ROZDZIAŁ 8

Armia dotarła do przedmieść Syrinx późnym wieczorem. Oddziały spieszano, wrzucając wozy do rzeki, żeby uniknąć gigantycznego zatoru, który mógł zatkać wylot drogi. Pociągowe konie smagano biczami, by rozbiegły się po równinie, byle dalej, byle dalej. Po prostu nie było ich już czym karmić. W świetle pochodni usiłowano formować oddziały pod ochroną zwiadu, który dotarł tu wcześniej. Achaja w zamieszaniu z trudem odnalazła Biafrę.

– Szlag! – osadziła spienionego konia. – Każ cofnąć oddziały. Natychmiast!

Biafra, naćpany tak, że czterech żołnierzy pomagało mu utrzymać pozycję pionową, nie był w stanie odpowiedzieć.

– Co się stało? – spytał Suhren. Czytał przecież dostarczane mu raporty i nie było w nich nawet śladu wiadomości o jakichś nieprzewidzianych ruchach przeciwnika.

Wskazała częściowo tylko wyburzone przedmieścia.

– Zostawili wszystkie najwspanialsze budowle. Wszystkie domy wielmożów. Kurde! – odkaszlnęła, bo dławił ją pył. – Dziewczyny nawet nie śniły o takim bogactwie. Nie przyszło im do głowy, że na świecie może choćby istnieć aż tyle dobra.

Suhren skrzywił się. Wiedział, przeczuwał, co usłyszy dalej.

– Nie wiem, czy mam choćby połowę ludzi w linii. To jest jakiś amok. To jest szał…

– J… j… jaki szał? – wybełkotał niezbyt przytomny Biafra.

– Szał rabowania – mruknęła. – Albo każę tym żołnierzom, którzy mi pozostali, rozstrzelać tych, co rabują, albo… Do rana nie będziemy już mieli zwiadu.

Suhren ukrył twarz w dłoniach.

– Nie ześrodkuję armii na wzgórzach – powiedział. – Nie możesz spalić tych budynków?

– Czym? – warknęła. – A raczej kim?

– Zrób coś! No nie stój tak. Zrób coś! Oddziel tym, co ci jeszcze pozostało, resztę wojska od przedmieść.

Zaklęła. Biafra ledwie otworzył oczy.

– Obwieście ze dwie setki ludzi na postrach – szepnął. Chciało mu się wymiotować. – No zróbcie coś – powtórzył nieświadomie słowa Suhrena. – Rozstrzelajcie kogoś, spalcie żywcem.

– Sami się powieście albo rozstrzelajcie – Achaja zawróciła konia. – Zaraz zobaczycie, jak wam wojsko zacznie spieprzać!

Szarpnęła uzdą i runęła w stronę swojego plutonu. Czując, jak łzawią jej oczy od wzbudzanego kopytami popiołu, przegalopowała przez most nad malutkim kanałem. Wjechała między długie rzędy wspaniałych rezydencji. Tu nie było wiele pyłu. Wokół, w wielu oknach, widać było ogniki świec i pochodni. Ktoś niezorientowany mógł sądzić, że to wrócili ewakuowani wcześniej mieszkańcy. Podjechała do punktu dowodzenia.

– Pani pułkownik – zaraportowała, nie zsiadając z konia. – Biafra każe wycofać zwiad i odgrodzić nim resztę wojsk od tego burdelu! – usiłowała unikać wzroku pani kapitan, która swego czasu ugryzła ją w nogę. – Bardziej zorganizowane oddziały do tyłu. Te… mniej zorganizowane, do przodu na przedpole.

– A ci, kurwa, pośrodku? – spytała pani pułkownik. – Ci, co spierniczyli, żeby rabować?

– Ja tylko przekazuję rozkazy – Achaja spięła konia i ruszyła dalej. Jedną ręką zawiązała na twarzy chustę, żeby choć w ten sposób osłonić płuca od unoszącego się wszędzie popiołu. Dostrzegła Harmeen stojącą przed jednym z pałacyków z pochodnią w ręce. Zwolniła trochę, żeby nie dotrzeć przed drzwi wraz z monstrualną chmurą pyłu wzniesioną przez kopyta jej konia. Zwierzę zresztą chrapało, potrząsało głową, chcąc zrzucić uzdę i pogalopować gdzieś na równinę, na czyste powietrze.

– Gdzie pluton? – zeskoczyła z siodła, grzęznąc po kostki w zwałach popiołu. Światło pochodni pozwalało dostrzec, że wszystko wokół, drzewa, śliczne ozdobne krzewy, wspaniałe rzeźby, przedziwnie wykonane płotki pokryte są w całości szarymi płatkami. Woda w stawie ukształtowanym jak górskie jezioro, z wyłaniającą się spod powierzchni rzeźbą jakiegoś mitycznego potwora, była już jednym wielkim kożuchem rozstępującym się niechętnie i na chwilę, kiedy przebijały go, wyrzucane z okien, opróżnione butelki.

– W środku – uśmiechnęła się Harmeen.

– Gdzie mam dać to zwierzę? – szarpnęła uzdą. – Przecież tu się udusi.

– Do środka – Harmeen nie stwarzała problemów. Otworzyła drzwi.

Przepuściła ich przodem, a potem dokładnie zamknęła drzwi.

– Kto tu, kurwa, z koniem włazi?!!! – ryknęła Jakee i ugryzła się w język, kiedy Achaja ściągnęła z twarzy chustę. – O szlag… wybacz, Lalka.

– Ja cię… Co tu się dzieje?

Wielkie pomieszczenie, zajmujące prawie cały parter pałacyku, wypełnione było sprzętami znoszonymi przez dziewczyny ze wszystkich pokojów. Dominowały przede wszystkim wielkie patery, talerze i tace z jedzeniem, którego często żołnierze Arkach nie byli w stanie nawet nazwać. Wszędzie poniewierały się naczynia z winem. Na środku ustawiono stojaki z karabinami. Szeregowa Mayfed, ubrana we wspaniałą balową suknię z kolorowymi koronkami, spod której wystawały jej wojskowe buty, zajmowała się zestrzeliwaniem świec z wielkiego kandelabru pod sklepieniem. Miała swój wojskowy pas i ładownice z nabojami zawieszone na nagich ramionach oraz dozownik z prochem wsunięty dokładnie pomiędzy piersi podtrzymywane gorsetem swojej nowej sukni. Chloe wyciągnęła skądś ogromną perukę, upięła własne włosy i teraz, już nie z rudą, ale z kruczoczarną czupryną, przeglądała się w ogromnym lustrze.

– Jestem ładna! Jestem ładna! – krzyczała. – Szlag!

– Kurde, a znalazłabyś coś na moje piegi? – spytała Sharkhe. Miała narzuconą na mundur wielką, koronkową firanę zerwaną z jakiegoś okna.

– Weź puder – poradziła jej Achaja.

Zataczając się, podeszła do nich Zarrakh.

– Wiesz, Lalka – podniosła trzymane w dłoni szklane naczynie. – To jest butelka. Widziałaś kiedyś coś takiego?

– Przecież w Arkach też są butelki.

– Taaaa… Jedna w danej prowincji. A tu – upiła wielki łyk – w piwnicy… jest ich parę tysięcy! Albo może nawet parę setek! O!

– Bez jaj.

– Są! Sama widziałam – wolną ręką wyjęła spod kurtki drugą butelkę i zębami wyszarpnęła specjalną zatyczkę. – Masz, pij. Inaczej się zajedziesz.

Achaja wzięła od niej butelkę i strzeliła wielki łyk. Aż ją wykrzywiło. Szlag, co za cienkusz. Jakiś oszust winny napełnił właścicielowi pałacu piwnice i, perfidnie, udało mu się. Żołnierze Arkach nie byli w stanie odróżnić dobrego wina od złego. A właściciel na pewno od dawna przebywał za bezpiecznymi murami. Być może razem z oszustem. Obydwu jakość wina chyba obchodziła w tej chwili najmniej.

– Słuchaj, to jest bardzo słodkie – mamrotała Zarrakh – nie takie krzepkie jak nasza gorzałka, ale swoją moc ma…

Drzwi otworzyły się na chwilę, przepuszczając kilku pokrytych pyłem i popiołem ludzi.

– Porucznik Lanni melduje się, pani major! – dziewczyna zsunęła chustę zakrywającą jej twarz.

– Daj se, Lanni, spokój.

Porucznik popatrzyła na konia Achai, który dobrał się właśnie do jabłek na srebrnej paterze.

– Złapaliśmy jakiegoś gada, który – Lanni kichnęła głośno, wskazując na związanego, zarośniętego mężczyznę – który rabował tu wokół. Jakiś, kurna, miejscowy męt – kichnęła jeszcze raz. – Uchował się prawdziwek.

– A nie łapałyście naszych rabusiów?

– Naszych? No żesz, szlag! Więcej rabujących niż żołnierzy w linii. Jakby te pindy zaczęły strzelać, to by z nas nawet miazga nie została – Lanni zaczęła kaszleć, usiłując się pozbyć pyłu z płuc. – A tak przy okazji rabowania… – wyjęła z kieszeni ciężki, złoty łańcuch ozdobiony błyszczącymi kamieniami. – Chcesz?

Achaja potrząsnęła głową.

– Harmeen, a ty?

– O żesz… Porucznik grabiący okoliczne domy. Ja cię pieprzę!

– Nie wygłupiaj się. Będzie ci strasznie fajnie z czymś takim na szyi, jak zdejmiesz kurtkę.

– Myślisz? – Harmeen nie mogła się oprzeć. – Daj, przymierzę na chwilę.

Zdjęła kurtkę, a nawet opaskę, i założyła łańcuch na szyję. Miała śliczne piersi. Zbój, związany grubym sznurem jak wieprz, patrzył na nią, wybałuszając oczy. Achaja pociągnęła następny łyk cierpkiego wina.

– Muszę się przespać choć chwilę – mruknęła.

– Spać? Teraz? Nie maaaaaa!!! – Sharkhe zaatakowała ich od tyłu. Siedziała Chloe na plecach i wywijała wyrwanym skądś kawałkiem rynny. – Brońcie się, głupie tyłki!!!

– O żesz ty! – Lanni poczuła w sobie nagle moc bojowego rumaka. Pochyliła się lekko. – Wsiadaj!

Harmeen chwyciła Achaję i posadziła ją Lanni na plecach. Jakee rzuciła jej wielką amforę z winem.

– Tym ją zapiernicz, Lalka!

Chloe zaszarżowała jednak, Sharkhe walnęła rynną w naczynie, które pękło momentalnie, zalewając Achaję i Lanni lepkim, czerwonym świństwem. Wywróciły się obie. Jakee skoczyła na Chloe. Ktoś w zamieszaniu szturchnął Mayfed, która zamiast świecy zestrzeliła z sufitu cały kandelabr.

– Palę się! Palę się… – krzyczał ktoś obok.

– Cicho, głupia. Czemu tu tak ciemno?

– No bo kurna, ta głupia dupa zestrzeliła całe światło!

– Ty, słuchaj… – rozległ się groźny głos Mayfed. – Ja strzelam równie dobrze z karabinu jak z kuszy!

– Po ciemku nie trafisz, oślico.

– Chcesz sprawdzić? Chcesz?

Dziewczyny z trudem gramoliły się spod potrzaskanego świecznika. Ktoś rozpalał wojskową pochodnię.

– Szlag, czy tu gdzieś się można umyć? – Achaja była cała lepka. Zlizała trochę z policzka, tym razem wino było słodkie, gęste i dobre. – Staw cały zapaćkany…

– Na górze są jakieś takie…eee… balie wmurowane w podłogę i woda.

– Jak to na górze? Wiadrami nosili?

– Nie wiem, kurde – Harmeen wzruszyła ramionami. – Tam woda płynie ze ściany…

– Eeee… Łżesz – wtrąciła się Lanni. – Słuchajcie dziewczyny, jutro pewnie atak na mury. Chodźmy razem na górę. Ta nasza stara drużyna, znaczy. Wypijemy coś i…

– Przesłucham jeńca – powiedziała Harmeen.

Achai nie trzeba było zapraszać. Przebiegła te kilkanaście stopni, zdejmując jednocześnie swój lepki, klejący się mundur. Pani kapitan jednak nie kłamała. Woda była w zagłębionych w podłodze wannach, a właściwie basenach.

– Kurde, Jakee! – krzyknęła Achaja, skacząc do pachnącej, podgrzewanej w jakiś cudowny sposób wody. – Każ jakieś młodej z uzupełnień wyczyścić mi mundur!

– Tak jest, proszę pani, Laleczko – Jakee zbierała z podłogi kurtkę, przepaskę i spódniczkę. – A buty?

Achaja, prychając, wynurzyła się na pokrytą jakimiś dziwnymi kwiatami powierzchnię.

– Masz! – rzuciła mokrym butem w oszołomionego przepychem wnętrza żołnierza. Potem zdjęła drugi but, ale źle wcelowała. Lanni oberwała podeszwą dokładnie pod oko.

– O żeby cię… – porucznik wskoczyła do basenu w pełnym umundurowaniu. – Kurde, Lalka! Celuj lepiej!

Zarrakh, Bei i Chloe wskoczyły również w mundurach, których pozbywały się już w wodzie. Mayfed wskoczyła w swojej nowej, koronkowej sukni – jej wzorzysty materiał wybrzuszał się teraz, tworząc na powierzchni fantastyczne wzory. Niezawodna Chloe miała wielki bukłak prawdziwej wódki, nie żadnego tam słodkiego świństwa. Wyszarpnęła korek zębami i wypluła na podstawioną dłoń. Wzięła wielki haust, potem podała naczynie koleżankom.

– Gdzie Shha?

Mayfed wskazała przeciwległą ścianę z wielkim, kryształowym lustrem. Sierżant w fantastycznej blond peruce zrobionej z dziwnie kręconych włosów przykładała właśnie do munduru cieniutką sukienkę.

– Szlag, baby, co to jest?

– Sukienka, psiamać. Rozbieraj się i chodź, albo wkładaj i odtańcz jakiś fajny kawałek.

– Jak to sukienka? Przecież to jest zupełnie przezroczyste!

– No! – roześmiały się.

– No przecież jak to włożę, będę zupełnie goła.

– No!!!

Lanni pociągnęła wielki łyk z bukłaka.

– Kurde… pamiętacie, jak leżałyśmy wtedy w namiocie przed kolejną bitwą o Kupiecki Szlak? Myślała któraś, że zajdziemy tak daleko?

Achaja wypiła dwa łyki. Czuła, że coś ją piecze pod powiekami. Wtedy dostały uzupełnienia: Kaisha, Bei i… i jeszcze jakieś dwie, których imion nikt już nie pamiętał. Potem zginęła Mea, Zinna została ciężko ranna, ciekawe, co z nią teraz… Bei zakryła oczy, coś nią szarpało, ale nie była to podła wódka. Zarrakh i Mayfed przytuliły się do siebie. Jedna goła, druga ciągle we wspaniałej sukni.

– Bogowie… sądziłyście, że będziemy żyć tak długo? – szepnęła Chloe. – Że dojdziemy pod Syrinx?

– Zamknij się – warknęła Lanni. – Jutro wszystkie zginiemy w ataku na mur.

– Weź się napij i nie pierdol – mruknęła Mayfed, ciągle nie mogąc poradzić sobie w basenie z napełnioną powietrzem suknią. – Lalka coś wymyśli.

– Dać se na wstrzymanie, głupie tyłki – Zarrakh pływała na plecach. – Nie będzie ataku na mury, bo to niemożliwe, żeby je zdobyć.

– A było możliwe Viriona pokonać? Wystawili nas.

– Jak widać było – wpadła jej w słowo Chloe i mrugnęła do Achai, o dziwo po raz pierwszy bez swojego wrodzonego pesymizmu. – Żyjemy chyba, nie?

– A szlag! Mam jeszcze osiem lat do odsłużenia – Lanni zaszkliły się oczy. – Nie przeżyję tego… Czuję, że nie przeżyję. Kurwa! – zaczęła płakać. – Kurwa! Kurwa! Kurwa!!!

– Lanni, kotku – Achaja podpłynęła do niej i przytuliła ją lekko. – Każdy, szlag, ma chwile zwątpienia. Ale daję ci słowo, że przeżyjesz.

Zarrakh objęła ją z drugiej strony. Mayfed z tyłu. Okazało się jednak, że ich plan był bardziej perfidny. Zarrakh unieruchomiła koleżance ręce, Mayfed zadarła głowę i rozwarła szczęki. Chloe była już na miejscu ze swoim bukłakiem.

– No pij, malutka. Pij, pij, jeszcze… no, nie wypluwaj, bo ci rurkę wstawimy do gardła, pij koteczku. No przełykaj zarazo, bo cię zacznę szczypać w piersi!

Lanni szarpnęła się, ale Mayfed i Zarrakh trzymały mocno. Chloe uszczypnęła ją tak dotkliwie, że w oczach koleżanki pojawiły się łzy. Zaczęła przełykać, wiedząc, że dziewczyny raczej ją zamęczą niż zostawią w spokoju. Zerknęła na Achaję w poszukiwaniu pomocy, ale ta tylko pocałowała ją w ucho i zatkała nos, żeby zmusić do szybszego przyjmowania płynu. Po dłuższej chwili skończyły. Chloe i Mayfed oparły dłonie Lanni o brzeg basenu, żeby nie utonęła. Lanni coś szarpało. Płakała ciągle, ale nie mogła już zogniskować wzroku.

– Ja… ja… wy pindy głupie, ja nie przeżyję. Ja… ja nie… kurde, co miałam powiedzieć? – wybełkotała.

– Gotowa! – zawyrokowała Chloe. I powiodła wzrokiem po reszcie koleżanek. – Któraś jeszcze ma złe przeczucia?

Wszystkie skwapliwie zaprzeczyły energicznymi ruchami głów. Wolały się nie poddawać aż tak radykalnemu eksperymentowi.

– No to chlejemy dobrowolnie – Chloe sama pociągnęła kilka wielkich haustów i podała naczynie dalej. – Bukłak duży. A jak nie starczy, to jeszcze tego słodkiego świństwa tu jak szlag.

Achaja strzeliła wielki łyk. Coś nią wstrząsnęło. Zapach różanej wody odurzał. Wszystko wokół stawało się coraz mniej realne. Cienie rzucane przez pochodnie przybierały postać jakichś zamierzchłych wojowników. Odgłosy zabawy piętro niżej wydawały się muzyką wielkiej cesarskiej orkiestry. Coraz ciężej było utrzymać głowę w pionie.

– Ja cię… – szepnęła Mayfed. – Jak mi dobrze.

– No. Choćby mojego trupa miały zeżreć psy… jutro pod murami – Zarrakh miała podobne zdanie. – Jeszcze w życiu nie było tak fajnie.

– Kocham moją pierdoloną armię. Kocham ją! – wrzasnęła Chloe. – Żegnajcie koleżanki – strzeliła wielki łyk, opróżniając bukłak. – Fajnie z wami było.

– Żegnaj Chloe. Jesteś całkiem fajną dupą jak na rudzielca – mruknęła Mayfed.

– No co wy? Przecież nic się nie stanie – warknęła Achaja. – Będziemy żyć.

– No – zgodziła się Zarrakh. – Będziemy żyć, jak to mówią, lepszym życiem, w krainie wiecznego płaczu.

– No co wy, kur…

– Jesteśmy ze zwiadu teraz, Achajka. Pójdziemy pierwsze – Zarrakh mrugnęła porozumiewawczo. – Ale fajniejszej koleżanki niż ty to jeszcze nie miałam – uśmiechnęła się. – Jak mi każesz, pójdę pierwsza. Na szpicy. Po dobrej woli, Laleczko.

– No – włączyła się Mayfed. – Fajne masz wojsko, Lalka. Pójdziemy jutro na śmierć i się nie zesramy ze strachu. No może… jak już będziemy umierały. Ale dopiero wtedy, wcześniej nie.

– Po moim śmierdzącym trupie! – wrzasnęła Achaja. – Po moim…

– Jesteś oficerem, Lalka. Ze zwiadu – uśmiechnęła się Chloe. – Musisz nas wysłać. Ale nie pękaj. Pójdziemy.

– Weź się wypchaj, kurde! O czym wy…

– My już przeżyłyśmy wiele nocy przed bitwą, Laleczko. Niedługo już przyjdzie do ciebie oficer ze sztabu, da papiery, każe podpisać. Otworzysz teczkę, zrobisz się blada. Może zaczniesz pić, może nie. Może zaczniesz kląć, a może zaszyjesz się ze swoją siostrą w jakimś odludnym kącie. I będziesz szeptać siostrze na ucho, że ty nie chcesz, że masz już dość. A Shha będzie słuchać, będzie cię całować, a jutro… będzie krzyczeć: „Zapierdalać żołnierze!”

– Ty, daj se, kurde spokój, co?

– Lalka – Chloe miała poważną minę. – Ja nie mam wpływu na to, co ci oficer ze sztabu przyniesie. Ja ci chcę powiedzieć, żebyś nie pękała. Pamiętam Zinnę. Wiem, że wbrew pozorom oficer ma bardziej przesrane. Może większa szansa, że przeżyje, większa pensja, większe możliwości. Ale… Naprawdę oficer ma przesrane trzy razy tyle co my. Zwykłemu żołnierzowi nie majaczą w nocy cienie tych, co ich musiała wystawić.

Ale ja ci chcę powiedzieć jedno. Myśmy rozmawiały ze sobą i… Ty jesteś naszą siostrą, kotek. Nie bój się jutro, jak będziesz musiała wrzasnąć: „Zapierdalać żołnierze!”. Nie bój się, mała siostrzyczko. Ustaliłyśmy, że nie będziemy pokazywać ci się w nocy, bo jesteś fajna. Tak żeśmy se ustaliły. Tak, że się nie bój później nocy, mała.

– Kurwa, Chloe – Achaja rozbeczała się nagle. – Ty…

– Słuchaj, malutka – Chloe uśmiechnęła się jakoś tak smutno. – Nic przed tobą nie ukryję – uśmiechnęła się trochę szerzej. – Goła jestem w tej wodzie, nawet jakbym chciała, to gdzie coś ukryć? Obieśmy gołe. Chcę ci jednak powiedzieć, że jeśli chodzi o nasz kraj, to wiemy, ktoś głowę musi położyć, żeby on był dalej. A jeśli ktoś musi to… dlaczego nie my? Dlaczego nie jutro? – Chloe roześmiała się. – Dlaczego nie z twojego rozkazu? Słuchaj, Lalka, żadna z nas nie pokaże ci się w nocy potem. Daję ci słowo. Takeśmy sobie ustaliły.

Achaja beczała i nie mogła wymówić ani słowa. Zarrakh oparła jej głowę na ramieniu.

– Gdzie ten pieprzony sierżant? – spytała cicho. – Jak trzeba nas ścignąć, to jest zawsze na miejscu, a jak trzeba siostrze pomóc, to się, kurwa, gubi.

– Jak nie ma Shhy, to ja bym się z tobą przespała, jeśli tylko lubisz rude.

– Chloe, kurde blade, kocham cię! Tylko nie wygaduj już.

Przerwało im otwarcie, a właściwie wywalenie drzwi przez młodą Jakee.

– Heja, dziewczyny. Popatrzcie, co znalazłam w piwnicy – kapral trzymała dwie prawie nagie postacie za włosy, po jednej w każdej dłoni. – Ukrywali się, szpiony! Pod mur?

– To chyba niewolnicy – szepnęła Zarrakh.

Chłopak i dziewczyna tkwili na kolanach, dotykając czołami pokrytej mozaiką podłogi. On miał kajdany na nogach i przepaskę na biodrach, ona miała krótki fartuszek i wypchane czymś usta.

– Niech jej ktoś wyjmie knebel z gęby – Achaja usiłowała wytrzeć łzy.

– Niby, kurde, jak? – Jakee wyjęła bagnet i wsunęła go do ust dziewczyny, ale poza krwotokiem nie potrafiła niczego zdziałać.

Achaja wyszła z basenu i owinęła się jakąś wzorzystą tkaniną. Jakee jednak udało się wyszarpnąć knebel. Dziewczyna z przyciśniętą do podłogi twarzą wypluła krew.

– Wiecie, kim jesteśmy?

– Wy z Arkach, jaśnie wielmożna pani – szepnęła dziewczyna, nie podnosząc oczu. Mówiła niezbyt wyraźnie. Odwykła, czy co?

– A wy kto?

– Niewolnicy, jaśnie wielmożna pani.

– No, toście teraz już wolni i spadać stąd.

Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby chciała wprasować się w posadzkę.

– Jaśnie wielmożna pani – szepnęła tak, że ledwie było ją słychać. – Czy to prawda?

– Co, prawda?

– Że Armia Arkach uwalnia niewolników, jaśnie wielmożna pani?

– Prawda, prawda. Spadać mi do kwatermistrza, on wam da po cztery brązowe na drogę i marsz do Negger Bank. Tam dostaniecie poletka i kwity kredytowe na zakup ziarna. Na góry złota się nie załapiecie – zakpiła – ale można z tego żyć jak ktoś robotny.

– Bogowie – rozpłakała się dziewczyna. – Teraz… teraz ludzie jak Bogowie! Ludzie jak Bogowie – zaczęła ryczeć na cały głos, ale nie śmiąc się poruszyć, żeby zetrzeć łzy. – Nikt nigdy tyle dobra nie uczynił innym ludziom.

– Nie wygłupiaj się. To tylko cztery brązowe, pole i kwity. Tyle byś zarobiła jednego dnia, dając dupy w burdelu.

– Pani… Jaśnie wielmożna pani! Ja od sześciu lat w niewoli. Ja jestem śmieć, jestem nieczłowiek. Ja go poznałam – lękliwie wskazała na chłopca – jak był w obozie niedaleko. Myśmy w życiu słowa nie zamienili. Jemu język ucięli, ja miałam knebel, ale… myśmy marzyli, żeby razem, razem choć raz… Ukryliśmy się, jak wszystkich wywozili. Legendy były, ale kto by tam słuchał niewolników. Legendy były, że Armia Arkach niewolników uwalnia. I… i myśmy śnili… że…

– No to jesteś wolna, dziewczyno. Wstań, weź tego twojego chłopaka, weź cztery brązowe, pole, kwity i żyj sobie.

– Pani… – dziewczyna rzuciła się, żeby całować stopy Achai.

Shha wypadła zza przepierzenia w swojej nowej, zupełnie przezroczystej sukni, z karabinem w ręku.

– Won od majorówny, bo zastrzelę jak psa!!! – gwałtownie odwiodła kurek.

Jakee miała już w ręku swój dahmeryjski sztylet, szarpnęła dziewczynę za włosy i przyłożyła jej ostrze do szyi. Choe również była już na brzegu basenu. Miała w ręku metalowy pręt, którym zamierzała rzucić. Jednak najszybsza była Mayfed. Chwyciła swój porzucony na podłodze karabin i, robiąc w wodzie nogami, celowała dokładnie między oczy dziewczyny.

– Tylko, kurwa, drgnij! – szeptała. – Weź głębszy oddech i wiedz, że to oddech ostatni!

Goła Zarrakh również wyskoczyła z basenu. Rozłożyła chłopaka, który przecież nawet się nie ruszył, na łopatki i przyciskała mu do piersi swój wojskowy nóż.

– Jak się ktoś ruszy – szepnęła Shha – mamy dwa trupy w czasie krótszym niż oddech. Żebyście nawet nie pomyśleli, żeby tknąć majora!

Achaja owinięta w zwój tkaniny kucnęła obok dziewczyny.

– Co ci, kurde, odpaliło?

– Ja przepraszam, wielka pani. Jaśnie wielmożna pani… Ja chciałam tylko podziękować. Pani. Jaśnie wielmożna pani…

– Co, szlag, chciałaś zrobić?

– Pocałować panią w stopy. Pani, ja przepraszam, ja nie chciałam… jaśnie pani, przepraszam! – przerażona wiła się jak piskorz. – Przepraszam! Wybacz!!! Przepraszaaaaaaam!!!

– Kurwa! To nie jest Luan już – Achaja strzeliła palcami, dając dziewczynom znak, żeby się odsunęły. – Jesteś wolnym człowiekiem. Chcesz mi coś powiedzieć, to wstań, popatrz mi w oczy i powiedz.

Dziewczyna nie śmiała odkleić twarzy od podłogi.

– No wstań.

Podniosła się, ale tak przerażona, że nie mogła zaczerpnąć głębszego oddechu. Stała wyprężona na baczność z opuszczoną głową i oczami wbitymi we własne stopy.

– Jesteś wolna. Jesteś taka sama jak my! Jesteś człowiekiem takim samym jak my! Dziewczyno! Opanuj się i popatrz mi w oczy.

Nie mogła. Nie mogła podnieść oczu. Nie mogła wyprostować karku. Achaja podniosła jej brodę palcem.

– Idź, weź swoje cztery brązowe i cztery za chłopaka. Weź swoje kwity i pola, które się wam należą. Zadbaj o swoje prawa, bo jak ty nie zadbasz, to nikt inny nie zadba. Tyle masz dostać. Tyle dostaniesz, bo takie jest prawo. A prawo to jest coś większego niż my obie razem wzięte. Tyle ci się należy. A giąć kark to będziesz odtąd dopiero jak śmierć przyjdzie… Jeśli jesteś prosię. Jeśli jesteś człowiekiem, to nie zegniesz już karku nawet przy Pani Śmierci. Popatrz jej w oczy, dziewczyno i idź z nią, bo ona lubi odważnych.

Półnaga dziewczyna zamknęła oczy. Coś jej się szkliło pod powiekami.

– Teraz… – szepnęła ledwie zrozumiale. – Teraz ludzie jak Bogowie.

– Teraz nareszcie… – mruknęła Achaja. – Teraz ludzie jak ludzie. Nie wzywaj Bogów, córko, bo jak przyjdą, to cię dopiero wyrolują, dziecko. Gdzie byli do tej pory, co?

Dziewczyna opuściła głowę. Wzięła pod ramię swojego chłopaka i wyszła, nie mówiąc nic więcej. Chloe kopnęła pusty bukłak.

– No baby, kurwa… Jutro będę rozwalać mury Syrinx gołymi rękami.

Nikt nie mógł niczego powiedzieć. Jakieś wspomnienia, przeszłe chwile własnych upokorzeń zamajaczyły przed oczami, nie pozwalając na wypowiedzenie czegokolwiek.

– Szlag! Szlag… – pomstowała Zarrakh. – Tych skurwli zabić to mało!

Mayfed, trochę bardziej inteligentna, tkwiła ciągle oparta na ramionach, na cembrowinie basenu, z własnym karabinem w rękach, nie mogąc niczego powiedzieć. Shha, najgłupsza z nich wszystkich, milczała również. Były chwile, kiedy najmądrzejszy i głupiec zgadzali się nagle, kiedy czuli to samo. Kiedy czuli dokładnie to, co Achaja oparta nagle o ścianę, bo nie mogła ustać sama.

– No, tośmy uwolnili pokazowych niewolników – mruknęła wreszcie. – W kronikach to powinni opisać – osunęła się po ścianie, która do tej chwili była jej podporą. – Shha, ratunku!

Sierżant w przezroczystej sukni odrzuciła karabin i wzięła ją pod ramię.

– Chodź, siostrzyczko – pociągnęła ją lekko. – Kurde, szlag! Wszystkie mnie widziały w tej kiecce. Rozszarpią ozorami.

– Przecież to jest bardzo śliczne.

– No! Kurde, przezroczyste zupełnie. Kurwa, coś mnie podkusiło.

Achaja dała się poprowadzić za przepierzenie zastępujące ścianę, a właściwie do innego pokoju o dziwnej, obniżonej podłodze.

– Szlag, zaraz się przebiorę.

– Zostaw – Achaja objęła Shhę. – Jesteś bardzo ładna.

– No szlag, wszystko na wierzchu i widziały mnie te pindy.

– Shha. Jesteś śliczna.

– Siostra, odchrzań się. Dzisiaj jest jakiś dziwny dzień i wszystko…

Achaja wpadła jej w słowo.

– Dzisiaj jest koniec świata.

– Jakiego, pier… świata?

– Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko moja piękna. Już nic nie będzie takie jak dawniej – uśmiechnęła się. – Już nic nie będzie takie jak dawniej. Nigdy nic nie będzie przypominać tego, cośmy zapamiętały z dzisiejszego ranka. Bo… Dzisiaj jest koniec świata, siostrzyczko.

– Co?

– Wyjrzyj za okno Shha. To ostatni taki widok. Jutro wszystko będzie inne – pocałowała ją lekko. – Jutro wszystko będzie wyglądać już inaczej.

Shha opuściła nagle głowę i oparła ją na ramieniu siostry. Objęła ją za szyję.

– Wiesz – powiedziała jakoś tak miękko. – Mnie też się wydaje, że stanie się coś dziwnego. Że to nie tak jak zwykle.

– Nie. To nie tak – Achaja ugryzła ją lekko w ucho. – To nie jest nic dziwnego. To jest po prostu dzień ostatni.

– Jaki ostatni?

– To koniec pewnej epoki. Bez względu na to, co się stanie, jutro nastąpi koniec świata. Naszego świata.

Shha uśmiechnęła się, niewiele rozumiejąc. Stała w przezroczystej sukni, właściwie naga, jakaś taka nieśmiała, zawstydzona lekko, liniowy sierżant zwiadu, w peruce i sukni jakiejś nałożnicy, chłopka z zapadłego królestwa, najwspanialsza siostra na świecie. I tylko ten koniec, koniec epoki. Z następującymi później wiekami zawieruchy. Obie czuły, że nic nie będzie już takie jak dawniej, Shha instynktownie, Achaja to wyrozumowała, w końcu uczyli ją najwięksi filozofowie. Obie wiedziały, że jeśli człowiek powiedział Bogom „odtąd ja będę rządził”, to tego już nie da się cofnąć. Cokolwiek się stanie, nawet jak przegrają, świat nigdy już nie będzie wyglądał tak jak dotąd. Ich świat, świat, który je wychował i ukształtował, kończył się właśnie. Przepadał gdzieś w niepamięci dziejów, zostawiając je, dwie dziewczyny, osamotnione i pozostawione samym sobie. Nic nie będzie już takie jak dawniej. Porządek świata został naruszony. Teraz wszystko będzie inaczej. Teraz wszystko będzie nowe. Teraz wszystko utopi się we krwi.

– Siostra – szepnęła Shha. – Ja się boję – wyznała jakoś tak miękko.

– Ja też, siostrzyczko. Ja też.

– Jesteś, Laleczko, uczona. Powiedz… Co teraz będzie?

– Nie wiem, co będzie, Shha. Nie mam pojęcia – nagle zmieniła zdanie. – Będą karabinowe palby, będą armaty. Będzie nowy porządek. Już nie miecz i nie honor będą stanowić o przyszłości świata. Teraz będzie… zima, siostro.

– Jaka zima? Toż koniec lata dopiero.

– Zima w duszach ludzi. Teraz ostatni dzień jesieni. I już tylko śnieg przed nami. Teraz… nasze słońce przestanie już ogrzewać nas swoim ciepłem.

– Lalka, powiedz to po ludzku, co?

– To już koniec, siostrzyczko. Koniec naszych pragnień, koniec naszego świata, to ostatnie miejsce naszych spotkań. To już koniec. Próżno śpiewać tę starą piosenkę, teraz już nikt jej nie zrozumie, nikt nie pojmie dawnych słów. Teraz będziemy musiały wybrać, my z nimi, w otchłań, czy my przeciwko nim.

Shha drżała lekko. Objęła Achaję i pocałowała w usta.

– Kocham cię, siostrzyczko.

– A ja ciebie – oddała pocałunek, przytuliła się do niej całym ciałem. – Kurde, co za noc.

– No. Straszna – Shha pocałowała ją jeszcze raz. – Ale będziemy razem, co? Razem zawsze łatwiej przetrwać.

– Ale jesteś śliczna – Achaja wysunęła język i pociągnęła nim delikatnie po nosie siostry, potem po wargach. Pocałowała ją w obie powieki. Shha zaczęła mruczeć, uśmiechnęła się łobuzersko. Pociągnęła siostrę do łóżka, a właściwie ogromnego łoża pod ścianą, które mogło pomieścić śmiało nawet ze dwadzieścia osób. Skłębiły się w jakiejś, trudnej do nazwania, niesamowicie lekkiej pościeli.

– Kotku, koteczku.

– Siostrzyczko, maluszku… moja malutka.

– Ale ci fajnie w tej kiecce – Achaja pocałowała Shhę w usta. Tym razem mocno. Poczuła ciepło jej języka. Poczuła na policzku jej łzy. – Kotku – szepnęła – nie martw się…

Shha wygięła ciało w niesamowity łuk, a potem przylgnęła do siostry, przytulając się z całej siły. Zanurzyła palce w jej włosach.

– Bogowie… żeby ta noc się wreszcie skończyła.

– No. Nie można się upić. Nie można zapomnieć…

Przerwała im Harmeen.

– Pani major – zaraportowała służbiście. – Dwóch posłańców do pani.

Achaja owinęła się znowu we wzorzystą tkaninę, którą wcześniej miała na sobie. Klnąc wściekle, wstała z łoża. Szlag, ani się upić, ani zapomnieć.

– No?

– Pierwszy to goniec z dowództwa – szepnęła Harmeen. – Kurde blade… Cały pułk grenadierów odhaczył nas od wzgórz. Ze dwa bataliony piechoty odcięły nas od przedpola Syrinx. Wygląda na to, że nasza własna armia właśnie nas otoczyła.

– Czytaj – Achaja spojrzała na umorusaną porucznik piechoty, która przyniosła pismo.

– Rozkaz naczelnego dowództwa – porucznik wyprężyła się na baczność, rozwijając pismo. – Nakazuje się oficerom liniowym rozstrzelać dla przykładu po jednym żołnierzu z każdego plutonu. Dodatkowo nakazuje się rozstrzelanie wszystkich, którzy złamali przepisy mundurowe i włożyli cywilne ubrania, wszystkich, którzy porzucili swoją broń lub części wyposażenia, którzy zajęli się rabunkiem na przedmieściach wrogiej stolicy. Oficerów liniowych czynię osobiście odpowiedzialnymi za natychmiastowe wykonanie niniejszego rozkazu. Podpisał Biafra, generał, naczelny dowódca.

Jakaś straszna cisza zaległa w pomieszczeniu. Ze wszystkich dziewczyn pełny mundur miała na sobie jedynie Jakee. Lanni musiała sobie przypomnieć swój łańcuch, bo tylko zagryzła wargi. Shha kucnęła przy łożu, usiłując się zasłonić rękami. Szlag! Ginąć w tak przezroczystej kiecce? Harmeen zamknęła oczy. Wszystkie, wiedziały, co to jest pisemny rozkaz i co oznacza jego niewykonanie, jeśliby Achaja zamierzała kryć kogokolwiek.

– Ja cię pieprzę – mruknęła Chloe. – Wszystkie pod mur? Jeszcze przed atakiem?

Achaja jednak była wredną babą, która nie zamierzała poddać się Biafrze zbyt łatwo.

– Co charakteryzuje dobrego dowódcę? – spytała cicho.

– Zdolność do szybkiego podjęcia decyzji – Harmeen wyrecytowała odpowiedni fragment regulaminu, sama tylko w spódniczce, ze złotym łańcuchem na piersiach, który zrabowała przedtem Lanni, zastanawiała się właśnie, czy rozkaz dotyczy również oficerów.

– No – Achaja podciągnęła pod szyję tkaninę, która w ewidentny sposób łamała przepisy mundurowe. – Lanni!

– Tak jest!

– Złapałaś jakiegoś lumpa, który rabował. Wcielić go natychmiast do oddziału, przebrać w nasz mundur i rozstrzelać dla przykładu!

– Tak jest! – Lanni przełknęła ślinę. – A… a ja? – spytała nieśmiało.

– Co ty?

– Siebie mam też kazać rozstrzelać?

– Rozkaz mówi o żołnierzach, Lanni. Ty jesteś, szlag, oficerem. Shha!

– Tak jest, pani major! – Shha wyprostowała się nagle. – Rozstrzelaj mnie, Lalka. Szlag z tym życiem. Złamałam przepisy mundurowe i…

– Nie pieprzyć mi tu, sierżancie! Mianuję was chorążym – Achaja była naprawdę wściekła. – I od razu otrzymujecie zadanie bojowe. Macie odnaleźć sierżant Shhę i rozstrzelać natychmiast.

– Ja cię… Znaczy mam znaleźć siebie?

– Czy ty mnie słuchasz, siostro? Jako chorąży masz znaleźć sierżanta Shhę! Jak znajdziesz, to rozstrzelaj. Ale wątpię, żeby u nas w plutonie był sierżant o tym imieniu. A tylko sierżant złamał przepisy mundurowe. Chorąży nie, bo nie zdążył. Został mianowany, mając na sobie przezroczystą kieckę. I już.

Achaja zwróciła się do reszty dziewczyn.

– Wy jesteście gołe, boście się myły z mojego rozkazu.

– Zostałam ja – szepnęła Mayfed w koronkowej, mokrej teraz sukni.

– Wy, Mayfed, rozstrzelacie teraz nowego żołnierza naszego plutonu. A to, że on wam ukradł mundur… to nie wasza wina. Coś na siebie musieliście włożyć, bo egzekutor przecież nie może strzelać na golasa. Jakee!

– Na rozkaz, pani major!

– Ciebie mianuję sierżantem. Przebierz tego rabusia w mundur Mayfed i przypilnuj wszystkiego. Zrozumiałaś, głupie cielę?

– Tak jest, pani major!

Achaja wściekła jak osa podeszła do oniemiałego porucznika.

– Czy dowództwo przesłało jeszcze jakieś inne strategiczne rozkazy? – jej oczy miotały gromy.

– Nie, pani major.

– To spierdalaj!

– Ale, pani major… – porucznik niewiele dzieliło od tego, żeby zaczęła się jąkać. – Przecież to czysta kpina z rozkazu.

– Chorąży, do mnie!

– Tak jest!!! – ryknęła Shha.

– Czy przepisy mundurowe nie stwierdzają jasno, że nie można mieć żadnej chusty na szyi, jeśli się nie jest ze zwiadu?

– Stwierdzają, pani major! Rozstrzelać ją?

Achaja zmarszczyła brwi.

– Mayfed. Czy siedząc w basenie, trafisz ją dokładnie w lewe oko?

– Pewnie. Lalka, no co ty… – Mayfed podniosła swój karabin. – Ma być w źrenicę czy w białko? – zażartowała.

Porucznik nie zrozumiała żartu. Zamknęła oczy. A kiedy Achaja strzeliła palcami, odmeldowała się służbiście.

– Dawaj następnego – warknęła do Harmeen. – Ale jak będzie pieprzył podobne głupoty, to go od razu rozstrzelaj, psiamać!

– To oficer armii Troy – Harmeen rozglądała się, czy w pobliżu nie ma gdzieś jej kurtki. – Nie sprawi kłopotu, pani major.

Achaja potrząsnęła głową. Oficer armii Troy? Bogowie… Zobaczy więc znowu… po tylu latach. Kurwa! Co za noc!

Mężczyzna, który wszedł chwilę później, miał na sobie cywilne ubranie, wyglądał jak kupiec. Przystojny kupiec, żeby być dokładnym.

– Setnik Myrre – zaraportował oficer. I bezczelnie puścił do niej oko. Co za cham! No fakt, miała na sobie tylko zwój przezroczystej tkaniny. – Major Achaja, księżniczka Arkach?

– Tak.

– Pozdrowienia od Zaana – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ile koni było w stajni pani ojca w momencie, kiedy opuszczała pani Troy?

– Ze trzysta – o mało jej szlag nie trafił, kiedy usłyszała pytanie kontrolne.

– A ile koni mogła pomieścić ta stajnia?

– Tysiąc. Z czego ponad czterysta w boksach z kryształowymi lustrami i dywanami na podłodze.

Uśmiechnął się znowu. Zaan był bezbłędny. Musiał mieć pewność, że wiadomość trafiła do odpowiedniej osoby. Oficer zaczął zdejmować koszulę.

– Co? – dała się początkowo zaskoczyć. – Tak od razu? Nie dasz mi najpierw buzi? – zakpiła.

Znowu do niej mrugnął. Ciekawe, co sobie wyobrażał? Ale chamidło przebrzydłe. Potem odwrócił się plecami, by pokazać plan narysowany specjalnym tuszem na skórze.

– Mamy swoich agentów w centralnej cysternie miejskiej – wyjaśnił. – Musicie przedostać się do Syrinx kanałami, potem do podziemnej cysterny. Tam będą czekać na was łodzie, potem akweduktem aż do ujęcia i… Już będziecie w Syrinx.

– Kurde blade – była pełna podziwu dla Zaana. – Jak sprawiliście, że akwedukt będzie bez wody?

– To nie my. Tepp nakazał spuszczenie całej wody do fos i na równinę – wzruszył ramionami. – My tylko wykorzystujemy cudze błędy.

– A wasze wojska?

– Brama Pokutnicza zostanie otwarta w odpowiedniej chwili.

– Szlag. Macie aż tylu agentów?

Myrre uśmiechnął się kolejny raz, odwracając głowę.

– W przeciwieństwie do was, my planowaliśmy atak na Syrinx od wielu lat.

Achaja pochyliła się, żeby przestudiować plan. Tu jest wejście do kanałów – starała się zapamiętać punkty orientacyjne. Tu cysterna – przesuwała palec w dół po jego plecach – ale wielka. Tu akwedukt – nagle, chcąc się zemścić za jego zachowanie, jednym ruchem ściągnęła oficerowi spodnie.

– O? A tu nic nie narysowano – rozsunęła palcami pośladki. – Czy też to plastyczny model dwóch wzgórz i wąwozu?

Ani drgnął. Męska świnia.

– Różnie można interpretować – mruknął. – Ale za to z przodu mam plastyczny model nowej katapulty.

– Gdzie? – jedynie Shha dała się złapać i zerknęła, jak wyglądał bez spodni z przodu.

– O tu – spokojnie wyjaśnił setnik. – Wystarczy dotknąć i model zacznie działać.

Chorąży zagryzła wargi. Potem jednak Shha roześmiała się i zaczęła kręcić pupą w przezroczystej sukience.

– O! Działa nawet bez dotykania! – spojrzała setnikowi prosto w oczy.

– O szlag! Dawaj go tu – warknęła Zarrakh. – Dawaj go tutaj!

– Ciiii… to oficer – szepnęła Mayfed.

Chloe owinęła się kocem i też poszła zerknąć. Niby przypadkiem.

– Ubieraj się – mruknęła Achaja. – Plan już zapamiętałam.

Wciągnął spodnie i koszulę. Odwrócił się przodem. Nie był skrępowany ani na włos.

– Kiedy powinniśmy ruszać? – Achaja popatrzyła mu prosto w oczy, nie odwrócił ich, choć przecież kobiety z czymś czarnym zamiast białek nie mógł widzieć dotąd w życiu. Czyżby Zaan ostrzegł go i o tym? Niby skąd wiedział? Kiedy się spotkali, miała normalne gałki jak każdy człowiek. Chyba bezpieczniej więc było przyjąć, że Zaan wiedział wszystko.

– Najlepiej od razu – odpowiedział setnik natychmiast. – Pismo do generała Biafry już poszło, tyle, że bardzo oględne. Bo jakby wpadło w czyjeś ręce…

– A jak ty byś wpadł w czyjeś ręce?

Podniósł z ziemi swoją kurtkę i wywrócił ją na drugą stronę. Do podszewki przymocowano malutkie woreczki, na całej powierzchni.

– To kwas – wyjaśnił. – Wystarczyłoby, żebym rzucił się na plecy i…

– Jesteś aż tak poświętliwy?

– Podobno nie spaliłby skóry. Zaan powiedział, że nie – uśmiechnął się znowu i kolejny raz mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Dobra. Dawać mój mundur.

Jakee o mało nie spadła ze schodów, biegnąc wykonać rozkaz.

– Kurwa, co za noc. Ale się źle czuję.

Arnne, która pojawiła się w drzwiach, podała jej pismo dostarczone przez gońca.

– Wino, wódka, nerwy – mruknęła. – Nie wyglądasz dobrze.

– Dzięki za pocieszenie.

– Myślę, że jesteś zatruta.

Achaja otworzyła pismo, ułożyła je na podręcznym stoliku i zaczęła czytać, wkładając jednocześnie mokry jeszcze mundur. Setnik Troy obserwował ją bez żenady.

„Biafra do Achai. Nastraszyłem was wszystkie tym rozstrzeliwaniem, co? Mam nadzieję, że nie spanikowałaś i nie podziurawiłaś paru swoich ludzi…”.

– Ty świnio!!! Mayfed! – ryknęła Achaja. – Możesz nie strzelać do tego draba!

– Myślę, że już po sprawie – mruknęła Arnne.

Загрузка...