ROZDZIAŁ XII

Tej nocy wcale nie Mattias zakłócił spokój swymi koszmarami. Tym razem przydarzyło się to Hildzie.

Kiedy środek nasenny przestał działać, nawiedziła ją najstraszliwsza w życiu mara.

Leżała w trumnie, prawdziwej trumnie, zrobionej z nierównych desek, z niedomykającym się wiekiem. Ona sama nie była warta nawet solidnej trumny.

W trumnę uderzały wielkie łapy, pazury wślizgiwały się w szczeliny, wczepiały w deski, aż w końcu je wyłamały. Próbowała wołać o pomoc, ale nie mogła wydusić z siebie głosu. Wokół rozlegało się warczenie, jak gdyby bestia nie była jedna, lecz cała gromada, i nagle przez wyłamane deski wcisnęła się twarz, wpatrująca się w nią świecącymi, złymi oczami. To była twarz ojca, choć rysy miała zwierzęce. Wyciągnął włochatą rękę, by pochwycić ją za suknię i wydobyć ze środka. Z ust ciekła mu ślina, między zębami widniała zakrzepła krew. Hilda zaczęła krzyczeć…

Walczyła z uściskiem obejmujących ją ramion.

– Hildo, uspokój się, to ja, Mattias! Już dobrze, wszystko dobrze, to był tylko sen. To nie las, to Grastensholm, jesteś bezpieczna, jestem przy tobie.

Szlochała, drżąc, ale już tuliła się do niego.

– Och, Mattiasie, najdroższy, trzymaj mnie mocno, zostań ze mną, nie odchodź!

– Nigdzie nie pójdę, najmilsza, ale połóż się, proszę, jest jeszcze noc.

– Boję się zasnąć.

– Och, Boże, jak dobrze to znam – powiedział Mattias z westchnieniem. – Jakże często pragnąłem, by ktoś był ze mną w tych najtrudniejszych chwilach. Czy mogę… położyć się przy tobie? Nie musisz się niczego obawiać.

– Chodź, chodź, proszę – błagała gorączkowo, przerażona. – Ale ty p-powinieneś s-spać.

– Tej nocy spałem już dłużej niż zwykle – skłamał. – Wygodnie ci teraz?

Otoczył ją ramieniem, a ona przylgnęła do jego piersi. Szczękała zębami.

– T-tak, dobrze. Porozmawiaj ze mną, Mattiasie. Spraw, bym zapomniała. Opowiedz mi o sobie, nigdy tego nie robiłeś.

– Ty także o sobie nie mówiłaś.

– Ależ tak… chociaż nie, masz rację, mówiłam, ale Andreasowi. To było niemądre z mojej strony.

– Jestem trochę zazdrosny o Andreasa – powiedział cicho.

– Nie masz żadnego powodu! Bo gdybyś miał, to ja byłabym zazdrosna o Eli, a nie jestem. Wprost przeciwnie; życzę jej jak najwięcej szczęścia.

– Ale Andreas sądził, że się w nim podkochujesz.

Hilda zareagowała tak, jak na takie stwierdzenia reagowały kobiety wszystkich epok.

– Naprawdę? – spłoniła się. – To najzarozumiałe, co słyszałam… Naprawdę tak myślał? To nieprawda, muszę…

Mattias śmiał się serdecznie:

– Kochana Hildo, mówisz pięknym językiem, ale w jednym punkcie twoja gramatyka jest dość niecodzienna. Nie nauczyłaś się stopniować przymiotników.

– Ach – westchnęła, nadal rozgniewana na Andreasa. – Ale mówiłam poważnie. Chciałabym usłyszeć o twoim życiu, o latach spędzonych w kopalni, o tej dziewczynie z Tybingi. O nią jestem zazdrosna.

Mattias zaczął śmiać się jeszcze głośniej, zauważył bowiem, że dzięki rozmowie Hilda zapomina o koszmarze, który jej się przyśnił, i o strasznych wydarzeniach wieczoru, rozpoczął więc opowieść o swoim życiu.

Hilda słuchała, popłakując z cicha nad nieszczęśliwymi losami Mattiasa i Kolgrima. Lepiej zrozumiała jego przyjaźń z Kalebem. Tak dobrze poczuła się w zagłębieniu jego ramienia, że przeciągała się jak kotka i rozkoszowała każdą chwilą.

Przyszła kolej na opowieść o jej życiu. Tym razem trafiła na bardziej uważnego i wyrozumiałego słuchacza niż Andreas.

Zwierzenia spowodowały, że przytulili się do siebie jeszcze mocniej, i Hilda spokojnie zasnęła. Mattias był cokolwiek zawiedziony, że tak łatwo jej to przyszło, mimo że on był tak blisko. Przyjął to jednak za znak, że czuje się przy nim w pełni bezpieczna. Prawdę mówiąc odetchnął także z ulgą, gdyż jeszcze nie był całkiem gotów do sprawdzenia swojej męskości.

Przed jakimż jednak stanął dylematem! Jego zasady nakazywały mu, by nie ważył się tknąć jej przed ślubem, ale jednocześnie przyznawał Hildzie rację, że powinni najpierw sprawdzić, czy jest im pisana wspólna przyszłość.

Wschodzące słońce zdążyło już zalać czerwonym światłem pokój, kiedy Mattias uwolnił zdrętwiałe ramię i odwrócił się na bok. Hilda we śnie przysunęła się bliżej i całym ciałem wtuliła się w niego od tyłu. Mattias poczuł, jak ogarnia go przyjemne ciepło, ujął jej dłoń, spoczywającą na jego piersi, i ucałował. Wkrótce zasnął także święty Mattias.

Następnego dnia Andreas i Kaleb wyruszyli wczesnym rankiem. Na Grastensholm ledwie skończono śniadanie, kiedy nadjechali.

– Mattiasie, będziesz musiał dzisiaj zaniedbać obowiązki medyka. Wyruszamy zapolować na wilkołaka!

– Ale, człowieku, przecież panuje odra! Nie mogę tak zostawić dzieci!

– To prawda. W Elistrand mamy już troje chorych, ale wiemy, co należy robić.

– Pozwólcie mnie zająć się odrą – powiedziała Liv. – Mattias udzieli mi wskazówek, a Jesper przygotuje powóz i zawiezie mnie, gdzie trzeba.

– Doskonale, babciu – powiedział Mattias. – Bardzo chciałbym pojechać z chłopakami.

– Ja także – wtrąciła się Hilda.

– Nie masz już dość wilkołaka? – zdziwił się Kaleb.

– Bezpośredniego kontaktu tak. Ale domyślam się, kto nim może być, i chciałabym porozmawiać z tobą na osobności, jeśli to możliwe. Bo ty także masz pewne przypuszczenia, prawda?

Zwracała się teraz na ty do wszystkich młodych. Uważała, że już jakby do nich należy.

– Tak, mam. Chodźmy więc!

Wyszli do sieni i usiedli w wykuszu.

– Na jaki ślad wpadłaś? – zapytał Kaleb.

– Wiem, kto nie pił piwa, chociaż leżał tak, jakby spał.

– Naprawdę? To bardzo ciekawe!

– A ty?

– Ten kawałek rzemienia, który znaleźliśmy. I sznur czarownicy znaleziony w dłoni jednej z ofiar.

– Podejrzewasz kogoś konkretnego?

– Tak. Powiedz, kogo ty masz na myśli?

Szepnęła mu do ucha. Kaleb pokiwał głową i wymówił to samo słowo.

– A więc uderzamy natychmiast. Pojedziesz z nami.

Hilda nie umiała jeździć konno, co stanowiło pewną przeszkodę, ale Mattias rozwiązał ten problem, sadzając ją przed sobą na swego wierzchowca.

Ruszyli przez wzgórze do wójta. Kiedy dotarli na miejsce, okazało się jednak, że nie ma go w domu. Wyjechał, by schwytać rozbójnika.

Kaleb nawiązał swobodną rozmowę z gospodynią:

– Jak było z tą kobietą, którą wiosną oskarżono o czary? Co się z nią stało?

– Spłonęła na stosie. O, ona była winna!

– Skąd to wiecie?

– Wskazywały na to dowody, mogą mi panowie wierzyć! Całe stosy dowodów!

Gospodyni była prostą i szczerą starszą kobietą.

Stali na schodach w sierpniowym słońcu.

– Widzieliście te dowody?

– O tak. Wójt przyniósł do domu masę przedziwnych rzeczy!

– Na przykład splecionych sznurków?

– I suszonych żółwi. I sama nie wiem czego jeszcze.

Zza płotu rozległo się ujadanie psa.

– Widzę, że wójt ma psy myśliwskie.

– O tak, ma piękne psy.

– Tu są trzy. Czy to już wszystkie?

– Tak. No i Nero.

– Nero?

– Jego ulubieniec, ale trzyma go gdzie indziej.

– Tak? A gdzie?

– Na tylnym podwórzu. Wójt nie chce, żeby straszył dzieci. Ale on nie gryzie. Jest łagodny jak baranek!

– Możemy go zobaczyć?

– No, chyba tak. Jeśli panowie pójdą ze mną.

Przeszli na drugą stronę domu. Tam również zrobiono duży wybieg dla psów, ale stało w nim tylko jedno zwierzę.

Hilda odskoczyła do tyłu.

– Nie, niech panienka się nie boi. On jest potulny. Proszę wejść ze mną i przywitać się z nim!

Weszła do środka, a oni z niepewnymi minami ruszyli za nią.

Była to odmiana niemieckiego owczarka. Olbrzymi, pokryty szarą sierścią pies podszedł do nich od razu i zaczął lizać po rękach, machając przy tym szeroko ogonem. Gospodyni przemawiała do niego ciepło.

– To nie jest chyba stary pies? – zapytał Andreas.

– O nie, to młodzieniaszek. Wójt sam go wyszkolił. Ale uważam, że jest za surowy dla biednego zwierzęcia. Aż przykro patrzeć, jak go tresuje. A pies jest taki posłuszny. Wójt ma piszczałkę i w ten sposób wydaje mu polecenia. Chodź tu! Do domu! Śledź człowieka! Pies ma pomagać w sprawowaniu władzy i to na pewno jest słuszne, ale wójt jest dla niego stanowczo za surowy! Ostatnio wręcz okrutny. Związał psu nogi rzemieniem i spętanego zmuszał do biegania. Na co to komu może się przydać? Tylko dręczy zwierzę!

– To było niedawno?

– Tak, latem. A teraz chce go uśmiercić. Aż mi się serce kraje.

Kaleb pogłaskał poczciwe psisko.

Jeśli coś by się stało waszemu chlebodawcy… zaopiekowalibyście się psem, prawda?

– Całym sercem! Nie żebym chciała, żeby wójtowi się coś przytrafiło – dodała pospiesznie. – Ale u mnie miałby dobrze! Znaczy Nero!

Opuścili wybieg dla psów.

Andreas zapytał:

– Słyszałem, że podobno wójt ma bardzo piękne wilcze futro. Sam chciałbym mieć takie. Jak sądzicie, czy można je odkupić?

Gospodyni zapatrzyła się przed siebie.

– Wilcze futro? Nie, chyba nie. Ale ma kilka pięknych wilczych skór. Nawet zastanawiałam się, czy nie zamierza zrobić z tego futra, bo w paru miejscach znalazłam rozrzucone skrawki. Mam nadzieję, że nie zabrał się za cięcie tych pięknych skór własnymi rękami!

– Rozumiem – uśmiechnął się Kaleb. – No, chyba nie doczekamy się na wójta. Przyjedziemy jutro.

Kiedy zatrzymali się przy wejściu i zaczęli żegnać, Mattias zagadnął:

– Jestem medykiem. Słyszałem, że wójt zna się na lekach.

Gospodyni była zaskoczona.

– Nic o tym nie wiem. Ale ma masę rzeczy po tej czarownicy. Najrozmaitsze tajemne świństwa. To była prawdziwa czarownica od proszków. Niedawno miałam kłopoty ze snem, a wtedy wójt mi poradził, żeby spróbować proszku, który miała ta wiedźma. Trochę się bałam, ale wzięłam odrobinę, żeby go nie urazić. To był mocny i niebezpieczny środek, bo obudziłam się dopiero następnego dnia po południu. Mogłam od tego umrzeć!

– A więc nie zażywaliście tego więcej?

– O nie, niech Bóg broni, dziękuję!

Dosiedli koni.

– Wrócimy tu kiedy Indziej – powiedział Kaleb. – I nie mówcie nic, że widzieliśmy Nera, dobrze? Nie chcemy, żebyście mieli nieprzyjemności.

– Nie, nie, nic nie powiem. Żegnajcie, i dziękuję za miłą rozmowę. Tak rzadko ktoś tu zagląda!

– Tak? Sądziłem, że wójt ma wielu przyjaciół.

– On? Nie, niewielu chce się z nim przyjaźnić. Ma kilku oddanych ludzi, to wszystko. I żadnych dam.

– Rozumiem. Dziękuję za waszą życzliwość. Żegnajcie!

Kiedy znaleźli się na rozgrzanym słońcem wzgórzu, a kopyta koni miękko uderzyły o trawę, Hilda stwierdziła:

– To była najnaiwna z gospodyń, jaką zdarzyło mi się spotkać!

– Tak, najnaiwniejsza – odruchowo poprawił ją Mattias. – Tak, masz rację. Nie pojmuję wójta, dlaczego ryzykuje i ją trzyma?

– Prawdopodobnie świetnie prowadzi mu dom – powiedział Kaleb. – I niełatwo mu chyba znaleźć kogoś innego.

– Co z nim teraz zrobimy? – zastanawiał się Mattias. – Jak się aresztuje wójta? To przecież jego wyłączny przywilej.

– Trzeba jechać aż do wojewody w Akershus. Sądzę, że w tej sprawie nie wystarczy nawet asesor.

– Musicie mi teraz wszystko wyjaśnić – powiedział Andreas. – Hildo, skąd wiedziałaś, że wójt nie pił piwa?

Dumna była, że może mu odpowiedzieć, bezpiecznie siedząc na koniu razem z Mattiasem. Trzech wielkich panów słuchało jej, córki hycla.

– Najpierw potknęłam się o jednego z mężczyzn, który leżał uśpiony w lesie. Śmierdział piwem. A gdy później wójt pochylił się nade mną, bardzo nisko, wcale nie czuć było od niego piwa.

– Brawo! – powiedział Andreas. – A ty, Kalebie? Jak wpadłeś na jego trop?

– Ta czarownica, którą schwytano w sąsiedniej wiosce na dzień przed odkryciem zwłok na polanie, cały czas chodziła mi po głowie, chociaż nie mogłem pojąć, dlaczego. Widzieliśmy dziewięć związanych razem sznurków, które wójt znalazł w ziemi przy ręce jednej z kobiet. Ale nie widzieliśmy zawiniątka, które podobno miała przy sobie druga zamordowana, białej chustki z ziemią. A później, jak pamiętacie, babcia Liv wspomniała, że jeśli owe cztery kobiety były rzeczywiście czarownicami, to powinny mieć we włosach sznurek z trzema supłami. I co powiedział na to wójt? Że tak właśnie było! Żadna sztuka tak twierdzić, zwłaszcza że pospieszył się ze spaleniem zwłok!

– Żebym nie mógł zbadać, w jaki sposób poniosły śmierć – wtrącił Mattias. – Twierdził, że zostały rozszarpane. Dlaczego tak powiedział? Dlaczego wmieszał w to wilkołaka?

– Improwizował – odparł Kaleb. – Wyobraźcie sobie: stoi nad zwłokami, które sam zakopał, a wokół niego mrowie ludzi. Co ma powiedzieć? Co zrobić? Najpierw orientuje się, że ktoś wspomniał o wilkołaku. Tego może się chwycić i podtrzymywać. Takie historie przerażają ludzi i sprawiają, że zapominają o rzeczach istotnych. Później odnajduje w kieszeni sznur czarownicy, który miał tam od poprzedniego dnia, gdy schwytano wiedźmę. Przypomina sobie, że Ludzie Lodu mają w swej tradycji związki z czarami. O, to będą doskonałe kozły ofiarne, myśli sobie. I umieszcza sznur tuż obok dłoni kobiety, przysypuje go ziemią, by się pobrudził, a następnie „znajduje”.

– O wiele lepiej posłużyć się nami – powiedział Mattias, obejmując Hildę, jakby chciał pokazać, że należy do niego. Taka pozycja bardzo przypadła jej do gustu. – Zwłaszcza że już wykorzystał nasze nazwisko u madame Svane w Christianii.

– Tak. Baron Meiden to brzmi imponująco – potwierdził Andreas. – Zwiódł te kobiety ze względu na pieniądze, prawda?

– To jasne! Bogate wdowy i panny, które wniosą posag. A nasz pan wójt, jak wiadomo, bardzo lubi pieniądze. Czy uśmiercał je w powozie, czy też zwabiał na polanę w lesie i tam dokonywał zbrodni, tego nie wiemy. Nie zawoził ich do swej własnej parafii, to byłoby niebezpieczne. I Meidenowie mieszkają przecież w Grastensholm, naturalne więc było zabrać je tutaj.

– Tak, i w dodatku słyszał, kiedy Joel Nattmann mówił o tym, że widział powóz – powiedział Andreas. – A jeszcze wcześniej na podwórzu zostawił przewrócony dzban, który miał sprowadzić rychłą śmierć na Joela. W ten sposób dawał do zrozumienia, że ktoś uprawia czary i że wieśniacy nadal czyhają na Nattmanna. Następnego ranka, kiedy Hilda poszła doić do obory, zakradł się i zamordował jej ojca, pozorując samobójstwo. Nie udało się zatrzeć śladów, ponieważ był z nami Mattias i dokonał wnikliwych oględzin.

Kaleb dodał:

– W tym samym czasie zaczął tresować psa. Musiał urealniać wizję wilkołaka, otaczać morderstwa mistyką. Przyszedł do zagrody i przestraszył Hildę, kiedy była w stodole przy zwłokach ojca, ale wiedział, że zaraz przybędzie jeszcze jeden świadek: grabarz.

– A więc celowo zostawił kłak sierści? – zdziwiła się Hilda.

– Na pewno! – odparł Kaleb. – Ponieważ uparcie dążyliśmy do rozwikłania tej zagadki na własną rękę, wójt musiał podejmować dalsze kroki. By podtrzymać atmosferę mistyki, ćwiczył psa niedaleko Elistrand podczas pełni księżyca. To było tej samej nocy, kiedy akuszerka wracała do domu.

– A potem na jakiś czas cała sprawa ucichła – powiedział Mattias. – Jakby umarła śmiercią naturalną. Ale wtedy pojawił się krewny jednej z kobiet.

– Właśnie. Oskarżono Taralda i Mattiasa z powodu nazwiska Meiden – podjął Kaleb. – Żeby ich ocalić, Hilda wpadła na ten zwariowany pomysł, by odegrać rolę przynęty dla wilkołaka. Twierdziła, że wie, kim jest zbrodniarz. A my przystaliśmy na jej propozycję. To się naprawdę mogło źle skończyć.

– Chwileczkę – włączył się zamyślony Mattias. – To znaczy, że on uśpił własnych ludzi i Andreasa, a wcześniej ukrył w lesie psa i własnoręcznie wykonane przebranie wilkołaka…

– Tak – odparła Hilda. – Kiedy jeszcze byłam w Elistrand, słyszałam, że gdzieś w lesie wyje pies. To wtedy wójt musiał włamać się do domu, żeby znaleźć dowód…

– A kiedy wszyscy już posnęli, przebrał się w swój strój i wypuścił psa za Hildą. Nieźle się musiał namęczyć, żeby ich dogonić, bo Hilda przecież pobiegła głęboko w las!

– Na pewno tak właśnie było – potwierdził Kaleb. – A potem szybko wrócił na swoje miejsce. Psa, naturalnie, odesłał do domu, a strój wilkołaka musiał ukryć gdzieś w lesie, po czym położył się wśród innych i udawał, że śpi.

– Pies! – wykrzyknęła Hilda.

– Co z psem? – zdziwił się Kaleb.

– Na pewno wkrótce go uśmierci. Zwierzę jest przecież dowodem.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego Andreas i ja jeszcze dzisiaj wyruszymy do wojewody. To dobry pies i zasługuje na lepszy los, a poza tym rzeczywiście stanowi jeden z istotnych dowodów.

– Stójcie! – zawołał nagle Andreas. – Ktoś nadjeżdża!

Wstrzymali konie. Znaleźli się już niedaleko szczytu wzgórza i nad sobą między drzewami mogli dostrzec kawałek drogi.

Nadjeżdżało trzech konnych.

Wkrótce staną oko w oko z wójtem i dwójką jego ludzi.

Mattias zsadził Hildę z konia.

– Biegnij przez las do ojca i do Lipowej Alei, niech przyślą ludzi. To może być ciężkie starcie.

– Och, nie, nie wolno wam!

– Nie możemy uniknąć spotkania z wójtem, nie da się ukryć koni. A on nie powinien dotrzeć do domu i zabrać psa. Z gospodynią też może być źle, jeśli wójt dowie się, co nam powiedziała. Pospiesz się!

– Niech Bóg ma was w swej opiece – szepnęła i pobiegła w las.

Nie bała się teraz wilkołaków, wcale nie bała się lasu. Myślała tylko o jednym: jak najszybciej dostać się do domu i sprowadzić pomoc.

Wkrótce usłyszała w pobliżu odgłos uderzających o ziemię podków i niewyraźne głosy. To musiał być wójt i jego ludzie. Przycupnęła pod drzewem. Dopiero kiedy upewniła się, że ją minęli, pobiegła dalej. Teraz już mogła poruszać się drogą, było jej łatwiej.

Hilda pokonywała przestrzeń tak szybko, jak nigdy dotąd, no, może tak szybko jak wtedy, kiedy gonił ją wilkołak. Chwilami zatrzymywała się, by zaczerpnąć tchu, i znów przyspieszała tempo.

Na samym szczycie wzgórza, skąd mogła widzieć drogę za sobą, przystanęła i obejrzała się. Dostrzegła mężczyzn między drzewami. O Boże, jak groźnie wyglądają.

Szybko ruszyła naprzód.

Wkrótce już miała widok na parafię Grastensholm. Kościół, dwory, wszystko wydawało się tak daleko. Ujęło jej to jakby odwagi, poczuła obezwładniające zmęczenie, musiała położyć się na trawie, by choć chwilę odpocząć.

Nagle usłyszała za sobą tętent kopyt. Poderwała się. Czy już wracają? A może to ludzie wójta?

Na wszelki wypadek ukryła się za grubym pniem drzewa.

Zadudniła ziemia, zaraz wyłonią się zza zakrętu. Już są!

Ale…?

Hilda wyskoczyła na drogę. To nabiegały dwa spłoszone wierzchowce z pustymi siodłami. Koń Andreasa i… Mattiasa!

– Och, nie!

Nie zdawała sobie sprawy, że głośno jęknęła.

Instynktownie złapała wodze jednego konia, drugi sam się zatrzymał. Hilda zaszlochała.

Co mam zrobić? myślała gorączkowo. Czy wracać do nich wierzchem?

Nie, sama w niczym im nie pomogę, a poza tym nigdy w życiu nie uda mi się zawrócić konia, który już raz obrał kierunek.

Ale gdybym pojechała konno, szybciej dotarłabym do domu…

Koń okazał się poczciwym stworzeniem. Wreszcie, po wielu nieudanych próbach i upadkach, wykorzystując wielki głaz Hildzie udało się go dosiąść.

Przerażona siedziała na końskim grzbiecie, trzymając się kurczowo. Jak teraz sprawić, by ruszył?

– Do domu! – powiedziała zachęcająco i lekko uderzyła go w bok piętami.

I cud nastąpił. Zwierzę ruszyło stępa. Drugi wierzchowiec szedł za nim, zmuszając jej konia do przyspieszenia tempa. Jedyne, co jej pozostało, to starać się utrzymać w siodle.

Łatwiej to było pomyśleć niż zrobić. W każdej chwili mogła spaść na trawę. Wydawało się jej, że ziemia umyka spod stóp, chociaż koń szedł spokojnym kłusem. Palce Hildy wczepiły się w grzywę, leżała pochylona do przodu w najmniej eleganckiej pozie, ze spódnicą podwiniętą wysoko za kolana, ale co tam! Niech będzie, co ma być!

Wybrała konia Mattiasa, zwierzę skierowało się więc ku Grastensholm. Drugi koń szedł w ślad za nimi.

Poobijana i oszołomiona dotarła do dworu. Na szczęście wyszli jej na spotkanie, inaczej nie miałaby pojęcia, jak zsiąść.

Przerażona, jąkając się, usiłowała im wyjaśnić, co zaszło.

Tarald w lot pojął sytuację. Natychmiast posłał parobka do Lipowej Alei i sam w największym pośpiechu zwołał z dworu wszystkich mężczyzn, jakich tylko się dało. Stawili się w komplecie, nikt nie miał nic przeciw drobnej potyczce z wójtem. Chłopak, który udał się do Lipowej Alei, miał także za zadanie poprosić Arego, by wybrał się jak najszybciej do wojewody w Akershus i stamtąd sprowadził pomoc.

Uspokoiło to Hildę. Jeśli ktoś miał wpłynąć na wojewodę, to mógł to być tylko Are z Ludzi Lodu.

Tarald ze swymi ludźmi skierował się ku wzgórzu. Wkrótce Hilda ujrzała grupę konnych, wyjeżdżających z Lipowej Alei, a zaraz potem samotnego, dostojnego jeźdźca zmierzającego na wschód.

Weszła do domu wraz z Irją. Obydwie były w równym stopniu wzburzone, ale bezradne i zlęknione. Kiedy wchodziły po schodach, Irja obejrzała się:

– Och, w domu, w Eikeby też już wiedzą. Widzisz tę gromadę? Oni kochają mojego Mattiasa. Jest przecież także jednym z nich, bardzo są z niego dumni.

Miała łzy w oczach. Hilda także, kiedy zobaczyła grupę ciągnącą za innymi.

Ogromne zgromadzenie, pomyślała. A wójt ma tylko dwóch ludzi. Ale to wiele mówiło o nastrojach panujących we wsi.

Znów stanęły jej przed oczami dwa luźne konie. Zrobiło się jej słabo ze strachu.

– Trzech na trzech – powiedziała Irja, kiedy były już w pokoju. – Czy słyszałaś wystrzały?

– Nie.

– Dzięki Bogu. Walka wręcz mogła być bardziej wyrównana. Ale bardzo niepokoją mnie te konie.

Hilda nerwowo wykręcała palce.

– Baronowo, nie mam już sił siedzieć tak biernie i wyczekiwać z niepokojem.

– Ja także. Weźmiemy konie i pojedziemy za nimi.

– Och, wspaniale! Czy zawiadomić Elistrand?

– Tak, powinnyśmy to zrobić. Wstąpimy tam po drodze.

– Ale przecież ja nie umiem jeździć konno. Teraz poganiał mnie strach. Jechałam jak bezładnie podrzucany worek z mąką.

– Nie martw się, usiądziesz za mną i wszystko będzie dobrze.

Wkrótce kobiety opuściły Elistrand. Irja, za którą siedziała Hilda, oraz Gabriella i Eli, każda na swoim koniu. Liv nie było, wyjechała powozem do chorych na odrę dzieci. Nic nie wiedziała o ostatnich wydarzeniach.

Hildzie zaimponowało poczucie wspólnoty panujące w rodzie. Uważała, że teraz po trosze już do nich należy, czuła się z nimi solidarna.

Mattias… O Boże, co się z nim stało?

Twarz Eli była kredowobiała. Niedługo miały odbyć się jej zaślubiny z Andreasem, a tu jego koń wrócił sam do domu.

Gabriella miała tam swego Kaleba. Co prawda jego koń nie przybiegł, ale czy to stanowiło jakąś gwarancję, że mężowi nic się nie stało?

A Irja jechała do swego jedynego syna.

W milczeniu wjeżdżały na wzgórze. Kiedy dotarły już na tyle blisko, by dostrzec sąsiednią wioskę, zatrzymały się.

Przed nimi leżała okolica skąpana w złotym świetle popołudniowego słońca. Dostrzegały fragmenty wijącej się lasem drogi, ale nigdzie nie było widać ludzi. Od czasu do czasu dochodziły je tylko pojedyncze wołania.

Jechały dalej, coraz bardziej zaniepokojone.

Za następnym zakrętem natknęły się na pierwszą grupę mężczyzn. Byli to trzej reprezentanci Eikeby, zostawieni na straży.

– Co się stało? – zapytała Irja.

– Nie powinnyście podjeżdżać bliżej – powiedział jeden z jej bratanków. – Wygląda na to, że wójt i jego ludzie pojmali pana Andreasa jako zakładnika i grożą, że go zabiją, jeśli ktokolwiek spróbuje się zbliżyć.

– O, Boże! – jęknęła Eli.

– A pozostali? – dopytywała się Gabriella.

– Z tego, co zrozumieliśmy, zaczęło się tak, że ludzie wójta zrzucili pana Andreasa z konia. Nasz Mattias zeskoczył, by mu pomóc, i wtedy jeden z ludzi wójta popędził ich konie, które stamtąd uciekły. Pan Kaleb strącił z siodła jednego przeciwnika, ale dwaj pozostali schwytali pana Andreasa i przystawili mu nóż do gardła. Zabrali go ze sobą i odjechali w las. Mattias próbował iść za nimi, a pan Kaleb przyjechał tu, napotkał wszystkich naszych ludzi i zorganizował pościg. Teraz rozjechali się po lesie, by uwolnić pana Andreasa. Odcięliśmy wszystkie drogi, jakie tylko się dało, ale nie wiemy, gdzie oni teraz mogą być.

– Wójt nie zdołał chyba dotrzeć do domu? – zapytała z lękiem Hilda.

– Nie, pan Kaleb dopilnował, żeby tam wysłać straże.

– Czy my nic nie możemy zrobić? – żaliła się Gabriella.

– Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli zaczekacie tutaj, wasza wielmożność.

– Upłyną godziny, zanim przybędzie ktoś z dworu wojewody – powiedziała Irja. – Jeśli w ogóle możemy na nich liczyć. Będą chyba trzymać stronę wójta.

– Nie w wypadku, gdy w grę wchodzi zabójstwo czterech kobiet – orzekła Gabriella.

– I hycla – cicho dodała Hilda.

Usiadły na skraju drogi, stąd miały dobry widok na dolinę. Widziały jednak tylko lasy i sąsiednią wieś położoną nad bystrzem rzeki. Słońce grzało je w plecy, wśród zarośli brzęczały owady, a z wierzchołków drzew od czasu do czasu rozlegał się ptasi śpiew.

Hilda siadła przy Gabrielli. Chociaż od rana nic nie jadła, nie czuła głodu.

– Brakuje nam cię w Elistrand – powiedziała Gabriella, jedyna spośród nich, w której żyłach płynęła prawdziwie błękitna krew. Córka rodu Paladinów i Meidenów z odrobiną książęcej krwi Schwarzburgów i, jako przeciwieństwo, sporym dodatkiem krwi Ludzi Lodu. Natomiast Irja, Eli i Hilda, wszystkie były bardzo prostego rodu, ale ich dzieci mogły być potomkami Ludzi Lodu. Irja miała już syna, Mattiasa Meidena. Ale pozostałe…?

– Jak się układa między tobą a Mattiasem? – zapytała Gabriella.

Hilda ocknęła się.

– Między mną a Mattiasem? – powtórzyła.

Była tak pogrążona w rozpaczy, że nigdy go już nie ujrzy, że zapomniała o tym, co ją otacza. Irja i Eli siedziały nieco dalej, zatopione w rozmowie.

– Ja… nie wiem. Naprawdę nie wiem.

– On sprawiał wrażenie bardzo tobą zainteresowanego.

– Tak. Ale są… pewne trudności.

Gabriella patrzyła na nią badawczo. Były mniej więcej w tym samym wieku, Hilda nawet o rok starsza od margrabianki.

– Zawsze podejrzewałam, że mój kuzyn ma jakieś kłopoty – stwierdziła Gabriella. – Chodzi mi o to, że żaden człowiek nie może być tak na wskroś doskonały, idealny, jak się wydaje.

Hilda spuściła głowę.

– Nie, to prawda.

– Życie miłosne?

– Nie chciałabym… – szepnęła Hilda tak cicho, jakby zwracała się do mrówek krążących w trawie.

– Nie zawiedziesz jego zaufania, i tak wszyscy to odgadliśmy. – Gabriella położyła swą wąską dłoń na ramieniu Hildy. – Tylko ci najbardziej prości, niewrażliwi, jak Jesper i jego ojciec Klaus, nie mają z tym kłopotów. Hildo. Każdy myślący człowiek ma swoje trudności. Babcia Liv opowiadała mi o swoich, wtedy kiedy poślubiła ukochanego Daga. Irję paraliżował strach z powodu brzydkich nóg. Ja sama wmawiałam sobie, że nikt mnie nie zechce, bo jestem taka chuda. Mój brat Tancred miał także kłopoty, choć nieco mniejsze. Ale najgorzej było z moimi rodzicami, Alexandrem i Cecylią, Tancred opowiadał mi o tym. To był prawdziwy dramat! A nikt nie żyje w większej harmonii niż oni teraz! Jesteś właściwą osobą dla Mattiasa. Na pewno sobie poradzisz.

Hilda doznała pewnej pociechy, nie śmiała jednak spojrzeć na Gabriellę.

Gabriella mówiła dalej:

– Nie wiem, na czym polegają jego trudności, ale postaraj się wyjść mu naprzeciw. Pamiętaj, że Mattias jest bardzo romantyczny. Staraj się, by było jak najpiękniej, taka jest moja rada.

Hilda podniosła oczy i uśmiechnęła się. Nigdy nie miała przyjaciółki, z którą mogłaby porozmawiać, i nie wiedziała, ile może wyznać, a ile zatrzymać dla siebie. Ale Gabriella sama była z natury nieśmiała i skoro wyciągała rękę, Hilda nie powinna jej odtrącać.

– Dziękuję, będę o tym pamiętać – powiedziała. – Nie zgadzamy się w jednym punkcie. On chce, żebym pozostała nietkniętą, czystą panną młodą, a ja uważam, że powinniśmy znaleźć jakieś rozwiązanie przed ślubem, zanim być może unieszczęśliwimy się na całe życie.

Gabriella długo patrzyła na nią zamyślona.

– Sądzę, że masz rację – powiedziała po chwili. – Staraj się mu to wytłumaczyć. I nie miej żadnych skrupułów. Przypuszczam, że większość z nas miała swoje doświadczenia, zanim legliśmy w małżeńskim łożu. Wuj Tarald musiał żenić się w ogromnym pośpiechu. Najgorzej rzecz się miała z Brandem, z jego powodu wybuchł nawet skandal, był przecież niepełnoletni.

Jej bezpośrednia szczerość ogrzała nieco serce Hildy.

– Dziękuję! Oby tylko wrócili! Tak wiele chciałabym mu powiedzieć!

– Mattias i Kaleb wrócą na pewno, gorzej z Andreasem. Biedna Eli, jej jest teraz naprawdę ciężko.

Umilkły. Wygodniej usiadły na trawie i dalej czekały.

Загрузка...