ROZDZIAŁ 3

Wysłannik miał na sobie strój pustynnego łowcy niewolników. Wytatuowane godło pomiędzy palcem wskazującym a serdecznym było jednak prawdziwe. Z odpowiednim błędem w odpowiednim miejscu umieszczonym tak, by ci, którzy chcieliby je podrabiać, musieli znaleźć gdzieś na świecie drugiego człowieka z tak unikalną fałdą skóry między palcami. Teoretycznie możliwe, ale nie do zrobienia w krótkim czasie.

– Mów – rozkazał Zaan.

– Panie. Wąwóz zablokowany. Nasze oddziały posuwają się imperialną drogą numer cztery, nie napotykając poważniejszego oporu.

– Gdzie są główne siły przeciwnika? – przerwał Orion.

– Nie wiem, wielki panie – posłaniec pochylił głowę.

– Co się dzieje? Co z bitwą?

– Tak jak było w rozkazach. Jedynie niewielka część naszych sił wzięła udział w bitwie powstrzymującej. Reszta przeszła bokiem i…

Przerwały im okrzyki przed namiotem. Wysokiej rangi oficer wprowadził gońca poczty konnej.

– Wielki Panie – goniec nawet nie usiłował udawać, że wykonuje ukłon. Płacono mu za przebyte odległości i wiadomości, które dostarczył. Był pracującym człowiekiem i po prostu bardzo się spieszył, bo zależało mu na pieniądzach – Nadchodziły zupełnie inne czasy… – Biafra zdobył Negger Bank! Armia ekspedycyjna Arkach zamknęła się w murach miasta!

– Bogowie! – Orion aż podskoczył w stanie najwyższej ekscytacji. – Biafra jest w mieście???

– Tak, panie. Suhren wycofuje swoje oddziały. Na zachodzie ogólna panika, chyba okopują się przy węźle drogowym pod LaMoy. Była straszna bitwa…

– Mów – wrzasnął Orion. Przez chwilę wydawało się, że nie pamiętał o swoich dostojeństwach i tytułach. Przypominał teraz małego chłopca, który rozpaczliwie potrzebuje wiadomości o rodzicach, którzy zbyt długo nie wracają z targu, a wokół zapadają ciemności. – Mów!!!

– Tę bitwę nazywają „masakrą pod Negger Bank”. Mohr i Tepp pokonani. Podobno Biafra miał tysiąc armat i rozstrzeliwał Luańczyków z dalekich, bezpiecznych pozycji.

– A… Biafra miał chociaż tysiąc ludzi w linii? – spytał bardziej trzeźwy, jeśli chodzi o fakty, Zaan.

– Nie wiem, panie. Nazywają to „masakrą pod Negger Bank”. Miasto w rękach Arkach. Drogi zapchane uciekinierami. Stamtąd jadę, panie. Bezhołowie. Wojsko walczy z własną ludnością. Nie ma żadnej administracji. Panika.

– Zaraz, zaraz, zaraz – przerwał mu Zaan. – Biafra, mając ledwie kilka tysięcy żołnierzy, pokonał Mohra i Teppa naraz?

– Tak mówią, panie. Na miejscu bitwy nie byłem. Ale widziałem drogi zapchane uciekinierami i luańskie wojsko zabijające własnych poddanych. Tam się morduje, grabi i pali. Bezhołowie, panie.

– Powstrzymają Biafrę?

– Nie mnie rozstrzygać, panie. Ja tylko wieści przewożę.

– No, ale jadąc do nas, coś przecież widziałeś! Gdzie nasze wojska? Gdzie luańska armia?

Było coś bardzo śmiesznego w sytuacji, w której Wielki Książę Królestwa Troy, dowódca Armii Zachód, która atakowała właśnie Luan, wypytywał w sprawach wojskowych Luańczyka, być może patriotę, lojalnego pracownika luańskiej poczty konnej. Problem w tym, że „Konny ekspres”, istny cud techniki przekazywania informacji, został stworzony przez Biafrę i Zaana jako przedsięwzięcie czysto komercyjne, za pieniądze Troy. I w zasadzie luański kurier, choć być może był patriotą, musiał zdać sprawę przed swoimi mocodawcami, jak każdy pracownik przed swoim dyrektorem – interesy ojczyzny nie mogły mieć tu miejsca.

– Panie, wasze wojska widziałem w okolicach stacji 57, 58B i 59F… Ale ja nawet nie wiem dokładnie, gdzie te stacje leżą. Kurierom nie pokazuje się map połączeń. Na każdej stacji specjalnym kodem jest się kierowanym do następnej.

– Jak to nie znasz mapy?

– Mapa naszych połączeń jest ściśle tajna, panie. Być może kilka egzemplarzy ma parę osób w Syrinx. A sami kurierzy są kierowani od stacji do stacji poprzez odczytanie kodu zapisanego na torbie.

– Bogowie! Na cóż taka komplikacja?

Zaan zaczął znacząco chrząkać. Na szczęście Orion był mistrzem pałacowych intryg i zrozumiał w lot. Odprawił obu gońców.

– O co chodzi z tą mapą?

– Noooo… rzeczywiście ma ją tylko kilka osób w Syrinx. Naszych osób. Ma ją także Biafra, no i oczywiście ja.

Orion zaczął się śmiać.

– Kurier, nawet złapany i torturowany, nie może wyznać, gdzie jedzie, bo sam nie wie – Zaan zaczął rozwijać ogromy arkusz. – Przy każdej zmianie konia kierownik stacji odczytuje jedynie fragment kodu i kieruje go do następnej. Nikt nic nie wie i nie może nic zeznać. I dlatego też luańska poczta pozwala nam koordynować nasze ruchy z Biafrą.

– Ja mam wrażenie – przerwał mu książę – że nikt nic nie wie o ruchach naszej armii! Nikt w dowództwie nie orientuje się nawet, gdzie są nasi żołnierze i co robią!

Kościsty palec Zaana przesuwał się po pięknie wyrysowanych oznaczeniach na wielkim arkuszu.

– Stacje 57,58B i 59P. Nasze wojska są tutaj.

Orion rzucił się do mapy sztabowej, usiłując porównać teren.

– Aż tutaj??? I co one tam robią?

Zaan odruchowo wzruszył ramionami.

– Plan był taki, żeby unikać walnej bitwy…

– Wezwać stratega Milte! – krzyknął książę.

Któryś z młodszych oficerów podskoczył z boku.

– Ależ, Wielki Panie! On jest z wojskiem. To może potrwać aż dwa dni!

– Zaraz, zaraz… – Orion spojrzał na Zaana i pałacowego matematyka. – Co wyście wymyślili?

Zaan przygryzł wargi. Plan operacji „Przemienienie” wałkowali z całym ścisłym sztabem przez długie dni. Orion oczywiście słyszał wszystko, ale, mimo że był dowódcą armii, znał się bardziej na polityce niż na dowodzeniu operacyjnym. Te sprawy załatwiał Milte.

Zaczęło się niewinnie. Matematyk jakoś tak głupio przypomniał nieszczęsną zarazę w stolicy Troy i to, że udało się ją pokonać, po raz pierwszy w dziejach, tylko dzięki temu, że zerwano z tradycją. Zaan rzucił jakąś uwagę, że strategia to też wyłącznie tradycja, przekonania zakorzenione od pokoleń. I tak, od słowa do słowa, zaczęli zadawać sobie podstawowe pytania. Co jest najgorsze w prowadzeniu wojny? Walna bitwa, bo jej rozstrzygnięcie to w dużej mierze kwestia szczęścia. Co więc trzeba zrobić? Unikać walnej bitwy. Jak można uniknąć walnej bitwy? Rozproszyć siły przeciwnika. W jaki sposób można je rozproszyć bez wydania walnej bitwy? Zmiażdżyć ich morale małymi, ale bardzo bolesnymi uderzeniami. Ale jak można uderzać, nie wdając się w bitwę? Proste – wystarczy zastopować armię i uderzyć w bok. Potem się wycofać. Przecież znali plany sztabu Luan, bo sami podrzucili im fałszywe własne, a Naczelny Wróżbita zrobił potem swoje.

No i stało się. Za sto lat nie powstanie poemat pod tytułem „Bitwa pod…”, bo żadnej bitwy nie było. Zgodnie z fałszywymi planami dostarczonymi przez „zwłoki Archentara” Armia Luan uderzyła w najwęższym miejscu, między piargami, które nawet nie miały nazwy, i napotkała niewielki w sumie oddział, ale ustawiony setka za setką, setka za setką, setka za setką… Jak długo można atakować, kiedy pierwsza linia ginie jedna po drugiej? Nawet, jeśli to nie są wielkie straty? Jak długo wytrzymają żołnierze, widząc, że dostanie się na pierwszą linię oznacza pewną śmierć?

A tymczasem z boku uderzyły siły główne. Z zaskoczenia, znienacka, szybko. Wbiły się w bok sił Luan, powodując rozgardiasz, panikę, amok. Straty, wbrew pozorom, nie były takie duże, Armia Zachód wycofała się błyskawicznie. Ale wojska Luan nie mogły się zebrać i przywrócić porządku we własnych szeregach.

Ktoś, kierując się logiką poprzednich pokoleń, pomyślał: skoro tamci uciekają, to trzeba ich gonić. Wojska Luan rozciągnęły się w manewrze pościgowym i… I napotkały pierwszą pułapkę. A potem drugą. A potem trzecią. A potem czwartą. Kawaleria Troy (jednak wyciągnięto wnioski z ataku na cesarski orszak) w szybkim rajdzie ogarnęła ich tabory. Żadnej bitwy, żadnych łupów, koniec z tradycją – to był cios jak nożem w blok masła. Wystarczyło spalić wozy. I… I właściwie nie wiadomo było, co dalej. Armia Zachód Królestwa Troy „uciekała” w głąb Luan. Co się działo z resztą spraw, właściwie nikt w sztabie nie wiedział.

Zaan na szczęście nie musiał odpowiadać Wielkiemu Księciu. Tuż przed namiotem sztabowym rozległy się okrzyki wartowników. Któryś z młodszych oficerów podskoczył, by przesunąć wszystkie osłony przeciwsłoneczne. Do zraszanego wodą ze specjalnych spryskiwaczy wnętrza wtargnęła fala suchego, gorącego powietrza, przypominając o upale na zewnątrz. Sam jednak widok księcia Siriusa, który właśnie zsiadał z konia, sprawił, że zrozumieli, jak naprawdę gorąco jest na zewnątrz.

Chłopak słaniał się na nogach, ledwie mógł otworzyć oczy. Gwardziści zostali na zewnątrz, szukając jakichkolwiek naczyń z wodą, a młodego księcia do środka wprowadził, prawie wciągnął, oficer dyżurny.

– Jaka jest sytuacja? – krzyknął Orion. – Gdzie nasza armia?

Sirius dopadł do najbliższego pucharu z winem i zaczął łapczywie pić.

– Wiesz, jaka jest sytuacja, synu?

– Mmmm… – Sirius skinął głową, rozlewając drobne strużki po swoim kaftanie.

– No mów nareszcie!!! Co z Armią Luan? Pobita?

– Poszarpana strasznie – chłopak odruchowo rękawem wytarł usta, ale wyjątkowo nie spowodowało to niczyich komentarzy. – Ale jest. Istnieje jako zorganizowana siła.

– Więc co robi Milte???

Wzruszenie ramion.

– W tej chwili dwie grupy wojsk ciągną w głąb Luan. Nasza i ich. Prawie obok siebie.

– O Bogowie! – Orion zakrył dłońmi twarz.

– Ale jest zasadnicza różnica.

– Jaka?

– Nasze wojska są przekonane, że wygrywają, a ich wojska są przekonane, że przegrywają.

– Tylko tyle???

– No – Sirius skinął głową. – Armie ciągną prawie obok siebie. Ale to my atakujemy, a oni uciekają.

– Tak jak przewidywaliśmy – powiedział Zaan. – Zazbroili się na śmierć i teraz nie mają z czego opłacać najemników. Morale zerowe, dostali kilka klapsów i już zwiewają. A zaraz zaczną się tam bunty i rokosze.

– Skąd wiesz?

– Skoro nasi filozofowie tak dobrze radzą sobie z naszym wojskiem, to pomyślałem, że ich filozofowie równie dobrze poradzą sobie z ich wojskiem. Opłaciliśmy wielu i oni od rana do nocy narzekają na złe warunki, brak żołdu, indolencję dowództwa, durną wojnę, złe jedzenie, okropne warunki i… i nawołują do buntów, dezercji, niewykonywania rozkazów…

– Bogowie? Przecież to Luańczycy! Czy każdy zdradzi swój kraj za pieniądze?

– Ależ skąd. Agenci Biura załatwili im po cichu powołania do wojska. A jak już taki inteligent poczuł na własnej skórze trudy i okropieństwa wojny, to zgłaszał się do niego jakiś „nasz przyjaciel”, załatwiał zwolnienie z najgorszych służb, pomagał, pożyczał pieniądze, mówił o strasznej sytuacji i o tym, że coś trzeba zrobić… Wtedy zdradzali wszyscy. Inteligent to nie człowiek, który będzie walczył z krwawiącymi stopami, gdzieś w zarazę daleko, na morderczej pustyni, wśród poniżającego go chamstwa. Swojego domu może by i bronił. Ale wystarczy, że zobaczy, co to jest wojsko, i już zaczyna ględzić o potrzebie zakończenia wszystkich wojen. I jest przy tym bardzo wymowny. Bardzo skuteczny.

Orion tylko pokręcił głową. Podszedł do wielkiej mapy sztabowej.

– Bogowie! Przecież przerwą nam wszystkie linie zaopatrzeniowe! Przecież…

Sirius wzruszył ramionami.

– Zaopatrzenie i tak nie dociera. Wojsko żywi się tym, co zdobędzie z linii zaopatrzeniowych wroga. Bo go wyprzedza o pół dnia w marszu.

– Jak to wyprzeda o pół dnia? I to oni sądzą, że uciekają, a my, że atakujemy?

Sirius znowu wzruszył ramionami.

– No, z grubsza tak.

– A załogi fortów i tych wszystkich umocnień, które pobudowali?

– Wieją jak zające. Skoro ich własna armia opuściła, to co mają robić? Czekać na nasze zespoły oczyszczania?

– A fortece?

– A fortece to po prostu omijamy…

– No nieprawdopodobne! Nieprawdopodobne zupełnie… Armia sobie idzie przez pole, nie ma żadnej bitwy i… wygrywamy? Wyłącznie dzięki polityce i pieniądzom???

Matematyk pociągnął Zaana przed namiot, w gęsty upał. Tuż pod oczy przechadzających się wart, w tłum gwardzistów ochrony sztabu, którzy poili właśnie konie i szykowali się do zmiany.

– Myślałeś o tym? – matematyk wyjął z sakiewki brązową tutkę. – Bo ja cały czas nie mogę myśleć o niczym innym.

– Co to jest, zaraza? Kasme ci dała? – patrzył, jak tamten wkłada tutkę do ust i wyjmuje jakieś dziwne urządzenie.

– Nie, kupiłem sobie. Od czasu, kiedy mam mnóstwo pieniędzy, kupuję sobie różne cudeńka dla zabawy.

– Ale po co się zadymiać?

– He, he… Patrz na to – matematyk zaczął nakręcać dziwną, metalową maszynę. Zwolnił dźwignię, rozległ się syk stali trącej o krzemień i na szczycie urządzenia wyskoczył mały płomyczek. – Widzisz? Nie trzeba już krzesiwa – przytknął płomyczek do tutki w ustach, a ta zaczęła natychmiast dymić. – Rzemieślnik, od którego to kupiłem, jest teraz majętnym człowiekiem…

– Zabawka – Zaan wzruszył ramionami. – No, ale fakt. Świat się zmienia. Już nigdy nie będzie taki jak dawniej.

– Właśnie o tym chciałem porozmawiać – matematyk wydmuchnął kłąb dymu z płuc.

– O czym?

– O tym, co zrobiliśmy. O tym dziwnym czymś…

– A konkretnie?

– Słuchaj – kolejny kłąb dymu uleciał z ust, formując się w zgrabne kółko. – Jak to jest? Stwierdziliśmy, że cała dotychczasowa strategia to jeden wielki zbiór tradycji. Siedliśmy i wymyśliliśmy coś innego. I to., to coś… działa. To się sprawdza.

– A dlaczego nie miałoby się sprawdzać?

– Słuchaj. Jak to jest, że od tysięcy lat coś się formuje, nabiera kształtu, a potem… potem dwóch ludzi siada, zastanawia się, zaprzecza wszelkim zasadom, wymyśla coś i to… to działa!

Zaan tylko wzruszył ramionami. Matematyk potrząsnął głową, zrzucając z tutki popiół.

– Czy już odtąd będzie tak, że człowiek siądzie, wymyśli coś nowego i… i to będzie działać?

– Nie wiem.

– No powiedz coś!

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – Zaan rozglądał się po piaszczystych pagórkach wokół, ocierając pot z czoła. Poza wojskowymi instalacjami nie było widać śladu cywilizacji. Ale ta cywilizacja drżała właśnie w posadach. Jej fundamenty kruszyły się od nowych koncepcji, od ognia karabinów armii Biafry, od rewolucyjnych działań armii Zaana, od filozofów, z których każdy już poznał swoją skuteczność i nie zamierzał o niej zapomnieć, od racjonalnego myślenia, które potrafiło powstrzymać śmiertelną zarazę, ale i… Ale i od dziecięcego wózka, wieszaka w szafie, prymitywnej i potwornie kosztownej zapalniczki. Cokolwiek by się stało, Konny Ekspres już nie zginie. Nie uda się zapomnieć przewrotu w stolicy Troy. Biuro Handlowe nigdy nie rozwiąże się samo z siebie. Już nic nie będzie takie jak kiedyś.

Zaan obserwował, jak z dalekiego wzgórza ktoś nadaje heliografem. Krótkie błyski słońca odbitego w lusterku: bam, bam-bam-bam, bam-bam… On rzucił pomysł, matematyk wymyślił specjalny alfabet, a jakiś bezimienny oficer saperów skonstruował kilka urządzeń. Kompletny zawód na polu bitwy manewrowej. Ale armijni księgowi rzucili się na to jak psy na rannego dzika. Już nie będzie gońców! Dane o zawartości składów zaopatrzenia docierają w jednej chwili w sposób nie do odczytania dla postronnych obserwatorów. Kwatermistrze nagle wiedzą, gdzie co i w jakiej ilości mają do dyspozycji. Natychmiast. Wystarczy zadać pytanie i po paru chwilach nadchodzi odpowiedź… „Potrzebuję natychmiast dwóch tysięcy sandałów. Kto ma?”. „Mam siedemset – skład numer 122”, „Mam trzysta par – skład 43B”,”Mam nadmiar, niszczeją w rowach wzdłuż drogi królewskiej numer 11”… „Odebrałem. Wysyłam wozy”. Kiedyś trzy dni bieganiny gońców z pytaniami. Teraz trzy modlitwy raptem. To przecież nie zniknie, nawet jeśli w wyniku awantury, którą rozpętali, zginie całe Troy.

Nawet Zaan nie mógł ogarnąć prostych implikacji faktów, które właśnie zachodziły. Przecież świat był trwały, niezmienny, zasady jasno określone. Człowiek rodził się i umierał, widząc wokół dokładnie to samo. A teraz? Nie śmiał zadać sobie tego pytania. Ale teraz… On sam urodził się w starym świecie, ale umrze już w zupełnie innym. Ciągle nie śmiał zadać sobie pewnego podstawowego pytania. Ale może… może… Skoro zachodzą zmiany, to… Może przyszłość będzie zupełnie inna od tego, co widać wokół? Być może przyszłość, to nie tylko inne imiona władców, nowe granice pomiędzy królestwami? Może przyszłość, to… Być może oni wymyślą jeszcze coś innego i za ileś tam lat nastąpi kompletna zmiana. Gdyby się tak obudzić ze śmierci po millennium, to prawdopodobnie nie pozna się już świata, bo on będzie zupełnie inny?

Zaan wyraźnie przestraszył się tej odpowiedzi. Ale w jego umyśle właśnie dokonały się dramatyczne zmiany. Po raz pierwszy ktoś uzmysłowił sobie, że świat wokół nie trwa. Podlega zmianom, które nie wiadomo do czego doprowadzą.

Tymczasem Orion wrzeszczał nad mapą.

– Nikt niczego nie wie!!! Co z naszą armią? Co z kampanią? Nikt nie wie, jaka jest sytuacja!!!


* * *

Ktoś jednak wiedział, jaka jest sytuacja. Niskiej rangi oficer Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu Luan, do którego spływały wszystkie raporty o ruchach nieprzyjacielskich wojsk, po raz pierwszy w życiu nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego zadaniem było sporządzanie zestawień dla sztabu. A także wysyłanie rozkazów dla prowincjonalnych placówek wywiadu. Właśnie na podstawie wytycznych przygotowywał okólnik do rozesłania. A z drugiej strony analizował spływające właśnie raporty o postępach wrogich wojsk. I ta analiza sprawiła, że po raz pierwszy w życiu dopisał coś prywatnego na marginesie okólnika dla wszystkich placówek II Wydziału. Skreślił krótką notatkę i oddał kopistom do powielenia. „Palcie papiery, chłopaki! Spalcie wszystkie nasze papiery i to, kurwa, szybko! Centrala życzy wam, żebyście mimo wszystko przeżyli i mieli się dobrze…”.

Загрузка...