Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, a potem nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, nad wielką, górzystą wyspą Tremalking podniósł się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją początki ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej był to jakiś początek.
Na wschód wiał wiatr, gonad Tremalking, gdzie jasnolicy Amayarowie uprawiali rolę, produkowali znakomite szkło i porcelanę, a ponadto wyznawali filozofię pokoju zwaną Drogą Wody. Amayarowie z zasady ignorowali świat istniejący poza ich wyspami, gdyż zgodnie z założeniami Drogi Wody cały świat był tylko iluzją, lustrzanym refleksem realności wiary, a jednak niektórych intrygowały tumany pyłu nawiewane przez wiatr i skwar jakby samego środka lata, które nie wiadomo dlaczego zajęły miejsce chłodnych, zimowych deszczy. I wtedy przypominali sobie opowieści zasłyszane od Atha’an Miere, opowieści o krainach na drugim końcu świata i o tym, co miało nadejść zgodnie z proroctwem. Czasami też wiedli wzrokiem ku wzgórzu, z którego wyrastała ogromna kamienna dłoń, podtrzymująca kryształową sferę większą od ich domów. Amayarowie mieli swoje własne proroctwa, niektóre opowiadały o tej dłoni i sferze. I o końcu złudzeń.
I dalej wiał wiatr, ku Morzu Sztormów, na wschód, niosąc żar spływający z bezchmurnego nieba i chłoszcząc grzbiety zielonych morskich grzywaczy, wypiętrzonych kipielą przez masy powietrza docierające z południa i z zachodu. Szaleństwu fal daleko było do sztormów samego serca zimy, mimo iż właśnie przypadała jej połowa, a tym bardziej do morskiej grozy schyłku lata, jednak wiatry i prądy nie ustawały w swym dziele, i to właśnie dzięki nim lud podróżujący po oceanie opływał kontynent, od Krańca Świata po Mayene i jeszcze dalej, a potem powracał na miejsce. A wiatr dął wciąż na wschód, nad wzburzonym oceanem, z którego odmętów wypryskiwały łukiem wieloryby albo latające ryby szybujące na rozpostartych płetwach o rozpiętości ponad dwu kroków, na wschód, póki w kłębowisku powietrznego wiru nie zmieniał kierunku, wiejąc odtąd ku północy, a właściwie na północny wschód, ponad maleńkimi flotyllami łódek rybackich wlokących swe sieci po płytszych wodach. A na pokładach rybacy stali i gapili się, bezczynnie ściskając liny, wpatrzeni w ogromną armadę większych i mniejszych statków, które wytrwale parły przed siebie na silnych podmuchach wiatru, roztrzaskując i prując grzywacze dziobami; łopoczące na ich masztach sztandary ze złotym jastrzębiem ściskającym błyskawicę w szponach i rozliczne proporce zdawały się w oczach obserwatorów zwiastunami srogich szkwałów. A wiatr dalej wiał na północny wschód, póki nie dotarł do wielkiego, ludnego portu Ebou Dar, gdzie wśród innych statków stały na kotwicach setki okrętów Ludu Morza, czekając, jak w innych portach, na wieści od Coramoora, Wybrańca.
Nad portem zawył wiatr, zakołysał i tymi mniejszymi statkami, i tymi ogromnymi, zahuczał wśród iglic i obrzeżonych kolorem kopuł miasta, połyskującego bielą w promieniach nieokiełznanego słońca, poprzecinanego murami, kanałami i tętniącymi życiem ulicami. Zawirował wokół lśniących kopuł i smukłych wież pałacu Tarasin, rozsiewając smak soli, szarpnął płachtą sztandaru Altary, na którym widniały dwa złote lamparty na czerwono-niebieskim polu, pobawił się chwilę sztandarem panującego Domu Mitsobar, z Mieczem i Kotwicą, zielonymi na białym tle. Wiatr nie niósł jeszcze sztormu, niemniej zwiastował sztormy.
Aviendha czuła mrowienie między łopatkami, gdy tak szła na czele swych towarzyszy przez pałacowe korytarze wyłożone dziesiątkami płytek o miłych dla oka jaskrawych barwach. Tak silne wrażenie, że jest obserwowana, po raz ostatni towarzyszyło jej podczas ceremonii zaślubin z włócznią. „To tylko wyobraźnia” — powtarzała sobie. — „Wyobraźnia i świadomość, że pełno tu wrogów, z którymi nie mogę walczyć!”
Jeszcze nie tak dawno podejrzewałaby, że prawdopodobnie ktoś zamierza ją zabić. Śmierci nie należało się bać — w końcu wszyscy umierali, nie tego dnia, to innego — ale ona nie chciała zdychać niczym królik schwytany we wnyki. Najpierw musiała sprostać swemu toh.
Po drodze mijała służących, którzy ze spuszczonym wzrokiem przemykali pod ścianami, kłaniając się i dygając, jakby omalże pojmowali hańbę swych żywotów, wszelako z ich strony nic jej przecież grozić nie mogło. Od dawna już starała się uodpornić na widok służących, jednak wciąż, mimo mrówek wędrujących po plecach, omijała ich wzrokiem. To na pewno tylko wyobraźnia i nerwy. Jeden z tych dni przeczulonej wyobraźni i niewytłumaczalnych nerwów.
Jej oczom, które wzdragały się przed widokiem służących, nie mogły wszak umknąć bogate jedwabne gobeliny oraz pozłacane lampy, stojące pod ścianami i zawieszone u powały. Ścienne nisze i wysokie, otwarte kredensy kryły w sobie cienką jak papier porcelanę o barwach czerwieni, żółci, zieleni i błękitów, a oprócz niej ozdoby ze złota i srebra, kości słoniowej i kryształu, dziesiątki mis, wazonów, pojemników i posążków. Tylko najpiękniejszym spośród nich przyglądała się uważniej, cokolwiek sobie myśleli mieszkańcy mokradeł, piękno miało większą wartość niż złoto. A piękna wokół było mnóstwo. Nie miałaby nic przeciwko udziałowi w piątej części łupów z tego miejsca.
Skrzywiła się z zakłopotaniem. Nieszczególnie honorowa myśl pod dachem, który ofiarował jej do woli cienia i wody. Bez należytego ceremoniału, to prawda, ale nie żądając również uznania długu ani krwi, stali ni potrzeby. Ale lepsze to niźli rozmyślania o małym chłopcu, wałęsającym się samotnie po pełnym zepsucia mieście. Wszystkie miasta były pełne zepsucia — tyle już wiedziała, zwiedziwszy aż cztery — jednak Ebou Dar było ostatnim, po którym pozwoliłaby dziecku włóczyć się samopas. Nie mogła natomiast pojąć, dlaczego. myśli o Olverze nachodziły ją, mimo że bardzo się starała ich unikać. Dzieciaka nic nie wiązało z toh, jaki miała wobec Elayne i Randa al’Thora. Włócznia Shaido odebrała mu ojca, głód i niedola matkę, ale choćby nawet sama zabiła oboje jego rodziców, to i tak chłopiec powinien w jej oczach nadal pozostawać Cairhieninem, zabójcą drzew. Czemuż miałaby się przejmować losami dziecka zrodzonego z takiej krwi? Dlaczego? Usiłowała skoncentrować się na splocie, który zaraz miała utkać, ale choć ćwiczyła go pod okiem Elayne tak długo, że byłaby zdolna j uformować go przez sen, przed oczami wciąż miała buzię Olvera z tymi żabimi ustami. Birgitte najwyraźniej obawiała się o niego jeszcze bardziej, ale w piersi tamtej biło serce dziwnie wrażliwe i na nieszczęścia małych chłopców, zwłaszcza takich brzydali.
Westchnęła i zrezygnowała z prób ignorowania rozmowy, jaką za jej plecami prowadzili towarzysze, mimo iż słychać w niej było napięcie, jakie poprzedza nadejście burzy. Lepiej już to niźli zamartwianie się o syna zabójców drzew. Syna tych, którzy złamali przysięgi, syna wzgardzonej krwi, bez której świat miałby się o wiele lepiej. Nie jej sprawa, nie jej kłopot. Żadną miarą. A zresztą Mat Cauthon na pewno odnajdzie chłopca. On potrafił odnaleźć wszystko, tak w każdym razie z pozoru to wyglądało. Nadto znajome głosy jakoś ją uspokajały. Przestała czuć to mrowienie.
— To mi się wcale nie podoba! — mruczała Nynaeve, ciągnąc sprzeczkę, którą rozpoczęli jeszcze w apartamencie. — Ani trochę, Lan, słyszysz? — Powtarzała to już po raz co najmniej dwudziesty, ale fakt, iż nie miała racji, nigdy nie potrafił skłonić Nynaeve, by zaprzestała się upierać przy swoim. Niska i ciemnooka, maszerowała zamaszystymi krokami, rozkopując fałdy dzielonych, niebieskich spódnic, a jej ręka stanowczym ruchem mimowolnie wędrowała to w stronę grubego, sięgającego pasa warkocza, to w dół, a za chwilę ponownie w górę. Kiedy obok był Lan, Nynaeve bardzo uważała, by nie dać ujścia gniewowi i irytacji. Albo przynajmniej bardzo się starała. I cała aż promieniowała dumą z tego, że wzięła z nim ślub. Opinający ją ściśle haftowany niebieski kaftanik nałożony na jedwabną suknię z żółtymi wstawkami był rozpięty, ukazując na modłę mieszkanek mokradeł aż nazbyt dużo łona; na skórze kołysał się ciężki złoty sygnet, zwisający z cienkiego łańcuszka. — Nie masz prawa mówić, że się mną zaopiekujesz, Lanie Mandragoran — ciągnęła kategorycznym tonem. — Nie jestem figurką z porcelany.
Lan — mężczyzna słusznego wzrostu, któremu Nynaeve sięgała ledwie do piersi — kroczył u jej boku, w narzuconym na ramiona płaszczu Strażnika, po którym wzrok zdawał się ześlizgiwać. Z twarzą niby wykutą z kamienia, ze wzrokiem z milczącym wyzwaniem, jakim mierzył mijających ich ludzi, uważnie spoglądał w każdy boczny korytarz i każdą wnękę w murze, szukając ukrytych napastników. Cały czas biło od niego napięcie, jak od lwa, szykującego się do skoku na upatrzoną ofiarę. Aviendha dorastała w otoczeniu niebezpiecznych mężczyzn, ale żaden nie dorównywał Aan’alleinowi. Gdyby śmierć była człowiekiem, z pewnością tak właśnie by wyglądała.
— Ty jesteś Aes Sedai, ja jestem Strażnikiem — odparł głębokim, beznamiętnym głosem. — Opiekowanie się tobą to mój obowiązek. — Ton jego słów złagodniał nieco, uwydatniając tym bardziej wrażenie, jakie sprawiała kanciasta twarz i ponure, na moment nie zmieniające wyrazu oczy. — Poza tym opiekuję się tobą z potrzeby serca, Nynaeve. Możesz mnie prosić o wszystko, możesz ode mnie żądać, czego tylko chcesz, ale nigdy nie pozwolę ci umrzeć, nie próbując pierwej ocalić. Zginę w dniu, w którym ty zginiesz.
Ostatnie słowa wypowiedział po raz pierwszy, w każdym razie Aviendha dotąd ich nie słyszała, Nynaeve zaś zareagowała, jakby otrzymała cios w brzuch — wybałuszyła oczy i bezgłośnie poruszyła ustami. Prędko jednak oprzytomniała. Jak zawsze. Udając, że poprawia swój ozdobiony niebieskimi piórami kapelusz — zabawny stroik, który wyglądał, jakby jakiś dziwaczny ptak pomylił jej głowę z grzędą — zerknęła na niego spod szerokiego ronda.
Aviendha od dawna już podejrzewała, że częste chwile milczenia i z pozoru wiele mówiące spojrzenia Nynaeve w istocie skrywają ignorancję. Ostatnio przyszło jej wręcz do głowy, że Nynaeve niewiele lepiej zna mężczyzn, a jednak potrafi sobie z nimi radzić bardziej, niż ona sama. Potykanie się z nimi na noże i włócznie było łatwiejsze niźli kochanie tego jedynego. O wiele łatwiejsze. Jak kobiety radziły sobie w małżeństwie? Aviendha odczuwała rozpaczliwą potrzebę rozproszenia mroków własnej niewiedzy, a nie miała pojęcia, jak to osiągnąć. Dzień, który minął od ślubu Nynaeve z Aan’alleinem, przyniósł znacznie większe zmiany w jej zachowaniu niż tylko panowanie nad własnym temperamentem. Niezależnie od tego, jak bardzo starała się to ukryć, wyraz jej twarzy wahał się między zdumieniem a oszołomieniem. W różnych, najdziwniejszych momentach popadała w rozmarzenie, czerwieniła się przy odpowiedziach na niewinne pytania, a także — choć wypierała się tego zapalczywie, nawet wtedy, gdy Aviendha ją przyłapała — chichotała bez powodu. Od Nynaeve niczego raczej się nie nauczy.
— Przypuszczam, że ty również chętnie byś mi opowiedziała o wzajemnych powinnościach Strażników i Aes Sedai — rzekła chłodno Elayne do Birgitte. — Cóż, ty i ja nie brałyśmy ze sobą ślubu. Spodziewam się więc, że będziesz strzegła mych pleców, ale nie pozwolę, abyś za nimi składała jakieś obietnice związane z moją osobą. — Elayne wystroiła się równie niestosownie jak Nynaeve, w haftowaną złotem suknię z zielonego jedwabiu, kroju obowiązującego w Ebou Dar, z odpowiednio wysokim karczkiem, ale za to z owalnym dekoltem, który obnażał pagórki jej piersi. Mieszkańcy mokradeł zaperzali się na wzmiankę o namiocie-łaźni albo o rozbieraniu się w obecności gai’shain, po czym paradowali na poły nadzy tam, gdzie mógł ich oglądać byle obcy. Aviendzie ubiór Nynaeve tak naprawdę nie przeszkadzał, ale Elayne była jej prawie-siostrą. I miała się stać kimś jeszcze bliższym, jak należało oczekiwać.
Dzięki bucikom na wysokich obcasach Birgitte była niemal dłoń wyższa od Nynaeve, a jednak nadal nie sięgała wzrostem Elayne albo Aviendzie. Odziana w granatowy kaftanik i obszerne zielone spodnie, demonstrowała taką samą czujność i gotowość jak Lan, chociaż jej zachowanie cechowała znacznie większa swoboda. Birgitte przypominała lamparta wylegującego się na skale, żaden jednak nie potrafiłby sprawiać wrażenia równie rozleniwionego. Wprawdzie po pałacu nie mogła wędrować ze strzałą nasadzoną na cięciwę, ale mimo spacerowego kroku i uśmiechów, potrafiłaby dobyć strzałę z kołczana przy pasie szybciej, niźli ktokolwiek zdążyłby mrugnąć, i wystrzeliłaby trzecią, nim najlepszy łucznik zdążyłby przymierzyć się do drugiego strzału.
Obdarzyła Elayne cierpkim uśmiechem i potrząsnęła głową, kołysząc złotym warkoczem, równie grubym i długim jak warkocz Nynaeve.
— Obiecałam ci to zupełnie otwarcie, nie za plecami — rzekła sucho. — Gdybyś choć odrobinę uważniej przykładała się do nauki, nie musiałabym ci teraz opowiadać o Strażnikach i Aes Sedai. — Elayne prychnęła gniewnie i wyniośle zadarła podbródek, sięgając dłońmi do wstążki przy kapeluszu z długimi zielonymi piórami, jeszcze okropniejszym od nakrycia głowy Nynaeve. — Być może bardziej niż tylko odrobinę — dodała cierpko Birgitte. — Po raz drugi zawiązujesz tę samą kokardę.
Gdyby Elayne nie była jej prawie-siostrą, Aviendha wybuchnęłaby śmiechem na widok purpury, jaką oblały się jej policzki. Potknięcie kogoś, kto zadzierał nosa, było zawsze zabawne, zarówno kiedy było się za to samemu odpowiedzialnym, jak i wówczas, gdy stanowiło dzieło kogoś innego — nawet nieznacznie skarcony pyszałek wzbudzał śmiech. W tej sytuacji zmierzyła Birgitte zimnym spojrzeniem; kryło się w nim ostrzeżenie, że jeszcze trochę, a zostanie ukarana. Lubiła tę kobietę, mimo wszystkich jej tajemnic, ale różnica między przyjaciółką a prawie-siostrą była czymś, czego mieszkańcy mokradeł zdawali się nie obejmować rozumem. Birgitte tylko się uśmiechnęła, przenosząc wzrok z niej na Elayne, i wymruczała pod nosem coś niezrozumiałego. Aviendha usłyszała jedynie słowo „kociątka”. Co gorsza, powiedziane najwyraźniej czułym tonem.
— Co w ciebie wstąpiło, Aviendha? — spytała Nynaeve, dźgając ją w ramię sztywnym palcem. — Zamierzasz tak tu stać i czerwienić się przez cały dzień? Spieszymy się.
Dopiero wtedy Aviendha poczuła rumieniec na twarzy i dotarło do niej, że musi być równie czerwona jak Elayne. I że zamarła w miejscu niczym słup, podczas gdy należało się spieszyć. Boleśnie ugodzona jednym słowem niczym świeżo poślubiona włóczni dziewczyna, nie przyzwyczajona do kpin innych Panien. Miała prawie dwadzieścia lat, a zachowywała się jak dziecko, bawiące się swoim pierwszym w życiu łukiem. Pod wpływem tej myśli spąsowiała jeszcze mocniej. I dlatego właśnie, nie myśląc, jednym skokiem pokonała następny zakręt i omal nie staranowała Teslyn Baradon.
Poślizgnęła się na czerwono-zielonych płytkach posadzki, a przed upadkiem uchroniło ją tylko to, że schwyciła się Elayne i Nynaeve. Tym razem zdołała jakoś nie spłonąć rumieńcem, ale niewiele brakowało. Przyniosła swej prawie-siostrze niemal tyle wstydu co samej sobie. Elayne zawsze panowała nad własną mimiką, choćby nie wiadomo co się działo. Na szczęście zachowanie Teslyn Baradon przynajmniej po części uratowało jej sytuację.
Obdarzona ostrymi rysami kobieta była tak zaskoczona, że odruchowo odskoczyła w tył i wytrzeszczyła oczy; po chwili jednak tylko z irytacją wzruszyła chuderlawymi ramionami. Zapadnięte policzki i wąski nos przyciągały uwagę, sprawiając, że brak znamion przeżytych lat w rysach Czerwonej siostry nie rzucał się tak bardzo w oczy; w czerwonej sukni, haftowanej brokatem barwy tak ciemnego granatu, że niemal czarnym, wydawała się jeszcze bardziej koścista. Niemalże w jednej chwili odzyskała panowanie nad sobą, jak pani dachu całego klanu, a piwne oczy zasnuł chłód najgłębszego cienia. Spojrzała lekceważąco na Aviendhę, omijając Lana niczym niepotrzebne narzędzie, po czym jej oczy przelotnie rozbłysły na widok Birgitte. Większość Aes Sedai nie aprobowała faktu, że Birgitte jest Strażnikiem, aczkolwiek żadna nie potrafiła swych sprzeciwów uzasadnić inaczej niż kwaśnymi; wygłaszanymi półgębkiem pochwałami tradycji. Ostatecznie wzrok Czerwonej siostry zatrzymał się na Elayne i Nynaeve. Aviendha pomyślała, że łatwiej schwytać wczorajszy wiatr, niźli wyczytać cokolwiek z twarzy Teslyn Baradon.
— Powiedziałam już o tym Merilille — oznajmiła z ciężkim, illiańskim akcentem — ale właściwie mogę uspokoić również wasze obawy. Niezależnie od tego... do jakich to... bezeceństw... zmierzacie, Joline i ja nie będziemy się wtrącać. Tak postanowiłam. Elaida być może o niczym się nigdy nie dowie, jeżeli będziecie choć trochę się pilnowały. Dzieci, przestańcie tak wybałuszać na mnie oczy jak jakieś karpie — dodała z niesmakiem. — Nie jestem ani ślepa, ani głucha. Wiem, że w pałacu są Poszukiwaczki Wiatru, i wiem też o sekretnych spotkaniach z królową Tylin. I o innych rzeczach też. — Zacisnęła wąskie wargi, a choć nadal mówiła spokojnym tonem, jej ciemne oczy płonęły gniewem. — Jeszcze słono zapłacicie za te wszystkie inne rzeczy, i wy, i te, które pozwalają wam bawić się w Aes Sedai, ale na razie będę patrzyła przez palce. Pokuta może zaczekać.
Nynaeve ścisnęła warkocz, zesztywniała i zadarła głowę; w jej oczach również płonął ogień. W innych okolicznościach Aviendha znalazłaby w sobie odrobinę współczucia dla ofiary burzy, jaka najwyraźniej miała się wkrótce rozpętać. Język Nynaeve był znacznie ostrzejszy niż cienkie jak włosy kolce segade. Sama Aviendha chłodno przyglądała się tej kobiecie, której wydawało się, że jest w stanie przejrzeć ją na wylot. Żadna Mądra nie poniżyłaby się aż tak, by rzucić się na kogoś z pięściami, jednak ona była wciąż tylko uczennicą, może więc nie poniesie znacznego uszczerbku na swoim ji, jeśli trochę poturbuje tę Teslyn Baradon. Już otwarła usta, by honorowo ostrzec Czerwoną siostrę, a równocześnie Nynaeve zaczęła coś mówić, kiedy Elayne ubiegła obie.
— Nasze zamiary — powiedziała lodowatym głosem — to nie twoja sprawa, Teslyn. — Ona też stała wyprostowana, oczy lśniły niebieskim blaskiem lodu. Przypadkowy promyk słońca zabłąkał się między rudozłote loki, sprawiając, że zdawały się lśnić, jakby płonęły. Teraz w porównaniu z Elayne każda pani dachu wyglądałaby niczym pierwszy lepszy pasterz kóz, który wypił za i dużo oosquai. Tę umiejętność rozwinęła w sobie znakomicie. Kolejne słowa wypowiadała z zimną, kryształową godnością. — Nie masz prawa wtrącać się do niczego, co robimy, do niczego, co robi dowolna siostra. Żadnego prawa. A więc wyjmij nos z naszych kaftanów, ty letnia szynko, i ciesz się, że nie wytoczymy ci procesu o zbrodnię wspierania uzurpatorki na Tronie Amyrlin.
Zafrapowana Aviendha zerknęła ukradkiem na swoją prawie-siostrę. Teslyn ma wyjąć nos z ich kaftanów? Ani ona, ani Elayne, przynajmniej, nie miały na sobie żadnych kaftanów. Letnia szynka? A co to takiego? Mieszkańcy mokradeł często mówili dziwaczne rzeczy, ale tym razem pozostałe kobiety wyglądały na równie zbite z pantałyku jak ona. Jedynie Lan, popatrujący teraz z ukosa na Elayne, najwyraźniej rozumiał i zdawał się... zaskoczony. Chyba również nieco rozbawiony. Trudno orzec, Aan’allein dobrze panował nad swoją twarzą.
Teslyn Baradon prychnęła, rysy jej twarzy jeszcze się wydłużyły. Zgodnie z panującymi tu obyczajami Aviendha próbowała zwracać się do tych ludzi tylko jednym z ich imion — kiedy używała pełnej formy, sądzili, że czymś ją zdenerwowali! — ale nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby pozostawać w tak intymnych stosunkach z Teslyn Baradon.
— No to same się zajmujcie swoimi sprawami, głupie dzieci — odwarknęła kobieta. — I strzeżcie się, aby wasze nosy nie uwięzły w jakimś gorszym miejscu niż to, w którym już tkwią.
Gdy się odwracała, by odejść, wielkopańskim gestem zbierając spódnice, Nynaeve złapała ją za ramię. Twarze mieszkańców ma kradeł na ogół łatwo zdradzały ich emocje, toteż nie dziwiło, że w tej chwili na obliczu Nynaeve toczyła się istna walka — gniewu z determinacją dyktowaną uporem.
— Czekajże, Teslyn — zagadnęła ją z niechęcią. — Prawdo podobnie obie z Joline znajdujecie się w niebezpieczeństwie. Mówiłam o tym Tylin, ale moim zdaniem ona boi się dalej przekazać te informacje. Boi się albo zwyczajnie nie chce. Na pewno nie jest to coś, o czym chciałoby się rozmawiać. — Powoli zrobiła głęboki wdech; nie można jej winić, że w tym momencie pomyślała o własnych obawach. Sam strach nie był hańbą, a jedynie poddawanie się mu albo jego okazywanie. Kiedy Nynaeve podjęła dalej, Aviendha sama poczuła trzepot we własnym żołądku. — Moghedien była tu, w Ebou Dar. Być może nadal tu jest. I być może jest z nią jeszcze jeden Przeklęty, któremu towarzyszy gholam, odmiana Pomiotu Cienia; na którą nie działa Moc. Gholam z wyglądu przypominają człowieka, ale zostały stworzone sztucznie, żeby zabijać Aes Sedai. Stal też się ich nie ima, a ponadto potrafią przecisnąć się przez mysią dziurę. I są tu również Czarne Ajah. A poza tym nadciąga burza, zła burza. Nie chodzi tu jednak o zwykł burzę, o szaleństwo żywiołów. Ja ją czuję, posiadam umiejętność słuchania wiatru, być może jest to nawet Talent. Nad Ebou Dar nadciąga niebezpieczeństwo i kłopoty gorsze od wszelkich wiatrów, deszczów czy błyskawic.
— Przeklęci, burza, która nie jest burzą, i Pomiot Cienia, o jakim w życiu nie słyszałam — podsumowała sucho Teslyn Baradon. — Nie wspominając już o Czarnych Ajah. Światłości! Czarne Ajah! I może jeszcze sam Czarny? — Krzywy uśmieszek wykrzywił usta cienkie jak ostrze brzytwy. Pogardliwym ruchem oderwała dłoń Nynaeve. — Kiedy wrócisz do Białej Wieży, gdzie twoje miejsce, i znowu przywdziejesz biel, dowiesz się, że nie wolno ci mitrężyć czasu na jakieś dzikie wymysły. I że nie wolno zamęczać sióstr takimi opowiastkami. — Omiotła je wzrokiem, po raz kolejny omijając Aviendhę, głośno prychnęła i pomaszerowała w głąb korytarza tak szybko, że słudzy musieli jej uskakiwać z drogi.
— Ta kobieta ma czelność!... — wypluła z siebie Nynaeve, odprowadzając wściekłym wzrokiem odchodzącą i miętosząc warkocz obiema dłońmi. — I to akurat wtedy, kiedy ja... — Była tak rozwścieczona, że niemal się dławiła słowami. — No cóż, próbowałam. — A teraz żałowała swych usiłowań, sądząc po tonie głosu.
— Prawda, próbowałaś — zgodziła się Elayne, energicznie przytakując — mimo że ona wcale na to nie zasługuje. Zaprzeczyła naszemu prawu do szala Aes Sedai! Więcej nie będę się na to godziła! Nie będę! — Dotąd jej głos zdawał się jedynie chłodny; teraz był i chłodny, i zawzięty.
— Czy komuś takiemu można zaufać? — mruknęła Aviendha. — Może powinnyśmy zadbać, żeby się więcej nie wtrącała. — Podniosła pięść do oczu; Teslyn Baradon zobaczy, jak to jest. Ta kobieta zasłużyła sobie, by wpaść w sidła Tych Którzy Dusze Oddali Cieniowi, na przykład Moghedien. Głupcom należał się każdy los, jaki ściągali na siebie własną głupotą.
Nynaeve przez chwilę zdawała się poważnie rozważać tę propozycję, w końcu jednak stwierdziła:
— Gdybym nie wiedziała, jak jest naprawdę, pomyślałabym, że ta kobieta jest gotowa odstąpić Elaidę. — Rozdrażniona mlasnęła językiem.
— Próbując odczytać głęboko ukryte motywy polityki Aes Sedai, możesz nabawić się zawrotów głowy. — Elayne nie powiedziała wprost, że jest rzecz, z której już dawno Nynaeve winna zdawać sobie sprawę, tyle jednak dawał do zrozumienia ton jej głosu. — Nawet Czerwona mogłaby odstąpić od Elaidy, z powodów, jakie nigdy nie przyszłyby nam do głowy. Albo próbowała nas skłonić, byśmy opuściły przyłbice, a potem oddać podstępem w ręce Elaidy. Albo...
Lan zakasłał.
— Jeśli któryś z Przeklętych rzeczywiście postanowił się tu pojawić — stwierdził głosem niczym wypolerowany kamień — to może to nastąpić lada moment. To samo dotyczy tych gholam. W obu przypadkach byłoby lepiej chyba jak najszybciej znaleźć się gdzie indziej.
— W kontaktach z Aes Sedai zawsze trzeba zachować przynajmniej odrobinę cierpliwości — mruknęła Birgitte takim tonem, jakby coś cytowała. — Ale Poszukiwaczkom Wiatru zdaje się całkiem jej brakować — ciągnęła — więc tymczasem zapomnijcie o Teslyn, a pomyślcie o Renaile.
Elayne i Nynaeve popatrzyły na swoich Strażników oczyma tak zimnymi, że na ich widok i dziesięć Kamiennych Psów by się wzdrygnęło. Żadnej nie uśmiechało się uciekać przed Tymi Którzy Dusze Oddali Cieniowi ani przed gholam, mimo iż to właśnie one wcześniej orzekły, że nie ma innego wyjścia. I z pewnością nie w smak im były przypomnienia o konieczności spotkania z Poszukiwaczkami Wiatru. Na miejscu Strażników Aviendha dwa razy zastanowiłaby się nad tymi spojrzeniami — Mądre potrafiły jednym zerknięciem albo paroma słowami osiągnąć tyle, do czego ona sama potrzebowała włóczni albo pięści, tyle że im udawało się to szybciej i z lepszym skutkiem — zastanowiłaby się, gdyby nie to, że srogie miny nie zrobiły na obu Strażnikach żadnego wrażenia. Birgitte uśmiechała się od ucha do ucha i strzelała oczyma w stronę Lana, który pobłażliwie wzruszał ramionami.
W końcu Elayne i Nynaeve zrezygnowały. Wygładziły spódnice, niespiesznie i niepotrzebnie, ujęły Aviendhę pod ręce, po czym ruszyły z miejsca, nawet nie sprawdzając, czy ich Strażnicy idą za nimi. Oczywiście Elayne, dysponując Więzią, wcale nie musiała tego robić. Podobnie Nynaeve, aczkolwiek przyczyna była inna — więź Aan’alleina należała wprawdzie do innej kobiety, za to jego serce wisiało razem z jego pierścieniem na łańcuszku okalającym kark Nynaeve. Szły ostentacyjnie spacerowym krokiem, nie chcąc, by Birgitte i Lan pomyśleli sobie, że udało im się nakłonić je do pośpiechu, choć prawda była taka, że wędrowały teraz nieco raźniej.
Jakby chcąc sobie to powetować, gawędziły udawanie niedbałym tonem, wybierając jak najbardziej frywolne tematy. Elayne żałowała, że nie miała okazji naprawdę uczestniczyć w Święcie Ptaków, które odbyło się dwa dni wcześniej, i bez śladu wstydu wychwalała skąpe ubiory uczestników. Nynaeve wysłuchała tego z całkowitym spokojem, niemniej prędko zmieniła temat, nawiązując do przypadającego dzisiaj Święta Popiołów. Służący twierdzili, że zapowiedziano pokazy ogni sztucznych, stanowiących rzekomo dzieło jakiegoś Iluminatora uchodźcy. Ponadto do miasta zawitało kilka wędrownych trup akrobatów z dziwacznymi zwierzętami; Elayne i Nynaeve żywo się nimi interesowały, jako że podróżowały ongiś z taką trupą. Rozmawiały też o szwaczkach i gatunkach koronek dostępnych w Ebou Dar, a także o różnych gatunkach jedwabiu i lnu, które można tu było kupić, a w pewnej chwili Aviendha przyłapała się na tym, że z przyjemnością słucha, jak bardzo jej do twarzy nie tylko w tej sukni z szarego jedwabiu, ale również w innych strojach ofiarowanych jej przez Tylin Quintarę, w tych wszystkich znakomitych wełnach, jedwabiach, pończochach i dopasowanej bieliźnie oraz biżuterii. Elayne i Nynaeve również otrzymały ekstrawaganckie podarunki. W sumie prezenty wypełniały wiele kufrów i tobołków, które spoczywały teraz w stajni razem z ich starymi jukami.
— Co się tak krzywisz, Aviendha? — spytała Elayne, klepiąc ją po ramieniu i uśmiechając się. — Niczym się nie przejmuj. Znasz splot, na pewno świetnie sobie poradzisz.
Nynaeve nachyliła bliżej głowę i szepnęła:
— Sparzę ci herbatki, kiedy będę miała możliwość. Znam receptury na zioła, które ukoją twój żołądek. Albo złagodzą kobiece dolegliwości. — I też poklepała ją po ramieniu.
Nic nie rozumiały. Żadne kojące słowa ani zioła nie uleczą tego, co jej dolegało. Zrozumiała bowiem, że naprawdę lubi rozmawiać o koronkach i haftach! Nie wiedziała, czy prychać z niesmaku, czy też łkać z rozpaczy. Robiła się coraz bardziej miękka. Nigdy przedtem nie przyglądała się kobiecym sukniom — no, chyba że podejrzewała, iż w ich fałdach ukryta jest broń — lekceważyła barwę i krój, nie mówiąc już o rozmyślaniu, jak taka suknia leżałaby na niej. Najwyższy czas wyjechać z tego miasta, jak najdalej od pałaców mieszkańców mokradeł. Jeszcze trochę, a zacznie się wdzięczyć. Nie zauważyła tego dotąd u Elayne albo Nynaeve, ale wszyscy wiedzieli, że mieszkanki mokradeł w najbardziej bezwstydny sposób wdzięczyły się, a więc i ona wkrótce z pewnością zrobi się równie miękka, jakby i w jej żyłach płynęło mleko z wodą. Spaceruje sobie pod rękę z kobietami i trajkocze o koronkach! A gdyby ktoś je zaatakował, jak niby sięgnie do noża za pasem? Nóż zapewne okaże się bezużyteczny w starciu z grożącymi im napastnikami, jednak ona nauczyła się wierzyć stali na długo przed tym, zanim się dowiedziała, że potrafi przenosić. Gdyby ktoś spróbował wyrządzić krzywdę Elayne albo Nynaeve — zwłaszcza Elayne, obiecała jednak Matowi Cauthonowi, że obu ich będzie strzegła równie niezawodnie jak Birgitte i Aan’allein — gdyby ktoś spróbował, to ona wrazi stal w jego serce. Koronki! Szli dalej, a ona dalej rozpaczała w duchu nad własną słabością.
Największy stajenny dziedziniec pałacu z trzech stron ograniczały stajnie z wiodącymi doń wielkimi, dwuskrzydłowymi wrotami; tłoczyli się w nich słudzy w zielono-białej liberii. Za nimi, w boksach z białego kamienia czekały konie, osiodłane albo obładowane wiklinowymi koszami. Morskie ptaki kołowały nad ich głowami, nieprzyjemnie przypominając swym donośnym skrzekiem o pobliskim morzu. Nad jasnymi kamieniami bruku powietrze lśniło mgiełką słonecznego żaru i zdawało się gęstnieć od panującego wokół napięcia. Aviendha bywała już świadkiem, jak krew lała się w bardziej pokojowych warunkach.
Renaile din Calon, w czerwonych i żółtych jedwabiach, z rękoma arogancko skrzyżowanymi na piersi, stała na czele grupy dziewiętnastu bosonogich kobiet, których ręce zdobiły tatuaże, natomiast krzyczącym barwom bluzek niewiele tylko ustępowały jaskrawością spodnie i długie szarfy. Pot lśniący na ich ogorzałych twarzach nie odbierał im pełnej powagi godności. Niektóre od czasu do czasu unosiły do nozdrzy maleńkie puzderka ze złotej koronki, wypełnione ciężkimi pachnidłami. Renaile din Calon miała po pięć grubych złotych kolczyków w obu uszach, od jednego z nich do kółka w nosie wzdłuż lewego policzka biegł łańcuszek z medalikami. Trzy kobiety stojące tuż za plecami Renaile din Calon miały po osiem kolczyków i po kilka medalików mniej. Stanowiły one oznakę rangi wśród Ludu Morza, a przynajmniej u kobiet. Żadna nie miała więcej ozdób niż Renaile din Calon, Poszukiwaczka Wiatru Mistrzyni Statków Atha’an Miere, ale nawet dwie uczennice stojące skromnie w tyle, ubrane w ciemne spodnie i lniane bluzki miast jedwabnych, też mogły się poszczycić posiadaniem złotych ozdób. Kiedy pojawiła się Aviendha wraz z pozostałymi, Renaile din Calon ostentacyjnie zerknęła na słońce, które minęło już południowy szczyt swej drogi przez nieboskłon. A potem, wysoko unosząc brwi, przeniosła spojrzenie na nich, spojrzenie, które wyrażało zniecierpliwienie tak wyraźnie, że równie dobrze mogłoby zostać wykrzyczane.
Elayne i Nynaeve stanęły jak wryte, przez co Aviendha również musiała się zatrzymać. Wymieniły zaniepokojone spojrzenia i jak na komendę westchnęły. Aviendha nawet nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że mogłyby spróbować się wykręcić. Więzy umowy krępowały ściśle jej prawie-siostrę oraz Nynaeve, a one same wcześniej mocno zacisnęły ich supły.
— Zajrzę do Kółka Dziewiarskiego — mruknęła pod nosem Nynaeve, na co Elayne odparła nieco silniejszym głosem:
— Sprawdzę, czy siostry są gotowe.
Puściły jej ręce i unosząc spódnice, usunęły się na bok, Birgitte i Lan poszli w ślad za nimi. Ona zaś znalazła się twarzą w twarz z Renaile din Calon, kobietą o orlim wejrzeniu, w którym bez trudu można było dojrzeć świadomość własnej siły i nieugiętości. Na szczęście Poszukiwaczka Wiatru Mistrzyni Statków zaraz odwróciła się do swych towarzyszek tak gwałtownie, że aż zafalowały końcówki jej długiej, żółtej szarfy. Pozostałe Poszukiwaczki Wiatru otoczyły ją wiankiem, pilnie wsłuchując się w słowa, które wypowiadała ściszonym głosem. W tym przypadku Aviendha doskonale wiedziała, że zniszczyłaby wszystko, gdyby uderzyła ją bodaj raz. Starała się więc nawet nie spoglądać szczególnie wojowniczo, ale choć robiła wszystko, by gdzie indziej kierować spojrzenie, ono wciąż wędrowało ku nim. Nikt nie miał prawa zastawiać sideł na jej prawie-siostrę. Kółka w nosie! Wystarczy złapać za ten łańcuszek, a Renaile din Calon Błękitna Gwiazda zrobi zupełnie inną minę.
Drobna Merilille Caendevin i cztery inne Aes Sedai, skupione na jednym z krańców dziedzińca, również przyglądały się Poszukiwaczkom, ale większość kiepsko skrywała irytację za maską niewzruszonego spokoju. Dotyczyło to nawet szczupłej, siwowłosej Vandene Namelle oraz jej lustrzanego odbicia, pierwszej-siostry Adelas, która zazwyczaj wyglądała na najbardziej opanowaną z nich wszystkich. Co jakiś czas to jedna, to druga poprawiała płaszcz podróżny uszyty z cienkiego lnu albo otrzepywała dzielone jedwabne spódnice. Gwałtowne podmuchy wiatru istotnie wzniecały niewielkie tumany pyłu i rozdymały mieniące się płaszcze pięciu Strażników stojących tuż za plecami sióstr, ale nie ulegało wątpliwości, że prawdziwym powodem tych ruchów jest irytacja. Jedynie Sareitha, trzymająca straż przy wielkim okrągłym, białym tobołku, nawet nie drgnęła. Niemniej mars znaczył jej czoło. Pokojówka Merilille, Pol, robiła miny za ich plecami. Aes Sedai gorąco oprotestowały zawartą umowę, za sprawą której obecnie Atha’an Miere zeszły ze swych statków i mocą której najwyraźniej rościły sobie prawo do spoglądania na Aes Sedai z pełnym pretensji zniecierpliwieniem, wszelako jej postanowienia wiązały siostrom języki, nie pozostawiając nic innego, jak dławić się własną irytacją. Zresztą, nawet zręcznie ją skrywały — gdyby chodziło tylko o mieszkańców mokradeł, z pewnością nikt by niczego nie zauważył. Trzecia grupa kobiet, stłoczonych przy przeciwległym krańcu dziedzińca, przyciągała niemalże tyle samo badawczych spojrzeń sióstr co kobiety Ludu Morza.
Reanne Corly oraz dziesięć ocalałych z Kółka Dziewiarskiego Rodziny wierciły się niespokojnie pod wpływem tych pełnych dezaprobaty oględzin, ocierając spocone twarze haftowanymi chusteczkami, poprawiając kolorowe słomkowe kapelusze z szerokimi rondami albo wygładzając bure wełniane spódnice zaszyte z jednej strony i ukazujące warstwy halek równie kolorowych jak odzienie Ludu Morza. Jednak nie tylko spojrzenia Aes Sedai zmuszały je do przestępowania z nogi na nogę, dochodził jeszcze strach przed Przeklętymi, przed gholam, a także wiele innych rzeczy. Powinny były poprzestać na tych wąskich, a za to głębokich dekoltach. Policzki większości tych kobiet znaczyły wyraźne zmarszczki, a jednak przywodziły na myśl małe dziewczynki, które przyłapano na podkradaniu chleba orzechowego. Wszystkie oprócz krępej Sumeko, która z pięściami wspartymi na obfitych biodrach odwzajemniała się Aes Sedai spojrzeniem za spojrzenie. Jedna z nich, Kirstian, stale oglądała się przez ramię i otaczała ją jaskrawa łuna saidara. Być może o dziesięć lat starsza od Nynaeve, z bladą twarzą, wyraźnie odstawała od reszty. Jej twarz robiła się jeszcze bledsza za każdym razem, gdy jej czarne oczy napotykały wzrok Aes Sedai
Nynaeve pospiesznie podeszła do kobiet, które przewodziły Rodzinie. Na widok jej rozpromienionej życzliwością twarzy Reanne i pozostałe uśmiechnęły się z widoczną ulgą. Siły wyrazu odbierały jej nieco ukośne spojrzenia, które kierowały w stronę Lana: bały się go jak wilka, którego zresztą istotnie przypominał. Niemniej jednak tylko dzięki Nynaeve Sumeko nie garbiła się jak pozostałe za każdym razem, gdy jakaś Aes Sedai zerkała w jej kierunku. Nynaeve przysięgła, że wbije tym kobietom do głów odrobinę godności, aczkolwiek Aviendha nie do końca rozumiała po co Nynaeve sama była Aes Sedai, żadna Mądra nigdy nie kazałaby nikomu sprzeciwiać się Mądrym.
A jednak choć reagowała na pozostałe Aes Sedai, w obecności Nynaeve nawet Sumeko zdawała się zachowywać z niejaką służalczością. Kółko Dziewiarskie uważało za dziwne, mówiąc najoględniej, że kobiety tak młode jak Elayne i Nynaeve wydają rozkazy innym Aes Sedai, a tamte słuchają. Sama Aviendha nie bardzo potrafiła się z tym pogodzić. No bo czyż siła czerpania Mocy, czyli coś przynależne człowiekowi od urodzenia jak kolor oczu, mogła znaczyć więcej niż honor, jakiego przysparzały przeżyte lata? Jednak starsze Aes Sedai naprawdę słuchały, a kobietom z Rodziny to wystarczało. Ieine, niemal równie wysoka jak Aviendha i prawie tak smagła jak Lud Morza, reagowała na każde spojrzenie Nynaeve służalczym uśmiechem, Dimana, z jasnorudymi włosami przetykanymi bielą, stale pochylała głowę, gdy padał na nią wzrok Nynaeve, jasnowłosa Sibella zaś skrywała dłonią usta, tłumiąc nerwowy śmiech. Mimo iż wszystkie były odziane na modłę obowiązującą w Ebou Dar, jedynie Tamarla, szczupła, o oliwkowej karnacji, pochodziła z Altary, i to nawet nie z miasta.
Gdy tylko Nynaeve podeszła bliżej, rozstąpiły się, ukazując klęczącą kobietę, z rękoma związanymi na plecach i ze skórzanym workiem na głowie. Jej niegdyś wspaniałe odzienie było podarte i zakurzone. Stanowiła powód do zaniepokojenia w takim samym stopniu, jak miny Merilille albo ewentualna obecność Przeklętych. Być może w jeszcze większym.
Tamarla brutalnie ściągnęła kaptur, wichrząc cienkie warkoczyki z wplecionymi paciorkami; Ispan Shefar usiłowała się podnieść, ale udało jej się tylko niezdarnie przykucnąć, po czym zachwiała się i z powrotem opadła na klęczki, mrugając i chichocząc głupawo. Po jej policzkach ściekały strumienie potu, a rysy pozbawionej piętna upływu lat twarzy szpeciły sińce powstałe podczas pojmania. Zdaniem Aviendhy i tak została potraktowana nader łagodnie, jeśli wziąć pod uwagę jej zbrodnie. Zioła, które Nynaeve wlała przemocą do gardła tej kobiety, nadal zaćmiewały jej umysł i powodowały omdlałość członków, niemniej Kirstian wszystkimi strzępkami Mocy, jakie była w stanie przywołać, trzymała otaczającą ją tarczę. Nie istniała szansa, by ta Służka Cienia mogła uciec — nawet gdyby nie wypiła tych ogłupiających ziół, to wszak Kirstian była równie silna w Mocy jak Reanne, silniejsza od większości Aes Sedai, jakie Aviendha kiedykolwiek poznała — a jednak nawet Sumeko nerwowo skubała spódnice i starała się nie patrzeć na klęczącą.
— Z całą pewnością siostry powinny już ją przejąć. — Niepewny, piskliwy głos Reanne załamywał się, jakby mówiła o kimś innym, a nie o Czarnej siostrze, którą Kirstian odcięła tarczą od
Źródła. — Nynaeve Sedai, my... my nie powinnyśmy być strażnicz... nie powinnyśmy pilnować Aes Sedai.
— Zgadza się — wtrąciła prędko Sumeko, z wyraźnym niepokojem. — Powinny ją teraz przejąć Aes Sedai. — Sibella powtórzyła jej słowa niczym echo i wśród kiwających głowami członkiń Rodziny rozszedł się, niby fala, pomruk aprobaty. Były przeświadczone do głębi, że stoją o wiele niżej od Aes Sedai, niewykluczone wręcz, że wolałyby pilnować trolloków zamiast którejś z nich.
Dezaprobujące spojrzenia Merilille i innych sióstr zmieniły się, kiedy odsłonięta została twarz Ispan Shefar. Sareitha Tomares, która włożyła swój obrzeżony brązowymi frędzlami szal zaledwie przed kilkoma laty i jeszcze nie dorobiła się charakterystycznego pozbawionego piętna wieku wyglądu, spojrzała z niesmakiem, który Służka Cienia powinna dostrzec z odległości co najmniej pięćdziesięciu kroków. Adeleas i Vandene, z palcami wczepionymi w fałdy spódnic, zdawały się zmagać z nienawiścią do kobiety, która kiedyś była ich siostrą, a potem je zdradziła. Spojrzenia, jakimi obrzuciły Kółko Dziewiarskie, nie były jednak wiele cieplejsze. One też w głębi duszy wiedziały, że członkinie Rodziny stoją znacznie niżej od nich. Zresztą w tym wszystkim kryło się znacznie więcej, niemniej wiadomo było, że zdrajczyni należała kiedyś do nich i nikt oprócz nich nie miał do niej prawa. Aviendha myślała podobnie. Panna, która zdradziła swoje siostry włóczni, nie umierała szybko, a przedtem dane jej było zaznać smaku hańby.
Nynaeve dość energicznym ruchem ponownie nasunęła worek na głowę Ispan Shefar.
— Jak dotąd dobrze się spisywałyście i oczekuję, że nadal tak będzie — zwróciła się kategorycznym tonem do kobiet z Kółka Dziewiarskiego. — Jeżeli zacznie odzyskiwać przytomność, wlejcie jej do gardła jeszcze trochę tej mikstury. Dzięki temu będzie otumaniona niczym kozioł, który opił się ale. Zatkajcie jej nos, jeśli nie będzie chciała przełykać. Nawet Aes Sedai wypije grzecznie, jeśli to zrobicie i zagrozicie, że ją wytargacie za uszy.
Reanne opadła szczęka, jej oczy zogromniały, reakcja większości jej towarzyszek okazała się zresztą podobna. Sumeko wprawdzie przytaknęła z ociąganiem, jednak wytrzeszczyła oczy tak samo jak pozostałe. Kiedy kobiety z Rodziny wymawiały „Aes Sedai”, równie dobrze mogłyby wzywać Stwórcę. Myśl o zatykaniu nosa Aes Sedai, nawet jeśli był to w istocie nos Służki Cienia, wywołała na ich twarzach najczystsze przerażenie.
Sądząc po wybałuszonych oczach Aes Sedai, ten pomysł spodobał się im jeszcze mniej. Merilille otwarła usta, zagapiwszy się na Nynaeve, ale dokładnie w tym momencie podeszła do niej Elayne i Szara siostra w zamian ruszyła na nią, rzucając tylko jedno spojrzenie dezaprobaty na Birgitte. Jej głos unosił się w coraz wyższe rejestry, co stanowiło miarę jej poruszenia, normalnie bowiem Merilille zachowywała się bardzo powściągliwie.
— Elayne, musisz koniecznie rozmówić się z Nynaeve. Te kobiety są skonfundowane i przerażone nieomal do utraty zmysłów. To nie pomoże, jeśli ona będzie napędzała im jeszcze większego stracha. Jeżeli Zasiadająca na Tronie Amyrlin rzeczywiście zechce je wpuścić do Wieży... — Tu powoli pokręciła głową, jakby tym gestem próbowała zaprzeczyć takiej możliwości, a może i równocześnie wielu innym rzeczom — ...jeżeli taki istotnie jest jej zamiar, to powinny mieć jasny obraz tego, gdzie ich miejsce, a także...
— Amyrlin istotnie ma taki zamiar — weszła jej w słowo Elayne. Stanowczość w wydaniu Nynaeve polegała na wygrażaniu pięścią przed nosem, u Elayne wyrażała się chłodnym przekonaniem o własnej racji. — Będą miały szansę spróbować raz jeszcze i tym razem nie zostaną przegnane, jeśli znowu im się nie powiedzie. Żadna kobieta, która potrafi przenosić, nie będzie już nigdy odrzucona przez Wieżę. Wszystkie staną się jej częścią.
Aviendha odruchowo gładziła rękojeść noża przy pasie i rozważała te słowa. Egwene, Zasiadająca na Tronie Amyrlin, o której wspomniała Elayne, mówiła z grubsza tak samo. Ona też była przyjaciółką, ale była także Aes Sedai i z nimi właśnie związała swój los. Sama Aviendha nie miała najmniejszej ochoty stać się częścią Białej Wieży. I mocno wątpiła, by chciała tego Sorilea czy którakolwiek z Mądrych.
Merilille westchnęła i splotła ręce na piersiach, a jednak, mimo pozornej zgody z Elayne, wciąż nie potrafiła mówić spokojnie.
— Jako rzeczesz, Elayne. Ale porozmawiajmy o Ispan. Po prostu nie możemy dopuścić...
Elayne uniosła rękę gwałtownym gestem. Tym razem miejsce chłodnego przekonania o własnej słuszności zastąpił rozkaz.
— Ustąp, Merilille. Wy macie Czarę Wiatrów i musicie jej strzec. Tego dla każdego byłoby aż nadto. Dla was z pewnością będzie.
Merilille otwarła usta, po czym na powrót je zamknęła i lekko skłoniła głową na znak rezygnacji. Pod wpływem natarczywego spojrzenia Elayne pozostałe Aes Sedai też pochyliły głowy. Postawa kilku wprawdzie wciąż znamionowała niechęć, niezbyt zresztą zdecydowaną, jednak nie odnosiło się to do wszystkich. Sareitha pospiesznie podniosła leżący u jej stóp okrągły tobół białego jedwabiu. Otoczyła Czarę Wiatrów ramionami i przycisnęła ją do łona, uśmiechając się niespokojnie do Elayne, jakby zapewniając, że strzeże skarbu naprawdę bardzo uważnie.
Kobiety z Ludu Morza wpatrywały się zgłodniałymi oczyma w tobołek, omal nie potrafiły ustać w miejscu. Aviendha nie zdziwiłaby się, gdyby rzuciły się biegiem przez dziedziniec i porwały Czarę. Aes Sedai ewidentnie też to dostrzegły, bo Sareitha uchwyciła pakunek jeszcze mocniej, a Merilille naprawdę zmieniła miejsce i stanęła między nią a Atha’an Miere. Gładkie twarze Aes Sedai aż się napinały, chcąc zachować obojętność. One uważały, że Czara należy do nich; wszystkie przedmioty, które czerpały Jedyną Moc albo pomagały nią manipulować, stanowiły ich zdaniem własność Białej Wieży, niezależnie w czyim posiadaniu naprawdę się znajdowały. Ale targ to targ.
— Słońce zmierza do horyzontu, Aes Sedai — głośno przypomniała Renaile din Calon — a niebezpieczeństwo nie staje się mniejsze. Wszak same to powiedziałyście. Jeżeli wam się wydaje, że grając na zwłokę, w jakiś sposób się wykręcicie, to lepiej zastanówcie się dwa razy. Złamiecie postanowienia umowy, a przysięgam na serce mego ojca, natychmiast wracam na pokład statku. I zabiorę Czarę w ramach rekompensaty. Należy do nas od Pęknięcia.
— Pilnuj swego języka w obliczu Aes Sedai — warknęła Reanne, cała tchnąc oburzeniem, od niebieskiego słomkowego kapelusza po mocne buty wyzierające spod zielono-białych halek.
Usta Renaile din Calon wygięły się w szyderczy grymas.
— A więc wychodzi na to, że meduzy jednak mają języki. Aż dziw bierze, że potrafią się nimi posłużyć, choć żadna Aes Sedai nie udzieliła im pozwolenia.
W jednej chwili dziedziniec stajenny rozbrzmiał zniewagami wykrzykiwanymi przez kobiety z Rodziny i Atha’an Miere: „dzikuski”, „niegodne” i jeszcze gorsze epitety, oraz piskliwymi wrzaskami, które zagłuszyły Merilille próbującą uciszyć Reanne i jej towarzyszki z jednej strony oraz uspokoić Lud Morza z drugiej. Kilka Poszukiwaczek Wiatru przestało gładzić rękojeści sztyletów wepchniętych za szarfy — ich palce zaciskały się na nich kurczowo. Wokół jednej wykwitła łuna saidara, a wkrótce pozostałe odziane na kolorowo kobiety poszły w jej ślady. Członkinie Rodziny, wyraźnie oszołomione, bynajmniej jednak nie ustawały w swoich tyradach; Sumeko objęła Źródło, potem Tamarla, a po niej zwiewna gołębiooka Chilares i niebawem zarówno one wszystkie, jak i wszystkie Poszukiwaczki Wiatru stały spowite lśniącą poświatą, gdy tymczasem w powietrzu fruwały słowa i wrzały temperamenty.
Aviendha miała ochotę jęczeć w głos. Lada chwila poleje się krew. Poszłaby za przykładem Elayne, ale zimna furia jej prawie-siostry obejmowała jednako Poszukiwaczki Wiatru jak i kobiety z Kółka Dziewiarskiego. Elayne niewiele cierpliwości potrafiła zachować w obliczu głupoty, zarówno swojej, jak i cudzej, a obrzucanie się zniewagami w chwili, gdy wróg był być może tuż-tuż, stanowiło przejaw głupoty najgorszej odmiany. Aviendha ścisnęła silnie rękojeść noża, a po chwili objęła saidara — omal nie załkała, gdy wypełniło ją życie i radość. Mądre posługiwały się Mocą jedynie wtedy, gdy zawodziły słowa, ale tutaj na nic były słowa i stal. Żałowała tylko, że nie wie, kogo zabić w pierwszej kolejności.
— Dosyć! — Przenikliwy okrzyk Nynaeve sprawił, że wszystkim słowa zamarły na ustach. Zdumione twarze obróciły się błyskawicznie w jej stronę. Ona tymczasem ostrzegawczo potrząsnęła głową i wycelowała palec w stronę kobiet z Kółka Dziewiarskiego.
— Skończcie z tą dziecinadą! — Tym razem chyba starała się ściszyć nieco głos, ale różnica była nieznaczna. — Czy może zamierzacie się tak handryczyć, dopóki nie pojawią się Przeklęci i nie zgarną Czary razem z nami na dokładkę? A wy — tu wycelowała palec w stronę Poszukiwaczek Wiatru — przestańcie robić wszystko, by wymigać się od postanowień targu! Nie dostaniecie Czary, dopóki nie spełnicie obietnic co do ostatniego słowa! Nie myślcie sobie, że to wam się uda! — Wreszcie zwróciła się ku Aes Sedai. — Wy natomiast!... — A ponieważ tym razem zderzyła się z reakcją, która polegała wyłącznie na chłodnym zdumieniu, potok jej słów urwał się raptownie, rodząc kwaśne burknięcie. Aes Sedai nie przyłączyły się do chóru krzykaczek, starały się je uciszyć. Łuna saidara nie otaczała żadnej.
Rzecz jasna, to nie wystarczyło, by Nynaeve uspokoiła się do końca. Gwałtownym ruchem poprawiła kapelusz, najwyraźniej nadal przepełniona gniewem, któremu koniecznie musiała dać upust. Ale kobiety z Rodziny wpatrywały się w kamienie brukowe ze wstydem na poczerwieniałych twarzach i nawet Poszukiwaczki Wiatru zdawały się nieco zbite z pantałyku... nieco... bo mruczały coś do siebie, jednocześnie nie bardzo potrafiąc spojrzeć Nynaeve w oczy. Łuny gasły jedna po drugiej, aż wreszcie już tylko Aviendha obejmowała Źródło.
Wzdrygnęła się, kiedy Elayne dotknęła jej ramienia. Robiła się miękka. Pozwalała, by ludzie podkradali się do niej cichaczem, i podskakiwała, gdy ktoś jej znienacka dotknął.
— Jak się zdaje, przetrwaliśmy ten kryzys — mruknęła Elayne. — Chyba czas już ruszać, zanim wybuchnie następny. — Nieznaczny rumieniec na jej policzkach stanowił jedyną pamiątkę po tym, że w ogóle wpadła w złość. Taki sam widniał na twarzy Birgitte. Od czasu, gdy połączyła je więź, pod niektórymi względami upodobniły się do siebie.
— Dawno po czasie — zgodziła się Aviendha. Jeszcze trochę, a naprawdę zmieni się w kolejną mieszkankę mokradeł o mlecznym sercu.
Śledziły ją oczy wszystkich zebranych, kiedy szła przez dziedziniec, aż na jego środek, do miejsca, które przedtem zbadała i intuicyjnie wyczuła tak dokładnie, że rozpoznałaby je nawet z zamkniętymi oczami. Obejmowaniu Źródła towarzyszyła radość, radość przenoszenia saidara, radość, której nie potrafiłaby ująć słowami. Wchłonąć w siebie saidara, być przez niego wchłoniętą, równało się wrażeniu, że zrzuca kajdany czasu. Złudzenie, twierdziły Mądre, równie fałszywe i niebezpieczne jak miraż wody w Termool — a jednak zdawało się bardziej prawdziwe niż ten bruk pod jej stopami. Zwalczyła pokusę, by zaczerpnąć jeszcze więcej, już obejmowała niemal tyle, na ile pozwalały jej ograniczenia. Wszystkie zebrane na dziedzińcu stłoczyły się tuż przy niej, kiedy zaczęła tkać sploty.
Po wszystkim, na co się napatrzyła, Aviendhę nadal zaskakiwała wielość rzeczy, których Aes Sedai nie potrafią wykonać. W Kółku Dziewiarskim było parę silnych kobiet, ale jedynie Sumeko i, o dziwo, Reanne otwarcie przyglądały się temu, co ona teraz robi. Sumeko posunęła się nawet tak daleko, że odtrąciła rękę Nynaeve, która próbowała poklepać ją zachęcająco po ramieniu — czym zarobiła sobie na minę pełną zaskoczenia i oburzenia, której jednak tamta, z wzrokiem utkwionym w Aviendhę, w ogóle nie zauważyła. Natomiast Poszukiwaczki Wiatru bez reszty dysponowały wystarczającą siłą. One dla odmiany przypatrywały się równie zachłannie jak przedtem Czarze. Targ dawał im do tego pełne prawo.
Aviendha skoncentrowała uwagę i sploty zlały się ze sobą, tworząc połączenie między dziedzińcem a miejscem, które wcześniej ona, Elayne i Nynaeve wybrały na mapie. Wykonała gest naśladujący rozchylanie klap przesłaniających wejście do namiotu. Nie był to wprawdzie element splotu, którego nauczyła ją Elayne, ale zapamiętała z tego tyle, co zrobiła kiedyś sama, dużo wcześniej, zanim Egwene wykonała swoją pierwszą bramę. Sploty zlały się w srebrzystą, pionową kreskę, która obróciła się i przekształciła w otwór w powietrzu, wyższy od człowieka i szerokości jego wzrostu. Za nim roztaczał się widok na sporą polanę otoczoną drzewami wybijającymi w niebo na dwadzieścia albo trzydzieści stóp, znajdującą się w odległości wielu mil na północ od miasta, na przeciwległym brzegu rzeki. Zbrązowiała sięgająca do kolan trawa dochodziła aż do bramy, falując na lekkim wietrze: niektóre z rosnących najbliżej źdźbeł zostały ucięte równo jak nożem, inne przecięte wzdłuż. Nawet brzytwa zdawałaby się tępa, gdyby ją porównać z krawędziami bramy.
Nie była zadowolona ze swojego dzieła. Elayne utkałaby ten splot, wykorzystując zaledwie ułamek swej siły, Aviendha natomiast musiała włożyć weń niemal wszystko, czym dysponowała. Z drugiej strony, wierzyła, że utkałaby większą, równie dużą, do jakiej była zdolna Elayne, gdyby zastosowała sploty, jakie utkała bez udziału myśli podczas tamtej ucieczki przed Randem al’Thorem — tak dawno temu... — ale niezależnie od tego, ile razy próbowała, potrafiła przypomnieć sobie jedynie jakieś strzępki. Nie czuła zazdrości — była wręcz dumna z osiągnięć jej prawie-siostry — ale porażka zasnuła jej serce mrokiem hańby. Sorilea albo Amys nie darowałyby jej, gdyby się dowiedziały. Tej hańby. Za dużo pychy, tak by to określiły. Tylko Amys by zrozumiała, sama była kiedyś Panną. A jednak jak inaczej nazwać coś, co nie wychodzi, a co zasadniczo pozostaje w zasięgu możliwości. Gdyby nie musiała podtrzymywać splotu, uciekłaby tam, gdzie nikt by jej nie widział.
Wyjazd został wcześniej starannie przygotowany, więc w chwili gdy brama otwarła się do końca, na całym dziedzińcu zapanowało ogólne poruszenie. Dwie kobiety z Kółka Dziewiarskiego podźwignęły zakapturzoną Służkę Cienia na nogi, a Poszukiwaczki Wiatru pospiesznie uformowały się w szereg za Renaile din Calon. Stajenni poczęli wyprowadzać konie. Lan, Birgitte i jeden ze Strażników Careane, szczupły mężczyzna o nazwisku Cieryl Arjuna, natychmiast przemknęli przez bramę. Podobnie jak Far Dareis Mai, Strażnicy zawsze rościli sobie prawo do pójścia przodem. Aviendhę aż zaswędziły stopy, by pobiec za nimi, ale nie miało to już żadnego sensu. W odróżnieniu od Elayne nie dałaby rady zrobić więcej niż pięć albo sześć kroków, bo splot zaraz by osłabł, a podwiązać go też nie potrafiła. Myśl ta przygnębiła ją dodatkowo.
Tym razem nie istniały podstawy, by oczekiwać jakiegoś niebezpieczeństwa, więc Aes Sedai natychmiast przeszły przez bramę śladem tamtych, a z nimi Elayne oraz Nynaeve. Wprawdzie w tych leśnych okolicach było wiele farm, toteż mogło się okazać, że trzeba będzie odstraszyć jakiegoś zabłąkanego pasterza albo parę młodych szukających prywatności, którzy wszak nie powinni zobaczyć zbyt wiele, niemniej jednak żaden z Tych Którzy Dusze Oddali Cieniowi ani też żadne z Pachołków Cienia nie mogło znać tej polany; tylko ona, Elayne i Nynaeve o niej wiedziały, a ze strachu przed podsłuchującymi nawet ze sobą o tym nie rozmawiały. Stojąca w bramie Elayne spojrzała pytająco na Aviendhę, ale ta dała jej znak gestem, że ma iść dalej. Plany są po to, by je realizować, przynajmniej do czasu, aż zaistnieją silne racje, nakazujące je zmieniać.
Przez bramę przechodziły teraz powoli Poszukiwaczki Wiatru, znienacka tracąc rezon, gdy kolejno podchodziły do tego czegoś, o czym nigdy nawet nie śniły; przed wejściem robiły głęboki wdech. I wtedy niespodzianie tamto mrowienie powróciło.
Aviendha uniosła wzrok ku oknom wyglądającym na dziedziniec. Każdy łatwo mógł się ukryć za ekranami wykonanymi z żelaza kutego w fantazyjne wzory i pomalowanego na biało. Tylin zakazała służbie podchodzić do tych okien, ale kto by powstrzymał Teslyn, Joline albo... Coś kazało jej przenieść spojrzenie jeszcze wyżej, na kopuły i wieże. Tam smukłą iglicę otaczały wąskie przejścia i na jednym z nich, bardzo wysoko, lśniła czarna sylwetka otoczona ostrą aureolą świecącego za nią słońca. Mężczyzna.
Oddech uwiązł jej w gardle. Nic w jego pozie, w dłoniach wspartych na kamiennej balustradzie, nie zapowiadało niebezpieczeństwa, a jednak Aviendha natychmiast zrozumiała, że to przez niego tak ją mrowi między łopatkami. Ten Który Duszę Oddał Cieniowi nie stałby tak sobie i zwyczajnie patrzył, ale tamten stwór, ten gholam... Poczuła lód w żołądku. To mógł być jakiś pałacowy służący. Mógł, a jednak przekonana była, że nie jest. W strachu nie było nic z hańby.
Z niepokojem zerknęła na kobiety nadal przestępujące bramę... z tak bolesną powolnością. Połowa z Ludu Morza już przeszła na drugą stronę, te z Kółka Dziewiarskiego czekały na końcu, pilnie strzegąc Służki Cienia, mimo przepełniającego je niepokoju, równocześnie wyraźnie zmagały się z oburzeniem wobec faktu, że oto kobiety z Ludu Morza mogły przejść pierwsze. Gdyby wypowiedziała swoje podejrzenia na głos, kobiety z Rodziny zapewne rzuciłyby się do ucieczki — na zwykłą wzmiankę o Tych Którzy Dusze Oddali Cieniowi zasychało im w ustach, a ich wnętrzności zdawały się zamieniać w wodę — a Poszukiwaczki Wiatru zapewne spróbowałyby natychmiast zagarnąć Czarę. Dla nich Czara była czymś absolutnie najważniejszym. Ale tylko ślepy dureń stoi i drapie się po głowie, gdy do stada, którego kazano mu strzec, podkradał się lew. Złapała jedną z Atha’an Miere za czerwony jedwab rękawa.
— Przekaż Elayne... — Twarz jakby wykuta z gładkiego czarnego kamienia zwróciła się w jej stronę, kobieta miała pełne wargi, a jednak potrafiła jakoś sprawić, że zdawały się cienkie jak kreska, oczy przypominały czarne kamyki, płaskie i twarde. Jaką wiadomość przekazać, żeby nie spowodować tych wszystkich kłopotów, których się obawiała? — Przekaż Elayne i Nynaeve, że mają zachować czujność. Powiedz im, że wrogowie zawsze pojawiają się wtedy, gdy najmniej się spodziewasz. Nie zawiedź, musisz im to koniecznie powiedzieć. — Poszukiwaczka przytaknęła z ledwie skrywanym zniecierpliwieniem, ale o dziwo, zaczekała, aż Aviendha ją puści i dopiero wtedy z wahaniem przeszła przez bramę.
Krużganek na szczycie wieży był pusty. Aviendha jednak nie poczuła ulgi. Tamten mógł być teraz wszędzie. Może właśnie schodził na dziedziniec. Kimkolwiek był, czymkolwiek był, był niebezpieczny; to nie jakiś wir piasku tańczący w jej wyobraźni. Czterej Strażnicy stali, formując czworokąt przy bramie — wartownicy, którzy mieli odejść ostatni — a mimo że gardziła ich mieczami, cieszyło ją, że nie tylko ona potrafi się tutaj posługiwać ostrą stalą. Co wcale nie znaczyło, by mieli większe szanse w starciu z gholam albo, jeszcze gorzej, z jednym z Tych Którzy Dusze Oddali Cieniowi, niźli słudzy czekający przy koniach. Tudzież ona sama.
Sprężywszy się w sobie, czerpała dalej Moc, aż w końcu słodycz saidara zaczęła do złudzenia przypominać ból. Odrobinę więcej i ból przerodziłby się w oślepiającą agonię towarzyszącą tym chwilom, które albo przynosiły śmierć, albo bezpowrotną utratę zdolności przenoszenia. Żeby te kobiety przestały wreszcie tak człapać i przyspieszyły kroku! W strachu nie było nic z hańby, ale bardzo się bała, że on zbyt wyraźnie maluje się na jej twarzy.