Bankier Baruch miał rację. Nikt, kto nie był na placu w Syrinx zalanym krwią, wtedy, tej szczególnej nocy, nie zrobił ani dobrych interesów, ani polityki. Żołnierze mówili o nich „weterani”. Reszta społeczeństwa nazywała ich „kliką”. Kronikarze zrobili z tej nieistotnej bitwy fakt o znaczeniu historycznym. Ponieważ nie było właściwej, tej jednej, bitwy o Syrinx, więc fachowcy od słów właśnie to starcie, pozbawione znaczenia, uznali za decydujące o upadku Cesarstwa. Sprzedawało się to dobrze. Ordery z placu, jak go później nazwano, „Zgody” miały dużą cenę na rynku.
Losy dziewczyn potoczyły się różnie. Bei wyleczono skutecznie. Kontynuowała karierę w armii. Została później pułkownikiem, bo miała zawsze ciche wsparcie Achai. Po latach odeszła na emeryturę. Żyła sobie bogato i dostatnio aż do śmierci ze starości.
Zarrakh została posłana do stolicy Arkach. Ślepa i okaleczona znalazła się pod opieką bankiera Barucha.
Ten człowiek był sprytny. Wiedział, że kobieta weteran otworzy mu wszelkie drzwi w stolicy. Omotał ją i ożenił się dwa lata później. Notabene, jak wiele małżeństw z rozsądku, to też okazało się udane. To nie była miłość. To był interes. Dobry interes. Wszystko w porządku, wszystko pod kontrolą. Zarrakh wchodziła na każdą salę balową, z czarną opaską na oczach, w swoim mundurze, z baretkami i odznaczeniami, prowadzona przez męża pod rękę… I… każdy chciał robić interesy z Baruchem, a on potrafił to wykorzystać.
Został najbogatszym człowiekiem w królestwie. A kiedy umarł w wyniku zarazy (bo nie było już Zaana), Zarrakh została najbogatszą kobietą na świecie. Bardzo jej brakowało Barucha, jego troskliwości, opieki, ciepłych słów przy śniadaniu, pieszczot i choćby tego głupiego głaskania po głowie, o które parę razy się pokłócili. Ale trudno. Miała swoje setki sług (albo tysiące). Nigdy się nie dowiedziała, ile, bo nie umiała czytać, a z powodu braku oczu nie mogła się już nauczyć. W każdym razie interesy męża prowadziła sprawnie. Na tyle zdążył ją wyszkolić. I oczy nie były do tego potrzebne. Umarła w wieku sześćdziesięciu lat na grypę (choć tej nazwy wtedy nie znano). Jej dzieci prowadziły interes dalej.
Mayfed osiadła na wsi. W swoim, podarowanym jej przez Biafrę, folwarku. Miała pięć wsi. Ignorowała wszystko. Powodziło jej się dobrze. Nie miała zamiaru mieszać się w politykę. Okoliczne chłopskie dzieci uwielbiały ją, bo była szczodra i potrafiła zastrzelić każdego, najmniejszego nawet ptaka, który dziobał ziarno na polu. Z karabinu, prawie w ogóle nie mierząc. Dzieciaki szalały za nią, ale jeszcze bardziej szalały za ciocią Zarrakh, która odwiedzała dość często siostrę. Później chwaliły się przed dziećmi z innych wsi.
– Ale fajna jest ciotka Zarrakh! – krzyczały.
– Dlaczego?
– Bo wszyscy się ustawiają w kolejkę, a ona rozdaje prezenty. Jest najbogatszą kobietą na świecie.
– O kurde… (westchnienie pełne zazdrości).
– Ale nie wiecie najlepszego! – krzyczały dzieciaki z folwarku.
– Co?
– Zarrakh jest ślepa!!!
– No to co?
– Można się ustawić dwa razy w kolejce i dostać dwa prezenty! Bo ona nie widzi!!!
Zazdrość innych dzieci w tym momencie przybierała wielkość oceanu.
Mayfed pewnego dnia nie trafiła w ptaka na polu. Poszła do domu i odłożyła karabin. Wezwała starą, wsiową czarownicę, żeby przepowiedziała przyszłość. Dwie staruszki zamknęły się w sypialni na pół nocy. Potem, po wyjściu tamtej, Mayfed wezwała rodzinę.
– Umieram – zakomunikowała beznamiętnie. – Ale moja rodzina ma do spełnienia misję. Przez całe wieki, może przez tysiąclecia każda kobieta z mojej rodziny będzie przekazywać swojej córce posłanie.
– Jakie posłanie? – zaaferowały się dzieci.
– Najstarszej daję ten pierścień – wyciągnęła ze schowka obrączkę ze złota z brylantem, w którym wyryte było godło Królestwa Arkach. Dostała go od Biafry za słynną, legendarną już teraz akcję. – Każda z moich córek ma przekazywać go swojemu dziecku. Do końca. W nieskończoność, jeśli zajdzie potrzeba!
Dzieci gromadziły się wokół łóżka coraz bardziej zaciekawione.
– A potem… Może nawet po tysiącu lat. Ostatnia z was odnajdzie pewną kobietę. I powie słowa, które odtąd mają być w tajemnicy przekazywane z pokolenia na pokolenie.
– Jakie to słowa? – spytała najstarsza z córek.
Mayfed wezwała ją gestem drżącej ręki. Oddała pierścień. I szepnęła na ucho kilka słów. Kilka bardzo ciepłych słów. Bardzo, bardzo ciepłych.
– Przekażesz to córce i zobowiążesz, żeby ona przekazała to swojej – Mayfed opadła na poduszki. – I tak do końca świata, jeśli będzie trzeba!
– Tak, matko – dziewczyna uklękła przed łóżkiem.
– To misja, którą musicie wypełnić, brnąc przez otchłanie czasu. Musicie tego dokonać!
– Tak będzie, matko – powtórzyła dziewczyna.
Mayfed umarła w nocy. Nie cierpiała.
Harmeen została dowódcą ochrony pałacu. W końcu miała znajomości u samej władczyni. Konkretnie Achai. Zarabiała tyle, że w końcu jej odbiło. Szlajała się po karczmach, dawała dupy temu, kto chciał. Rozeszło się: „Chcesz mieć fajną laskę? Bierz Harmeen. Ona zrobi wszystko!”. Bawiła się. Miała bardzo fajne życie, aż do dnia śmierci Achai. Potem zresztą też nie było jej źle. Choć trochę dręczyły ją wyrzuty sumienia. Ale zabawa była najważniejsza. I naprawdę nieźle jej to wychodziło. Ona po prostu lubiła te numery, lubiła zapomnieć, lubiła mężczyzn i to, co z nią robią. Było naprawdę ekstra. No kurde, zero filozofii, facet w łóżku, to jest to!
Zastrzelono ją w wieku czterdziestu pięciu lat. Przypadkiem. Podczas awantury w burdelu.
Shha była przy Achai do samego końca. To jest do trzydziestego siódmego roku jej życia. Bardzo się pokochały, choć kłóciły się prawie każdego dnia. Ale w dupę! Co tam kłótnie? Czy to jest ważne? Czemu w ogóle człowiek zajmuje się takimi bzdurami? Były siostrami. I tylko to się liczyło. Wspierały się wzajemnie, trzymały razem, przyjaźniły tak, że każdy mężczyzna Achai czuł wręcz zazdrość.
No, ale trudno. Achaję zasztyletowano w trzydziestym siódmym roku życia. Shha nie była taka jak Harmeen, która po tym fakcie zamknęła się w celi, żeby podyktować pamiętniki: „Kronika podboju. Atak na Syrinx”. Potem jej zresztą przeszło. Shha cierpiała potwornie, ale była prostym człowiekiem. Wybrała karierę w wojsku, a mając odpowiednie koneksje również szybko, jak Bei, awansowała. Została generałem.
Zginęła podczas ataku na miejscowość zwaną „Weź ten zamek”. No tak się to dziwnie nazywało. Właściwie akcja wojsk Arkach przypominała słynną akcję Mohra pod Negger Bank. Tyle, że Shha teraz atakowała. Pokonała mur dzielący ją od wojsk Chorych Ludzi i zdobyła ich działa. Była lepsza od Mohra. Właśnie krzyczała: „Odwracać armaty!”, kiedy trafił ją snajper.
Leżąc pod jakimś wozem, słyszała jeszcze żołnierzy Chorych Ludzi, którzy krzyczeli po kontrataku: „Pani generał! Pani generał! Zaraz przyjdzie lekarz!”
Już nie doczekała. Ale powiedziała im jeszcze: „A w dupie mam lekarza. O kurwa, jak boli”.
Umarła wśród wrogów. Ale nawet oni zdejmowali czapki na widok jej ciała. Widzieli ją w akcji. Odczuli makabryczną siłę jej ataku na własnej skórze. To był szacunek żołnierzy dla żołnierza.
Więc właściwie umarła wśród swoich. A przynajmniej wśród tych, którzy ją rozumieli i którzy czuli to samo. Wilczyca umarła wśród stada innych wilków.
Arnne po wpadce ze śmiechem na ślubie Achai i podesłaniem słynnego listu Biafrze, który spłodziły razem z Harmeen dla dowcipu, wolała się wycofać z życia publicznego. List traktował o tym, że Achaja woli dziewczyny od mężczyzn, czego żywym dowodem jest Shha. Biafra to zignorował i nic go w tej sprawie nie interesowało. Natomiast politycy nie odpuszczali i robili Arnne dużo przykrości. Niepotrzebnie. To był naprawdę tylko dowcip, aczkolwiek osadzony jakoś tam, w rzeczywistości.
Arnne w każdym razie odsunęła się i szkoda. Może, gdyby była w pobliżu, nie doszłoby do „nocy sztyletów”, kiedy zamordowano Achaję.
Czarownica zmarła w wieku prawie siedemdziesięciu lat, w posiadłości swojej matki. Ze starości.
Annamea naprawdę została królową Dahmerii. Najpiękniejsza kobieta świata, z nieruchomą połową twarzy, bliznami, czarną opaską skrywającą pusty oczodół i w galowym mundurze ze wszystkimi odznaczeniami robiła piorunujące wrażenie. A poza tym legenda: pułkownik wojsk Arkach, kohortnik elitarnego Ciężkiego Korpusu Szturmowego, dowodzący nim podczas walk ulicznych, agent numer jeden w historii świata – przez lata tkwiący przy najważniejszym ośrodku decyzyjnym wroga i nieodkryty do końca. Zgromadzenie Ludowe wybrało ją bez dyskusji, od razu po śmierci poprzedniego króla. Towarzysząca jej legenda powiększyła się jeszcze później. Dziewczyna miała po prostu praktykę w rządzeniu nabytą na dworze Cesarstwa Luan (i to zdobytą u samego źródła). Wyprowadziła Dahmerię z politycznej izolacji (no, przecież znała dość blisko cesarzową Achaję, więc to naprawdę nie był problem). Potem stworzyła ekonomiczne podstawy rozwoju góralskiego społeczeństwa.
Kilkaset lat po śmierci stawiano jej jeszcze pomniki. Długo mówiło się: „Jeśli coś robisz, zrób to dobrze! Jak Annamea!”. To stało się ludowym przysłowiem. A ona po prostu doprowadziła królestwo do samowystarczalności. Rozwinęła handel, manufaktury, otworzyła kopalnie, w których eksploatowano wszystkie skarby ukryte pod zaśnieżonymi szczytami. Nikt już nie musiał iść gdzieś w zarazę daleko, żeby ginąć na zapomnianym przez wszystkich spłachetku świata. Mógł się utrzymać u siebie. Zarobić na rodzinę. Mieć normalne życie i dzieci, które też miały perspektywę na zwykłą pracę. I tyle.
Górale nie są wymowni. Ale sławili ją w swoich podaniach przez setki lat. Rzeźbili w drewnie te swoje figurki. Stawiali w miasteczkach i na rozstajach, żeby upamiętnić dziewczynę z obcego kraju. Bo górale może naprawdę nie są wymowni. Ale są bardzo pamiętliwi. Na dobre i na złe. Tym razem poszło „na dobre”. I nie zapomniano jej tego. Nigdy.
„Jeśli coś robisz, zrób to dobrze! Jak Annamea!” – wtłaczano uczniom do głowy długo, długo później – w bardzo odległej epoce.
Sirius i Zaan przeszli do historii. Aczkolwiek pewnie nie tak, jakby chcieli. W każdym mieście, po obaleniu władzy Zakonu, zaczęto kuć pomniki pod tytułem: „Tyranobójcy”. Z reguły przedstawiały trzech gołych mężczyzn i jedną nagą kobietę. Wszyscy z obnażonymi mieczami w dłoni. Ci ludzie to Sirius, Zaan, Biafra i Achaja. Wspaniałe osiągnięcia rzeźby z końca antyku. Podziwiane setki lat później. Dlaczego występowali na golasa? Do tego przyszli badacze nie doszli. Taki był po prostu styl ówczesnych przedstawień.
Niemniej obywatele różnych państw, wiele wieków później składali kwiaty pod tymi pomnikami w różnych miastach. „Tyranobójcy” – to było coś. Każdy miał swojego tyrana, ale niewielu chciało pójść na niego z mieczem. Więc kwiatki były symbolem sympatii, a nie współszaleństwa. Łatwiej dać kwiatek, niż pójść z butelką benzyny na czołg. A sumienie czyste.
Kilkaset lat później pewien poeta potrzebował natchnienia, by napisać poemat o zmianie porządku świata. Najbardziej pasowali mu jednak młodzi wiekiem „spiskowcy”, bo chciał w to jeszcze włożyć historię miłosną, więc spłodził dzieło o nazwie „Sirius i Achaja”. Obydwoje stali się więc symbolami kochanków uwikłanych w politykę na dalsze kilkaset lat. Oczywiście w przepięknej pieśni Sirius dożył „nocy sztyletów”, podczas której zadźgano Achaję i wypił truciznę, łkając nad jej grobem. Piękne. Rzecz, która stała się symbolem nie do obalenia przez trzeźwiejszych historyków. Później nazwano to poematem miłosnym wszech czasów.
Chłopczyk, który tkwił ukryty wśród gałęzi drzewa podczas masakry na schodach stolicy Troy i był świadkiem mordowania Rady Królewskiej, też napisał przepiękny wiersz. Rękopis dotrwał do następnej epoki i na jego podstawie nakręcono dość słynny film. Tym razem Orion, Sirius i Zaan występowali w roli oprawców. Tak w historii bywa – raz na wozie, raz pod wozem. Normalne.
Pośmiertny żywot Zaana był jeszcze bardziej ciekawy. Nikt nigdy nie odkrył, że był oszustem. Może poza jednym badaczem, a raczej pisarzem. Historyk amator dotarł do jedynego zachowanego dokumentu, świadczącego, że był w Keddelwach w chwili, kiedy zabito rycerza Zakonu. Wysnuł zupełnie fantastyczną hipotezę, która tak naprawdę opisywała to, co przeżył Zaan. I napisał powieść. Książkę, którą opluto, wygwizdano, darto na akademickich podwórkach i palono.
Bo przecież Zaan był wielki. Dokładnie tak jak przewidział pałacowy matematyk, przyszli badacze odkryli jego świetnie zabezpieczone papiery. I przeczytali „Niezwykłe życie mędrca Zaana, czyli rzecz o tym, jak świat stał się inny”. Byłego świątynnego skrybę nazywano, zgodnie z jego własnymi słowami, „tym, co wstrzymał słońce, ruszył ziemię”. Naprawdę uwierzono w ten idiotyzm. Opis powstrzymania zarazy uznano za początek nowoczesnej nauki. Jak mówił kolejny poeta: „Śmierć kroczyła ulicami miasta, a Zaan powiedział jej: stój!”. Po raz pierwszy w historii.
Nagroda naukowa imienia Zaana była najbardziej prestiżowa. Każdy z pracowników licznych uczelni chciał ją mieć. Ale nie było to łatwe. Trzeba było naprawdę się wykazać.
Słusznie więc sam przewidział: „wszystkie życzenia się spełniają”. Choć perfidnie. Naprawdę przecież powstrzymał zarazę. Ale teorię heliocentryczną po prostu ukradł. Nikt nigdy nie dowiedział się o jego oszustwie, które powinno przejść do historii szaleństwa i zająć w niej pierwsze miejsce. Poza jednym pisarzem, którego za to wygwizdano.
Niemniej, jeśli istnieje życie pozagrobowe, powinien być szczęśliwy. Jego imię zapamiętano. Powtarzano je przez wieki.
Nie było już skrybów świątynnych, na których pamięci tak mu zależało. Ale każdy w miarę wykształcony człowiek znał jego imię. Przez tysiąclecia.
Nikt też nie wiedział, że był żołnierzem, choć na cywilnym froncie. Że wygrał w grze, w której szanse były mniejsze niż urodzenie słonia przez lwicę.
Sama Achaja wyszła za Księcia Oriona. On natychmiast, po „zupełnie naturalnej” śmierci króla, objął władanie w Troy. Jej dostał się tron w Arkach. Matka Biafry abdykowała i to wcale nie dlatego, że czuła oddech Miki na plecach. Była po prostu rozsądną kobietą.
Orion i Achaja stworzyli najpotężniejsze małżeństwo na świecie. Zasadniczo wszystko działo się tak, jak chcieli. A może dokładniej: tak jak chciał Biafra. Cały świat musiał się podporządkować. Trudno opisać rozkwit, który nastąpił później. Rozkwit ekonomiczny. Bogactwo. Sztuka, handel. Ale… choć nikt z ówczesnych ludzi tego nie widział – to jednak rozkwit i błogostan zabijał coś, czego nikt z tych czasów nie potrafiłby nawet określić słowami. A chodziło o „matkę wynalazków”. Inwencję. Rozwój nauki, którą powinna rodzić paląca potrzeba.
Orion zmarł dwa lata później. Tym razem naprawdę z zupełnie naturalnych powodów. Były pomysły, żeby wydać Achaję za którąś z jego córek, ale upadły, bo żeglarze odkryli nowy ląd, obfity w bogactwa i bardzo potrzebne stało się władanie nad cieśninami Księstwa Linnoy. Trudno. Akcja militarna się nie opłacała, więc Achaję wydano za młodego księcia. Chłopak miał wtedy siedem lat. Achaja, chcąc pocałować „pana młodego” w świątyni, musiała kucnąć, bo dziecko było za małe. Arnne i Harmeen po prosty wyły ze śmiechu i musiano je wyprowadzić. Cieśniny przejęto chwilę później zupełnie oficjalnie, dokładnie w momencie, kiedy Biafra tworzył jeden monstrualny organizm państwowy składający się z Arkach, Troy i „kraju Syrinx”, jak zwano resztki Cesarstwa. Zajęło to prawie rok i dopiero potem Mika mógł wyeliminować młodego księcia. Linnoy też stało się częścią ogromnego państwa.
Nareszcie doszło do spełnienia się marzeń Achai. Wyszła za Biafrę. On został cesarzem, ona cesarzową.
To były najpiękniejsze lata jej życia. Kochała go! Naprawdę go kochała!
Biafra był alkoholikiem, ale ignorowała to. Pili razem. Ich zwykły dzień wyglądał mniej więcej tak: najpierw śniadanie, miłość, potem zaczynali pić. Potem gdzieś w południe, znowu zaczynało im się chcieć spać Więc jakaś drzemka. Potem może obiad. Załatwienie najpilniejszych spraw. Trzymanie się za ręce. Patrzenie na siebie. Picie alkoholu. I było fajnie. Naprawdę – najpiękniejsze lata jej życia. Chwile szczęścia. Radości. Zaspokojenia.
Niestety, Biafra umarł po trzech latach na marskość wątroby.
Achaja została sama władcą całego znanego świata.
„Imperium Biafry”, jak je później nazwano, trwało jednak dalej. Potrzebowało przeciwwagi i ekspansji. Doszło więc do wojny z królestwem Chorych Ludzi, które urastało już do drugiej potęgi ekonomicznej. Imperium i królestwo dzielił Wielki Las. Spalono go w trakcie jednej kampanii trwającej niespełna rok. Rzezie i masakry trwały jeszcze wiele lat, ale nie dotyczyły przecież przytłaczającej liczby obywateli. Rządy Achai historycy porównywali raczej do „złotego wieku”, kiedy rozwijała się sztuka, handel, produkcja, zupełnie nowa polityka i sposób załatwiania spraw.
Sama Achaja stała się symbolem walki o wolność. Kilkaset lat później jeszcze robotnicy w pewnym mieście szli na samobójczy strajk z jej imieniem wypisanym na transparentach. Pamiętano ją.
Historycy oczywiście też robili swoje. Lesbijka, potwór, sadystyczny morderca, oprawca, niezrównoważona psychicznie. Co innego pisało się w podręcznikach dla dzieci, gdzie była narodowym bohaterem. Co innego pisało się w uczelnianych opracowaniach, gdzie urastała do rangi zboczonej sadystki.
Tak zawsze jest w historii. Problemem jest mizeria źródeł. I trzeba się domyślać. Legenda zrobiła z niej bohaterkę, pod której pomnikami dzieci składały kwiaty w państwowe święta. Historycy zrobili z niej kretynkę sterowaną przez Biafrę, zboczoną, skrzywioną, pogiętą psychicznie.
Dwa obrazy:
– oficjalny to „Tyranobójca”. Bohater narodowy, twórczyni Złotego Wieku w dziejach świata, mecenas sztuki, „ta, którą sławili poeci”, natchnienie architektów, kobieta, która obaliła reżim Zakonu, dzięki której dzieci nie były już głodne i zyskały nadzieję. I złotymi zgłoskami: ta, która zniosła niewolnictwo! Za jej rządów pojawiło się nawet coś takiego jak edukacja i przytułki dla biednych.
– naukowy: amoralna terrorystka, militarystka, zwolenniczka represyjnych rządów, przeciwnik ekologów (bo spaliła Wielki Las), ewidentna alkoholiczka, zboczona seksualnie, wysyłająca ogromne armie gdzie się dało i w ogóle połamana psychicznie, o czym świadczą nieliczne źródła, które się zachowały.
Który z obrazów jest prawdziwy?
Kiedyś, podczas tych krótkich lat z Biafrą, była naprawdę szczęśliwa. Miała tego swojego mężczyznę w zasięgu ręki. Mogła mruczeć mu na ramieniu. Miała do kogo się przytulić. Kochała go do szaleństwa. Miała też Shhę. Dotknęła swojego kawałka szczęścia. Choć tak długo musiała na to czekać.
I niech tak zostanie. Bez znaczenia, czy bohater narodowy, czy zboczona terrorystka. Niech mówią, co chcą. Niech psy szczekają. Niech zrobią to, co ona, a jak nie potrafią, to niech szczekają sobie dalej. „Psom szczekać zawsze dozwolone” – jak mówił poseł Cesarstwa po pojedynku z Virionem.
Niech tak zostanie. Kim była? Czy to ważne? Jak mało istotne są słowa.
Zostawiła coś po sobie. Była kimś. Kilkaset lat później robotnicy szli na samobójczy strajk z jej imieniem na transparentach. Coś po sobie zostawiła.
Achaja zginęła zasztyletowana w wieku trzydziestu siedmiu lat. Miała ten problem, że była bezpłodna. Nie udało się sprokurować jej dziecka, choć zajmowali się tym mistrzowie w danym fachu. Cesarzowa bez potomstwa to młyn na wodę różnych koterii. Wszelkie adopcje mogły być przecież anulowane. A władza mamiła, kusiła, oszałamiała. Kilkunastu spiskowców dopadło ją na schodach pałacu. Była tak pijana, że ledwie odbiła dwa ciosy. Jedenastu sztyletom udało się dosięgnąć jej ciała. Żołnierze rozstrzelali napastników, ale to już było bez znaczenia.
Shha, ciągnąc ją za rękę, mówiła:
– Siostro, nie mogę cię podnieść, bo wyglądasz jak jeż. Z każdej strony coś sterczy.
Płakała, pomstowała głośno, wykrzykiwała najohydniejsze inwektywy na zabójców. I co chwilę pytała:
– Siostro, żyjesz?
– Siostro, żyjesz?
– Siostro…
Achaję, jak głosi legenda, zapakowano do trumny wypełnionej żywicą. Podobno zamurowano ją w jednej z wielkich bram Syrinx. Podobno… Nikt nie wiedział dokładnie.
Mniej więcej w tym czasie, gdzieś daleko, w miejscu, które od Syrinx dzieliły wręcz niewyobrażalne odległości, za nieprzebytą czarną pustką w innym świecie… dwóch braci pojechało nad brzeg morza. Do malutkiej miejscowości. Ustawili na polu dziwną konstrukcję. Wyglądało to jak ogromna katapulta. Na niej umieścili niesamowity aparat zbudowany z płótna, drewna i metalu.
Bracia rzucali monetą, chcąc wylosować, który z nich poleci pierwszy. Jeden z nich położył się w niewielkim dwupłatowcu. Ktoś uruchomił silnik. Urządzenie wyrzucone przez katapultę wystartowało nagle i wykonało pierwszy lot dzięki terkoczącemu silnikowi. Bracia gratulowali sobie wzajemnie. Ktoś zrobił zdjęcie. Mały chłopak pobiegł nadać telegram.
Konstrukcja z drewna, płótna i metalu nie była zdolna polecieć tak wysoko, żeby przekroczyć czarną pustkę. Ale Ziemcy zrobili właśnie pierwszy krok.
Zamierzali później polecieć wyżej i dalej. Bez strachu chcieli kroczyć cienistym gościńcem. A to nikomu nie wróżyło dobrze.
Cesarzowa Achaja zginęła zasztyletowana mając trzydzieści siedem lat.
KONIEC
Ale nie jest to koniec historii jej życia.