ROZDZIAŁ XXX

Zaatakowana niespodziewanie Ambalasei upadła. Enge skoczyła przed nią, wystawiła kciuki i sapiąc z gniewu, krzyczała rozkazująco.

— Cofnij sic! Przestań! Błędne-działanie!

Napastniczka nie ponowiła ataku, choć nadal trzymała przed sobą pająka. Patrzyła na obie Yilanè z widocznym strachem, potem odwróciła się i uciekła.

— Widziałaś ją. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.

— Widziałam — odparła Ambalasei. — Fizycznie niemal identyczna jak my. Przeciwstawne kciuki trzymające owada. Niższa, bardziej krępa, barwy jasnozielonej, przechodzącej w ciemniejszą na plecach i wzdłuż grzebienia.

— Podziwiam spostrzegawczość. Widziałam tylko postać.

— Trening. Pomyśl teraz! Co to za wspaniałe, niezwykłe, naprawdę doniosłe odkrycie. Dla historyczek społecznych i specjalistek biologii.

Enge śledziła dżunglę w obawie przed następnym atakiem, a drugim okiem patrzyła na Ambalasei. Wyraziła niewiedzę i ciekawość. Uczona była wylewna.

— Dla biologii znaczenie jest oczywiste. A ten pająk — czy nie przywodzi ci natychmiast na myśl ściany dziejów? Nie, na pewno. Słuchaj i uważaj. Musisz pamiętać pancerze homarów znajdujące się tam na znak świtu naszej historii, kiedy to podobno Yilanè używały ich do obrony samców. Mamy teraz dowód na prawdziwość tej teorii. Wspaniale!

— Ale przecież nie widziałam żadnego homara…

— Istota-niewiedzy! Mówię o podobieństwie działania. W morzu broniono by się wywijaniem szczypcami homarów. Na lądzie, jak to widziałyśmy, temu samemu celowi służą jadowite owady.

— Informacja pojęta. Musimy jednak stąd odejść, wrócić do pozostałych, to bardzo niebezpieczne miejsce. Grozi nam śmierć od jadu.

— Bzdura. Straszyła nas tylko w odruchu obronnym. Czyż nie dostrzegałaś w jej ruchach zmieszania? Jesteśmy z jej rodzaju — a jednak z innego. Niepewność zagrożenia, potem ucieczka. Muszę się zastanowić nad sposobem nawiązania kontaktu bez płoszenia ich.

— Ambalasei, nie mogę nakazać ci odejścia, nie mogę nalegać. Możemy wrócić tu później z pomocą…

— Odrzucenie. Im więcej nas będzie tym większy wzbudzimy strach. Zostałyśmy ostrzeżone — ale nie napadnięte. Taka jest obecna sytuacja i nie chcę jej zmieniać. Pozostanę tu. Ty idź do rzeki i złap rybę.

Enge mogła jedynie przekazać wątpliwości i zmieszanie.

— Pomyśl — mówiła Ambalasei. — Szczycisz się swą zdolnością rozumowania. Przy ważnych okazjach nadal dokonujemy obrzędu karmienia, musi to być stary obyczaj. Cóż bardziej siostrzanego od dania jedzenia? Dzielenia się żywnością i życiem. Potrzebna jest ryba.

Stara uczona odrzucała gniewnie wszystkie argumenty i próby nalegań, usiadła po prostu wygodnie na ogonie po wydaniu rozkazu-ryba! — i patrzyła w puszczę z gestem powitania i serdeczności. Enge pozostawało jedynie odwrócić się i pójść do rzeki, zanurkować pod jej powierzchnię.

Ujrzała wtedy widok napawający szczęściem Yilanè. Niedojrzałe efenburu płynęło czystą wodą, były to zaledwie elininyil, najmłodsze z najmłodszych, takie małe, goniły stadko srebrnych ryb. Przyglądała się im długo, aż ją zauważyły i zawróciły z barwnymi oznakami strachu na dłoniach. Enge uniosła swe ręce okazując, że nie powinny się bać. Nie upokoiło to ich, była zbyt obca, zniknęły po chwili. Jedna wlokła świeżo złapaną rybę z przegryzionym kręgosłupem, puściła ją w panicznej ucieczce. Enge podpłynęła ku rybie i wróciła z łupem na brzeg.

Ambalasei spojrzała podejrzliwie na małą rybę. — Pośpiech w połowie kończy się małym łupem — powiedziała.

— Nie złapałam jej. Zaskoczyłam niedojrzałe efenburu, przeszkodziłam im w posiłku. Były niezmiernie pociągające.

— Niewątpliwie. Ryba musi wystarczyć. Zostań tu, gdy pójdę w las.

— Możesz rozkazywać i tak nie posłucham. Pójdę za tobą, potem wyprzedzę cię, by pomóc w razie niebezpieczeństwa.

Ambalasei zaczęła protestować, ale zrozumiała, że będzie to tylko strata sił i wyraziła niechętną zgodę.

— Co najmniej pięć kroków za mną. Ruszamy. Trzymając przed sobą drobną rybę szła powoli ścieżką, stanęła przed wejściem do gaju.

— Ryba, smaczna, miła, przyjaźń — powiedziała głośno, lecz serdecznie. Potem usiadła powoli na ogonie, trzymając rybę nadal przed sobą i powtarzała powitanie. W mroku coś się poruszyło; starała się, jak mogła, w najprostszy sposób przekazać ciepło i przyjaźń.

Liście rozstąpiły się i obca wyszła z wahaniem. Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu, Ambalasei ze spostrzegawczością uczonej. Wszelkie różnice były nieznaczne. Wzrost, budowa, barwa skóry. Co najwyżej podgatunek. Pochyliła się wolno i położyła rybę na trawie, potem wstała i cofnęła bez pośpiechu.

— Jest twoja. Dar przyjaźni. Weź i jedz. Weź, jest twoja.

Tamta wyglądała na zmieszaną, odeszła o krok i otworzyła usta z brakiem zrozumienia. Ambalasei zauważyła wspaniałe uzębienie. Musi mówić prościej.

— Ryba-jedzenie — powiedziała, używając najprostszych wyrażeń, wyłącznie gestów i zmian barw dłoni. Tamta uniosła rękę.

— Ryba — stwierdziła barwami. Nachyliła się, chwyciła dar i znikła im z oczu.

— Doskonały pierwszy kontakt — powiedziała Ambalasei. — Na dziś wystarczy, zmęczyłam się. Wracamy. Czy widziałaś, co powiedziała?

Z Enge biło podniecenie.

— Widziałam, to było wspaniałe! Jest taka teoria mowy, która zakłada, że nauczyłyśmy się języka w oceanie, wpierw miał on charakter gestów, potem zaczął się wzbogacać i werbalizować.

— Ma to sens biologiczny. Komunikacja niewerbalna wydaje się panować powszechnie w morzu. Gdy nasze gatunki się rozdzieliły, musiała już istnieć mowa barw, bo inaczej nie porozumiałybyśmy się teraz. Pytanie brzmi, to Yilanè czy yiliebè? Czy znają wyłącznie prymitywne znaki? Muszę się dowiedzieć. Czeka nas w związku z tym wiele pracy.

Enge była równie rozentuzjazmowana.

— Takiej okazji nie było dotąd nigdy! Co za radość. Długo badałam mowę i nie mogę się doczekać kontynuacji.

— Cieszę się słysząc, że interesuje cię coś oprócz filozofowania o życiu-śmierci. Wspomożesz moje badania, bo wymagają wielkiego wysiłku.

Wróciły nad brzeg, lecz teraz niechętnie wchodziły do wody. Gdy minęło podniecenie, stały się w pełni świadome kryjących się pod powierzchnią niebezpieczeństw. Zbliżając się do zapory, starały trzymać się płycizny. Umazane błotem, brudne, szły przez zeschłą roślinność. Córy Życia zebrały się, rozmawiając przy uruketo. Ambalasei patrzyła na nie z rosnącym gniewem.

— Nic nie zrobiły! Żadnego usprawiedliwienia dla gnuśności-lenistwa-nieprzydatności.

Enge również wyraziła niezadowolenie, aż stojąca w środku Sat-sat poprosiła o zgodę na wyjaśnienia.

— Far‹ poprosiła o możliwości przemówienia do nas wszystkich. Zgodziłyśmy się oczywiście, bo jest głęboką myślicielką. Teraz dyskutujemy nad jej słowami…

— Niech mówi sama! — powiedziała Ambalasei z rosnącym niesmakiem. — Która to Córa Gadania, Far‹?

Enge wskazała na szczupłą Yilanè o wielkich, głębokich oczach, analizującą ciągle myśli Ugunenapsy. Skinęła wszystkim, by uważały i zaczęła mówić:

— Ugunenapsa powiedziała, że…

— Milcz! — rozkazała Ambalasei w najbanalniejszy sposób, jak najwyższa do najniższej fargi. Far‹ pokraśniała z obrazy. — O wiele za długo słuchałyśmy słów Ugunenapsy. Pytałam, dlaczego przerwałaś prace?

— Nie przerwałam, zaproponowałam to tylko. Wszystkie przybyłyśmy na miejsce pracy z własnej woli, ale rozkazujesz nam, mówisz, co mamy robić, nie pytając, jak i dlaczego chcemy pracować, robisz to brutalnie i władczo jak wydająca polecenia eistaa. My jednak nie przyjmujemy rozkazów. Pokonałyśmy zbyt daleką drogę, cierpiałyśmy za bardzo za naszą wiarę, by porzucić ją teraz. Jesteśmy ci oczywiście wdzięczne, ale wdzięczność nie oznacza służalczości. Jak powiedziała Ugunenapsa…

Ambalasei nie słuchała teraz, co powiedziała Ugunenapsa, ale odwróciła się ku Enge z gestani pilnej uwagi.

— To koniec mojej cierpliwości, koniec pomocy. Wiem dokładnie, co należy robić; twoje Córy Głupoty nie potrafią nic poza prowadzeniem sporów. Mam dość, chyba że przekonasz je szybko, iż muszą zmienić postępowanie. Bez moich rad szybko zginiecie i zaczynani myśleć, że będzie to dla mnie bardzo szczęśliwy dzień. Idę teraz na uruketo, by się oczyścić, najeść, napić i uspokoić myśli. Gdy wrócę, powiesz też, jak będzie przebiegała współpraca. Teraz — cicho, póki nie zniknę wam z oczu. Nie chcę słyszeć ani słowa z waszej dyskusji, nie chcę też więcej słyszeć wypowiadanego w mojej obecności imienia Ugunenapsy, chyba że na to pozwolę.

Wyrażając każdym swym ruchem gniew i zdecydowanie, odwróciła się i odeszła w stronę uruketo, zostawiając na błocie odciski swych pazurów. Po opłukaniu się w rzece wspięła się na zwierzę i usiadła w cieniu płetwy, wołając o uwagę. Z wnętrza płetwy wyszła Elem i spojrzała w górę.

— Jedzenia i wody — nakazała Ambalasei. — Szybkość dostarczenia. Pośpiech.

Elem sama przyniosła posiłek, bo szanowała uczoną za jej wielką inteligencję, wybaczała jej wszelkie obraźliwe słowa, będąc wdzięczną za czerpaną wiedzę. Ambalasei dostrzegła to w ruchach ciała i zmiękła.

— Twoje zainteresowania naukowe są o wiele silniejsze niż skłonności filozoficzne — powiedziała. — Jesteś przez to lepsza i znoszę twą obecność.

— Miłe uwagi wyższej równe są ciepłym promieniom słońca.

— A ty jesteś Yilanè o uprzejmej mowie. Przyłącz się do posiłku i posłuchaj o odkryciu naukowym o niewyobrażalnym znaczeniu.

Opowieść trwała długo, bo Elem była wdzięczną słuchaczką. Słońce chyliło się już, gdy Ambalasei skończyła i wróciła na brzeg. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła ku swemu zadowoleniu, były Córy trudzące się nad usuwaniem zeschłego poszycia. Enge położyła naręcze chrustu i obróciła się w stronę uczonej, starannie dobierając słów, by przestrzegać zakazu wspominania imienia Ugunenapsy.

— Rozważyłyśmy pracę tutaj w świetle naszej wiary. Podjęłyśmy decyzję. Musimy żyć, bo jesteśmy Córami Życia. Aby żyć, potrzebujemy miasta. Miasto musi wyrosnąć. Tylko ty potrafisz to sprawić.

Aby miasto wyrosło, przestrzegać będziemy twoich wskazówek, bo musimy to robić, by żyć. Dlatego teraz pracujemy.

— Widzę. Ale robicie to teraz, jak sama powiedziałaś. Gdy miasto wyrośnie, przestaniecie wypełniać moje rozkazy?

— Nie rozważyłam wszystkich wniosków sięgających tak daleko — powiedziała Enge, próbując się wykręcić od zobowiązań.

— Pomyśl. Mów.

Musiała kontynuować, choć z wielką niechęcią.

— Uważam, że po wyrośnięciu miasta Córy przestaną przestrzegać twych rozkazów.

— Nie sądzę. Chciałabym widzieć inną ich przyszłość aniżeli pewna śmierć. Tymczasowo dla mej własnej wygody przyjmuję tę słabą i rozczarowującą ugodę. Mamy tu teraz za wiele ważnych rzeczy do wykonania, by wdawać się w dalsze spory. Uniosła dłoń i pokazała wielki kawał galaretowatego mięsa, trzymany między kciukami. — Wracam do dżungli na dalsze rozmowy z tymi, które spotkałyśmy. Czy pójdziesz ze mną?

— Z najwyższą przyjemnością i radością-z-jutra. To będzie bogate miasto, bogate życiem i osiągnięciami naukowymi.

— Osiągnięciami naukowymi tak, nie widzę jednak wygodnego życia dla twoich Cór Niezgody, wyznawczyń tej-która-jest-bezimienna. Myślę, że wasza teoria życia spowoduje kiedyś waszą śmierć.

Загрузка...