10 Zmiany

Po wyjściu z namiotu Mądrych Perrin miał ochotę zdjąć kaftan i sprawdzić, czy wciąż ma pod nim całą skórę. Może nie spętany kozioł, ale za to jeleń ścigany przez sześć wilczyc, nie bardzo pewien, czy i tym razem śmigłe nogi zdadzą mu się tak jak zawsze. Nie ulegało wątpliwości, żadna z Mądrych nie zmieniła zdania, a ich obietnice, jakoby nie zamierzały podejmować żadnych działań na własną rękę, brzmiały co najmniej mgliście. Co do postępowania z Aes Sedai nie złożyły żadnych obietnic, nawet najbardziej mglistych.

Rozejrzał się, czy nie zobaczy w pobliżu którejś z sióstr, i zauważył Masuri. Między dwoma drzewami rozciągnięty był cienki sznur, wisiał na nim czerwono-zielony dywanik z frędzlami. Szczupła Brązowa uderzała w niego trzepaczką ze splecionych gałązek, wzniecając rzadkie tumany kurzu, którego drobinki ulatywały w powietrze, iskrząc się w porannym słońcu. Jej Strażnik, atletycznie zbudowany mężczyzna o ciemnych, przerzedzonych włosach, siedział nieopodal na pniu zwalonego drzewa i obserwował ją ponurym wzrokiem. Rovair Kirklin zazwyczaj miał dla wszystkich szeroki uśmiech, tego jednak dnia jakby gdzieś się ten uśmiech zapodział. Masuri spostrzegła Perrina i na krótką chwilę przerwała swoje zajęcie, rzucając w jego stronę spojrzenie pełne wrogości, że aż westchnął głośno. I to rzekomo miała być osoba, która myślała tak jak on. Czy też w miarę podobnie, o ile się orientował. Po niebie przemknął jastrząb z czerwonymi piórami w ogonie, majestatycznie szybował na falach skwarnego powietrza ponad wzgórzami, szeroko rozpostarłszy nieruchome skrzydła. Ach, on by też chciał tak poszybować, uciec od tego wszystkiego. Ale niestety, musiał kuć żelazo, nie zaś marzyć o srebrze.

Skinąwszy głową w stronę Sulin i Panien, które siedziały pod drzewem skórzanym, jakby zapuściły korzenie, Perrin odwrócił się, zamierzając odejść, i nagle znieruchomiał na widok dwóch mężczyzn wspinających się w górę zbocza. Jeden z nich był Aielem odzianym w szarości, brązy i zielenie cadin’sor, z łukiem w futerale przytroczonym do pleców, kołczanem jeżącym się strzałami u pasa oraz pękiem krótkich włóczni i okrągłą skórzaną tarczą w ręku. Gaul był przyjacielem i jedynym mężczyzną wśród obozujących tutaj Aielów, który nie nosił się na biało. Jego towarzysz, o głowę niższy, odziany w kapelusz z szerokim rondem, zielony kaftan i spodnie, do Aielów się nie zaliczał, mimo iż u pasa miał zarówno pełen kołczan, jak i nóż, dłuższy i cięższy od noża Gaula. Swój łuk, krótszy od długich łuków z Dwu Rzek, a z kolei dłuższy od rogowych łuków Aielów, mężczyzna niósł w ręku. Odziany był jak farmer, a jednak z jakiegoś powodu nie wyglądał ani na farmera, ani na mieszkańca miasta. Może sprawiały to przetkane siwizną włosy związane tuż nad karkiem i sięgające aż do pasa, może broda rozkładająca się szeroko na piersi, a może sposób, w jaki się poruszał, do złudzenia naśladując swobodę mężczyzny wspinającego się u jego boku, tak zgrabnie lawirując wśród zarośli porastających zbocze, że pod jego stopami nie chrupnęła ani jedna gałązka. Perrin nie widział tego człowieka od, jak się zdawało, bardzo, bardzo dawna.

Osiągnąwszy szczyt wzgórza, Elyas Machera omiótł Perrina spojrzeniem złotych oczu jarzących się blado w cieniu ronda kapelusza. Dorobił się takich oczu wiele lat wcześniej niż Perrin, to właśnie Elyas przedstawił Perrina wilkom. Wówczas odziewał się w skóry.

— Miło cię znowu zobaczyć, chłopcze — zagaił cicho. Twarz mu lśniła od potu, niewiele jednak bardziej niż Gaulowi. — Czyżbyś nareszcie się pozbył swojego topora? Nie wierzyłem, że kiedykolwiek przestaniesz go nienawidzić.

— I nadal go nienawidzę — odparł Perrin, równie cicho. Dawno temu ten były Strażnik poradził mu, aby nosił swój topór dopóty, dopóki nie przestanie go nienawidzić za to, że się nim posługuje. Światłości, toż on nadal go nienawidził! Zwłaszcza że doszło kilka nowych powodów. — Co ty właściwie robisz w tej części świata, Elyasie? Gdzież ten Gaul cię znalazł?

— To nie ja jego, tylko on znalazł mnie — wyjaśnił Gaul. — Nie wiedziałem, że jest tuż za mną, dopóki nie kaszlnął. — Mówił to tak głośno, że Panny musiały go słyszeć i chyba istotnie tak było, bo nagle wszystkie zastygły w całkowitym bezruchu.

Perrin spodziewał się, że usłyszy teraz jakieś uszczypliwe komentarze — Aielowie mieli dziwaczne poczucie humoru, prowokacyjne, często ocierające się niemalże o rozlew krwi, poza tym Panny korzystały z każdej możliwej okazji, byle tylko dokuczyć zielonookiemu mężczyźnie — a tymczasem niektóre z kobiet ujęły włócznie i tarcze i zaczęły nimi grzechotać, wyrażając w ten sposób aprobatę. Gaul pokiwał głową, dając do zrozumienia, że zgadza się z ich opinią.

Elyas mruknął coś niezrozumiale i poprawił kapelusz, pachniał jednak zadowoleniem. Aielom mało co się podobało po tej stronie Muru Smoka.

— Lubię być w ciągłym ruchu — wyjaśnił na użytek Perrina — i nogi akurat zawiodły mnie do Ghealdan, kiedy kilku naszych wspólnych przyjaciół powiedziało mi, że przyłączyłeś się do tej procesji. — Nie wyjaśnił, kim są ich wspólni przyjaciele; publiczne rozgłaszanie, że się rozmawia z wilkami, byłoby aktem czystej głupoty. — Powiedzieli mi zresztą jeszcze dużo innych rzeczy. Że na przykład czują zapach zmiany. Co to za zmiana, nie wiedzą. Może ty wiesz. Doszły mnie słuchy, że ponoć obracałeś się w towarzystwie Smoka Odrodzonego.

— Nie mam pojęcia — odparł powoli Perrin. Zmiana? Sam dowiedział się od wilków jedynie tego, gdzie znajdują się większe grupy ludzi, żeby móc je omijać po drodze. Nie przyszło mu do głowy, że mógłby wypytywać je o coś więcej. Wszak nawet tutaj, w Ghealdan, dręczyło go czasem poczucie winy za wilki, które poległy pod Studniami Dumai. Jaka zmiana? — Rand wiele zmienia, to pewne, ale ja nigdy nie umiałem orzec, co te zmiany znaczą. Na Światłość, co ja tu gadam o Randzie, wszak cały świat staje na głowie.

— Wszystko się zmienia — wtrącił Gaul pobłażliwym tonem. — A nas, pogrążonych we śnie, jakoby wiatr kołysze, dopóki nie. zostaniemy obudzeni. — Przez chwilę przyglądał się Perrinowi i Elyasowi. Porównywał ich oczy, Perrin był pewien. Nic jednak nie powiedział na ich temat, Aielowie zdawali się uważać złote oczy za jeszcze jedną osobliwą cechę mieszkańców mokradeł. — Zostawię was, abyście mogli pogadać na osobności. Przyjaciele, którzy długo się nie widzieli, winni mieć prawo do rozmowy na osobności. Sulin, czy są tu gdzieś Chiad i Bain? Przyglądałem im się wczoraj, gdy polowały, i pomyślałem sobie, że zanim któraś się postrzeli, pokażę im, jak się naciąga cięciwę.

— Zdziwiłam się dzisiaj, zobaczywszy, jak wracasz cały i zdrowy — odparła siwowłosa kobieta. — Te dwie poszły przecież zastawiać sidła na króliki. — Panny zachichotały i zamigotały palcami w mowie dłoni.

Gaul westchnął i ostentacyjnie wzniósł oczy ku niebu.

— To w takim razie chyba będę musiał pójść je uwolnić. — Ta replika spotkała się z żywą reakcją Panien, sama Sulin też się śmiała. — Obyś znalazł cień tego dnia — pożegnał Perrina zwyczajową formułą stosowaną między przyjaciółmi, za to Elyasa objął ramionami i rzekł: — Mój honor należy do ciebie, Elyasie Machera.

— Dziwny człowiek — mruknął Elyas, obserwując Gaula, który długimi susami zbiegał już w dół zbocza. — Kiedy zakasłałem, błyskawicznie się odwrócił, zapewne gotów mnie natychmiast zabić, a jednak tylko się roześmiał. Masz coś przeciwko, abyśmy przenieśli się w jakieś inne miejsce? Nie znam wprawdzie siostry, która tam katuje dywanik, ale z Aes Sedai wolę nie ryzykować. — Zmrużył oczy. — Gaul twierdzi, że trzy przebywają wśród was. Nie planujesz chyba kolejnych z nimi spotkań, prawda?

— Liczę, że uda mi się ich uniknąć — odparł Perrin. Masuri zerkała w ich stronę pomiędzy kolejnymi wymachami trzepaczki, dowie się rychło o oczach Elyasa i natychmiast zacznie węszyć, co jeszcze łączy go z Perrinem. — Chodź. Zresztą i tak już czas najwyższy, bym wrócił do swojego obozu. Obawiasz się spotkać tu jakąś Aes Sedai, która może cię poznać? — Elyas przestał być Strażnikiem w momencie, gdy się rozeszło, że potrafi rozmawiać z wilkami. Kilka sióstr uznało, że to piętno Czarnego skończyło się na tym, że podczas ucieczki pozabijał innych Strażników.

Starszy mężczyzna zaczekał z odpowiedzią, dopóki nie uszli kilkunastu kroków od namiotów, a nawet wtedy mówił cicho, jakby się bał, że za ich plecami kryje się ktoś, kto ma słuch równie dobry jak oni.

— Wystarczy jedna, której nieobce będzie moje imię. Strażnicy nieczęsto uciekają, chłopcze. Większość Aes Sedai gotowa jest uwolnić mężczyznę, który naprawdę pragnie odejść... postąpi tak prawie każda... zwłaszcza jeśli kiedyś zechcą na ciebie zapolować, to i tak do ciebie dotrą, jakbyś daleko nie uciekł. Każda siostra natomiast, która znajdzie renegata, poświęci wszystkie wolne chwile, byle sprawić, by ten pożałował, że się w ogóle urodził. — Elyas zadygotał nieznacznie. W bijącej od niego woni nie czuło się strachu, a jedynie antycypację bólu. — A potem odda go w ręce jego własnej Aes Sedai, by ta wbiła mu lekcję do głowy. Po czymś takim mężczyzna już nigdy nie jest taki sam. — Na skraju zbocza obejrzał się. Masuri istotnie zdawała się katować dywanik, względnie skupiać całą swoją złość na próbach zrobienia w nim dziury. Elyas znowu zadygotał. — Najgorzej byłoby wpaść na Rinę. Wolałbym już raczej z obiema połamanymi nogami uwięznąć w chaszczach płonącego lasu.

— Rina to twoja Aes Sedai? Ale niby jak mógłbyś na nią wpaść przypadkiem? Dzięki więzi wiesz przecież, gdzie ona się znajduje. — Wygłaszając to stwierdzenie, Perrin poczuł, że trąca jakąś strunę w jego pamięci, ale to wrażenie ulotniło się wraz z odpowiedzią Elyasa.

— Liczne Aes Sedai potrafią wytłumić więź, że się tak wyrażę. Może nawet do każdej się to odnosi. Człowiek nie wie wtedy nic prócz tego, że ona wciąż żyje, a to akurat nietrudno wywnioskować, choćby stąd, że jeszcze nie oszalałem. — Elyas zauważył pytający wyraz na twarzy Perrina i zaniósł się śmiechem. — Na Światłość, człowieku, przecież siostra to normalna kobieta, z krwi i kości. Wszystkie są kobietami, no, przynajmniej prawie wszystkie. Zastanówże się. Chciałbyś, żeby ktoś siedział ci w głowie, kiedy ty ściskasz się z jakąś miłą dziewką? Przepraszam, zapomniałem, że jesteś żonaty. Naprawdę nie chciałem cię obrazić. Ale prawdę mówiąc, zdziwiłem się, gdy się dowiedziałem, żeś poślubił Saldaeankę.

— Zdziwiłeś się? — Perrin nigdy nie myślał o takich konsekwencjach więzi Strażnika. Światłości! A zresztą nigdy nie myślał o Aes Sedai w ten sposób. A przecież nie było w tym nic bardziej niemożliwego niż... w fakcie, że człowiek może rozmawiać z wilkami. — Czemu się zdziwiłeś? — Ruszyli w dół, lawirując między drzewami porastającymi wzgórze od tej strony, nie spiesząc się i prawie nie hałasując. Perrin był zawsze dobrym myśliwym, który znał las, a Elyas maszerował zwinnie po poszyciu, prawie nie roztrącając liści i nie zahaczając stopami o nawet najmniejsze gałązki. Mógł teraz zarzucić sobie łuk na plecy, a jednak wciąż go niósł w pogotowiu. Elyas z natury bardzo czujny, dodatkowo pilnował się, przebywając wśród ludzi.

— No jakże, po człowieku spokojnego charakteru oczekiwałem, że ożeni się ze spokojną kobietą. Cóż... już pewnie wiesz, że Saldaeanie do spokojnych nie należą. No, chyba że w towarzystwie cudzoziemców. W jednej chwili gotowi podpalić słońce, w następnej zdmuchnąć i zapomnieć o całym zdarzeniu. W porównaniu z nimi Arafelianie zdają się flegmatyczni, a Domani wręcz nudni. — Ni stąd, ni zowąd uśmiechnął się. — Żyłem kiedyś cały rok z Saldaeanką o imieniu Merya, Ta kobieta wydzierała się na mnie przez pięć dni w tygodniu i o ile pamięć mnie nie myli, rozbijała mi na głowie naczynia kuchenne. Za każdym razem, kiedy decydowałem się odejść, już mnie przepraszała i jakoś nigdy nawet nie dotarłem do drzwi. W końcu sama mnie rzuciła. Stwierdziła, że jestem zbyt chłodny, jak na jej gust. — Pogrążony we wspomnieniach Elyas zaśmiał się chrapliwie i potarł się po bladej, zastarzałej bliźnie przecinającej mu szczękę. Wyglądała jak ślad po nożu.

— Faile jest inna. — Ale zabrzmiało to tak, jakby on ożenił się nie z Faile, tylko z Nynaeve! Z Nynaeve, która zachowywała się, jakby ją wiecznie bolały zęby! — Nie chcę twierdzić, że się nie złości od czasu do czasu — przyznał z niechęcią — ale nie krzyczy i niczym we mnie nie rzuca. — A w każdym razie na pewno nie krzyczała często, a jej gniew, zamiast błyskawicznie rozjarzać się do czerwoności i gasnąć, najpierw długo się rozgrzewał, a potem długo stygł.

Elyas spojrzał na niego z ukosa.

— Wiem, jak pachną ludzie, którym się wydaje, że grad ich nie dosięgnie... Cały czas prawisz jej słodkie słówka, prawda? Łagodny jak woda z mlekiem, nigdy nie szczerzysz kłów? Nigdy nie podnosisz na nią głosu?

— Jasne, że nie! — zaprotestował Perrin. — Ja ją kocham! Po co miałbym na nią krzyczeć?

Elyas zaczął coś mruczeć pod nosem, ale Perrin oczywiście słyszał każde słowo.

— Ażebym sczezł, jak ktoś chce sobie siadać na czerwonej żmii, to niech sobie siada. To jego sprawa. I nie będę też się wtrącał, gdy ktoś zechce grzać dłonie przy ogniu płonącej chałupy. To jego życie. Czy podziękuje mi za nie chcianą radę? A gdzież by tam, nie ma na co liczyć!

— O czym ty gadasz? — spytał podniesionym tonem Perrin. Schwycił Elyasa za ramię i zaciągnął go pod bujny okaz ostrokrzewu, którego kolczaste liście wciąż jeszcze były zielone. Obok nie było prawie nic zielonego, z wyjątkiem jakichś wybujałych pnączy. Pokonali niecałą połowę drogi w dół zbocza. — Faile nie jest ani czerwoną żmiją, ani płonącą chałupą! Zaczekaj, aż ją poznasz, a dopiero wtedy będziesz mógł zacząć gadać tak, jakbyś ją znał.

Zirytowany Elyas przeczesał sobie brodę palcami.

— Ja znam Saldaean, chłopcze. Tamten rok to nie był wyjątek. Poznałem nie więcej jak pięć Saldaeanek, które można by określić mianem potulnych albo przynajmniej łagodnych. Nie, ona nie jest żmiją, tylko lampartem, o to gotów jestem się założyć. Tylko mi tu nie warcz, ażebyś sczezł! Założę się o własne buty, że uśmiechnęłaby się, słysząc, co mówię!

Rozgniewany Perrin otwarł usta i zaraz na powrót je zamknął. Nawet nie zauważył, że z głębi jego gardła dobywa się głęboki warkot. To prawda, Faile uśmiechałaby się, słysząc, że nazywają ją lampartem.

— Nie chcesz chyba powiedzieć, że ona życzy sobie, abym na nią krzyczał, Elyas.

— Właśnie, że tak. A w każdym razie jest to bardzo prawdopodobne. Chyba że okaże się tą szóstą. Tego też nie można wykluczyć. W każdym razie zechciej mnie wysłuchać. Prawie wszystkie kobiety są takie, że gdy tylko podniesiesz głos, zaraz wytrzeszczają oczy albo traktują cię z lodowatą uprzejmością, i nim się zorientujesz, wybucha kłótnia, że to niby ty zeźliłeś się bez powodu. Ale połknij język przy Saldaeance, a zostanie to odebrane tak, jakbyś powiedział, że nie jest dostatecznie silna, by ci sprostać. Obraź ją w taki sposób, a będziesz miał szczęście, jeśli nie nakarmi cię na śniadanie twoim własnym żołądkiem. Wszak Saldaeanka nie jest jakąś byle dziewką z Far Madding, co to się spodziewa, że mężczyzna będzie siadał tam, gdzie ona wskaże, i że będzie podskakiwał, kiedy ona pstryknie palcami. Ona jest lampartem i oczekuje, że jej mąż też będzie lampartem. Światłości! Co ja wyprawiam?! Kto udziela rad żonatemu mężczyźnie, sam doprasza się, by mu wypruli bebechy.

I tym razem sam warknął. Bez potrzeby poprawił kapelusz, rozejrzał się po zboczu ze zmarszczonymi brwiami, jakby się zastanawiał, czy nie zniknąć w lesie, a na koniec jeszcze dźgnął Perrina palcem.

— Posłuchaj mnie tylko. Zawsze wiedziałem, że nie jesteś jakimś zwykłym przybłędą, a gdy tylko sobie poskładałem razem to wszystko, co mi ostatnio powiedziały wilki... no, że właśnie jedziesz do onego Proroka... to pomyślałem sobie, że pewnie przydałby ci się przyjaciel, który będzie strzegł ci pleców. Rzecz jasna, wilki nie wspomniały, że dowodzisz tymi pięknymi mayeniańskimi lansjerami. Gaul też o tym nie napomknął, dopóki na nich nie wpadliśmy. Jeśli chcesz, żebym został, zostanę. Jeśli nie... jest na świecie dużo widoków, których jeszcze nie poznały me oczy.

— Nie stać mnie, by w dzisiejszych czasach odrzucać przyjaciół, Elyas. — Czyżby Faile rzeczywiście chciała, by na nią krzyczał? Przez całe życie kierował się przekonaniem, że zrobi komuś krzywdę, jeśli nie będzie uważał, i dlatego starał się zawsze panować nad swoim temperamentem. Słowa potrafiły zaboleć równie mocno jak cios zadany pięścią, złe słowa, słowa wypowiedziane bezmyślnie w wybuchu złości. To nie mogła być prawda, podpowiadał rozsądek. Żadna kobieta by czegoś takiego nie zdzierżyła, czy to ze strony własnego męża czy ze strony jakiegokolwiek mężczyzny.

Kiedy nagle rozbrzmiał okrzyk sójki, Perrin zadarł głowę i nadstawił uszu. Nawet on ledwie potrafił go usłyszeć, ale chwilę później trel dał się słyszeć ponownie i zaraz potem znowu, za każdym razem coraz bliżej. Elyas uniósł brwi, rozpoznał głos tego ptaka z Ziem Granicznych. Nauczył się tego od Shienaran, między innymi Masemy, a on z kolei przekazał tę wiedzę ludziom z Dwu Rzek.

— Mamy gości — wyjaśnił Elyasowi.

Czterej żwawo galopujący jeźdźcy pojawili się, jeszcze zanim Perrin z Elyasem dotarli do stóp wzgórza. Na czele jechała Berelain, rozbryzgująca wody strumienia, tuż za nią galopowali Annoura, Gallenne oraz jakaś obca kobieta w jasnym płaszczu z kapturem. Bez jednego spojrzenia w tamtą stronę przemknęli obok obozu Mayenian i nie ściągnęli wodzy, dopóki nie zajechali przed wejście do namiotu w czerwono-białe paski. Podbiegło do nich kilku cairhieniańskich służących, którzy odebrali wodze i przytrzymali strzemiona; jeszcze nie opadł wzniecony przez nich kurz, a Berelain i jej towarzysze już zniknęli we wnętrzu płóciennej konstrukcji.

Mówiąc oględnie, swoim przybyciem wywołali niezgorsze zamieszanie. W obozowisku ludzi z Dwu Rzek podniósł się szum, najwyraźniej ludzie na coś czekali, zrozumiał Perrin. Wszechobecni młodzi durnie od Faile, podnieceni całym zdarzeniem, trajkotali o czymś między sobą, głupawo drapiąc się po głowach i nie odrywając oczu od namiotu. Grady i Neald obserwowali namiot zza drzew, co jakiś czas nachylając się ku sobie, dzięki czemu nikt nie słyszał, o czym rozmawiają.

— Wygląda na to, że to nie są tacy zwyczajni goście — stwierdził cicho Elyas. — Obserwuj Gallenne; on może przyczynić się do kłopotów.

— Znasz go, Elyas? Bardzo bym chciał, żebyś został, ale jeśli, uważasz, że mógłby powiedzieć którejś z sióstr, kim jesteś... — Perrin wzruszył ramionami z rezygnacją. — Mógłbym powstrzymać Seonid i Masuri... — Tak mu się w każdym razie wydawało. — ...ale sądzę, że Annoura zrobi, co zechce. — I jakie było jej prawdziwe stanowisko w sprawie Masemy?

— Och, Bertain Gallenne nie nawiązuje znajomości wśród ludzi pokroju Elyasa Machery — odparł Elyas z krzywym uśmiechem. — Głupi Jak nie zna tylu durniów, ilu durniów zna Głupiego Jaka. Za to ja znam Gallenne. Sam nie zrobi nic ani przeciwko tobie, ani też za twoimi plecami, ale jest jeszcze Berelain ze swoim pomyślunkiem. Od swoich szesnastych urodzin napuszczała Tairenian na Illian, żeby ochronić Mayene przed Łzą. Berelain to zręczna manipulatorka, w odróżnieniu od Gallenne, który uważa, że wszystkie problemy rozwiąże szarża na oślep. W tym jest rzeczywiście dobry, ale nie potrafi dostrzec nic więcej, a niekiedy nawet nie zatrzyma się, aby choć chwilę pomyśleć.

— To już sam rozgryzłem — mruknął Perrin. Berelain przynajmniej przywiozła posłańca od Alliandre. No bo chyba nie przybywałaby takim pędem z nową pokojówką. Pytanie jednak brzmiało, dlaczego Alliandre przekazywała swoją odpowiedź za pośrednictwem posłańca. — Chyba postąpię najlepiej, jeśli dowiem się zaraz, czy wieści są dobre, Elyasie. Pogadamy jeszcze o tym, czego się wystrzegać na południu, ale to później. I oczywiście będziesz też mógł poznać Faile — dodał i dopiero wtedy się odwrócił.

— Na południu trzeba się wystrzegać Szczeliny Zagłady — zawołał za nim tamten — bo Szczelina jest bliżej Ugoru, niż się spodziewałem. — Perrinowi znowu się wydało, że słyszy cichy grzmot od zachodu. Ależ byłaby to miła odmiana.

W namiocie zastał Breane, która sztywno dygając, podsuwała srebrną tacę z wodą różaną w misie i ręcznikami. Maighdin, dygająca jeszcze sztywniej, oferowała tacę z pucharami napełnionymi winnym ponczem — zrobionym z resztek suszonych jagód, sądząc po zapachu — a Lini z kolei składała płaszcz podróżny nowo przybyłej. Faile i Berelain z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu stanęły u jej boków, a Annoura zajęła pozycję za ich plecami i uwaga wszystkich trzech najwyraźniej całkowicie skupiona była na gościu. Kobieta, na oko w średnim wieku, miała czepek z zielonej siatki na włosach, które sięgały jej prawie do pasa, i zasługiwałaby na miano pięknej, gdyby nie za długi nos. I gdyby go tak nie zadzierała. Niższa od Faile i Berelain, jakimś sposobem potrafiła spojrzeć na Perrina z góry, lustrując go chłodnym wzrokiem od włosów po buty. I nie zamrugała na widok jego oczu, mimo że za pierwszym razem nikt prawie nie potrafił opanować odruchowej reakcji.

— Wasza Wysokość — zaczęła uroczystym tonem Berelain zaraz po wejściu Perrina — niechaj mi będzie wolno przedstawić lorda Perrina Aybarę z Dwu Rzek w Andorze, serdecznego przyjaciela i emisariusza Smoka Odrodzonego. — Długonosa kobieta przytaknęła powściągliwie, wręcz chłodno, a Berelain mówiła dalej, niemal nie robiąc pauzy dla zaczerpnięcia oddechu. — Lordzie Aybara, przywitaj Alliandre Marithę Kigarin, królową Ghealdan, Błogosławioną przez Światłość Obrończynię Muru Garena, która ma przyjemność przyjąć cię osobiście. — Gallenne, stojący tuż pod ścianą namiotu, poprawił łatę na oku i uniósł puchar z winem w stronę Perrina, uśmiechając się triumfalnie.

Faile z jakiegoś niewiadomego powodu obdarowała Berelain karcącym spojrzeniem. A Perrinowi omal nie opadła szczęka. Alliandre we własnej osobie? Zastanawiał się, czy powinien uklęknąć, ale ostatecznie — po nazbyt długim wahaniu — zdecydował się na ukłon. Światłości! Nie miał pojęcia, jak się układać z królową. Zwłaszcza kiedy ta pojawia się nie wiadomo skąd, bez eskorty, nie szczycąc się choćby jednym klejnotem. I do tego ubrana w ciemnozieloną suknię do jazdy konnej, uszytą ze zwykłej wełny, bez ani jednego haftu.

— Po otrzymaniu najświeższych wieści — odezwała się Alliandre — uznałam, że winnam przyjechać do ciebie, lordzie Aybara. — Mówiła spokojnym głosem, twarz miała gładką, spojrzenie pełne rezerwy. I jest bardzo spostrzegawcza, pomyślał, albo niechbym urodził się w Taren Ferry. Powinien odtąd uważać na swoje kroki, dopóki się nie zorientuje, dokąd wiedzie ta ścieżka. — Być może jeszcze nie słyszałeś — ciągnęła — że cztery dni temu Illian ukorzyło się przed Smokiem Odrodzonym, oby jego imię błogosławiono w Światłości. Przejął Laurową Koronę, która, jak rozumiem, nosi obecnie miano Korony Mieczy.

Faile wzięła puchar z tacy podsuniętej przez Maighdin, po czym szepnęła bezgłośnie:

— Natomiast siedem dni temu Seanchanie zajęli Ebou Dar. — Nawet Maighdin nic nie zauważyła.

Gdyby Perrin zawczasu nie wziął się w garść, to teraz naprawdę rozdziawiłby usta ze zdumienia. Dlaczego Faile przekazała mu tę wieść w taki sposób, zamiast zaczekać, aż przekaże ją kobieta, od której musiała ją znać? Powtórzył jej słowa takim głosem, żeby wszyscy usłyszeli. Twardym głosem, ale tylko tak mógł opanować jego drżenie. A więc Ebou Dar również? Światłości! I to siedem dni temu? W dniu, w którym Grady i inni widzieli kolumnę Jedynej Mocy na niebie. Być może zbieg okoliczności. Ale czy naprawdę byłoby lepiej, gdyby naprawdę stanowiła dzieło Przeklętych?

Annoura zmarszczyła czoło i zacisnęła usta, jeszcze zanim skończył mówić, a Berelain spojrzała na niego z zaskoczeniem, które zresztą prędko ukryła. One wiedziały, że nie słyszał o Ebou Dar, kiedy ich grupa wjeżdżała do Bethal.

Alliandre tylko przytaknęła, w każdym calu równie opanowana jak Szara siostra.

— Zdajesz się nad podziw dobrze poinformowany — zauważyła, podchodząc do niego bliżej. — Wątpię, by pierwsze pogłoski zdążyły już dotrzeć do Jehannah razem z żeglugą rzeczną. Ja sama dowiedziałam się przed zaledwie kilkoma dniami. Kilku kupców pomaga mi się orientować w bieżących zdarzeniach. Zapewne liczą — dodała sucho — że w razie potrzeby wstawię się za nimi u Proroka Lorda Smoka.

Nareszcie udało mu się wyodrębnić jej zapach i w tym momencie zrozumiał, że wcześniej wyciągnął błędne wnioski, choć ogólnej opinii nie zmienił. Z pozoru królowa była pełna chłodnej rezerwy, a jednak wyczuwało się od niej lęk przemieszany z niepewnością. Nie sądził, by sam potrafił zachować równie spokojną minę, gdyby tak się czuł.

— Zawsze dobrze jest wiedzieć tyle, ile się da — odparł nieco roztargnionym tonem. „Ażebym sczezł — pomyślał — muszę powiadomić Randa!”

— W Saldaei też mamy kupców, którzy dostarczają użytecznych informacji — odezwała się Faile, dając do zrozumienia, że to właśnie takim sposobem Perrin dowiedział się o Ebou Dar. — Wychodzi, że oni jakoś dowiadują się o tym, co się zdarzyło w odległości tysiąca mil na wiele tygodni wcześniej, zanim plotki rozejdą się po świecie.

Nie patrzyła na Perrina, ale on wiedział, że te słowa kieruje również do niego, nie tylko do Alliandre. Chciała mu dać do zrozumienia, że Rand wie. A zresztą nie istniał sposób na przekazanie mu wieści w tajemnicy. Czyżby Faile naprawdę chciała, by on?... Nie, to nie do pomyślenia. Zamrugał, połapawszy się, że Alliandre właśnie coś powiedziała, a on jej nie słuchał.

— Wybacz, Alliandre — przeprosił uprzejmie. — Myślałem o Randzie... o Smoku Odrodzonym. — Rzecz jasna, to w ogóle nie do pomyślenia!

W tym momencie wszyscy zagapili się na niego, nawet Lini, Maighdin i Breane. Oczy Annoury rozszerzyły się jeszcze bardziej, a Gallenne rozdziawił usta. I wtedy do niego dotarło. Właśnie nazwał Alliandre po imieniu. Wziął puchar z tacy Maighdin, a ta dygnęła i natychmiast się wyprostowała, tak szybko, że omal nie wytrąciła go z jego ręki. Odprawiwszy ją, wytarł mokrą dłoń o kaftan. Musi się skupić, a nie pozwalać, by jego myśli biegały w dziewięciu kierunkach naraz. Nieważne, co sobie Elyas wyobrażał, Faile by nigdy... Nie! Skup się!

Alliandre szybko odzyskała równowagę. Po prawdzie to zdawała się najmniej zdziwiona ze wszystkich, a bijąca od niej woń nie zmieniła się nawet odrobinę.

— Chciałam rzec, że złożenie ci potajemnej wizyty zdawało się najroztropniejszym rozwiązaniem, lordzie Aybara — oznajmiła chłodnym głosem. — Lord Telabin myśli, że korzystam z prywatności jego ogrodów, a tymczasem ja wymknęłam się mało używaną furtką. Miasto opuściłam jako pokojówka Annoury Sedai. — Otrzepała czubki palców o spódnicę i zaśmiała się cicho. Nawet jej śmiech był powściągliwy i tak bardzo kontrastował z tym, co mówił mu nos. — Widziało mnie kilku moich żołnierzy, ale żaden nie rozpoznał, bo miałam na głowie kaptur.

— Zaiste, czasy są takie, że chyba rzeczywiście postąpiłaś roztropnie — zgodził się ostrożnie Perrin. — Ale prędzej czy później będziesz się musiała ujawnić. W taki czy inny sposób. — Grzecznie i na temat, o właśnie. Królowa nie zechce mitrężyć czasu w towarzystwie człowieka, który wygaduje coś od rzeczy. A poza tym nie chciał rozczarować Faile, znowu się zachowując jak jakiś parobek. — Po co w ogóle przyjechałaś? Wystarczyło wysłać list albo po prostu przekazać Berelain, jak brzmi twoja odpowiedź. Opowiesz się za Randem czy przeciw? I nie obawiaj się, wrócisz do Bethal bezpiecznie, niezależnie od tego, jaka będzie twoja decyzja. — O, słuszna uwaga. Na pewno, niezależnie od innych powodów, zatrważał ją przede wszystkim fakt, że jest tu całkiem sama.

Faile obserwowała go, udając, że tego nie robi, popijając poncz i śląc uśmiechy w stronę Alliandre, ale dostrzegł te prędkie błyski jej oczu kierowane ku niemu. Berelain niczego nie udawała, tylko przyglądała mu się całkiem otwarcie, z lekko zmrużonymi oczyma, których na moment nie oderwała od jego twarzy. Annoura była równie spięta i skupiona. Czyżby wszystkie się bały, że jemu znowu coś się wymknie?

Zamiast udzielić odpowiedzi na tak istotne pytanie, Alliandre oznajmiła:

— Pierwsza dużo mi o tobie opowiadała, lordzie Aybara, jak również o Lordzie Smoku Odrodzonym, oby Światłość pobłogosławiła jego imię. — To ostatnie zabrzmiało niczym formuła wyuczona na pamięć i wygłoszona bez udziału myśli. — Z nim nie zobaczę się przed podjęciem decyzji, zapragnęłam więc poznać ciebie i na tej podstawie wyrobić sobie opinię. O człowieku można wiele powiedzieć, przyglądając się wybranym przez niego rzecznikom. — Przekrzywiła głowę, niby nad pucharem trzymanym w dłoniach, i przyglądała mu się spod rzęs. Ze strony Berelain byłoby to flirtowanie, Alliandre natomiast równie dobrze mogłaby taksować wzrokiem stojącego przed nią wilka. — Zauważyłam także twoje sztandary — dodała cicho. — Pierwsza omieszkała o nich wspomnieć.

Perrin skrzywił się mimo woli. Berelain dużo o nim opowiadała? I niby co mówiła?

— Te sztandary są tu specjalnie, mają być zauważone. — Gniew sprawił, że do jego głosu zakradła się teraz szorstka nuta, i musiał włożyć odrobinę wysiłku, by nad nią zapanować. To Berelain jest kobietą, na którą powinno się nakrzyczeć, o tak! — Niemniej, uwierz mi, nie istnieją żadne plany wskrzeszenia Manetheren. — Proszę bardzo, przemawiał teraz tonem równie chłodnym jak Alliandre. — A zatem jak brzmi twoja decyzja? Rand jest władny skrzyknąć tu dziesięć albo i nawet sto tysięcy żołnierzy, w nadzwyczaj krótkim czasie. — I niewykluczone, że będzie musiał to zrobić. Seanchanie w Amadorze i Ebou Dar? Światłości, ilu ich jest?

Zanim się odezwała, Alliandre upiła łyk ponczu, ale znowu uchyliła się przed bezpośrednią odpowiedzią.

— Krążą setki pogłosek, jak zapewne wiesz, i może należy im wierzyć, ponieważ czasy są takie, że odrodził się Smok, pojawili obcy, każący w sobie widzieć powracające armie Artura Hawkwinga, sama Wieża zaś rozpada się w wyniku rebelii.

— To ostatnie to sprawa Aes Sedai — wtrąciła ostro Annoura. — Nie powinna interesować nikogo z postronnych. — Berelain rzuciła w jej stronę rozdrażnione spojrzenie, a ona udała, że tego nie zauważa.

Alliandre wzdrygnęła się i obróciła plecami do siostry. Królowa, nie królowa, nikt nie chciałby słyszeć takiego tonu z ust Aes Sedai.

— Świat stanął na głowie, lordzie Aybara. A jakże, donoszono mi nawet o Aielach plądrujących wioski tu, w Ghealdan. — Nagle Perrin połapał się, że chodzi tu o coś więcej, nie tylko o obawę, że mogłaby obrazić Aes Sedai. Alliandre obserwowała go, czekając. Ale na co? Na zapewnienie?

— Jedyni Aielowie na terytorium Ghealdan to ci, którzy mi towarzyszą — oświadczył. — Seanchanie mogą być potomkami armii Artura Hawkwinga, ale Hawkwing umarł tysiąc lat temu. Rand już raz się z nimi rozprawił i zrobi to ponownie. — Pamiętał Falme tak wyraziście jak Studnie Dumai, mimo że bardzo starał się zapomnieć. Z pewnością nie było ich aż tylu, by mogli zająć i Amador, i Ebou Dar, nawet jeśli zaprzęgli swoje damane do pomocy. Balwer twierdził, że wspomagali ich również tarabońscy żołnierze. — I zapewne podniesie cię na duchu, jeśli dowiesz się, że owe zbuntowane Aes Sedai wspierają Randa. To znaczy wesprą go już niebawem. — Przynajmniej tak mówił Rand o tej garstce Aes Sedai: że nie mają dokąd pójść, więc muszą przyłączyć się do niego. Perrin nie był tego taki pewien. Po Ghealdan krążyły pogłoski, jakoby siostrom towarzyszyła armia. I że owa garstka liczy więcej Aes Sedai, niźli było ich wszystkich razem na całym świecie, a jednak... Światłości, jak on by chciał, żeby znalazł się ktoś, kto by rozproszył wszystkie wątpliwości! — A może byśmy tak usiedli? — zaproponował. — Odpowiem na wszystkie twoje pytania, jeśli to ci pomoże w podjęciu decyzji, ale czemu nie zrobić tego w miarę wygodnie? — Przyciągnąwszy do siebie jedno ze składanych krzeseł, przypomniał sobie w ostatniej chwili, że nie powinien opadać na nie całym ciałem, ale i tak pod nim zatrzeszczało.

Lini i dwie inne służące natychmiast zabrały się do ustawiania krzeseł w kręgu, ale kobiety nie zrobiły nawet kroku w ich stronę. Alliandre stała i patrzyła na niego, a reszta dla odmiany patrzyła na nią. Wszyscy z wyjątkiem Gallenne, który niewzruszenie dolał sobie ponczu ze srebrnego dzbana.

Perrin zorientował się, że Faile nie otwarła ust od czasu, gdy wspomniała o kupcach. Był wdzięczny Berelain zarówno za jej milczenie, jak i za to, że nie trzepotała rzęsami na jego użytek w obecności królowej, ale w tym akurat momencie przydałaby mu się jakaś pomoc ze strony Faile. Jakaś drobna rada. Światłości, toż ona wiedziała dziesięć razy więcej o tym, co on tu powinien mówić i robić.

Zastanawiając się, czy przypadkiem nie powinien jednak stać wraz z pozostałymi, odstawił puchar na jeden z małych stolików i poprosił ją cicho, aby porozmawiała z Alliandre.

— Jeśli ktoś potrafi ukazać jej właściwą drogę, to ty jesteś tą osobą — powiedział. Faile obdarzyła go uśmiechem zadowolenia, ale nie otworzyła ust.

Tymczasem Alliandre niespodzianie odstawiła swój puchar, pewna, że taca znajdzie się na właściwym miejscu. Taca istotnie była, a Maighdin, która ją podsunęła w ostatniej chwili, mruknęła coś, czego, Perrin miał nadzieję, Faile nie dosłyszała. Faile nadzwyczaj skutecznie rozprawiała się ze służącymi, którzy przemawiali takim językiem. Już miał wstać, gdy Alliandre podeszła do niego nagle, i w tym momencie przeżył wstrząs, bo uklękła przed nim z gracją, łapiąc obie jego dłonie. Zanim się zorientował, co ona robi, obróciła swoje dłonie w taki sposób, że przykryły grzbiety jego rąk. I zacisnęła je z taką siłą, że pewnie musiało ją zaboleć; nie miał pewności, czy mógłby się wyswobodzić, nie robiąc jej równocześnie krzywdy.

— W imię Światłości — zaczęła stanowczym tonem, patrząc mu w twarz — ja, Alliandre Maritha Kigarin, powierzam moją dziedzinę lordowi Perrinowi Aybara z Dwu Rzek i ślubuję mu służyć, teraz i na zawsze, chyba że to on sam, z własnej woli, postanowi zwolnić mnie z tej przysięgi. Moje ziemie i tron należą do niego i ja oddaję je w jego ręce. Tak przysięgam.

Na chwilę zapanowała cisza, zakłócona jedynie głośnym jęknięciem Gallenne i głuchym łomotem, który rozległ się, gdy jego puchar upadł na dywanik.

A potem Perrin usłyszał Faile, która znowu szeptała tak cicho, że jej słów nie zrozumiałby nawet ktoś, kto stałby tuż obok.

— W imię Światłości, przyjmuję twoją przysięgę i obiecuję, że będę bronił i ochraniał ciebie i twoich poddanych i przed zgiełkiem bitwy, i przed porywem zimy, i przed wszystkim, co może przynieść los. Ziemie i tron Ghealdan ofiarowuję tobie jako memu wiernemu wasalowi. W imię Światłości, przyjmuję... — Tak właśnie musiała brzmieć saldaeańska formuła odebrania przysięgi. Dzięki Światłości, że była zanadto skupiona na nim i nie widziała, jak Berelain wściekle potakuje, ponaglając, by jej odpowiedział. Obie miały takie miny, jakby się tego spodziewały! Za to Annoura, z szeroko otwartymi ustami, musiała być równie oszołomiona jak on, bo wygląda niczym ryba, która właśnie zobaczyła, że otaczająca ją woda wysycha.

— Dlaczego? — spytał łagodnie, nie zważając na niezadowolone syknięcie Faile i odgłos znamionujący podobne rozdrażnienie ze strony Berelain. „Ażebym sczezł — pomyślał — jestem tylko przeklętym kowalem!” Nikt nie składał hołdów lennych kowalom. Królowe nikomu nie składały hołdów lennych! — Podobno jestem ta’veren, więc może jednak zechcesz przemyśleć całą sprawę, poświęcić jej bodaj godzinę.

— Mam nadzieję, że naprawdę jesteś ta’veren, mój lordzie. — Alliandre roześmiała się, choć wcale nie była rozbawiona, i uchwyciła jego dłonie jeszcze mocniej, jakby z obawy, że mógłby je wyrwać. — Pragnę tego całym sercem. Obawiam się bowiem, że nic innego nie uratuje Ghealdan. Podjęłam taką decyzję, gdy tylko Pierwsza powiedziała mi, dlaczego się tu znalazłeś, a to, co zobaczyłam w tobie, tylko dodatkowo mnie utwierdziło. Ghealdan potrzebuje ochrony, której ja. nie mogę mu zapewnić, a więc obowiązek nakazuje, bym jej poszukała gdzie indziej. Ty taką ochronę możesz mu dać, mój lordzie, ty i Lord Smok Odrodzony, oby jego imię było błogosławione w Światłości. Po prawdzie to przysięgłabym bezpośrednio jemu, gdyby on tu był, ale jesteś jego człowiekiem. Przysięgając tobie, przysięgam jemu. — Zrobiwszy głęboki wdech, wydusiła jeszcze jedno słowo. — Proszę. — Teraz wyczuwało się od niej desperację, a jej oczy lśniły strachem.

A jednak wahał się. Tego właśnie pragnąłby Rand; dokładnie tego, ale Perrin Aybara był tylko zwykłym kowalem. Kowalem i już! Czy mógłby nadal się za takiego uważać, gdyby przyjął hołd królowej? Alliandre wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem. Ciekawe, czy ta’veren działają na samych siebie, zastanawiał się.

— W imię Światłości, ja, Perrin Aybara, przyjmuję twoją przysięgę... — W gardle mu zaschło, zanim skończył wypowiadać słowa, które podszepnęła mu Faile. Za późno, żeby się teraz zatrzymywać i zastanawiać.

Alliandre westchnęła z ulgą i ucałowała jego dłonie. Perrin pomyślał, że nigdy w życiu tak się nie wstydził. Powstał pospiesznie i podźwignął ją na nogi. I zrozumiał, że nie wie, co teraz zrobić. Promieniejąca dumą Faile nie udzielała dalszych wskazówek. Berelain też się uśmiechała, z wyraźną ulgą.

Był pewien, że Annoura zaraz coś powie — Aes Sedai zawsze miały mnóstwo do powiedzenia, zwłaszcza wtedy, gdy dano im pretekst — ale Szara siostra tylko wyciągnęła swój puchar w stronę Maighdin, by ta dolała jej ponczu. Przyglądała się Perrinowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Maighdin zresztą też się gapiła, przechylając dzban tak długo, aż ochlapała ponczem dłoń Aes Sedai. Annoura wzdrygnęła się w tym momencie, wpatrzona w puchar takim wzrokiem, jakby właśnie przypomniała sobie o jego istnieniu. Faile zmarszczyła czoło, Lini zmarszczyła swoje jeszcze mocniej i Maighdin pomknęła po ściereczkę, żeby osuszyć dłoń siostry, znowu coś mamrocząc pod nosem. Faile dostanie spazmów, jeśli kiedyś usłyszy te mamrotania.

Perrin wiedział, że zbyt długo zwleka. Alliandre oblizała wargi z niepokojem; najwyraźniej spodziewała się jeszcze czegoś.

— No to skoro już wszystko załatwiliśmy, muszę teraz odszukać Proroka — powiedział i skrzywił się. Zbyt obcesowo. Nie miał wyczucia w kontaktach z arystokratami, a jeszcze mniej z królowymi. — Przypuszczam, że zechcesz wrócić do Bethal, zanim ktoś się dowie, że zniknęłaś.

— Z ostatnich wieści, jakie otrzymałam — powiedziała Alliandre — wynika, że Prorok Lorda Smoka przebywa w Abila. To spore miasto w Amadicii, ze czterdzieści lig na południe stąd.

Perrin zareagował mimowolnym grymasem, ale natychmiast opanował się. A więc Balwer miał rację. I choć fakt, że się nie mylił co do tej jednej rzeczy, wcale nie oznaczał, iż miał rację w odniesieniu do wszystkich pozostałych, być może jednak warto wysłuchać tego, co ten człowiek ma do powiedzenia na temat Białych Płaszczy. A także Seanchan. Ilu jest tych Tarabonian?

Faile przywarła do jego boku, położyła dłoń na jego ramieniu i skierowała ciepły uśmiech ku Alliandre..

— Chyba nie chcesz odsyłać królowej już teraz, moje serce. Nie teraz, kiedy dopiero co przyjechała. Pozwól nam porozmawiać tu samym, z dala od słońca, zanim będzie musiała zmierzyć się z trudami jazdy powrotnej. Wiem, że masz ważne sprawy, których musisz dopatrzyć.

Jakoś udało mu się nie wytrzeszczyć oczu, choć kosztowało go to niemało wysiłku. Co mogło być ważniejsze od spotkania z królową Ghealdan? Z całą pewnością nic takiego, do czego pozwolono by mu przyłożyć rękę. Widocznie Faile pragnęła porozmawiać z Alliandre pod jego nieobecność. Może będzie miał szczęście i później dowie się o wszystkim. Elyasowi mogło się wydawać, że zna Saldaean, ale Perrin zdążył już pojąć, że tylko dureń próbuje się dokopać do sekretów własnej żony. Albo pozwala, by ta się dowiedziała, jakie już poznał.

Zapewne należało pożegnać się z Alliandre tak samo ceremonialnie, jak ją powitał, ale ostatecznie zdobył się na skromny ukłon, jednocześnie prosząc ją, by pozwoliła mu odejść, na co ona dygnęła głęboko, mrucząc, że to dla niej zbyt wielki zaszczyt, i na tym się skończyło. Jeszcze tylko skinął głową w stronę Gallenne, dając mu znak, że ma iść za nim. Wątpił, by Faile chciała jego odesłać, a temu pozwoliła zostać. O czym chciała porozmawiać z królową?

Jednooki mężczyzna stojący przed namiotem klepnął Perrina po ramieniu z taką siłą, że ktoś nikczemniejszej postury byłby się zatoczył.

— Ażebym sczezł, w życiu nie słyszałem czegoś podobnego! Teraz mogę mówić, że widziałem na własne oczy, w jaki sposób ta’veren oddziałuje na bieg zdarzeń. Czegoś ty chciał ode mnie? — I co on miał na to rzec?

Dokładnie w tym momencie usłyszał okrzyki od strony obozu Mayenian, odgłosy kłótni, tak głośne, że ludzie z Dwu Rzek powstali, zerkając między drzewami w tamtą stronę, mimo że zbocze wzgórza i tak im wszystko przesłaniało.

— Najpierw sprawdźmy, co tam się dzieje — odparł Perrin. To da mu czas, aby się zastanowić. Nad tym, co powiedzieć Gallenne’owi i nad innymi rzeczami.


Po odejściu Perrina Faile odczekała jeszcze kilka chwil i dopiero wtedy powiedziała służącym, że ona i pozostałe kobiety same się sobą zajmą. Maighdin tak się zagapiła na Alliandre, że nawet nie drgnęła, dopóki Lini nie pociągnęła jej za rękaw. To jednak była sprawa na później. Odstawiwszy swój puchar, Faile odprowadziła trzy kobiety do wyjścia, co wyglądało, jakby je wypędzała, po czym zatrzymała się tam na chwilę.

Perrin i Gallenne maszerowali między drzewami w stronę obozowiska Mayenian. Bardzo dobrze. Większość Cha Faile przycupnęła nieopodal. Złapawszy wzrok Pareleana, wykonała gest na wysokości swojej talii w taki sposób, by nikt stojący za jej plecami nie mógł go zauważyć. Prędki kolisty ruch, a potem dłoń zaciśnięta w pięść. Tairenianie i Cairhienianie natychmiast rozpadli się na dwu- i trzyosobowe grupki i zaraz potem się rozeszli. Sygnały Cha Faile, znacznie mniej skomplikowane niż mowa dłoni Panien, jakoś jednak wystarczały. Po kilku chwilach jej ludzie otoczyli namiot luźnym pierścieniem, z pozoru bez żadnej reguły, zajęci bezpłodnymi pogawędkami albo grą w kocią kołyskę. Nikt jednak nie zbliżyłby się do niej na odległość mniejszą niźli dwadzieścia kroków, bo nim dotarłby do progu, zostałaby ostrzeżona.

Najbardziej obawiała się reakcji Perrina. Kiedy Alliandre pojawiła się tu we własnej osobie, Faile domyślała się, że coś istotnego się wydarzy, nawet jeśli nie to, co rzeczywiście zaszło, ale on dał się całkiem zbić z pantałyku jej przysięgą. Jeżeli teraz wbije sobie do głowy, że powinien się odwzajemnić, sprawić, by Alliandre czuła się dobrze ze swoją decyzją... Och, on naprawdę myślał sercem wtedy, gdy powinien był myśleć głową. I głową wtedy, kiedy powinien był posłużyć się sercem! Kiedy dotarło do niej, co właśnie pomyślała, poczuła lekkie wyrzuty sumienia.

— Osobliwych służących znalazłaś sobie po drodze — odezwała się tonem udawanej sympatii Berelain i Faile wzdrygnęła się. Nie usłyszała, kiedy ta kobieta stanęła za jej plecami. Lini i jej towarzyszki zdążały właśnie w stronę wozów, Lini wygrażała Maighdin palcem, a Berelain wiodła za nimi wzrokiem. Mówiła cicho, ale drwiąca nuta wyraźnie dawała się słyszeć. — Ta najstarsza dobrze wie, na czym polegają jej obowiązki, a nie tylko gdzieś o nich słyszała, ale zdaniem Annoury ta najmłodsza to dzikuska. Bardzo słaba, powiada Annoura, ale dzikuski zawsze przysparzają problemów. Inne zaczną rozpowiadać, jeśli się dowiedzą, a ona prędzej czy później ucieknie. Dzikuski zawsze uciekają, z tego, co mi wiadomo. Oto, jakie są skutki czynienia z przybłęd służących.

— A mnie one odpowiadają — odparła chłodno Faile. Z tego wszystkiego wynikało, że musi koniecznie porozmawiać sobie z Lini, tak od serca. Dzikuska? Co z tego, że słaba, niewykluczone, że się przyda. — Powiem jednak, że moim zdaniem nie masz sobie równych, jeśli idzie o najmowanie sług. — Berelain zamrugała, niepewna, jak to rozumieć, i Faile postarała się, by nie okazać satysfakcji. Odwróciwszy się, powiedziała: — Annoura, czy zechcesz nas otoczyć zabezpieczeniami przeciwko podsłuchiwaniu?

Wydawało się, że Seonid albo Masuri raczej nie będą szukały okazji do podsłuchiwania strumieniami Mocy — już sobie wyobrażała ten wybuch, kiedy Perrin się dowie, w jak ciasne uździenice ubrały Mądre te dwie — ale z kolei same Mądre mogły nabyć tę umiejętność. Faile była pewna, że Edarra i inne wyżęły Seonid i Masuri do sucha.

Paciorki wplecione w warkoczyki zaszczękały cicho, kiedy Szara siostra przytaknęła.

— Już to zrobiłam, lady Faile — odparła i Berelain zacisnęła wargi, dając powód do nielichej satysfakcji. Co za bezczelność robić uwagi w jej własnym namiocie! Zasłużyła sobie na coś jeszcze gorszego, nie tylko na to, by ktoś stawał między nią a jej doradczynią, ale i tak satysfakcja była niezgorsza.

W tym momencie Faile zdała sobie sprawę, że oto zabawia się jak mała dziewczynka, a wszak powinna skupić się na bieżących sprawach. Aż zagryzła wargę, rozdrażniona tym spostrzeżeniem. Nie wątpiła w miłość swego męża, ale niestety, nie mogła potraktować Berelain, jak ta sobie zasłużyła, i to ją zmuszało do uprawiania pewnej gry z Perrinem nader często odgrywającym rolę planszy. A także nagrody, jak zdawała się uważać Berelain. Gdyby jeszcze Perrin nie zachowywał się czasami tak, jakby istotnie był tą nagrodą. Stanowczo wyrzuciła wszystkie te myśli z głowy. Czekały ją obowiązki żony. Praktyczne aspekty życia.

Kiedy padła wzmianka o zabezpieczeniach, Alliandre spojrzała z namysłem na Annourę — musiała rozumieć, że to oznacza poważną rozmowę — ale powiedziała tylko:

— Twój mąż to niezwykły człowiek, lady Faile. Doprawdy nie chcę nikogo urazić, twierdząc, że to prostoduszne zewnętrze kryje przenikliwy umysł. My, tu w Ghealdan, mamy tuż za progiem Amadicię i dlatego z konieczności uprawiamy Daes Dae’mar, ale nie sądzę, by ktokolwiek nakłonił mnie do podjęcia jakiejś decyzji równie prędko albo równie zręcznie, jak to uczynił twój pan i władca. Aluzja o zagrożeniu tu, grymas tam. Doprawdy niezwykły mężczyzna.

Tym razem Faile musiała się zdobyć na pewien wysiłek, by ukryć uśmiech. Ci południowcy bardzo sobie cenili Grę Domów i nie sądziła, by Alliandre była zachwycona, gdyby się dowiedziała, że Perrin zwyczajnie mówi to, w co wierzy — niekiedy nazbyt swobodnie — i że tylko ludzie o podstępnych umysłach dopatrują się wyrachowania w jego uczciwości.

— Spędził trochę czasu w Cairhien — odparła. I niech Alliandre zrobi sobie z tą uwagą, co zechce. — Tu możemy rozmawiać swobodnie dzięki zabezpieczeniom Annoury. To oczywiste, że jeszcze nie chcesz wracać do Bethal. Czy przysięga, którą złożyłaś Perrinowi, nie wiąże go z tobą dostatecznie? — Niektórzy ludzie tu, na południu, żywili dziwaczne przekonania co do natury lennych hołdów.

Berelain w milczeniu zajęła miejsce po prawicy Faile, chwilę zaś później Annoura stanęła po jej lewej stronie, przez co Alliandre miała teraz wszystkie trzy przed sobą. Faile dziwiła się, że Aes Sedai tak łatwo przystała na jej plan, nie mając pojęcia, co się za nim kryje — Annoura bez wątpienia miała swoje własne powody i Faile wiele by dała, by się dowiedzieć, co to za powody — nie dziwiło jej natomiast zachowanie Berelain. Jedno rzucone zdawkowo drwiące zdanie mogło wszystko popsuć, zwłaszcza zdanie dotyczące wprawy Perrina w Wielkiej Grze, a jednak była pewna, że ono nie padnie, co irytowało ją do pewnego stopnia. Swego czasu gardziła Berelain; nadal jej nienawidziła, głęboko i żarliwie, ale pogardę zastępował powoli niechętny respekt. Ta kobieta wiedziała, kiedy ich „grę” należy przerwać. Gdyby nie Perrin, mogłaby naprawdę ją polubić! Przelotnie, żeby zdusić tę nienawistną myśl, Faile wyobraziła sobie, że goli Berelain do czaszki. Pierwsza z Mayene to sekutnica i sprzedajna dziewka! I z pewnością nie zasługiwała, by zaprzątać nią sobie teraz głowę.

Alliandre przyjrzała się kolejno wszystkim kobietom, ale niczym nie zdradziła przepełniającego ją wzburzenia. Znowu wzięła do ręki swój puchar, spokojnie popijała poncz i mówiła dalej, to wzdychając, to uśmiechając się smutno, jakby jej słowa wcale nie były aż takie ważne, jak treść, którą niosły.

— Oczywiście zamierzam dotrzymać przysięgi, ale musisz zrozumieć, że liczyłam na coś więcej. Jeśli idzie o twojego męża, to nic się nie zmieniło. I co gorsza, tak może będzie aż do czasu, gdy wesprze mnie w jakiś wyraźny sposób Lord Smok, oby Światłość pobłogosławiła jego imię. Prorok jest zdolny zrujnować Bethal albo nawet Jehannah, tak jak to uczynił z Samarą, i ja nie dam rady mu w tym przeszkodzić. A jeśli jakimś sposobem dowie się o mojej przysiędze... Utrzymuje, że przybył po to, by nam zademonstrować, jak należy służyć Lordowi Smokowi w Światłości, ale to właśnie on nam ów sposób demonstruje i moim zdaniem nie pochwali tego, kto znajdzie odmienny.

— Cieszy mnie, że zamierzasz dotrzymać przysięgi — odparła sucho Faile. — A jeśli chcesz czegoś więcej od mojego męża, to może sama powinnaś zdobyć się na więcej. Może powinnaś mu towarzyszyć, kiedy wyprawi się na południe na spotkanie z Prorokiem. Rzecz jasna, będziesz zapewne chciała zabrać swoich żołnierzy, ale sugeruję, by nie było ich więcej niż tylu, ilu ma przy sobie Pierwsza. Może usiądziemy? — Zająwszy krzesło, które zwolnił Perrin, dała najpierw znak Berelain i Annourze, że mają usiąść u jej boków, a dopiero wtedy wskazała krzesło Alliandre.

Królowa usiadła powoli, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w Faile, nie tyle zdenerwowana, ile zdumiona.

— Czemuż, na Światłość, miałabym tak postąpić? — wykrzyknęła. — Lady Faile, Synowie Światłości wykorzystają każdą wymówkę, by móc siać jeszcze większe spustoszenia w Ghealdan, a i król Ailron mógłby zadecydować, że pośle swoją armię na północ. To absolutnie nie wchodzi w rachubę!

— Prosi cię o to żona twego suzerena, Alliandre — odparła stanowczo Faile.

Można by sądzić, że Alliandre nie jest w stanie otworzyć oczu jeszcze szerzej, a jednak udało jej się. Spojrzała na Annourę i znalazła jedynie niczym nie zmącone opanowanie Aes Sedai.

— Oczywiście — odrzekła po chwili głucho brzmiącym głosem. Przełknęła ślinę i dodała: — Oczywiście, zrobię to; o co... prosisz... moja pani.

Faile skryła uczucie ulgi łaskawym skinieniem głowy. Myślała, że Alliandre będzie się wykręcać. To, że potrafiła złożyć hołd lenny, nie uświadamiając sobie, co on tak naprawdę oznacza — przecież uznała za konieczne dodatkowe zapewnienia, że zamierza go dotrzymać! — utwierdziło Faile w przekonaniu, że tej kobiety nie należy porzucać na pastwę losu. Z wszystkich doniesień wynikało, że Alliandre radziła sobie z Masemą w ten sposób, że mu ustępowała. Rzecz jasna, robiła to opieszale i tylko wtedy, gdy musiała, bo nie miała innego wyboru, a jednak uległość potrafiła przejść w nawyk. Jeśli wróci do Bethal i nic się nie zmieni, to jak szybko postanowi się asekurować i ostrzeże Masemę? Poczuła już brzemię swojej przysięgi, a teraz Faile mogła jej tego brzemienia ująć.

— Bardzo jestem rada, że będziesz nam towarzyszyć — powiedziała ciepło. Naprawdę była zadowolona. — Mój mąż nie zapomni o tych, którzy go wesprą. Wesprą na przykład listem wystosowanym do arystokratów, z którego ci dowiedzą się, iż pewien człowiek wzniósł sztandar Manetheren na południu. — Berelain obróciła głowę ze zdziwieniem, a Annoura wręcz zamrugała.

— Ależ moja lady — odparła żarliwym głosem Alliandre — przecież połowa z nich natychmiast powiadomi Proroka, gdy tylko otrzymają mój list, panicznie się go bowiem boją. I Światłość tylko wie, co on wtedy zrobi. — Dokładnie taka odpowiedź, na jaką Faile liczyła.

— Dlatego właśnie wystosujesz list również do niego, informując, że zgromadziłaś żołnierzy, bo chcesz rozprawić się z tym człowiekiem osobiście. Ostatecznie Prorok Lorda Smoka to persona nazbyt szacowna, by miał zawracać sobie głowę taką, drobnostką.

— Doskonały pomysł! — mruknęła Annoura. — Nikt nie będzie wiedział, kto jest kim.

Berelain roześmiała się z zachwytem, ażeby sczezła!

— Moja lady — wybąkała Alliandre — powiedziałam, że lord Perrin to niezwykły człowiek. Czy wolno mi dodać, że jego żona jest w każdym calu równie niezwykła?

Faile starała się ukryć zadowolenie. Teraz musiała posłać wiadomość do swoich ludzi w Bethal. W pewnym sensie żałowała, że sprawy przybrały taki obrót. Wyjaśnienie wszystkiego Perrinowi mogłoby się okazać co najmniej trudne, ale nawet on by nie zdzierżył, gdyby porwała królową Ghealdan.


Na skraj obozowiska wyległa chyba cała prawie Skrzydlata Gwardia, otaczająca ciasnym pierścieniem dziesięciu jeźdźców w identycznych mundurach. Brak lanc mówił, że to zwiadowcy. Zgromadzeni wokół nich kłębili się i popychali wzajem, starając się podejść jak najbliżej. Perrinowi wydało się, że znowu słyszy grzmot, już nie tak odległy, ale poświęcił temu wrażeniu jedynie przelotną uwagę.

Już miał się przepchnąć między nimi, kiedy usłyszał gromki okrzyk Gallenne:

— Z drogi, kundle! — Zgromadzeni błyskawicznie obrócili głowy w jego stronę i po chwili niektórzy jęli się wciskać w głąb ciżby, tworząc wąskie przejście. Perrin zastanawiał się, co by się stało, gdyby nazwał kundlami ludzi z Dwu Rzek. Pewnie dostałby po nosie. Może więc warto spróbować.

Obok zwiadowców stał Nurelle w towarzystwie pozostałych oficerów oraz siedmiu mężczyzn z rękoma związanymi na plecach i powrozami na szyjach, którzy przebierali nogami, garbili się i robili miny wyrażające butę, strach albo jedno i drugie naraz. Ich ubrania, niegdyś przedniego gatunku, były aż sztywne od zastarzałego brudu. I o dziwo, pachnieli silnie drzewnym dymem. A skoro już o tym mowa, niektórzy z żołnierzy na koniach mieli twarze uczernione sadzą, a jeden czy dwóch opatrywało oparzenia. Aram przyglądał się więźniom, krzywiąc się nieznacznie.

Gallenne stanął w rozkroku i wsparł pięści na biodrach, łypiąc jedynym okiem tak samo groźnie jak inni potrafili dwojgiem.

— Co się stało? — spytał zaczepnie. — Moi zwiadowcy mają wracać z informacjami, nie z jakimiś kolekcjonerami łachmanów!

— Niech Ortis złoży raport, mój lordzie — odparł Nurelle. — On tam był. Brygadier Ortis!

Wywołany mężczyzna w średnim wieku zsiadł niezdarnie z konia i złożył ukłon, przyciskając dłoń w rękawicy do serca. Na głowie miał prosty hełm, bez cienkich piór i skrzydeł, które zdobiły boki oficerskich hełmów. Spod zaokrąglonego brzeżka wyzierała wściekle zaogniona oparzelina. Drugi policzek przecinała blizna, która unosiła mu kącik ust.

— Lordzie Gallenne, lordzie Aybara — powiedział grobowym głosem. — Natrafiliśmy na tych rzepojadów jakieś dwie ligi na zachód stąd. Palili farmę, z ludźmi w środku. Wśród zaatakowanych była kobieta, która próbowała uciec przez okno, i jeden z tych łotrów odrąbał jej głowę. Wiedząc, jak na to zapatrywałby się lord Aybara, położyliśmy temu kres. Przybyliśmy za późno, by kogoś ocalić, ale pojmaliśmy tych siedmiu. Reszta uciekła.

— Ludzi często kusi, by osunąć się z powrotem w Cień — odezwał się niespodzianie jeden z jeńców. — Trzeba im przypominać, jaką płaci się za to cenę. — Był to wysoki szczupły mężczyzna o statecznym wyglądzie; mówił głosem spokojnym, świadczącym o wykształceniu, ale kaftan miał równie brudny jak pozostali i nie golił się od dwóch albo trzech dni. Prorok wyraźnie nie pochwalał tracenia czasu na takie rzeczy jak brzytwa. Albo mycie się. Mężczyzna patrzył spode łba na tych, którzy go pojmali, bez odrobiny strachu, mimo związanych rąk i powroza na szyi. Cały był wcieleniem lekceważenia i buty. — Wasi żołnierze nie robią na mnie wrażenia — dodał. — Prorok Lorda Smoka, oby Światłość błogosławiła jego imię, niszczył większe armie niż te wasze niedobitki. Możecie nas zabić, ale Prorok nas pomści, zraszając ziemię waszą krwią. Żaden z was nie pożyje wiele dłużej niż my, a on zatriumfuje w ogniu i krwi. — Ostatnie słowa wypowiedział nadzwyczaj dobitnie, tak sztywno wyprostowany, jakby połknął żelazny pręt. Wśród słuchających go żołnierzy rozszedł się pomruk. Wiedzieli bardzo dobrze, że Masema rozbijał wojska liczniejsze od ich armii.

— Powiesić ich — zarządził Perrin. Znowu usłyszał grzmot.

Wydał rozkaz i teraz zmusił się, by obserwować, jak go realizują. A chętnych do tego zadania nie brakowało, mimo tych wszystkich pomrukiwań. Kilku jeńców wybuchło płaczem, gdy powrozy od pętli, które nałożono im na szyje, zostały zarzucone na konary drzew. Jeden, niegdyś gruby mężczyzna, z obwisłym podgardlem, wołał, że wyznaje skruchę, że będzie służył każdemu panu, którego określą z imienia. Łysy mężczyzna, z pozoru twardy jak Lamgwin, miotał się i krzyczał dopóty, dopóki powróz nie uciszył jego skowytania. Za to autor wygłoszonej do nich tyrady ani nie wierzgał, ani się nie opierał, nawet wtedy, gdy pętla zacisnęła się na jego karku. Do końca rzucał harde spojrzenia.

— Przynajmniej jeden potrafił umrzeć jak należy — warknął Gallenne, kiedy ostatnie ciało zwiotczało. Spojrzał krzywo na ludzkie sylwetki dekorujące drzewa, jakby żałował, że skazańcy nie opierali się bardziej zażarcie.

— Jeśli ci ludzie służyli Cieniowi... — zaczął Aram, po czym zawahał się. — Wybacz mi, lordzie Perrinie, ale czy Lord Smok to pochwali?

Perrin wzdrygnął się i zagapił na niego zdumiony.

— Na Światłość, Aram, słyszałeś na własne uszy, co oni robili! Rand sam nałożyłby im pętle na szyje! — Wierzył, że Rand by to zrobił, miał nadzieję, że by to zrobił. Rand uparcie dążył do zjednoczenia narodów przed Ostatnią Bitwą i niewiele dbał o koszty.

Mężczyźni gwałtownie zadarli głowy, kiedy rozległ się grzmot, tym razem tak głośny, że każdy musiał go słyszeć, a potem pojawiły się następne, za każdym razem coraz bliżej. Zerwał się wiatr, ucichł, znowu się zerwał; szarpiąc poły kaftana Perrina kapryśnymi podmuchami. A potem jeszcze bezchmurne niebo przecięła błyskawica. W obozie Mayenian zaczęły rżeć i wierzgać spętane konie. Grzmot zahuczał ponownie, znowu zalśniły srebrnoniebieskie węże błyskawic i na ziemię pod palącym słońcem lunął deszcz, grubymi rzadkimi kroplami, wzniecając fontanny kurzu. Perrin starł jedną z policzka i zapatrzył się ze zdumieniem na swoje mokre palce.

Po kilku chwilach burza przeszła, grzmoty i błyskawice powędrowały na wschód. Spragniona ziemia chłonęła krople deszczu, słońce paliło tak jak zawsze i jedynie niebo rozmigotane od dalekich błyskawic i cichnące łoskoty piorunów mówiły, że w ogóle cokolwiek się zdarzyło. Żołnierze patrzyli na siebie niepewnie. Gallenne z wyraźnym wysiłkiem oderwał palce od rękojeści miecza.

— To... to nie może być dzieło Czarnego — stwierdził Aram i wzdrygnął się. Nikt nigdy nie widział normalnej burzy o takim przebiegu. — To znaczy, że pogoda się zmienia, prawda, lordzie Perrinie? Że pogoda znowu będzie taka jak należy?

Perrin otworzył usta, chcąc powiedzieć, że ma go tak nie tytułować, ale zamknął je z westchnieniem:

— Nie wiem — odparł. Jak to powiedział Gaul? — Wszystko się zmienia, Aram. — Po prostu nigdy nie przyszło mu do głowy, że sam też będzie musiał się zmienić.

Загрузка...