ROZDZIAŁ XI

– Ktoś ścina drzewa na dworze – powiedziała Villemo, spoglądając z niedowierzaniem na Dominika.

– Tak, robią to od rana.

– Mają zamiar wznieść tu jeszcze więcej przegród? Dla kolejnych więźniów?

– Nie wiem.

Stała oparta o palisadę, tak strasznie chciała być przy nim.

– Jestem głodna, Dominiku.

– Ja także, ale nie mamy nic do jedzenia.

– Nie. Czy myślisz, że o to im właśnie chodzi? Że chcą nas zagłodzić na śmierć?

– To po co ścinaliby drzewa?

– W jakimś innym, sobie tylko znanym celu – zastanawiała się Villemo bezradnie. – Jak się teraz czujesz?

– Nieźle. Trochę się tylko boję o jeden nadgarstek. Rana opuchła i zaczerwieniła się.

– Och, niedobrze! A ja nie mogę przyjść do ciebie!

– Co byś zrobiła, gdybyś mogła być bliżej?

– Nie wiem. Może wylizałabym ranę, tak jak to czynią psy. Dla ciebie mogłabym zrobić wszystko!

– Najdroższa, kochana Villemo – szepnął czule i wyciągnął do niej rękę. Nie chciał przyznać, iż podziela jej niepokój, że mianowicie oprawcy zamierzają ich zagłodzić. Strażnicy przelękli się jej ukrytej siły i nie odważą się przyjść do obory z jedzeniem.

Ujęła jego rękę poprzez zagrodę.

– To wielka pociecha, że przynajmniej możemy się nawzajem dotykać. Oprawcy widocznie o tym nie pomyśleli. To w tej ręce masz zapalenie?

– Nie, w tej drugiej.

– Mogę zobaczyć?

– Nie, nie przejmuj się tym. I tak nic nie możesz zrobić.

– Ach, żeby tu był wuj Mattias albo Niklas – westchnęła. – Marzniesz?

– Trochę niekompletnie jestem ubrany – uśmiechnął się Dominik, wskazując na swój nagi tors. – Ale ty też nie masz nic ciepłego. Tak mnie martwi twój okropny kaszel.

– Przeszkadza ci w nocy?

– Nie mów głupstw! Po prostu boję się poważnej choroby.

Uścisnęła jego dłoń.

– Gdybyś wiedział, Dominiku, jak rozkosznie jest mieć świadomość, że się lękasz o mnie! Jeśli nie pozwolą nam się pobrać… To czy mimo wszystko nie możemy żyć razem? Tak bardzo chciałabym być przy tobie.

Dominik potarł dłonią czoło.

– Więc jednak uważasz, że nie dostaniemy pozwolenia na ślub?

– Nie, bo moglibyśmy mieć dzieci obciążone dziedzictwem zła.

– Masz rację – przyznał.

Zalała ją fala gorąca.

– Głupia jestem, oczywiście – powiedziała. – Jakie znaczenie mają słowa pastora?

– Villemo – rzekł cicho Dominik. – Jeśli tak się zdarzy, że przeżyjemy i wrócimy do domu… Czy zgodzisz się, bym poprosił rodziców o twoją rękę?

Gorączkowo uścisnęła jego dłoń.

– Och, tak, zrób to, zrób, mój kochany, miły! Może się zgodzą.

– Nie ma wielkiej nadziei, ale mimo wszystko chcę spróbować. Villemo, gdybyś mogła być moją… Od tak dawna o tym marzyłem. Żebyś zawsze była ze mną, żebym mógł być dla ciebie dobry, kochać cię…

Musiał się roześmiać, trochę nerwowo, lecz radośnie.

– Jeszcze nie do końca uwierzyłam, że tobie na mnie zależy. Że mnie chcesz. Kiedy myślę, co mogłoby się między nami wydarzyć, doznaję zawrotu głowy.

Dominik uśmiechnął się.

– Jesteś bardzo szczera.

Spoważniała.

– Zapominasz, że groziło mi coś tak mało przyjemnego, delikatnie mówiąc, jak gwałt. I że pracowałam z Eldarem Svartskogen, a on nie zawsze liczył się ze słowami. – W oczach Villemo pojawił się błysk. I jedno powinieneś wiedzieć: nie jestem nieśmiałą gąską.

Dominik znowu się uśmiechnął:

– Nie, zresztą wcale się tego nie spodziewałem. Ale, Villemo… My nigdy nie będziemy do siebie należeć.

– Pewnie nie, ale przynajmniej możemy sobie wyobrażać, że tak jest – powiedziała, próbując żartować, ale śmiech uwiązł jej w gardle. – Chcę marzyć, Dominiku. Marzyć, że wyjdziemy stąd żywi, że będziemy mogli być razem jako mąż i żona, że będziesz mnie brał w ramiona.

Dominik jęknął.

– Proszę cię, nie…

– Ale nie jestem lilią, nie. A poza tym mam kilka paskudnych znamion. Popatrz!

Bez ceregieli podniosła spódnicę i odwróciła się tak, że nagie udo zajaśniało w mroku obory.

– O Boże, Villemo! Nie wódź mnie na pokuszenie!

Spojrzała na niego stropiona.

– Ja tylko nie chciałam, żebyś kupował kota w worku.

Zdumiony jej szczerością próbował znaleźć jakieś rozsądne słowo.

– To musi być znamię czarownicy. Villemo, jak my stąd wyjdziemy?

Ona go już nie słuchała.

– Dominiku, twój tors… Jesteś mocno owłosiony, wiesz.

Fascynacja, z jaką wypowiadała te słowa, nie uszła jego uwagi.

– Wszyscy mężczyźni z rodu Ludzi Lodu są tacy. A fakt, że mam w sobie także krew południowofrancuską, wcale sprawy nie poprawia. Nie lubisz tego?

Oszołomiona wzroku nie mogła od niego oderwać. Oglądała go w tym stanie od wielu godzin, ale najwyraźniej kierowała myśli ku innym sprawom.

W ogóle Dominik wyglądał jak młody bóg. Nie tylko jego urzekająca twarz i niezwykłe oczy. Był młodzieńcem świetnie wyćwiczonym, w jego ciele nie było nic zbędnego, brzuch miał płaski, wspaniale umięśniony.

– Nie lubię? – powtórzyła bezwiednie. – Nie, tylko czuję się jakoś dziwnie.

Roześmiał się wesoło:

– Z pewnością tak samo jak ja, kiedy ty podniosłaś spódnicę.

Villemo zawstydziła się, nie miała odwagi na niego patrzeć. Wszystko nabrało nowej tonacji, nowego blasku, nowego nastroju i znaczenia.

– Villemo – powiedział cicho po długiej chwili milczenia. – Co takiego chciałaś mi niedawno opowiedzieć?

– O królu gór? – wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć.

– O królu gór? – spytał rozbawiony. – Co, na Boga…?

Villemo zakryła twarz rękami.

– Nie, och, Dominiku, nie wolno ci się wyśmiewać, nie teraz!

– Ależ wcale tego nie robię! – zawołał. – Tylko że to Spadło na mnie tak niespodziewanie.

– Teraz już w żadnym razie nie mogę tego opowiedzieć. To bardzo delikatna sprawa, bardzo krucha, wiesz. Przed chwilą taka byłam rozpalona twoją bliskością i tym, o czym rozmawialiśmy, że byłabym w stanie ci o tym opowiedzieć. Może. Lecz twój śmiech wszystko zniszczył.

– Villemo, proszę cię!

Opuściła ręce.

– Nie, zapomnijmy o wszystkim! Nie chcę o tym mówić.

– Ale przecież ja cię kocham!

– Naprawdę? Więc to, że obcięli mi włosy, nie ma znaczenia? – zapytała, onieśmielona tak, jak bywała w dzieciństwie, kiedy prezentowano ją obcym.

– Zupełnie nie. Z tymi krótkimi lokami bardzo ci do twarzy.

– Dziwnie to brzmi. Nigdy przedtem nie widziałam kobiety z krótkimi włosami. Oprócz jednej złodziejki, którą ostrzyżono za karę. Ale ona była stara. To straszny wstyd, Dominiku. Nikt obcy nie może tego widzieć.

Toteż nikt nie widzi, pomyślał ze ściśniętym sercem. Ona mówi, jakby istniała jeszcze dla nas jakaś przyszłość. Czy naprawdę nie rozumie?

Owszem, rozumie bardzo dobrze, przed chwilą przecież sama mówiła. Ale w taki właśnie sposób stara się bronić przed zwątpieniem. I ja powinienem jej w tym pomóc.

– Villemo… Powiedz mi, gdzie chciałabyś mieszkać? W Norwegii czy w Szwecji?

– Tam, gdzie będziesz ty – odparła bez namysłu.

Uśmiechnął się.

– Ja bym bardzo chciał mieszkać w Norwegii. Ale jestem związany ze Szwecją, z rodziną Oxenstiernów, silnymi, choć niewidzialnymi więzami. Oni mnie nie puszczą. Jako kurier królewski też powinienem zawsze być do dyspozycji. A poza tym z czego bym żył w Norwegii?

– Przecież wiesz, że dostałbyś ale Elistrand jako mój posag. Warto ponieść tę ofiarę i ożenić się ze mną.

– Głuptasie – śmiał się. – Handlujesz swoim posagiem? Ale ja nie jestem chłopem, moja kochana. Mówi się, że Gabriel Oxenstierna zaproponował Jego Wysokości, by nadał tytuły szlacheckie mojemu ojcu i mnie za nasze zasługi dla królestwa szwedzkiego. Nie dlatego, iżby to były bardzo znaczne zasługi, ale przynajmniej były zabawne!

– Nadać a tytuł szlachecki? – Villemo bardzo to zaimponowało. – Szlachecki ród Lindów z Ludzi Lodu? O, tak, brzmi to nieźle!

– Dotyczyłoby to jednak tylko szwedzkiej linii.

– Rozumiem. Wiesz co? – zapytała udając wyniosłą. – Myślę, że chyba mogłabym przyjąć twoje konkury.

– O ile wiem, jeszcze nie podjąłem żadnych konkurów.

– Jak to nie? Przecież pytałeś, czy się zgodzę, byś poprosił rodziców o moją rękę. – Nagle spoważniała. – Ech, Dominiku, wygadujemy te wszystkie głupstwa, by zapomnieć, gdzie jesteśmy.

– Nic nam nie grozi, dopóki stoimy każde po swojej stronie trudnej do pokonania przegrody. Gorzej byłoby, gdybyśmy mogli się dosięgnąć.

– Tak? Gdybyśmy mogli się dosięgnąć?

Dominik wbił sobie do głowy, że musi wydobyć z niej tę tajemnicę, związaną z królem gór. Dlatego nie wahał się wzmagać napięcia. Był pewien, że w każdej sytuacji zachowa się wobec niej z szacunkiem.

Oczy przybrały wyraz powagi i pociemniały.

– Wtedy wziąłbym cię w ramiona i zapomniał o całym dziedzictwie Ludzi Lodu.

– Naprawdę tak byś zrobił? – szepnęła przestraszona, prawie bez tchu. – Nie powinniśmy tak się zachowywać, bo przez cały czas ktoś nas podgląda przez ścianę. Albo nigdy się stąd nie wydostaniemy i nie będziemy mogli się pobrać, tak że nigdy nie weźmiesz mnie w ramiona. Mimo to opowiadaj, Dominiku, opowiadaj!

Słyszał żałosną skargę w jej głosie.

– Dobrze – zgodził się. – Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, że nigdy przedtem nie miałem kobiety. Nie mam doświadczenia, więc niewiele będę mógł ci opowiedzieć.

– Ty nigdy nie…? – Trudno było niewłaściwie zrozumieć radosny ton tego okrzyku.

– Miałem niemało okazji, ale ja mogłem myśleć tylko o tobie. Z żalem w sercu, bo nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zapomnisz tego, no wiesz.

– Kogo? – zapytała szczerze, nic nie rozumiejąc.

– Jego, nawet imienia nie chcę wymawiać.

– A, Eldara Svartskogen? Wiesz, o nim już naprawdę zapomniałam. Całkowicie! Bez reszty!

– Bogu dzięki!

– Dominiku, ja także jestem czysta, nietknięta. To znaczy…

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że on…?

– Nie, nie on.

– A kto? – niemal krzyknął. – Masz na myśli tamtego gwałciciela?

– Nie, on niczego nie osiągnął. Nie, to ma związek z królem gór.

Dominik zdrętwiał. Znowu ta historia. Ale…

– Villemo – rzekł niebezpiecznie cicho. – Chcesz powiedzieć, że ktoś cię uwiódł? Twierdził, że jest królem gór, i wykorzystał twoją bujną fantazję?

– Nie, nie, jestem nietknięta, przecież mówię! To ja sama, Dominiku, wpadłam na okropnie głupi pomysł!

Dominik nie wiedział, co o tym myśleć. Z wysiłkiem zapytał:

– Jaki pomysł? Mnie możesz powiedzieć wszystko, wiesz przecież.

– Nie, wcale nie wiem.

– Kochanie, my chyba stąd nie wyjdziemy. Uczyń mi więc tę radość i okaż mi zaufanie.

Stała w milczeniu, tocząc ze sobą walkę.

– Villemo – szepnął Dominik. – Pragnę cię.

To pomogło. Uniosła głowę i patrzyła na niego promiennym wzrokiem, choć jeszcze z wahaniem, jakby nie miała odwagi mu zaufać.

– Jak to było z królem gór? Co takiego wymyśliłaś?

– To nie ja wymyśliłam – powiedziała pospiesznie. – To nie ja. To służący.

– Musisz mi wytłumaczyć jaśniej.

– Oni śpiewali.

– O królu gór?

– Tak. I nagle zobaczyłam, jak on wygląda. Był podobny do ciebie. Szczerze mówiąc, ty i on byliście jedną osobą.

Dominik czekał. Ale pospieszne wyjaśnienia Villemo urwały się.

– Czy to takie trudne?

– Tak, bo… – nie mogła się zdecydować. – Bo piosenka nie była zbyt piękna.

– Nie? – Dominik starał się zachować powagę.

– Prawdę mówiąc, to była po prostu obrzydliwa.

Czekał chwilę.

– Zaśpiewaj ją, Villemo!

– Nnie – szepnęła spłoszona. – Nigdy w życiu.

– I to wszystko, co cię tak gnębi?

Villemo nie odpowiadała.

– A więc jest coś jeszcze? – Jego głos brzmiał ciepło i łagodnie. Zbliżył się na ile mógł do przegrody i wyciągnął do niej ręce. Nie zastanawiając się dłużej, Villemo uścisnęła je.

Pieścił jej dłonie powoli i rytmicznie.

– Czy nie rozumiesz, że chciałbym wiedzieć? Teraz, kiedy jesteśmy zupełnie sami. Pozwól mi marzyć!

Oparła czoło o przegrodę i przymknęła oczy.

– Kiedy oni śpiewali, ja myślałam o tobie. A wtedy z moim ciałem działo się coś dziwnego.

– Jak to odczuwałaś, opowiedz.

– Nie, wtedy udało mi się to stłumić…

– Zdławić ogień?

– Właśnie. Ale skąd wiesz…?

– Mnie także nawiedzały marzenia i fantazje – uśmiechnął się z czułością. – Na twój temat. Choć nie uciekałem się do czarów. Ale powiedziałaś „wtedy”. Czy to znaczy, że innym razem było podobnie?

– Och, tak! – zawołała szczerze, gotowa opowiedzieć wszystko, skoro on wyznał, że doznawał podobnych przeżyć. – To był dopiero początek. Następnego dnia poszłam do lasu. Było tak cudownie ciepło.

– Tak, pamiętam. W Szwecji też mieliśmy bardzo ciepłą jesień. Mów dalej!

Koniuszkami palców gładził jej dłonie, lekko, leciuteńko, ledwie dotykał skóry. Podniecało ją to bardzo, sprzyjało wyznaniom.

Przełknęła ślinę.

– Tam w lesie… znalazłam małą polankę. I wtedy… Nie!

– Tak, Villemo, tak!

Nie krył niecierpliwości. Ona wciąż patrzyła w ziemię, w końcu powiedziała:

– Wyobrażałam sobie, że król gór, to znaczy ty, stoisz w zaroślach i… patrzysz na mnie.

– Że cię pożądam? – zapytał cicho.

– Coś w tym rodzaju, tak. Po raz pierwszy w życiu rozebrałam się i studiowałam swoje ciało.

W oborze zapadła obezwładniająca cisza. Villemo słyszała tylko pospieszny, urywany oddech Dominika.

– Ja… leżałam na mchu. Było gorąco. Nie odważyłam się spojrzeć w stronę zarośli, ale wiedziałam, że podchodzisz coraz bliżej. Że stoisz nade mną.

– Czy położyłem się przy tobie?

– Tak. Dotykałeś mnie. I ja… Nie, tego nie mogę powiedzieć!

– Twoje ciało było rozpalone, czy tak?

– Właśnie.

– Tak, że nie mogłaś dłużej się opierać…

Wstyd po prostu przygniatał ją do ziemi.

– Tak – szepnęła. – Nie mogłam się oprzeć.

Dłonie Dominika drżały. Długo stał w milczeniu, nie mogąc znaleźć słów. – Nie musisz się wstydzić, Villemo. Ja też przeżywałem coś podobnego. Wielokrotnie. Gdy człowiek jest samotny, to normalne.

– Ty także miałeś podobne marzenia? – bąknęła. – Takie fantazje?

– Tak. I zawsze marzyłem o tobie. – Uśmiechnął się z zawstydzeniem. – Villemo, doprowadzasz mnie do ostateczności!

– Jak to? Co masz na myśli?

– Pragnę cię, rozumiesz. Właśnie teraz.

Villemo na moment zamarła, a po chwili rozpromieniła się, jakby słońce rozjaśniło jej twarz.

– Dominiku! – szeptała przejęta. – Ach, najdroższy, najdroższy Dominiku, sprawiasz mi tyle radości! Myślałam, że zachowałam się głupio, wyznając ci wszystko.

Spoglądał na nią łagodnym, dobrym wzrokiem.

– Kochana moja! Przecież należymy do siebie, czyż nie?

– Tak, należymy. Ale ty mówiłeś, że nie masz mi o czym opowiadać, bo brak ci doświadczenia. Mimo wszystko chcę, żebyś opowiedział. O tym, jak marzyłeś o mnie. Taka jestem zarozumiała, że chcę słuchać o sobie. O twoich uczuciach do mnie. Bo ja już za dużo mówiłam o swoich.

– Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie mam dość twoich opowiadań. Ale, owszem, powiem ci.

Milczał przez chwilę. Chciał, by ta atmosfera gwałtownej tęsknoty pochłonęła ich całkowicie. Na dworze przestali już piłować drzewa, dzień chylił się ku wieczorowi, lecz dwoje młodych więźniów zdawało się nie zwracać na to uwagi. Widzieli tylko siebie, znaleźli się w świecie marzeń, w świecie, którego tak naprawdę nie było i nigdy nie miało być.

Dominik mówił teraz ledwo dosłyszalnie.

– Gdybym mógł cię dosięgnąć… to najpierw ująłbym w dłonie twoją twarz. Wpatrywałbym się w ciebie długo, bardzo długo, by na zawsze zapamiętać twoje rysy. Potem dotykałbym wargami twojej delikatnej skóry. Jak w magicznym rytuale całowałbym czoło, powieki, policzki… a w końcu usta.

Villemo westchnęła głośno.

– Taaak – szepnęła.

Pomyślała o swoich okropnie ostrzyżonych włosach, o sinej z zimna twarzy i katarze. Akurat teraz pragnęła być czysta i bardzo ładna. Wiedziała jednak, że nie jest.

Wciąż jeszcze nie dotarło do niej w pełni to niewiarygodne, że oto Dominik stoi tu przed nią i wyznaje jej miłość! Była to myśl tak wspaniała, że nie miała odwagi w nią uwierzyć.

– Mów dalej – prosiła drżąc.

– Potem moje dłonie odkrywałyby ciebie. Wolno, wolniuteńko, i ostrożnie, by cię nie spłoszyć.

Roześmiała się niepewnie.

– Spłoszyć, to nie jest właściwe słowo, Dominiku. Mów dalej!

Przelotny uśmiech rozjaśnił jego twarz.

– Tak wiele pragnąłbym w tobie odkryć. Często ogarniała mnie dojmująca tęsknota, by cię objąć wpół. Niekiedy byłem szalony z pożądania… Chciałem mieć cię naprawdę, mieć… nie, uff, takich rzeczy nie mówi się głośno. Powinienem pozostawić coś także twojej wyobraźni.

– Mojej wyobraźni nie trzeba już pobudzać – jęknęła Villemo. – Dominiku, ja już chyba więcej nie zniosę!

– Ani ja – szepnął.

– Mimo to chcę, żebyś mówił dalej.

– Później moje ręce zsuną się na twoje piersi tuż przy szyi. Od dawna pragnęły tam być. To miejsce pociąga mnie najbardziej. Obejmę twoją szyję… i kark…

Nie miał pojęcia, na ile śmiałe słowa Villemo jest w stanie znieść.

– Wiem – powiedziała szybko. Czuła dreszcz i mrowienie w całym ciele. – Dominiku, sprawiasz, że jest mi… gorąco. Jakby tu ktoś rozpalił ognisko.

– Nie tylko ty to czujesz – bąknął. – Czy mam przestać?

– Nie, nie! Tymczasem ja zarzuciłam ci ręce na szyję. Przytulam się do twojej piersi, nie widzę cię, ale chcę, żebyś znał moje… pragnienia.

Zdesperowani ściskali swoje dłonie.

– Tak – szeptał. – Tak, a gdy ty chowasz twarz na mojej piersi, ja przytulam cię do siebie, podnoszę twoją sukienkę.

– A pod spodem nie mam nic.

– Villemo, posunęliśmy się już tak daleko, że nie sądzę, bym jeszcze był w stanie utrzymać się na nogach. Powinniśmy… Musimy się położyć, nie sądzisz?

Odpowiedziała z westchnieniem:

– Owszem. – A potem szybko dodała przestraszona: – Uważam, że powinniśmy z tym skończyć. To nie do wytrzymania.

– Ja chcę do ciebie.

– Tak, chodź, szybko!

– Przecież już próbowaliśmy. To niemożliwe. Gdybym miał swą zwykłą siłę, na pewno bym wyrwał któryś kołek, chociaż są tak mocno powbijane. Ale teraz ręce mam słabe. Nie dam rady, gdy całe ciało w ranach. Villemo, co robić?

Głos jego zabrzmiał bezradnie, jakoś głucho, i w tym momencie marzenie się rozwiało. Ponura rzeczywistość ukazała im się z całą porażającą ostrością.

Villemo ukryła twarz w dłoniach i osunęła się na ziemię z rozpaczliwym szlochem.

Dominik nie znalazł żadnych słów pociechy.

Nad oborą zapadł zmierzch. Robiło się coraz zimniej. Wszystkie kontury rozmazywały się w mglistoszarym mroku, beznadziejnym jak uczucia obojga więźniów. Usta Dominika wykrzywiły się z goryczą. Nie potrafi pomóc swojej ukochanej… Miał jedynie nadzieję, że przez noc odzyska siły na tyle, by rankiem podjąć próbę wyłamania przegrody lub ściany. Wtedy mogliby wydostać się z obory. Skąd jednak miałyby mu się brać siły, skoro nic nie jadł? Głód skręcał mu wnętrzności, podobnie musiało być z Villemo.

A poza tym nie wiedział jeszcze, że dla nich żaden ranek nie miał zaświtać…

Stary Woller i jego przyjaciel wójt zbliżali się konno do opuszczonego dworu. Zwołali wszystkich swoich ludzi, by każdy mógł zobaczyć wspaniałe widowisko, gdy zabudowania wraz z oborą pogrążą się w morzu płomieni.

Stos godny wiedźmy z rodu Ludzi Lodu!

Загрузка...