Irmelin przyjęła ją obojętnie, jakby nieobecna duchem.
– Ach, to ty, Villemo? Gdzie się podziewałaś? Nie widziałam cię w kościele ostatniej niedzieli.
To prawda, Villemo zawsze znalazła jakąś wymówkę, nawet najbardziej nieprawdopodobną, by uniknąć siedzenia w kościele i ziewania.
– Chodźmy na górę, do mojego pokoju – mówiła dalej Irmelin. – Właśnie zaniosłam tam trochę pszennego placka, żeby się pocieszyć w mojej samotności.
Pokój Irmelin w najmniejszym nawet stopniu nie przypominał jej własnej izdebki. Był jaśniejszy i jakby bardziej dziewczęcy. Usiadły obie na parapecie okna.
– Masz do mnie jakiś interes? – zapytała Irmelin.
– Nie, chciałam tylko porozmawiać. Obie przeżywamy teraz trudne chwile.
Irmelin westchnęła.
– Tak. Sądzę, że moje życie jest skończone.
– Moje także – przytaknęła Villemo.
Ale czy tak było naprawdę? Czyż nie budziły się w niej marzenia o przyszłości, chociaż nie chciała przyjmować tego do wiadomości?
– W każdym razie jeśli chodzi o miłość – dodała.
– Tak. Czasami mam ochotę skończyć ze wszystkim.
– Ależ nie wolno ci tego zrobić! – zawołała Villemo gorąco. – Ja też tak myślałam, kiedy Eldar umarł, ale nie możemy naszym rodzicom zadawać takiego bólu. Oni mają tylko nas.
– Tak, wiem. I tylko ta myśl mnie powstrzymuje.
Przez chwilę siedziały w milczeniu. Potem Villemo powiedziała:
– Och, Irmelin, jak ja ciebie rozumiem!
Przyjaciółka zareagowała gwałtownie.
– Czasami chciałabym, żebyśmy zrobili tak jak Tarald i Sunniva. Wtedy musieliby się zgodzić na nasze małżeństwo.
– Nigdy tego nie zrobiliście? – zapytała Villemo krojąc sobie jednocześnie spory kawałek pszennego placka. Temat rozmowy nie był już taki tragiczny, zaczęły mówić o bardziej podniecających sprawach, mogła więc pozwolić sobie na swobodniejsze zachowanie.
– Nie, no co ty, oszalałaś? – zawołała Irmelin, lecz usta jej zadrżały. – Ale nie raz mało brakowało – dodała szeptem.
– Eldar bardzo tego chciał – wyznała Villemo. – Przez cały czas. Ale ja byłam uparta. Teraz się z tego cieszę.
– Czy on cię kiedyś pocałował? – szepnęła Irmelin.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Villemo nie umiała sobie przypomnieć. O wstydzie, jak można nie pamiętać czegoś takiego?
– Oczywiście – odparła z ociąganiem. – Ale powinnaś była słyszeć, co on mówił tuż przed śmiercią. Wszystkie te piękne słowa. Och, to było takie cudowne, po prostu boskie!
Irmelin jednak nie była zainteresowana tak uduchowionymi wyznaniami.
– Odczuwałaś coś szczególnego, kiedy on był przy tobie?
– Wtedy, gdy umierał?
– Nie, nie. Kiedy brał cię w ramiona.
W pamięci Villemo pojawiła się nagle dobrze znajoma twarz, która nie miała nic wspólnego z tym, o czym mówiły. Szelmowskie, połyskujące żółtym blaskiem oczy, czarne rzęsy, czarne włosy…
– Co? Aha, kiedy on…
Twarz nie znikała i powodowała zamęt w jej myślach.
Jak miała pamiętać, co czuła w ramionach Eldara? To było już tak dawno temu.
Zgiń, głupia gębo! Chcę myśleć o Eldarze!
– Nic, nie mogłabym powiedzieć, żeby coś szczególnego – rzekła z wolna. – Ale wiem, co masz na myśli. Bo rzeczywiście czułam coś niezwykłego, gdy raz siedzieliśmy blisko siebie. I…
– Tak, co chciałaś powiedzieć?
Nie, nie mogła chyba powiedzieć, że na samą myśl o pewnym młodzieńcu, który wcale nie jest Eldarem, czuje, że drżą jej kolana.
– Nic. A ty coś czułaś?
Irmelin spoglądała rozmarzona przed siebie.
– Kiedy Niklas mnie obejmował. I kiedy przytulał swój policzek do mojego. I kiedy czułam jego ciało przy swoim…
– Tak? – zapytała Villemo, która bardzo chciała się dowiedzieć, co się wtedy przeżywa.
– Wtedy wiedziałam, że gdyby on zamierzał posunąć się dalej, to nie miałabym siły go powstrzymać.
Villemo ogarnęła jakaś dziwna tęsknota. Pragnęła także przeżywać coś takiego.
– A więc niekiedy było już blisko?
– Och, tak. Któregoś dnia było już tak blisko, że… Nie, nie chcę o tym opowiadać. To są dla mnie święte wspomnienia.
– Rozumiem. Nie, tak daleko ja z Eldarem nie zaszłam. Nie mogłam, wiesz…
Z twarzy kuzynki wyczytała, że Irmelin nigdy Eldara nie lubiła. Dziwne, ale nie sprawiało jej to już przykrości. Dawniej wpadała w złość, gdy tylko ktoś się na niego skrzywił.
Czyżby jej miłość zaczynała umierać? Czy aż tak jest niestała?
– Napisałam list do Dominika – powiedziała ni stąd, ni zowąd.
– O Eldarze? – zapytała przyjaciółka zdumiona.
– Nie, coś ty!
– Ale dlaczego, na Boga, pisałaś do niego? Przecież ciągle się kłócicie.
Villemo była wdzięczna za ten pretekst, którego mogła się uchwycić.
– Tak, no i właśnie dlatego napisałam. Żeby położyć kres tym wiecznym kłótniom i przekomarzaniom. Ale on nie odpowiedział – dodała ze smutkiem.
– No pewnie! I nie myślę, że to zrobi. On ma własne życie. Może nawet już się ożenił, taki przystojny.
Jakby ktoś wbił sztylet w serce Villemo. Ożenił się? Dominik? O, dolo nieszczęsna!
– Pewnie coś byśmy o tym wiedzieli – jęknęła płaczliwie.
– To nie takie pewne – ciągnęła bezlitosna Irmelin.
– Poczta działa okropnie.
Ta odpowiedź była kolejnym ciosem, ale też i pewną pociechą. Skoro poczta się opóźnia, mogła jeszcze mieć nadzieję na odpowiedź Dominika.
Irmelin mówiła w zamyśleniu:
– Niklas, Dominik i ty. Ja zawsze byłam poza waszą trójką. Och, jak ja marzyłam, żeby też mieć takie żółte oczy! Żeby być jedną z was. Ale ja zaliczałam się tylko do zwykłych śmiertelników.
Villemo nigdy tak na te sprawy nie patrzyła. Gdy jednak teraz zobaczyła wszystko od strony Irmelin, poczuła się nieskończenie dumna, że należy do wybranych.
– Zastanawiam się, co to oznacza – mówiła dalej Irmelin. – Niklas bardzo się tym przejmuje. On twierdzi, że te wasze oczy mają coś wspólnego z ciążącym na rodzinie przekleństwem.
– Oczywiście, że ma! – wykrzyknęła Villemo. – Tylko my nie jesteśmy źli.
– Wcale tego nie powiedziałam. Niklas twierdzi…
– Co takiego?
– Nie wolno mi tego powiedzieć.
Villemo chwyciła ją za rękę.
– Ja mam prawo wiedzieć. Dręczy mnie ta sama niepewność, co jego.
Irmelin rzuciła tęskne spojrzenie na pustą tacę, gdzie przedtem leżał pszenny placek. Gość w ferworze rozmowy zjadł wszystko.
– Niklas uważa, że Tarjei i Kolgrim wiedzieli coś ważnego.
– O nas? Oni przecież umarli na długo przed naszym urodzeniem.
– Nie, mam na myśli przekleństwo.
– No, to oczywiste, że wiedzieli. Wszyscy są przekonani, że tamci dwaj natrafili na jakiś ważny ślad.
– Tak, ale Niklas badał tę sprawę. Uważa, że oni znaleźli coś na strychu. Tutaj w Grastensholm.
– O tym także słyszałam.
– Nikt jednak nie wie, co to było. Zresztą od tamtego czasu nikt też nie szukał. Chodźmy tam, Villemo!
– Na strych?
– Nie rób takiej miny! Boisz się ciemności?
Villemo rzeczywiście się bała, ale nigdy w życiu nie przyznałaby się do tego.
– Głupstwo! Chodź, pójdziemy!
Mroczne schody na strych przerażały ją. W dzieciństwie nigdy nie wolno było jej tam wchodzić, dlatego zawsze bała się tego miejsca. Strych w Grastensholm to był mistyczny, okropny świat, gdzie panowały duchy i wszelkie możliwe trolle.
Przez cały czas, odkąd zaczęły tę rozmowę o tak bardzo intymnych sprawach, zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Irmelin o tamtym wieczorze, kiedy całowała się z Niklasem. Ale to przecież było tylko na próbę, bez żadnych uczuć. Postanowiła nie mówić. Irmelin byłoby przykro i w ogóle jaki by to miało sens?
Irmelin uchyliła skrzypiące drzwi na strych. Przed Villemo otwierał się powoli jakiś nieznany świat.
Kilka małych szczelin w dachu nie dawało wystarczająco dużo światła.
– A niech to – szepnęła. – Kryjówek i kątów wystarczyłoby tu dla całej drużyny duchów.
Przyjaciółka była nieco bardziej prozaiczna.
– W każdym razie kurzu jest tu pod dostatkiem.
Chodź, poszukajmy!
Czy na tych krzyżujących się belkach nie siedzą jakieś zaczarowane koty? A w tamtej starej szafie na ubranie, pod dłuższą ścianą, czy nie ukrywają się tam upiorne szkielety? Czy nocami meble nie skradają się w jakimś tajemniczym rytuale, nie zamieniają się miejscami, nie ukrywają okropnych straszydeł, które w dzień pojawiają się na opuszczonych miejscach?
– Irmelin, myślę, że nie powinnyśmy…
– No, Villemo, nie sądziłam, że z ciebie taki tchórz!
To są przecież tylko stare rzeczy rodziny Meidenów, których używali i które kochali, a część z nich zrobili własnymi rękami.
– Dziwnie jakoś o tym mówisz. Robili, kochali, używali, czy tak mogło być? Ale jeśli spojrzeć na sprawę w ten sposób, wszystko wydaje się mniej groźne.
– Prawda? Jak myślisz, od czego zaczniemy poszukiwania? Może każda będzie szukać na swojej połowie?
Villemo uważała jednak, że to nie jest najlepszy pomysł. Szukały więc razem.
– Jakiś stary gorset nie ukrywa pewnie tajemnic Ludzi Lodu! – zawołała Villemo. – Ani ten garnek, wypełniony woskiem. A co ty znalazłaś?
– Starą poduszkę. I jasełkową maskę. Nie, tu nic chyba nie ma. Chodźmy do drugiego kąta.
Już tam prawie doszły, gdy Villemo znowu chwyciła Irmelin za rękę.
– Wiesz, mam wrażenie, że nie jesteśmy tutaj same.
– Co za głupstwa! Chodź!
– Nie, nie możemy iść dalej. To coś, co tu jest, sprzeciwia się.
Irmelin patrzyła na nią badawczo. Twarz Villemo zrobiła się okropnie blada w przytłumionym świetle.
– Co z tobą, Villemo?
Ona wciąż trzymała kuzynkę za rękę i ciągnęła ją ostrożnie w tył, z powrotem na środek strychu.
– Teraz nic nie ma. Tu możemy poruszać się swobodnie.
Spłoszone patrzyły w stronę tamtego kąta. W półmroku dostrzegały stół i duży fotel przykryty jakąś narzutą.
– Uff, nie życzę sobie, żeby w Grastensholm straszyło – jęknęła Irmelin. – Co ty tam widziałaś?
– To nie duchy – rzekła Villemo niepewnie. – To jakaś siła. Jak wichura, ogień, burza i miłość, sama nie wiem co. To nie jest zła siła, Irmelin. To tylko ostrzeżenie.
Mówiły teraz szeptem.
– W takim razie jak Tarjei i Kolgrim mogli się tutaj swobodnie poruszać? I na dodatek odkryć, co to jest?
– Nie wiem. Może siła przygasła i to oni obudzili ją znowu do życia? Albo może my nie jesteśmy odpowiednimi osobami.
– W takim razie Tarjei i Kolgrim także nie byli, skoro obaj musieli umrzeć.
– Może ta siła nie chce, żebyśmy my umarły?
– Na pewno odnosi się to do ciebie, Villemo. Jesteś pewna, że to nie jest zła moc?
Villemo starała się znowu coś odczuć, ale znajdowały się teraz poza zasięgiem oddziaływania tej tajemniczej siły, a nie miała najmniejszej ochoty tam wracać.
– Nie wiem. Odniosłam jednak wrażenie… Jestem tego pewna, że kryje się za tym jakaś osoba.
– O Boże! Nie myślisz chyba, że…?
– Nie, to nie był ten, o którym myślisz, ten, którego imienia nie wolno nam wymawiać. Ale chodźmy stąd. Zimny dreszcz przebiega mi po plecach.
Zeszły na dół. Kiedy zamknęły już za sobą drzwi i powróciły do świata ludzi, Villemo szepnęła:
– Nie, istniała w rodzie tylko jedna istota, która może powracać. To nie było nic złego. To było stanowcze, ale przyjazne ostrzeżenie.
– Sol? – zapytała Irmelin cicho, gdy znowu znalazły się na korytarzu.
– Tak. A ona, jak wiesz, nigdy się nie ukazuje. Ona tylko pomaga.
– Owszem, wiem. Czy sądzisz, że powinnam porozmawiać o tym z mamą i ojcem?
– Tylko jeśli zajdzie taka potrzeba. Myślę, że można spokojnie wchodzić na strych i nic się nikomu nie stanie. My przecież szukałyśmy czegoś specjalnego.
– Tajemnicy związanej z przekleństwem Ludzi Lodu. Nie, jeśli Tarjei i Kolgrim nie mogli tego znaleźć, to nie znajdziemy i my.
Irmelin przyglądała się jednak przyjaciółce ukradkiem. Villemo przyniosła zapewne na świat więcej niezwykłych darów, niż rodzina dotychczas przypuszczała. Więcej niż sama się spodziewała.
Gdy znowu znalazły się w jej pokoju, zapytała:
– Villemo, czy myślisz, że to by było straszne, gdyby pozwolić?
– Co takiego? – zapytała, nie rozumiejąc przez chwilę, o co chodzi.
– No, wiesz. To, o czym rozmawiałyśmy przedtem. O miłości.
Villemo stwierdziła nagle, że nie ma nic do powiedzenia. Nigdy nie doznała tak silnych uczuć jak te, którymi owładnięci byli Niklas i Irmelin. W każdym razie jeszcze nie. A ponieważ Eldar umarł, to jest mało prawdopodobne, że kiedyś staną się one i jej udziałem.
– Och, Irmelin – powiedziała ze współczuciem. – Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Wiem tylko, że całym sercem jestem z wami!
Maska spokoju spadła z twarzy kuzynki. Irmelin oparła głowę na ramieniu przyjaciółki i długo, boleśnie płakała.
Nadszedł październik. Mijał właśnie rok od tamtej pory, gdy Villemo spotkała Eldara i zakochała się. Z niewiarygodnym uporem pielęgnowała pamięć o nim i była całkowicie przekonana, że będzie podtrzymywać płomień tej miłości, nawet jeśli on od czasu do czasu chwieje się niepewnie i przygasa.
Od Dominika wciąż nie było odpowiedzi. Czuła się zdradzona, zapomniana przez świat i żałowała, że wysłała ten list.
Niklas zrobił się szorstki i zamknięty w sobie, trudno było z nim rozmawiać. Irmelin została na pewien czas wysłana do Danii, do Gabrielshus. Żeby oboje z Niklasem mogli zapomnieć lub zacząć myśleć inaczej.
Pogrążona w ponurych myślach Villemo wyszła, żeby się przejść, Tej jesieni początek października nie był tak piękny jak przed rokiem. Szara mgła otulała szczyty wzgórz, a pola były rozmiękłe po deszczu.
Jak to czyniło wielu innych członków rodu Ludzi Lodu, kiedy czuli się niepewnie lub przeraźliwie samotni, Villemo poszła na cmentarz, by z bliskości swoich przodków zaczerpnąć trochę siły. Była to może pogańska skłonność, lecz pomagała odzyskać spokój. Tak uważała nie tylko Villemo, inni w rodzinie też byli tego pewni.
Tym razem skierowała się do najstarszego grobu, do tych, których nigdy nie znała.
– Tengel Dobry – odczytywała szeptem. – I Silje Arngrimsdatter…
Silje. Wszyscy wyrażają się o niej z największym szacunkiem. Praprababka Villemo. Wprost brak odpowiednio pięknych słów dla niej i dla Tengela.
– Jaka szkoda, że was nie znałam – szepnęła.
Ciekawe, kim będą moi potomkowie? Czy powiedzą: „Villemo, a kto to taki?” czy może: „ Och, ta gęś, która niczego w życiu nie potrafiła dokonać. Sprowadziła tylko mnóstwo nieszczęść na innych. Zresztą umarła jako dziewica, wiedzieliście o tym? Straciła jedynego mężczyznę, którego kochała. A poza tym w ogóle nie chciała wychodzić za mąż, żeby nie przekazywać dalej złego dziedzictwa.”
Znowu była na najlepszej drodze, by zacząć się użalać nad sobą. Pospiesznie przesunęła wzrok na imię Sol. Sol Angelica, legendarna czarownica, którą wszyscy kochali!
Nie… nie! Czarownicą też nie będę. Nie, absolutnie nie!
Przygnębiona, w pełnej niechęci zadumie nad własnym losem opuściła cmentarz. Seans był skończony; zaczerpnęła tu dość siły, by wlec się dalej przez życie.
Minęła Grastensholm, przeszła obok Lipowej Alei i poszła w stronę lasu. Villemo znajdowała się w stanie psychicznym trudnym do określenia – smutna, niezadowolona z siebie, nie była w stanie jasno myśleć, przepływała jakoś przez życie, jakby nic ją z otoczeniem nie łączyło, nawet rozmawiać z nikim nie chciała. W takim nastroju błądziła po okolicy, aż zatrzymała się nad rzeką.
Rzadko tu przychodziła. Rzeka płynęła w głębi lasu, spory kawałek od wsi.
Teraz, gdy się nad tym zastanowiła, stwierdziła, że szum rzeki zagłusza różne dźwięki, które, nie zdając sobie z tego sprawy, słyszała przez całą drogę. Coś jakby przytłumione strzały z bicza, szelesty w ociekających deszczem zaroślach, a poza tym wszystko, co zazwyczaj słyszy się w lesie, tylko tym razem dużo bardziej intensywne.
To deszcz, pomyślała, rzucając za siebie ukradkowe spojrzenie. Czy raczej deszczówka. Gałęzie sosen są ciężkie od spływającej wody. Zwierzęta hałasują tu i tam, naprawiając szkody w swoich kryjówkach, uschłe gałązki trzaskają pod ciężarem deszczowych kropel.
Znowu odwróciła się ku rzece. O Boże, znalazłam się w pobliżu Głębi Marty, pomyślała. Tak, to dokładnie tu.
Bezwiednie poszła ku brzegowi, jakby powodowana jakimś nakazem, by spojrzeć w dół. Była tu już kiedyś, wiele lat temu, zanim jeszcze Marta rzuciła się w rzeczną toń. Potem trochę się bała tego miejsca.
Nurt wrzynał się głęboko w ląd. Ledwie dostrzegała to tu, to tam migotliwy połysk wody. Wszystko przesłaniała wysoka, podmyta skarpa, gęsto porośnięta drzewami. A do samej krawędzi nie chciała się zbliżać, mogło być stromo.
Tam… w spienionej wodzie, dudniącej niczym w kotle czarownicy… Tam była Głębia Marty. Villemo stała teraz dokładnie nad nią. Nie dostrzegała wody, przesłoniętej wysoczyzną podmytego brzegu. Wyraźnie widoczna ścieżka wiodła z lasu właśnie do miejsca, gdzie teraz stała Villemo. I…
Skuliła się jak od uderzenia. Nad wodą wzniesiono niewielki drewniany krzyż, ktoś posadził przy nim kwiatki.
Villemo poczuła skurcz w gardle. Kto przychodzi tu z takim oddaniem odwiedzać miejsce śmierci biednej Marty?
Ona sama nie pamiętała tej dziewczyny, spokojnej i nieśmiałej, znacznie starszej od jedenastoletniej wówczas Villemo, prawie dorosłej. Przestraszone oczy, skromne ubranie, zawsze skrępowana. Urodzona ofiara uwodzicielskich sztuczek. Takie właśnie dziewczęta najczęściej wplątują się w nieszczęścia – spragnione ludzkiej przyjaźni i miłości. Nie umieją powiedzieć nie.
Atak spadł na Villemo tak niespodziewanie, że kiedy poczuła uderzenie w plecy, nie od razu zorientowała się, co się dzieje. Instynktownie zamachała rękami, lecz upadkowi zapobiec nie mogła. Usłyszała swój własny, przeciągły krzyk, czy raczej wycie, i widziała, jak w wielkim pędzie zbliża się ku niej wzburzona, hucząca toń.
Tak jak Marta, przemknęło jej przez głowę. Ona też musiała tak to odczuwać.
Otchłań.