19 Prawo

Zasiadające bez żadnych oporów dosiadły koni; podobnie jak Egwene chciały już czym prędzej odjechać, zwłaszcza Romanda i Lelaine, obie zimne niczym owiewający je wiatr, z oczyma ciskającymi błyskawice. Pozostałe stanowiły wcielenie opanowania Aes Sedai, którym wionęło od nich niczym jakąś duszącą wonią, a jednak ruszyły do swych wierzchowców tak szybko, że porzuceni przez nie arystokraci rozdziawili usta, a jaskrawo odziani służący aż się potykali przy pakowaniu jucznych koni, żeby tylko za nimi nadążyć.

Egwene narzuciła ostre tempo po zaśnieżonej drodze; Daishar je wytrzyma, a wystarczyło jedno spojrzenie w stronę lorda Bryne’a i skinienie głowy w odpowiedzi, by się upewnić, że ich eskorta da radę poruszać się równie prędko. Siuan na Beli i Sheriam na Skrzydle dogoniły ją w pędzie. Przedzierali się tak przez śniegowe zaspy sięgające koniom do pęcin, Płomień Tar Valon marszczył się na lodowatym wietrze i nawet wtedy, gdy trzeba było zwalniać, bo końskie kopyta zapadały się w skorupę zlodowaciałego śniegu, to i tak posuwali się miarowo do przodu.

Zasiadające nie miały innego wyboru, jak tylko dotrzymać tempa, mimo że traciły możliwość prowadzenia rozmowy po drodze. Ten, kto przy tak forsownej jeździe nie zwracał uwagi na własnego konia, ryzykował, że jego zwierzę połamie sobie nogi, a on sam skręci kark. A mimo to zarówno Romanda, jak i Lelaine jakimś sposobem zgromadziły przy sobie swe koterie i obie grupki brnęły przed siebie otoczone zabezpieczeniami przeciwko podsłuchiwaniu. Dwie Zasiadające wygłaszały jakieś tyrady, Egwene potrafiła sobie wyobrazić, na jaki temat. Pozostałe Zasiadające, skoro już o nich mowa, przez jakiś czas jechały zwartą gromadą, cicho o czymś rozmawiając i stale rzucając chłodne spojrzenia to nią, to na siostry otulone saidarem. Jedynie Delana ani razu nie włączyła się w którąś z przelotnych rozmów, cały czas trzymając blisko Halimy, która nareszcie zdradzała oznaki zmarznięcia. Miała skurczoną twarz i przytrzymywała płaszcz blisko ciała, ale jednocześnie starała się pocieszać Delanę, niemal bezustannie coś do niej szepcząc. Delana rzeczywiście zdawała się potrzebować pociechy; ściągnięte brwi tworzyły zmarszczkę na jej czole, co ją naprawdę postarzało.

Nie ją jedną coś trapiło. Wprawdzie pozostałe siostry uparcie starały się zachować pozory, promieniując absolutną równowagą ducha, za to Strażnicy wyglądali, jakby oczekiwali, że w każdej chwili spod śniegu coś na nich wyskoczy, i wiecznie wodzili w krąg wzrokiem, pozwalając połom płaszczy powiewać swobodnie za plecami, aby mieć wolne ręce. Kiedy Aes Sedai niepokoiła się czymś, niepokoił się również jej Strażnik, a Zasiadające były zanadto zaabsorbowane, by jeszcze myśleć o uspokajaniu mężczyzn. Widząc to, Egwene tylko się cieszyła. Jeśli Zasiadające były niespokojne, oznaczało to, że nie podjęły jeszcze żadnej decyzji.

Kiedy Bryne wysforował się naprzód, żeby naradzić z Uno, skorzystała z okazji i wypytała Siuan oraz Sheriam o to, czego się dowiedziały na temat poczynań Aes Sedai i Gwardii Wieży na terytorium Andoru.

— Niewiele — odparła Siuan przez ściśnięte gardło. Kudłata Bela wyraźnie bez trudu znosiła to tempo, inaczej niż Siuan, która jedną dłonią ściskała kurczowo wodze, a drugą rozpaczliwie przytrzymywała się łęku. — Na ile potrafiłam się rozeznać, krąży o tym wszystkim z pięćdziesiąt różnych plotek, przy czym żadna nie znajduje potwierdzenia w faktach. Opowieści z gatunku tych, które powstają z niczego, ale równocześnie mogą się okazać prawdziwe. — Bela zgubiła krok, gdy jej przednie kopyta zapadły się głęboko w śnieg i Siuan jęknęła głośno. — Ażeby te wszystkie konie sczezły w Światłości!

Sheriam nie dowiedziała się więcej. Pokręciła głową i westchnęła z irytacją.

— Moim zdaniem to czyste brednie, Matko. Jak świat światem wśród ludzi zawsze krążyły plotki o siostrach, które się gdzieś podstępnie zakradają. Czy ty się kiedyś nauczysz jeździć konno, Siuan? — dodała głosem nagle ociekającym szyderstwem. — Wieczorem nie będziesz mogła chodzić! — Sheriam musiała mieć nieźle stargane nerwy, skoro pozwoliła sobie na taki wybuch. A ponadto stale wierciła się w siodle, co znaczyło, że zapewne sama znajdowała się w stanie, jaki wróżyła dla Siuan.

Siuan, której spojrzenie w jednej chwili stwardniało, otworzyła usta, wyraźnie gotowa wycedzić coś jadowitego, niepomna, że mogła obserwować je któraś z jadących za sztandarem.

— Uspokójcie się, obydwie! — warknęła Egwene. Zrobiła długi, uspokajający wdech. Sama czuła się nieco skonfundowana. Niezależnie od tego, w co wierzyła Arathelle, każdy oddział wysłany przez Elaidę będzie zbyt liczny, by można mówić o niepostrzeżonym zakradaniu się gdziekolwiek. A zatem ich celem musiała być Czarna Wieża, co z pewnością należało traktować jako zarzewie katastrofy. Lepiej dalej skubać to kurczę, które masz przed sobą, niż wspinać się w ślad za innym na drzewo. Zwłaszcza kiedy to drzewo rośnie w innym kraju i być może nie siedzi na nim żadne kurczę.

A jednak kiedy już dojeżdżali do obozu, liczyła się ze słowami przy wydawaniu poleceń Sheriam. Była Zasiadającą na Tronie Amyrlin, a to oznaczało odpowiedzialność za wszystkie Aes Sedai, nawet za te, które podporządkowały się Elaidzie. Za to głos miała twardy jak skała. Za późno, żeby się bać, gdy już się schwyciło wilka za uszy.

Treść rozkazów sprawiła, że Sheriam zrobiła wielkie oczy.

— Matko, jeśli mi wolno spytać, dlaczego?... — Zawiesiła głos pod wpływem zimnego spojrzenia Egwene i przełknęła ślinę. — Stanie się, jak powiadasz, Matko — powiedziała powoli. — Dziwne, pamiętam dzień, kiedy ty i Nynaeve przybyłyście do Wieży, dwie młode dziewczyny, które nie potrafiły zdecydować, czy mają być podniecone czy przestraszone. Tyle się zmieniło od tego czasu. Wszystko.

— Nic nigdy nie pozostaje takie samo — odparła Egwene. Popatrzyła znacząco na Siuan, która udawała, że tego nie widzi. Sheriam dla odmiany wyglądała na bliską mdłości.

W tym momencie wrócił lord Bryne i od razu wyczuł, że coś się święci. Powiedział tylko, że zdążyli w samą porę, a potem już nie otwierał ust. Roztropny mężczyzna.

Niezależnie, czy rzeczywiście było to w samą porę, czy może nie, tarcza słońca dotykała już prawie wierzchołków drzew, gdy wjechali na rozległy obszar obozowiska armii. Wozy i namioty rzucały długie cienie na śniegu, a spora liczba ludzi była zajęta budowaniem dodatkowych szałasów z gałęzi. Brakowało im namiotów nawet dla żołnierzy, a wszak w obozie mieszkało niemal tyle samo rymarzy, praczek, grotarzy i jeszcze innych osób, które musiały towarzyszyć armii. Dźwięczenie kowadeł zdradzało obecność rymarzy, płatnerzy i kowali, którzy nadal pracowali mimo późnej pory. Wszędzie płonęły ogniska, na których gotowano strawę, i żołnierze z ich eskorty zrzucali z siebie zbroje, pragnąc jak najprędzej skorzystać z tego dobrodziejstwa, jakim jest ciepło i gorące jadło, oczywiście po tym, jak już się zatroszczą o stąpające teraz ciężko wierzchowce. O dziwo, mimo iż go odprawiła, Bryne dalej jechał uparcie przy boku Egwene.

— Jeśli pozwolisz, Matko — powiedział. — Chciałbym ci towarzyszyć jeszcze przez czas jakiś. — Sheriam odwróciła się w siodle, spoglądając na niego ze zdumieniem. Siuan zareagowała podobnie, jednak nawet nie odwróciła głowy, jakby bała się bodaj skierować na niego wzrok nagle zogromniałych oczu.

Co on sobie wymyślił? Że będzie jej służył jako straż przyboczna? Chronił przed siostrami? Przecież wystarczyłby tamten mężczyzna, któremu kapało z nosa. A może chciał zademonstrować, że całą duszą stoi po jej stronie? Przecież mógł to też zrobić nazajutrz, pod warunkiem że tej nocy wszystko pójdzie dobrze; w danym momencie taka rewelacja mogła sprawić, że cała Komnata wybierze kurs w kierunku, o którym nie miała odwagi nawet pomyśleć.

— Tę noc zajmą sprawy Aes Sedai — powiedziała mu stanowczo. No tak, ale jakkolwiek by było, zaofiarował, że dla niej podejmie każde ryzyko. Nie potrafiła orzec, co nim powodowało... która kobieta pojmowała motywacje, kierujące mężczyzną?... a jednak była mu wdzięczna. Za to, jak również za inne rzeczy. — Lordzie Bryne, jeśli nie przyślę do ciebie Siuan, będzie to oznaczało, że masz jeszcze przed świtem ruszać w drogę. Być może zostanę obarczona winą za to, co dziś zaszło, a wtedy konsekwencje odbiją się również na tobie. Pozostawanie tutaj mogłoby się okazać zbyt niebezpieczne. Wręcz fatalne w skutkach. Nie sądzę, by potrzebowały jakichś wyrafinowanych wymówek. — Nie musiała określać, kto miałby potrzebować wymówek.

— Dałem ci moje słowo — odparł cicho, klepiąc Podróżnika po karku. — Przysiągłem Tar Valon. — Urwał i zerknął na Siuan. Nie tyle z wahaniem, ile raczej z namysłem. — Nieważne, jakie to sprawy będziecie tej nocy załatwiać — powiedział w końcu. — Pamiętaj, że masz za sobą trzydzieści tysięcy ludzi i Garetha Bryne’a. To powinno się liczyć, nawet w oczach Aes Sedai. Do jutra, Matko. — Zawróciwszy swego gniadosza, zawołał jeszcze przez ramię: — Ciebie też się spodziewam jutro zobaczyć, Siuan. Tutaj nic nie uległo zmianie. — Siuan wpatrywała się w jego plecy, kiedy odjeżdżał. W jej wzroku kryła się udręka.

Egwene nie potrafiła się powstrzymać i też się za nim gapiła. Nigdy przedtem nie był taki otwarty, w każdym razie nie do tego stopnia. Dlaczego akurat teraz?

Pokonawszy czterdzieści czy pięćdziesiąt kroków, jakie dzieliły obóz armii od obozu Aes Sedai, dała znak Sheriam, która posłusznie ściągnęła wodze przy pierwszych namiotach. Ona i Siuan jechały dalej. Za sobą usłyszały podniesiony głos Opiekunki, zaskakująco wyraźny i pewny.

— Zasiadająca na Tronie Amyrlin zwołuje na dziś wieczór oficjalne posiedzenie Komnaty. Niechaj czym prędzej zostaną poczynione niezbędne przygotowania. — Egwene nawet się nie obejrzała.

Tuż przed namiotem podbiegła do nich chuda stajenna, by zająć się Daisharem oraz Belą. Jej twarz była ściągnięta z zimna i ledwie skłoniwszy głowę, natychmiast oddaliła się razem z końmi, równie prędko jak się zjawiła. Ciepło buchające od koszy z płonącymi węglami ustawionych we wnętrzu namiotu było niczym cios w twarz. Aż do tego momentu Egwene nawet nie zauważała, jak mroźno jest na dworze. I jak sama zmarzła.

Chesa wzięła od niej płaszcz i aż krzyknęła, dotknąwszy jej dłoni.

— Przecież przemarzłaś na kość, Matko! — I nie przestając paplać, energicznie zabrała się za składanie płaszczy Egwene i Siuan, wygładzanie koców na posłaniu Egwene, przekładanie zawartości tacy ustawionej na jednej z komód. — Gdybym ja tak przemarzła, to natychmiast wskoczyłabym do łóżka obłożonego gorącymi cegłami. Ale najpierw bym się najadła. Na nic otaczające ciepło, jak się człowiek nie rozgrzeje od wewnątrz. Przyniosę kilka dodatkowych cegieł, żeby ci je włożyć pod nogi, gdy będziesz jadła wieczerzę. Oczywiście dla Siuan Sedai też przyniosę. Och, gdybym ja była taka głodna, to pewnie kusiłoby mnie, żeby połykać całe kęsy, ale od tego zawsze boli brzuch. — Zatrzymawszy się obok tacy, popatrzyła znacząco na Egwene i z satysfakcją pokiwała głową, kiedy ta obiecała, że nie będzie jadła zbyt prędko.

Nie bardzo ją było stać na jakąś trzeźwą reakcję. Obecność Chesy zawsze działała kojąco, ale po dzisiejszym dniu Egwene niemal śmiała się z zadowolenia. Ta kobieta nie wiedziała, co to są komplikacje. Na tacy stały dwie białe misy pełne gulaszu z soczewicy, a obok wysoki dzban z korzennym winem, dwa srebrne kubki i dwie duże bułki. Chesa jakimś sposobem przewidziała, że Siuan będzie jadła razem z Egwene. Znad mis i dzbana unosiła się para. Jak często Chesa wymieniała tę tacę, by mieć pewność, że Egwene od progu powita ciepła strawa? Prosta i nieskomplikowana. I opiekuńcza jak matka. Albo prawdziwa przyjaciółka.

— Na razie muszę zapomnieć o łóżku, Chesa. Czeka mnie jeszcze praca tej nocy. Czy zechcesz nas zostawić same?

Siuan pokręciła głową, kiedy klapa wejścia do namiotu opadła za pulchną kobietą.

— Jesteś pewna, że ona przypadkiem nie służyła przy twojej rodzinie, od czasu gdy byłaś dzieckiem? — mruknęła.

Egwene wzięła sobie jedną z misek, do tego bułkę i łyżkę, po czym z westchnieniem usadowiła się na krześle. Objęła także Źródło i otoczyła namiot zabezpieczeniami przeciwko podsłuchowi. Niestety, saidar tylko pogłębił dokuczliwą świadomość zmarzniętych rąk i stóp. Misa zdawała się zbyt gorąca, by ją utrzymać w dłoniach, bułka podobnie. Och, jakżeby się cieszyła, gdyby naprawdę dostała te gorące cegły.

— Czy możemy coś jeszcze zrobić? — spytała i skwapliwie przełknęła łyżkę gulaszu. Jadła żarłocznie i nic dziwnego, od śniadania, i to wczesnego, nie miała nic w ustach. Soczewica i zdrewniałe marchewki smakowały jak najlepsza z potraw przyrządzanych przez jej matkę. — Nic więcej mi nie przychodzi do głowy, a tobie?

— Zrobiłyśmy wszystko, co było można. Wszystko, na co stać śmiertelniczki, reszta pozostaje w ręku Stwórcy. — Siuan wzięła do ręki drugą miskę i przysiadła ciężko na niskim zydlu, ale po chwili zapatrzyła się tępo w wypełniający ją gulasz, bełtając w nim łyżką. — Nie powiesz mu, prawda? — powiedziała w końcu. — Nie przeżyłabym, gdyby się dowiedział.

— A czemuż to, na miłość Światłości?

— Bo on by z tego skorzystał — odparła ponurym głosem Siuan. — Och, nie, nie w ten sposób. Wcale tak nie myślę. — Potrafiła niekiedy być bardzo pruderyjna. — Ale za to zrobiłby mi z życia Szczelinę Zagłady! — A co z tym codziennym praniem mu bielizny, czyszczeniem butów i siodła? Czy to nie była Szczelina Zagłady?

Egwene westchnęła. Jak to możliwe, by wrażliwa, inteligentna i utalentowana kobieta, pod tym jednym względem była taką trzpiotką? W tej samej chwili przed jej oczyma pojawił się obraz. Ona, we własnej osobie, na kolanach u Gawyna, podczas miłosnych igraszek. W jakiejś tawernie! Przegnała tę wizję, z całą stanowczością.

— Siuan, potrzebuję twojego doświadczenia. Potrzebuję twojego umysłu. Zabraniam ci głupieć na punkcie lorda Bryne’a. Jeśli nie potrafisz wziąć się w garść, zapłacę tyle, ile jesteś mu winna, i zabronię ci go widywać. Naprawdę tak zrobię.

— Przyrzekłam odpracować dług — oświadczyła upartym tonem Siuan. — Mam tyle samo honoru co przeklęty lord Gareth Bryne! Tyle samo, albo i więcej! On dotrzymuje słowa, to i ja dotrzymam swojego! A poza tym Min powiedziała, że muszę blisko się go trzymać, bo inaczej oboje umrzemy. Czy coś takiego. — A jednak rumieniec na policzkach zdradzał ją. Ani własny honor, ani też widzenia Min nic jej nie obchodziły, zwyczajnie była gotowa godzić się na wszystko, byle tylko być jak najbliżej tego mężczyzny!

— Już wszystko rozumiem. Ciebie całkiem zamroczyło i jeśli każę ci trzymać się od niego z daleka, to ty albo nie usłuchasz, albo całkiem się pogrążysz i zupełnie zatoniesz w chmurach. Co w takim razie zamierzasz z nim zrobić?

Wykrzywiona z oburzenia Siuan wygłosiła dłuższą tyradę o tym, co chciałaby zrobić z cholernym Garethem Bryne’em. Żaden z jej pomysłów na pewno by mu się nie spodobał. Niektórych może nawet by nie przeżył.

— Siuan — przerwała jej ostrzegawczym tonem Egwene. — Jeszcze raz wyprzesz się tego, co jest widoczne jak na dłoni, a powiem mu o wszystkim i na dodatek jeszcze zapłacę.

Siuan nadąsała się! Nadąsała! Siuan!

— Nie mogę być zakochana, bo nie mam na to czasu. Jestem tak zajęta pracą dla ciebie i dla niego, że ledwie mi starcza czasu na myślenie. I jeśli dzisiejszej nocy wszystko pójdzie dobrze, to przybędzie mi dwa razy więcej rzeczy do zrobienia. A poza tym... — Poprawiła się na stołku, ze zmarkotniałą twarzą. — A jeśli on... nie odwzajemnia moich uczuć? — mruknęła. — Nigdy nie próbował mnie choćby pocałować. Jego nie obchodzi nic oprócz czystych koszul.

Egwene poskrobała łyżką po dnie miski, ze zdziwieniem przekonując się, że nic tam już nie ma. Po bułce zostało tylko wspomnienie w postaci okruchów na sukni. Światłości, toż nadal miała pusto w żołądku. Z nadzieją zajrzała do miski Siuan, która zapamiętale rysowała kółka w swojej soczewicy, jakby nie znała ciekawszych zajęć.

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Dlaczego lord Bryne tak się upierał, żeby Siuan odpracowała swój dług nawet wtedy, gdy się już dowiedział, kim ona jest? Tylko dlatego, że mu to obiecała? To idiotyczny układ. Tyle że właśnie dzięki niemu Siuan mogła trzymać się blisko Bryne’a. A skoro już o tym mowa, Egwene sama często się zastanawiała, dlaczego Bryne zgodził się dowodzić ich armią. Musiał przecież wiedzieć, że tym samym być może kładzie głowę na katowskim pieńku. I dlaczego sprezentował tę armię właśnie jej, młodocianej Amyrlin, skoro nie mógł się nie orientować, że ona nie cieszy się wśród sióstr ani autorytetem, ani nie ma bodaj żadnej przyjaciółki, oprócz Siuan, rzecz jasna? Czyżby odpowiedzią na te wszystkie pytania był fakt, że on po prostu... kochał Siuan? Niemożliwe. Prawie wszyscy mężczyźni byli lekkomyślni i niestali, ale to byłaby czysta niedorzeczność! A jednak podzieliła się tą sugestią z przyjaciółką, choćby tylko po to, by nieco rozweselić Siuan. I może też trochę podnieść ją na duchu.

Siuan parsknęła z niedowierzaniem. Taki odgłos brzmiał dziwacznie w zestawieniu z równie urodziwym obliczem, ale z kolei nikt nie potrafił chyba wkładać tyle wyrazu w swe parsknięcia co Siuan.

— Bryne nie jest jakimś skończonym durniem — stwierdziła sucho. — W rzeczy samej ma głowę na karku i na ogół myśli jak kobieta.

— Dotąd nie usłyszałam obietnicy, że się opamiętasz, Siuan — upierała się Egwene. — A musisz mi to przyrzec, w taki czy inny sposób.

— Ależ oczywiście, że to zrobię. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Jakbym w życiu nie całowała się z mężczyzną. — Nagle zwęziła oczy, jakby się spodziewała, że Egwene jej to zarzuci. — No przecież nie mieszkałam w Wieży od urodzenia. A w ogóle co za idiotyzmy! Gadamy o mężczyznach, i to akurat dzisiaj! — Wbiła wzrok w swoją miskę, jakby dopiero teraz zauważyła, że jest w niej jedzenie. Nabrała pełną łyżkę i wycelowała nią w Egwene. — Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek musisz pilnować, by zrobić wszystko we właściwej kolejności. Jeśli Romanda albo Lelaine schwycą rumpel, to już go nigdy nie wyrwiesz im z rąk.

Niezależnie od ewentualnej niedorzeczności sugestii, Siuan z jakiegoś powodu odzyskała apetyt. Spałaszowała gulasz jeszcze szybciej niż Egwene i nie uroniła nawet okruszka pieczywa. A Egwene, zanim się zorientowała, co robi, wytarła dłonią dno swej miski. Nic tym oczywiście nie zyskała, oprócz tego, że mogła zlizać z palców kilka ostatnich ziaren soczewicy.

Rozmowa o tym, co mogło się zdarzyć tej nocy, nie miała już większego sensu. Egwene aż się dziwiła, że te sprawy nie zaczęły jeszcze jej nawiedzać w snach, tyle razy analizowały i udoskonalały to, co i w którym momencie miała powiedzieć. W każdym razie z pewnością mogłaby odegrać swoją rolę nawet przez sen. Siuan była jednak uparta i stale krążyła wokół tego punktu, kiedy to Egwene miała ją przywołać, przerabiała ten moment bez końca, podsuwając warianty, które wszak również omówiły ze sto razy. I o dziwo, okazało się, że Siuan jest w bardzo dobrym nastroju. Od czasu do czasu potrafiła nawet zdobyć się. na jakiś żart, aczkolwiek najczęściej był to wisielczy humor.

— Czy wiesz, że swego czasu Romanda pragnęła zostać Amyrlin? — spytała w którymś momencie. — Podobno właśnie dlatego, po tym jak Tamra dostała stułę i laskę, ukryła się w swojej samotni niczym mewa, której podcięto skrzydła. Postawiłabym srebrną markę, której nie mam, przeciwko rybiej łusce, że wytrzeszczy oczy dwakroć szerzej niż Lelaine.

Nieco później stwierdziła:

— Jak ja bym chciała tam być i słyszeć ich skowytanie. Bo któraś na pewno zaskowyta, i to już niebawem, a ja wolałabym, żeby to były one, nie zaś my. Nigdy nie potrafiłam śpiewać. — I tu odśpiewała fragment piosenki o dziewczynie, która gapi się na chłopca stojącego na drugim brzegu rzeki i żałuje, że nie ma łódki. Nie myliła się, jej głos brzmiał nawet dość miło, ale nie potrafiła odtworzyć poprawnie najprostszej melodii.

Jeszcze później dodała:

— Cieszę się, że mam teraz taką słodką buzię. Jeśli nam się nie powiedzie, to przebiorą nas obie za lalki i postawią na półce w charakterze ozdób. Rzecz jasna, w takim razie łatwo może nam się przydarzyć jakiś „wypadek”. Wszak lalki tłuką się czasami. Gareth Bryne będzie musiał poszukać sobie kogoś innego, nad kim mógłby się znęcać. — Z tego naprawdę się śmiała.

Egwene poczuła znaczną ulgę, kiedy klapa wejścia wybrzuszyła się na chwilę, anonsując obecność kogoś, kto miał dość rozumu, by nie wchodzić do środka zabezpieczonego namiotu. Naprawdę nie miała ochoty sprawdzać, dokąd zapędzi się Siuan w swoich żartach!

Gdy tylko uwolniła zabezpieczenie, do namiotu weszła Sheriam z towarzyszeniem podmuchu powietrza, który zdawał się dziesięć razy zimniejszy niż wcześniej, gdy przebywały na dworze.

— Już czas, Matko. Wszystko gotowe. — Oblizywała wargi czubkiem języka, a jej skośne oczy były szeroko rozwarte.

Siuan zerwała się na równe nogi i pochwyciła swój płaszcz z posłania Egwene, ale nałożywszy go częściowo, znieruchomiała.

— Widzisz, ja potrafię żeglować nocą po Palcach Smoka — powiedziała z powagą. — A kiedyś nawet, razem z moim ojcem, złowiłam morlewa. To się da zrobić.

Sheriam zmarszczyła brwi, kiedy Siuan wypadła na zewnątrz, wpuszczając przy tym do środka jeszcze więcej chłodu.

— Czasami wydaje mi się... — zaczęła, ale ostatecznie nie podzieliła się z Egwene tym, co jej się czasami wydawało. — Dlaczego to robisz, Matko? — spytała zamiast. — Po co to spotkanie nad jeziorem, po co teraz zwołujesz Komnatę? Dlaczego kazałaś nam spędzić cały wczorajszy dzień na gadaniu o Logainie z każdym, kogo spotkałyśmy? Chyba możesz mi to wyjaśnić. Jestem twoją Opiekunką Kronik. I przysięgłam lojalność.

— Mówię ci wszystko, co powinnaś wiedzieć — odparła Egwene, zarzucając sobie płaszcz na ramiona. Nie musiała tłumaczyć, do jakiego stopnia wierzy w wymuszoną przysięgę, nawet jeśli tę przysięgę złożyła jej siostra. Zwłaszcza że Sheriam mogłaby znaleźć wymówkę, by mimo przysięgi szepnąć jakieś słowo do niewłaściwego ucha. Ostatecznie Aes Sedai słynęły ze zdolności odkrycia najmniejszej szczeliny luk w pozornie solidnym murze swych obietnic. Tak naprawdę to wcale w to nie wierzyła, ale podobnie jak w przypadku lorda Bryne’a, nie powinna nawet w najmniejszym stopniu ryzykować, jeśli nie jest to absolutnie konieczne.

— W takim razie powiem ci jedno — odparła Sheriam z goryczą w głosie. — Moim zdaniem jutro twoją Opiekunką Kronik zostanie albo Romanda, albo Lelaine, a mnie wyznaczą pokutę za to, że nie ostrzegłam Komnaty. I niewykluczone, że dalej będziesz mi zazdrościć.

Egwene przytaknęła. Całkiem niewykluczone.

— Idziemy?

Czerwona kopuła słońca przykryła szczyty drzew rosnących na zachodzie, a śnieg jarzył się trupim blaskiem. Trasę wiodącą Egwene wśród wielkich śniegowych zasp wyznaczały milczące ukłony i dygnięcia służby. Ich twarze albo wyrażały niepokój, albo były całkiem pozbawione wyrazu; sługom równie prędko jak Strażnikom udzielał się nastrój tych, którym służyli.

Przez jakiś czas nie widziała ani jednej siostry, a potem jej oczom nagle ukazały się wszystkie, wielkie zgromadzenie ustawione w trzech szeregach wokół pawilonu rozbitego na jedynej w całym obozie dostatecznie rozległej wolnej przestrzeni. Z tego właśnie miejsca siostry Przemykały do gołębników w Salidarze i tu też trafiały, gdy Podróżowały z powrotem po odebraniu raportów od informatorów. Ustawienie tej wielkiej konstrukcji z wielokrotnie łatanego płótna kosztowało sporo wysiłku. Podczas ostatnich dwóch miesięcy Komnata zbierała się przeważnie w taki sam sposób jak ubiegłego ranka, względnie wciskała się do któregoś z większych namiotów. Od czasu opuszczenia Salidaru pawilon wzniesiono zaledwie dwukrotnie. Za każdym razem towarzyszyło temu mnóstwo zachodu.

Widząc zbliżające się Egwene i Sheriam, siostry z tylnego szeregu zaszemrały do tych stojących na przedzie i po chwili wszystkie rozstąpiły się na boki, otwierając przejście. Potem obserwowały je pozbawionymi wyrazu oczyma, niczym nie zdradzając, czy wiedzą albo choć tylko podejrzewają, na co się zanosi. Niczym nie zdradzając, co w ogóle sobie myślą. W żołądku Egwene zatrzepotały motyle. Pączek róży. Spokój.

Postawiła stopę na wzorzystych dywanikach ułożonych warstwami, po czym minęła pierścień koszy z płonącymi węglami opasujący pawilon, a tymczasem Sheriam wygłosiła pierwszą formułę.

— Idzie, już idzie... — Raczej trudno się było dziwić, że tym razem jej głos brzmiał nieco mniej uroczyście niż zazwyczaj. Wyczuwało się w nim namacalne wręcz zdenerwowanie.

Znowu wykorzystano te same wypolerowane ławy i okryte tkaninami skrzynie, które przydały się nad jeziorem. Tworzyły znacznie bardziej oficjalne wrażenie niż zbieranina niedopasowanych krzeseł, jakimi posługiwały się podczas mniej uroczystych posiedzeń. Kobiety stały w dwóch ukośnie względem siebie usytuowanych szeregach, w każdym dziewięć sióstr reprezentujących trzy Ajah — Zielone, Szare i Żółte po jednej stronie, Białe, Brązowe i Błękitne po drugiej. Podstawę tak powstałego trójkąta tworzyła skrzynia okryta pasiastą tkaniną, na której stała ława dla Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Gdy na niej zasiądzie, będzie widoczna dla wszystkich zgromadzonych, znakomicie świadoma, że jest sama jedna przeciwko osiemnastu siostrom. I że się nie przebrała; wszystkie Zasiadające miały na sobie te same wspaniałe stroje co wówczas nad jeziorem. Pączek róży. Spokój.

Jedna z ław pozostawała pusta, ale tylko przez chwilę. Kiedy Sheriam skończyła swoją litanię, nadbiegła Delana. Wyraźnie zadyszana i wzburzona Szara siostra przysiadła niezdarnie między Varilin i Kwamesą, tym razem okazując niewiele swej zwykłej gracji. Uśmiechała się blado i bawiła się nerwowo sznurem ogników zdobiących jej szyję. Można było pomyśleć, że to ona stoi przed sądem. Spokój. Przecież nikogo nie będzie się tu sądzić. Na razie.

Egwene kroczyła już powoli po dywanikach, wyprzedzając idącą tuż za nią Sheriam, gdy nagle z miejsca powstała Kwamesa. Ciemną, szczupłą kobietę, najmłodszą z wszystkich Zasiadających, spowiła łuna saidara. Zanosiło się na to, że tego wieczoru nie będzie żadnych odstępstw od obowiązującego ceremoniału.

— To, co zostanie przedłożone Komnacie, tylko Komnata może rozpatrzyć — obwieściła Kwamesa. — Ktokolwiek wtargnie bez zezwolenia, czy to kobieta czy mężczyzna, czy to osoba wtajemniczona czy postronna, czy to przybywając w pokoju czy w gniewie, ja go zgodnie z prawem osądzić każę. Wiedzcie, że to, co mówię, jest prawdą; tak się na pewno stanie, jako powinność stanowi.

Ta formuła, jeszcze starsza niźli przysięga mówienia samej prawdy, wywodziła się z czasów, kiedy niemal tyleż samo Amyrlin ginęło w skrytobójczych zamachach, co umierało w inny sposób. Egwene kontynuowała swój miarowy przemarsz. Musiała się bardzo wysilać, żeby nie dotykać stuły, napominając siebie, kim jest. Zamiast tego starała się skupić na stojącej przed nią ławie.

Kwamesa, wciąż jeszcze otoczona łuną Mocy, usiadła z powrotem, a wtedy z miejsca powstała Aledrin, przedstawicielka Białych, którą również otaczała łuna. Dość urodziwa z tymi ciemnozłotymi lokami i jasnobrązowymi oczami, zwłaszcza kiedy się uśmiechała, ale tego wieczoru jej twarz miała tyle wyrazu, co kamień.

— Mogą nas tu usłyszeć takie, które nie należą do Komnaty — powiedziała chłodnym głosem z silnym taraboniańskim akcentem. — To, co się mówi w Komnacie Wieży, jest przeznaczone wyłącznie dla samej Komnaty, chyba że Komnata postanowi inaczej. Zabezpieczę naszą prywatność. Zapieczętuję nasze słowa, dzięki czemu trafią wyłącznie do naszych uszu. — Utkała pas zabezpieczający pawilon i usiadła. Wśród sióstr zgromadzonych poza pawilonem zapanowało poruszenie, odtąd bowiem miały obserwować Komnatę, nie słysząc ani słowa z tego, co się będzie w niej działo.

Dziwne, że aż w takim stopniu hierarchia wśród Zasiadających zależała od przeżytych lat, skoro przecież odwoływanie się do różnic wiekowych w oczach pozostałych Aes Sedai stanowiło występek niemal zasługujący na klątwę. Czyżby Siuan miała rację, dopatrując się prawidłowości w wieku Zasiadających? Nie. Skupienie. Spokój i skupienie.

Zacisnąwszy dłonie na fałdach płaszcza, Egwene weszła na skrzynię okrytą pasiastą tkaniną i odwróciła się. Lelaine już stała, w szalu z błękitnymi frędzlami okrywającym szczelnie ramiona, a Romanda właśnie się podnosiła, nawet nie czekając, aż Egwene usiądzie. Nie mogła dopuścić, by któraś wyrwała jej rumpel.

— Niniejszym przedkładam Komnacie swoje pytanie — powiedziała donośnym, stanowczym głosem. — Kto poprze deklarację wojny przeciwko Elaidzie do Avriny a’Roihan?

I usiadła, strząsając płaszcz z ramion i pozwalając, by zsunął się na ławę. Stojąca obok niej Sheriam zdawała się całkiem chłodna i opanowana, jednak z jej gardła wydarł się cichy odgłos, niemalże przypominający pisk. Egwene miała nadzieję, że tylko ona go usłyszała.

Wstrząśnięte jej wypowiedzią kobiety na chwilę zastygły w bezruchu na swoich miejscach, wpatrzone w nią w zdumieniu. W zdumieniu być może nie tylko powodowanym treścią pytania, ale również tym, że w ogóle zostało zadane. Nikt nie zadawał pytań Komnacie, dopóki Zasiadające pierwej się nie wypowiedziały; stanowiły o tym wszelkie praktyczne powody, jak i moc tradycji.

W końcu odezwała się Lelaine.

— My nie wypowiadamy wojny pojedynczym ludziom — oświadczyła sucho. — Nawet takim zdrajczyniom jak Elaida. W każdym razie postuluję odłożyć twoje pytanie na później, dopóki nie uporamy się ze sprawami bardziej nie cierpiącymi zwłoki. — Zdążyła się ogarnąć od czasu jazdy powrotnej; rysy twarzy można było teraz określić zaledwie jako twarde, nie przywodziły już na myśl szalejącej burzy z piorunami. Otrzepawszy swe spódnice z niebieskimi wstawkami, jakby chcąc oczyścić je z okruchów wspomnień o Elaidzie... albo może myślała o zachowaniu Egwene... przeniosła uwagę na inne Zasiadające. — Cel, jaki nas tu sprowadza tej nocy, jest... Chciałam rzec prosty, ale on nie jest prosty. Otworzyć księgę nowicjuszek? Obsiadłyby nas jakieś babcie, które wrzaskliwie domagałyby się poddania ich sprawdzianom. Przez cały miesiąc nie ruszać się z miejsca? Nie muszę tu chyba wymieniać całej listy potencjalnych problemów, którą otwiera konieczność wydania co najmniej połowy złota, bez równoczesnego pokonania bodaj kroku na drodze dzielącej nas od Tar Valon. Jeśli zaś chodzi o nienaruszalność terytorium Andoru...

— Lelaine, moja podszyta strachem siostra, zapomniała, kto tu ma prawo przemawiać w pierwszej kolejności — przerwała jej gładko Romanda. Uśmiechała się w taki sposób, że w porównaniu z nią twarz tamtej wydawała się nieprzyzwoicie wesoła. I nie spieszyła się, kiedy pieczołowicie poprawiała szal: uosobienie kobiety, która ma do dyspozycji cały czas świata. — Pragnę przedłożyć Komnacie dwa pytania, przy czym tym drugim odpowiem na troski Lelaine. Jest to niewygodne dla niej, ale moje pierwsze pytanie dotyczy zdolności Lelaine do dalszego bycia Zasiadającą Komnaty. — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, lecz ani odrobinę cieplej. Lelaine usiadła powoli, nie ukrywając chmurnego grymasu.

— Sprawy wojny nie wolno odkładać na później — oświadczyła Egwene donośnym głosem. — Trzeba ją omówić zawczasu, zanim przystąpimy do rozwiązywania innych problemów. Tak dyktuje prawo.

Zasiadające wymieniły ukradkowe, pytające spojrzenia.

— Czy tak jest? — spytała w końcu Janya. Mrużąc oczy w namyśle, obróciła się na ławie, by zwrócić się do siedzącej obok niej kobiety. — Takima, ty pamiętasz dokładnie wszystkie swoje lektury, a ja z całą pewnością przypominam sobie, jak twierdziłaś, że czytałaś Prawo Wojny. Czy taka właśnie jest jego wykładnia?

Egwene wstrzymała oddech. W ciągu ostatniego tysiąclecia Biała Wieża posyłała żołnierzy na niezliczoną liczbę wojen, ale zawsze czyniła to wyłącznie w odpowiedzi na prośbę o pomoc wystosowaną przez co najmniej dwa trony i za każdym razem była to wojna tychże tronów, a nie Wieży. Ostatnim przeciwnikiem, któremu Wieża istotnie wypowiedziała wojnę, był Artur Hawkwing. Siuan twierdziła, że obecnie jedynie garstka bibliotekarzy nie tylko pamiętała o istnieniu jakiegoś Prawa Wojny, ale wiedziała o nim coś więcej.

Niska Takima, z długimi ciemnymi włosami sięgającymi do pasa i cerą barwy postarzałej kości słoniowej, często przywodziła na myśl ptaka, gdy tak przekrzywiała głowę w zamyśleniu. Teraz zaś wyglądała jak ptak, próbujący poderwać się do lotu, bo wierciła się niespokojnie, poprawiała szal i niepotrzebnie poprawiała na głowie czepek z pereł oraz szafirów.

— Dokładnie tak — odparła w końcu i zacisnęła usta.

Egwene poczuła, że znowu może oddychać:

— Wychodzi na to, że Siuan Sanche dobrze cię szkoli, Matko — stwierdziła zaczepnym tonem Romanda. — Jakie masz argumenty za wypowiedzeniem wojny? Wojny przeciwko kobiecie. — Powiedziała to takim tonem, jakby domagała się usunięcia z jej drogi jakiejś odrażającej istoty, po czym usiadła w sposób dający do zrozumienia, że zamierza czekać, póki to coś samo odejdzie.

Egwene tylko łaskawie skinęła głową i wstała. Zimno, stanowczo popatrzyła kolejno w oczy każdej Zasiadającej. Takima unikała jej wzroku.

— Grozi nam konfrontacja z armią dowodzoną przez ludzi, którzy wątpią w prawomocność naszych roszczeń. Gdyby było inaczej, ich armia nie pojawiłaby się tutaj. — Pierwotnie Egwene chciała wygłosić swe przemówienie z pasją, jakby dawała spontaniczny upust swym emocjom, ale Siuan doradziła jej absolutny chłód i ostatecznie musiała się z nią zgodzić. Powinny zobaczyć kobietę, która panuje nad sobą, nie młodą dziewczynę, kierującą się sercem. A jednak jej słowa płynęły prosto z serca. — Arathelle zapewniała, że nie chce się wplątywać do spraw Aes Sedai, słyszałyście to na własne uszy. A mimo to postanowili wprowadzić armię na terytorium Murandy i stanąć nam na drodze. Kwestionują bowiem to, kim jesteśmy, i to, do czego zmierzamy. Czy waszym zdaniem naprawdę wierzą, że jesteście Zasiadającymi? — Malind, obdarzona krągłą twarzą i zapalczywym okiem, poprawiła się na ławie i zrobiła to też Salita, która gwałtownie skubała swój szal z żółtymi frędzlami, jednocześnie nie zdradzając żadnych uczuć śniadą twarzą. Berana, kolejna Zasiadająca wybrana w Salidarze, zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Egwene nie wspomniała o reakcji, jaką sama wzbudziła jako Amyrlin; nie zamierzała im przypominać, jeśli same na to nie wpadły.

— Przedstawiałyśmy listę zbrodni Elaidy niezliczonej liczbie arystokratów — mówiła dalej. — Przekonywałyśmy, że zamierzamy ją obalić. A mimo to mają wątpliwości. Myślą, że może... że być może... jesteśmy tymi, za które się podajemy. Ale równie prawdopodobne wydaje im się, że nasze słowa kryją w sobie podstęp. Że jesteśmy zaufanymi Elaidy, które knują jakiś wymyślny spisek. Ludziom, którzy mają wątpliwości, często błądzą. To z powodu wątpliwości Pelivar i Arathelle mieli czelność stanąć przed Aes Sedai i powiedzieć: „Nie wolno wam jechać dalej”. Kto jeszcze stanie nam na drodze albo wtrąci się do naszych poczynań, bo jest czegoś niepewny i dlatego błądzi? Pozostaje już tylko jeden sposób na to, by rozwiać ich wątpliwości, wszystkie inne bowiem już wykorzystałyśmy. Wypowiedzmy wojnę Elaidzie i wtedy wszystko będzie jasne. Nie twierdzę, że Arathelle, Pelivar i Aemlyn odmaszerują, gdy tylko to zrobimy, ale przynajmniej i oni, i wszyscy inni będą wiedzieli, kim jesteśmy. Nikt już się nie odważy okazywać zwątpienia tak otwarcie, gdy powiecie, że jesteście Komnatą Wieży. Nikt się nie odważy stawać nam na drodze, mieszać się do spraw Wieży powodowany niepewnością i niewiedzą. Podeszłyśmy do drzwi i położyłyśmy ręce na ryglu. Jeśli boicie się przestąpić próg, to w takim razie nie róbcie już nic więcej, tylko poproście resztę świata, by uwierzyła, że nie jesteście nikim innym jak tylko kukiełkami Elaidy.

Usiadła, zdziwiona, że czuje w sobie taki spokój. Wśród sióstr zgromadzonych wokół pawilonu, za dwoma rzędami Zasiadających, zapanowało poruszenie. Wyobrażała sobie te pomruki podniecenia, całkowicie wygłuszone zabezpieczeniem utkanym przez Aledrin. Żeby teraz tylko Takima zechciała milczeć przez dostatecznie długą chwilę.

Romanda chrząknęła ze zniecierpliwieniem, po czym wstała tylko po to, aby spytać:

— Kto jest za wypowiedzeniem wojny Elaidzie? — Jej wzrok znowu padł na Lelaine i jeszcze raz uśmiechnęła się zimnym, pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem. Dawała jasno do zrozumienia, że ona wie doskonale, cóż za sprawy są znacznie ważniejsze od tych bzdur.

Tuż po niej podniosła się z miejsca Janya, tak gwałtownie, że aż zakołysały się długie, brązowe frędzle jej szala.

— A właściwie dlaczego nie miałybyśmy tego zrobić? — odparła. Nie miała prawa się odzywać, ale zaciśnięte szczęki i ostre spojrzenie mówiły wyraźnie, jak zareaguje, gdy któraś zechce zakwestionować jej prawo głosu. Normalnie nie przemawiała tak dobitnym głosem, aczkolwiek i tym razem jej słowa jak zawsze zlewały się ze sobą. — W niczym to nie pogorszy naszego wizerunku w oczach świata. No więc jak będzie? Jak? Bo ja nie widzę sensu w czekaniu. — Siedząca obok Takimy Escaralde przytaknęła i też wstała.

Widząc to, Moria poderwała się na równe nogi, patrząc krzywym okiem na Lyrelle, która z kolei zebrała spódnice, jakby zamierzała wstać, ale potem spojrzała pytająco na Lelaine. Lelaine była zbyt zajęta wpatrywaniem się w Romandę, żeby to zauważyć.

Wywodzące się z Zielonych Samalin i Malind wstały równocześnie, a Faiselle gwałtownie zadarła głowę. Faiselle, krępa, miedzianoskóra Domani nie zaliczała się do kobiet, które dają się byle czym zaskoczyć, a jednak teraz wyglądała na całkiem skonsternowaną, jej kanciasta twarz obracała się od Samalin do Malind i z powrotem.

Wstała Salita, starannie wygładzając obrzeżony żółtymi frędzlami skraj szala i równie starannie udając, że nie widzi nagłego grymasu Romandy. Wstała też Kwamesa i zaraz po niej Aledrin, która z kolei pociągnęła za rękaw Beranę. A ta dla odmiany obróciła się tyłem do zgromadzonych i przyjrzała siostrom stojącym na zewnątrz. Mimo całkowitej ciszy obserwatorki dawały znać o swym podnieceniu, bo wciąż się kręciły w miejscu, nachylając głowy, o czymś rozmawiały, rzucały niespokojne spojrzenia na siostry w pawilonie. Delana podniosła się powoli, obie dłonie przyciskała do brzucha, z taką miną, jakby zbierało jej się na wymioty. Takima skrzywiła się i zapatrzyła na swe dłonie wsparte na kolanach. Saroiya przyglądała się pozostałym dwóm Białym Zasiadającym, skubiąc płatek ucha, jak to czyniła zawsze, gdy pogrążała się w rozmyślaniach. Ale oprócz nich nie powstała żadna inna.

Egwene miała wrażenie, że się dławi. Dziesięć. Tylko dziesięć. A była pewna. Siuan była też pewna. Sama sprawa Logaina powinna wystarczyć. A już na pewno pojawienie się armii Pelivara oraz to, że Arathelle nie chciała przyznać, iż widzi w nich Zasiadające, stanowiły fakty, które powinny były wprawić je w bezgraniczne oburzenie.

— Na miłość Światłości! — wybuchnęła Moria. Wziąwszy się pod boki, zwracała się do Lyrelle i Lelaine. O ile przemowa Janyi stanowiła zwykłe naruszenie obyczaju, o tyle jej wybuch wykraczał poza wszelkie przyjęte normy. Demonstracje gniewu w Komnacie były surowo wzbronione, a jednak oczy Morii aż płonęły z gniewu i słychać go było wyraźnie w jej głosie naznaczonym silnym illiańskim akcentem. — Na co wy czekacie? Elaida ukradła stułę i laskę! Ajah Elaidy zrobiły z Logaina fałszywego Smoka i tylko Światłość jedna wie, z ilu jeszcze mężczyzn! Żadna kobieta w historii Wieży nigdy nie zasłużyła sobie bardziej na to, by wypowiedzieć jej wojnę! Powstańcie albo niech od tej pory żadna nawet się nie zająknie w sprawie jej usunięcia!

Lelaine nawet na nią nie spojrzała, a z wyrazu jej twarzy można było wywnioskować, że oto zaatakował ją wróbel.

— Nie warto nawet poddawać tego wniosku pod głosowanie, Moria — powiedziała ściśniętym głosem. — A my dwie porozmawiamy sobie później o dobrych obyczajach. Jeśli jednak potrzebujesz demonstracji stanowczości... — Prychnęła głośno i powstała, a potem jeszcze gwałtownie skinęła głową, sprawiając, że Lyrelle poderwała się z miejsca niczym marionetka pociągnięta za sznurki. Niemniej Lelaine zdawała się zdziwiona, że jej przykład nie pociągnął za sobą Faiselle i Takimy.

Takima, która była daleka od powstania, sapnęła głucho, jakby coś ją uderzyło. Z niedowierzaniem wyraźnie odzwierciedlonym na twarzy omiotła wzrokiem stojące kobiety, wyraźnie licząc. I po chwili zrobiła to jeszcze raz. Takima, która z miejsca wszystko zapamiętywała.

Egwene odetchnęła z ulgą. Zrobione. Ledwie potrafiła w to uwierzyć. Po chwili odkaszlnęła, a Sheriam autentycznie podskoczyła.

Po chwili Opiekunka również odkaszlnęła, jej zielone oczy były teraz wielkie jak spodki.

— Niniejszym, zgodnie z wolą wyrażoną przez mniejszość, wypowiadamy wojnę Elaidzie do Avriny a’Roihan. — Nie wymówiła tego szczególnie dobitnym tonem, ale i tak wystarczyło. — W interesie jedności, proszę o wyrażenie większej zgody.

Faiselle poruszyła się nieznacznie, a potem zacisnęła dłonie na podołku. Wyraźnie zakłopotana Saroiya otworzyła usta, po czym zamknęła je, nic nie mówiąc. Żadna z pozostałych ani drgnęła.

— Nie uzyskacie jej — oświadczyła kategorycznie Romanda. Szydercza mina, którą przez całą długość pawilonu poczęstowała Lelaine, zamierzona była jako dostateczne w jej mniemaniu wyjaśnienie, dlaczego sama nie powstanie. — A teraz, skoro już uporałyśmy się z tą sprawą, przypuszczam, że możemy przejść do...

— Nie sądzę — przerwała jej Egwene. — Takima, co Prawo Wojenne mówi o Zasiadającej na Tronie Amyrlin? — Romanda pozostała z otwartymi ustami.

Takima poruszyła wargami. Drobna Brązowa bardziej niż kiedykolwiek przypominała ptaka, który chce poderwać się do lotu.

— Prawo... — zaczęła, a potem zrobiła głęboki wdech i wyprostowała się. — Prawo Wojenne stwierdza: „Tak jak pojedyncza dłoń włada mieczem, tak Zasiadająca na Tronie Amyrlin kierować będzie i prowadzić wojnę mocą swoich dekretów. Będzie korzystała z rad Komnaty Wieży, ale Komnata będzie bezzwłocznie realizowała jej dekrety, a w imię jedności... — Tu zająknęła się i wyraźnie musiała się zmusić, by mówić dalej. — ...zaaprobuje wszelkie dekrety Zasiadającej na Tronie Amyrlin związane z prowadzeniem wojny mocą większej zgody”.

Zapanowało przedłużające się milczenie. Wszystkie Zasiadające trwały jak sparaliżowane, zdolne tylko wytrzeszczać oczy. Delana odwróciła się nagle i zwymiotowała na dywaniki. Kwamesa i Salita zeszły ze swych ław i ruszyły w jej stronę, ale odprawiła je gestem dłoni, wyciągając z rękawa chustkę i ocierając usta. Magla, Saroiya i jeszcze kilka innych, które wcześniej nie powstały, miały takie miny, jakby w każdej chwili mogło je spotkać to samo. Ale poza nimi nie zareagowała żadna spośród wybranych w Salidarze. Romanda wyglądała, jakby była w stanie przegryźć gwóźdź.

— Bardzo sprytnie — odezwała się w końcu Lelaine dobitnym tonem, a po zrobionej dla lepszego efektu przerwie, dodała: — Matko, czy zechcesz nam zdradzić, co podpowiada ci twoja wsparta wieloletnim doświadczeniem mądrość? To znaczy w kwestii wojny. Chcę, by mnie dobrze rozumiano.

— Ja też chcę, by mnie dobrze rozumiano — odparła chłodno Egwene. Pochyliła się do przodu i potraktowała Błękitną Zasiadającą surowym spojrzeniem. — Zasiadającej na Tronie Amyrlin winno się okazywać należyty szacunek i od tej pory będę go wymagała, córko. Nie mam teraz czasu na pozbawianie cię stanowiska i wyznaczanie pokuty. — Oczy Lelaine z każdą chwilą robiły się coraz większe. Czy ta kobieta naprawdę wierzyła, że wszystko zostanie po dawnemu? A może do Lelaine nareszcie dotarło, że nie ma nawet odrobiny kręgosłupa? Egwene naprawdę nie chciała pozbawiać jej stanowiska; Błękitne niemal z całą pewnością wybrałyby ponownie tę kobietę, a poza tym musiała współpracować z Komnatą w sprawach, których nie da się przekonująco przedstawić jako elementu wojny prowadzonej z Elaidą.

Kątem oka dostrzegła uśmiech pełgający na wargach Romandy, wywołany widokiem tak spostponowanej Lelaine. Niewielki zysk, jeśli w tym momencie umocniła pozycję Żółtej siostry.

— To się odnosi do wszystkich, Romanda — oświadczyła. — Jeśli zajdzie taka potrzeba, Tiana znajdzie dwie brzozowe witki. — Romanda natychmiast przestała się uśmiechać.

— Jeśli wolno mi coś powiedzieć, Matko... — odezwała się Takima, podnosząc się powoli z miejsca. Zdobyła się nawet na uśmiech, ale nadal wyglądała na bardzo chorą. — Osobiście uważam, że twoje poczynania są słuszne. Być może zyskamy, jeśli zatrzymamy się tutaj na miesiąc. Albo i dłużej. — Romanda gwałtownie odwróciła głowę, by na nią spojrzeć, ale przynajmniej tym razem Takima udawała, że tego nie zauważa. — Jeśli będziemy tutaj zimować, to unikniemy jeszcze gorszej pogody panującej na północy, a poza tym starannie zaplanujemy...

— Nie można dłużej zwlekać, córko — przerwała jej Egwene. — Dość tego powłóczenia nogami. — Pozostanie po niej pamięć drugiej Gerry czy drugiej Shein? Obie możliwości wciąż wchodziły w rachubę. — Za miesiąc opuścimy to miejsce, korzystając z naszej umiejętności Podróżowania. — Nie, nazywa się Egwene al’Vere i niezależnie od tego, co sekretne historie będą opowiadały o jej porażkach i triumfach, Światłość tylko wiedziała, że to będą jej własne porażki i zwycięstwa. — Za miesiąc przystąpimy do oblężenia Tar Valon.

Milczenie, które tym razem zapanowało, przerywały tylko odgłosy cichego łkania Takimy.

Загрузка...