ROZDZIAŁ 15 — MIŁOŚĆ

Próbując ukryć zdumienie, Verily Cooper obejrzał się na Alvina i uniósł brew.

— To prawda, że jest ciężarna — szepnął Alvin. Wydawał się zasmucony. — Ale nieprawda, że to ja jestem ojcem.

— Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?

— Nie wiedziałem, dopóki tego nie powiedziała. Wtedy zajrzałem i rzeczywiście, dziecko rośnie w jej łonie. Wielkości paznokcia. Najwyżej trzytygodniowe.

Verily kiwnął głową. Alvin siedział w więzieniu od miesiąca, a wcześniej kilka miesięcy wędrował daleko od Vigor Kościoła. Czy jednak potrafi skłonić dziewczynę do przyznania, że jest w ciąży niecały miesiąc?

Tymczasem Daniel Webster prowadził przesłuchanie, wydobywając z Amy drastyczny opis uwiedzenia jej przez Alvina. Trzeba przyznać, że przygotowała przekonującą historię, pełną rozmaitych szczegółów, które zwiększały jej wiarygodność. Verily miał wrażenie, że dziewczyna nie kłamie, a jeśli nawet, to wierzy we własne kłamstwa. Na chwilę ogarnęły go wątpliwości. Czy Alvin byłby do tego zdolny? Dziewczyna jest ładna i atrakcyjna; sądząc z tego, co mówi, także chętna. To, że Alvin jest Stwórcą, nie oznacza jeszcze, że nie jest mężczyzną.

Szybko otrząsnął się z tych myśli. Alvin Smith to człowiek, który potrafi nad sobą zapanować. I ma honor. Gdyby rzeczywiście zrobił coś takiego, na pewno by się z nią ożenił, a nie porzucał samą z dzieckiem.

To dowód, jak niebezpieczna jest ta dziewczyna. Skoro potrafiła obudzić zwątpienie nawet w obrońcy Alvina…

— I wtedy panią zostawił — podpowiedział Daniel Webster.

Verily zastanowił się nad protestem, ale uznał, że nie ma sensu.

— Wiem, że to właściwie moja wina. — Amy znowu zalała się łzami. — Nie powinnam opowiadać Ramonie, mojej najlepszej przyjaciółce, o Alvinie i o mnie, bo wszystkim to wypaplała. Ludzie nie rozumieli naszej wielkiej miłości, więc oczywiście mój Alvin musiał odejść. Czekają go wielkie dzieła i póki co nie może się wiązać w Vigor Kościele. Nie chciałam tu przyjeżdżać i zeznawać! Chcę, żeby był wolny, żeby robił to, co powinien robić! A jeśli moje maleństwo urodzi się bez tatusia, przynajmniej mu powiem, że pochodzi ze szlachetnej krwi, że jest z rodu Stwórcy!

To było niezłe pociągnięcie — przedstawiła się jako męczennica, której nie przeszkadza, że „jej” Alvin jest kłamliwym uwodzicielem, oszustem, uciekinierem i dzieciorobem, bo przecież tak bardzo go kocha.

Nadszedł czas na pytania obrony. Sytuacja wymagała delikatności. Verily nie mógł nawet zasugerować, że wierzy Amy, ale też nie śmiał jej atakować, gdyż zyskała sympatię przysięgłych. Ziarna wątpliwości należało posiać bardzo ostrożnie.

— Przykro mi, że musiała pani jechać tak daleko. To z pewnością trudna podróż dla młodej damy w tak delikatnym stanie.

— Och, to mi nie przeszkadza. Wymiotuję tylko rano, a potem już czuję się dobrze przez cały dzień.

Przysięgli roześmiali się: przyjazny, współczujący, ufny śmiech. Boże, miej mnie w swojej opiece, pomyślał Verily.

— Od jak dawna wie pani, że jest w ciąży?

— Bardzo długo — zapewniła.

Verily uniósł brew.

— To niezbyt dokładna odpowiedź. Ale zanim wysłucha pani mojego kolejnego pytania, proszę pamiętać, że w razie potrzeby mogę sprowadzić tu pani ojca i matkę, aby ustalić dokładny czas początku ciąży.

— Ale ja powiedziałam im dopiero parę dni temu — zapewniła Amy. — A ciężarna jestem od…

Verily podniósł dłoń, by ją uciszyć. Pokręcił głową.

— Proszę panią o ostrożność, panno Sump. Jeśli się pani chwilę zastanowi, zrozumie pani, że matka z pewnością, a ojciec prawdopodobnie wie, iż nie może pani być w ciąży dłużej niż kilka tygodni.

Amy przyglądała mu się przez chwilę, zaskoczona. Potem na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Wreszcie pojęła: matka pierze bieliznę, więc wie, kiedy ostatni raz miała menstruację. I że nie stało się to długie miesiące temu.

— Jak właśnie chciałam powiedzieć, zaszłam w ciążę w zeszłym miesiącu. Tak, miesiąc temu.

— I ma pani pewność, że Alvin jest ojcem dziecka?

Kiwnęła głową. Ale nie była głupia. Verily wiedział, że przelicza w pamięci. Wyraźnie miała nadzieję, że uda jej się skłamać o ciąży trwającej od miesięcy, zanim jeszcze Alvin opuścił Vigor Kościół. Po narodzinach tłumaczyłaby, że trwało to tak długo, ponieważ chodzi o dziecko Stwórcy. Ale teraz musiała wymyślić coś lepszego niż te bzdury.

A może planowała to od początku? To także możliwe.

— Oczywiście, że on — oświadczyła. — Przychodzi do mnie nocą nawet ostatnio. Cieszy się z tego dziecka.

— Co to znaczy „nawet ostatnio”? Wie pani przecież, że przebywa w więzieniu.

— Co tam. Czym jest więzienie dla kogoś takiego jak on?

I znowu Verily zrozumiał, że zagrał w ręce Webstera. Wszyscy wiedzieli, że Alvin ma tajemną moc. Wiedzieli, że pracuje z kamieniem i żelazem. Wiedzieli też, że może wyjść z celi, kiedy tylko zechce.

— Wysoki Sądzie — powiedział. — Zastrzegam sobie prawo ponownego wezwania świadka do dalszego przesłuchania.

— Protest! — zawołał Daniel Webster. — Jeśli ponownie wezwie pannę Sump, będzie ona jego świadkiem, więc trudno to nazwać przesłuchaniem. Ona nie jest wrogim świadkiem.

— Muszę się przygotować do dalszych pytań — wyjaśnił Verily.

— Proszę się przygotowywać do woli — orzekł sędzia. — Zostawię panu pewną swobodę, ale nie będzie to pełne przesłuchanie. Świadek jest wolny, proszę tylko nie opuszczać Hatrack River.

Webster wstał ponownie.

— Wysoki Sądzie, chciałbym zadać kilka pytań w celu uzupełnienia zeznania.

— Oczywiście. Panno Sump, proszę pozostać na miejscu i pamiętać, że wciąż zeznaje pani pod przysięgą.

Webster usiadł.

— Panno Sump, stwierdziła pani, że Alvin odwiedza panią w nocy. Jak to robi?

— Wymyka się z celi, przechodzi przez mur więzienia, a potem biegnie jak Czerwony, spowity w… w… czerwoną pieśń. Dzięki temu w ciągu godziny dociera do Vigor Kościoła i nawet nie jest zmęczony. Nie, wcale nie jest zmęczony. — Zachichotała.

Czerwona pieśń… Verily dość już rozmawiał z Alvinem, by wiedzieć, że chodzi o zieloną pieśń, a gdyby rzeczywiście łączyły go intymne stosunki z tą dziewczyną, na pewno by to wiedziała. Przypominała sobie tylko drobiazgi zapamiętane z dawnych lekcji, kiedy chodziła na zajęcia z ludźmi uczącymi się Stwarzania. I to wszystko — wyobraźnia młodej dziewczyny, połączona ze strzępkami wiedzy o Alvinie. Ale to może wystarczyć, żeby odebrać mu złoty pług albo — co gorsza — żeby posłać go do więzienia i na zawsze zniszczyć reputację. To nie jest niewinna bajka; chociaż Amy udaje, że kocha Alvina, musi dokładnie wiedzieć, jaką krzywdę mu wyrządza.

— Czy odwiedza panią każdej nocy?

— Nie, to niemożliwe. Parę razy w tygodniu.

Webster skończył, ale Verily także miał kilka pytań.

— Panno Sump, gdzie Alvin panią odwiedza?

— W Vigor Kościele.

— Jest pani młodą dziewczyną, panno Sump, i mieszka pani z rodzicami. Zapewne pani pilnują. Moje pytanie dotyczy zatem konkretów: gdzie się pani znajduje, kiedy Alvin panią odwiedza.

Zdenerwowała się trochę.

— W różnych miejscach.

— Rodzice pozwalają pani wychodzić bez opieki?

— Nie. To znaczy… Zawsze najpierw przychodzi do domu. Późną nocą. Kiedy wszyscy śpią.

— Czy ma pani własny pokój?

— Nie. Siostry śpią razem ze mną.

— Więc gdzie pani spotyka Alvina?

— W lesie.

— Czyli oszukuje pani rodziców i wymyka się nocą do lasu?

Słowo „oszukuje” podziałało na nią jak policzek.

— Nikogo nie oszukuję! — zawołała z przekonaniem.

— Czyli rodzice wiedzą, że wychodzi pani do lasu na spotkanie z Alvinem?

— Nie. To znaczy… Wiem, że by mnie zatrzymali, a nas łączy prawdziwa miłość, więc… Nie wymykam się, bo tato rygluje drzwi i by mnie usłyszał… Na jarmarku udało mi się wymknąć i…

— Jarmark odbywał się w biały dzień, nie nocą — zauważył Verily, w nadziei że się nie myli.

— Bez związku ze sprawą! — krzyknął Webster, ale tylko bardziej zdenerwował dziewczynę.

— Jeśli zdarza się to kilka razy w tygodniu, panno Sump, z pewnością nie czeka pani na jarmark, żeby znaleźć okazję, prawda? — spytał Verily.

— Nie, to było tylko raz, jeden raz. Kiedy indziej…

Verily czekał, by nie ułatwiać jej zeznań, wypełniając słowami chwilę milczenia. Niech przysięgli widzą, że dziewczyna wymyśla wszystko pod wpływem chwili.

— Przychodzi do mojego pokoju, zupełnie bezgłośnie. Przenika przez ściany. A potem zabiera mnie tą samą drogą, cicho, przez ścianę. I biegniemy z czerwoną pieśnią do miejsca, gdzie w świetle księżyca daje mi swoją miłość.

— Zadziwiające przeżycie. Pani ukochany zjawia się przy łóżku, przenosi panią przez ścianę i bezgłośnie biegnie wiele mil do sielankowej okolicy, gdzie obejmujecie się namiętnie w blasku księżyca. Jest pani w nocnej koszuli. Czy nie marznie pani, panno Sump?

— Czasami, ale on potrafi ogrzać powietrze dookoła mnie.

— A co z bezksiężycowymi nocami? Czy coś pani widzi?

— On… On stwarza światło. Zawsze widzimy.

— Ukochany zdolny do cudownych rzeczy. To brzmi niezwykle romantycznie, zgodzi się pani?

— Tak, to bardzo romantyczne — przyznała Amy.

— Jak sen — podpowiedział Verily.

— Tak, jak sen.

— Protest! — krzyknął Webster. — Świadek to jeszcze dziecko i nie uświadamia sobie, w jaki sposób obrońca może fałszywie zinterpretować jej niewinne porównanie.

Amy niczego nie rozumiała.

— Co takiego powiedziałam? — zapytała.

— Pozwoli pani, że zapytam wprost — odezwał się Verily. — Panno Sump, czy nie jest możliwe, że pani wspomnienia o Alvinie pochodzą ze snów? Że śniło się pani to wszystko, ponieważ zakochała się pani w silnym, fascynującym mężczyźnie, zbyt dorosłym, by choćby panią zauważył?

Teraz zrozumiała, dlaczego Webster protestował. Spojrzała zimno na Verily'ego.

Ona wie, pomyślał. Wie, że kłamie, nie wierzy w to, co mówi, i nienawidzi mnie, bo próbuję jej przeszkodzić, choćby tylko trochę.

— Moje dziecko to żaden sen, proszę pana. Nie słyszałam jeszcze, żeby ze snu dziewczyna zaszła w ciążę.

— Nie, ja też nie słyszałem o takich snach — zgodził się Verily. — A przy okazji, jak dawno temu odbył się ten jarmark?

— Trzy tygodnie temu.

— Poszła tam pani z rodzicami?

Webster przerwał, domagając się wyjaśnienia sensu tych pytań.

— Podała jarmark jako szczególną okazję spotkania z Alvinem — wyjaśnił Verily. Sędzia pozwolił mu kontynuować. — Panno Sump, niech pani wyjaśni, jak mogła się pani sam na sam spotkać z Alvinem na jarmarku? Czy umówiliście się wcześniej?

— Nie, on… On się tam zwyczajnie pokazał.

— W biały dzień? I nikt go nie rozpoznał?

— Nikt go nie widział oprócz mnie. Tak było… On potrafi robić takie rzeczy.

— Owszem. Zaczynamy sobie uświadamiać, że kiedy chodzi o spędzanie z panią czasu, Alvin Smith zdolny jest do zdumiewających, cudownych wyczynów.

Webster zaprotestował, Verily przeprosił. Ale podejrzewał, że trafił na trop czegoś istotnego. Amy uwiarygodniała swoją opowieść, dodając szczegóły. Gdy mówiła o zdarzeniach, które nie miały miejsca, szczegóły te były senne i piękne — ale nie wymyślała ich na poczekaniu; to jasne, że istotnie jej się śniły czy też marzyła o nich. Mówiła z pamięci.

Ale w pamięci miała też inne wspomnienie — o spotkaniu z człowiekiem, który był prawdziwym ojcem jej dziecka. Verily sądził, że wspomnienie o jarmarku, całkiem nie pasujące do wzorca jej nocnych spotkań z Alvinem, powiązane było z wydarzeniem rzeczywistym. Gdyby tylko zdołał nakłonić ją do bardziej szczegółowych zeznań…

— Czyli tylko pani go widziała. I poszła pani za nim, jak sądzę. Wolno spytać dokąd?

— Pod klapę namiotu z dziwolągami. Za taką grubą kobietą.

— Za grubą kobietą… Dyskretne miejsce. Ale… Ale dlaczego akurat tam? Dlaczego Alvin nie porwał pani do lasu? Na jakąś słoneczną łąkę nad strumieniem? Przypuszczam, że pod namiotem nie było pani wygodnie: na słomie czy nawet na twardej ziemi, w ciemności…

— Alvin tak właśnie chciał — odparła. — Nie wiem czemu.

— Ile czasu spędziliście razem za grubą kobietą?

— Jakieś pięć minut. Verily uniósł brew.

— Skąd ten pośpiech? — Po czym, zanim Webster zdążył zaprotestować, zadał kolejne pytanie: — A zatem Alvin w biały dzień uciekł z więzienia w Hatrack River, pokonał całą drogę do Vigor Kościoła po drugiej stronie stanu Wobbish, a wszystko po to, żeby spędzić z panią pięć minut za grubą kobietą?

Webster znów się poderwał.

— Skąd młoda dziewczyna ma znać przyczyny, dla jakich pozwany podejmuje takie niewytłumaczalne działania?

— Czy to protest? — zapytał sędzia.

— To nie ma znaczenia — wtrącił Verily. — Na razie z nią skończyłem.

Tym razem pozwolił, by w jego głosie zabrzmiał ślad pogardy. Niech przysięgli zobaczą, że stracił szacunek dla tej dziewczyny. Nie obalił jej zeznań, ale zbudował oparcie dla wątpliwości.

Była już trzecia po południu. Rozprawa została przełożona na dzień następny.


* * *

Tego wieczoru Alvin i Verily zjedli kolację w celi. Dyskutowali o tym, co może się zdarzyć jutro i co powinno się zdarzyć, by zapadł wyrok uniewinniający.

— Właściwie nie udowodnili niczego, co miałoby związek z Makepeace'em — stwierdził Verily. — Chcą tylko wykazać, że w ogóle jesteś kłamcą, i mają nadzieję, że rozwieje to wszelkie wątpliwości przysięgłych co do ciebie i pługa. Najgorsze, że na każdym kroku Webster i Laws rozgrywali mnie jak harfę. Wystawili mnie, a ja wygłosiłem opinię, na którą z mojej strony liczyli. I oto mamy podstawę dla zeznań kolejnego nieistotnego dla sprawy, ale kompromitującego cię świadka.

— Czyli lepiej od ciebie znają prawne sztuczki w amerykańskich sądach — uznał Alvin. — Ale ty znasz prawo. Wiesz, jak rzeczy do siebie pasują.

— Nie rozumiesz, Alvinie? Webstera nie obchodzi, czy zostaniesz skazany, czy nie. Zależy mu tylko na tym, co gazety piszą o procesie. Szargają ci opinię. Nigdy już nie odzyskasz swojej reputacji.

— Nie można powiedzieć, że nigdy…

— Takie historie nie cichną. Nawet jeśli uda się nam znaleźć człowieka, z którym Amy ma to dziecko…

— Ale ja wiem, kto to jest — zapewnił Alvin.

— Co?! Skąd możesz…

— To Matt Thatcher. Jest o parę lat młodszy ode mnie, ale w Vigor znali go wszyscy chłopcy. Zawsze był łobuzem pierwszej wody, a ostatnio stale się chwalił, że żadna dziewczyna mu się nie oprze. Od czasu do czasu obrywał, kiedy naopowiadał o czyjejś siostrze. Po zeszłorocznej zabawie mówił, jak to wbił swój maszt w pięć dziewcząt, i to w namiocie z dziwolągami, za grubą kobietą.

— Ale to było ponad rok temu.

— Tacy jak Matt Thatcher nie mają wyobraźni, Verily. Jeśli raz znalazł sobie dobre miejsce, na pewno tam wrócił. Co prawda nie pokazał palcem żadnej dziewczyny, jaką podobno zdobył w zeszłym roku, więc pomyśleliśmy, że znalazł miejsce i tylko chciał, żeby któraś tam z nim poszła. Myślę, że w tym roku mu się w końcu udało.

Verily oparł się o ścianę, sącząc z kubka ciepły jabłecznik.

— Jedno mnie zastanawia — powiedział. — Webster musiał znaleźć Amy Sump, kiedy był w Vigor Kościele. O wiele wcześniej, niż ja tam dotarłem. I przed tym jarmarkiem. Nie była jeszcze ciężarna.

Alvin uśmiechnął się i pokiwał głową.

— Mogę sobie wyobrazić, jak mówi rodzicom Amy: „Całe szczęście, że nie nosi jego dziecka. Chociaż wtedy, moim zdaniem, wędrówki Alvina dobiegłyby końca”. A ona słyszy, więc zachodzi w ciążę z najbardziej chętnym, ale i najgłupszym chłopakiem w okolicy.

— Doskonale naśladujesz jego głos! — roześmiał się Verily.

— To nic takiego. Żałuj, że nie słyszałeś Arthura Stuarta, zanim…

— Zanim?

— Zanim go przemieniłem, żeby Odszukiwacze nie mogli go znaleźć.

— Czyli nie podmieniłeś im skarbczyka. Zmieniłeś samego chłopca.

— Uczyniłem go trochę mniej Arthurem Stuartem, a trochę bardziej Alvinem. Nie cieszy mnie to. Tęsknię do dni, kiedy potrafił udawać każdego. Nawet drozda. Potrafił śpiewem rozmawiać z drozdem.

— Mógłbyś przemienić go z powrotem? Teraz, kiedy ma oficjalny wyrok, nikt mu już nie może zaszkodzić.

— Zmienić z powrotem? Nie wiem. Już za pierwszym razem było bardzo trudno. I chyba nie pamiętam, jaki był wtedy.

— W skarbczyku jest zapisane, jaki był.

— Ale ja nie mam skarbczyka.

— Ciekawy problem. Arthurowi chyba nie przeszkadza ta zmiana, prawda?

— Arthur to miły chłopak. Ale co nie przeszkadza mu teraz, może przeszkadzać później, kiedy urośnie i zrozumie, co zrobiłem. — Alvin bębnił palcami w pusty talerz. Najwyraźniej wciąż wracał myślami do procesu. — Muszę ci powiedzieć, Verily, że jutro będzie jeszcze gorzej.

— W jaki sposób?

— Dopiero dziś zrozumiałem: kiedy Amy zeznała, jak to wymykałem się z więzienia i w ogóle. Ale już wiem, co to za plan. Vilate Franker przyszła tu kiedyś, cała obwieszona heksami, a potem zawołała mnie do siebie, blisko, żeby jeden z nich działał też na mnie. To był heks przeocz-mnie, i to mocny. I wtedy wszedł Billy Hunter, jeden z zastępców, zajrzał do celi i nikogo nie zobaczył. Pobiegł po szeryfa, a kiedy wrócili, Vilate już sobie poszła. Ale ja zostałem i tłumaczę, że nigdzie nie wychodziłem. Tylko że Billy Hunter wie, co widział, a raczej czego nie widział. Ściągną go do sądu, i Vilate też. Vilate też…

— Czyli mają świadka, który potwierdzi, że istotnie opuszczałeś celę po aresztowaniu.

— A Vilate powie cokolwiek. To znana plotkarka. Goody Trader jej nienawidzi, Horacy Guester też. W dodatku uważa się za piękność, chociaż na mnie akurat te heksy nie działają. W każdym razie Arthur Stuart widział, jak…

— Byłem tu, kiedy ci o niej opowiadał. I o salamandrze.

— To nie jest zwykła salamandra, Verily. To Niszczyciel. Spotykałem go wcześniej. Kiedyś przychodził bardziej bezpośrednio: powietrze migotało i był. Próbował mnie opanować, rządzić mną. Ale ja nie chciałem się poddać; musiałem wtedy coś zrobić, zwykle mały koszyczek z trawy. Wtedy odchodził. Dzisiaj, żeby go odpędzić, pewnie wymyśliłbym jakiś głupi wierszyk czy piosenkę. Ale to ważne: Niszczyciel potrafi zjawiać się różnym osobom pod różnymi postaciami. W Vigor Kościele mieliśmy kiedyś kaznodzieję, wielebnego Philadelphię Throwera. Widział Niszczyciela jako anioła, ale strasznego anioła. Pewnego razu… Chociaż to nie ma znaczenia. Armor-of-God to zobaczył, nie ja. Tutaj Niszczyciel zapanował nad salamandrą i każe jej rysować heksy, przez co Vilate widzi… kogoś. Kogoś, kto z nią rozmawia i radzi. Wiesz, kogo zobaczył Arthur Stuart: starą Peg Guester, jedyną matkę, jaką znał. Niszczyciel zawsze udaje kogoś, komu możesz zaufać, kto spełnia najgłębsze marzenia, ale jednocześnie wypacza je, aż wreszcie, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczynasz niszczyć wszystko i wszystkich dookoła. Cały ten proces… Nie trzeba się oglądać na Webstera, żeby znaleźć spisek. Niszczyciel połączył razem Amy Sump, Vilate Franker, Makepeace'a Smitha, Daniela Webstera i… Nikt z nich nie sądzi, że robi coś strasznego. Amy wierzy chyba, że naprawdę mnie kocha. Może Vilate również. Makepeace pewnie w końcu sam siebie przekonał, że pług należy do niego. Daniel Webster uważa, że naprawdę jestem draniem. Ale…

— Ale Niszczyciel powoduje, że wszyscy pracują wspólnie i chcą cię pokonać.

Alvin kiwnął głową.

— Przecież to nie ma sensu — zauważył Verily. — Jeżeli Niszczyciel naprawdę chce wszystko zniszczyć, to jak mógł ułożyć taki skomplikowany plan? To też jest przecież Stwarzanie.

Alvin usiadł wygodnie na pryczy i pogwizdywał przez chwilę.

— Zgadza się — stwierdził w końcu.

— Czyli Niszczyciel czasami coś stwarza?

— Nie. Tego Niszczyciel nie potrafi. Nie może. Bierze tylko to, co już istnieje, skręca to, zgina i łamie. Pomyliłem się. Niszczyciel wpływa na tych ludzi, ale jeśli wszystko łączy się w jakiś plan, to ktoś go wymyślił.

— Chyba znam rozwiązanie. — Verily zachichotał. — Pamiętasz, co mówiłeś o Websterze? Spotkał Amy Sump, kiedy przeszukiwał Vigor Kościół, żeby coś na ciebie znaleźć. Nie uwzględnił Amy w planie, była zwykłą dziewczyną, która zaczęła udawać, że jej marzenia są prawdą. A on podsunął jej pomysł zajścia w ciążę, żeby przyciąć ci skrzydła i zmusić do powrotu. Resztę sama wymyśliła; Niszczyciel niczego nie musiał jej uczyć. Potem Daniel Webster wrócił do Hatrack, szukając czegoś, co ci może zaszkodzić. I oczywiście spotkał największą plotkarkę w mieście. Vilate Franker prawie cię nie zna, ale zna wiele historii, więc często rozmawiali. Wymknęło mu się, że przysięgli uznają opowieść Amy Sump za owoc wyobraźni marzycielskiej, pobudliwej dziewczyny, chyba że zdobędzie jakiś dowód, że naprawdę opuszczałeś celę. I Vilate tworzy własny plan, a Niszczyciel musi ją tylko zachęcać.

— Czyli cały plan jest dziełem Daniela Webstera, tylko że on nawet o tym nie wie — podsumował Alvin. — Chce czegoś, a potem to nagle się spełnia.

— Nie wierzyłbym tak w jego nieświadomość. Podejrzewam, że od dawna stosuje tę metodę: chce jakiegoś kluczowego dowodu, a potem czeka, aż klient lub ktoś z przyjaciół klienta złoży potrzebne zeznanie. Nigdy sam nie brudzi rąk, choć skutek jest taki sam. Nic mu nie można udowodnić…

Drzwi otworzyły się i Po Doggly wprowadził Peggy Larner.

— Przepraszam, że przeszkadzam wam w kolacji i rozmowie — powiedział — ale to ważna sprawa. Alvinie, masz specjalnego gościa. Przyjechał z daleka, ale może cię odwiedzić dopiero po zmroku, a tylko ja mogę go tu wpuścić, bo mnie kiedyś już usadził i opowiedział historię.

— To ktoś z domu — wyjaśnił Verily'emu Alvin. — Ktoś inny niż Armor-of-God. Ktoś obciążony klątwą.

— Nie powinien być — dodała Peggy. — Gdyby nie wielkoduszny gest włączenia się pod klątwę, na którą osobiście nie zasłużył.

— Measure! — zawołał Alvin. — Mój starszy brat — dodał, zwracając się do Verily'ego.

— Idzie tu — oznajmił szeryf. — Arthur Stuart go prowadzi. Kapelusz nasunął na oczy i patrzy w ziemię, żeby nie zobaczyć nikogo, kto nie słyszał jeszcze tej historii. Nie chce przez całą noc opowiadać ludziom o masakrze nad Chybotliwym Kanoe. Dlatego zostawię tu drzwi otwarte, ale zostanę na zewnątrz i będę pilnował. Nie żebym myślał, że chcesz uciec, Alvinie.

— To znaczy nie wierzycie, szeryfie, że dwa razy w tygodniu urządzałem sobie wycieczki do Vigor Kościoła?

— Dla takiej dziewczyny? Nie, nie wierzę — odparł szeryf i wyszedł, zostawiając otwartą celę.

Peggy podeszła do Alvina i Verily'ego. Verily przysunął jej stołek, ale skinęła tylko ręką i nie usiadła.

— Jak się masz, Peggy — odezwał się Alvin.

— Świetnie. A ty, Alvinie?

— Wiesz, że nie robiłem tych rzeczy, o których mówiła.

— Alvinie, wiem, że naprawdę wydała ci się atrakcyjna. Zauważyła, że czasem zwracasz na nią uwagę, więc zaczęła marzyć i śnić na jawie.

— Chcesz powiedzieć, że to jednak moja wina?

— Jej wina, że te sny zmieniła w kłamstwa. Ale twoja, że w ogóle miała takie beznadziejne marzenia.

— Do licha, dlaczego właściwie nie palnę sobie w łeb, zanim w ogóle pożądliwie spojrzę na kobietę? Za każdym razem fatalnie się to kończy.

Peggy zrobiła minę, jakby ją spoliczkował. Jak zwykle, Verily mocno odczuł, że nie zna połowy życia Alvina. Dlaczego miałoby go to martwić? Przecież nie było go wtedy tutaj, a tych dwoje nie miało obowiązku niczego wyjaśniać. Mimo to sytuacja stała się krępująca.

Wstał.

— Jeśli pozwolicie, wyjdę na zewnątrz, żebyście mogli porozmawiać w cztery oczy.

— Nie trzeba — zapewniła Peggy. — Jestem pewna, że Arthur Stuart i Measure są już niedaleko.

— Ona nie chce ze mną rozmawiać — wyjaśnił Verily'emu Alvin. — Próbuje uzyskać dla mnie uniewinnienie, bo chce zobaczyć Kryształowe Miasto. Ale nie może mi doradzić, jak je zbudować, chociaż widzi, że sam nie wiem, a ona chyba wie wszystko. A to, że chce mojego uniewinnienia, nie znaczy wcale, że mnie lubi albo uważa, że warto poświęcać mi czas.

— Nie chcę się do tego wtrącać — oświadczył Verily.

— Nie wtrąca się pan — uspokoiła go Peggy. — Nie ma żadnego „tego”, do którego można by się wtrącać.

— I nigdy nie było żadnego „tego”, prawda? — zapytał Alvin. Verily był pewien, że jeszcze nigdy nie słyszał tak smutnego głosu.

Peggy milczała chwilę, nim odpowiedziała.

— Ja nie… było i jest coś… ale to nie ma związku z tobą, Alvinie.

— Dlaczego nie ma związku ze mną? Szaleję z miłości do ciebie, a przez cały rok dostałem tylko jeden list, w dodatku zimny jak lód, jakbym był zwykłym draniem, z którym musisz jeszcze robić interesy. Czy właśnie to nie ma ze mną związku? Kiedyś poprosiłem, żebyś za mnie wyszła. Rozumiem, że potem działo się wiele złego, zabili twoją matkę i w ogóle. To straszne. Nie naciskałem, ale przecież pisałem do ciebie i myślałem o tobie cały czas i…

— Ja też o tobie myślałam, Alvinie.

— No tak, ale jesteś żagwią, więc wiesz, że o tobie myślę, a przynajmniej możesz sprawdzić, jeśli tylko zechcesz. A skąd ja mam wiedzieć, kiedy nie dostaję od ciebie znaku życia? Co wiem prócz tego, co mi mówisz? Prócz tego, co widzę w twojej twarzy? Wiem, że tamtej nocy zajrzałem ci w twarz, spojrzałem w oczy i zdawało mi się, że jest tam miłość. Pomyślałem, że odpowiadasz mi „tak”. Czy mi się zdawało? Czy to jest „to”, którego nie ma?

Verily czuł się fatalnie, będąc świadkiem całej sceny. Poprzednio starał się wycofać; teraz było jasne, że oboje chcą, by został. Gdyby tylko potrafił znikać… Albo zapaść się w podłogę…

Ocalił go Arthur, holujący za sobą Measure'a. Tak jak powiedział szeryf: Measure nasunął kapelusz tak mocno i spuszczał głowę tak nisko, że potrzebował pomocnej dłoni Arthura Stuarta.

— Jesteśmy — poinformował chłopiec. — Możesz już patrzeć.

Measure podniósł głowę.

— Al… — powiedział.

— Measure! — zawołał Alvin.

Obaj byli długonodzy, więc wystarczyło, że zrobili po jednym kroku, by objąć się mocno.

— Strasznie za tobą tęskniłem — powiedział Alvin.

— Ja też tęskniłem, ty paskudny kryminalisto — odparł Measure.

Verily poczuł ukłucie zazdrości tak mocne, że mało mu serce nie pękło. Zawstydził się tego uczucia, gdy tylko je sobie uświadomił, ale nie mógł zaprzeczyć: zazdrościł braciom. Zazdrościł, bo wiedział, że nigdy nie będzie tak bliski Alvinowi Smithowi. Zawsze pozostanie z boku, a to bolało tak bardzo, że z trudem oddychał.

A potem odetchnął swobodnie i zablokował to uczucie, ukrył je gdzieś w głębi, gdzie nie musiał patrzeć mu w twarz.

Po chwili powitania dobiegły końca i przeszli do spraw poważnych.

— Odkryliśmy, że Amy zniknęia, i nie trzeba było geniusza, żeby zgadnąć, gdzie się podziała. Oczywiście, najpierw krążyły plotki, że zaszła w ciążę na jarmarku i odesłali ją, żeby urodziła dziecko gdzie indziej. Ale potem przypomnieliśmy sobie te historie, co je opowiadali o Alvinie, więc razem z ojcem poszliśmy do Sumpa. Od razu powiedział, że pojechała zeznawać do Hatrack River. Nie podobało mu się to, ale ktoś im płacił, a potrzebowali pieniędzy. No i córka przysięgała, że to prawda, ale widać było, że on też nie wierzy w jej kłamstwa. I faktycznie, kiedy wychodziliśmy, powiedział: „Kiedy znajdę tego, co zrobił dziecko mojej córce, to go zabiję”. A tato: „Nie, nie zabijecie”. Na to Sump: „Zabiję, bo jestem człowiekiem miłosiernym. Lepiej go zabić niż zmuszać do ślubu z Amy”.

Roześmiali się wszyscy. Dopiero po chwili przyszło im do głowy, że to wcale nie jest zabawne.

— W każdym razie Eleanor stwierdziła, że najlepszą przyjaciółką Amy jest ta myszowata dziewczyna, Ramona. I postanowiła wydobyć z niej prawdę.

Alvin zerknął na Verily'ego.

— Eleanor to nasza siostra, żona Armora-of-God. Kolejne przypomnienie, że nie należy do kręgu… Ale też znak, że Alvin o nim pamięta.

— No więc Eleanor przyprowadziła Ramonę i posadziła ją w tym heksie, który jej wykreśliłeś w sklepie, Alvinie. Tym, co sprawia, że kłamcy się denerwują. Nie wiem, czy był w ogóle potrzebny. Eleanor spytała, kto jest ojcem dziecka, a Ramona na to: „A skąd mogę wiedzieć?” Tyle że to czyste kłamstwo. I kiedy Eleanor nie ustępowała, Ramona w końcu mówi: „Kiedy ostatnim razem powiedziałam prawdę, Alvin Stwórca musiał uciekać z powodu kłamstw Amy, ale przecież przysięgała, że to prawda, przysięgała, więc jej uwierzyłam. A teraz twierdzi, że będzie miała dziecko z Alvinem, a ja wiem, że kłamie, bo wlazła pod namiot z dziwolągami razem z…”

Alvin podniósł dłoń.

— Z Mattem Thatcherem?

— Oczywiście — potwierdził Measure. — Sam nie wiem, dlaczego żeśmy go nie wykastrowali razem z wieprzkami.

— Widziała ich, czy tylko o tym słyszała? — spytał Verily.

— Widziała i stała na straży, kiedy weszli pod namiot. Słyszała, jak Amy raz krzyknęła, i słyszała sapanie Matta. Potem spytała Amy, jak było, a ona na to, że to okropne i boli. Ramona jest przekonana, że do tej chwili Amy była dziewicą, więc wszystkie inne jej opowieści to kłamstwa.

— Nie ma kompetencji do wypowiadania się o dziewictwie Amy — stwierdził Verily. — Mimo to bardzo nam pomoże. Jej zeznanie załatwi sprawę ciąży i pokaże, że Amy kłamie. Uzasadnione wątpliwości. Jak szybko możemy ją tu sprowadzić?

— Ona już tutaj jest — odparła Peggy. — Zostawiłam ją w zajeździe i teraz ojciec ją karmi.

— Porozmawiam z nią jeszcze dzisiaj. Dobrze. To już coś. Do tej chwili nie mieliśmy niczego.

— Oni też nie mają niczego — stwierdziła Peggy. — A mimo to…

— A mimo to skazaliby mnie, gdyby w tej chwili mieli głosować? — upewnił się Alvin.

Peggy przytaknęła.

— Myślałam, że lepiej cię znają.

— To wszystko zupełnie nie ma związku z oskarżeniami Makepeace'a — westchnął Verily. — Angielski sąd by na to nie pozwolił.

— Kiedy następnym razem ktoś zechce mnie aresztować za kradzież, a zwariowana dziewczyna oświadczy, że ma ze mną dziecko, dopilnuję, żeby rozprawa odbyła się w Londynie — obiecał Alvin.

— Będę zeznawać — oznajmiła Peggy.

— Raczej nie — odparł Alvin.

— Niczego pani nie widziała — dodał Verily.

— Sam pan widział, jak działa tutejszy sąd. Jakoś mnie pan wciągnie.

— To nie pomoże — zapewnił prawnik. — Powiedzą, że jest pani zakochana w Alvinie.

Alvin westchnął i wyciągnął się na pryczy.

— Nie — odparła Peggy. — Znają mnie.

— Alvina też znają — przypomniał Verily.

— Nie chcę się kłócić, psze pana — wtrącił Arthur Stuart — ale wszyscy tu wiedzą, że panna Larner jest żagwią, i wiedzą też, że prędzej jajko się ugotuje w garnku śniegu, niż ona skłamie.

— Jeśli będę zeznawać, nie skażą go — oświadczyła Peggy.

— Nie — zgodził się Alvin. — Ale utopią cię w błocie. Webstera nie obchodzi, czy mnie skażą. Chce tylko zniszczyć mnie i wszystkich, którzy mnie otaczają, ponieważ tego żądają ludzie, którzy mu płacą.

— Nie wiemy nawet, kim oni są — zauważył Verily.

— Nie znam ich nazwisk, ale wiem, kim są i czego pragną. Dla ciebie zeznanie Amy nie ma związku ze sprawą, ale oni chcieli właśnie czegoś takiego. Jeśli uzyskają zeznanie o mnie i Peggy w kuźni, tamtej nocy kiedy powstał pług…

— Nie dbam o ich kalumnie — rzekła Peggy.

— Nie mówię o kalumniach, tylko o czystej prawdzie. Byłem nagi i byliśmy w kuźni sami. Nic nie poradzę na to, jakie wnioski ludzie z tego wyciągną, i dlatego nie pozwolę, żebyś stanęła za barierką dla świadków. Wtedy cała ta historia może pojawić się w gazetach w Carthage, w Dekane i Bóg jeden wie gdzie jeszcze. Załatwimy to inaczej.

— Ramona nam pomoże — przypomniał Verily.

— Ramona też nie. Nie chcę, żeby dla mojego dobra jedna przyjaciółka zdradzała drugą.

Pozostali przyglądali mu się w osłupieniu.

— Chyba żartujesz! — krzyknął Measure. — Teraz, kiedy już ją przywiozłem? W dodatku chce zeznawać.

— Jestem tego pewien. Ale kiedy gazety już skończą rwać Amy na strzępy, jak wtedy Ramona będzie się czuła? Na zawsze zapamięta, że zdradziła przyjaciółkę. To trudne przeżycie. Zrani ją. Prawda, Peggy?

— Coś podobnego! Pytasz mnie o radę?

— Chcę prawdy. Mówiłem prawdę i ty także, więc powiedz teraz.

— Tak — potwierdziła Peggy. — Zeznanie przeciwko Amy sprawi Ramonie wiele cierpienia.

— Zatem nie zrobimy tego — orzekł Alvin. — Nie chcę też poniżać Vilate, każąc jej zdejmować wszystkie heksy. To dla niej ważne, że jest uważana za piękność.

— Alvinie — odezwał się Verily. — Wiem, jesteś mądrym człowiekiem, mądrzejszym ode mnie, ale sam chyba rozumiesz, że uprzejmość wobec kilku osób nie powinna zniszczyć wszystkiego, co masz dokonać na tej ziemi.

Wszyscy przyznali mu rację.

Alvin był smutny — najsmutniejszy człowiek, jakiego Verily spotkał przez całe życie, a widywał już skazanych na szubienicę albo stos.

— A zatem nie rozumiesz — powiedział. — To prawda, czasami ludzie muszą cierpieć, aby powstało coś dobrego. Ale kiedy jest w mojej mocy ochronić ich przed cierpieniem i przyjąć je na siebie, właśnie to jest częścią mojego dzieła. Częścią Stwarzania. Jeśli jest to w mojej mocy, biorę cierpienie na siebie. Nie rozumiesz?

— Nie — wtrąciła Peggy. — Nie jest to w twojej mocy.

— Tak mówi żagiew? Czy mój przyjaciel?

Wahała się tylko przez moment.

— Przyjaciel. Ta ścieżka w płomieniu twojego serca jest dla mnie niewidoczna.

— Domyślałem się. To pewnie dlatego że muszę dokonać Stwarzania. Muszę zrobić coś, czego nikt jeszcze nigdy nie robił, stworzyć coś nowego. Jeśli potrafię, będę działał dalej. Jeśli nie, pójdę do więzienia i moje życie podąży inną ścieżką.

— Pójdziesz do więzienia?! — Arthur Stuart nie mógł w to uwierzyć. — I zostaniesz tam przez całe lata?!

Alvin wzruszył ramionami.

— Są heksy, których nie potrafię pokonać. Jeżeli mnie skażą, dopilnują, żeby właśnie takie heksy mnie wiązały. Ale gdybym nawet uciekł, co z tego? Nie mógłbym wykonywać swej pracy w Ameryce. A nie wiem, czy jest ona możliwa gdziekolwiek indziej. Jeśli moje życie w ogóle ma jakiś cel, to istnieje też powód, dla którego urodziłem się właśnie tutaj, a nie w Anglii, Rosji czy Chinach. Tutaj muszę dokonać swojego dzieła.

— Chcesz powiedzieć, że nie możemy wykorzystać dwóch najlepszych świadków obrony? — spytał niedowierzająco Verily.

— Moim najlepszym świadkiem jest prawda. Ktoś powie prawdę, to pewne, ale nie panna Larner ani Ramona.

Peggy pochyliła się i spojrzała Alvinowi prosto w oczy.

— Ty nędzniku! Oddałam swoje dzieciństwo, żeby chronić cię przed Niszczycielem, a teraz mam patrzeć spokojnie, jak odrzucasz moją ofiarę?

— Poprosiłem już o całą resztę twojego życia — odparł Alvin. — Po co mi twoja ruina? Straciłaś dla mnie dzieciństwo. Straciłaś przeze mnie matkę. Nie narażaj niczego więcej. Ja wziąłbym wszystko, to prawda, i oddał wszystko. I nie wezmę nic mniej, bo nie potrafię dać nic mniej. Niczego nie chcesz ode mnie wziąć, więc i ja nie wezmę nic od ciebie. A jeżeli to dla ciebie nie ma sensu, to nie jesteś taka sprytna, jaką udajesz, panno Larner.

— Dlaczego wy dwoje nie pobierzecie się i nie macie dzieci? — zapytał nagle Arthur Stuart. — Tato tak powiedział.

Peggy z kamienną twarzą odwróciła się do nich plecami.

— To musi się odbyć na twoich warunkach, prawda, Alvinie? Wszystko na twoich warunkach.

— Moich? To nie są moje warunki, żeby mówić to wszystko przy ludziach; dobrze chociaż, że przyjaciele, a nie obcy słyszą te słowa. Kocham panią, panno Larner. Kocham cię, Margaret. I nie chcę cię widzieć na sali sądowej. Chcę trzymać cię w ramionach, chcę z tobą żyć, śnić i pracować przez wszystkie dni, które nadejdą.

Peggy ściskała kraty celi, kryjąc twarz. Arthur Stuart ominął ją, wyszedł na korytarz i prostodusznie spojrzał w oczy.

— Dlaczego nie wyjdziecie za niego, zamiast tak płakać? Nie kochacie go? Jesteście naprawdę ładna, a on też nieźle wygląda. Mielibyście śliczne dzieciaki. Tato tak powiedział.

— Cicho, Arthurze Stuart — szepnął Measure.

Peggy osunęła się na kolana, po czym wyciągnęła ręce przez kraty i ujęła dłonie chłopca.

— Nie mogę, Arthurze Stuart — powiedziała. — Moja matka zginęła, ponieważ kochałam Alvina. Nie rozumiesz tego? Kiedy tylko pomyślę, że z nim jestem, czuję się słaba, pełna winy… zagniewana i…

— Moja mama też nie żyje — odparł. — Moja czarna mama i moja biała mama. Obie. I obie zginęły, żeby ocalić mnie od niewoli. Przez cały czas myślę, że gdybym się nie urodził, obie by jeszcze żyły.

Peggy pokręciła głową.

— Wiem, że tak myślisz, Arthurze, ale nie powinieneś. Chciały, żebyś był szczęśliwy.

— Wiem. Nie jestem taki mądry jak wy, ale tyle wiem. Staram się być szczęśliwy. I jestem, na ogół. Dlaczego wy tego nie potraficie?

— Dlaczego ty tego nie potrafisz, Margaret? — powtórzył szeptem Alvin.

Peggy uniosła głowę i rozejrzała się.

— Co ja tu robię na podłodze? — Wstała. — Ponieważ nie chcesz mojej pomocy, Alvinie, muszę wracać do swojej pracy. W przyszłości wybuchnie wielka wojna, wojna o zniesienie niewolnictwa. Zanim się skończy, w Ameryce, w Koloniach Korony, nawet w Nowej Anglii zginą miliony chłopców. Muszę się postarać, żeby nie ginęli na próżno, żeby po wojnie niewolnicy odzyskali wolność. Za to zginęła moja matka: za wolność dla jednego niewolnika. Ja nie wybiorę jednego; jeśli zdołam, spróbuję ocalić wszystkich. — Spojrzała gniewnie na mężczyzn wpatrujących się w nią szeroko otwartymi oczami. — Uczyniłam ostatnią ofiarę dla Alvina Smitha. Więcej nie potrzebuje mojej pomocy.

I pomaszerowała do drzwi.

— Potrzebuję — szepnął Alvin, ale nie usłyszała go, a po chwili zniknęła.

— Niech to licho porwie! — westchnął Measure. — Alvinie, dlaczego nie zakochałeś się w burzy z piorunami? Dlaczego się nie oświadczyłeś zawiei?

— Oświadczyłem się — odparł Alvin.

Verily stanął w progu celi.

— Idę porozmawiać z Ramoną — oznajmił. — Na wypadek gdybyś jednak zmienił zdanie.

— Nie zmienię.

— Jestem tego pewien. Ale nic więcej nie zostało mi do zrobienia.

Zastanawiał się, czy mówić dalej, ale uznał, że dlaczego nie. Co miał do stracenia? Alvin pójdzie do więzienia, a wyprawa Verily'ego do Ameryki okaże się próżnym wysiłkiem.

— Muszę przyznać, że ty i panna Larner doskonale do siebie pasujecie. We dwójkę posiedliście chyba siedemdziesiąt procent światowych rezerw głupiego uporu.

I on także ruszył do wyjścia. Za sobą usłyszał jeszcze, jak Alvin zwraca się do Measure'a i Arthura:

— To mój obrońca.

Nie był pewien, czy Alvin mówi to z drwiną, czy z dumą. Ale i tak powiększyło to jeszcze jego rozpacz.


* * *

Zeznanie Billy'ego Huntera bardzo Alvinowi zaszkodziło. Było jasne, że zastępca szeryfa go lubi i nie chce mu psuć opinii, ale nie może zmienić tego, co widział, a musi mówić prawdę. Zajrzał do aresztu i nie było tam miejsca, gdzie Alvin i Vilate mogliby się schować.

Verily ograniczył się do ustalenia, że kiedy Vilate wchodziła do aresztu, Alvin na pewno jeszcze tam przebywał, i że zostawiona przez nią zapiekanka była smaczna.

— Alvin jej nie chciał?

— Nie, psze pana. Powiedział… Powiedział, że tak jakby obiecał ją mrówce.

— Ale pozwolił panu ją zjeść?

— Tak, pozwolił.

— No cóż, to dowodzi, że na Alvinie naprawdę nie można polegać. Nie dotrzymał słowa danego mrówce!

Niektórzy parsknęli śmiechem na ten wymuszony żart, ale nie zmieniło to faktu, że oskarżenie podważyło wiarygodność Alvina. I to poważnie.

Przyszła kolej na Vilate. Marty Laws zadał kilka wstępnych pytań i przeszedł do kluczowego punktu.

— Kiedy pan Hunter zajrzał do aresztu i nie znalazł tam pani i Alvina, gdzie byliście?

Vilate demonstracyjnie okazywała, że wolałaby nie odpowiadać. Jednak — co Verily stwierdził z ulgą — nie była tak dobrą aktorką jak Amy Sump. Może dlatego że Amy niemal wierzyła w swoje fantazje, podczas gdy Vilate… Cóż, nie była dzieckiem, nie było mowy o miłości.

— Nie powinnam dać mu się namówić na coś takiego, ale… Zbyt długo już jestem samotna.

— Proszę odpowiedzieć na pytanie.

— Przeprowadził mnie przez mur więzienia. Przeszliśmy przez ścianę. Trzymałam go za rękę.

— I dokąd poszliście?

— Pędziliśmy szybko jak wiatr… Miałam wrażenie, że lecę. Przez pewien czas biegłam obok niego, czerpiąc siłę z jego ręki, kiedy ściskał moją dłoń i prowadził. Potem jednak stało się to zbyt trudne; omdlewałam i nie mogłam biec dalej. Wyczuł to w jakiś sposób i wziął mnie na ręce.

— Gdzie panią zabrał?

— Tam, gdzie jeszcze nie byłam.

Rozległy się chichoty, co trochę ją zbiło z tropu. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z dwuznaczności swych słów — a może była lepszą aktorką, niż Verily przypuszczał.

— Nad jezioro. Raczej niewielkie, bo widziałam drugi brzeg. Nad wodą latały ptaki, ale na trawiastym brzegu, gdzie… gdzie spoczęliśmy, byliśmy jedynymi żywymi istotami: ten piękny młody mężczyzna i ja. On, tak pełen obietnic, słów miłości i…

— Czy można powiedzieć, że panią wykorzystał? — przerwał jej Marty.

— Wysoki Sądzie, pytanie sugeruje odpowiedź.

— Nie wykorzystał mnie — oświadczyła stanowczo Vilate. — Byłam chętną uczestniczką wszystkiego, co się stało. To, że dzisiaj żałuję, nie zmienia faktu, że nie zmuszał mnie do niczego. Oczywiście, gdybym wtedy wiedziała, co wiem teraz, że mówił te same słowa, robił te same rzeczy z tą dziewczyną z Vigor Kościoła…

— Wysoki Sądzie, świadek nie wie, co…

— Podtrzymany — powiedział sędzia. — Proszę w swoich wypowiedziach ograniczyć się do kwestii poruszanych w pytaniach.

Verily nie mógł nie podziwiać jej zdolności. Udało jej się wywołać wrażenie, że broni Alvina, a nie stara się go zniszczyć. Całkiem jakby go kochała.

Загрузка...