Biegłam przez gęsty las. Czułam pod stopami suche liście i gałązki, słyszałam, jak pękały z trzaskiem. Nie miałam pojęcia, dlaczego biegnę ani dokąd. Wiedziałam tylko, że jeśli się zatrzymam, to stanie się coś strasznego.
Dookoła mnie rozpościerała się ciemność. Jedynie wysoko nad drzewami, przez stalowe chmury przenikało światło księżyca, kładące się upiornym blaskiem na powykręcane konary drzew. Była pełnia.
Nie oglądałam się za siebie. W ciszy nocy słyszałam tylko swój świszczący oddech i szelest liści. Zagłębiając się coraz bardziej w ciemność ogromnego lasu, mijałam w biegu wysokie stare drzewa.
Nagle coś za mną zatrzeszczało. Chociaż bardzo chciałam, nie mogłam się odwrócić. Przyspieszyłam tylko. Wyczuwałam teraz, bardziej niż słyszałam, że ktoś lub coś biegnie parę kroków za mną. I było coraz bliżej! Nagle poczułam ciepły oddech owiewający mój kark…
Potknęłam się o wystający korzeń. Przerażona upadłam, kalecząc ręce, i zaczęłam głośno krzyczeć…