ROZDZIAŁ 5

Uzupełnienia i nowe jednostki dotarły do Biafry zaraz po tym, jak Suhren musiał wycofać się z Arkach, by bronić prowincji Negger Bank. Królestwa Północy zaatakowały centrum Cesarstwa i Mohr, wzmocniony nowymi siłami, został odwołany do obrony kolejnego frontu. Suhren nie bardzo wiedział, jaką strategię ma przyjąć. Szturmować miasta zajętego przez wroga nie mógł, nie miał czym – słusznie domyślał się, że zanim zbuduje machiny oblężnicze, Arkach pozbawione groźby inwazji przyśle jakieś siły wsparcia dla Armii Ekspedycyjnej, bo nawet najbardziej tępy strateg musiał zrozumieć, że tylko kontynuacja kampanii w Luan jest szansą na przetrwanie Królestwa. Suhren zajął więc pozycje przy największym węźle drogowym pod LaMoy, skąd mógł wyprowadzić bardzo elastyczny atak w każdym praktycznie kierunku. Ten prawie już czterdziestoletni najemnik był chyba najlepszym strategiem Cesarstwa, przez lata niedoceniany z powodu swojego pochodzenia (był co prawda książęcym synem, ale… z jednego z najmniejszych i najbardziej zapadłych Królestw Północy) – jako jedyny zdawał się rozumieć nową sytuację na polu walki. Późniejsi historycy zarzucali mu, że nie ufortyfikował LaMoy i nie obsadził ważniejszych przełęczy górskich prowadzących do centralnej prowincji Cesarstwa. Wielu jednak znawców wojskowości ten właśnie fakt uznało nie za przejaw ignorancji, ale inteligencji starego dowódcy. On naprawdę pierwszy zrozumiał, że system twierdz i osad warownych, mogący zatrzymać klasyczną armię, w przypadku sił Biafry nie sprawdzi się w najmniejszym stopniu.

Silnie uzbrojona, ale bardzo szczupła, ruchliwa armia nowego typu nie musiała dbać o wyizolowane punkty oporu. Wystarczyło, że obeszła je wielkim łukiem i mogła ruszać dalej. Co mogła zrobić załoga pozostawionej na zapleczu twierdzy? Przerwać linie zaopatrzeniowe? Nie było żadnych linii zaopatrzeniowych – żołnierze żywili się tym, co znaleźli. Uderzyć na tyły? Nie było żadnych tyłów. Może więc uderzyć znowu na Arkach, skoro teraz nie broniły jej w tej chwili żadne znaczniejsze siły? Niby czym? Suhren miał armię klasyczną, wymagającą dróg, monstrualnego zaopatrzenia, łączności, fortów, rozbudowanych służb tyłowych. Biafra mógł w każdej chwili przerwać linie zaopatrzenia i zdezorganizować tyły Suhrenowi, jeśliby ten ruszył do przodu. Suhren Biafrze nie mógł tego zrobić. Zajęcie węzła drogowego pod LaMoy było w tej sytuacji jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Tylko szybkość i manewr mogły jeszcze przeważyć szalę.

Jednak Biafra też znajdował się w trudnej sytuacji. Armia Rezerwowa, którą mu przysłano, była armią tylko z nazwy. Składała się z czterech dywizji (i to absolutnie wszystko, na co było stać Królestwo Arkach): Czwartej i Szóstej Dywizji Piechoty, Pierwszej Dywizji Górskiej oraz luźnego związku kawalerii nazwanego dywizją chyba tylko przez przypływ optymizmu jakiegoś oficera ze sztabu. Numery „4” i „6” dotyczące jednostek piechoty zostały wzięte z sufitu albo też wynikały z tradycji, ponieważ Pierwsza, Druga i Piąta Dywizja Piechoty w tej chwili już nie istniały. Trzecia Dywizja tkwiła przy granicy z Wielkim Lasem i stanowiła już jedyny, ostatni zorganizowany związek taktyczny Królestwa Arkach, który pozostawał w jego granicach. Czwarta i Szósta zostały przemianowane na dywizje grenadierów. Wynikało to z prostego faktu, że tylko co trzeci żołnierz miał karabin. Pozostałych wyposażono więc w granaty i stąd nazwa.

Pierwsza Dywizja Górska była elitarną jednostką już tylko we wspomnieniach. Większość pododdziałów tego związku trzeba było po ostatnich bitwach sformować na nowo, z rekrutów i ochotników. Co gorsza, zabrakło nawet mundurów i trzy czwarte żołnierzy musiało nosić zwykłe, płócienne tuniki piechoty ozdobione jedynie słynną rozetą na ramieniu. Nic nie mogło bardziej stłamsić ducha bojowego. Weteranki, wystrojone po staremu, darzyły taką pogardą nowych żołnierzy i robiły im takie świństwa, że życie w dywizji przypominało bardziej to, co działo się w karnych obozach dla najgorszych przestępców. Był to najgorszy okres w historii tej naprawdę świetnej kiedyś jednostki. Demoralizacja sięgała szczytów, pijaństwa, rabunki, bijatyki i zabójstwa, znęcanie się nad koleżankami, praktycznie niewolnicze stosunki pomiędzy kadrą a nowymi, szerzące się donosicielstwo, szczucie, bunty i masowe dezercje sprawiły, że dywizja straciła ósmą część stanu w trakcie marszu do Luan ani razu nie napotkawszy nieprzyjaciela. Niby każdy żołnierz miał karabin (tu zaopatrzenie było zawsze lepsze niż w piechocie), ale i tak duża część nie nadawała się do użytku. Weteranki zabierały rekrutkom amunicję i części, żeby nie narażać się po nocy na strzały na oślep, do namiotów, gdzie spali starzy żołnierze. Z tego, co pozostało, większość rozkradały pomiędzy sobą nowe, żeby nie zostać pociągniętym do odpowiedzialności za „niegotowość” na najbliższym apelu. Do normalnych praktyk należało, na przykład, że weteranki sikały do kotłów, w których przygotowywano jedzenie dla nowych. Dlatego też, kiedy dywizja została wprowadzona do Negger Bank, nastąpiła taka fala rabunków, że natychmiast trzeba było wyprowadzić wojsko z powrotem na przedpole.

Ale… żołnierze byli po prostu głodni. I tak podczas tej nieszczęsnej „operacji” dywizja straciła szóstą część stanu – mnóstwo dezerterek „wsiąkło” w mieście i specjalne karne oddziały musiały przeprowadzać rewizje w luańskich domach, a potem wieszać uciekinierów na placach grupowo. Miasto, które już udało się przedtem ułagodzić jako tako i odtworzyć przynajmniej część połączeń handlowych teraz, widząc „kulturę zdobywców”, rabunki, nowe zbrodnie, rewizje w każdym domu i pęczki żołnierzy wiszących w publicznych miejscach, zaczęło buntować się kolejny raz. Z takim trudem odtwarzany handel runął znowu, mieszczanie zaczęli uciekać, trzeba było zamknąć bramy i uszczelnić port, o handlu można było zapomnieć na kolejne dziesiątki dni, zaczynał się głód, wojsko musiało przeprowadzać rekwizycje, wzajemna nienawiść pomiędzy Arkach i Luan znowu eskalowała w najlepsze. Plan Biafry, który zakładał utrzymanie tego wspaniałego miasta w dawnej świetności, został momentalnie zniweczony. Zaczęły się sądy, krwawe tłumienie buntów głodnej biedoty, rozstrzeliwania… Żołnierzy z kolei truto, podpalano im tymczasowe schronienia, niszczono zapasy. Wojsko przeprowadzało akcje odwetowe, aż wreszcie ktoś dał sobie spokój i wypuścił Chorych Ludzi z więzień. Miasto zostało spacyfikowane w dwa dni. Nigdy już nie odzyskało swojej dawnej świetności. Zamiast czerpać z niego zyski, trzeba je teraz było utrzymywać. Bosko! Biafra był załamany.

Tymczasem Suhren wyprowadził część korpusu na Złotą Aleję i pomaszerował w stronę wybrzeża. Biafra wysłał mu naprzeciw dwie dywizje: Pierwszą Zwiadu i Drugą G6rską. Nie było go stać na utrzymanie jakiejkolwiek linii frontu, nie miał ludzi, by zapełnić nimi choć niewielką część rozległych przestrzeni prowincji. Napotkawszy czołówki nieprzyjaciela ustawił dywizje jedną obok drugiej z szerokim odstępem między nimi, bo bał się oskrzydlenia. Suhren wykorzystał to błyskawicznie. Uderzył w centralną lukę, wykonał płytkie obejście i zwiad już pierzchał w panice. Dziewczyny z dywizji górskiej trzymały się jeszcze jakiś czas, ale wycofał je sam Biafra, bojąc się zagłady całego związku. Achaja dokonała cudu i oderwała się od zawsze maszerującego szybciej nieprzyjaciela. Ale bitwa była przegrana.

Biafra wzmocnił swoje siły dwiema dywizjami grenadierów i wydał nową bitwę tym razem w bardziej sprzyjającym terenie, w pobliżu torfowiska Yarra. Suhren uderzył z marszu, ale oddziały grenadierów okazały się zaskakująco skuteczne. Parę tysięcy granatów wyrzuconych przez żołnierzy na odległość trzydziestu, czterdziestu kroków, powstrzymywało każde frontalne natarcie, równoważąc brak pozostawionej w mieście artylerii. Suhren powtórzył swój poprzedni manewr, uderzył w centralną lukę, wykonał płytkie obejście i… Armia Arkach w panice zaczęła się wycofywać do miasta. To już nie było oderwanie się od nieprzyjaciela, Achai tym razem nie udało się niczego zdziałać. To była paniczna ucieczka z kawalerią wroga na karkach. Stracono trzecią część sprzętu i czwartą część ludzi.

Natchniony sukcesami swojego dowódcy cesarz nakazał bezpośredni atak na Negger Bank i odzyskanie miasta. Suhren… Suhren jednak wycofał się do LaMoy. On jeden wiedział, co stanie się z jego poharatanym już mocno wojskiem w ogniu artylerii, ze zrzucanymi z góry granatami, wśród karabinowych kul odpalanych tym razem spokojnie, z murów, zza bezpiecznej osłony. Nie miał żadnych szans. Wszystkie dotychczasowe sukcesy wynikały nie tyle z jego geniuszu, co raczej z żenującej niekompetencji dowódców wrogich sił. Nikt z Arkach nie wiedział, jak należy walczyć w nowej sytuacji taktycznej. On sam jednak, widząc swoich ludzi dosłownie rozstrzeliwanych z dalekich, bezpiecznych pozycji, nie mógł uwierzyć, że tamci nie sięgają po łatwe w jego przekonaniu zwycięstwo. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś, kto ma na tyle zdyscyplinowane wojsko, by na wrogim, nieprzyjaznym terenie oderwać się od jego korpusu i wykonać świetny manewr wymijający, nie potrafi… w ogóle atakować.

Cesarz jednak miał inne problemy. Nie mógł pojąć, że jeden z jego dowódców nie wykonał rozkazu. Zdjął Suhrena z dowództwa i nakazał mu stawić się w Syrinx. Na jego miejsce został mianowany Tepp.

Suhren spodziewał się, co czeka go w stolicy. Wskoczył na konia i, niezatrzymywany przez warty, złożone przecież z jego własnych żołnierzy, pogalopował do Negger Bank. Ponieważ był sam i bez broni, dopuszczono go przed oblicze Biafry.

– Mam dwa pytania – powiedział zmęczony po całodziennej podróży. – Pierwsze: co wy wyrabiacie z własną armią? I drugie: czy stać was na moje usługi?

– Odpowiem ci na drugie pytanie – mruknął Biafra. – Stać nas.

– Rozumiem, że… mogę zacząć dowodzić?

– Możesz – Biafra wzruszył ramionami. – Achaja, pilnuj go!

Suhren zaczął od niszczenia sił Arkach już po wstępnej inspekcji wojsk. Pierwszą Dywizję Górską spacyfikował, umieszczając ją w obozie przejściowym i pozbawiając uzbrojenia. Ta jednostka naprawdę już się do niczego nie nadawała, a mogła być zarzewiem buntu w innych oddziałach. Część weteranek skierował jako uzupełnienia do innych związków, zarekwirowanymi karabinami wzmocnił dwie dywizje grenadierów. Rozwiązał dywizja zwiadu, podzielił na małe jednostki i skierował do zadań, do których tak naprawdę żołnierze ci byli szkoleni, czyli do rozpoznania i dezorganizacji zaplecza wroga. Rozwiązał dywizję kawalerii, która również była mało warta – konie Arkach, grubo podkute, idealne w górach czy w lesie, po prostu ślizgały się na wspaniałych, kamiennych drogach Cesarstwa. Spieszone kawalerzystki miały utworzyć garnizon Negger Bank i do tego akurat ci tępi, zebrani na zasadzie negatywnej selekcji żołnierze idealnie się nadawali. Jako komendant twierdzy kazał na powrót umieścić Chorych Ludzi w więzieniach.

Zwolnił kupców od podatku na dwa lata, wydał za darmo wszelkie łodzie i statki, które znajdowały się w posiadaniu garnizonu. Handel ruszył. Miasta nie trzeba było już utrzymywać, miasto powoli i z bólem, ale jednak, zaczęło przynosić zyski z ceł i opłat portowych. A po kilkudziesięciu zaledwie dniach lwią część zysków przynosiły same wykupy koncesyjne. Liczba zagranicznych kupców, którzy postanowili skorzystać z ulg podatkowych i osiedlić się w wolnym mieście, znacznie przekroczyła liczbę handlarzy luańskich. Po stu dniach dochody z handlu samego Negger Bank mogły być porównywalne z dochodami reszty Arkach z wyłączeniem szlaku przez Wielki Las.

W międzyczasie jednak Suhren uderzył. Właściwie wykorzystał starą taktykę Biafry, lekko zmodyfikowaną, ponieważ on wiedział, co czuje żołnierz, do którego się strzela z wielkiej odległości, a Biafra nie. Suhren pomaszerował pod Yarra. Napotkawszy czołówki Teppa, ustawił się dokładnie jak jego przeciwnik w poprzedniej bitwie w tym samym miejscu. Dwie dywizje (ale tym razem grenadierów) od czoła, z wielką luką w centrum i rezerwową, Drugą Górską z tyłu. Tepp postąpił jak on sam nie tak dawno. Uderzył w centralną lukę, przeszedł i właśnie miał wykonać płytkie obejście, kiedy dostał się pod ogień Drugiej Górskiej wzmocnionej całą artylerią Armii Arkach! Korpus Luan broniący prowincji przestał istnieć w przeciągu jednego dnia. LaMoy zajęto trzy dni później. Przełęcze w górach odgradzających Negger Bank od centralnych prowincji Cesarstwa zostały opanowane w dziesięć dni.

Suhren pozbył się handlarzy wódką i winem, „mistrzów tatuażu”, pokątnych spekulantów, pośredników w handlu łupami i całego tego chłamu, który posuwa się za każdą zwycięską armią. Wypuścił naprzód trzy tysiące dziewczyn ze zwiadu, a sam pomaszerował cesarską drogą numer jedenaście prosto na Syrinx. Ignorował bezpieczeństwo własnych skrzydeł, lekceważył wszystkie pułapki, jakie mógł napotkać, wszystkie możliwe i niemożliwe manewry Mohra prowadzącego zwycięską wojnę z Królestwami Północy. On jedyny na świecie wiedział, do czego ta szczupła, nowoczesna armia jest tak naprawdę zdolna. On już osobiście przeżył jej wściekły, morderczy ostrzał i wyciągnął z tego faktu wnioski. Niestety, Biafra nie był już tak lekceważąco nastawiony do sił, którymi dysponowało Cesarstwo.

Nikt nie miał bladego pojęcia, jakie siły Luan gromadzi na Północy. Informacje, które mógłby ewentualnie dostarczyć na ten temat wywiad, nie docierały z powodu chaosu w państwie i braku jakiejkolwiek łączności. Teoretycznie, żeby uniknąć starć z ciągle przeważającą liczebnie Armią Luan należało przyspieszyć marsz na Syrinx, żeby jak najszybciej połączyć się z Zaanem. Żołnierze sił ekspedycyjnych Arkach nie byli jednak szkoleni w szybkich marszach po idealnie równych, szerokich drogach cesarstwa. Sznurowane buty nad kostkę, tak zbawienne w lasach i na kamienistych stokach, okazały się fatalnym rozwiązaniem, jeśli idzie o niekończące się maszerowanie w upale. Armia posuwała się coraz wolniej.

Biafra wpadł na genialny (jego zdaniem) pomysł. Żeby przyspieszyć ruch oddziałów na drodze, kazał im nie maszerować już, ale jechać na zdobycznych wozach ciągniętych przez konie. Istotnie, po krótkim okresie zamieszania, oddziały wystrzeliły w przód, by… zaraz zwolnić jeszcze bardziej niż przedtem. W krótkim czasie okazało się bowiem, że wozem, wbrew pozorom, nie może kierować byle kto – „drogowy”, pociągowy koń to jednak nie to samo co wiejska chabeta, nawet wieśniaczki z Armii Arkach nie potrafiły sobie z nimi za bardzo poradzić, zaraz pojawiły się odparzenia od nieumiejętnie konserwowanej uprzęży, wzdęcia od karmienia trawą czy sianem. Rasowe, pociągowe konie potrzebowały owsa i fachowej obsługi woźniców. Ale to nie był problem. Zgoniono batami „zdobycznych” luańskich woźniców, a na innych zagrabionych wozach zorganizowano transport owsa (i jak się również okazało) absolutnie niezbędnych części zapasowych, kół, skórzanych pasów, dyszli, oliwy do smarowania osi, smoły, podków oraz kowali i cieśli, którzy umieli się tym posłużyć. To z kolei spowodowało, że ilość żywności, którą trzeba było transportować, wzrosła niepomiernie, ale to nie problem, zorganizowano jeszcze więcej wozów, woźniców, kowali, cieśli. To z kolei spowodowało, że potrzeba było jeszcze więcej wozów, żeby wieźć ich wszystkich.

Powoli zaczynał wkradać się bałagan. Stworzono więc dodatkowe służby kwatermistrzowskie, które miały nad tym zapanować, ale to z kolei wymagało użycia dalszych wozów i… jeszcze większej ilości owsa, który trzeba było transportować na… dodatkowych wozach. Armia Arkach grzęzła w gigantycznych korkach, więc zorganizowano specjalne służby drogowe, które miały trasować najbardziej zatkane odcinki, ale… oczywiście… wymagało to użycia nowych wozów, jeszcze większych racji żywieniowych, nowych transportów owsa, nowych woźniców, kowali i cieśli, dodatkowych części zapasowych… Doszło do tego, że czołówka armii nie zajmowała się już niczym innym jak tylko szukaniem zaopatrzenia dla całej rzeszy ludzi, którzy właściwie z działaniami wojennymi nie mieli nic wspólnego.

Taktyka ta powinna zostać nazwana przez historyków „Pułapką Biafry” albo, jeszcze lepiej, „Zemstą Biafry”… Ale nie została. Nazwano ją później pierwszą nowoczesną armią, bowiem miraż dowiezienia na linię frontu choć w miarę świeżych, wypoczętych, najedzonych, zaopatrzonych i wyposażonych żołnierzy pokutował w wielu armiach jeszcze przez tysiące lat… Ale nawet ci późniejsi specjaliści, ci od wielotonowych ciężarówek, cystern, ciągników siodłowych, kolei żelaznych, mostów powietrznych, supertankowców, łazików, zrzutów, samolotów transportowych, frachtowców, oddziałów saperskich i inżynieryjnych, ciężkich helikopterów i komputerów nie mogli sobie poradzić z tym problemem – im więcej sprzętu używano, tym więcej sprzętu i zaopatrzenia potrzebowano do obsługi „sprzętu podstawowego” i samych obsługantów. Doszło potem do tego, że aby stu żołnierzy mogło rzucić się do ataku z gromkim okrzykiem na ustach, miliony ludzi musiały na nich pracować, a częstokroć byli oni oddaleni od miejsca właściwej akcji o tysiące kilometrów…

Armii Biafry jeszcze to nie groziło. Jeszcze, choć z trudem, mogła się zaopatrzyć sama (przynajmniej w żywność i transport), ale i tak grzęzła coraz bardziej.

Niemniej wszystkie kłopoty powinny znaleźć swój kres. Pewnego ranka, jeszcze przed świtem, Suhren kazał obudzić Biafrę i Achaję, a potem osobiście poprowadził do małej karczmy tuż nad brzegiem morza.

– Stąd już jest tylko jeden dzień drogi do Syrinx – powiedział. – Chyba musimy się zastanowić, co dalej.

Notabene, o czym oczywiście Suhren nie mógł wiedzieć, grubo ponad dziewięćset lat później powstała sztuka teatralna pod tytułem właśnie „Dzień drogi do Syrinx” opisująca to, co wydarzyło się owego ranka. Ponieważ jednak był to stek wyssanych z palca bzdur, nie będziemy cytować żadnej kwestii. Poza jedną myślą. Autor, który jeszcze się nie narodził, nie dysponował praktycznie żadnymi źródłami poza strzępami kilku pamiętników i trafnie odgadł tylko jedną rzecz: „…to był dzień, w którym decydowały się losy świata. To był dzień, który wtedy postrzegany jako mało brzemienny w skutki, ukształtował i nas, i wszystkie pokolenia, które nadejdą w dalekiej przyszłości”.

Karczma, w której rozsiadło się dowództwo Armii Arkach, była właściwie drewnianym pomostem wybudowanym na palach nad powierzchnią morza. Arendarz miał własną hodowlę ostryg, na wielkich ramach opuszczonych w skaliste zagłębienie. Wciągał te ramy przy gościach i podawał muszle od razu na stół, z doskonale schłodzonym, cienkim winem i cytrynami. Poza tym jeszcze miał małże, krewetki i ośmiornice. Achaja czuła, jak łzy zbierają się jej pod powiekami. To były potrawy, które pamiętała z dzieciństwa w Troy. Nie jadła owoców morza od wielu lat. A tu… Wschód słońca, leciutki wiatr znad wydm, szum fal… Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele rzeczy, które przypominały jej szczęśliwe dzieciństwo, po raz pierwszy od tak dawna, od tak dawna… Walczyła desperacko, żeby się nie rozpłakać na głos. Połykała ostrygi i małże, nie nadążała z żuciem, mając ciągle pełne usta ledwie mogła zmieścić w nich trochę wina. Biafra natomiast nie tykał tego świństwa, pił jedynie wino. On był wychowany w kraju odciętym od morza, dla niego istniały tylko wieprzowina, baranina, wołowina, nie mógł zrozumieć, jak ktoś może w ogóle tykać się tych galaretowatych, śmierdzących obrzydliwości. Suhren zachowywał się powściągliwie zarówno w jedzeniu jak i piciu. W jego rozumieniu knajpa była świetna, oczywiście w kategoriach, do których przywykł, tu mógł zjeść jedynie lekkie śniadanie. Nie rozumiał ani Biafry żłopiącego wyłącznie cienkusza, ani Achai, która nie nadążała z połykaniem. Dla niego zachowanie obydwojga wyglądało na normalne barbarzyństwo. Tylko gospodarz był zadowolony, sądząc po ilościach jedzenia pochłanianych przez tę dzikuskę i ilościach wina, które chyba tylko cudem jakimś mieściły się w żołądku tego barbarzyńskiego króla. Będzie to najlepszy wynik finansowy, jaki zanotował jednego dnia od wielu lat prowadzenia nadmorskiej karczmy. Skakał wokół gości, wymyślając coraz to nowe koncepcje kulinarne.

– Dzień drogi do Syrinx – mruknął Suhren, nawiązując rozmowę. – Myślę, że nadszedł już czas, żeby się cofnąć.

– Co? – Biafra aż wylał wino. Gospodarz biegiem przyniósł mu nowy kielich, który podał z pełnym szacunku ukłonem. Jego szacunek był prawdziwy – nigdy w życiu nie widział człowieka, który mógł tak szybko pochłonąć tak niewyobrażalne ilości alkoholu o tak wczesnej porze. Ale wiadomo… Barbaria! Oni to tam u siebie podobno nawet szczyny piją, czy jakoś tak.

– No… pokazaliśmy cesarzowi, na co nas stać. Pewnie trzęsie się z wściekłości, czytając codzienne raporty o naszych postępach. I chyba wystarczy, co?

– Chcesz się cofnąć?

– Mhm. Do Negger Bank – Suhren upił mały łyk wina. – Chyba nie chcecie zniszczyć Luan, prawda?

– To nigdy nie miała być taka wojna – wybełkotała Achaja z pełnymi ustami. – Tak jakoś jednak wyszło.

– No dobrze. Pokazaliśmy cesarzowi, że możemy nawet napoić konie w głównym kanale na przedmieściach Syrinx. Czas już, żeby wyciągnąć z tej wojny korzyści.

– O jakich korzyściach myślisz?

– Cofamy się do Negger Bank. Może uda się nawet utrzymać przełęcze w łańcuchu gór ograniczające prowincję. Może w rokowaniach uda się nawet zatrzymać połowę terenu. Na dwa, trzy lata. Miasto musi pozostać nasze. My mamy handel, mamy wpływy do kasy, w dwa, trzy lata skonstruujemy armię, która będzie w stanie utrzymać te zdobycze nawet przez dziesięć lat. A potem… kto wie, co się zdarzy? Możemy iść na przetrzymanie, jak Troy. Krok w przód, dwa kroki w tył, LaMoy może stać się takim samym punktem przetargowym jak Yach! Możemy się utrzymać i sto lat!

– Szlag! – Biafra skrzywił się i osuszył swój kielich. – Wplątaliśmy w to Zakon.

– Eeeee… Zakon nierychliwy. Jak po zawarciu rozejmu oboje się ukorzycie przed Mistrzem i przejdziecie na klęczkach na przykład drogę z najbliższej świątyni do portu, gdzie zacumuje jego statek, to wam daruje. Zakonem nie rządzą idioci. Jeśli pozwolicie im zachować powagę, to wam odpuszczą. Noooo… Zapłacicie powiedzmy – wydał wargi – czterdzieści od sta od zwiększonych zysków i spokój. Oni też potrafią liczyć.

– A Troy? – spytała Achaja.

– Już najwyższy czas wystawić Troy do wiatru, zanim się za bardzo nie zaplączecie we wzajemne układy. My mamy Negger Bank, oni mają parę portów i wielki kawał pustyni. Poradzą sobie.

– Zaan mnie zabije, jeśli skrewimy – mruknął Biafra.

– Najpierw jednak Zakon zabije jego.

– No, nie wiem… A gdyby tak kontynuować marsz?

– Bogowie! Po co? Pokazaliśmy cesarzowi, co potrafimy. On w tej chwili jest w kiepskiej sytuacji i będzie musiał przełknąć tę żabę, a potem ją żuć przez jakieś dwa, trzy lata, jak mówię. Co zyskamy przez dalszy marsz? Chcecie zdobyć Syrinx? Czym? Wasze armaty nie rozwalą murów. Zrobi się półroczne oblężenie, to leżymy, jak przyjdą zimowe deszcze. Wykończymy się sami. Chcecie budować machiny oblężnicze? Macie tylu cieśli? A co zrobi Mohr, który kończy w tej chwili Królestwa Północy? Zbierze sto tysięcy ludzi do wojska? Owszem, zbierze! A Tepp, który w tej chwili baluje w stolicy, zapijając żale z powodu chwilowej klęski? Zbierze lub kupi dwieście tysięcy? Owszem. Trzystutysięczna armia nakryje nasze dziewięć tysięcy hełmami. A Arkach w tej chwili więcej nie wystawi. Ale przez parę lat? Mając szlak przez Las i Negger Bank? Wystawimy sto tysięcy najemników. I powstrzymamy cesarstwo w trzeciej bitwie pod Yarra. My zyskujemy z każdym rokiem, oni tracą. Na jedną naszą złotą monetę oni będą musieli położyć trzy albo nawet cztery. Jeśli powstrzymamy Cesarstwo, to wtedy pozostanie nam tylko worki na złoto szeroko otworzyć – samo będzie wpływać. Wtedy to być może uda się nawet renegocjować umowę z Zakonem. Bo co do was Zakon ma tak naprawdę? Pokrzyczeliście? Pomachaliście mieczykiem? Ukorzycie się i spokój. Zapłacicie i spokój. Spokój, mówię! To nie są durnie. To są ludzie, z którymi można negocjować, z którymi można się dogadać, jeśli im kasę napełnicie. Jak będą mieli dodatnie saldo, potraktują wasze kalumnie „inaczej”, zinterpretują bullę o obrazie Zakonu „inaczej”… Uwierzcie mi!

– Zakon mi nie daruje – Biafra strzelił palcami na gospodarza, który podskoczył błyskawicznie z nowym dzbanem wina. – Ja wiem takie rzeczy o Zaanie, a przez to takie rzeczy o Zakonie, że…

– No to może zrezygnujesz? Ustąpisz?

Achaja o mało nie udławiła się kawałkiem ośmiornicy.

– Co?

– No… – powiedział Suhren. – Zrobimy z tą twoją śliczniuteńką księżniczką przewrót. Ciebie zakuje się w dyby, oskarży o wszelkie antyzakonne świństwa, a także o rozpętanie awantury wojennej i zamknie w jakiejś odległej twierdzy na… no… pięć, sześć lat. Codziennie będziesz bity i torturowany, będziesz się korzył, listy pisał i prośby, staniesz się ogólnym pośmiewiskiem. Oczywiście podstawi się ludzi na zastępstwo do batogów i tortur. W twierdzy same luksusy no i, oczywiście, będziesz pociągał za wszystkie sznurki. A Zakon, po sześciu latach, będzie cię ignorował, jak wyjdziesz pod zmienionym imieniem, to nie wyślą sztyletów przeciwko. Wybaczą ci, jeśli powagę zachowają. Zobaczysz.

– Plan całkiem ładny, ale… Zaan, nawet po śmierci, nie zrezygnuje. On wie o mnie więcej niż ja o nim. Pewien pan o imieniu Mika odnajdzie mnie nawet w zaświatach.

– Mikę też można przekupić.

– Posłuchaj i postaraj się zapamiętać. Zaan, cokolwiek by o nim mówić, idiotą nie jest. Mikę kontroluje ktoś inny, a tego kogoś pewnie jeszcze ktoś, sam, być może, kontrolowany na przykład przez Mikę. To zamknięte kółko samoadoracji. Ci ludzie tak się boją własnych cieni, że będą wykonywać rozkazy Zaana nawet tysiąc lat po jego śmierci!!! Pamiętaj. Zaan to straszliwy oszust i skurwysyn! Ale… oszust i skurwysyn niezwykle przewidujący. Krążą plotki, że jak Zaan nastąpi na jadowitego węża i ten go ukąsi, to… w krótkim czasie wąż zdycha. A Zaan ma się dalej dobrze – Biafra wychylił następny puchar. – To jest dopiero zastosowanie jadu „inaczej”, co? Ale to tylko jedna ze spraw. Jeśli dam się gdziekolwiek zamknąć, to nasza kochana Królowa weźmie Arkach za pysk. I wtedy dopiero zobaczycie, co to jest kobieca polityka i kobieca, strategia. To będzie prawdziwa polityka i strategia „inaczej”… – zakpił. – Już wolę raczej przekazać Arkach tej kretynce – wskazał Achaję, która znowu o mało nie udławiła się kolejnym kawałkiem ośmiornicy i spojrzała na Biafrę wściekle – niż zostawić go mamusi do szybkiego pogrzebania. Ta tutaj – znowu wskazał Achaję – parę razy zarobiła w dupę. Nie sprawiło to, że szczególnie jakoś zmądrzała, ale… Jednak jak jej ktoś powie „kocham cię”, to się już teraz trzy razy zastanowi, co tamten naprawdę ma na myśli. W przeciwieństwie do mojej kochanej mamusi.

Suhren zagryzł wargi.

– No dobrze… – syknął wściekły. – Maszerujemy na Syrinx. Staniemy pod murami i zaczniemy ładnie śpiewać… Może otworzą bramy!

– A czy ja mówię, żeby iść na Syrinx? – uśmiechnął się Biafra.

Suhren wybałuszył oczy.

– Wystawimy Troy na walkę z Mohrem, samotnie!

– Jaki powód dając? – zdziwił się Suhren.

– Przecież sami wymyśliliśmy, że to wojna „o zniesienie niewolnictwa”, cha, cha, cha… Uwalniamy wszystkich niewolników. Wcielamy ich do Pierwszej Ochotniczej Armii Wyzwolenia Luan. Oczywiście to się nie uda, to gówno a nie wojsko będzie, zresztą nie mamy ich za co uzbroić. Zaczną się bunty, rabunki, rzezie miejscowej ludności, jakieś teatralne zemsty, pogromy i… – Biafra zrobił niewinną minę. – Ogólny bunt, który… – znowu niewinna mina – który będziemy musieli pacyfikować. Nie zajmie nam to dużo czasu, ale zawsze można przeciągnąć, jakby co. Nasze zyski: Mohr nie wie, gdzie jesteśmy, bo kraj pogrążony w chaosie przez hordy pustoszących go niewolników. Zaan samotnie pod Syrinx. Może ją zdobędzie, pewniej nie, ale to bez znaczenia.

– I nie boisz się, że on cię za to… – Suhren wykonał ruch palcem na wysokości szyi.

– Przecież mówiłem, że to nie dureń. Jak Zakon uderzy, to my z zakonnymi będziemy negocjować, za ile obronimy Zaana i na jakich warunkach. To my będziemy języczkiem u wagi. A jak się ułożymy, osobno, z Zakonem… To już nasza sprawa. Jak się ułożymy, osobno, z cesarzem, to już nasza sprawa. Ważne, by Zaan czuł do nas tylko wdzięczność.

– Dobre – mruknął Suhren. – Podoba mi się.

– Oczywiście nie możemy go sprzedać za bezdurno – sam wskazał swoją szyję. – Jakieś gwarancje musimy dla niego uzyskać. Ale… będziemy mieć czym handlować, prawda? Dużo towaru na sprzedaż będzie w naszych rękach, co? Mając Mohra wiszącego nad Zaanem i własną armię blokującą Zakon, to będziemy wiele rzeczy mogli przeprowadzić… Można się wtedy korzyć, można sprzedawać, możemy nawet kupczyć wdziękami naszej księżniczki.

Achaja przełknęła ostrygę, która blokowała jej gardło.

– Ty się uspokój, Biafra! Dobrze?

– To tylko dowcip, kotku – sparował. – Ale przyznasz, że mariaż z tobą jakiegoś władnego wielmoży to będzie najlepszy kawał polityki, jaki zrobimy. Oczywiście za Mistrza Zakonu nie wyjdziesz, bo on w celibacie musi żyć. Ale, na przykład, za księcia Oriona?

– Toż on ma żonę! – skłamała (wiedziała, że Wielki Książę jest samotny, ale chciała wkurzyć Biafrę, który mógł o tym nie wiedzieć).

– Nie bądź naiwna – nie wkurzył się w najmniejszym stopniu. – Albo się książę z nią rozwiedzie, albo się ją otruje. W rękach Oriona teraz, przynajmniej oficjalnie, cała Armia Zachodu Królestwa Troy. Ciebie się zrobi głównodowodzącą Armii Arkach. Takie małżeństwo sprawi, że, zamiast z silnym Luan, Zakon będzie się musiał liczyć z trzema równorzędnymi państwami: Troy, Luan i Arkach! Cha, cha, cha… Będą się musieli układać, gnoje. Zaan będzie musiał łyknąć tę żabę w zamian za gwarancję, a Zakon będzie musiał dać gwarancję, bo familia Orion i Achaja będzie najpotężniejszym związkiem małżeńskim na świecie – zwrócił się do dziewczyny. – Przecież ty jesteś z Troy. Taki układ to nawet Rada Królewska będzie musiała, choć z bólem, przełknąć. I to będzie koniec Rady. Orion może nie geniusz, ale wiem, że rozsądny człowiek. Za trzy lata będzie Królem Troy. Ty za parę lat będziesz Królową Arkach. Obecni władcy tych państw – starzy oboje i chorzy. Nie pociągną długo.

– Podoba mi się to – powtarzał Suhren cicho. – Podoba mi się to!

– No! Ty z Orionem – uśmiechnął się do Achai – będziecie sobie gruchać jak gołąbki. Będziecie sobie śmietankę wprost z ust spijać. Bo wasze interesy strategiczne będą takie same. A między waszym pożyciem małżeńskim będzie Luan, z cesarzem, który, chcąc nie chcąc, będzie się musiał układać, i Zakon, wściekły, ale rozsądny, mam nadzieję…

– Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić za tego starego repa!

– Weź mnie nie wkurzaj! Przecież do konsumpcji związku dojdzie wyłącznie oficjalnie! W waszych łóżkach w dwóch różnych krajach znajdzie się jedynie podstawiona szlachta, żeby kapłani mogli stwierdzić dokonanie związku. To polityka, a nie instrukcja dupczenia starucha z młodą królewną. Zresztą w samym Troy, z tym co masz na twarzy nigdy nie będziesz się mogła pokazać, bo nam Oriona wykończą drwinami.

– Podoba mi się – mruczał Suhren. – Orion i Achaja, najpotężniejsze małżeństwo świata… a do scysji małżeńskich dojść nie może, bo pomiędzy nimi wrogie Luan, a za morzem wrogi Zakon. Jak się jeden z wrogów ruszy, to Chorzy Ludzie rozstrzelają go złotem przeznaczonym na armie interwencyjne małżonków, bo im tylko szlak przez Wielki Las w głowie… Kurde, szlag! To jest władza nad światem na jakieś dziesięć lat.

– A potem? – mruknęła Achaja wściekła jak osa.

– A potem… – rozmarzył się Suhren. – Dziecko z waszego związku wyda się za cesarza… Tfu! – poprawił się. – Cesarza się zniknie, jeśli wasze dziecko będzie chłopcem i „mianuje” cesarzową. Chłopak za nią wyjdzie i zastopuje Chorych Ludzi, którzy będą sięgać po władzę nad światem. Jeśli będzie dziewczynka, można ją wydać nawet za obecnego cesarza. Chorych Ludzi sekujemy z ważniejszych rynków w pięć, sześć lat, a potem… Trzeba będzie spalić Wielki Las i uderzyć na nich połączonymi siłami trzech mocarstw.

– Podoba mi się – sparodiował Suhrena Biafra.

– Jesteście idioci! Macie brudne robaki w głowie! – warknęła Achaja. – Jeden pacan chce wydać paroletnie, spłodzone w zastępstwie dziecko za starego cesarza, a drugi chce wyrolować Troy! Jesteście durniami!!!

– Troy nam może… – zaczął Biafra, ale Achaja nie dała mu dokończyć.

– Troy to teraz Zaan. Nie doceniasz go, kochanie ty moje, pogromco cesarza, niedoszły swacie, zwycięski dowódco w wojnie z Chorymi Ludźmi, pogromco Zakonu… ale wszystko to dopiero w przyszłości!

– Achaja – Biafra lekko wydął wargi. – To jest polityka, a nie dowodzenie zwiadem. Nie mieszaj się w decyzje strategiczne.

– O kurde! Polityk się odezwał – wzruszyła ramionami. – Z was dwóch tylko ja znam Zaana. I wierzcie mi… On was dwóch utopi w łyżce wody.

– Kotku – Biafra zdenerwował się naprawdę. – Wiem o tobie wszystko. Ja…

– Wszystko? Naprawdę?

– Myślisz, że nie? – znowu wydął wargi. – A chcesz wiedzieć, która z dziewczyn z twojego własnego plutonu na ciebie donosi? Chcesz wiedzieć? Co?

– Ty świnio – prychnęła. – Nie chcę wiedzieć! – jednym wielkim haustem opróżniła wielki kielich wina. Po chwili uspokoiła się jednak. – A ty chcesz wiedzieć, kto cię zabije, jak skrewisz z Zaanem?

– Kto? – Biafra dał się złapać w pierwszej chwili. – Blefujesz!

– Gówno blefuję! – otworzyła swoją torbę i wyjęła z niej zwój zapisanego maczkiem papieru. – Proszę. Spotkanie zwykłych kupców w jakiejś zapadłej gospodzie w Luan. Część „kupców” to Biuro Handlowe, a druga część to zaopatrzenie i rozpoznanie. Rozmawiano o współpracy, rozgraniczeniu naszych oddziałów po tym, jak dojdzie do spotkania. Dyskusja zakończyła się zdaniem jednego z agentów z Troy. „Jakby Biafrę poniosło… wiecie co robić?” – zacytowała z pamięci.

– Kto to był? Kto z naszych ludzi?…

– Nie wiem. W gospodzie byli agenci z Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu Luan. Oni zapisali rozmowę. Ja mam kopię od naszych źródeł z otoczenia cesarza.

– Kto to był? – powtórzył Biafra.

– Skąd, kurwa, mam mieć choć blade pojęcie? Luańczycy nie rozpoznają naszych agentów po twarzach. Teoretycznie powinnam wiedzieć, kogo wysłano na spotkanie z Troy, ale ktoś, kurwa, spalił papiery. A parę osób, które mogłyby coś zeznać, wysłano na pierwszą bitwę pod Yarra. Już ich nie ma, kotku.

– Kto ich wysłał na bitwę?

Uśmiechnęła się.

– Ty – podniosła kielich i wypiła jego zdrowie. – Twój podpis widniał pod rozkazem. A kto ci podsunął papier? Nie mam pojęcia.

Biafra skinął na gospodarza.

– Masz wódkę?

– Nie mam, jasny panie…

Biafra podał mu małe naczyńko.

– Weź ten proszek i rozpuść w winie. Na jednej nodze.

– Tak, jasny panie!

Biafra powoli rozmasowywał sobie twarz. Był taki przystojny, taki cholernie przystojny – pomyślała Achaja. I jakiś starzec, jakiś brzydal, cham i parweniusz potrafił go zmusić do realizacji własnych planów. Jaki świat jest niesprawiedliwy. Biafra, ta śliczna świnia nie mogła się przeciwstawić staremu wieprzowi. Bum, bum, bum… Wiedziała, co teraz powie. Wiedziała, jakie słowa padną. Kochała go, teraz tak naprawdę zdała sobie z tego sprawę z całą siłą, ale nie mogła nic zrobić, by powstrzymać te zabójcze dla Armii Arkach zdania.

– Dzień drogi do Syrinx? – mruknął Biafra. – No to… dzień marszu przed nami.

Suhren aż syknął. Było to najgłupsze wyjście. Ale on też nie mógł nic zrobić. Biafra wychylił duszkiem kielich przyniesiony przez gospodarza. Zanim jeszcze narkotyk zaczął działać, jego oczy robiły się zimne i jakoś tak dziwnie przezroczyste. Powoli wodził językiem po górnej wardze. Patrzył gdzieś w dal, zdawało się – wprost na wschodzące słońce. Achaja chciała mu paroma złośliwymi żartami „przykopać” za tę „kretynkę” i propozycje małżeńskie. Ale nie dawał się prowokować. Jego martwe oczy powoli napełniał blask, biały proszek zaczynał działać.

– Dwie sprawy – szepnął. – Musimy się osłonić przed Mohrem. Achajka, wsiadaj na konia, bierz cały zwiad i uwalniaj wszystkich niewolników, jakich uda ci się dosięgnąć. Zasugeruj im przy okazji, że na Północy Luan wycofało wszystkie wojska, jak chcą grabić w odwecie, to najłatwiej tam. Niech Harmeen dostarczy ci tyle zdobycznej broni, ile zdoła. Wyślij Lanni na płytkie rozpoznanie. Gdzieś w okolicy Luan musi przecież mieć jakieś magazyny wyposażenia…

– Przecież jak skierują się na północ, wpadną wprost na Mohra – mruknęła Achaja.

– I o to chodzi. Niech mu zaciemnią obraz tego, co się naprawdę dzieje.

– Kurwa, Biafra! Sama byłam niewolnicą. Nie mówię przecież, żeby zaraz wszystkim ludziom zrobić dobrze. To się nie da, ale… – zacięła się nagle. – Dobra. Powiedz mi jedną rzecz. Czy nawet jak człowiek chciałby zachować się choć troszeczkę po ludzku, to w rezultacie zawsze będzie musiał zostać świnią?

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Po pierwsze, masz wybór: możesz zamiast niewolników rozpierdolić własną armię i własne siostry, słyszałaś przecież, że mamy nóż na gardle. Po drugie: jeśli chcesz być skuteczna w polityce, musisz w końcu zostać świnią, ale też nikt ci nie każe, możesz zająć się wypasaniem kóz i być dla nich bardzo dobra i miła. Po trzecie: niewolnicy też mają wybór. Ty im nie wydasz rozkazu, że mają palić i rabować na Północy. Ty im tylko zasugerujesz taką możliwość. Jeżeli nie będą chcieli, to mogą spokojnie udać się tam, gdzie zapragną i nikt im nic złego nie zrobi… – uśmiechnął się perfidnie i nachylił nad stołem. – Więcej, złotko! – wysyczał. – Upoważniam ciebie do poinformowania ich wszystkich, że mogą iść i osiedlić się w prowincji Negger Bank, tam teraz nie ma luańskich chłopów. Każdy będzie miał zagwarantowane małe poletko do uprawiania, dostanie za bezdurno! I jeszcze, każdemu, kto będzie chciał pójść do Negger Bank albo wracać spokojnie do domu, dasz z naszej wojskowej kasy cztery brązowe na podróż, żeby nie zdechł z głodu. I co? Czy teraz to jest uczciwa propozycja?

– Uczciwa to by była wtedy, gdybym mogła im powiedzieć, że na Północy czyha Mohr!

– A nie, nie… Tego nie możesz powiedzieć. Ale dasz uczciwy wybór. Chcesz? Morduj i rabuj! Tu jest broń, a tu kierunek marszu! Ale nie chcesz? Dostaniesz cztery brązowe na drogę. Nikt ci nic złego nie zrobi. A do tego damy poletko pod uprawę i, niech mnie, jeszcze dam kwity na kredyt, żeby se ziarno mogli skombinować. Dobrzy ludzie mają zagwarantowany spokój. Czegoś takiego nikt nigdy w historii całego świata nie zrobił dla obcych śmieci! Nikt! Nigdy! Nigdzie!

– Dajesz, bo wiesz, że niewielu skorzysta!

– Owszem. Ale dobrzy ludzie dostaną swój spokój. A złych Mohr rozsmaruje na Północy. Sam przy tym grzęznąc.

– W obozach… – szepnęła, czując coś dziwnego, coś, co ją dławiło, to nie były łzy, to było coś, czego nie potrafiła nazwać. – W obozach dla niewolników nie ma dobrych ludzi.

– Dlatego też sądzę, że nie zubożę naszej kasy. Druga sprawa. Weź trzy kompanie, ze trzysta najbardziej doświadczonych dziewczyn ze zwiadu. Niech się przebiorą za chłopki i mieszczanki. Daj im sporo złota. Muszą nas wyprzedzić i dostać się do Syrinx razem z ostatnimi uciekinierami. Wojsko pewnie już nie wpuszcza całych fal ludzi, ale, jeśli ktoś ma złoto… Może im się uda. Na umówiony znak muszą się rzucić od środka na wyznaczoną bramę i otworzyć nam…

– Rozsmarują je w trzy modlitwy.

– Trudno. Muszą spróbować, to nasza jedyna szansa.

Biafra wstał i skinął na gospodarza.

– Wino było dobre, obsługa świetna – rzucił mu całą swoją sakiewkę bez odliczania. – Masz. Niech przynajmniej jeden człowiek na świecie wspomina mnie dobrze – roześmiał się.

Gospodarz oszołomiony runął na kolana i bił pokłony. Achaja i Suhren wstali chwilę później. Wymienili się spojrzeniami, a potem powlekli w stronę oczekujących oddziałów.

– No proszę – Suhren wzruszył ramionami. – Naprawdę wyzwolicie niewolników. Sądziłaś, że kiedykolwiek do tego dojdzie?

– Nie wiem. Nigdy w naszych planach nie było zajęcia całego Luan…

Roześmiał się na cały głos. Minęli klęczącego w amoku gospodarza, który właśnie przekonał się, że w rzuconej mu, pękatej sakiewce są same złote monety.

– Świetna knajpa – uśmiechnęła się Achaja. – Przypomniało mi się dzieciństwo.

– Bywałaś w takich jako mała dziewczynka? – zażartował Suhren.

– U nas w pałacu też był taki pomost. Kurde. Myślałam, że się poryczę.

Odwrócił głowę, nie chcąc jej krępować. On właściwie nie pamiętał swojego domu. Rodziców stracił podczas wojny domowej. Wychowywał go wuj. W wieku dwunastu lat trafił do wojska, najpierw jako giermek jakiegoś rycerza, potem pomocnik przy katapulcie. W wieku piętnastu lat stanął już w linii, mając szesnaście został setnikiem, strategiem w trzy lata później. Dowodził słynnym legionem Moy, tuż przedtem, zanim Virion go nie skasował pamiętnej nocy. Potem kupiło go Luan, dało ogładę i zaproponowało dowodzenie korpusem. Teraz kierował ruchami Armii Arkach. Nie bardzo znał pojęcie domu. Nie wiedział, co to szczęśliwe dzieciństwo, do którego można wracać we wspomnieniach. Domem dla niego było miejsce, w którym właśnie przebywał. Dzieciństwa nie potrzebował do niczego.

Nie rozumiał chlipiącej dziewczyny, ale miał na ten temat własną teorię. Coś było nie tak ze wszystkimi, którzy byli dobrzy w mieczu. Znał pięciu prawdziwych mistrzów, pięciu szermierzy natchnionych. Każdy z nich… nieszczęśliwy jak szlag. Albo wariat. Taki Nolaan. Nie pije, nie dupczy, gardzi wszystkimi, samotny jak szlag. Najlepiej w ogóle do niego nie podchodzić. Niech zdycha. Wiecznie sam, pewnie nawet po śmierci. Virion zachlewa się bardziej niż Biafra. On już nie odróżnia wina od kocich szczyn. Pije cokolwiek, byle było mocne, na okrągło, przez cały czas, na umór, do końca… Hekke. Zanim został niewolnikiem, kompletnie mu odbijało. Rzucał się na wszystkich. Wystarczyło, że ktoś kichnął w jego obecności i już miał obrazę gotową. I jeszcze musiał mieć wszystkie dziewczyny w zasięgu wzroku. Jeśli jakaś mu odmówiła, prowokował i zabijał jej ojca, chłopaka, męża, braci, bez znaczenia. Kompletny wariat. Lirion z Troy. Zupełny porąbaniec. Przez całe życie wydawało mu się, że traci talent, że zaczynają mu drżeć ręce. Potrafił stać pół dnia, trzymając w dłoni najcieńszą kartkę papieru i ślepić oczy aż do załzawienia, czy przypadkiem nie zadrży. Żeby się sprawdzić, brał najgorsze zlecenia. Podobno można było wleźć do niego do domu nawet w środku nocy, obudzić kopniakiem i dać dziesięć srebrnych za zabicie byle oprycha. A on leciał i załatwiał sprawę. Za byle ochłap. A… w końcu zabiła go pałami zwykła chłopska rodzina, w biały dzień, na trotuarze centrum stolicy Troy, bo się zlitował nad dziećmi i chciał dać jałmużnę.

I na koniec Achaja. Dziewczyna o przeraźliwie czarnych oczach i totalnie porąbanym umyśle. Zupełne przeciwieństwo Nolaana. Lubiła pić, lubiła się kochać, nawet z inną dziewczyną, lubiła ludzi, być może nawet tych, których zabijała. Rozbeczany mazgaj z głową naładowaną idiotycznymi wspomnieniami, co jednak nie przeszkadzało jej zabijać równie sprawnie, jak Virion. Taka to zawsze powie „kocham cię” w momencie ucinania głowy. Wykona każdy rozkaz… Pani major, „Rzeźnik”… świetne przezwisko. Całkiem niezły żołnierz. Nawet dowódca – pamiętał jak oderwała swoje oddziały od jego zwycięskich wojsk dokładnie w momencie, kiedy sądził, że już ich ma na widelcu. Polityk do dupy. Miękka i twarda. Wiedział już, że lepiej do niej nie podchodzić jak miała okres – była wściekła jak osa, potrafiła dać w pysk za samo spojrzenie, potrafiła kopnąć w amoku i złamać komuś nogę. Kiedy jednak nie miała okresu, to jej własny oddział nazywał ją „Laleczka”. Liniowi żołnierze, których wszak, jak każdy dowódca, mogła posłać na śmierć, a jednak… Nazywali ją „Laleczką”. „Maskotką”. Dziewczyny twierdziły, że przynosi im szczęście. Maskotka i Rzeźnik. Silna jak dziesięciu kowali – słaba jak niemowlę. Biafra mógł z nią zrobić, co chciał. Babski porąbaniec. Potrafiła mówić jak w najlepszych pałacach, potrafiła kląć bardziej wulgarnie niż najgorszy żołnierz. Ktoś z kim Suhren, być może po raz pierwszy w życiu, mógł się porozumieć, ale tak dziwna, że rzadko próbował. Inteligentna, naiwna, wrażliwa, dzika, kompletnie nieobliczalna, śliczna dziewczyna o oczach potwora zasłoniętych czarnymi szkłami.

Doszli do drogi w milczeniu. Czekała ich niespodzianka. Pluton Achai zgromadzony wokół jakiegoś faceta z kocem na głowie, który klęczał na środku. Shha z nożem w ręku trzymała mu but na ramieniu.

– Cześć Laleczka – krzyknęła Lanni. – Mamy dla ciebie prezent!

– No – dodała Shha. – Chcesz wiedzieć, kogo złapałyśmy na patrolu?

Harmeen przeciągnęła się, ziewając.

– Pokażcie jej, dziewczyny. Bo się zsika z ciekawości.

Shha zdjęła nogę z ramienia faceta, podniosła go jednym szarpnięciem i ściągnęła z niego koc.

Achaja rzeczywiście o mało się nie zsikała. Ze strachu. To był… mistrz Anai! Cofnęła się odruchowo i tylko Suhren za plecami uratował ją od upadku. Mistrz Anai patrzył na nią obojętnie. Z całą pewnością rozpoznał swoją byłą ofiarę. Jednak nie bał się. Było to wyraźnie widać. W jego oczach nie było cienia strachu! Dlaczego…?

– Co z nim mamy zrobić? – uśmiechnęła się Shha. – Na pal? Powolutku, powolutku?

– Może na paseczki mu skórę i do mrowiska? – spytała Lanni.

– Albo teraz my mu będziemy wbijać malutkie igiełki, co? – mruknęła Zarrakh.

– P… – Achaja z trudem przełknęła ślinę. – Puśćcie go… – potarła nerwowo twarz, bo nagle poczuła swędzenie. Nie mogła zrozumieć, co się dzieje w jej wnętrzu. Dlaczego on się nie bał? Poczuła, że nagle bolą ją piersi. Swędzą, palą, pieką i… i jeszcze… ścisnęła kolana, jak mogła najsilniej. Dlaczego ona, ona… ona nie może… Kurde!

– Puśćcie go! – powiedziała zdecydowanie. – Taki fachowiec zawsze się przyda.

Suhren potwierdził ruchem głowy. To było bardzo rozsądne. Dziewczyny jednak nie mogły zrozumieć. Jedynie mistrz Anai wiedział dobrze, co się dzieje. On to już przeżył. Nie raz, prawdę mówiąc. Podczas pałacowych przewrotów wielokrotnie wpadał w ręce swych byłych ofiar. Za pierwszym i drugim razem bał się. Potem nie. Nie wiedział, dlaczego, ale… żadna z jego ofiar nie mogła mu zrobić nic złego. Pamiętał jednego księcia z prowincji. Torturował go trzy dni. Doszli prawie do ostatecznej granicy. Może w rok później wpadł w jego ręce. Wyniesiony dziwnym kaprysem łaski cesarza książę wziął mistrza do swojej siedziby w górach. Zapewnił wszelkie wygody. I tylko czasem kazał kogoś torturować. Zawsze siedział tuż obok ofiary. Zawsze płakał. A potem… Kolejna zmiana losów, kolejna odmiana polityki. Puczyści atakowali książęcy zamek. Kiedy mury padły, książę zamknął się z resztką obrońców w wieży, ale… zamiast dowodzić swoimi ludźmi, sam położył się na łożu mistrza i kazał się torturować. Do końca. Do śmierci.

Mistrz Anai nie bał się swoich ofiar. Nie wiedział, dlaczego. Nie wiedział, co się z nimi dzieje. Ale był pewny, że nic mu nie zrobią. Popatrzył spokojnie na spoconą nagle twarz dziewczyny z czymś dziwnym na oczach. Kiedy poprosi go o nowe męki? Czy poprosi? Ciekawe.

Mistrz Anai rozejrzał się po skamieniałych ze zdziwienia twarzach żołnierzy wokół. Strząsnął z ramienia rękę tej, co stała najbliżej, i posłusznie ruszył w poszukiwaniu kwatermistrza, który mógł wyznaczyć mu miejsce w taborach.

On tego nie rozumiał. Ale widział to wielokrotnie.

Загрузка...