3 Miła przejażdżka

Okolice Ebou Dar w większości stanowiły farmy, pastwiska i gaje oliwne, ale wokół miasta rosły również liczne małe laski, rozciągające się niekiedy na przestrzeni kilku mil, a ponadto tamtejsze tereny, choć znacznie niższe od Wzgórz Rhannon górujących nad nimi od południa, były mocno pofałdowane — niekiedy wypiętrzały się na wysokość stu stóp albo i więcej, dość w każdym razie, by promienie popołudniowego słońca zaścielały ziemię głębokimi cieniami. Nic dziwnego więc, że w tak urozmaiconej scenerii łatwo mogła skryć się przed niepożądanym okiem grupa, z pozoru niczym nie różniąca się od karawany jakiegoś ekscentrycznego kupca, licząca zaś blisko pięćdziesięciu konnych i nieomal tyluż piechurów. Sprawę ułatwiał fakt, że Strażnicy potrafili wynajdować mało uczęszczane, zarośnięte szlaki. Elayne nie wypatrzyła dotąd w okolicy ani śladu ludzkiej bytności, oprócz, nielicznych stad kóz, które pasły się niekiedy na wzgórzach.

Rozglądając się wokół, widziała, że już nawet rośliny i drzewa nawykłe do upałów zaczynają więdnąć i przymierać, a jednak w każdej innej sytuacji cieszyłaby się, mając okazję zwiedzenia wiejskich okolic. Od ziem położonych na drugim brzegu rzeki Eldar, które oglądała niegdyś z końskiego grzbietu, dzieliło ją z grubsza tysiąc lig. Tutejsze wzgórza przybierały dziwne, zbrylone kształty, jakby w zamierzchłych czasach ugniotły je czyjeś ogromne, niestaranne dłonie. Na widok ludzi w niebo podrywały się stada jaskrawo upierzonych ptaków, a spod kopyt koni pierzchały kolibry, co najmniej kilkanaście różnych gatunków, podobne do klejnotów unoszących się w powietrzu na smugach skrzydeł. Tu i ówdzie zdumiewały oko grube pnącza podobne do powróseł albo drzewa z koronami uwieńczonymi kiściami wąskich pióropuszy, wreszcie rośliny, które przypominały miotełki od kurzu wykonane z zielonych piór, tyle że wzrostu przeciętnego człowieka. Zdarzały się też gatunki flory, które ogłupione przez skwar, z najwyższym wysiłkiem próbowały zakwitnąć, jasnoczerwonymi i ognistożółtymi kwiatami, niekiedy wielkości dwóch dłoni złożonych razem. Wydzielana przez nie woń była bujna i... „ognista”, takie określenie cisnęło się na usta. Elayne zauważyła także kilka głazów, które, gotowa była się założyć, dawno temu stanowiły bose palce jakiegoś posągu, choć nie potrafiła sobie wyobrazić, po co ktokolwiek miałby wykonać tak ogromny posąg. Zaraz za nimi droga powiodła ich przez las grubo żłobionych kamieni stojących pośród drzew, zwietrzałych kikutów kolumn, w tym wielu obalonych i rozgrabionych niemal do fundamentów przez miejscowych farmerów, którzy takim sposobem pozyskiwali kamień. Miła przejażdżka, gdyby nie kurz, który kopyta końskie wzbijały ze spieczonej ziemi. Skwar jej się nie imał, rzecz jasna, i na szczęście również muchy nie dawały się tak bardzo we znaki. Zostawili za sobą wszystkie niebezpieczeństwa, uciekli Przeklętym — żadnych szans, by jacyś pachołkowie ciemności zdołali ich teraz dogonić. Byłaby to zaiste miła przejażdżka, gdyby nie...

Najpierw Aviendha dowiedziała się, że wiadomość, w której ostrzegała, że wróg zjawia się zawsze wtedy, gdy się go najmniej spodziewać, nie dotarła do adresata. Elayne z początku poczuła ulgę, że przynajmniej nie będą musiały dalej rozmawiać o Randzie. Nie chodziło nawet o zazdrość, lecz raczej o żal, na którym coraz częściej się przyłapywała, że nie dane było jej przeżyć z nim tego, co przeżyła Aviendha. A więc nie zazdrość. Raczej zawiść. Ostatecznie chyba wolałaby już tę pierwszą. Jednak, kiedy po chwili wsłuchała się uważniej w to, co jej przyjaciółka obiecywała głuchym, monotonnym głosem, poczuła, że włos jej się jeży na głowie.

— Ależ nie wolno ci tego robić — zaprotestowała, ściągając wodze, by podjechać bliżej do konia Aviendhy. W rzeczy samej przypuszczała, że Aviendha nie miałaby większych trudności, gdyby naprawdę zechciała złoić skórę Kurin, skrępować ją albo zrealizować którykolwiek z pozostałych pomysłów. W każdym razie na pewno by się jej udało, gdyby inne kobiety z Ludu Morza biernie się wszystkiemu przyglądały. — Nie możemy wszczynać z nimi wojny, z pewnością dopóki nie użyjemy Czary. I później też nie — dodała pospiesznie. — To w ogóle nie wchodzi w rachubę. — Z pewnością nie będzie żadnej wojny ani teraz, ani potem. Przecież to nie powód, że Poszukiwaczki Wiatru z każdą godziną zachowywały się coraz bardziej despotycznie. Przecież to nie powód, że... Nabrawszy powietrza, pospiesznie ciągnęła dalej: — Nawet gdyby wiadomość do mnie dotarła, i tak bym nie pojęła, o co ci chodzi. Rozumiem, dlaczego nie mogłaś wyrazić się jaśniej, ale domyślasz się chyba, jak to mogłam odebrać, prawda?

Aviendha wbiła w przestrzeń wojownicze spojrzenie, machinalnie odganiając muchy z twarzy.

— Tylko nie zawiedź, przykazałam jej — odburknęła. — Tylko nie zawiedź! A gdyby był to jeden z Tych Którzy Dusze Oddali Cieniowi? A gdyby tak udało mu się przemknąć przez bramę, mimo że jej pilnowałam? Wszak nie zostałaś ostrzeżona! A gdyby tak?... — We wzroku, jakim spojrzała na Elayne, nagle pojawił się smutek. — Połknę własny nóż — oświadczyła przygnębionym głosem — ale może mi od tego wysadzić wątrobę.

Elayne już miała powiedzieć, że Aviendha zrobi najlepiej, połykając swój gniew, a jeśli już chce wpadać we wściekłość, pod żadnym pozorem nie ma prawa atakować Atha’an Miere — o to mniej więcej chodziło w tym powiedzeniu o wątrobie i nożu — zanim jednak zdążyła otworzyć usta, od prawej strony podjechała do niej Adeleas na smukłym siwku. Białowłosa siostra nabyła w Ebou Dar nowe siodło, bardzo paradne, jego przedni i tylny łęk zdobiony był srebrem: Muchy zdawały się jej unikać z jakiegoś powodu, mimo iż pachniała intensywnie jak kwiat.

— Wybaczcie mi. Niechcący podsłuchałam ostatnie słowa. — W głosie Adeleas trudno było się doszukać przepraszających tonów, Elayne jednak potrafiła myśleć tylko o tym, ile tamta tak naprawdę usłyszała. I w tym momencie poczuła, że pąsowieje. Zwierzenia Aviendhy na temat Randa były nadzwyczaj szczere i całkowicie niedwuznaczne. Podobnie jak niektóre z jej własnych spostrzeżeń. Rozmawiać w taki sposób z najbliższą przyjaciółką to jedno, a wiedzieć, że ktoś inny słuchał, to coś zupełnie innego. Aviendha chyba odczuwała to samo, nie zaczerwieniła się wprawdzie, ale sama Nynaeve mogłaby być dumna z kwaśnego spojrzenia, jakim obdarzyła Brązową siostrę.

Adeleas tylko się uśmiechnęła, tajemniczym uśmiechem, równie bladym jak zupa ugotowana na samej wodzie.

— Postąpisz najlepiej, jeśli dasz swej przyjaciółce wolną rękę w postępowaniu z Atha’an Miere. — Zerknęła ponad ramieniem Elayne na Aviendhę i zamrugała. — A w każdym razie nieco swobody. Wystarczająco dużo, by wpoiła im odrobinę lęku przed Światłością. Na wypadek gdybyś nie zauważyła, informuję cię, że wyraźnie się zapominają. Bardziej się boją „dzikich” Aielów... wybacz mi, Aviendho... niźli Aes Sedai. Merilille sama wystąpiłaby z taką sugestią, ale niestety, nadal palą ją uszy.

Twarz Aviendhy rzadko kiedy coś zdradzała, jednak w tym momencie odbiło się na niej identyczne zaintrygowanie, jakie odczuwała Elayne, która teraz obejrzała się za siebie spod zmarszczonego czoła. Merilille jechała pierś w pierś z Vandene, Careane i Sareithą, niedaleko z tyłu, wszystkie ostentacyjnie omijały ją wzrokiem. Zaraz za siostrami podążały kobiety z Ludu Morza, wciąż pojedynczym szeregiem, za nimi zaś kryły się członkinie Kółka Dziewiarskiego, wyprzedzając juczne konie, skryte przed wzrokiem. Właśnie lawirowały między kikutami połamanych kolumn. Nad ich głowami krążyło kilkadziesiąt, może nawet ze sto czerwono-zielonych ptaków z długimi ogonami, wypełniając powietrze dźwięcznymi trelami.

— Dlaczego? — spytała grzecznie Elayne. Potęgowanie podskórnych niepokojów, które i tak aż nazbyt często dochodziły do głosu, wydawało się pomysłem głupiej, a Adeleas przecież niczym na miano głupiej nie zasłużyła. Brązowa siostra uniosła brwi, udając zdziwienie. Zresztą może i była zdziwiona, sądziła bowiem, że wszyscy powinni dostrzegać to, co ona. Niewykluczone więc, że naprawdę się zdziwiła.

— Dlaczego? Żeby przynajmniej po części przywrócić równowagę. Jeżeli Atha’an Miere uznają, że potrzebują nas do ochrony przed Aielami, zapewne skorzystamy pod... — Adeleas zająknęła się nieznacznie, nagle pochłonięta wygładzeniem swych jasnoszarych spódnic — ...pod innymi względami.

Twarz Elayne skamieniała. Inne względy. Adeleas robiła aluzje do umowy z Ludem Morza.

— Możesz wrócić do swoich towarzyszek — rzuciła chłodnym tonem.

Adeleas nie zaprotestowała, nie próbowała narzucać swoich argumentów. Skłoniła głowę i bez jednego słowa pozostała w tyle. Ale nieznaczny uśmiech ani na moment nie opuścił jej oblicza. Starsze Aes Sedai uznały władzę Nynaeve i Elayne oraz fakt, że mają prawo rozkazywać im w imieniu Egwene, ale prócz pozorów zmieniło się niewiele. Być może zupełnie nic. Okazywały im szacunek, słuchały ich opinii, a jednak...

Jakkowiek, by było, Elayne została Aes Sedai w wieku, w którym większość nowo przyjętych w Wieży nadal nosiła biel nowicjuszki, a bardzo nieliczne osiągały stopień Przyjętej. A teraz ona i Nynaeve przypieczętowały umowę, która raczej nie stanowiła przykładu szczególnej inteligencji i sprytu. W myśl jej postanowień nie tylko Czara przechodziła na własność Ludu Morza, ale nadto dwadzieścia sióstr miało się udać do Atha’an Miere, żyć zgodnie z ich prawami oraz uczyć Poszukiwaczki Wiatru wszystkiego, czego te pragnęły się dowiedzieć, a nie będzie wolno odejść, póki nie zastąpią ich inne. Poszukiwaczkom Wiatru targ dawał prawo przybywania do Wieży w charakterze gości, studiowania tam dowolnych zagadnień i swobodę opuszczania Tar Valon. Już to mogło wywołać głośne protesty nie tylko Komnaty, ale najpewniej również samej Egwene, reszta natomiast... Starsze siostry, wszystkie co do jednej, uważały, że potrafią znaleźć jakiś sposób uchylenia się od wypełnienia wszystkich ustaleń. Być może zresztą rzeczywiście im się uda. Elayne w to nie wierzyła, ale pewności nie miała.

Nie odezwała się do Aviendhy, jednak po kilku chwilach przyjaciółka sama rozpoczęła rozmowę.

— Jeśli mogę ci pomóc, nie uchybiając równocześnie wymogom honoru, to nie interesuje mnie, czy przypadkiem nie będę realizować — jakichś celów Aes Sedai. — Nigdy chyba nie przyjęła do wiadomości, że Elayne jest również Aes Sedai, a w każdym razie nie do końca.

Elayne zawahała się, po czym skinęła głową. Coś trzeba było zrobić, żeby utemperować kobiety Ludu Morza. Merilille i towarzyszące jej siostry wykazywały dotąd znamienną tolerancję, ale jak długo to potrwa? Nynaeve prawdopodobnie eksploduje, kiedy będzie miała okazję poważnie zastanowić się nad poczynaniami Poszukiwaczek Wiatru. Należało dbać, by sprawy jak najdłużej toczyły się tak gładko, jak to możliwe, ale jeśli kobiety Atha’an Miere nadal będą kierowały się przekonaniem, że mogą patrzeć z góry na wszystkie Aes Sedai, to skończy się na kłopotach. Życie okazało się bardziej skomplikowane, niż to sobie wyobrażała w Caemlyn, opierając się tylko na naukach udzielonych Dziedziczce Tronu. O wiele bardziej skomplikowane niż wtedy, gdy przybyła do Wieży.

— Tylko nie bądź zbyt... dosadna — powiedziała cicho. — I błagam, uważaj. Ostatecznie ich jest dwadzieścia, a ty tylko jedna. Nie chciałabym, żeby coś ci się stało, zanim zdążę przyjść z pomocą. — Aviendha obdarzyła ją szerokim uśmiechem, niemal wilczym, po czym skierowała swą gniadą klacz ku skrajowi kamiennego lasu, by tam zaczekać na Atha’an Miere.

Elayne od czasu do czasu oglądała się za siebie, ale wśród drzew widziała jedynie Aviendhę jadącą obok Kurin — przyjaciółka przemawiała dość spokojnie i nawet nie rzucała wyzywających spojrzeń kobiecie z Ludu Morza. Z pewnością zaś nie były to spojrzenia krwiożercze, Kurin zaś przyglądała jej się ze sporym zdumieniem. Kiedy Aviendha pognała swego wierzchowca, za mocno szarpiąc wodzami — chyba nie było jej dane zostać wytrawnym jeźdźcem — z powrotem ku Elayne, Kurin wysforowała się naprzód, dogoniła Renaile i po krótkiej rozmowie tamta, wyraźnie zagniewana, posłała Rainyn na czoło kolumny.

Najmłodsza Poszukiwaczka Wiatru dosiadała konia jeszcze bardziej niezdarnie niż Aviendha, którą ostentacyjnie ignorowała, podobnie jak małe zielone muszki brzęczące wokół jej ogorzałej twarzy.

— Renaile din Calon Niebieska Gwiazda — oznajmiła drętwym głosem — żąda, abyś ukróciła tę kobietę Aielów, Elayne Aes Sedai.

Aviendha uśmiechnęła się do niej, pokazując wszystkie zęby, i okazało się, że Rainyn nie tak do końca nie zwracała na nią uwagi, bo pod warstewką potu na jej policzkach wykwitł rumieniec.

— Przekaż Renaile, że Aviendha nie jest Aes Sedai — zareplikowała Elayne. — Poproszę ją, żeby się pilnowała. — Nie było tu żadnego kłamstwa; prosiła ją już o to i zrobi to raz jeszcze. — Ale nie mogę jej do niczego zmuszać. — Po czym, pod wpływem impulsu, dodała: — Sama wiesz, jacy są Aielowie. — Poglądy Ludu Morza na obyczaje Aielów były wyjątkowo dziwaczne. Zszarzała na twarzy Rainyn zagapiła się szeroko rozwartymi oczyma na wciąż wyszczerzoną w uśmiechu Aviendhę, po czym gwałtownymi ruchami zawróciła swego konia i pogalopowała z powrotem do Renaile, niezgrabnie podskakując w siodle.

Aviendha zachichotała z zadowoleniem, Elayne jednak nagle przyszło do głowy, czy cały ten pomysł przypadkiem nie okaże się pomyłką. Mimo dzielących ją od niej dobrych trzydziestu kroków, widziała, jak Renaile wydyma policzki, słuchając sprawozdania Rainyn, natomiast pozostałe Poszukiwaczki wpadły w rozdrażnienie niczym wściekłe osy. Nie wyglądały na przestraszone, tylko zezłoszczone, a groźne spojrzenia, które kierowały w stronę jadących przed nimi Aes Sedai, nabrały złowieszczego charakteru. Wyraźnie nie chodziło im o Aviendhę, lecz o siostry. Kiedy to spostrzegła, Adeleas wyraźnie skinęła głową, a Merilille z trudem ukryła uśmiech. Przynajmniej ktoś był zadowolony.

Gdyby podczas jazdy nie doszło do innych incydentów, ten jeden tylko odrobinę przyćmiłby radość oglądania kwiatów i ptaków, jak się jednak okazało, miał on być pierwszym z wielu. Gdy tylko opuścili polanę, do Elayne zaczęły podjeżdżać członkinie Kółka Dziewiarskiego, jedna po drugiej, wszystkie oprócz Kirstian, a bez wątpienia jej też by to nie ominęło, gdyby nie obowiązek utrzymywania tarczy Ispan. Podjeżdżały kolejno, każda z wahaniem, uśmiechając się bojaźliwie, aż w końcu Elayne miała ochotę powiedzieć im prosto w oczy, żeby zachowywały się stosownie do swego wieku. Niczego się nie domagały i miały dość sprytu, by nie prosić wprost o to, czego już raz im odmówiono. Zamiast tego krążyły wokół tematu.

— Przyszło mi na myśl — zagadnęła Reanne z promiennym uśmiechem — że zapewne chciałabyś jak najszybciej przesłuchać Ispan. Kto wie, jakie jeszcze zadania miał do wykonania w mieście, oprócz znalezienia przechowalni? — Udawała, że tylko nawiązuje rozmowę, ale od czasu do czasu rzucała prędkie spojrzenia na Elayne, by sprawdzić jej reakcje. — Jestem pewna, że przy takim tempie dotrzemy na farmę dopiero za godzinę, może dwie, z pewnością nie chciałabyś zmarnować tego czasu. Zioła, które przygotowała dla niej Nynaeve Sedai, rozwiązały jej język, bez wątpienia zechce przysłużyć się siostrom.

Promienny uśmiech zgasł, kiedy Elayne odrzekła, że przesłuchanie Ispan może zaczekać... i zaczeka. Światłości, czyżby te kobiety naprawdę się spodziewały, że ktoś będzie prowadził śledztwo podczas jazdy przez lasy, po ścieżkach, które ledwie zasługiwały na swoją nazwę? Reanne zawróciła w stronę pozostałych kobiet z Rodziny, mamrocząc coś do siebie.

— Wybacz, Elayne Sedai — mruknęła niewiele później Chilares, głosem noszącym ślady akcentu z Murandy. Na głowie miała zielony słomkowy kapelusz harmonizujący barwą z warstwami halek. — Wybacz, jeśli się naprzykrzam. — Nie nosiła czerwonego pasa Mądrej Kobiety; prawie żadna z członkiń Kółka Dziewiarskiego nie nosiła pasa. Famelle była złotniczką, Eldase dostarczała wyroby lakierowane kupcom, którzy potem eksportowali je za granicę, Chilares handlowała dywanami, sama Reanne zaś organizowała transport rzeczny dla drobnych handlarzy. Pozostałe uprawiały rozmaite, raczej nieskomplikowane rzemiosła — Kirstian prowadziła mały warsztat tkacki, a Dimana była szwaczką, nawet dobrze prosperującą — ale należało pamiętać, że wszystkie, w ciągu swoich długich żywotów, wielokrotnie zmieniały rodzaj wykonywanego zajęcia. I przedstawiały się wieloma rozmaitymi nazwiskami. — Zdaje się, że Ispan Sedai źle się czuje — oznajmiła Chilares, wiercąc się niespokojnie w siodle. — Być może te zioła działają na nią gorzej, niż sądziła Nynaeve Sedai. Byłoby okropnie, gdyby coś jej się stało, zanim zostanie przesłuchana. Może siostry zechciałyby rzucić na nią okiem? Może trzeba ją Uzdrowić, rozumiesz chyba... — Zawiesiła głos, mrugając nerwowo wielkimi piwnymi oczyma. Równie dobrze same mogły się tym zająć, skoro miały Sumeko.

Elayne rzuciła pojedyncze spojrzenie przez ramię i z miejsca dostrzegła krępą kobietę, która stała w strzemionach, by móc widzieć to, co zasłaniały jej Poszukiwaczki Wiatru; tamta zauważyła, że Elayne patrzy i natychmiast opadła na siodło. To właśnie była Sumeko, która wiedziała o Uzdrawianiu więcej niż którakolwiek siostra oprócz Nynaeve. A może nawet i od niej więcej. Elayne tylko wskazała koniec pochodu i Chilares poczerwieniała, po czym bez słowa zawróciła swego wierzchowca.

Merilille przyłączyła się do Elayne kilka chwil po tym, jak opuściła ją Reanne. Szarej siostrze znacznie lepiej szło udawanie, że ma ochotę na zwykłą pogawędkę, niż kobiecie z Rodziny. W każdym razie we własnych oczach uchodziła zapewne za uosobienie równowagi ducha. Jednak to, co miała do powiedzenia, to była całkiem inna sprawa.

— Zastanawiam się, do jakiego stopnia można ufać tym kobietom, Elayne. — Wydęła usta z niesmakiem, otrzepując kurz z dzielonych błękitnych spódnic dłonią w rękawiczce. — Twierdzą, że nie przyjmują dzikusek w swoje szeregi, a wszak sama Reanne jest prawdopodobnie dzikuską, pomijając już jej opowieść, jak to nie przeszła inicjacji Przyjętej. Z Sumeko jest pewnie podobnie, a z całą pewnością dotyczy to Kirstian. — Spojrzała w stronę tamtej i lekko się skrzywiła, lekceważąco kręcąc głową. — Zapewne zauważyłaś, jak podryguje na byle wzmiankę o Wieży. Przecież ona nie wie nic oprócz tego, co przypadkiem usłyszała, najprawdopodobniej od którejś, która została naprawdę wyrzucona. — Merilille westchnęła, jakby żałowała tego, co zaraz musi powiedzieć; naprawdę była w tym bardzo dobra. — Czy przyszło ci do głowy, że mogą kłamać również w innych sprawach? Że mogą być Sprzymierzeńcami Ciemności względnie naiwnymi ofiarami Sprzymierzeńców Ciemności? Może się mylę, ale raczej nie obdarzałabym ich przesadnym zaufaniem. Wierzę, że ta farma istnieje, nieważne, czy naprawdę jej używają jako miejsca odosobnienia, bo inaczej nie zgodziłabym się na eskapadę, ale nie zdziwię się, jeśli znajdziemy tam parę zrujnowanych budynków i kilkanaście dzikusek. No cóż, może, to nie będą ruiny... chyba rzeczywiście mają pieniądze... ale zasada jest ta sama. Nie, im po prostu nie można ufać:

Elayne poczuła wzbierający w niej gniew, gdy tylko się połapała, do czego zmierza Merilille, i gniew ten z każdą chwilą powoli się potęgował. Całe to owijanie w bawełnę, te wszystkie „mogą” i „prawdopodobnie”, insynuujące rzeczy, w które wcale nie wierzyła. Sprzymierzeńcy Ciemności? Toż Kółko Dziewiarskie walczyło ze Sprzymierzeńcami Ciemności. Dwie jego członkinie poległy w tej walce. A gdyby nie Sumeko i Ieine, Nynaeve mogłaby już nie żyć, Ispan zaś nie zostałaby wzięta do niewoli. Nie, nie dlatego nie należało im ufać, bo Merilille się obawiała, że złożyły przysięgi Cieniowi. Powiedziałaby to, gdyby rzeczywiście tak myślała. Nie należało im ufać, bo skoro są niegodne zaufania, trzeba pozbawić je straży nad Ispan.

Zabiła wielką zieloną muchę, która przysiadła na karku Lwicy, akcentując ostatnie słowo Merilille głośnym pacnięciem, i Szara siostra drgnęła ze zdziwienia.

— Jak śmiesz? — spytała bez tchu Elayne. — W Rahad stawiły czoło Ispan, Falion oraz gholam, nie wspominając już co najmniej dwóch tuzinów rzezimieszków z mieczami. Ciebie tam nie widziano. — To akurat nie było sprawiedliwe. Merilille i pozostałe musiały zostać w mieście, ponieważ gdyby rozpoznawalne na pierwszy rzut oka Aes Sedai chciały się pojawić w Rahad, przyciągałyby taką uwagę, że równie dobrze mogłyby zabrać ze sobą trębaczy i doboszy. Ale o nic już nie dbała. Jej gniew rósł z każdą chwilą, kolejne słowa wypowiadała coraz bardziej podniesionym tonem. — Nigdy więcej nie będziesz przychodziła do mnie z takimi supozycjami. Nigdy! Przynajmniej bez niezbitych dowodów! Zrobisz to, a wyznaczę ci taką karę, że aż wybałuszysz oczy! — Nie miała prawa do wyznaczania kar tej kobiecie, nieważne, ile wyżej od niej stała, ale o to też już nie dbała. — Każę ci iść pieszo do samego Tar Valon! Przez całą drogę o chlebie i wodzie! Oddam cię pod ich kuratelę i powiem im, żeby karały chłostą, gdy tylko krzykniesz „bu!” na widok gęsi!

Zorientowała się, że krzyczy. Po niebie leciało właśnie stado jakichś szaro-białych ptaków, a jej udało się zagłuszyć ich wrzaski. Zrobiła głęboki wdech, starając się uspokoić. Jej głos — gdy zaczynała krzyczeć — zawsze przechodził w skrzek. Wszyscy na nią patrzyli, większość zupełnie zdumiona. Aviendha kiwała głową z aprobatą. Rzecz jasna, zareagowałaby identycznie, gdyby Elayne zatopiła nóż w sercu Merilille. Aviendha zawsze stawała po stronie swych przyjaciółek. Blada cairhieniańska cera Merilille nabrała trupiosinych odcieni.

— Ja nie żartuję — zapewniła ją Elayne, znacznie już spokojniejszym głosem. Zdawało się, że z twarzy Merilille odpłynęły ostatnie krople krwi. I rzeczywiście, wszystko, co powiedziała, należało traktować poważnie; nie stać ich było na wzajemne oszczerstwa. Rzeczywiście miała zamiar dotrzymać każdego słowa, nawet gdyby wszystkim członkiniom Kółka Dziewiarskiego groziło natychmiastowe omdlenie.

Zakładała, że na tym koniec sprawy. I tak właśnie powinno być. Niestety, po odjeździe Chilares jej miejsce zajęła Sareitha i ona też przedstawiła powody, dla których nie należało ufać Rodzinie. Ich wiek. Nawet Kirstian twierdziła, że jest starsza od wszystkich żyjących Aes Sedai, Reanne zaś miała ponad sto lat więcej i bynajmniej nie była najstarsza w Rodzinie. Jej tytuł Najstarszej oznaczał tylko najstarszą z Ebou Dar i zgodnie ze sztywnymi ustaleniami, jakie sobie narzuciły, żeby nie przyciągać uwagi, w innych miejscach Rodzinę reprezentowały jeszcze starsze kobiety. Zdaniem Sareithy było to zupełnie niemożliwe.

Tym razem Elayne z trudem powstrzymała się od krzyku.

— Prędzej czy później poznamy prawdę — wyjaśniła Brązowej siostrze. Nie wątpiła w zapewnienia kobiet z Rodziny, ale musiał wszak istnieć powód, że w ich wyglądzie nie było ani tego charakterystycznego braku piętna przeżytych lat, ani, z drugiej strony, śladu lat, do których się przyznawały. Jak rozszyfrować tę zagadkę? Coś jej mówiło, że rozwiązanie musi być oczywiste, ale jakoś nic nie przychodziło jej do głowy. — Prędzej czy później — powtórzyła stanowczo, wchodząc Sareicie w słowo. — Na tym skończymy, Sareitha. — Sareitha przytaknęła niepewnie i została z tyłu. Nie minęło dziesięć minut i jej miejsce zajęła dla odmiany Sibella.

Za każdym razem, kiedy podjeżdżała do niej któraś kobieta z Rodziny i klucząc, prosiła, by ją uwolnić od Ispan, natychmiast zjawiała się jedna z sióstr, by zaoferować to samo. Wszystkie oprócz Merilille, która nadal mrugała za każdym razem, gdy Elayne tylko na nią spojrzała. Być może krzyk był jednak przydatny. Z pewnością nie odważą się więcej otwarcie atakować Rodziny.

Vandene na przykład zaczęła od ogólnych uwag na temat Ludu Morza, a potem spróbowała osłabić ujemne efekty dobitego z nimi targu oraz przekonać do takiego postępowania. Mówiła to wszystko tonem rzeczowym, każde słowo i każdy gest były całkowicie nienaganne. Zresztą w tym przypadku sam temat był dostatecznie drażliwy. Biała Wieża, powiedziała Vandene, ugruntowuje swoje wpływy w świecie, nie uciekając się do siły czy też perswazji, nie pomagając sobie nawet spiskowaniem bądź manipulacją, aczkolwiek te dwie ostatnie sprawy poruszyła dość pobieżnie. Biała Wieża jest w stanie poniekąd kontrolować zdarzenia i wpływać na ich tok, dzięki powszechnej wierze w to, że stoi z boku, a jednocześnie ponad wszystkim, jak królowie czy królowe; tylko jeszcze bardziej. To z kolei bierze się stąd, że wszystkie Aes Sedai w oczach świata postrzegane są jako osoby tajemnicze i niedostępne, inne niż reszta ludzkości. Z innej ulepione gliny. Ujmując rzecz historycznie, Aes Sedai, które nie pasowały do takiego wizerunku — a było kilka takich — z największym staraniem chroniono przed spojrzeniem opinii publicznej.

Elayne dopiero po chwili pojęła, że rozmowa dawno już przestała dotyczyć spraw związanych z Ludem Morza i zmierza w zupełnie innym kierunku. Otóż takiej kobiecie, tajemniczej i niedostępnej, z innej niż reszta ludzkości ulepionej gliny, nie wolno było nakładać worka na głowę i przywiązywać do siodła. A w każdym razie nie w obecności byle kogo. Oczywiście, prawda była taka, że siostry obeszłyby się znacznie brutalniej z Ispan niż Kółko Dziewiarskie, tyle że nie publicznie. Argument miałby większą wagę, gdyby padł na samym początku, a tak Elayne odprawiła Vandene równie szybko jak pozostałe. Tym razem przyszła kolej na Adeleas, w chwilę po tym, jak Sibella dowiedziała się, że jeśli żadna przedstawicielka Kółka Dziewiarskiego nie potrafi zrozumieć, co mamrocze Ispan, to w takim razie tego mamrotania nie zrozumie również żadna siostra. Mamrotanie! Światłości! Aes Sedai nachodziły ją po kolei i choć od początku wiedziała, do czego zmierzają, czasami trudno było od razu się połapać. Aż do chwili, gdy Careane zaczęła informować ją, że te głazy to kiedyś naprawdę były palce, rzekomo od posągu jakiejś królowej wojowniczki mierzącego prawie dwieście stóp...

— Ispan zostaje tam, gdzie jest — przerwała jej chłodno, nie czekając na ciąg dalszy. — I na tym koniec, chyba że naprawdę potrafisz mi wyjaśnić, jakim sposobem Shiotanie wpadli na pomysł wzniesienia takiego pomnika... — Zielona siostra twierdziła, że według starożytnych kronik posąg miał na sobie niewiele więcej oprócz zbroi, a i ta nie przykrywała zbyt wiele! Królowa! — Nie? To w takim razie, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym w cztery oczy porozmawiać z Aviendhą. Bardzo ci dziękuję. — Ale nawet tak szorstka odprawa oczywiście ich nie powstrzymała. Należało się dziwić, że nie przysłały pokojówki Merilille, może jej się uda...

Do tego wszystkiego w ogóle by nie doszło, gdyby Nynaeve była tam, gdzie jej miejsce. W każdym razie Elayne nie wątpiła, że Nynaeve rozprawiłaby się krótko zarówno z Kółkiem Dziewiarskim, jak i z siostrami. W takich sprawach była wręcz niezastąpiona. Problem polegał na tym, że zanim jeszcze opuścili polanę, Nynaeve wręcz przykleiła się do Lana. Strażnicy cały czas wysuwali się przed oddział, na boki i niekiedy pozostawali z tyłu, kolumnie towarzyszyli tylko na czas złożenia sprawozdania albo przekazania wskazówek, jak ominąć farmę czy samotnego pasterza. Birgitte robiła bardzo dalekie wypady, po powrocie nigdy nie była przy Elayne więcej niż kilka chwil. Lan zapuszczał się jeszcze dalej. Ale gdzie jechał Lan, tam jechała Nynaeve.

— Nie sprawiają ci żadnych kłopotów, prawda? — spytała zaczepnym tonem, gdy po raz pierwszy powróciła z wyprawy śladem Lana i omiotła złowróżbnym wzrokiem kobiety z Ludu Morza. — Skoro nie, to w takim razie wszystko w porządku — odpowiedziała sama sobie, zanim Elayne zdążyła otworzyć usta. Wbiła pięty w okrągłe boki klaczy, spięła ją niczym konia wyścigowego, machnęła wodzami, po czym przytrzymując sobie kapelusz jedną ręką, pogalopowała za Lanem, którego dogoniła dokładnie w chwili, gdy już znikał za wzgórzem. Rzecz jasna, Elayne nie miała wtedy jeszcze wielu powodów do narzekań. Porozmawiała z Reanne, porozmawiała z Merilille i wszystko wydawało się załatwione.

Zanim Nynaeve pojawiła się po raz wtóry, Elayne przetrwała jeszcze kilka zawoalowanych prób przekonania jej, by zgodziła się przekazać Ispan siostrom, Aviendha rozmówiła się z Kurin, a wśród Poszukiwaczek Wiatru powoli zaczynało wrzeć. Kiedy jednak wyjaśniła Nynaeve, jaka jest sytuacja, ta tylko rozejrzała się dookoła, groźnie marszcząc brew. Oczywiście w tym momencie każda akurat musiała znajdować się na swoim miejscu. Atha’an Miere wprawdzie popatrywały groźnie, ale za to wszystkie bez wyjątku kobiety z Kółka Dziewiarskiego jechały grzecznie w ślad za nimi, siostry zaś zachowywały się przykładniej niźli pierwsza lepsza grupa nowicjuszek. Elayne miała ochotę wrzeszczeć!

— Jestem pewna, że znakomicie sobie ze wszystkim poradzisz, Elayne — oświadczyła Nynaeve. — Wychowywano cię przecież na królową. To wcale nie wygląda aż tak... A niech go! Ten mężczyzna znowu się oddala! Na pewno sobie poradzisz. — I z tym odjechała, zmuszając do galopu biedną klacz, jakby znowu zapomniała, że to nie rumak bojowy.

Wtedy właśnie Aviendzie zebrało się na wspomnienia, jak to Rand lubił całować jej szyję. I jak, o dziwo, jej się to bardzo podobało. Elayne również lubiła, gdy ją całował, ale chociaż przywykła do rozmów na takie tematy — chcąc nie chcąc, musiała — akurat w tym momencie nie miała najmniejszej ochoty na jedną z nich. Była zła na Randa. Nie miała racji, ale to przez niego nie umiała powiedzieć Nynaeve, by tamta przestała traktować Lana jak dziecko, które może potknąć się o własne nogi, i zajęła się własnymi obowiązkami. Omalże gotowa była obarczyć Randa winą za sposób, w jaki zachowywały się kobiety z Kółka Dziewiarskiego, siostry i Poszukiwaczki Wiatru. „Jedną z rzeczy, do jakich przydają się mężczyźni, jest to, że można zwalić na nich winę”, przypomniało jej się jedno z powiedzonek Lini i roześmiała się. „Zazwyczaj całkowicie zasłużenie, nawet jeśli nie wiesz dokładnie dlaczego”. To nie było uczciwe, jednak żałowała, że chociaż raz nie ma go przy niej dostatecznie długo, by mogła wytargać go za uszy. Dostatecznie długo, by mogła go wycałować i aby on mógł całować ją delikatnie po szyi. Dostatecznie długo, by...

— On słucha rad nawet wtedy, gdy nie ma na to ochoty — powiedziała nagle z zarumienioną twarzą. Światłości, ta Aviendha tyle gada o wstydzie, a są takie obszary, w którym nie ma go za grosz! I wychodziło na to, że ona sama też już dawno temu jego resztki straciła! — Ale niech go tylko próbowałam do czegoś przymusić, to zapierał się rękami i nogami, nawet jeśli było oczywiste, że mam rację. Czy z tobą też tak było?

Aviendha zerknęła na nią, najwyraźniej doskonale rozumiejąc. Elayne nie była pewna, czy jej to odpowiada. Ale przynajmniej nie było więcej gadania o Randzie i całowaniu się. Przynajmniej przez jakiś czas. Aviendha znała się trochę na mężczyznach — udawała się z nimi na wspólne wyprawy w czasach, gdy jeszcze była Panną Włóczni, walczyła ramię w ramię — nigdy jednak nie chciała być nikim innym, jak tylko Far Dareis Mai. I w tym momencie w ich doświadczeniach pojawiały się... rozbieżności. Nawet w dzieciństwie, bawiąc się lalkami, inscenizowała zawsze taniec włóczni i najazdy. Nigdy w życiu z nikim nie flirtowała, nie znała się na flirtowaniu i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego i co poczuła, gdy Rand na nią spojrzał, ani też setek innych rzeczy, których Elayne zaczęła się uczyć już wtedy, gdy po raz pierwszy zauważyła, że chłopcy patrzą na nią inaczej niż na siebie. Aviendha oczekiwała, że Elayne nauczy ją tego wszystkiego, i Elayne naprawdę się starała. Żeby jeszcze nieodmiennie nie trzeba było odwoływać się do przykładu Randa. Gdyby tutaj był, już ona wytargałaby go za uszy. I wycałowała go. I potem znowu wytargała za uszy.

To wcale nie była miła przejażdżka. Okazała się koszmarna.

Nynaeve nawiedziła je jeszcze parokrotnie, wreszcie obwieściła, że farma Rodziny jest już tuż-tuż, ukryta za niskim, owalnym wzgórzem, wyglądającym jakby się przewracało na bok. Reanne pomyliła się w swoich szacunkach, słońce miało zajść nie wcześniej niż za dwie godziny.

— Dotrzemy tam lada chwila — powiedziała Nynaeve, udając, że nie zauważa posępnego spojrzenia, którym obdarzyła ją Elayne. — Lan, sprowadź tu Reanne, proszę. Byłoby dobrze, gdyby te, co tam mieszkają, zobaczyły od razu znajomą twarz. — Lan ruszył błyskawicznie, a Nynaeve obróciła się w siodle i omiotła siostry groźnym spojrzeniem. — Nie życzę sobie, byście je straszyły. Macie pilnować języków, dopóki nie uda nam się wyjaśnić, jak się sprawy mają. I ukryjcie też twarze. Nałóżcie kaptury. — Wyprostowała się i nawet nie zaczekała na odpowiedź, z satysfakcją kiwając głową. — O, właśnie tak. Wszystko załatwione, i to tak jak należy. Słowo daję, Elayne, nie pojmuję, dlaczego tak biadoliłaś. O ile się orientuję, wszyscy zachowują się tak, jak trzeba.

Elayne zazgrzytała zębami. Z całej duszy zapragnęła wrócić wreszcie do Caemlyn. Tam właśnie mieli się udać, kiedy już wszystko się skończy. Do Caemlyn bardzo ją ciągnęły dawne obowiązki. Należało wszak przekonać silniejsze Domy, że mimo długiej nieobecności Tron Lwa należy wyłącznie do niej, jak również zniechęcić parę osób roszczących sobie pretensje do korony. Gdyby znalazła się na miejscu zaraz po zniknięciu matki, zaraz po jej śmierci, pretendentów byłoby znacznie mniej, może nawet wcale. Teraz jednak, czego dowodziła cała historia Andoru, z pewnością jacyś się znajdą. Niemniej wszystkie oczekujące w Caemlyn kłopoty z jakichś względów wydawały się łatwiejsze niż obecna wyprawa.

Загрузка...