ROZDZIAŁ 6 — PRAWDZIWA MIŁOŚĆ

Amy Sump nie przejmowała się, co mówiły jej przyjaciółki ani ktokolwiek inny. To, co czuła do Alvina Stwórcy, było miłością. Prawdziwą miłością. Szczerą, głęboką, niezmienną, która wytrzyma próbę czasu.

Gdyby tylko otwarcie darzył ją uwagą, tak żeby inni też widzieli. Zamiast tego rzucał jej tylko spojrzenia, od których drżało serce. Czasami martwiła się, że to tylko jego Stwórczość, jego talent czy co tam jeszcze. Myślała, że może sięga w głąb jej piersi, dotyka serca i budzi dreszcz w całym ciele. Ale nie, Stwórcy nie robili takich rzeczy. Może on nawet nie wiedział, że go kocha. Może spoglądał w nadziei, że dostrzeże jakiś znak miłości. Dlatego nie starała się dłużej ukrywać dziewiczych rumieńców, kiedy serce biło jej szybko, a żar oblewał twarz. Niech widzi, jak jego wzrok zmienia ją w drżącą masę oddanej zachwyconości.

Jakże pragnęła chodzić na te lekcje, kiedy Alvin pracował z dziesięcioma lub więcej dorosłymi i tłumaczył im, jak Stwórca powinien patrzeć na świat. Całymi godzinami z uwielbieniem słuchałaby jego głosu. A potem odkryłaby w sobie prawdziwy talent i oboje z ukochanym Alvinem radowaliby się, że i ona jest Stwórczynią, o czym nikt dotąd nie wiedział. We dwoje potrafiliby przebudować świat i przepędzić niedobrego, wstrętnego Niszczyciela. Potem mieliby ze dwanaścioro dzieci, wszystkie podwójnie byłyby Stwórcami, a miłość Alvina i Amy Stwórców opiewano by w pieśniach przez długie pokolenia na całym świecie, a przynajmniej w całej Ameryce, co dla Amy i tak na jedno wychodziło.

Ale rodzice nie chcieli jej puścić.

„Jak Alvin mógłby się skupić na nauczaniu, gdybyś przez cały czas robiła do niego cielęce oczy?” — mówiła jej matka, stara wiedźma bez serca. Chociaż nie tak okrutna jak ojciec, który powtarzał: „Opanuj się trochę, dziewczyno! Bo każę ci chodzić w woalce, żebyś nie robiła nam wstydu publicznie. Woalka, rozumiesz?” Doskonale rozumiała tego okropnego człowieka. Znał się tylko na tych swoich korbach, kółkach, rurach i kablach. Znał się na pompach i maszynach, ale nie miał pojęcia o tajemnicach ludzkiego serca. „Serce samo jest pompą, moja droga” — powiedział kiedyś, dowodząc, że jest głębokim, całkowitym, niemożliwym, wiecznym, otchłannym ignorantem, maszyną, nie człowiekiem, że nie przyjmuje nic z natury wszechświata. Jej ukochany Alvin rozumiał, że wszystkie rzeczy są żywe i czują… wszystkie oprócz okropnych maszyn jej ojca, poruszających się niczym ożywione trupy. Parowy tartak! Użycie ognia i wody do cięcia drewna! Toż to obraza Pana naszego! Kiedy Alvin się z nią ożeni, namówi go, żeby powstrzymał ojca od budowy tych maszyn, które tylko ryczą, syczą, stukają i wydzielają żar jak z piekła. Alvin przeniesie ją do cudownej leśnej krainy, gdzie ptaszki są przyjaciółmi, a owady nie kąsają; będą się tam kąpać w jeziorkach krystalicznej wody i on podpłynie do niej naprawdę, nie tylko w marzeniach, obejmie ją, a ich ciała dotkną się pod wodą, spotkają, połączą i…

— Ale bzdury! — oświadczyła jej przyjaciółka Ramona.

Amy się rozzłościła. Kim niby jest Ramona, żeby decydować, co jest, a co nie jest prawdą? Czy Amy nikomu już nie może opowiedzieć o swoich marzeniach, nie tłumacząc stale, że to tylko sen, ale mogąc udawać, że to prawda? Przecież pamięta wszystko tak wyraźnie… nie, o wiele wyraźniej niż cokolwiek, co zdarzyło się jej w życiu.

— Tak było. W świetle księżyca.

— Kiedy? — spytała Ramona głosem ociekającym wręcz pogardą.

— Trzy noce temu. Kiedy Alvin powiedział, że idzie do lasu, bo chce być sam. Szedł wtedy na spotkanie ze mną.

— A gdzie jest to jeziorko krystalicznej wody? W okolicy takiego nie ma, same rzeczki i strumyki, a wiesz przecież, że Alvin nigdy nie wchodzi do Hatrack, żeby popływać.

— Czy ty nic nie rozumiesz? — spytała Amy, próbując tonem wyższości dorównać swej najlepszej przyjaciółce. — Nie słyszałaś o zielonej pieśni? Że Alvin nauczył się od Czerwonych biec przez las jak wiatr, bezgłośnie i nie zginając nawet gałązki? Potrafi biec tak sto mil na godzinę, szybciej niż pociąg na szynach. Tu blisko nie było żadnego jeziorka; leżało tak daleko, że z Vigor Kościoła na dobrym koniu trzeba by tam jechać trzy dni.

— Teraz już wiem, że zmyślasz.

— Może to robić codziennie!

— On może, ale ty nie. Wrzeszczysz, kiedy zaczepisz o pajęczynę, ty ośle.

— Nie jestem osłem, jestem najlepszą uczennicą w szkole, gdzie ty jesteś osłem — odparła jednym tchem Amy. Często powtarzały sobie ten żarcik. — Trzymałam Alvina za rękę, a on mnie prowadził. Kiedy się zmęczyłam, wziął mnie w swe silne kowalskie ramiona i poniósł dalej.

— A potem pewnie zdjął całe ubranie i ty zdjęłaś swoje, jakbyście byli parą łasic czy czego…

— Piżmaków. Wyder. Istot wodnych. To nie była nagość, to była naturalność, swobodność dwóch pokrewnych dusz nie mających przed sobą tajemnic.

— Ależ pięknowatość — mruknęła Ramona. — Podejrzewam, że tak naprawdę była tam niesmaczność i odrażającość, kiedy tak podszedł i obejmował cię w tej pełnej, całkowitej nieubraności.

Amy wiedziała, że Ramona sobie z niej żartuje, ale nie miała pojęcia, dlaczego wymyślanie takich słów jak „odrażającość” doprowadza tę idiotkę do wybuchów śmiechu; niewiele brakowało, by spadła z gałęzi, na której obie siedziały.

— Nie umiesz docenić piękna.

— A ty nie doceniasz prawdy — odparła Ramona. — Czy może powinnam powiedzieć „prawdziwości”?

— Nazywasz mnie kłamczuchą? — Amy pchnęła ją lekko.

— Przestań! — wrzasnęła Ramona. — To nieuczciwe! Siedzę dalej od ciebie na tej gałęzi i nie mam się czego złapać!

Amy pchnęła znowu, Ramona zakołysała się i chwyciła konar, a jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.

— Przestań, ty kłamczucho! — krzyknęła. — Bo opowiem, jakie kłamstwa wygadujesz!

— To nie kłamstwa — stwierdziła Amy z godnością. — Pamiętam wszystko tak wyraźnie, jak… jak światło słońca nad zielonym polem kukurydzy.

— Wyraźnie jak chrząkanie świń w chlewie mojego ojca — rzekła Ramona równie rozmarzonym głosem.

— Oczywiście, prawdziwa miłość przekracza zdolność twojej wyobraźni.

— Owszem, moja wyobraźliwość jest osobowością słabości.

— Uosobieniem, nie osobowością.

— Och, gdybym to ja miała twoją subtelność poprawności, twoją mądrość…

— Przestań bez przerwy ościować.

— Sama przestań.

— Ja tak nie mówię.

— Mówisz.

— Nie.

— Idź jeść robaki — poradziła Ramona.

— W potrawce z mózgu — odparowała Amy.

Kiedy powróciły już do zwykłych wesołych sprzeczek, pośmiały się i przez jakiś czas rozmawiały o innych sprawach.

I gdyby tak już zostało, może nic by się nie wydarzyło. Ale w drodze do domu, już po zmierzchu, Ramona zatrzymała się raz jeszcze.

— Amy, ale tak naprawdę, przyjaciółka przyjaciółce, niech skonasz, jeśli skłamiesz, powiedz uczciwie, że naprawdę, słowo dajesz, rzeczywiście, we własnej osobie, nie pływałaś goła z Alvinem Smithem…

— Alvinem Stwórcą.

— Powiedz, że to był sen.

Niewiele brakowało, by Amy roześmiała się i powiedziała: „Oczywiście, że sen, ty głuptasie”.

Ale dostrzegła coś w szeroko otwartych oczach przyjaciółki: zachwyt, że ktoś, kogo Ramona zna osobiście, mógł popełnić czyn tak grzeszny i cudowny. Amy nie chciała, by ten podziw zmienił się w spojrzenie pełne wyższości i tryumfu. I dlatego powiedziała coś, czego nie powinna mówić:

— Chciałabym, żeby to był sen. Naprawdę bym chciała, Ramono. Bo kiedy o tym myślę, coraz bardziej za nim tęsknię i zastanawiam się, kiedy odważy się porozmawiać z moim ojcem, powiedzieć mu, że chce mnie za żonę. Mężczyzna, który coś takiego zrobił z dziewczyną, musi przecież się z nią ożenić, prawda?

Tak… Powiedziała to. Najtajniejsze, najpiękniejsze marzenie skrywane w głębi serca. Powiedziała na głos.

— Musisz powiedzieć tacie — stwierdziła Ramona. — Dopilnuje, żeby Alvin się z tobą ożenił.

— Nie chcę go zmuszać. Takiego człowieka jak Alvin można tylko zachęcić do małżeństwa, nie wepchnąć przemocą.

— Wszyscy myśleli, że tylko robisz słodkie oczy do Alvina, a on nawet cię nie zauważa. Ale jeśli pływa z tobą na golasa w jakimś dalekim jeziorku, gdzie tylko on może dotrzeć… wiesz, moim zdaniem to nie w porządku. Naprawdę nie w porządku.

— Nie obchodzi mnie twoje zdanie — oznajmiła Amy. — Tak być powinno, a jeżeli komuś powiesz, obetnę ci wszystkie włosy, uplotę z nich serwetkę i spalę.

Ramona wybuchnęła śmiechem.

— Upleciesz serwetkę? A jaką to ma moc?

— Sześcioboczną serwetkę — dodała złowróżbnie Amy.

— Cała się trzęsę. I to z moich włosów… Głuptasie, nic ci z tego nie wyjdzie. Tylko czarne wiedźmy robią takie rzeczy: układają coś z włosów, a potem palą albo co.

Jakby to był argument. Alvin znał magię Czerwonych; dlaczego Amy nie mogłaby się nauczyć magii Czarnych, kiedy jej Stwórczy talent wreszcie się objawi? Ale z Ramoną nie warto było się kłócić. Ramona uważała, że na wszystkim się zna. Istny cud, że Amy w ogóle chciała się z nią przyjaźnić.

— Powiem — ostrzegła Ramona. — Chyba że natychmiast przyznasz, że to kłamstwo.

— Jeśli powiesz, to cię zabiję.

— Więc przyznaj, że to kłamstwo.

Łzy stanęły Amy w oczach. To przecież wcale nie kłamstwo; to sen. Prawdziwy sen o prawdziwej miłości, spływający ze ścieżek sekretności w sercach jej i Alvina. On śnił ten sam sen w tej samej chwili, wiedziała o tym, i czuł przy sobie jej ciało, tak jak ona jego. To czyniło sen prawdziwym. Jeśli kobieta i mężczyzna oboje pamiętają realność swoich ciał, przytulonych do siebie, jak można to nazwać inaczej niż prawdziwym przeżyciem?

— Za bardzo kocham Alvina, żeby kłamać w takich sprawach. Możesz mi uciąć język, jeżeli skłamałam choć słowo.

Ramona jęknęła.

— Nie wierzyłam ci aż do teraz — przyznała.

— Ale nie powiesz nikomu — przypomniała Amy. Serce śpiewało jej pieśń zwycięstwa: Ramona w końcu uwierzyła. — Przysięgnij.

— Przysięgam — powiedziała Ramona.

— Pokaż palce! — zażądała Amy.

Ramona wyciągnęła ręce. Palce nie były skrzyżowane, ale przecież mogły być jeszcze przed chwilą.

— Przysięgnij jeszcze raz, kiedy widzę twoje ręce.

— Przysięgam. — Ramona przewróciła oczami.

— To nasza przepiękna tajemnica — dodała Amy, odwróciła się i ruszyła dalej.

— Nasza i Alvina — mruknęła Ramona, wyprostowała skrzyżowane w kostkach nogi i podążyła za nią.

Загрузка...