ROZDZIAŁ XXXVIII

yilanèhesn farigi nindasigi ninban*

Fargi nie ma miasta, dopóki nie stanie się Yilanè.

PRZYSŁOWIE YILANÈ


Nowe miasto miało pierwszeństwo, Ambalasei wiedziała o tym, ale żal jej było każdej chwili, której nie poświęcała na badanie Sorogetso. Tak nazwała bliskich krewniaków Yilanè, stworzenia milczące, bo choć można się było z nimi porozumieć, to jedynie w ograniczonym zakresie, jakby nie przestały być młodymi elininyil w morzu. Nawet to pozostało jedynie przypuszczeniem, gdyż po pierwszym spotkaniu nie doszło do następnych. Sorogetso nie zbliżały się do pustkowia na półwyspie i kryły się w dżungli. Ambalasei była zaś zbyt pochłonięta nie kończącymi się kłopotami z tworzeniem miasta przy niewielkiej pomocy Cór Rozpaczy, by miała czas na poszukiwanie Sorogetso. Czuła także swój wiek.

Leżała teraz w cieniu szybko rosnącego krzewu i przyglądała w się sanduu próbkom kultur. Soczewki oczu zmutowanego stworzenia wystawione były na słońce, wyświetlany obraz widać było dobrze w cieniu. Większość kultur mikroskopijnego życia była jej znajoma, nie dostrzegała w wysterylizowanej glebie żadnych zarazków czy szkodliwych grzybów. Dobrze.

— Poślij po Enge — poleciła swej asystentce Setèssei.

Położyła się na płycie wypoczynkowej i westchnęła. Nie starczy życia na wszystko, czego chciała dokonać. Lanefenuu była dla niej szczodra i w dalekim Ikhalmenetsie mogła sobie pozwolić na przyjemne, powolne badania. Ile lat tam spędziła? Straciła rachubę. Nadal by tam była, gdyby nie rosnące zainteresowanie dla biologicznych aspektów filozofii Cór. Potem w nagłym impulsie porzuciła całą wygodę dla tej twardej ławki pod kolczastym krzakiem. Nie! — wykręciła ciało w gwałtownym proteście. Badanie Cór Rozpaczy może i było błędem, ale nie ta podróż. Ileż nowego materiału odkryła, z jaką czcią by się spotkała, gdyby przedstawiła go uczonym w Entoban*. Rozkoszowała się tą myślą. Już gigantyczne węgorze byłyby czymś zaskakującym, a co dopiero cały nowy kontynent. Zapowiadało to badanie o znaczeniu po wielokroć większym.

Sorogetso. Cierpliwości, musi być cierpliwa. Postępować maleńkimi kroczkami. Do pracy potrzebuje bezpieczeństwa, spokoju i ciszy. Potrzebuje miasta, musi wpłynąć na te nic nie warte siostry, by dostarczyły jej wygód i wszystkiego co konieczne dla badania Sorogetso. Już z tego jednego powodu, nie mówiąc o innych, miasto musi wyrosnąć szybko i doskonale. Westchnęła ponownie, zbyt często jej myśli biegły tym torem. Czy się jej to podoba, czy nie, musi o to zadbać.

Poczuła cień i zobaczyła, iż przyszła Enge. Czekała cierpliwie, aż skończy rozmowę z sobą. Ambalasei zwróciła ku niej jedno oko i dała znak bacznej uwagi.

— Doszłyśmy do ważnej chwili w rozwoju nowego miasta. Ściana jest mocna, niepotrzebna roślinność usunięta, wyrosły krzewy ocieniające. Zagon ziemi za mną został skopany, wyjałowiony i użyźniony, jest gotowy, że bardziej nie można. Pozostała tylko jedna czynność. Zasadzenie nasienia miasta.

Wyjęła je z pojemnika i podniosła. Enge opadła na kolana w milczącej adoracji. Długo wpatrywała się w pozwijany brązowy kształt, nim się odezwała.

— Pierwsze i najważniejsze w moim życiu było odkrycie Ugunenapsy. Teraz nastąpi na pewno drugi co do ważności moment. Możemy ci tylko za to podziękować, wielka Ambalasei, i uczcić cię, nadając twe imię temu nowemu lądowi. Dałaś nam wolność, przewiozłaś przez ocean, doprowadziłaś do Ambalasokei, gdzie wyhodujesz nam miasto. Czy mogę przywołać inne, by widziały zasadzenie?

— Liczy się zasadzenie, a nie chwila. Powinny pracować.

— Zechcą uczcić to wydarzenie. Uczcić ciebie.

— No, jeśli nalegasz. Ale to wielka strata czasu.

Wieść rozniosła się szybko i Córy zbiegały się od swych prac, głęboko oddychając w upale południa. Skupiły się w milczeniu wokół Enge, pchały się, by ujrzeć zagłębienie wygrzebane w miękkiej ziemi. Pod kierunkiem Ambalasei zalewano je teraz wodą.

— Wystarczy, nie chcemy, by zgniło czy zostało utopione — powiedziała stara uczona. Trzymała ziarno, a Córy kołysały się w milczącej czci. — Teraz — która z was je zasadzi?

Ku utrapieniu Enge wybuchła gorąca dyskusja, ręce poruszały się szybko, dłonie błyskały barwami.

— Musimy to przedyskutować…

— Co uczyniłaby Ugunenapsa?

— To sprawa pierwszeństwa. Najmądrzejsze są niewątpliwie te, które najwcześniej doszły do Ugunenapsy. Musimy więc wybrać pierwszą, wypytać wszystkie…

— Pokorna prośba o milczenie — powiedziała Enge i powtarzała to z kontrolerami ważności i pilności, aż wreszcie zamilkły.

— Jest tylko jedna Yilanè godna tego wiekopomnego zadania; doprowadziła nas tutaj, przywiozła nasienie miasta i ona je zasadzi.

— Głupia strata czasu — stwierdziła Ambalasei, wstając z jękiem, choć propozycja jej pochlebiała. Córy są gadatliwe i skłonne do dyskusji, ale przynajmniej potrafią docenić inteligencję i umiejętności. Podeszła do wilgotnej dziury w ziemi trzymając ziarno w kciukach.

— Z tą uroczystością… — zaczęła Enge i przerwała wstrząśnięta, gdy uczona po prostu wrzuciła ziarno w otwór, zasypała go nogą i wróciła na ławkę wypoczynkową, wołając po drodze:

— Podlejcie je trochę, a potem wracajcie do pracy. Enge pierwsza odtrząsnęła się z pełnego zgrozy milczenia, podeszła bliżej, szukając właściwych określeń.

— Dzięki, wielkie dzięki dla Ambalasei, najwyższej z najwyższych. Uczyniła nam zaszczyt, sadząc ziarno naszego miasta, pierwszego miasta wyznawczyń Ugunenapsy. Jak to wielokrotnie omawiałyśmy. …

— Jestem tego pewna!

— … miasto może mieć tylko jedno imię. Będzie się nazywało Uguneneb. Miasto Ugunenapsy i zawsze będzie znane pod tym mianem.

Nastąpiły chwile zadowolenia, okrzyki radości. Ruchami pogardy Ambalasei przerwała zamieszanie.

— Dość. Do pracy. Jest jej wiele. Zostań, Enge. Rozkaż jednak innym, by wracały do swych zadań.

— Im nie można rozkazywać… — Enge dostrzegła rosnący gniew Ambalasei i zwróciła się szybko do Cór: — Przez szacunek do Ambalasei i dla Ugunenapsy, która kieruje nami wszystkimi, musimy wyhodować to miasto. Konieczny jest przeto powrót do wybranych przez nas obowiązków. Przypominam o naszej decyzji. Robimy to, co musimy.

Odwróciła się znów do Ambalasei, która gestem ważności wskazała na dżunglę.

— Myślę, że powinnyśmy teraz zabrać się do Sorogetso. Czy nas obserwują?

— Tak. Jak prosiłaś, każde ich zauważenie jest mi meldowane. Bardzo często wyglądają zza drzew, jeszcze bliżej podchodzą brzegiem.

— Czy ktoś się do nich zbliżał?

— Nie, jak nakazałaś. Są jednak obserwowane. Teraz trzy się nam przyglądają.

— Co? Dlaczego nikt mi nie powiedział?

— Twoje instrukcje mówiły o obserwacji i zapamiętywaniu, a nie działaniu.

— Czasami sytuacja prosi o samodzielne myślenie. Dziwi mnie twój brak przedsiębiorczości, Enge.

Enge wiedziała, że lepiej nie odpowiadać na to obraźliwe stwierdzenie. Ambalasei wstała i rozejrzała się.

— Gdzie są? Nic nie widzę.

— Patrzysz w złym kierunku. Za tobą, na skraju rzeki, jest pólko nad wodą, gdzie rosną nowe krzaki. Podpływają tam codziennie i przyglądają się nam z ukrycia.

— Nie przeszkadzano im?

— Nie, oczywiście, że nie.

— Niekiedy, prawdopodobnie przez czysty przypadek, robicie coś jak należy. Zabierzemy się teraz do kontaktu z Sorogetso. Pójdę tam i zacznę rozmowę.

— Nie — sprzeciwiła się Enge ze znakami siły i polecenia.

Ambalasei opadła wstrząśnięta, bo nie pamiętała, by ktoś ją tak potraktował. Enge zwróciła się szybko do uczonej, bojąc się, że ta zmiecie ją wybuchem swego temperamentu.

— Mówiłam ci już o moich badaniach nad porozumiewaniem się. Wspomniałam też, że rozwinęłam teorię dźwięku-barwy-ruchu, którą teraz ci chętnie objaśnię. Zajmowałam się również długo badaniem porozumiewania się fargi i elininyil, podobnie jak i samców w hanalè. Przeszukałam zapisy i odkryłam, że jako jedyna robiłam to przez dłuższy czas. Ponieważ jestem specjalistką, to na pewno zechcesz wysłuchać mych sugestii. — Zobaczyła, że Ambalasei nadyma się z gniewu, zaraz wybuchnie. — Nie ukarałaś Elem, gdy wyraziła swą specjalistyczną wiedzę i zażądała nakarmienia uruketo — dodała szybko.

Ambalasei opadła i dała znak docenienia rozumowania.

— Nie możesz się ze mną równać, lecz czasami wyskakujesz z czymś błyskotliwym, to mnie bawi. Jestem bardzo zmęczona, chętnie więc skorzystam z możliwości poleżenia w cieniu i wysłuchania twych wyjaśnień.

— Po pierwsze — zaczęła Enge, wznosząc kciuk, bo rozważała to długo i dogłębnie — musi iść tylko jedna, tak jak poszłaś z rybą.

— Zgoda. Ja nią będę.

Enge nie traciła czasu na spory, lecz mówiła dalej.

— Po drugie, należy nawiązać kontakt. Zabrały nasze jedzenie, symbol dzielenia się, lecz teraz trzeba przejść na inny poziom. Zastanawiają się, jakimi jesteśmy stworzeniami, co tu robimy, lecz nie można im odpowiedzieć od razu. Wiedzą też, że trzeba się dzielić. Jeśli coś ci daję, oczekuję czegoś w zamian.

— Jak można to osiągnąć?

— Jeśli popatrzysz, to się dowiesz.

Enge odwróciła się szybko, nim skora zawsze do złości Ambalasei zdołała ją zatrzymać. Podeszła powoli do krzaków skrywających Sorogetso.

Szła coraz wolniej na widok zmieszanych ruchów, wreszcie stanęła i usiadła wygodnie na ogonie. Była na tyle blisko, by ją rozumiano, lecz nie aż tak, by się jej bać. Wyciągnęła dłonie.

— Przyjaciółka — powtarzała ciągle, w najprostszy z możliwych sposobów, używając wyłącznie barw, bez dźwięków. Przerwała wreszcie i spojrzała na krzaki. Gdy ukryte obserwatorki nie zareagowały, powtórzyła wszystko od początku. Rozluźniona, cierpliwa, promieniowała spokojem i pogodą. — Przyjaciółka. — Mówiła tylko tyle. Czekała na ich ruch. — Przyjaciółka.

Słońce przesuwało się po niebie, a Sorogetso leżały bez ruchu. W końcu jedna u nich wyszła z krzaków i stanęła przed nimi, w blasku jej oczy były pionowymi szparkami. Nie tę spotkały w dżungli, była wyższa, lepiej umięśniona i wysuwała wyniośle podbródek. Gdy Enge nie wykonała żadnego ruchu, przeciągnęła pazurami po ziemi sygnalizując groźbę.

— Nie bój się — powiedziała Enge. — Nie bój się mnie. — Widząc zaskoczenie Sorogetso, powtórzyła to na różne sposoby, zawsze możliwie jak najprościej, aż tamta zrozumiała i wyprostowała w gniewie grzebień.

— Ja… bać się… nie! Ty… bać się.

Kontakt został nawiązany, ale Enge nie okazywała zadowolenia. Wyświetliła tylko powtórnie barwy przyjaźni. Potem swe imię.

Obserwująca ich z dali Ambalasei nie dostrzegła żadnych szczegółów pierwszego kontaktu, lecz rozmowa ciągnęła się, aż słońce opadło nisko. Wtedy urwała się nagle, Sorogetso odwróciła się, przedarła przez krzaki i skoczyła głową w dół do wody. Enge wróciła powoli, jej sztywne ciało nie wyrażało żadnych uczuć.

— Mam nadzieję, że mądrze spędziłaś ten czas — powiedziała Ambalasei. — Choć z tego co dostrzegłam, niewiele zaszło.

— Dużo zaszło, dużo-porozumienie — Enge mówiła niewyraźnie, pogrążona była głęboko w myślach. — Nalegałam by ta, która wyszła, robiła to co ja. Powiedziałam me imię i zapewniłam, że przybyłyśmy tu w pokoju. Powtarzałam, że chcemy im tylko pomóc, możemy dawać im jedzenie. To dość jak na pierwszy kontakt, wystarczy, że przekazałam te podstawowe pojęcia.

— Rzeczywiście, podstawowe. Mam nadzieję, że nie była to strata czasu. Czy przynajmniej poznałaś imię tego stworzenia?

— Tak.

— Dobrze, powiedz. Jak się ona nazywa?

— Eeasassiwi. Mocny-rybak. Ale to nie jej imię. — Enge zawahała się, widząc zmieszanie Ambalasei, potem wyjaśniła wolno i precyzyjnie.

— Nie można powiedzieć, że to jej imię.

— Musimy stwierdzić, że to jego imię.

— Tak, to prawda, ten mocny-rybak jest samcem.

Загрузка...