ROZDZIAŁ 8 — ODEJŚCIE

Z jakiegoś powodu zajęcia z grupą kobiet nie szły dzisiaj dobrze. Zdawało się, że są roztargnione, a pani Sump wręcz wroga. Do wybuchu doszło, kiedy Alvin zajął się doniczkami ziół. Próbował kobietom pomóc znaleźć drogę do zielonej pieśni, do pierwszej, najsłabszej melodii; w tym celu miały wyhodować wyjątkowo długi pęd szałwii, szczawiu, tymianku czy innego zioła. Było to stosunkowo łatwe, a po opanowaniu tej sztuki człowiek mógł osiągnąć harmonię prawie z każdą rośliną. Jednak tylko kilka kobiet osiągnęło jakieś wyniki, a pani Sump do nich nie należała. Może dlatego była taka rozdrażniona: jej laur nawet nie zakwitł, nie mówiąc już o jakimś szczególnym wydłużeniu pędu.

— Rośliny nie dźwięczą taką samą melodią jak wtedy, kiedy Czerwoni dbali o lasy — powiedział Alvin.

Zamierzał wytłumaczyć, w jaki sposób one także mogą — w małej skali — dokonać tego, co Czerwoni w wielkiej. Nie dano mu szansy, w tej bowiem chwili pani Sump wybuchnęła. Poderwała się z krzesła, podeszła do stołu i z całej siły walnęła pięścią we własny laur, wywracając doniczkę. Zasypała ziemią z liśćmi blat i swoją suknię.

— Jeśli ci Czerwoni byli o tyle lepsi, to może przeprowadź się do nich i ich córki porywaj w tajemne miejsca rozpusty!

Alvin był tak zdumiony jej gniewem, tak zaskoczony niepojętym zarzutem, że patrzył tylko z otwartymi ustami, gdy wyciągnęła to, co zostało z lauru, z tego, co zostało z ziemi, wyrwała garść liści i rzuciła mu w twarz, po czym odwróciła się i wyszła.

Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Alvin spróbował obrócić wszystko w żart.

— Są ludzie, którym hodowla roślin po prostu nie wychodzi. Ale nikt się nie uśmiechnął.

— Musisz jej wybaczyć to zachowanie, Alvinie — odezwała się Sylvy Godshadow. — Matka musi wierzyć własnej córce, nawet jeśli wszyscy wiedzą, że mała tylko plecie.

Ponieważ pani Sump miała pięć córek, a Alvin nie słyszał ostatnio na ich temat nic ciekawego, informacja niewiele mu pomogła.

— Czy pani Sump ma jakieś kłopoty w domu? — zapytał.

Kobiety spojrzały po sobie nawzajem, ale żadna nie chciała popatrzeć mu w oczy.

— Wygląda na to, że wszyscy wiedzą o czymś, co jeszcze nie dotarło do moich uszu — zauważył. — Może jednak któraś z pań mi wyjaśni?

— Nie jesteśmy plotkarkami — oświadczyła Sylvy Godshadow. — Dziwię się, że nas o to podejrzewasz.

I ruszyła do drzwi.

— Nikomu nie zarzuciłem plotkarstwa…

— Myślę, Alvinie, że zanim zaczniesz krytykować innych, powinieneś wyczesać wszy z własnych włosów — dodała Nana Pease. I także wyszła.

— Na co czeka reszta? — zdziwił się Alvin. — Jeśli chciałyście odwołać dzisiejsze zajęcia, wystarczyło poprosić. Ja na pewno mam dosyć na dzisiaj.

Zanim zdążył wziąć miotłę i zamieść rozsypaną ziemię, wszystkie panie kolejno wyszły.

Alvin próbował się pocieszać, mrucząc pod nosem słowa, które przez długie lata słyszał rzucane na stronie przez ojca; słowa takie jak „Ach, te kobiety…” albo „Nic ich nie zadowoli”, albo „Lepiej od razu się rano zastrzelić”. Ale nic nie pomagało, ponieważ to nie był zwykły przejaw rozdrażnienia. Miał do czynienia ze spokojnymi, miłymi kobietami, a bez żadnego powodu teraz były na niego wściekłe. To nie jest naturalne.

Dopiero po południu Alvin zrozumiał, że dzieje się coś poważnego. Parę miesięcy temu poprosił Clevy'ego Sumpa, męża pani Sump, żeby pokazał, jak zrobić prostą, jednozaworową pompę ssącą. Miał taki pomysł, by pokazać ludziom, że powinni się uczyć wszystkiego co możliwe, bo stwarzanie jest zawsze stwarzaniem. Uczył ich sekretnych mocy, ale powinni wiedzieć, jak tworzyć gołymi rękami. W tajemnicy miał też nadzieję, że kiedy zobaczą, jak trudno i z jaką dokładnością trzeba robić takie precyzyjne maszyny, zrozumieją, że to, czego uczy Alvin, jest niewiele, albo i wcale nie bardziej skomplikowane. I jakoś mu się udawało.

Tyle że dzisiaj, kiedy zjadł w południe trochę chleba z serem i poszedł do młyna, zobaczył ludzi zebranych nad odłamkami pomp, które budowali. Każdą z nich ktoś rozbił na kawałki. A że cała armatura była z metalu, rozbijanie ich na pewno wymagało sporego wysiłku.

— Kto mógł coś takiego zrobić? — zdziwił się. — Trzeba w to włożyć dużo nienawiści.

A kiedy pomyślał o nienawiści, zastanowił się, czy może w tajemnicy powrócił Calvin.

— Trudno nie zgadnąć, kto to zrobił — stwierdził Winter Godshadow. — Wychodzi, że nie mamy już nauczyciela od produkcji pomp.

— Tak — mruknął Bajarz. — Wygląda mi to na wyjątkowo dobitne oznajmienie nam: „Zajęcia odwołane”.

Niektórzy zaśmiali się, ale Alvin spostrzegł, że nie tylko jego rozzłościł ten akt zniszczenia. Pompy były już prawie gotowe, a ci ludzie włożyli w nie wiele pracy. Liczyli, że zastosują je w domach. Dla wielu oznaczało to koniec wyciągania wody ze studni, a na przykład Winter Godshadow planował poprowadzić wodę rurami aż do kuchni, żeby jego żona nie musiała nawet wychodzić z domu. Teraz ich praca poszła na marne i niektórzy nie przyjmowali tego obojętnie.

— Porozmawiam o tym z Clevym Sumpem — obiecał Alvin. — Trudno uwierzyć, że to on, ale jeśli nawet, jakoś rozwiążemy problem. Nie chcę, żeby któryś z was się na niego złościł, dopóki Clevy nie powie, co ma do powiedzenia.

— Nie złościmy się na Clevy'ego — oznajmił Nil Torson, potężny Szwed. Spojrzenie rzucone spod ciężkich powiek nie pozostawiało wątpliwości, na kogo jest zły.

— Ja? — zdumiał się Alvin. — Myślicie, żem ja to zrobił? — I natychmiast, jakby usłyszał w uchu głos panny Larner, poprawił się: — Ja to zrobiłem?

Pomruki kilku mężczyzn potwierdziły tę sugestię.

— Zwariowaliście? Po co miałbym sobie robić tyle kłopotów? Nie jestem Niszczycielem, chłopcy, ale gdybym był, chyba wiecie, że mógłbym rozwalić te pompy o wiele dokładniej, nie poświęcając na to tyle wysiłku.

Bajarz odkaszlnął.

— Może powinniśmy pogadać o tym na osobności…

— Oskarżają mnie, że zniszczyłem ich ciężką pracę, a to nieprawda! — zawołał Alvin.

— Nikt cię o nic nie oskarża — zapewnił Winter Godshadow. — Bóg jest wszędzie. Bóg widzi wszystkie uczynki.

Na ogół, kiedy Winter wpadał w ten pobożny nastrój, pozostali cofali się, udawali, że czyszczą paznokcie albo coś w tym rodzaju. Ale nie tym razem — teraz kiwali głowami i pomrukiwali twierdząco.

— Mówiłem już, Alvinie: pogadajmy. Właściwie to myślę, że powinniśmy wrócić do domu i porozmawiać z twoimi rodzicami.

— Rozmawiajmy tutaj. Nie jestem chłopcem, któremu można za szopą spuścić lanie na osobności. Jeżeli jestem oskarżony o coś, o czym wiedzą wszyscy oprócz mnie…

— Nie oskarżamy — rzekł Nils. — Zastanawiamy się.

— Zastanawiamy… — powtórzyli inni.

— Powiedz mi zaraz, nad czym się tak zastanawiacie. O coś mnie oskarżacie. Trzeba to wyjaśnić i jeśli naprawdę zawiniłem, chcę wszystko naprawić.

Spoglądali po sobie, aż wreszcie Alvin poprosił Bajarza:

— Wytłumacz mi.

— Powtarzam tylko historie, o których wierzę, że są prawdziwe. A o tej wierzę, że to czyste kłamstwo, wymyślone przez dziewczynę o romantycznym sercu.

— Dziewczynę? Jaką dziewczynę? — A potem połączył zachowanie pani Sump, to, co Clevy Sump zrobił z pompami, i wspomnienie rozmarzonego wzroku jednej z dziewcząt, ktora siedziała na zajęciach dla dzieci i chyba nie rozumiała ani słowa z tego, co mówił. Wyciągnął wnioski i szeptem wymówił jej imię.

— Amy…

Z zakłopotaniem spostrzegł, że dla kilku mężczyzn fakt, iż zna to imię, był dowodem prawdomówności Amy.

— Widzicie? — pytali szeptem. — Słyszeliście?

— Ja mam dość — oznajmił Nils. — Skończyłem. Jestem farmerem. Jeśli w ogóle mam jakiś talent, to do kukurydzy i świń.

Kiedy odchodził, ruszyło za nim jeszcze kilku. Alvin zwrócił się do pozostałych:

— Nie wiem, o co mnie oskarżają, ale zapewniam was, że nie zrobiłem nic złego. A na razie, jak widać, dzisiejsze zajęcia nie mają sensu, więc wracajmy do domów. Myślę, że da się jakoś uratować te pompy i wasza praca nie pójdzie na marne. Wrócimy do tego jutro.

Odchodząc, niektórzy klepali Alvina po plecach albo stukali w ramię, żeby okazać poparcie. Niektórzy jednak okazywali je w sposób, który wcale mu się nie podobał.

— Trudno ci się dziwić… Ładna mała, robiła cielęce oczy…

— Kobiety zawsze rozumieją coś więcej, niż mężczyzna zamierzał…

Wreszcie zostali sami z Bajarzem.

— Nie patrz tak na mnie — powiedział Bajarz. — Wracajmy do domu; przekonamy się, czy twój ojciec już słyszał tę historię.

Na miejscu odkryli, że zebrała się cała rada rodzinna. Przy kuchennym stole zasiedli Measure, Armor-of-God, ojciec i mama. Arthur Stuart wyrabiał ciasto — choć mały, dobrze sobie radził i lubił tę pracę, więc mama zgodziła się w końcu, że kobieta może być panią we własnym domu, nawet jeśli ktoś inny zagniata chleb.

— Dobrze, że jesteś, Al — rzucił Measure. — Można by pomyśleć, że ludzie wyśmieją takie plotki. Na miły Bóg, przecież cię znają…

— A niby skąd? — spytała mama. — Nie było go tu prawie siedem lat. A odchodził jako mały chłopak, który dopiero co spędził rok biegając po kraju z czerwonym wojownikiem. Wrócił pełen mocy i majestatu, i wystraszył na śmierć tutejsze zajęcze serca. Co mogą wiedzieć o jego charakterze?

— Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, o co tu chodzi? — poprosił Alvin.

— Znaczy, oni ci nie powiedzieli? — mruknął ojciec. — Bo strasznie się spieszyli, żeby powiedzieć mamie, Measure'owi i Armorowi-of-God.

Bajarz zachichotał.

— To jasne, że nie powiedzieli Alvinowi. Ci, którzy uwierzyli, sądzą, że i tak wie, a ci, którzy nie uwierzyli, zwyczajnie się wstydzą, że ktoś mógł wymyślić coś takiego.

Measure westchnął.

— Amy Sump opowiedziała swojej przyjaciółce Ramonie, Ramona opowiedziała swojej matce, jej matka pobiegła prosto do Sumpów, pani Sump prosto do męża, a on stracił rozum, bo w głowie mu się nie mieści, że jakiś samiec większy od myszy nie napala się na tę jego pannicę na wydaleniu.

— Na wydaniu — poprawił go Alvin.

— Tak, tak — burknął Measure. — Teraz jest akurat odpowiednia chwila, żeby uczyć mnie gramatyki!

— Wydalać to znaczy usuwać, wypędzać — tłumaczył Alvin. — A nikt przecież Amy nie wypędza, o ile pamiętam.

— Przecież wiem, pomyliłem się. Ale może byś się tak zamknął i posłuchał!

— Tak, psze pana!

— Gdybyś wyjechał, kiedy ta żagiew cię ostrzegała — westchnęła mama. — Tylko dureń siedzi w płonącym domu, żeby zobaczyć kolor płomieni.

— Co Amy o mnie opowiada?

— Same bzdury — odparł ojciec. — Że pobiegłeś z nią na sposób Czerwonych, sto mil nocą przez las, zabrałeś ją nad jakieś dalekie jezioro, gdzie pływaliście na golasa, i inne takie nieprzyzwoitości.

— Z Amy? — Alvin nie mógł uwierzyć.

— Znaczy, że zrobiłbyś to z kimś innym? — zapytał Measure.

— Z nikim — zapewnił Alvin. — To nieprzyzwoite, a poza tym brakuje dzisiaj ciągłej żyjącej puszczy; nie da się w jedną noc przebiec stu mil. Przez pola i farmy muszę biec co najmniej o połowę wolniej. Zielona pieśń zaczyna trzaskać i cichnąć, męczę się, próbując ją usłyszeć, i w ogóle dlaczego ktokolwiek wierzy w takie bzdury?

— Bo myślą, że potrafisz wszystko.

— A poza tym sporo mężczyzn zauważyło, jak Amy Sump się ostatnio wypełnia — dodał Armor-of-God. — Wiedzą, że gdyby oni mieli moc i gdyby Amy do nich tak wzdychała jak do ciebie, to raz-dwa mieliby ją nagą w jeziorze.

— Jesteś cyniczny, jeśli idzie o ludzką naturę — stwierdził Bajarz. — Większość z nich tylko marzy. Ale wiedzą, że Alvin nie marzy, tylko działa.

— Prawie jej nie zauważyłem — zapewnił Alvin. — Tyle że ciężko jej idzie nauka, jeśli wziąć pod uwagę, jak pilnie słucha.

— Bo słuchała twojego głosu. Nie tego, co mówiłeś ani czego uczyłeś.

— W każdym razie to nieprawda. Ani jej, ani z nią niczego nie zrobiłem. I…

— A nawet gdybyś zrobił, wasz ślub byłby prawdziwą katastrofą — uznała mama.

— Ślub! — krzyknął Alvin.

— Oczywiście, gdyby to było prawdą, musiałbyś się z nią ożenić — potwierdził ojciec.

— Ale to nieprawda!

— Masz na to jakichś świadków? — spytał Measure.

— Świadków czego? Jak mogę mieć świadków, że coś się nie zdarzyło? Wszyscy są moimi świadkami, bo wszyscy nie widzieli, żebym to robił.

— Ale Amy twierdzi, że tak było. A tylko ty wiesz, czy ona kłamie, czy nie. Czyli albo ona jest zwykłą kłamczuchą, a ty zostałeś niewinnie oskarżony, albo ona jest biedną, okłamaną i uwiedzioną dziewczyną ze złamanym sercem, a ty jesteś draniem, który ją wykorzystał, a teraz nie umie się przyzwoicie zachować. I nikt nie udowodni jednej ani drugiej wersji.

— Czyli nawet wy mi nie wierzycie?

— Ależ wierzymy — zapewnił ojciec. — Myślisz, żeśmy tu powariowali? Ale nasza wiara to żaden dowód. Measure czytał prawo i nam to wytłumaczył.

— Prawo? — zdziwił się Alvin.

— Zanim jeszcze wróciłeś z Hatrack River. Teraz też od czasu do czasu. Ktoś w rodzinie powinien się trochę znać na prawie.

— Ale czy naprawdę myślisz, że może dojść do procesu?

— Może — rzekł Measure. — Tak mówią Sumpowie. Ściągnęli sobie prawnika z Carthage City, zamiast pójść do któregoś z adwokatów, którzy urzędują w Vigor Kościele. Sporo rozgłosu.

— Przecież nie mogą mnie za nic skazać!

— Złamanie przyrzeczenia. Czyny lubieżne z dzieckiem. Wszystko zależy, ilu sędziów przysięgłych uzna, że nie ma dymu bez ognia.

— Czyny lubieżne z…

— Przestępstwo karane śmiercią, zgadza się — potwierdził Measure. — A słyszałem, że taki zarzut chcą ci postawić Sumpowie.

— To nieważne, czy cię skażą, czy nie — stwierdził Bajarz.

— Dla mnie ważne — oświadczyła mama.

— Tak czy inaczej, wieści pójdą w świat. Alvin tak zwany Stwórca wykorzystuje młode dziewczątka. Nie możesz dopuścić do procesu.

Alvin natychmiast zrozumiał, że takie plotki, taki rozgłos, jaki da mu proces, zniszczy jego dzieło. Nikt już nie zechce uczyć się Stwarzania w Vigor Kościele.

Co prawda nauczanie i tak nie szło mu dobrze…

— Panna Larner… — wymruczał.

— Zgadza się — mruknął Bajarz. — Ostrzegła cię. Albo odejdziesz zaraz z wolnej woli, albo później z przymusu.

— Dlaczego ma porzucać własny dom tylko dlatego, że jakaś napalona kłamczuchą… — Głos mamy ucichł.

Alvin siedział w milczeniu i myślał o własnej głupocie.

— Chyba byłem durniem, że nie posłuchałem panny Larner. — Zamknął oczy i wyprostował się. — Jest też inne wyjście. Wcale nie muszę odchodzić.

— Jakie? — spytał Measure.

— Mogę się z nią ożenić.

— Nie! — krzyknęli chórem mama i ojciec.

— Może od razu podpiszesz przyznanie się do winy — zaproponował Armor-of-God.

— Nie możesz się z nią ożenić — oświadczył Measure.

— Jeśli ona tego właśnie chce… Założę się, że powie „tak”, a jej rodzice też pewnie się zgodzą.

— Zgodzą się… i będą tobą pogardzać aż do śmierci — dodał ojciec.

— W porównaniu z czymś takim nie ma co myśleć o twojej reputacji, co ludzie powiedzą i w ogóle — dodał Measure. — Pomyśl: budzić się co rano, widzieć przy sobie w łóżku Amy Sump i wiedzieć, że jedynym powodem jej obecności jest fakt, że cię oczerniła… Powiedz, jaki dom stworzycie dla was dwojga i dla dzieci?

Alvin zastanawiał się przez chwilę, wreszcie skinął głową.

— Rzeczywiście, małżeństwo chyba nie jest najlepszym rozwiązaniem. Raczej wywoła masę nowych problemów.

— Dobrze — westchnął ojciec. — Bałem się, że wychowaliśmy głupka.

— Czyli wymknę się jak złodziej i wszyscy pomyślą, że Amy mówiła prawdę, a ja uciekłem.

— Niekoniecznie — sprzeciwił się Measure. — Powiemy, że odszedłeś, bo twoja praca jest zbyt ważna, żeby odkładać ją przez takie bzdury. Wrócisz, kiedy Amy zacznie mówić prawdę, a póki co będziesz studiował te… no, cokolwiek. Będziesz się czegoś uczył.

— Uczył się budować Kryształowe Miasto — szepnął Bajarz.

Wszyscy spojrzeli na niego.

— Bo przecież nie wiesz jak, prawda? Taki byłeś zajęty przerabianiem tych ludzi na Stwórców, a sam nawet nie wiesz, czym naprawdę jest Kryształowe Miasto ani jak je wznosić.

— To fakt. — Alvin pokiwał głową.

— Czyli… to nawet nie kłamstwo. Naprawdę dużo jeszcze musisz się nauczyć, a za długo już zwlekasz. Jesteś nawet wdzięczny Amy, bo ci pokazała, że minęło za dużo czasu. Measure dobrze się uczył. Tak wyprzedza pozostałych, że może prowadzić lekcje pod twoją nieobecność. A że jest już żonatym mężczyzną, żadne pannice nie będą do niego wzdychały.

— No, nie wiem — zaprotestował Measure. — Jestem słodziutki.

— Bajarzu, spakowałeś już moją sakwę? — spytał Alvin.

— Nie potrzebujesz dużo bagażu — odparł Bajarz. — Lepiej podróżować szybko i bez obciążeń. Moim zdaniem tylko jedno brzemię musisz zabrać: pewne narzędzie rolnicze.

— Nie mogę go tutaj zostawić?

— To niebezpieczne. Niebezpieczne dla twojej rodziny, jeśli rozejdzie się plotka, że Stwórca odszedł, ale zostawił złoty pług w domu.

— Ale to niebezpieczne dla Alvina, jeśli pójdzie plotka, że zabrał go ze sobą — wtrąciła mama.

— Nikt na tej planecie nie jest bezpieczniejszy niż Alvin, jeśli tylko chce — uspokoił ją Measure.

— Czyli mam tylko wyjąć pług, zapakować do worka i ruszać?

— To chyba najlepszy plan — przyznał Armor-of-God. — Chociaż założę się, że mama dołoży ci jeszcze solone mięso i ubranie na zmianę.

— I mnie.

Wszyscy spojrzeli na źródło cienkiego, piskliwego głosiku.

— Zabiera mnie ze sobą — wyjaśnił Arthur Stuart.

— Będziesz mu tylko przeszkadzał, chłopcze — zaprotestował ojciec. — Masz dobre serce, ale krótkie nogi.

— Nigdzie mu się nie spieszy — przypomniał Arthur. — Tym bardziej że nie za bardzo wie, dokąd zmierza.

— Ale będziesz mu wchodził w drogę — stwierdził Armor-of-God. — Stale będzie o tobie myślał, starał się ochraniać. Na tej ziemi jest wiele miejsc, gdzie wolny chłopak mieszaniec na pewno kogoś rozzłości; no i nie możesz Alvinowi pomóc.

— Mówicie, jakbyście mieli jakiś wybór — oświadczył Arthur. — Ale jeśli Alvin wyrusza, to ja z nim idę i koniec. Możecie mnie zamknąć w komórce, a kiedyś i tak stamtąd ucieknę, pójdę za nim i znajdę go albo zginę.

Patrzyli na niego zakłopotani. Arthur Stuart rzadko się odzywał, odkąd przybył do Vigor po śmierci swojej przybranej matki w Hatrack River. Był milczący, lecz pracowity, chętny do pomocy i posłuszny. Takie zachowanie zaskoczyło więc wszystkich.

— Poza tym — dodał — kiedy Alvin będzie zajęty opieką nad światem, ja zaopiekuję się Alvinem.

— Myślę, że chłopak powinien iść — uznał Measure. — Niszczyciel wyraźnie jeszcze z Alvinem nie skończył. Dlatego ktoś musi pilnować jego pleców. Uważam, że Arthur się nadaje.

To właściwie kończyło dyskusję. Nikt nie potrafił ocenić człowieka tak dobrze jak Measure.

Alvin podszedł do kominka i podniósł cztery kamienie. Nikt by się nie domyślił, że coś tam ukryto — póki ich nie poruszył, w zaprawie nie było nawet pęknięcia. Nie próbował pod nimi kopać; pług leżał osiem stóp pod ziemią i praca łopatą zajęłaby cały dzień, nie mówiąc już o tym, że trzeba by rozłożyć kominek. Nie; po prostu wyciągnął ręce, przywołał pług i zapragnął, by ziemia go wyniosła. Po chwili pług wynurzył się na powierzchnię jak korek w spokojnym stawie. Alvin usłyszał za sobą syknięcia i pomruki — na ludziach, nawet na jego rodzinie, takie otwarte demonstracje talentu wciąż robiły wrażenie. Poza tym pług błyszczał wspaniale, jakby można go było zobaczyć nawet wśród czarnej, bezksiężycowej, burzliwej nocy, jakby złoto nawet przez zamknięte powieki wypalało sobie drogę do oczu i prosto do mózgu. Drżał lekko pod ręką Alvina.

Godzinę później Alvin stanął w tylnych drzwiach domu. To nie znaczy, że przez godzinę się pakował — prawie cały ten czas spędził przy młynie, próbując naprawić pompy. Nie zwlekał też długo z pożegnaniami. Nikogo z rodziny nie zawiadomili, że odchodzi, ponieważ ktoś mógłby usłyszeć, a Alvin nie chciał, żeby na niego czekali, kiedy skieruje się do lasu. Mama, ojciec, Measure i Armor muszą przekazać błogosławieństwa i wyrazy miłości braciom, siostrom, bratankom i siostrzenicom.

Alvin zarzucił na ramię worek z pługiem i zmianą ubrania, Arthur Stuart wziął go za drugą rękę. Alvin sprawdził jeszcze heksy umieszczone wokół domu, upewnił się, że wciąż są doskonałe w swej sześcioboczności, nie naruszone przez wiatr ani czyjąś złą wolę. Wszystko było w porządku. Nic więcej nie mógł zrobić dla rodziny pod swoją nieobecność, jedynie dbać o osłony, by nie dopuszczały niebezpieczeństw.

— I nie martw się o Amy — dodał jeszcze Measure. — Jak tylko stąd znikniesz, zauważy jakiegoś innego chłopaka, o nim zacznie marzyć i opowiadać różne historie, a ludzie zrozumieją, że nic nie zrobiłeś.

— Mam nadzieję, że się nie mylisz — westchnął Alvin. — Bo nie mam zamiaru długo wędrować.

Słowa przez moment zawisły w ciszy; wszyscy wiedzieli, że być może, tym razem Alvin odchodzi na dobre. Może już nigdy nie wrócić do domu. Świat był pełen niebezpieczeństw, a Niszczyciel wyraźnie zadał sobie wiele trudu, żeby wypędzić Alvina w drogę.

Ucałował i uściskał wszystkich, pilnując, żeby ciężkim pługiem nikogo nie potrącić. A potem odszedł w stronę lasu za domem; maszerował swobodnym krokiem, żeby ci, którzy go odprowadzali, mieli wrażenie, że to tylko spacer, nie ucieczka, mogąca odmienić jego życie. Arthur Stuart ściskał jego lewą dłoń. I ku zdziwieniu Alvina, Bajarz ruszył za nimi.

— Idziesz ze mną? — zapytał Alvin.

— Niedaleko. Chcę tylko chwilę pogadać.

— Cieszę się.

— Zastanawiałem się, czy myślałeś o odszukaniu Peggy Larner — rzekł Bajarz.

— Ani przez chwilę.

— A co, jesteś na nią wściekły? Do licha, chłopcze, gdybyś jej tylko posłuchał…

— Myślisz, że tego nie rozumiem? Myślisz, że nie zastanawiam się nad tym bez przerwy?

— Mówię tylko, że jeszcze w Hatrack River niewiele brakowało do waszego ślubu. I że przydałaby ci się żona, a nigdzie nie znajdziesz lepszej.

— Odkąd to zostałeś swatem? — spytał Alvin. — Myślałem, że tylko zbierasz opowieści. Nie sądziłem, że sprawiasz, by się wydarzyły.

— Bałem się, że będziesz na nią zły.

— Nie na nią. Na siebie.

— Alvinie, potrafię rozpoznać, kiedy ktoś kłamie.

— No dobrze, jestem zły. Przecież wiedziała, prawda? To dlaczego po prostu mnie nie uprzedziła? Amy Sump zacznie opowiadać kłamstwa o tobie i zmusi cię do odejścia, więc odejdź teraz, zanim jej dziewczęce wyobrażenia wszystko zniszczą.

— Bo gdyby to powiedziała, nie odszedłbyś. Prawda, Alvinie? Zostałbyś wierząc, że jakoś to wszystko z Amy poukładasz. Pewnie nawet wziąłbyś ją kiedyś na stronę i powiedział, żeby cię nie kochała. A gdyby wtedy zaczęła opowiadać, byliby świadkowie pamiętający, jak to kiedyś została po lekcjach sam na sam z tobą. Dopiero miałbyś kłopoty, bo tym więcej ludzi by jej uwierzyło i…

— Bajarzu, chciałbym, żebyś kiedyś zyskał talent do zamykania się!

— Przepraszam. Po prostu nie mam tego daru. Paplam tylko i denerwuję ludzi. Chodzi o to, że Peggy powiedziała ci tyle, ile mogła, żeby nie pogorszyć jeszcze sytuacji.

— Zgadza się. Sama zdecydowała, ile mam prawo wiedzieć, i tyle właśnie mi powiedziała. A ty masz śmiałość tłumaczyć mi, że powinienem się z nią ożenić?

— Nie nadążam za twoim rozumowaniem, Alvinie — wyznał Bajarz.

— Co by to było za małżeństwo, gdyby żona wiedziała wszystko, ale nigdy nie mówiła dosyć, żebym sam mógł podjąć decyzję? To ona za mnie decyduje. Mówi tyle, ile musi, żeby mnie skłonić do tego, co jej zdaniem powinienem zrobić.

— Przecież nie zrobiłeś tego, co ci powiedziała. Zostałeś w domu.

— Więc takiego życia dla mnie pragniesz? Albo będę słuchał żony, albo żałował, że tego nie zrobiłem!

Bajarz wzruszył ramionami.

— Nadal nie rozumiem twoich zastrzeżeń.

— To proste: dorosły mężczyzna nie chce się żenić z własną matką. Chce sam o sobie decydować.

— Na pewno masz rację — zgodził się Bajarz. — A kto jest tym dorosłym mężczyzną, o którym wspomniałeś?

Alvin nie złapał przynęty.

— Mam nadzieję, że pewnego dnia ja nim będę. A to się nie stanie, jeśli zwiążę się z żagwią. Wiele zawdzięczam pannie Larner, a jeszcze więcej tej dziewczynce, którą była, zanim została nauczycielką, która wiele razy ratowała mi życie. Nic dziwnego, że ją pokochałem. Ale małżeństwo z nią byłoby najgorszym błędem w moim życiu. Uczyniłoby mnie słabym. Uzależnionym. Talent pozostałby w moich rękach, ale całkowicie na jej usługi. Mężczyzna nie może tak żyć.

— Chcesz powiedzieć: dorosły mężczyzna.

— Kpij do woli, Bajarzu. Zauważyłem, że ty też nie masz żony.

— Widocznie jestem dorosły — odpowiedział Bajarz ostrym tonem. Spojrzał raz jeszcze na Alvina, po czym zawrócił i odszedł w stronę, skąd przyszli.

— Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozzłoszczonego — odezwał się Arthur Stuart.

— Nie lubi, kiedy ktoś rzuca mu w twarz jego własne rady — burknął Alvin.

Arthur Stuart nie odpowiedział. Czekał.

— No dobrze, chodźmy już.

Arthur odwrócił się natychmiast i ruszył przed siebie.

— Może na mnie zaczekasz?

— Po co? Ty też nie wiesz, dokąd idziemy.

— Pewno tak, ale jestem starszy, więc to ja decyduję, do którego nigdzie zmierzamy.

Arthur zaśmiał się cicho.

— Założę się, że nie ma takiego kierunku, gdzie ktoś nie stałby ci na drodze. Choćby i o pół świata stąd.

— Nic o tym nie wiem — odparł Alvin. — Wiem za to, że w którąkolwiek stronę byśmy poszli, w końcu trafimy na ocean. Umiesz pływać?

— Nie przez ocean.

— To na co cię brałem? Liczyłem, że mnie przeholujesz.

Zagłębili się w las. I chociaż Alvin nie wiedział, dokąd zmierza, wiedział jedno: zielona pieśń jest może słaba i nierówna, ale ciągle rozbrzmiewa; mógł poruszać się w doskonałej harmonii z zieloną puszczą. Gałązki odsuwały mu się z drogi, a liście miękły pod stopami; po chwili sunął już bezgłośnie, nie pozostawiając śladów i niczego nie zakłócając.

Tej nocy obozowali nad jeziorem Mizogan. Jeśli można to nazwać obozem, bo nie rozpalali ognia ani nie budowali szałasu. Późnym popołudniem wyszli spomiędzy drzew i stanęli na brzegu. Alvin pamiętał, że był kiedyś nad tym jeziorem — nie dokładnie w tym miejscu, ale też niezbyt daleko — kiedy Tenska-Tawa przywołał trąbę powietrzną, okaleczył sobie stopy i poszedł po krwawej wodzie; zabrał ze sobą Alvina, wciągnął go w tornado i pokazał wizje. Wtedy właśnie Alvin pierwszy raz zobaczył Kryształowe Miasto i zrozumiał, że kiedyś je zbuduje, a raczej odbuduje, ponieważ już kiedyś istniało i może nawet więcej niż raz. Ale burza minęła, stała się mglistym wspomnieniem; ludzie Tenska-Tawy odeszli także: większość zginęła, a reszta trafiła na zachód. Teraz był nad zwyczajnym jeziorem.

Kiedyś Alvin bał się wody, bo wodę raz po raz wykorzystywał Niszczyciel, żeby go zabić jeszcze w dzieciństwie. Ale ten czas minął; Alvin dorósł do swego talentu i stał się prawdziwym Stwórcą; nastąpiło to tamtej nocy w kuźni, gdy zmienił żelazo w złoto. Niszczyciel nie mógł już dotknąć go poprzez wodę. Nie, teraz musiał używać bardziej subtelnych narzędzi: ludzi. Ludzi takich jak Amy Sump, o słabej woli, chciwych, naiwnych, rozmarzonych albo leniwych, łatwo dających sobą kierować. Teraz zagrożenie stanowili ludzie. Woda jest bezpieczna dla tych, co umieją pływać, a Alvin był jednym z nich.

— Może się wykąpiemy? — zaproponował.

Arthur wzruszył ramionami. Kiedyś, gdy zanurzyli się razem, wody Hio spłukały ostatnie ślady jego dawnej tożsamości. Ale nie dzisiaj; rozebrali się i pływali w jeziorze, gdy zachodziło słońce, a potem położyli się na trawie, żeby wyschnąć. Woda lśniła w blasku księżyca, lekki wiatr przyniósł miły chłód w sam raz do spania. Przez całą drogę nie odezwali się ani słowem, mknęli tylko przez las w doskonałej harmonii. Nawet podczas pływania wciąż milczeli i prawie nie chlapali, tak głęboko pogrążyli się w harmonii ze wszystkim, ze sobą. Dlatego kiedy Arthur się odezwał, zaskoczył Alvina.

— O tym śniła Amy, nie?

Alvin zastanowił się. Potem wstał i włożył ubranie.

— Myślę, że już wyschliśmy — stwierdził.

— Myślisz, że miała prawdziwy sen? Tyle że nie ona tam była, tylko ja?

— Nie było żadnych uścisków ani żadnych nienaturalnych rzeczy, kiedy byliśmy w wodzie na golasa.

Arthur roześmiał się.

— W tym, co jej się śniło, też nie ma nic nienaturalnego.

— To nie był prawdziwy sen.

Arthur wstał i też się ubrał.

— Wiesz, że słyszałem zieloną pieśń, Alvinie? Trzy razy puściłem twoją rękę i ciągle ją słyszałem, coraz dłużej. Potem zaczynała cichnąć i znowu musiałem cię łapać.

Alvin skinął głową, jakby tego się właśnie spodziewał. Ale się nie spodziewał. Kiedy uczył mieszkańców Vigor Kościoła, nie próbował nawet zajmować się Arthurem. Posłał go do szkoły, żeby ćwiczył litery i cyfry. Ale to Arthur może się w końcu okazać jego najlepszym studentem.

— Zostaniesz Stwórcą? — zapytał.

Arthur pokręcił głową.

— Nie. Będę tylko twoim przyjacielem.

Alvin nie powiedział głośno tego, o czym pomyślał: żeby być moim przyjacielem, może będziesz musiał zostać Stwórcą. Nie musiał tego mówić. Arthur Stuart sam zrozumiał.

Wiatr wzmógł się lekko nocą i daleko, bardzo daleko, gdzieś nad wodą błyskawica rozjaśniła odległe chmury. Arthur oddychał równo przez sen; Alvin słyszał go w ciszy lepiej niż szept dalekiego gromu. Powinien czuć się samotny, ale nie. Oddech w mroku obok niego… to mógł być Ta-Kumsaw podczas ich długich wędrówek przed laty, kiedy Alvina nazywano Małym Renegado, a losy świata zdawały się ważyć na szali. Albo mógł to być jego brat, Calvin, kiedy sypiali w jednym pokoju; Alvin pamiętał go jako niemowlę w kołysce, potem w łóżeczku: dziecięce oczy wpatrzone w niego, jakby był bogiem, jakby wiedział coś, czego nie wie żaden człowiek. Cóż, rzeczywiście wiedziałem, ale i tak utraciłem Calvina. I ocaliłem życie Ta-Kumsawowi, ale nie mogłem nic zrobić, żeby ocalić jego sprawę. A teraz on także jest dla mnie stracony, za rzeką, wśród mgieł czerwonego zachodu.

Ten oddech to mogła być jego żona zamiast jedynie snu o niej. Spróbował wyobrazić sobie Amy Sump w ciemności przy sobie; i chociaż wiedział, że Measure miał rację i czekałoby ich fatalne małżeństwo, nie mógł zaprzeczyć, że miała ładną buzię. W tej chwili samotnego rozbudzenia wyobraził sobie jej młode ciało, słodkie i ciepłe, pocałunki gorące, pełne nadziei i życia.

Szybko odepchnął od siebie te wizje. Amy nie była dla niego i nawet wyobrażanie jej sobie w ten sposób wydawało się niemal zbrodnią. Nie mógłby się ożenić z kimś, kto go czci; jego żona nie wyjdzie za Stwórcę o imieniu Alvin; wyjdzie za mężczyznę.

Wtedy pomyślał o Peggy Larner. Wyobraził sobie, że unosi się na łokciu i patrzy, jak daleka błyskawica rzuca na jej twarz smugę światła. Na jej włosy rozpuszczone i rozrzucone w trawie. Na jej wypielęgnowane ręce, już nie opanowane i pełne gracji w wystudiowanych gestach, ale swobodnie ułożone we śnie.

Ze zdziwieniem poczuł, że ma łzy w oczach. Po chwili zrozumiał powód: była równie nieosiągalna jak Amy Sump — nie dlatego że go czciła, ale dlatego że bardziej była oddana jego sprawie niż on sam. Kochała nie Stwórcę i z pewnością nie mężczyznę, ale raczej Stwarzanie i to, co stworzone. Małżeństwo z nią to jak poddanie się losowi, gdyż widziała przyszłość rodzącą się z wszelkich możliwych wyborów. Gdyby się ożenił z Peggy, nie byłby już mężczyzną — nie dlatego że ona by tego chciała, ale dlatego że sam miałby dość rozumu, by słuchać jej rad. Z własnej woli byłby posłuszny, z własnej woli utraciłby wolność.

Nie, to Arthur leżał obok, niezwykły chłopiec, który ślepo kochał Alvina, ale niczego od niego nie żądał; chłopiec, który dla wolności utracił część siebie i zastąpił ją częścią Alvina.

Analogia stała się nagle oczywista i na chwilę Alvin się zawstydził. Zrobiłem Arthurowi to, co myślę, że Peggy Larner mogłaby zrobić mnie. Odebrałem mu część jego i dałem część siebie. Ale on był taki młody, a groźba tak wielka, że nie pytałem go o zdanie, nie tłumaczyłem, a gdybym nawet próbował, on by nie zrozumiał. Nie miał wyboru. Ja jeszcze mam.

Czy byłbym tak zadowolony jak Arthur, gdybym kiedyś oddał siebie Peggy?

Może kiedyś… Ale nie teraz. Nie jestem jeszcze gotów, żeby zrezygnować ze swojej woli, żeby oddać się komuś, tak jak Arthur mnie jest oddany. Tak jak rodzice dzieciom, oddając swoje życie na potrzeby bezradnych i samolubnych maleństw. Droga otwiera się przede mną, wszystkie drogi, wszystkie możliwości. Z tego trawiastego łoża nad Mizogan mogę ruszyć dokądkolwiek, znaleźć wszystko, co znajdywalne, zrobić wszystko, co wykonalne, stworzyć wszystko, co można stworzyć. Dlaczego mam wznosić mur wokół siebie? Uwiązywać się do jednego drzewa? Nawet koń, nawet pies nie jest tak lojalny, by zrobić ze sobą coś takiego.

Od dzieciństwa tkwił w niewoli swego talentu. Jako dziecko w rodzinie, jako towarzysz wędrówek Ta-Kumsawa, jako uczeń kowalski albo nauczyciel przyszłych Stwórców, był okaleczony swym talentem. Ale już nie.

Błyskawica zajaśniała znowu, dalej niż poprzednio. Dziś w nocy nie spadnie deszcz. A jutro wstaną z Arthurem i ruszą na południe, a może na północ albo na wschód czy zachód, zależnie od tego, co mu przyjdzie do głowy, na poszukiwanie każdego celu, który uzna za wart poszukiwań. Opuścił dom, żeby stamtąd odejść, nie żeby gdzieś dotrzeć. Nie istniała większa swoboda.

Загрузка...