziała Liv. – Poszukiwano ich w całym Trondelag, ponieważ ojciec pochodził z rodu, któremu nieobca była wiedza tajemna. Kiedy moja matka spotkała go po raz pierwszy, była tak biedna, że musiała pożyczyć od niego płaszcz. Inaczej zamarzłaby na śmierć. To, że nosimy tytuł baronowski, zawdzięczamy mojej teściowej. Była niezamężna, kiedy urodziła Daga, mojego męża. Tarald ożenił się po raz pierwszy z konieczności. Skandal! Czy wydaje ci się, że to wszystko brzmi bardzo dystyngowanie, że to za wysokie progi dla ciebie?
Hilda uśmiechnęła się.
– Nie. Ale ja zawsze stałam z boku. Nigdy nie sądziłam, że ktoś może mnie chcieć. A teraz Mattias… najlepszy ze wszystkich!
Znów zaczęła płakać, choć z całych sił starała się opanować.
– Przecież ta dziewczyna jest śmiertelnie zmęczona – stwierdził Tarald. – Pozwólcie jej się położyć!
Mattias poderwał się.
– Tak. Czy ona może spać w moim pokoju? Nie chciałbym, by dziś w nocy była sama.
– Kochany Mattiasie, masz trzydzieści lat. Już za późno, byśmy mówili ci, co masz robić, a czego ci nie wolno.
– No, dobrze – westchnął Mattias. – Chodź, Hildo!
Wziął ją za rękę, a ona, wymruczawszy nieśmiałe, niewyraźne „dobranoc”, poszła za nim.
Nie mogli jednak nie dosłyszeć komentarzy, wypowiedzianych zaraz po tym, jak opuścili pokój.
– No, dzięki Bogu, nareszcie! – westchnął Tarald. – Już zacząłem podejrzewać, że z tym chłopakiem jest coś nie w porządku.
– Cudownie będzie nareszcie zostać babcią – stwierdziła Irja.
Tarald, który był już trochę wstawiony, powiedział otwarcie:
– Bogowie jedni wiedzą, czy nie będzie tylko siedział przy niej, trzymając ją za rękę i patrząc na nią z podziwem. Nie potrafię wyobrazić sobie świętego Mattiasa w roli gorącego kochanka.
Mattias szybko pociągnął Hildę dalej, tam gdzie nie dochodziły już żadne rozmowy.
Ale Hilda zastanowiła się nad tym, co usłyszała. Może na tym polega właśnie cały problem Mattiasa? Może jest za dobry, zbyt łagodny? Sam powiedział, że miłość może być czymś więcej niż palącym pożądaniem. Może być oszałamiająco piękna, niemal nadziemska.
Na pewno miał rację, ale to wcale nie brzmiało obiecująco.
Nie uchybiając w niczym zasadom przyzwoitości, ułożył ją na łóżku w swej ślicznej sypialni. Pokój wiele mówił o właścicielu. Naturalnie Hilda tu i ówdzie dostrzegała rękę Irji, ale wyraźnie objawiał się gust Mattiasa. Stała tam półka na książki, pełna grubych tomów. Hilda nigdy nie widziała tak wielu książek, nie wiedziała nawet, że aż tyle ich istnieje. Wyglądało na to, że Mattias jest porządny. To dobrze, bo to także jej cecha, ale czy nie kryje się w tym odrobina lękliwej pedanterii? Zauważyła nagle, że w rogu pokoju stoi koszyk, a w nim leży mały szczeniak. Serce Hildy natychmiast stopniało. Długą chwilę spędziła na pieszczotach ze spragnionym miłości pieskiem, który uszczęśliwiony lizał ją po twarzy. W klatce na oknie siedział zraniony szpak.
Pokój urządzony był ze smakiem. Wszystko zostało starannie dobrane i przemyślane. Kolory, meble i obicia idealnie do siebie pasowały. Otwarte drzwi do pomieszczenia w głębi pozwoliły dostrzec półki zastawione medykamentami.
Szczeniak uspokoił jej nerwy. Podczas gdy Mattias dyskretnie czekał pod drzwiami, umyła się i rozebrała i spokojnie wślizgnęła pod piękną haftowaną kołdrę. Mattias odstąpił jej swoje łóżko, sam miał położyć się na ławie pod oknem.
Więcej nie należało się spodziewać, pomyślała.
Dał jej jakiś środek na sen, choć nie tak mocny, jak ten, który zaaplikowano mężczyznom w lesie. Kiedy na dole w salonie Mattias uprzedził, że Hilda dostanie środek nasenny, a on sam też coś zażyje, by nie przeszkodzić jej Swymi koszmarami, Tarald ironicznie zapytał, jaki sens wobec tego ma spanie w tym samym pokoju. Liv jednak uciszyła syna. Mattias miał zawsze piękne i szlachetne zamiary i należało je uszanować.
Kiedy świece zostały już zgaszone i Hilda czuła, że ogarnia ją coraz większy spokój, powiedziała zamyślona:
– Mattiasie, jest coś, czego nie pojmuję. Czy mogę cię o coś zapytać, choć boję się, byś mnie źle nie zrozumiał?
– Oczywiście. O czym myślisz?
– Powiedziałeś kiedyś… wtedy, gdy siedzieliśmy na łące, że nie możesz się ożenić, ponieważ dręczą cię koszmary. Ale niemal jednocześnie poprosiłeś, bym przyszła do ciebie, gdy poczuję, że ogień, który jest we mnie, chce mnie spalić. Co chciałeś przez to powiedzieć? Że mam zostać twoją kochanką?
Mattias oparł się na łokciu.
– Nie, najmilsza, to musiało okropnie zabrzmieć, dopiero teraz to rozumiem. Chodziło mi o to, że jeśli musiałabyś się poddać zmysłom, to żebyś nie pozwoliła nikomu innemu ugasić swojej żądzy. Wiem, że to brzmi bardzo egoistycznie. Nie wiedziałem, co mówię.
Hilda milczała. Ziewała, ale starała się przemóc senność. Jeszcze nie skończyła tej rozmowy.
– Mattiasie… Jaki jest prawdziwy powód tego, że nie znalazłeś dotąd dziewczyny?
Długo leżał, nic nie mówiąc. I on także stłumił ziewnięcie.
– No cóż, Hildo – westchnął. – Przejrzałaś mnie.
Koszmary nocne to tylko jeden z powodów. Ale najpierw pytanie: czy nadal nie jesteś pewna, co do mnie czujesz?
– Czy mam powiedzieć prawdę?
– Musisz.
– Dobrze. Kocham cię. Mocno i bezwstydnie, na wszystkie sposoby. Odkryłam to dzisiaj na końskim grzbiecie, i później w domu, wśród twojej rodziny, kiedy mówiono o nas i naszych przyszłych dzieciach. Wtedy opanowała mnie gorączka.
Odgadła, że się uśmiechnął. Zaraz jednak spoważniał.
– Dziękuję ci, najmilsza! Ty także masz prawo wiedzieć wszystko. Boję się, Hildo! Przez całe swe dorosłe życie noszę w sobie ogromny lęk: że się nie sprawdzę. Z tego powodu unikałem dziewcząt i dopiero teraz, kiedy spotkałem ciebie, dałem się złapać w sidła miłości, jeśli pozwolisz mi się wyrazić tak kwieciście. A teraz jestem śmiertelnie przerażony!
– Nie do końca rozumiem, czego się boisz!
– Skąd miałabyś to wiedzieć, przez całe życie byłaś odizolowana. Podejrzewam, że ten nieszczęsny czas spędzony w kopalni zniszczył moją zdolność do kochania.
Powieki były ciężkie niczym z ołowiu. Z całych sił zmuszała się, by je podnieść.
– Do kochania? – powiedziała niewyraźnie. – Ale przecież… powiedziałeś… że mnie kochasz?
– Chodzi mi… o akt miłosny.
Hilda na moment zaniemówiła. Teraz świadomie zamknęła oczy.
– Och – powiedziała po chwili szeptem. – Myślę, że rozumiem. Ale czy wiesz to na pewno?
– Nie, to tylko przypuszczenia. – Końcówka zdania rozpłynęła się w ziewnięciu. Mattias wziął się w garść i mówił dalej: – Ale ja dobrze to sobie zapamiętałem. Przed wielu laty, jeszcze podczas zabawy w Tybindze, jakaś dziewczyna siadła mi na kolana, zaczęła tulić mnie i pieścić. Była śliczna i ponętna, a ja niczego nie czułem. Nie było żadnej reakcji. Później nie schodziło mi to z pamięci, unikałem więc dziewcząt. Nie chcę bowiem potwierdzenia, że nie nadaję się do niczego, na to jestem zbyt wielkim tchórzem. Stałem się „dobrym Mattiasem, stworzonym dla całej ludzkości”. Tak czuję się bezpieczniej.
Hilda zapadała już w sen, zmusiła się jednak, by jeszcze przez chwilę zachować przytomność. Niewyraźnie, jakby była pijana, wymamrotała:
– A mimo wszystko… poprosiłeś, żebym… najpierw przyszła do ciebie… jeżeli będę kogoś… potrzebować?
– Nie mogłem znieść myśli o tobie w ramionach innego. To cała przyczyna.
Poskarżyła się żałośnie:
– Mattiasie, dlaczego podałeś nam obojgu środki nasenne? Chciałabym, żebyś teraz do mnie przyszedł, bym mogła ci dać całą moją miłość. I moglibyśmy sprawdzić, czy to, co powiedziałeś, jest prawdą.
– Ależ, najdroższa… nie chciałbym cię zhańbić, rozumiesz to chyba?
Hilda mówiła teraz tak niewyraźnie, że musiał domyślać się sensu słów.
– Czy nie byłoby lepiej sprawdzić ten szczegół przed, a nie po zawarciu małżeństwa? Czy może chciałbyś, by małżeństwo ze mną nie było ziemskie, lecz zbudowane na przyjaźni, głaskaniu po głowie i niczym więcej? Ale ja chyba nie mówiłam teraz o żadnym spełnieniu? Ale ty przecież sam zauważasz, czy… chcesz czy…
Usnęła.
Mattias jeszcze przez chwilę leżał wsparty na łokciu i wsłuchiwał się w jej równy, coraz głębszy oddech, po czym wstał i na palcach zbliżył się do łóżka. Księżyc świecił nadal, mógł więc dojrzeć jej rysy w pięknym niebieskawym świetle: spokojne, łagodne. Usiadł i delikatnie pogładził ją po twarzy, a później miękko, czule ucałował jej usta. Przesunął dłonią po pięknych włosach.
Przez moment jego dłoń zawahała się na skraju kołdry, jak gdyby chciał odsłonić jej ramiona. Spojrzenie jego padło jednak na delikatne koronki, którymi obszyte było wycięcie nocnej koszuli; i przyjął to za znak, iż powinien uszanować jej niewinność. Chciał, co prawda, tylko zobaczyć ramiona i zaokrąglenie piersi, ale uznał i tę pokusę za świętokradztwo, więc otulił Hildę starannie kołdrą, pocałował w czoło i wrócił na swoje posłanie.
Długo leżał, wpatrując się w księżycowe cienie, zanim wreszcie środek na sen zaczął działać.